Nebula '92 Stephen King 6,2
ocenił(a) na 65 lata temu Po lekturze antologii mam więcej pozytywnych odczuć niż negatywnych, co jest przyjemną konstatacją. Trzeba przy tym jednak postawić sprawę jasno: z 14 tekstów - w tym 9 prozatorskich - rzeczywiście wartych uwagi są 4 (słownie: cztery),może 5 (słownie: pięć). Czyli ilościowo nawet nie połowa. Choć - z drugiej strony - objętościowo przekraczają połowę, nie ma co więc rozdzierać szat.
Najwartościowsze ze zbioru jest nagrodzone Nebulą za krótką formę (Short Story) opowiadanie Connie Willis "Nawet królowa". Zwięzłe, dowcipne i zarazem lekkie, w dodatku bardzo kobiece, w sposób wdzięczny porusza kwestię miesiączkowania, w przyszłości wytłumionego dzięki rozwojowi technologii i niemalże już zapomnianego.
Równie dobry, także nagrodzony Nebulą - tyle że za dłuższą formę (Novella) - jest najobszerniejszy w zbiorze tekst, "Miasto prawdy" Jamesa Morrowa, notabene redaktora książki. Akcja opowiadania rozgrywa się w położonym gdzieś w rejonie Karaibów mieście, w którym wytępiono kłamstwo, w związku z czym produkty są boleśnie prawdziwie opisywane (bułka z mięsem zamordowanej krowy, zwiędła sałata, rakogenne (papierosy),etc),podobnie zresztą jak odczucia ("chyba cię lubię"). Nie ukryje się żadna zdrada, nie uchowa złodziej czy morderca. Wszystko się zmienia, gdy bohater - tzw. krytyk sztuki, zwany też dekonstruktorem, zajmujący się niszczeniem wszystkich dzieł, które mają w sobie kłamstwo (książki i filmy z wymyśloną fabułą, bajki z fantastycznymi zwierzętami, obrazy nie oddające rzeczywistości) - zostaje postawiony wobec nieuleczalnej choroby syna i decyduje się spróbować zastosować niekonwencjonalną technikę leczenia. Historia ma kilka logicznych mielizn (mimo praktycznie likwidacji religii - są kościoły, procedura dostosowywania dzieci do systemu jest do absurdu brutalna, ale jednocześnie na tyle prosta, że trudno uwierzyć w jej trwałość),jest też chwilami wyczuwalnie pretensjonalna i posiada zbyt wyraźne zapożyczenia z "451° Fahrenheita" Bradbury'ego, ale mocno działa na wyobraźnię, a do tego potrafi wywołać silne emocje. A o to przecież chodzi w pisarskim biznesie.
Doskonały też jest - i mnie osobiście chyba najbardziej tutaj przypadł do gustu - "Oddział lipcowy" S. N. Dyer, obdarzony leciutkim akcentem fantastycznym, ale posiadający świetny klimat i skrzący się niewymuszonym humorem. Rzecz jest o tyle łatwa w odbiorze, że opisuje perypetie lekarki borykającej się z uciążliwymi pacjentami, niedoinwestowaniem oddziału i przepracowaniem, czyli tym, co od lat trapi nasze krajowe szpitale.
Czwarty dobry, gęsty tekst, to "Koniec rzeczy" Gregory'ego Benforda. Sam pomysł może nie jest szczególnie zachwycający - potwierdzenie faktu zaobserwowania rozpadu protonów i wynikające z tego konsekwencje - ale za to realia i owszem: Indie biedne, przeludnione, nękane fanatyzmem, z wypalonym na wiór krajobrazem, dobijane rozmaitymi plagami przywleczonymi celowo bądź niechcący przez znienawidzonych już naukowców z Zachodu.
Ostatnie z wartych uwagi opowiadań to "Góra przyszła do Mahometa" Nancy Kress - z Ameryką wyniszczoną przez kryzys, praktycznie pozbawioną opieki zdrowotnej, z rzeszami wyrzuconych poza nawias społeczny ludzi, traktujących lekarzy - nawet tych niosących bezinteresowną pomoc - jak diabelskich czarowników, niegodnych nawet splunięcia. Wykreowana rzeczywistość jest dość sugestywna, ale zarazem mocno przerysowana i zrobiona pod konkretną tezę - wyolbrzymienie skutków masowych pozwów za lekarskie błędy, co poskutkowało bajońskimi kwotami ubezpieczeń i zawężeniem opieki zdrowotnej do zdrowego genetycznie, bogatego rdzenia skurczonej klasy średniej.
Reszta jest w ten czy inny sposób marna. "Danny leci na Marsa" Pameli Sargent, laureat (!) Nebuli za średnią formę (Novelette),jest nużącą, zbędnie rozwlekłą historią udziału w pierwszym locie na Marsa kandydata na prezydenta USA, pragnącego w ten sposób zdobyć sympatię wyborców. "Okulary Lennona" Paula Di Filippo są przesadnie udziwnione (tytułowe okulary pozwalają dostrzec relacje międzyludzkie) i finiszują w naiwny, niezbyt mądry sposób. Natomiast "Winlandia naszych snów" Kima Stanleya Robinsona (oszustwo ze śladami Wikingów w USA) i "Życie jak układanka z kotami na wysoki połysk" Michaela Bishopa (bohater przypomina sobie swoje relacje z kotami) trudno w ogóle uznać za fantastykę. Do kompletu dochodzą dwie zamierzchłe już publicystyki (fantastyczne literatura oraz film w 1992 roku - choć muszę wyznać, że dzięki tej filmowej trafiłem na zapomnianą perełkę, czyli wzruszających "Spóźnionych na obiad"),lokalne wspominki Frederika Pohla o pierwocinach amerykańskiego fandomu, przeciętne pożegnanie zmarłego we wrześniu 1992 Fritza Leibera (pośród trzech autorów jest m.in. Stephen King) oraz króciutki wiersz Davida Lunde'a. A że nigdy sympatykiem wierszy nie byłem...
Ogólnie więc warto rzucić okiem na "Nebulę '92" - choćby i dlatego, żeby przekonać się, co w roku 1992 najmocniej poruszało środowisko twórców fantastyki Stanów Zjednoczonych.