Zniknięcie Annie Thorne
- Kategoria:
- kryminał, sensacja, thriller
- Tytuł oryginału:
- The taking of Annie Thorne/ The Hiding Place
- Wydawnictwo:
- Czarna Owca
- Data wydania:
- 2019-07-17
- Data 1. wyd. pol.:
- 2019-07-17
- Data 1. wydania:
- 2019-01-01
- Liczba stron:
- 416
- Czas czytania
- 6 godz. 56 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788380156784
- Tłumacz:
- Grażyna Woźniak
Kiedy Joe Thorne miał piętnaście lat, jego młodsza siostra, Annie, zniknęła. Myślał wtedy, że to najgorsza rzecz, jaka może spotkać jego rodzinę. Ale później Annie wróciła. Teraz Joe przyjeżdża do wioski, w której się wychował. Powrót oznacza konfrontację z ludźmi, z którymi dorastał. Pięcioro przyjaciół wie, co się wydarzyło tamtej nocy, ale nie rozmawiało o tym przez dwadzieścia pięć lat.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Trudny powrót do przeszłości
Literacki debiut C.J. Tudor zapewnił milionom czytelników solidną porcję emocji. Tym samym brytyjska pisarka ustawiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko – pewnie wielu spośród tych, którzy z zapartym tchem czytali intrygującego „Kredziarza”, zastanawiało się, czy druga książka Tudor dorówna pierwszej. Polscy czytelnicy mogą już poznać odpowiedź na to pytanie. „Zniknięcie Annie Thorne” czeka na śmiałków, którzy zechcą stawić czoła temu, co czai się w mroku.
Po co ludzie wracają w rodzinne strony po wielu latach nieobecności? By zaspokoić długo skrywaną tęsknotę za domem? Uciec przed czymś? Wyrównać rachunki? Naprawić szkody? Przeprosić? Przebaczyć? Zrozumieć?
Joe Thorne powraca do Arnhill z kilku powodów – oficjalnie po to, by objąć stanowisko nauczyciela w miejscowej szkole. Nie może jednak liczyć na gorące powitanie ze strony dawnych przyjaciół, którzy obawiają się, że mężczyzna zacznie grzebać w ich wspólnej przeszłości. I mają rację – Joe nie zapomniał. Nie przeszedł do porządku dziennego nad tragedią sprzed dwudziestu pięciu lat, za którą ktoś w końcu powinien zapłacić.
Małe miejscowości dają swoim mieszkańcom poczucie bezpieczeństwa i wspólnoty, oferują odpoczynek ludziom zmęczonym hałasem, pośpiechem i presją. Arnhill to jednak zupełnie inna bajka – w niczym nie przypomina sielskiej wsi czy uroczego miasteczka. Mroczne i surowe, z klimatem ciężkim od niewypowiedzianych słów, od tajemnic, które miały nigdy nie ujrzeć światła dziennego – to miejsce od razu przyprawia o dreszcz, stanowi idealną scenerię dla budzących przerażenie wydarzeń.
Równie interesujący jest główny bohater. Joe Thorne nie budzi natychmiastowej sympatii, pewnie żaden rodzic nie chciałby go widzieć w roli swojego zięcia, ale trudno odmówić mu pewnego specyficznego uroku. Nieszczęście, którego doświadczył przed laty, odcisnęło wyraźny ślad na jego charakterze. Ponieważ to właśnie Joe pełni funkcję narratora powieści, możemy dobrze go poznać, choć niekoniecznie polubić. Jedno nie ulega wątpliwości – sarkastyczne uwagi, które wygłasza często w najmniej odpowiednich chwilach, zazwyczaj trafiają w sedno.
Z kilku doskonale znanych motywów C.J. Tudor zbudowała mocno przemawiającą do wyobraźni historię, której lepiej nie czytać po zmroku. Na szczęście dni są jeszcze długie. Warto spędzić któryś z nich w towarzystwie „Zniknięcia Annie Thorne”. Gęsia skórka gwarantowana.
Małgorzata Pawlak
Oceny
Książka na półkach
- 1 447
- 889
- 265
- 98
- 36
- 31
- 25
- 24
- 20
- 17
Opinia
Wśród jakże licznych przymiotników chwalących tę książkę, umieszczonych czy to na jednej ze stron skrzydełka czy na tyle okładki znajduje się m.in. słowo „hipnotyzujący”. I to nad jego użyciem w odniesieniu do tej powieści zastanówmy się na początek. Otóż ta książka nie jest hipnotyzująca. Moim zdaniem prawie w żadnym stopniu. Cała historia nie wciąga, nie angażuje, nie jest tak, że nie jesteśmy się w stanie oderwać od lektury. Czyta się przyjemnie, lekko, nie zaprzeczam, że to jest sprawnie napisane. Ale właśnie „hipnotyzujący” to jest ostatni epitet, jaki można przytoczyć w odniesieniu do tego dziełka pani Tudor.
Przede wszystkim nie interesowało mnie samo tytułowe zaniknięcie. Od początku wiemy, że siostrzyczka głównego bohatera – narratora zaginęła dawno temu, od początku powinniśmy z wytęsknieniem oczekiwać wyjaśnienia co też się stało - i jakoś tak go nie oczekujemy. Nie trzyma nas to za gardło, przynajmniej mnie nie trzymało. No, może w środkowych partiach tekstu (właśnie w środkowych jak już bardziej niż w końcowych) troszkę zaczynałem być ciekaw, ale też nie jakoś specjalnie. Co ciekawe o ile zniknięcie Annie jeszcze jakoś miejscami interesowało, to to drugie, współczesne zaginięcie – w ogóle. Choć jego znaczenie było zaakcentowane już od pierwszej sceny powieści, to... to czytelniczo właściwie go nie zauważyłem.
Kurczę, nie mogę za dużo zdradzić w niespoilerowej recenzji, ale przecież motyw odmieńca ma bardzo duże znaczenie w kulturze ludowej, w anglosaskiej chyba nawet większe niż w kontynentalnej, aż się prosiło o to, by ta książka trochę z tym podialogowała. Scena w bibliotece, gdy postacie czytają o toposie podmienionych dzieci naprawdę mogłaby zrobić klimat, w końcu główny bohater jest nauczycielem angielskiego. A tu nic. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest tak, że motyw tajemnicy tytułowego zaginięcia nie angażował, bo nie było tego nawiązania do folkloru, takie nawiązanie byłoby super, ale tajemnica jak najbardziej mogła angażować i bez niego, gdyby tylko odpowiednio utalentowana osoba włożyła wystarczająco dużo pracy w tekst. Tu tego nie było. W zamian dostaliśmy w pewnym momencie sceny rodem z takiego naprawdę taniego horroru, mające nas chyba przestraszyć, co może i by się udało w jakimś tam stopniu, gdyby nie pokazały się one tak nagle i cokolwiek od czapy.
W sumie to to wszystko zaczyna mi tu do siebie pasować, bo rozwiązanie zagadki jest – konsekwentnie – totalnie nijakie. Słuchajcie, rozumiem, że można jakąś tajemnicę zostawić bez rozwiązania, czasem to wręcz wspiera klimacik (tu, w epilogu autorka niewątpliwie chciała właśnie tak wszystko zbudować, by klimat grał z nierozwiązaniem tak naprawdę najważniejszej zagadki powieści i uczciwie muszę przyznać, że nawet się ten klimat epilogu udało zbudować), ale po co w takim razie wcześniej dawała aż tak dużo szczegółów sugerujących jakieś konkretne rozwiązanie? Po co tak długo pisana na zasadzie „zbliżamy się do momentu, w którym ty, czytelniku, będziesz mógł to wszystko połączyć i odkryć ocb?”
Z wątkiem kryminalnym mam trochę podobny problem – nie ma go :) Od początku mamy się zastanawiać po co on wrócił i w ogóle się nad tym nie zastanawiamy. Nie zauważamy tego, że pisarka najwyraźniej bardzo chce, byśmy kombinowali nad jego motywacją w tym względzie. W ogóle mam wrażenie, że w tym momencie trochę zadziałało przeciwieństwo zasady mówiącej, że „ilość przechodzi w jakość” – pewnych scen były zbyt mało, by pojęte jako całość zrobiły na nas wrażenie. Stąd rozwiązanie tegoż wątku wyszło wręcz śmiesznie, jak z parodii thrillera. W ogóle za tą końcową rozmowę obu panów odjąłem jeden punkt przy ocenie książki.
Wreszcie kwestia postaci – też się z nimi minąłem. Źli nie wkurzają (może poza wątkiem szkolnym, ale z drugiej strony ile już razy to widzieliśmy?) dobrych nie zapamiętujemy. I nie jesteśmy zaskakiwani sprawami, którymi powinniśmy być. To w ogóle rzuca się w oczy – autorka bardzo chciała, by powieść była dla nas ferią zaskoczeń, byśmy co i raz dziwili się jak to nas ona ograła – i tak nie jest. Okej, trochę jesteśmy, ale, cóż, nie użyłem jeszcze tego słowa, więc użyję go dopiero teraz: to trochę jest tak, że ta powieść jest produkcyjniakiem. Że jest jakby z fabryki thrillerów. To w pewnym stopniu dziwne, zważywszy, ze to dopiero druga książka autorki, ale ten grzech produkcyjniactwa rzuca się moim zdaniem w oczy podczas lektury.
Dobra, jak widać recka wyszła mi bardzo krytycznie, pewnie nawet bardziej niż bym chciał. Więc dla jasności: powieść czyta się przyjemnie, lekko i... jakby to ująć – wszystkie te rzeczy o których pisałem powyżej, że mi ich brakowało, one trochę są obecne w tekście. Tylko po prostu zbyt mało obecne.
Wśród jakże licznych przymiotników chwalących tę książkę, umieszczonych czy to na jednej ze stron skrzydełka czy na tyle okładki znajduje się m.in. słowo „hipnotyzujący”. I to nad jego użyciem w odniesieniu do tej powieści zastanówmy się na początek. Otóż ta książka nie jest hipnotyzująca. Moim zdaniem prawie w żadnym stopniu. Cała historia nie wciąga, nie angażuje, nie...
więcej Pokaż mimo to