-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński38
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant6
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant978
Biblioteczka
2022-02-18
2021-12-20
2021-10-23
Jana Antoniego Home poznałam za sprawą cyklu "Muzycznych kryminałów". Po przeczytaniu pierwszego tomu, czyli "Altowiolisty" wiedziałam, że muszę zapamiętać nazwisko autora. Jednak to "Ostatni koncert" czyli drugi tom spowodował, że potwierdziło się moje zauroczenie piórem autora. Pewne było, że nie zakończę przygody z Homą przed "Niebieską nutą". Nie po takim zakończeniu, jakie zafundował mi w drugiej części serii. Wierzyłam, że się nie zawiodę. Muszę jednak przyznać, że przeraziłam się, gdy wzięłam tę niepozorną część do ręki. Objętością, która stanowiła może 1/4 wcześniejszych części nie budziła mojego optymizmu. Czy miałam podstawy się bać?
Bartosz Czarnoleski, który został doświadczony przez los, postanawia znów zacząć wszystko od początku. Przeprowadza się do Pogodnej, gdzie liczy na odbudowanie swojego życia. Tu poświęca swój czas na klub jazzowy Blue Noce, gdzie poznaje Cygana. Niestety ich znajomość i współpraca nie trwa długo. Niebawem Bartek znajduje zasztyletowane zwłoki swojego przyjaciela. Jako miłośnik, który uwielbia kryminalne zagadki, ponownie podejmuje się rozwikłania zagadki. Tym razem zrobi wszystko, by dowiedzieć się, kto zabił Cygana.
Czy Czarnoleski faktycznie dowie się, kto jest mordercą i jaki miał motyw? Czy tym razem jest bezpieczny, czy po raz kolejny ktoś będzie czyhał na jego zdrowie i życie?
Muszę przyznać, że tak jak wspomniałam powyżej, bałam się tej części trylogii. Przywykłam do konkretnych objętości, gdzie wiem, że są większe szanse, że coś będzie się działo (wszyscy wiemy, że nie zawsze). Moje zdziwienie było ogromne, kiedy okazało się, że te obawy nie miały podstaw, a w książce dzieje się naprawdę wiele i to na poziomie! Dodatkowo mała zmiana w repertuarze muzycznym. Zamiast klasyki mam jazz i jest go znacznie mniej niż w poprzednich częściach - powiedzmy, że patrząc na ilość stron, zupełnie mnie to nie dziwi.
Jeśli chodzi o cykl "Muzyczne kryminały" to muszę przyznać, że jak dla mnie jest to idealna pozycja dla osób, które chcą zacząć z kryminałami lub lubią je czytać, ale tylko w wersji delikatnej. Daleko im do krwawych i drastycznych książek kryminalnych serwowanych ostatnio na dziesiątki tytułów miesięcznie. Książki Jana Antoniego Homy polecam nie tylko za sprawą wątku kryminalnego, muzyki czy poczucia humoru. To także styl i barwny język. Zachęcam do zapoznania się z "Muzycznymi kryminałami" oraz Bartoszem Czarnoleskim.
Jana Antoniego Home poznałam za sprawą cyklu "Muzycznych kryminałów". Po przeczytaniu pierwszego tomu, czyli "Altowiolisty" wiedziałam, że muszę zapamiętać nazwisko autora. Jednak to "Ostatni koncert" czyli drugi tom spowodował, że potwierdziło się moje zauroczenie piórem autora. Pewne było, że nie zakończę przygody z Homą przed "Niebieską nutą". Nie po takim zakończeniu,...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-10-23
2021-10-23
2021-10-17
Nie minęło zbyt wiele czasu od chwili, kiedy poznałam Jana Antoniego Homę. W moje ręce wpadła jego trylogia "Muzycznych kryminałów" i muszę przyznać, że po pierwszej części, byłam na tyle pozytywnie zaskoczona, że postanowiłam przeczytać całą serię. Zaś nazwisko autora dorzucić do tych, które śmiało mogę śledzić w kwestii nowości wydawniczych. Dzięki "Altowioliście" poznałam Bartosza Czarnoleskiego, którego polubiłam i postanowił zobaczyć, co też autor dla niego szykuje w kolejnych częściach swojej trylogii.
Pochodzący z Krakowic młody muzyk Bartosz Czarnoleski dzieli w tej chwili swój czas między rodzinnym miastem a Włochami. Otrzymał bowiem w podziękowaniu za rozwiązanie zagadki kryminalnej dotyczącej Rosenberga willę wraz z winnicą, które mieszczą się w Toskanii. Mężczyzna jest przerażony ogromem miejsca i tego, jak tym zarządzać. Szybko jednak okazuje się, że jedyne co musi robić to mieszkać na terenie posiadłości i podziwianie przepięknych okolic. Wraz z narzeczoną Antonią są tam niezwykle szczęśliwi.
Jednak jak to bywa w życiu idealny spokój, nie trwa wiecznie. Do Bartosza odzywa się jego przyjaciel Robert Bielski i prosi o pomoc w rozwiązaniu kolejnej zagadki kryminalnej. Bartkowi jako miłośnikowi takich klimatów ciężko odmówić, więc ochoczo się zgadza, nie wiedząc, w co tak naprawdę się pakuje.
Nie mija wiele czasu jak życie mężczyzny i jego narzeczonej staje się zagrożone. W jakie tarapaty tym razem wpadnie Czarnoleski? Czy ucierpi na tym on lub jego narzeczona? Kim jest morderca? Czy będzie tylko jedna ofiara, czy może więcej?
Na te i inne pytania odpowie Wam "Ostatni koncert" do którego przeczytania gorąco zachęcam. Proponuję jednak by wcześniej zapoznać się z pierwszym tomem cyklu tj. "Altowiolistą".
Co do "Ostatniego koncertu" to muszę przyznać, że czytał mi się dużo lepiej niż pierwszy tom. Powieść rozkręca się dużo szybciej, jest bardziej dynamiczna i nabiera pewnego rodzaju rumieńców. Choć jest tu dużo więcej wątków niż w poprzednim tomie, to muzyka nadal jest bardzo ważna i pojawia się przez całą długość powieści. Na plus zasługuje znajomość tematu przez autora co czuć podczas czytania. Dodatkowo barwny język, poczucie humoru i końcówka, która nie daje czytelnikowi szansy na darowanie sobie trzeciego tomu. Jeśli przeczytasz te dwa, to ostatni będziesz chciał zdobyć na wczoraj! Ja właśnie do niego lecę, a Wy nadrabiajcie zaległości!
Nie minęło zbyt wiele czasu od chwili, kiedy poznałam Jana Antoniego Homę. W moje ręce wpadła jego trylogia "Muzycznych kryminałów" i muszę przyznać, że po pierwszej części, byłam na tyle pozytywnie zaskoczona, że postanowiłam przeczytać całą serię. Zaś nazwisko autora dorzucić do tych, które śmiało mogę śledzić w kwestii nowości wydawniczych. Dzięki...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-10-09
Jeśli mnie znacie lub śledzicie mój blog, to wiecie, co najbardziej lubię czytać. Zauważycie też, że od dłuższego już czasu zaczynam dawać fory moim rodakom! Jak wcześniej broniłam się przed nimi rękami i nogami, tak teraz bardzo chętnie sięgam po kolejne, najczęściej nowe nazwiska. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że praktycznie nie zdarza mi się żałować tego, że zmieniłam zamiłowania z obcokrajowców do rodzimych krajan. Przede wszystkim próbuję nie mieć specyficznych, a już na pewno wygórowanych oczekiwań co może się kryć w kartach danej powieści. Co zyskałam, a może co straciłam za sprawą Jana Antoniego Homa? Zobaczmy...
Krakowice. To właśnie tam trwa aktualnie festiwal muzyki Beethovena. Wśród biorących w nim udział muzyków jest młody altowiolista Bartosz Czarnoleski. Mężczyzna, będąc z psem na spacerze, staje się świadkiem makabrycznego zdarzenia. Widzi, jak ktoś zostaje zamordowany. Jego przerażenie jest jeszcze większe, kiedy orientuje się, kto jest ofiarą! Zabitym okazuje się maestro Damian Rucacelli. Sam Bartosz, który ma instynkt łowcy zagadek kryminalnych, to postanawia rozwiązać sprawę na własną rękę.
Czy mu się uda?
Co ciekawe do przeczytania tej książki skusił mnie nie tyle wątek kryminalny ile... muzyczny! Już kilka lat temu miałam okazję czytać książkę z muzyką poważną jako kanwą całości. Tyle że był to romans zakrawający o erotykę, a z kryminałem w takim wydaniu do czynienia jeszcze nie miałam. Jako miłośniczka muzyki oraz zagadek kryminalnych czułam, że książka mnie nie zawiedzie na całego. Któryś z tych dwóch wątków musiał mnie zadowolić, bo aż tak wybredna nie jestem, by po przeczytaniu powiedzieć, że całość jest nic niewarta.
Kryminały zazwyczaj kojarzymy jako powieści, których akcja toczy się w towarzystwie policjantów, detektywów, a czasami dziennikarzy. To najczęściej ktoś z nich odkrywa krok po kroku kto, jak i dlaczego zabił. Jan Antoni Homa postawił na zupełnie inną strategię. W jego powieści sprawę "poprowadził" młody muzyk, któremu pomaga... antykwariusz. Jak się ten duet sprawdził? Nie zdradzę Wam nic poza faktem, że planuję czytać kolejne tomy, a sam autor trafia na listę polskich nazwisk do zapamiętania. Osobiście trafiłam na coś zupełnie innego, niż na co dzień otrzymuję pod hasłem kryminał i to mi się ogromnie podoba! Zachęcam do przeczytania i podzielenia się opinią czy też poczuliście jakąś miętę do powieści Homy. A ja uciekam czytać kolejny tom przygód Bartosza Czarnoleskiego!
Jeśli mnie znacie lub śledzicie mój blog, to wiecie, co najbardziej lubię czytać. Zauważycie też, że od dłuższego już czasu zaczynam dawać fory moim rodakom! Jak wcześniej broniłam się przed nimi rękami i nogami, tak teraz bardzo chętnie sięgam po kolejne, najczęściej nowe nazwiska. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że praktycznie nie zdarza mi się żałować tego, że...
więcej mniej Pokaż mimo to
Okazuje się, że z Agnieszką Pruską jest mi zdecydowanie po drodze. Mam za sobą wszystkie jej książki jakie wydała! Muszę przyznać, że zaczęłam od cyklu z komisarzem Barnabą Uszkierem i to był strzał w dziesiątkę. Prawdziwe realia pracy polskiej policji zawarte w wydawałoby się niepozornej powieści. Później wpadła mi w ręce seria z nauczycielkami Julką i Alicją gdzie oprócz kryminalnych zagadek pojawił się humor co było dla mnie świetnym połączeniem. Gdy dowiedziałam się, że Agnieszka wydaje kolejną serię tym razem o Macieju Gromskim byłam zachwycona. Trzeba było zdobyć i przeczytać.
Maciej Bromski wraca do domu z wyjazdu służbowego. Oczywiście nic nie może być idealnie i po drodze łapie go awaria samochodu. Melduje się zatem w hotelu i postanawia przy okazji trochę odpocząć, a może i pozwiedzać okolicę - zależy ile czasu będzie trwała naprawa samochodu. Żeby przygód nie było za mało, Gromski odkrywa zwłoki. Staje się podejrzanym numer jeden, ale szybko udaje mu się wytłumaczyć i dać alibi. Za to sam staje się bardzo ciekawy kto i dlaczego zamordował. Siostra Macieja, która jest policjantką najpierw go łaja za wtrącanie się w sprawy policji, ale sama trochę mu podpowiada i pomaga poukładać elementy zagadki w jedną całość.
Kim jest morderca? Jakie miał motywy? Czy ofiar będzie więcej?
Musze przyznać, że opowiadanie wciąga od pierwszych stron i tylko żal, że jest ich tak niewiele. Może nie odczułabym tej małej ilości gdyby historia nie była tak dynamiczna i intrygująca. A tak to niestety człowiek razem z opowieścią nabiera rozpędu, daje się pochłonąć i nagle... koniec. To czekanie na kolejne opowiadanie jest zarówno nagrodą (będzie się działo dalej!), jak i karą, bo przecież można było od razu napisać jedną długą historię, a nie kilkanaście krótkich. Na ogromna pochwałę zasługuje główna postać czyli sam Maciej Gromski. Rozważny, inteligentny i ogarnięty mężczyzna, który wie czego chce. Jak na razie autorka nie ujawnia wad bohatera, więc nie wiemy czy karty odsłaniać będzie stopniowo czy może stworzyła postać idealną. Ja lecę do kolejnego opowiadania i Wam polecam to samo!
Okazuje się, że z Agnieszką Pruską jest mi zdecydowanie po drodze. Mam za sobą wszystkie jej książki jakie wydała! Muszę przyznać, że zaczęłam od cyklu z komisarzem Barnabą Uszkierem i to był strzał w dziesiątkę. Prawdziwe realia pracy polskiej policji zawarte w wydawałoby się niepozornej powieści. Później wpadła mi w ręce seria z nauczycielkami Julką i Alicją gdzie oprócz...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-09-19
Na pytanie: dlaczego zdecydowałam się sięgnąć po literaturę zahaczającą o weterynarię, mogę odpowiedzieć na kilka sposobów. Po pierwsze sama marzyłam o byciu weterynarzem, po drugie mam bzika na punkcie zwierząt, ponieważ sama jestem właścicielką ponad 14-letniego już pieska. Wszystkie te powody tylko i wyłącznie zachęcały mnie do przeczytania książki pt. "Co gryzie weterynarza". Czułam, że to będzie naprawdę godna uwagi pozycja. Czy faktycznie tak było? Trzeba zobaczyć, a jeszcze lepiej samemu po nią sięgnąć, jeśli klimaty nie są Ci obce.
Łukasz Łebek jest weterynarzem, chociaż według pewnych osób nie powinien nim być. Mężczyzna ma astmę oraz alergie i lekarz praktycznie zabronił mu wykonywania tego zawodu. Myślę jednak, że wielu z nas, jeśli ma upatrzony swój cel i widzi się w konkretnym miejscu za x lat, to będzie dążył do osiągnięcia tego, o czym marzy. Tak zrobił Łukasz i tym sposobem leczy naszych pupili: gryzonie, psy, koty czy króliki. Każdemu poświęca czas i uwagę. I choć woli braci mniejszych to niestety to z właścicielami musi mieć dobry kontakt, a przede wszystkim ogromne pokłady cierpliwości wobec nich - tak właścicieli, a nie pacjentów (choć bywają i tacy, którzy wymagają jej w ilościach hurtowych).
To, co bardzo mi się spodobało to humor, którym posługuje się autor, kiedy tylko może i powaga tam, gdzie jest ona mile widziana. Do omawianych tematów podchodzi z szacunkiem, ale i uczuciami. Wyjaśnił, że usypianie naszych pupili to nie tylko trauma dla ich właścicieli, ale też samych weterynarzy. Dla nich jest to o tyle trudne, że nie mogą rozkleić się przy pacjencie i jego opiekunie, bo najnormalniej w świecie "nie wypada". Czy byłabym urażona, zła lub zdezorientowana, gdyby lekarz mojego psiaka uronił łzę? Nie, wręcz przeciwnie. Podziwiałam, podziwiam i będę podziwiać ich za ogrom wiedzy, podejście do pacjentów i niejednokrotnie w umiejętności "zabawy" w zgaduj-zgadulę, co dolega pupilowi, bo on nie powie, gdzie go boli, ani jaki to ból. Co najwyżej właściciel może opisać jak futrzak (lub pierzasty czy też łuskowy) przyjaciel się zachowuje. Reszta to wiedza i intuicja weterynarzy.
Łukasz w niesamowity sposób opisał, ile pracy trzeba czasami włożyć, by postawić poprawną diagnozę i że nigdy, ale to nigdy nie należy niczego wykluczać.
Ogromnie spodobał mi się rozdział o dokarmianiu i przekarmianiu pupili, do którego chciałam zmusić mojego ojca, ale się nie udało.
No i ten najgorszy i najcięższy rozdział, czyli kiedy jest ten moment, by pozwolić odejść naszym ukochanym przyjaciołom. Kiedy to już tylko nasze ego, a nie ich dobro bierze górę. Tu łez nie powstrzymywałam, bo wiem, że ja z Tobikiem jesteśmy coraz bliżej tego momentu, kiedy i my będziemy musieli wykonać krok w którąś stronę. Dziś jednak cieszymy się każdą wspólną chwilą, a dzięki Łukaszowi i jego książce wiem, na co zwracać uwagę i jak przekazywać potrzebną wiedzę weterynarzowi.
Na pytanie: dlaczego zdecydowałam się sięgnąć po literaturę zahaczającą o weterynarię, mogę odpowiedzieć na kilka sposobów. Po pierwsze sama marzyłam o byciu weterynarzem, po drugie mam bzika na punkcie zwierząt, ponieważ sama jestem właścicielką ponad 14-letniego już pieska. Wszystkie te powody tylko i wyłącznie zachęcały mnie do przeczytania książki pt. "Co gryzie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-08-26
Pewnego rodzaju ciekawość poznania tematu obozów pracy i innych obudziła się we mnie w wieku szkolnym. Najpierw za sprawą "Opowiadań Borowskiego", a później "Innego świata" Herlinga-Grudzińskiego. Tych dwóch tytułów nie zapomnę nigdy. Właśnie tak zaczęła się moja "przygoda" z tą straszną i ciężką tematyką. Z każdą kolejną pozycją wmawiam sobie, że chyba czytałam już wszystko, co mogło mnie zszokować i teraz będę co najwyżej powielać tę wiedzę. Jakże się mylę za każdym razem, gdy w moje ręce trafia kolejny tytuł... "Treblinka '43. Bunt w fabryce śmierci", "Kobiety z bloku 10. Eksperymenty medyczne w Auschwitz", "Kukiełki doktora Mengele" to tylko część tego, co za mną, a lista przede mną wciąż otwarta i ogromna.
Dyhernfurth na Dolnym Śląsku to dzisiejszy Brzeg Dolny. To tam III Rzesza zbudowała jeden z najtajniejszych obozów, który zajmował się powstawaniem broni chemicznej. Broni, która miała zapewnić Hitlerowi szybkie zwycięstwo.
Autor, czyli Tomasz Bonek podzielił książkę na trzy części.
Pierwsza opowiada, jak doszło do odkrycia jednej z najbardziej śmiercionośnych substancji, która pierwotnie miała zwiększać wydajność uprawianego zboża oraz je chronić. Dowiadujemy się też, jak powstawała sama fabryka. Spółkę odpowiedzialną za nią nazwano Anorgana od nawozów organicznych, które rzekomo miały być tam produkowane.
Druga część to poznawanie samych więźniów. Autor przedstawił ich chwytające za serce historie przepełnione cierpieniem, mękami i tęsknotą za bliskimi, a nawet za ciepłym ubraniem czy gorącą strawą. Poniżani, gnębieni i wyzyskiwani do cna liczyli się z tym, że stamtąd nie ma powrotu. Tam umrą z głodu, z przepracowania, z zimna lub zabici przez Niemców. Jakby tego było, mało dzień w dzień musieli zmagać się ze skutkami ubocznymi substancji, przy których pracowali. Niejednokrotnie służąc za testerów, jak wygląda zatrucie, ile czasu potrzeba by umrzeć, czy da się podać odtrutką i jak duża musi być dawka...
Trzecia część to opisy procesów, poszukiwania zbiegłych zbrodniarzy, wymierzanie kar.
Książka niezwykle ciężka jak praktycznie każda w tej tematyce. Nie da się przejść obojętnie obok cierpienia innych ludzi. Cierpienia bezsensownego i niewyobrażalnie wielkiego. Czytanie wspomnień tych, co przeżyli, powoduje, że niejednokrotnie człowiek zastanawia się, czemu narzeka na własne życie... Może nie jest lekko, ale co oni mieli powiedzieć? Choć każda kolejna pozycja o wszelkiego rodzaju obozach czy eksperymentach będzie dla mnie za każdym razem równie bolesna, to wiem, że nie zaniecham czytania tej tematyki. "Chemia śmierci. Zbrodnie w najtajniejszym obozie III Rzeszy" poleciłabym każdemu, ale czy każdy da radę przez nią przejść, to już sprawa osobista.
P.S. Ocena poglądowa - dla mnie tego typu książki nie podlegają ocenie.
Pewnego rodzaju ciekawość poznania tematu obozów pracy i innych obudziła się we mnie w wieku szkolnym. Najpierw za sprawą "Opowiadań Borowskiego", a później "Innego świata" Herlinga-Grudzińskiego. Tych dwóch tytułów nie zapomnę nigdy. Właśnie tak zaczęła się moja "przygoda" z tą straszną i ciężką tematyką. Z każdą kolejną pozycją wmawiam sobie, że chyba czytałam już...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-08-12
Jeśli chodzi o Agnieszkę Pruską, to miałam okazję poznać ją już dość dawno temu, za sprawą serii o komisarzu Barnabie Uszkierze. Tak naprawdę to zakochałam się w niej głównie z jednego powodu. W prosty i szczery sposób ukazała prawdziwą pracę policji, czyli raporty, przesłuchania, znów raporty i ponowne wypytywanie albo już pytanych, albo nowych świadków/podejrzanych. Kiedy natrafiłam, więc na serię kryminalno-komediową tejże autorki poczułam, że jeśli mam polubić ten gatunek to tylko dzięki niej. Czy miałam rację?
Alicja i Julia od pewnego czasu spędzają wakacje we dwie z okresowym dojazdem ich mężczyzn. Dodatkowo ich wspólne wyjazdy jeszcze nigdy nie były nudne za sprawą ich szczęścia do znajdywania... zwłok! Tak, dobrze czytacie - zwłok! Czasami są nie do końca martwe, niekiedy niezbyt świeże, a innym razem lekko zmarznięte (kiedy wakacje zmieniają się w ferie zimowe). Co ciekawe w przygodach Ali i Juli nie namieszała nawet pandemia koronawirusa! Dziewczyny dobrze wiedzą, jak sprawić by zwykłe wakacje stały się pełne adrenaliny, zagadek i oczywiście zawierały... trupa!
Tym razem dwie nauczycielki (jak zawsze przypadkowo) trafiają na zwłoki mieszkańca Władysławowa. Jako niezwykle ciekawskie istoty po raz czwarty postanawiają spróbować rozwiązać zagadkę śmierci mężczyzny. Włączają tryb detektywek-amatorek i działają na własną rękę, niejednokrotnie narażając swoje zdrowie (czy życie też to już musicie sprawdzić).
Na chwilę obecną przeczytałam wszystkie książki Agnieszki Pruskiej. 5 tomów z komisarzem Barnabą, 4 tomy z Alą i Julką oraz 3 tomy z cyklu Sezon na zbrodnię. Co ciekawe czekam na każdą kolejną książkę Agnieszki Pruskiej, bo zakochałam się w jej piórze. Do czasu poznania dwóch nauczycielek połączenie kryminału z komedią nie bardzo mnie kręciło. Pamiętam kilka swoich podejść do Joanny Chmielewskiej - każde nieudane. Teraz po latach chcę spróbować powrotu, bo przyjaciółka powiedziała, że Agnieszka ma niezwykle podobne pióro (ja tego nie wyczułam, ale też dość szybko poddawałam się przy książkach Asi). Jak zwykle podczas przygód Alicji i Julii bawiłam się przednio, chociaż po raz pierwszy odniosłam wrażenie, iż autorka poszła w stronę naśmiewania się z innych, co mnie zaskoczyło (albo ja coś źle odbierałam). Mimo to moje serce nadal należy do pani Agnieszki i tylko czekam na kolejną powieść - nieważne czy komedię, kryminał czy opowiadania. Polecam, ale zachęcam do czytania chronologicznie zarówno jeśli chodzi o nauczycielki, jak i komisarza Uszkiera.
Jeśli chodzi o Agnieszkę Pruską, to miałam okazję poznać ją już dość dawno temu, za sprawą serii o komisarzu Barnabie Uszkierze. Tak naprawdę to zakochałam się w niej głównie z jednego powodu. W prosty i szczery sposób ukazała prawdziwą pracę policji, czyli raporty, przesłuchania, znów raporty i ponowne wypytywanie albo już pytanych, albo nowych świadków/podejrzanych. Kiedy...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-17
Antologie czy też inaczej zbiory krótkich (czasami dłuższych) utworów mają zarówno swoje plusy, jak i minusy. Zazwyczaj te kilka lub kilkanaście opowiadań łączy jakaś myśl przewodnia, temat, który przewija się w każdym z nich. Jeśli znamy jakichś autorów z takiego zbioru, to wiemy czego spodziewać się, chociaż po tych kilku z nich. Jeśli nie to czeka nas pozytywna niespodzianka lub wręcz przeciwnie. Z doświadczenia wiem, że w każdej antologii znajdę coś, co mnie zachwyci, ale też coś, co z trudem przeczytam, bo zupełnie mi nie podchodzi. To właśnie te wady i zalety. Jeśli ma się szczęście, to może nam się spodobać cały zbiór, jeśli nie to żadne opowiadanie. Jak było u mnie podczas czytania "Obscury 2"?
1. Agnieszka Pilecka - Zaradna piątka
2. Robert Ziębiński - Miłość
3. Paulina Rezanowicz - Czy nie boisz się chłopców takich jak my?
4. Michał Pleskacz - Ad profundis
5. Sandra Gatt Osińska - Malwina.
6. Maciej Szymczak - Nibylandia
7. Bartłomiej Fitas - Niebo w gębie
8. Flora Woźnica - Za wszelką cenę
9. Tomasz Siwiec - Mandragora
10. Adam Loraj - Coroczne spotkanie
11. Paulina Miękoś-Maziarska i Rafał Pietrzyk - Pocztówki z Ochrydy
12. Marcin Piotrowski - Boża larwa
13. Alicja Gajda - Swobodnym wieczorem na równej
14. Roland Hensoldt - Tkacz losu
15. Aneta Pazdan - Pomiędzy ciszą a Imagiem
16. Agata Poważyńska - Gdy dym przyćmił niebo
17. Robert Zawadzki - Tendencje realistyczne w kinie Istvana Tzary
Jak widzicie spis treści tytułami ani nie przeraża, ani nie intryguje. Można się spodziewać, że kryje się pod nimi wszystko lub nic. "Obscura 2" jako pierwszą historię proponuje "Zaradną piątką". Jak się okazuje skok na dość głęboką wodę, bo zaczyna się mocno i konkretnie. Niestety potem jest spadek napięcia, grozy i ekstremalnego ohydztwa, na jakie się szykowałam. Kilka opowiadań było po prostu byle jakich jeśli o mnie chodzi. Dodatkowo zupełnie mi tu nie pasowały, nie jako horror z prawdziwego zdarzenia. Jednak później znów jest kilka opowiadań, które momentami powodowały w mojej głowie myśl: "Dlaczego ja to w ogóle czytam?". Były to rasowe pełne ohydztwa, krwi i/lub przemocy historie. A jednak ich czytanie sprawiało mi pewnego rodzaju frajdę i satysfakcję.
Po skończeniu całej książki zaczęłam się zastanawiać, czym dla mnie tak naprawdę jest horror. Czy to ma być krew lejąca się na litry? Flaki rozciągnięte metrami po podłożu? Duchy, zjawy i nawiedzenia? Zombie, wampiry i inne nierealne postacie? Dotąd nie wiem, stąd takie antologie są super, bo można tu znaleźć szerokie ramy gatunku. Czy polecam? Oczywiście. Myślę, że każdy znajdzie tu coś dla siebie i będzie bardziej niż usatysfakcjonowany. Ja mam w planach zdobyć pierwszą część antologii i nadrobić zaległości.
Antologie czy też inaczej zbiory krótkich (czasami dłuższych) utworów mają zarówno swoje plusy, jak i minusy. Zazwyczaj te kilka lub kilkanaście opowiadań łączy jakaś myśl przewodnia, temat, który przewija się w każdym z nich. Jeśli znamy jakichś autorów z takiego zbioru, to wiemy czego spodziewać się, chociaż po tych kilku z nich. Jeśli nie to czeka nas pozytywna...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-05
Kto mnie zna bądź odwiedza mój blog, wie aż za dobrze, że moja miłość do kryminałów zrodziła się od tych skandynawskich. Pokochałam je do tego stopnia, że do dziś staram się czytać ich jak najwięcej, a poszukiwanie autorów mniej znanych stało się moim małym hobby. I szczerze mówiąc, nie odnosi się to tylko do kryminałów czy thrillerów. Za to ma swoje wytłumaczenie. Zbyt często wychwalane tytuły i znani autorzy potrafią totalnie popsuć coś, co mogło być naprawdę świetną pozycją. Maxa Seecka nie znałam, mimo iż "Wierny czytelnik" to jego trzecia książka. Zobaczmy, co podarował swoim obecnym i nowym fanom.
Roger Koponen to jeden z najpopularniejszych pisarzy. Będąc na spotkaniu autorskim, dostaje przedziwne pytanie od jednego z czytelników. Nie wie jak to rozumieć ani czy brać to na poważnie, więc stara się o tym zapomnieć. Jednak nie mija wiele czasu, jak dostaje telefon, jakiego w życiu by się nie spodziewał. Nie żyje jego żona...
Maria Koponen zostaje znaleziona martwa przy stole. Ubrana w piękną i elegancką czarną suknię ma na twarzy upiorny zastygły grymas. To, co przeraża najbardziej to fakt, że właśnie taką scenę opisał jej maż w jednej ze swoich książek. Co gorsza, w krótkim czasie ofiar przybywa, a każda z nich ma swój odpowiednik w napisanej przez Koponena trylogii o polowaniu na czarownice.
Śledztwo prowadzi aspirant Jessica Niemi, która wiele już widziała. Jednak ta sprawa wymaga nie lada poświęcenia. Nabiera ona rozpędu w momencie, kiedy w mediach społecznościowych na koncie Rogera pojawia się film z miejsca jednej ze zbrodni. Wszystko byłoby w miarę ok, gdyby nie fakt, że sam Koponen uznany został za... ofiarę jednego z morderstw!
Niemi ma nie lada orzech do zgryzienia, a im bardziej śledztwo posuwa się do przodu, tym bardziej pewna jest, że morderca nie jest jeden. Jessica podejrzewa, że za całą sprawą może stać sekta, która wyznaje niebezpieczną ideologię... Czy ma rację?
"Wierny czytelnik" to jedna z książek, która wciągnęła mnie od pierwszych stron. Chociaż mogłabym zarzucić autorowi kilka drobnych może nie błędów, ale wprowadzających w głowie czytelnika zamęt zabiegów. Np. Jesteśmy w Helsinkach, czytamy o sprawie i nagle nie wiadomo skąd przenosimy się na włoski cmentarz. Zero odnośnika typu "x lat temu" i człowiek lekko dębieje. Jednak bardzo szybko zaczynamy rozumieć, o co chodzi, a dwupłaszczyznowa powieść o życiu głównej bohaterki - aspirant Niemi robi naprawdę pozytywne wrażenie.
Gdy zasiadałam do tej powieści, byłam pewna, że od początku wiem co i jak będzie w niej wyglądało. Jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, iż mimo ogromnego stażu czytelniczego spojrzałam na tę książkę niezwykle "płasko", że autor dał mi możliwość poznania czegoś niezwykle złożonego i ciekawszego niż myślałam i zakładałam. Zdecydowanie czekam na kolejną książkę z Jessicą, a miłośnikom książek skandynawskich, jak i ogólnie kryminałów/thrillerów polecam z ręką na sercu, bo naprawdę warto poświęcić swój czas na przeczytanie tego tytułu.
Kto mnie zna bądź odwiedza mój blog, wie aż za dobrze, że moja miłość do kryminałów zrodziła się od tych skandynawskich. Pokochałam je do tego stopnia, że do dziś staram się czytać ich jak najwięcej, a poszukiwanie autorów mniej znanych stało się moim małym hobby. I szczerze mówiąc, nie odnosi się to tylko do kryminałów czy thrillerów. Za to ma swoje wytłumaczenie. Zbyt...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-06-06
Możliwe, że część z Was pamięta moją recenzję innej książki Erika Larsona. Chodzi o powieść "Grom z jasnego nieba", która była moim debiutem, jeśli chodzi o jego twórczość. "Diabeł w Białym Mieście" to zaś debiut autora, o czym przyznaję, nie doczytałam. Zresztą ostatnio przyłapuję się na tym, że jak tylko blurb mnie zaintryguję, to reszta jakby do mnie nie dociera i w ostateczności jestem zaskoczona, że np. Erik Larson to tak naprawdę amerykański pisarz, a nie szwedzki... No cóż, nigdy niczego nie można zakładać z góry, nawet jeśli to coś wydaje się logiczne. Kiedy zasiadałam do "Gromu..." byłam pewna, że to będzie idealny kryminał z wątkami historycznymi, podobnie było z "Diabłem...". A jednak pomyliłam się i to grubo. Literatura, jaką proponuje nam Erik Larson to kryminalna literatura faktu i to oparta na naprawdę ogromnej ilości dokumentów, fachowych ocenach czy dziennikach. To niezwykle fachowe podejście do tematu, który autor sobie wybiera jako cel i główny wątek powieści. Larson dąży do perfekcji w tworzeniu autentyczności swoich dzieł, co jest naprawdę imponujące.
W roku 1893 w Chicago zorganizowano Światową Wystawę Kolumbijską z okazji 400. rocznicy odkrycia Ameryki przez Kolumba. Jak się okazało, była to największa wystawa XIX w. gdyż odwiedziło ją około 29 milionów zwiedzających. "Białe Miasto", bo tak nazwano tę wystawę to pewnego rodzaju podsumowanie postępu technicznego tamtych czasów. Dlaczego? Bo warto wspomnieć, że były to czasy, kiedy ludzie żyli jeszcze w blasku świec czy też lamp naftowych, a środkiem lokomocji prócz własnych nóg były konie! Takie rzeczy jak automobile czy telefony zdecydowanie były wtedy zaledwie mrzonką.
280 hektarów, które składało się na Białe Miasto to teren cudów techniki oraz architektury. Na tejże wystawie miały okazję być takie osobistości jak Mark Twain, Buffalo Bill czy Thomas Edison. Szczęśliwcem był także nasz rodak Ignacy Paderewski. Autor ukazał nam ogrom niesamowitego przedsięwzięcia oraz ludzkich ambicji, niestety okraszony ludzkim potem i niejednokrotnie zdrowiem, krwią, a nawet życiem.
Wśród napływającej rzeszy zwiedzających był również Herman Mudgett lepiej znany jako Henry H. Holmes, czyli pierwszy seryjny morderca w Stanach Zjednoczonych. Niejednokrotnie porównywany do Hannibala Lectera. Mężczyzna ten wybudował dom na kształt zamku, w którym mieściły się tajne przejścia i tunele, zapadnie, a także... piec krematoryjny! W trakcie wystawy dorabiał, wynajmując pokoje gościom. Niestety niejednokrotnie zdarzało się, iż co bogatsi zameldowani u niego goście nie opuszczali jego domostwa.
Wszystko wskazuje na to, że mężczyzna zabił około 100 osób, jednak sam przyznał się tylko do 27 morderstw, oficjalnie zaś potwierdzono "tylko" 9 przypadków. W skutecznym tuszowaniu zbrodni, Henry'emu zdecydowanie pomagał piec krematoryjny.
Osobiście historię Henry'ego znam już od dość dawna, gdyż jestem miłośniczką wszelkich nowinek o seryjnych mordercach. Mam za sobą wiele książek, artykułów i innych publikacji o tego typu "osobistościach", więc ciężko mi trafić na opowieści oparte na historiach nieznanych mi zbrodniarzy. Stąd też mam ogromny szacunek do autora za ogrom pracy, jaki włożył w wyszukiwanie potwierdzonych faktów, by napisać rzetelną powieść, która zawiera w sobie prawdę, a nie przypuszczenia lub fikcję zwaną "prawdą". Dodatkowo "Diabeł w Białym Mieście" jest książką idealną dla wielu czytelników. Zadowoleni będą fani kryminałów, ale i książek historycznych. Nie zawiodą się miłośnicy literatury faktu czy tak jak ja kochający wszelkie informacje o seryjnych mordercach. Polecam!
Możliwe, że część z Was pamięta moją recenzję innej książki Erika Larsona. Chodzi o powieść "Grom z jasnego nieba", która była moim debiutem, jeśli chodzi o jego twórczość. "Diabeł w Białym Mieście" to zaś debiut autora, o czym przyznaję, nie doczytałam. Zresztą ostatnio przyłapuję się na tym, że jak tylko blurb mnie zaintryguję, to reszta jakby do mnie nie dociera i w...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-06-20
2021-06-20
Jak dobrze wiecie, lubię czytać kryminały. Spędzanie przy nich czasu jest dla mnie nie lada relaksem. Moja przygoda z nimi zaczęła się najpierw od młodzieżowych książek Krzysztofa Petka, a potem od kryminałów skandynawskich. Jeśli chodzi o Valerie Koegh, to nie miałam z nią jeszcze nic wspólnego. Jednak, gdy natrafiłam na jej książkę i przeczytałam blurb z tylnej okładki, wiedziałam, że muszę przeczytać tę pozycję, bo zapowiada się zupełnie w moim stylu! Dodatkowo bardzo chciałam zobaczyć, jak motyw kłamstwa zostanie wykorzystany przez autorkę i czy książka będzie jedną z tych "wow", czy wręcz przeciwnie.
Trzy dziewczyny, każda z nich inna nie tylko z wyglądu, ale też z charakteru i stylu bycia. A jednak coś spowodowało, że stały się nierozłącznymi przyjaciółkami. Beth, Megan i Joanne wydają się zrobić dla siebie nawzajem dosłownie wszystko. Postanowiły dla własnego dobra zachować tajemnicę o tym, co wydarzyło się pewnej nocy po zakończeniu nauki.
Dziś każda z nich jest po czterdziestce. Wydawałoby się, że ich życie poukładało się dokładnie, tak jak chciały. Odniosły sukcesy w dziedzinach, jakie same sobie wybrały. A jednak nie wszystko jest tak idealne, jakby się wydawało. Cień zdarzeń sprzed lat odcisnął swój ślad na każdej z nich w inny sposób, a fakt, że jedna z nich chce zdradzić tajemnicę swojej narzeczonej, powoduje, że życie nie tylko Megan, ale i Joanne czy Beth może zostać zrujnowane...
Prócz okładkowej notatki, do przeczytania tegoż tytułu skusiła mnie notatka przewijająca się w internecie "Wstrząsający thriller psychologiczny, jeden z lepszych w tym roku". Czy na pewno?
No właśnie niestety nie jestem przekonana. Początek czyta się super, bo jedyne, o czym myślisz to, o jaką tajemnicę chodzi, potem zaczyna się pod górkę, bo książka staje się nijaka i ... nudna. Osobiście uważam, że bliżej tej powieści do zwykłej obyczajówki niż do thrillera i to psychologicznego. Owszem jakieś tam zagrywki, szantaże i tajemnice są, ale całość niestety mdła. Miało być pikantne i konkretne chilli con carne, a dostałam niedoprawioną fasolkę po bretońsku i to jeszcze dość biedną. Może miałam za wysokie wymagania, a może książka faktycznie jest niedopracowana, nie wiem. Pomysł na fabułę na pewno był i to dobry, gorzej z wykonaniem. Czy dam autorce jeszcze szansę? Myślę, że bez większego wahania.
Jak dobrze wiecie, lubię czytać kryminały. Spędzanie przy nich czasu jest dla mnie nie lada relaksem. Moja przygoda z nimi zaczęła się najpierw od młodzieżowych książek Krzysztofa Petka, a potem od kryminałów skandynawskich. Jeśli chodzi o Valerie Koegh, to nie miałam z nią jeszcze nic wspólnego. Jednak, gdy natrafiłam na jej książkę i przeczytałam blurb z tylnej okładki,...
więcej Pokaż mimo to