-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński38
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant6
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant978
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2013-12-22
2015-11-27
2018-03-12
Są książki, przy których śmiejemy się do łez. Są i takie, przy których wzruszamy się do łez. Jeśli już jednak w ten sposób dzielimy książki, nie możemy zapomnieć o trzeciej kategorii: są bowiem i takie, przy których możemy się śmiać i wzruszać na przemian. I Gwiazd naszych wina bezapelacyjnie należy do tej trzeciej kategorii.
Nie lubię książek o chorobach. Można powiedzieć, że mam wręcz fobię jeśli chodzi właśnie o takie pozycje. Gdy tylko natknę się na takową, w mojej głowie od razu tworzą się najgorsze scenariusze dotyczące mnie czy najbliższych mi osób. Zahacza to niemal o hipochondrię. Jednak z książką Gwiazd naszych wina jest inaczej. Owszem, głównym motywem przewijającym się przez jej strony jest rak, jednak nie jest to książka o raku. Jest to książka o odnajdywaniu siebie, pokonywaniu swoich słabości oraz czerpania z życia, ile tylko się da, choć czasem jest ciężko. John Green nie przygnębia - John Green daje nadzieję.
(...)
Trudno mi ubrać w słowa to, co czuję po przeczytaniu Gwiazd... Już pominę fakt, że kończy się tak, że po odłożeniu jej odczułem głęboką pustkę i pragnąłem się dowiedzieć, co działo się dalej. Pewnie był to celowy zabieg, przypominający to, z czym borykała się Hazel przy swojej ulubionej książce. Gdybym miał opisać całą historię jednym słowem, byłoby to słowo przepiękna. Banalne, choć to też jest jej zarzucane: ludzie uważają, że to słodka historyjka dla smutnych nastolatek, mająca wpisać się w oklepany kanon młodzieżowych czytadeł podnoszących na duchu. Ja powiem jednak inaczej: ta historia naprawdę podnosi na duchu, a nie jest sztuczna ani wyraźnie pisana pod konkretne grono odbiorców. Mimo że głównymi bohaterami są nastolatkowie i również taki język tu dominuje, moim zdaniem dorośli również nie powinni wahać się, czy powinni w ogóle tracić czas na przeczytanie tego. John Green spisał się niesamowicie.
(...)
Po pełną recenzję zapraszam tu: http://revievv.blogspot.com/2014/05/gwiazd-naszych-wina.html :)
Są książki, przy których śmiejemy się do łez. Są i takie, przy których wzruszamy się do łez. Jeśli już jednak w ten sposób dzielimy książki, nie możemy zapomnieć o trzeciej kategorii: są bowiem i takie, przy których możemy się śmiać i wzruszać na przemian. I Gwiazd naszych wina bezapelacyjnie należy do tej trzeciej kategorii.
Nie lubię książek o chorobach. Można...
Była to chyba pierwsza książka, która naprawdę zachęciła mnie do czytania. Mimo że czytałem ją już kilka razy, nigdy mi się nie znudziła :) Cała seria jest wspaniała!
Była to chyba pierwsza książka, która naprawdę zachęciła mnie do czytania. Mimo że czytałem ją już kilka razy, nigdy mi się nie znudziła :) Cała seria jest wspaniała!
Pokaż mimo to2012-01-01
Bez wahania stwierdzam, że ta książka - jak i cała seria - należy do moich ulubionych. Porusza dość ciężkie - ale ważne - tematy, a losy bohaterów śledzi się z zapartym tchem. Polecam całą serię każdemu, kto jeszcze waha się przed sięgnięciem po nią :)
Bez wahania stwierdzam, że ta książka - jak i cała seria - należy do moich ulubionych. Porusza dość ciężkie - ale ważne - tematy, a losy bohaterów śledzi się z zapartym tchem. Polecam całą serię każdemu, kto jeszcze waha się przed sięgnięciem po nią :)
Pokaż mimo to2012-08-01
Książka moim zdaniem genialna, świetnie napisana. Według mnie o wiele lepsza od bestsellerowego "Zmierzchu". Mimo że trochę odzwyczaiłem się od czytania grubszych książek i przeczytanie tej zajęło mi trochę czasu, bardzo cieszę się, że w ogóle to zrobiłem, bo książka jest naprawdę tego warta. Fascynująca (oraz trochę straszna) wizja przyszłości ludzkości oraz niesamowite wyobrażenie na temat Wszechświata. Gorąco polecam "Intruza", jestem nim zachwycony, a po przeczytaniu ciężko mi było przestać o tej książce myśleć i czułem lekki żal z powodu zakończenia czytania tej wspaniałej lektury.
Czekam także na ekranizację "Intruza", która ma trafić do kin w marcu przyszłego roku. Na pewno będę chciał ją obejrzeć, choć czuję, że i tak nie dorówna ona książce :)
Książka moim zdaniem genialna, świetnie napisana. Według mnie o wiele lepsza od bestsellerowego "Zmierzchu". Mimo że trochę odzwyczaiłem się od czytania grubszych książek i przeczytanie tej zajęło mi trochę czasu, bardzo cieszę się, że w ogóle to zrobiłem, bo książka jest naprawdę tego warta. Fascynująca (oraz trochę straszna) wizja przyszłości ludzkości oraz niesamowite...
więcej mniej Pokaż mimo to
W kryminałach trzeba trzymać się stałych struktur. Ogranicza to możliwości pisarzy chcących wprowadzić do tego gatunku coś nowatorskiego. Częsta przewidywalność zakończeń czy świadomość występowania licznych zwrotów akcji nie zniechęca jednak czytelnika do poznawania historii ludzi próbujących rozwikłać zagadki licznych przestępstw. Jest to coś specjalnego tylko dla tego gatunku: podejrzewamy, jak skończy się historia, jednak skupiamy się na tym, jak autor ją prowadzi. Jedwabnik to drugi tom serii o Cormoranie Strike'u autorstwa Roberta Galbraitha (yhyyym...) i jest jeszcze lepszy od tomu pierwszego.
Czy ktoś jeszcze nie wie, kim jest Robert Galbraith? Kto nie wie (a bardzo dziwne, bo kilka miesięcy po jego debiucie w mediach było o nim dość głośno), szybko to nadrabiamy... W sumie nawet nie muszę tego pisać, wystarczy że chwycicie za egzemplarz którejkolwiek książki Galbraitha w wersji polskiej: jak byk napisano, że Robert Galbraith to pseudonim J. K. Rowling. Bardzo dobra akcja promocyjna, której pisarka właśnie chciała uniknąć. Po sukcesie serii o Harrym Potterze i różnym przyjęciu jej jako autorki książek dla dorosłych (Trafny wybór), Rowling postanowiła pisać pod pseudonimem, kreując osobę Roberta Galbraitha. Chcąc skupić się na jakości książki, a nie na popularności jej nazwiska, wydała debiutancki kryminał pod tytułem Wołanie Kukułki, który został oceniony przez krytyków jako bardzo dobry debiut (choć zabawne i zarazem przerażające jest, że początkowo książka została odrzucona przez któreś z wydawnictw - smutne jak wielki wpływ na ocenę ma nazwisko autora). Jakiś czas po premierze książki wyciekła informacja o tym, kto jest jej prawdziwym autorem. Oczywiście Wołanie... automatycznie zyskało na wielkiej popularności i zaczęto sprzedawać prawa do tłumaczenia za granicą (w tym na język polski). Wściekła Rowling nie zrezygnowała jednak z projektu i postanowiła kontynuować serię wciąż pod nazwiskiem Galbraith. I tak oto doszło do wydania Jedwabnika.
Wołania Kukułki nie recenzowałem, ale byłem nim zachwycony. I bez bicia przyznaję się do winy: gdyby nie informacja o tym, kto jest prawdziwym autorem książki, możliwe że długo nie zwróciłbym na nią uwagi. Po prostu ufam Rowling. Pisarce, a nie jej nazwisku. Nie zawiodła mnie do tej pory żadną swoją książką, i nie zawodzi pisząc jako Robert Galbraith.
Do kancelarii Cormorana Strike'a przychodzi żona pisarza Owena Quine'a. Jej mąż zaginął. Twierdzi, że często zdarzało mu się znikać, jednak tym razem kobieta niepokoi się. Niesprzyjające są okoliczności zaginięcia: pisarz niedawno skończył prace nad rękopisem historii, która pod przykrywką metafor i alegoryczności ujawnia brudy środowiska literackiego. Zaintrygowany Strike przyjmuje zlecenie, obawiając się czy w ogóle otrzyma za nie wynagrodzenie. Czy uda mu się powtórzyć sukces rozwiązania sprawy śmierci Luli Landry, co uratowało jego podupadającą kancelarię?
Jedwabnik jest jeszcze lepszy od Wołania Kukułki. Początkowo nie wierzyłem, że ocenię go tak dobrze, bo przez pierwsze rozdziały miałem problem z przestawieniem się na nową sytuację kryminalną i poznaniem nowych bohaterów. Można czuć się przez kilka chwil skołowanym, lecz zaraz potem Galbraith po prostu zachwyca. Trzeba docenić fakt przedstawienia środowiska literatów: rzadko mamy do czynienia z takim tematem, a jeszcze rzadziej możemy poczytać o jego mrocznych stronach opisanych tak szczerze (mimo że nie dosłownie), że trudno oprzeć się wrażeniu, że ten świat rzeczywiście tak działa. Bohaterowie przedstawieni niesamowicie ludzko. Galbraith lubi zagłębiać się w psychologię człowieka, przez co postaci są jeszcze prawdziwsze. Cormoran jest genialnym głównym bohaterem: niepozbawionym słabych stron, ale tak intrygującym, że chce się go poznać bardziej i bardziej. Robin w Jedwabniku bywa momentami męcząca: jej ciągłe zadzieranie nosa usprawiedliwiane niepewnością, czy Strike traktuje ją poważnie, bywa irytujące. Koniec końców jest jednak świetną partnerką, która zachwyca swoją determinacją i umiejętnościami. W Jedwabniku mamy okazję lepiej poznać jej narzeczonego, Matthew. Można go uznać za najbardziej denerwującą postać w całej serii, która zupełnie nie pasuje do klimatu powieści, a jednocześnie jest bardzo potrzebna do ukazania problemów Robin. Całe środowisko literackie generalnie zostało przedstawione jako banda snobów. Do tego praktycznie nikt nie zostaje bez jakiejkolwiek winy w obliczu zbrodni. Po lekturze obu tomów można mieć wrażenie, że Galbraith lubi pisać o zbrodniach w środowiskach bogaczy, ludzi popularnych i jednocześnie aroganckich. Liczę, że wciąż pójdzie tym tropem, bo mimo że w kryminałach otoczenie to jest ukazywane często, jednocześnie czuć co do niego pewien niedosyt. Galbraith ma tu duże pole do popisu w ujawnianiu mrocznej natury takich ludzi, a umieszczanie detektywa w takim elitarnym gronie może ukierunkować całą serię i podkreślić specjalizację Strike'a. Byle tylko nie przesadzić i nie popaść w monotonię.
Czas na chyba największy plus całego Jedwabnika. Galbraith miał tu niesamowite pole do popisu w operowaniu kiczem, kampem i absurdem. Począwszy od szkatułkowego opisu rękopisu napisanego przez zaginionego pisarza a kończąc na powalającym na łopatki opisie okoliczności zabójstwa. Widać tu czysty talent w operowaniu językiem i bezkompromisowość. Książka jest odważna, niektórych może wręcz obrzydzić, ale sprawia to tylko, że jeszcze lepiej pokazuje warsztat pisarski autora.
Przyczepić się można jedynie do pewnej przewidywalności niektórych wydarzeń. I nie mowa tu już o charakterystycznych punktów charakterystycznych dla historii kryminalnych. Tutaj chwilami po prostu wiadomo, kim jest tajemnicza postać, co zrobi, jaki może mieć wpływ na następne wydarzenia. Rekompensuje to jednak zakończenie ujawniające prawdziwego winnego. Nawet teraz czuję dreszcze przypominając sobie, jak autor przez całą powieść podsuwa nam charakterystyczne cechy zbrodniarza, a jednocześnie zwodzi nas nie pozwalając nam się domyślić, kto nim jest, dopóki sam nam tego nie powie. Nie bez powodu niektórzy ludzie lubią najpierw poznać zakończenie kryminału, by później podczas lektury szukać wszystkich poszlak wskazujących na winnego. Po przeczytaniu Jedwabnika aż chce się pluć sobie w brodę, że nie zrobiło się podobnie, bo wskazówki są nam serwowane praktycznie na srebrnej tacy.
Pomiędzy Wołaniem Kukułki a Jedwabnikiem widać bardzo duży progres. Galbraith w powieściach kryminalnych czuje się coraz swobodniej i pozwala sobie na coraz więcej. Drugi tom serii o Cormoranie Strike'u idealnie to pokazuje. Świetna historia, świetni bohaterowie i świetny styl pisania wręcz skazuje Jedwabnika na sukces. Tymczasem ja ze zniecierpliwieniem czekam, czym autor zszokuje i zachwyci mnie w trzecim tomie serii. Jestem prawie pewien, że się nie zawiodę.
http://revievv.blogspot.com
W kryminałach trzeba trzymać się stałych struktur. Ogranicza to możliwości pisarzy chcących wprowadzić do tego gatunku coś nowatorskiego. Częsta przewidywalność zakończeń czy świadomość występowania licznych zwrotów akcji nie zniechęca jednak czytelnika do poznawania historii ludzi próbujących rozwikłać zagadki licznych przestępstw. Jest to coś specjalnego tylko dla tego...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-01-01
2014-03-23
Po całość opinii zapraszam tu: http://revievv.blogspot.com/2014/03/legenda-patriota.html :)
Tak jak wszystko ma swój początek, tak kiedyś musi mieć swój koniec. I choćbyśmy bardzo, bardzo chcieli to odciągnąć, nie mamy na to wpływu. A co dopiero gdy mamy do czynienia z tak dobrą serią jak Legenda Marie Lu? Wtedy mamy poważny problem, naprawdę.
Patriota, trzecia część trylogii o Dayu i June, dwójce nastolatków, którym przyszło żyć w świecie, gdzie nie do końca wiadomo komu można ufać a komu nie, to wspaniałe zwieńczenie trylogii, pozostawiające czytelnikowi niedosyt i ból z powodu konieczności pożegnania się z tą historią. Tak przynajmniej było w moim przypadku: ogromnie przywiązałem się do June i Daya, do lekkiego stylu autorki i do zapierających dech w piersiach wydarzeniach, wręcz stworzonych do scenariusza dobrego filmu akcji. To przywiązanie tylko spotęgowało smutek z powodu nieuchronnego rozstania się z bohaterami, co martwiło mnie coraz bardziej, gdy przewracałem kolejne strony książki.
A z czym w ogóle mamy do czynienia w finale serii? Przed Dayem znów staje poważny dylemat. W Koloniach wybucha bowiem wirus, za który kraj oskarża Republikę, co prowadzi do wypowiedzenia jej wojny. Jedynym ratunkiem dla ojczyzny Daya i June jest jak najszybsze znalezienie antidotum przeciw wirusowi. Nie będzie to jednak proste: bowiem jedyną osobą, która może w tym pomóc, jest Eden, młodszy brat Daya, którego chłopak dopiero co odzyskał po tym, gdy był królikiem doświadczalnym w tworzeniu poprzedniego wirusa. Day musi zdecydować, co jest dla niego ważniejsze: brat czy losy całego państwa. Nie pomaga mu też fakt, że z dnia na dzień jest coraz bliższy śmierci, o czym dobrze wie...
Po całość opinii zapraszam tu: http://revievv.blogspot.com/2014/03/legenda-patriota.html :)
Tak jak wszystko ma swój początek, tak kiedyś musi mieć swój koniec. I choćbyśmy bardzo, bardzo chcieli to odciągnąć, nie mamy na to wpływu. A co dopiero gdy mamy do czynienia z tak dobrą serią jak Legenda Marie Lu? Wtedy mamy poważny problem, naprawdę.
Patriota, trzecia część...
2013-08-17
Przyszłość. Często o niej myślimy. Ludzie różnie ją sobie wyobrażają: jedni się jej obawiają, inni mają ją bardzo dokładnie zaplanowaną. Jeszcze inni są po prostu ciekawi, jak ona będzie wyglądać i zadają sobie różne - głębokie, a czasem odrobinę mniej - pytania. Czy spełnią się moje marzenia? Czy świat bardzo się zmieni? Czy smartfony będą już dochodzić do rozmiarów szafy? Każdy chce jak najlepszej przyszłości, jednak nie każdy robi coś, by owa przyszłość była lepsza. A autorzy dystopii serwują nam coraz to nowsze wizje ponurej przyszłości, co często możemy odczytywać jako rodzaj ostrzeżenia przed tym, w jakim stanie chcemy zostawić świat następnym pokoleniom.
Rebeliant to debiut literacki Marie Lu. Pierwsza część trylogii, której akcja dzieje się w przyszłości opowiada o dwójce nastolatków pochodzących z zupełnie innych klas społecznych, którzy żyją w Los Angeles, w Republice Amerykańskiej (dawnych Stanach Zjednoczonych). Day to pochodzący z biednej dzielnicy przestępca, a June to geniusz militarny, co może bardzo pomóc Republice w wojnie z Koloniami. Drogi nastolatków krzyżują się, co skutkuje diametralnymi zmianami w ich życiu.
Jak dotąd wszystkie dystopie, które czytałem (nie licząc Igrzysk Śmierci), opierały się na tym samym: jeden z bohaterów to osoba żyjąca w przekonaniu, że prowadzone przez nią życie jest właściwe, potem przychodzi ktoś, kto mówi, że tak nie jest, bohater nie zgadza się z tym, lecz w końcu ulega i buntuje się przeciw systemowi. Można to chyba uznać za jedną z cech tego gatunku. Schemat akcji w Rebeliancie wygląda podobnie, lecz jest w nim coś, co wyróżnia tę książkę na tle innych antyutopijnych powieści. Problem w tym, że nie umiem tego "czegoś" konkretnie określić. To chyba główni bohaterowie zachwycili mnie w tej książce najbardziej. Day i June to nastolatkowie obdarzeni ogromnym sprytem i inteligencją. Day umie poradzić sobie w każdej sytuacji, a June jest świetnym obserwatorem, któremu nie umknie żaden szczegół, i na podstawie tychże obserwacji potrafi wywnioskować prawie wszystko. Pani Lu największy plus ode mnie dostaje właśnie za bohaterów: wykreowała ich znakomicie, i równie wspaniale opowiedziała historię z perspektywy i dziewczyny, i chłopaka. Bardzo dobrze ukazała także zmieniającą się między bohaterami relację, za co również chylę czoła.
Po dalszy ciąg recenzji zapraszam tu: http://revievv.blogspot.com/2013/08/legenda-rebeliant.html :)
Przyszłość. Często o niej myślimy. Ludzie różnie ją sobie wyobrażają: jedni się jej obawiają, inni mają ją bardzo dokładnie zaplanowaną. Jeszcze inni są po prostu ciekawi, jak ona będzie wyglądać i zadają sobie różne - głębokie, a czasem odrobinę mniej - pytania. Czy spełnią się moje marzenia? Czy świat bardzo się zmieni? Czy smartfony będą już dochodzić do rozmiarów szafy?...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Wybraniec" to drugi tom debiutanckiej trylogii Marie Lu. Gdy autor pisze trylogię, jednym z jego największych problemów jest to, czy drugi tom dorówna sukcesowi pierwszego (mam tu na myśli oczywiście scenariusz, gdy ten pierwszy tom rzeczywiście odniósł sukces). Ciągłe myślenie "co tu jeszcze wpleść, by było dobrze?", nieprzespane noce, spędzone przed laptopem/rękopisem/maszyną do pisania (kto co woli) z kubkiem kawy i ciągła presja ze strony odbiorców: "co będzie dalej, co?" - żadna z tych rzeczy nie sprzyja bezstrsowemu napisaniu godnemu pochwały tomu. A jak poradziła sobie z tym trudnym zadaniem pani Lu? Ja odpowiedź znam, i chętnie podzielę się z wami swoimi głębokimi przemyśleniami.
W drugim tomie trylogii Day i June dołączają do Patriotów. Day liczy na to, że pomogą mu odbić jego młodszego brata, Edena, z rąk władz Republiki. A June? June kieruje kwitnące uczucie do Daya i chęć pomszczenia własnego brata, który zginął jako ofiara intryg dystopijnego kraju. Wtedy następuje rzecz nieoczekiwana: władca Republiki, Elektor Primo umiera. Na jego miejsce wstępuje syn Elektora, Anden. Nie ma on jednak latwo: rebelianci zagrzani do walki o swoje pod wpływem Daya dają się we znaki i nie chcą zaakceptować rządów nowego Elektora. Okazuje się jednak, że nie jest on taki jak się wszystkim wydaje: proponowane przez niego reformy dają szansę na rozkwit Republiki i mogą wszystkim wyjść na dobre. O prawdziwym obliczu Andena najbardziej przekonuje się June, która zostaje wysłana do młodego Elektora, by zdobyć jego zaufanie, dzięki czemu Patrioci będą mogli wcielić w życie swój plan dokonania zamachu na nowej głowie państwa. Teraz June musi stanąć przed trudnym wyborem: komu powinna zaufać, Patriotom i Dayowi, czy Andenowi, który naprawdę ma szanse wskrzesić podupadły kraj?
(...)
Często drugie tomy wszelakich serii nie wprowadzają nic nowego, są pisane ma siłę. W Wybrańcu tak nie jest: historia wciąż ma swój czar i wciąga czytelnika aż do ostatniej strony. Niektóre wydarzenia i zwroty akcji szokują, aż czuć żal do autorki z powodu losu, jaki wybrała dla niektórych bohaterów. Podoba mi się także zmiana w osobie Tess: nie jest już tak bezbarwna jak w Rebeliancie. Dziewczyna dojrzewa i zaczyna pokazywać swój charakter, mieszając tym także w głowie Daya.
(...)
Rozdziały zostały podzielone tak samo jak w pierwszym tomie: jeden pisany z perspektywy Daya, jeden z perspektywy June. I uważam to za najlepsze wyjście, bo dzięki temu lepiej wczuwamy się w emocje głównych bohaterów oraz dało to autorce większe pole do popisujeśli chodzi o "karmienie" odbiorcy informacjami: dowiadujemy się o czymś, o czym drugi bohater nie ma zielonego pojęcia.
Po pełną recenzję zapraszam tu: http://revievv.blogspot.com/2013/12/legenda-wybraniec.html :)
"Wybraniec" to drugi tom debiutanckiej trylogii Marie Lu. Gdy autor pisze trylogię, jednym z jego największych problemów jest to, czy drugi tom dorówna sukcesowi pierwszego (mam tu na myśli oczywiście scenariusz, gdy ten pierwszy tom rzeczywiście odniósł sukces). Ciągłe myślenie "co tu jeszcze wpleść, by było dobrze?", nieprzespane noce, spędzone przed...
więcej mniej Pokaż mimo to
Banksy to człowiek-zagadka. Uwielbiany jak i nienawidzony, zajmuje się tworzeniem nietuzinkowych murali na ulicach całego świata. Działa incognito, do tej pory nikt z odbiorców jego sztuki nie poznał jego twarzy. Jego tajemniczość intryguje, a tworzone przez niego dzieła często zmuszają do zatrzymania się w codziennym biegu i dłuższego zastanowienia się nad ich przesłaniem, najczęściej odnoszącym się do sytuacji społecznych. Opracowana przez Banksy'ego Wojna na ściany jest świetnym łącznikiem pomiędzy artystą a jego odbiorcami, pozwalającym im na poznanie go na tyle, na ile sam pozwala.
Album nie jest konkretnie podzielony na żadne rozdziały: autor zwinnie przedstawia nam kolejne dzieła, które są ze sobą powiązane tematycznie. Dzięki temu wertując kolejne strony czujemy, że album, który pozornie ma przybliżyć nam twórczość artysty, tak naprawdę przedstawia nam pewną całkiem spójną historię. Do tego dostajemy liczne anegdoty od samego autora, czasem uda nam się dowiedzieć o jakimś fakcie z jego przeszłości, a często - i to nie tylko poprzez murale - poznamy jego nastawienie do świata. Banksy obdarowuje nas również cenionymi przez niego cytatami oraz własnymi ciętymi komentarzami, wśród których można czasem wyłapać nawet jakieś sentencje. Mimo że w książce dominuje obraz, można w niej znaleźć również zadowalającą ilość treści. Banksy pisze językiem prostym, lekkim, czasem wulgarnym, ale bardzo szczerym. W dużej mierze dzięki anonimowości nie musi obawiać się pisania dokładnie tego, co myśli, i jest to jedna z najmocniejszych stron Wojny na ściany.
Polskie wydanie albumu prezentuje się znakomicie: jego format jest bardzo przystępny dla zamieszczonych wewnątrz zdjęć, które same wydrukowane są w bardzo dobrej jakości. Fotografie często są bardzo ciekawie rozmieszczone, tworząc szczególne kompozycje, grając z odbiorcą. Zaplanowany minimalizm w rozkładzie fotografii na czystym białym tle daje nam wrażenie, jakbyśmy oglądali dzieła Banksy'ego w galerii sztuki. Po prostu świetnie wydany album.
Do Wojny na ściany nie mogę się przyczepić o nic, nawet jeśli bym tego chciał. A nie chcę, bo byłem niemalże w stu procentach pewien, czego spodziewać się po tej pozycji. A nie ma niczego lepszego od pokrycia się Twoich oczekiwań z tym, co dostajesz. Banksy w swojej publikacji nie zawiódł mnie ani przez chwilę. Jego dzieła bez dwóch zdań zasługują na uwiecznienie w albumie. I to w jakim albumie! Wszystko przemyślane w każdym calu, nie ma tu miejsca na losowe wrzucanie zdjęć na kolejne strony. Wojną na ściany Banksy zyskuje u mnie jeszcze większy szacunek oraz wdzięczność za to, że pozwolił mi na poznanie go choć odrobinę.
http://revievv.blogspot.com
Banksy to człowiek-zagadka. Uwielbiany jak i nienawidzony, zajmuje się tworzeniem nietuzinkowych murali na ulicach całego świata. Działa incognito, do tej pory nikt z odbiorców jego sztuki nie poznał jego twarzy. Jego tajemniczość intryguje, a tworzone przez niego dzieła często zmuszają do zatrzymania się w codziennym biegu i dłuższego zastanowienia się nad ich przesłaniem,...
więcej Pokaż mimo to