-
ArtykułyNajlepsze książki o zdrowiu psychicznym mężczyzn, które musisz przeczytaćKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułySięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać2
-
Artykuły„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać8
-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać5
Biblioteczka
2015-03-26
2013-06-13
"Płyty tektoniczne tego, czym dawniej byliśmy, nieważne czym, uległy przesunięciu - nazwijcie to dryftem kontynentalnym. I uważajcie na powstały rów".
Lauren Beukes pracuje jako dziennikarka i scenarzystka telewizyjna w największym studiu animacji w RPA. Opublikowała opowiadania w kilkunastu antologiach i jest scenarzystką kilkunastu komiksów. Zoo City jest jej drugą powieścią, a obecnie pracuje nad The Shining Girls.
Zinzi December mieszka w Zoo City, gdzie jest zanimalizowana ze swoim leniwcem, którego zawsze dźwiga na plecach. Posiada również shavi, które objawia się u niej jako moc do odnajdywania zaginionych przedmiotów. Ludzie często zwracają się do Zinzi w poszukiwaniu zagubionych rzeczy, a jej nie są obce nawet najbardziej paskudne miejsca, w których może odnaleźć przedmiot zleceniodawcy. Nie utrzymuje się jednak tylko z tego, gdyż popełnia również przestępstwa internetowe, które przynoszą jej trochę pieniędzy. Jednak czasami shavi może okazać się niezbyt pięknym prezentem. Zinzi bowiem wykonuje zlecenie dla pewnej staruszki i gdy już wraca do niej ze zgubą, okazuje się, że jej klientka została bestialsko zamordowana. Zinzi jest skonsternowana i nie wierzy w to, co się stało, bo przecież jeszcze dzień wcześniej rozmawiała z tą staruszką i ustalała gdzie mogła się podziać jej zguba. W poszukiwaniu odpowiedzi na nurtujące ją pytania Zinzi wyruszy w drogę najeżoną prawdziwą magią, narkotykami, a nawet znajdzie się w wytwórni muzycznej.
"Golf to dżentelmeńska wersja polowania z pałkami na foki, tyle że nie taka zabawna".
Zoo City chciałam przeczytać już od momentu premiery tej książki. Sama nie wiem co mnie do niej przyciągało, ale miałam wrażenie, że to historia, która z pewnością mi się spodoba i będę mogła ją wysoko umieścić na swojej półce z ulubionymi lekturami. Tymczasem okazała się nie być tak cudowna, jak sobie ją wymarzyłam.
Jednym z niewielu plusów tej książki jest ukazanie charakterystycznych więzi między ludźmi a zwierzętami. Dane zwierzę oznacza popełniane przez ciebie złe uczynki. Wydaje mi się, że takie przedstawienie relacji między człowiekiem a zwierzęciem jest dosyć nietypowe i to powiew świeżości wśród książek, jednak ten wątek nie był zbyt dobrze dopracowany. Nasza Zinzi nosiła leniwca, jednak autorka w żaden sposób nie wyjaśniła nam tego dlaczego dokładnie ta osoba ma leniwca, a inna np. wiewiórkę, co mnie trochę wytrącało z równowagi, bo nie mogłam tego pojąć. Na początku wydawało mi się, że to zwierzęta same wybierały sobie właścicieli, ale jednak okazuje się, że to wcale nie tak - i w sumie już sami nie wiemy dlaczego dana osoba jest powiązana z tym zwierzęciem. Ja bardzo chętnie przeczytałabym jakie magiczne powiązania są między nimi, jednak nawet tego autorka nam nie przedstawiła.
Przyznam szczerze, że od pierwszych stron gubiłam się w tej książce. Autorka według mnie pisze tak chaotycznie i niezrozumiale, że kilkakrotnie musiałam się wrócić do początku rozdziału, żeby go dobrze zrozumieć, jednak nawet wtedy nie za bardzo mi to wychodziło. Ciągle dodawała jakieś anegdotki z życia Zinzi i nie mogłam zorientować się w tym, kiedy mówi o czasie teraźniejszym, a kiedy o przeszłości. Poza tym często dodawała wtrącenia, które w żaden sposób nie odnosiły się do fabuły i nie miały z nią żadnego związku, co tylko jeszcze bardziej mnie denerwowało. Po prostu nie mogłam się przyzwyczaić do tego w jaki sposób pisze Lauren Beukes i teraz już wiem, że raczej nie będę sięgać po jej kolejne powieści, gdyż po prostu nie mam ochoty denerwować się z powodu niezrozumiałej fabuły.
Niestety ta historia od samego początku mnie nużyła. Trochę się zaciekawiłam, gdy została zamordowana klientka Zinzi i miałam nadzieję na jeszcze więcej ciekawych wydarzeń, jednak w miarę jak upływały kartki nudziłam się jeszcze bardziej i ledwo dotarłam do końca tej książki. Chyba jednak takie historie nie są dla mnie, gdyż ja zwyczajnie nie mogę się w nich odnaleźć. Czytanie Zoo City nie było najmilsze, jednak też nie najgorsze, bo znam o wiele więcej gorszych książek. Wydaje mi się, że ta historia ma dobry potencjał, jednak autorka nie wyczerpała go do końca. Miała naprawdę dobry pomysł, jednak dosyć niefortunnie go opisała i wyszło, co wyszło.
Natomiast muszę powiedzieć trochę o okładce, która bardzo, ale to naprawdę bardzo, mi się spodobała. Może na pierwszy rzut oka wydaje się banalna i kryje się w tłumie innych kolorowych i świecących okładek, jednak jeśli się bliżej przyjrzymy to zobaczymy, że każda litera Zoo City składa się z przeróżnych elementów. Na przykład z leniwca, skrzydła, twarzy, szczura bądź samochodów. Dodatkowo na odwrocie książki znajduje się dużych rozmiarów ptak, który jest wręcz idealnie ułożony z przeróżnych fragmentów, a niekwestionowanym mistrzostwem jest przedstawienie jego dzioba jako dwa wielkie wieżowce. Za każdym razem, gdy patrzę na okładkę tej książki to odnajduję w tych literach coraz to nowe elementy, które mnie zaskakują.
Zoo City może nie jest genialną lekturą, ale jeśli ktoś lubi książki z gatunku urban fantasy to czytanie tej historii powinno mu sprawić dużą przyjemność. Ja niestety nie mogłam się wczuć w tę lekturę, a jeśli nie czuję jakiejś więzi z książką to po prostu mi się ona nie podoba. Wydaje mi się, że gdyby autorka postanowiła ją jeszcze trochę dopracować to wyszłoby z tego coś naprawdę dobrego, ale jak na razie - dla mnie jest to zwykła lektura jakich wiele na rynku wydawniczym, chociaż naprawdę ciekawie pokazuje relacje między człowiekiem a zwierzęciem. Ja ze swojej strony jej ani nie polecam, ani nie odradzam, bo wydaje mi się, że książka może przypaść do gustu osobom, które lubią czytać urban fantasy. Jak dla mnie jest to koniec z przygodami tej autorki i po jej książki już raczej nie sięgnę.
" - Żgubiłasz buty? - bełkocze żałobnym tonem.
- Bywa - odpowiadam. Nie warto tłumaczyć.
- Pewnie ukradli. Tu szami żlodzieje.
- Chyba jesteś pijany. Mam cię położyć do łóżka?
- Do twojego łószka.
- Naprawdę koniecznie chcesz, żeby rano obudziło cię słońca odbijające się od wieży Ponte?
- Trzeba ją żburzycz.
- Albo założyć zasłony. (...)
- Twoje sztopy szą zimne jak lód - skarży się.
- Przynajmniej nikt ich nie ukradł".
"Płyty tektoniczne tego, czym dawniej byliśmy, nieważne czym, uległy przesunięciu - nazwijcie to dryftem kontynentalnym. I uważajcie na powstały rów".
Lauren Beukes pracuje jako dziennikarka i scenarzystka telewizyjna w największym studiu animacji w RPA. Opublikowała opowiadania w kilkunastu antologiach i jest scenarzystką kilkunastu komiksów. Zoo City jest jej drugą...
2013-03-05
"Żal mi tamtej dziewczyny. Żal mi też Cyrusa. Mój niebieskooki, bystry alchemik, który pragnął tylko miłości i naukowej prawdy. Coś jednak poszło źle, gdy został Wcielonym. Coś w nim pękło".
Avery Williams to pseudonim młodej amerykańskiej pisarki Jessei Hankins. Zadebiutowała w 2012 roku powieścią Miłość alchemika, która przemówiła do serca dziewczyn marzących o pięknym, ponadczasowym uczuciu. Popularność książki sprawiła, że Avery postanowiła kontynuować opowieść o Seraphinie. Następny tom ukaże się w USA wiosną 2013 roku. Avery świetnie wie, co to znaczy poszukiwać swojego miejsca w życiu. Całe dzieciństwo spędziła na walizkach, przenosząc się z ojcem, radiowym didżejem, ze stanu do stanu. Teraz mieszka wraz z mężem w Oakland, remontuje swój stuletni dom i pisze.
W czternastym wieku młoda Seraphina zapałała niewinnym uczuciem do Cyrusa. Okazało się, że mężczyzna, w którym się zakochała, jest młodym alchemikiem. Pomiędzy tym dwojgiem ludzi zaczyna się rodzić uczucie, jednak zanim zdąży na dobre zakwitnąć ma miejsce tragiczny wypadek - Seraphina zostaje zabita. Cyrus stara się zrobić wszystko, żeby jego ukochana mogła przeżyć. W tym celu podaje jej eliksir, który ma zapewnić Seraphinie nieśmiertelność - by mogła zostać z nim na zawsze.
Sera żyje już od sześciuset lat. Ciągle przy boku jednego i tego samego mężczyzny - zakochanego w niej do granic szaleństwa Cyrusa. Niestety dziewczyna już się nim znudziła i nie chce, żeby Cyrus podejmował za nią wszystkie decyzje. Ona sama nie ma prawie nic do powiedzenia, a mężczyzna ma jej zastąpić cały świat. Sera postanawia uciec i umrzeć w swoim starym ciele, tak żeby nie móc na nowo zamieszkać innej osobie. Wszystko poszłoby zgodnie z planem, gdyby Seraphina nie była świadkiem tragicznego wypadku na autostradzie pod Oakland. W tym momencie jej życie uległo drastycznej zmianie. Dziewczyna musi wybrać pomiędzy tym, kim była i tym kim chciałaby zostać. Jednak ciągle musi uciekać przed Cyrusem, który z pewnością ma na nią oko. W końcu od zawsze znał ją lepiej niż ona samą siebie. Czy uda się jej wieść szczęśliwe życie w ciele szesnastolatki? Gdzie zaciera się linia pomiędzy miłością a obsesją?
"Wciąż mówię nie to, co trzeba, więc chętnie na chwilę porzucam słowa".
Książka na pierwszy rzut oka wydawała mi się interesująca... Hm, no może ciekawa. Chociaż okładka nie za bardzo przyciąga do przeczytania książki to kusi nas motyw wiecznej miłości alchemika do nastolatki. Szczerze mówiąc, nie oczekiwałam zbyt wiele od tej pozycji. Nie miałam nadziei na porywającą fabułę, genialnych bohaterów czy niespodziewane zakończenie - i bardzo dobrze, bo żadnej z tych rzeczy nie dostałam. Mimo mojego uprzedzenia do tej historii i tak się zawiodłam. Bardzo zawiodłam.
Zacznijmy od głównej bohaterki. Seraphina zdobyła moją sympatię w prologu i byłam zaszokowana jej szybką śmiercią, jednak potem tylko coraz bardziej działała mi na nerwy, a wiadomo, że przy nieciekawej bohaterce nie można polubić książki. Może się wydawać, że osoba, która ma sześćset lat powinna być mądra, bo dużo przeżyła, ma doświadczenie i zobaczyła jak naprawdę jest na świecie. Nic bardziej mylnego. Seraphina zachowywała się gorzej niż przeciętna nastolatka. Ciągle myślała tylko o tym, że Cyrus za chwilę ją dopadnie, a gdy go wreszcie zobaczyła zaczęła szaleć i zastanawiać się co ma zrobić. Mężczyzna ledwo na nią popatrzył, a ona popadała w paranoję. Dla mnie bohaterka jest bezbarwna i płytka. Zachowywała się jak rozwydrzona nastolatka, a takich osób nie toleruję w książkach. Zresztą nie tylko Sera jest pustą postacią. Nie dowiemy się również żadnych interesujących wiadomości o Cyrusie, gdyż pojawia się w książce naprawdę sporadycznie, chociaż główna bohaterka dostaje ataku na samo brzmienie jego imienia. Tutaj uderza mnie jeden paradoks: podobno to Cyrus miał obsesję na punkcie Sery, a nie odwrotnie. Natomiast to właśnie główna bohaterka tak się zachowywała. Nie wspomnę już nawet o reszcie bohaterów, która była równie bezbarwna i nudna. Na drugi dzień po przeczytaniu książki, wyleciały mi z głowy wszystkie ich imiona, a same postaci stanowiły bardziej tło niż osobę z krwi i kości.
Mimo swojej małej objętości książkę czytało mi się beznadziejnie długo. Nie mogłam się w ogóle przyzwyczaić do sposobu pisania autorki. Nigdy nie rozwijała swoich myśli - dany wątek kończyła równie szybko jak go zaczęła, co mnie niemiłosiernie denerwowało. Poza tym nienawidzę narracji pierwszoosobowej w czasie teraźniejszym - takich książek nie mogę czytać i unikam ich jak ognia, dlatego ta lektura była dla mnie wielką udręką.
Może gdyby za napisanie tej książki wzięła się inna osoba to wyszłoby z niej coś lepszego. Niestety ja nie rozumiem zachwytu nad tą historią. Pomysł na fabułę nie był zły, ale wyglądało to tak, jakby autorka dostała nagłego olśnienia pod tytułem "wieczna miłość i tajemniczy eliksir", które bardzo się jej spodobało, ale nie wiedziała co z tym fantem zrobić, więc co po prostu napisała pierwsze lepsze rzeczy, które przyszły jej do głowy. Jak dla mnie akcja w książce jest zerowa. Autorka chciała, żeby ta historia była niespodziewana, nieprzewidywalna i piękna, ale niestety te słowa zrównały się z ich zaprzeczeniami, a chyba nie taki rezultat chciałby otrzymać pisarz.
W tej książce denerwowało mnie niemal wszystko. Począwszy od rozpoczęcia książki aż do jej zakończenia. Główna bohaterka była niekonsekwentna w swoich wyborach, czym tylko dodatkowo irytowała czytelnika. Ciągle chciała odejść z tego świata i nareszcie uciec przed Cyrusem, ale zawsze coś stawało jej na drodze: "dzisiaj mi się nie chce, umrę sobie jutro" albo "chcę skoczyć z mostu, ale nie zrobię tego, bo dostałam SMS". O mały włos, a zrobiłabym krzywdę tej książce i rozdarła ją na pół.
Z ręką na sercu przyznaję, że nigdy nie czytałam tak złej i nijakiej książki jak Miłość alchemika. Nie wierzcie temu co mówią na okładce, mamy tu do czynienia z: przewidywalną intrygą, mozolnym tempem akcji, mdłym i duszącym romansem oraz równie nijakim zakończeniem. Tę książkę od najniższej oceny uratował tylko i wyłącznie prolog, który i tak był bardzo niedopracowany. Niestety jedyne co mogę o niej powiedzieć to fakt, że lepiej czytało mi się nudne lektury szkolne niż Miłość alchemika. Teraz wiem, że po kontynuację z pewnością nie sięgnę, bo mam nadzieję wyrzucić tę historię z mojej głowy jak najszybciej. Nie polecam, bardzo nie polecam, a wręcz odradzam. Jest o wiele więcej wartych uwagi książek. Nie warto marnować na nią czas.
"Małżeństwo w wykonaniu Wcielonych nabierało nowego znaczenia. "Dopóki śmierć nas nie rozłączy" - to przysięga, której wagę niewielu śmiertelników potrafi docenić tak jak my".
"Żal mi tamtej dziewczyny. Żal mi też Cyrusa. Mój niebieskooki, bystry alchemik, który pragnął tylko miłości i naukowej prawdy. Coś jednak poszło źle, gdy został Wcielonym. Coś w nim pękło".
Avery Williams to pseudonim młodej amerykańskiej pisarki Jessei Hankins. Zadebiutowała w 2012 roku powieścią Miłość alchemika, która przemówiła do serca dziewczyn marzących o pięknym,...
2012-11-11
" - Kim jesteś?
- Zwykłym ścierwem wojny, które chce się stąd wydostać."
Paolo Bacigalupi jest jednym z najlepszych amerykańskich pisarzy fantastycznych młodego pokolenia. Jego debiutancka powieść "Nakręcona dziewczyna" została uznana przez Time Magazine za jedną z najlepszych powieści 2009 roku. Zdobyła też najważniejsze nagrody w dziedzinie literatury fantastycznej: Locus, Hugo i Nebula. Z kolei "Ship Breaker", powieść, której akcja toczy się w tym samym uniwersum co "Zatopione miasta", została laureatką nagród Locus oraz Michael L. Printz Award, a także znalazła się w finale National Book Award.
W zniszczonej przez liczne kataklizmy Ameryce władzę dzierżą terror i przemoc. Kiedyś olbrzymi kraj, teraz terytorium podzielone na obszary dobre i złe - na te, na których panuje Wolnomilicja, Armia Boga lub Zjednoczony Front Patriotów. Te wojska nieustannie ze sobą walczą pod pretekstem wzniosłych haseł walki o wolność. Jednak tak naprawdę każde z tych wojsk przyczynia się do coraz gorszej kondycji Zatopionych Miast - tego, co zostało z wielkiej Ameryki.
Mahlia i Mouse są wyrzutkami, ścierwami wojny, które przybyły z terytorium rozjemców - Chin. Nikt w małym miasteczku nie patrzy na tych dwoje przychylnym wzrokiem. Mahlia i Mouse dostali się pod skrzydła pewnego doktora, który pozwolił im mieszkać, pod warunkiem, że będą mu pomagać w pracach domowych. Mahlię dodatkowo nauczył swojego fachu - była jego małą pomocnicą, choć miała tylko jedną rękę. Prawą obcięła jej Armia Boga, gdy uciekała z Zatopionych Miast. Mahlia i Mouse postanawiają uciec daleko od swojej miejscowości i wyruszają wgłąb dżungli.
Na drodze jednak staje im pewna przeszkoda. Pewna bardzo duża i silna przeszkoda. Na bagnach spotykają Toola - który jest mieszanką człowieka, hieny, psa i tygrysa. Jest półczłowiekiem. Ulepszonym, który był najsilniejszą bronią w wojnie. Tool chce zabić Mouse'a, jednak Mahlia zawiera z nim układ - przyniesie mu lekarstwa, które są mu potrzebne do wyleczenia się po licznych bitwach, a on wypuści Mouse'a. Ucieka przerażona z powrotem do miasteczka, lecz na drodze spotyka ją armia ZFP (Zjednoczony Front Patriotów). Okazuje się, że jeden z żołnierzy jest ciężko ranny i Mahlia oraz doktor muszą mu pomóc. Stara się jak najszybciej uwinąć z pomocą owemu żołnierzowi, żeby móc ukraść lekarstwa i wyruszyć na ratunek Mouse'owi. Jednak żołnierze nie mają ochoty odejść z dziupli doktora. Mahlia wymyśla więc podstęp, który zaważy na całym jej dotychczasowym życiu...
" - Nazywasz mnie wyrzutkiem - syknęła Mahlia. - Chińską zakałą, wszystko jedno. - Amaya próbowała się odwrócić, ale Mahlia przygwoździła ją twardym wzrokiem. - Owszem, mój staruszek był rozjemcą. Za to moja mama urodziła się w Zatopionych Miastach. Chcesz wojny, to będziesz ją miała. - Uniosła pokryty bliznami kikut prawej ręki i przytknęła go do twarzy kobiety. - Może potnę cię tak, jak mnie pocięła Armia Boga? Zobaczymy, jak sobie poradzisz ze szczęśliwą lewą. Co ty na to?"
Przyznam, że na początku nie chciałam jakoś tak bardzo czytać tej książki, ale potem, gdy zobaczyłam ją w pewnym sklepie i przeczytałam to, że poleca ją Cassandra Clare i mistrz olimpijski - Tomasz Majewski to wiedziałam, że ta książka będzie świetna. Jeśli poleca ją sama Cassandra Clare to na pewno książka będzie wspaniała i przeczytam ją z wielką przyjemnością. I tak też było.
Na początek muszę wspomnieć o jednej rzeczy, która towarzyszyła mi przez prawie całą książkę. Nieodparta chęć ucieczki. Jak jestem osobą o silnych nerwach i nie przemawia do mnie rozlew krwi, tak w tej książce niektóre sceny czytałam przez palce dłoni. Książka jest najbardziej brutalną i pełnokrwistą antyutopią jaką kiedykolwiek czytałam. W prawie każdym rozdziale ktoś się mordował, zostawiając po sobie jeszcze więcej krwi na każdej kartce. Czasami czytając ją miałam wrażenie, jakbym sama była brudna od krwi i jednocześnie chciałam rzucić nią o ścianę, ale przez to, że była taka brutalna aż tak bardzo wciągała. Zdecydowanie najgorszymi momentami w tej publikacji, były chwile, gdy Tool - nasz półczłowiek - wyjadał serce swojej ofiary. Po antyutopie sięga teraz całe wielkie grono ludzi, a w szczególności młodzież, która pokochała "Igrzyska śmierci" bądź "Niezgodną". Przy "Zatopionych miastach" tamte książki to po prostu pikuś, bajeczka dla dzieci. Mimo tego, że może się wydawać, że jest to książka dla młodzieży, bo sami bohaterowie są nastolatkami, to naprawdę tak nie jest... Trzeba się uzbroić w niezwykłą cierpliwość i nieczułość na rozlew krwi, żeby dotrwać do końca tej książki.
Prawie wszyscy bohaterowie są nastolatkami. Czy to nie nadaje książce jeszcze większego dramatyzmu? Młodzi ludzie, których porwała fala wojny i nie mieli okazji przeżyć należycie swojego dzieciństwa, tylko już od najmłodszych lat ich zabawką był karabin maszynowy. Ale przez to nasza główna bohaterka jest tak bardzo zahartowana i dzielna. Mahlia bardzo zaimponowała mi swoimi wyczynami, swoim charakterem i poświęceniem wobec swojego przyjaciela - Mouse'a, wskoczyłaby za nim w ogień. I mimo tego, że była taka dzielna to miała chwile słabości i nie bała się tego okazywać. Sam Mouse do mnie nie przemówił, był zbyt rozmiękły, jak na chłopaka. Powinien zachowywać prawie jak dorosły mężczyzna, a nie płakać cały czas nad swoim losem. Natomiast z całego serca pokochałam Ocho i Toola. Ocho był żołnieżem ZFP, a jego pseudonim wziął się od tego, że podciął gardła nożem ośmiu, uzbrojonym w karabiny, ludzi. Czyż to nie fascynujące? Ale nie za to go tak bardzo polubiłam. Jako jedyny z całego wojska zachował jakieś cząstki człowieka i kochał chłopaków z oddziału jak własnych braci. O ile Tool na początku wydawał mi się okropną, bezwzględną i nieczułą bestią, tak w miarę jak bardziej zagłębiałam się w książkę coraz bardziej go polubiłam. Po tym, jak już przyłączył się do Mahlii stał się świetną osobą, chociaż był przecież maszyną do zabijania.
"Przy użyciu odpowiednich bodźców każdego da się zamienić w mordercę."
Mimo tego, że książka bardzo mi się podobała to ma kilka minusów. Przede wszystkim denerwowało mnie to, że właściwie nic się nie działo. No dobrze, nie mogę powiedzieć, że nic się nie działo, bo działo się naprawdę dużo, ale ten cały rozlew krwi jako główny wątek trochę zamieszał obraz całej fabuły. Pod tym względem mi czegoś brakowało. Mahlia poszła ratować swojego przyjaciela, ale najdziwniejsze z tego wszystkiego było to, że prawie nic nie stało im na przeszkodzie. Mówię prawie, bo mieli jedną napiętą sytuację i praktycznie potem przedostali się bezpiecznie do Zatopionych Miast. Troszkę zbyt szczęśliwy scenariusz.
Trochę nie widziałam sensu w tej książce. Oczywiście ludzie się cały czas zabijali, zjadali sobie serca lub ucinali palce, ale tak właściwie to w tym wszystkim nie było zbyt wielkiego sensu. Mahlia chciała uratować swojego przyjaciela - to jest zrozumiałe, ale właściwie cała książka jest o tym jak ona i Tool przechodzą przez dżunglę i przez miasto oraz jak Ocho ze swoim oddziałem dostają kolejne misje. Czegoś tutaj brakuje. Wiem, że to tylko moje marudzenie, ale szczerze mówiąc, gdyby autor nie skupił się na tak wielkiej ilości brutalnych scen i pomyślał więcej nad głównym wątkiem to książka byłaby nieco lepsza.
Oprócz tej fabuły nie mam książce nic do zarzucenia. Czytało mi się to bardzo szybko, chociaż kilka razy musiałam się zatrzymać i odetchnąć, bo niektóre sceny mogą wykończyć psychicznie. Zatopione Miasta zostały wykreowane w tak realistyczny sposób, że czytelnik zaczyna się zastanawiać nad tym czy to właśnie nie do tego zmierza nasz świat. Największy sukces książka zawdzięcza właśnie tej przejmującej wizji świata, stanowiącego gorzką refleksję nad życiem. Jeszcze długo po przeczytaniu ostatniej książki w głowie siedziały mi przejmujące myśli i obrazy z tego świata.
"Zamknij to w sobie. Czuć będziesz później. Nie teraz."
Na początku książki miałam nadzieję, że autor stopniowo wprowadzi nas w świat Zatopionych Miast, ale on od razu wrzuca nas na głęboką wodę. Może takie orzeźwienie na początek jest potrzebne, bo potem już względnie przyzwyczajamy się do panujących tam warunków i nie wywołuje to na nas aż tak wielkiego wrażenia jak na początku. Realistyczny obraz całego państwa rozszarpywanego przez terror przyćmiewa lekko niedopracowaną fabułę. Oczywiście nie jest to książka stricte fantastyczna, bo dużą rolę odgrywa tam wątek wojenny. Szczerze mówiąc to odpowiada mi takie połączenie: fantastyka ze znaczną domieszką wojen. Do dodaje całej książce smaczku.
Zdecydowanie nie jest to książka dla osób o słabych nerwach. Przed zaczęciem "Zatopionych miast" trzeba się dobrze uzbroić w nieczułość na krew i inne obrzydliwości, żeby nie odrzucić książki w kąt. Jeśli jednak zaliczasz się do osób, które lubią taką jazdę bez trzymanki to zdecydowanie jest to książka dla Ciebie. Mnie się ona bardzo spodobała i spodobał mi się również styl pisania pana Paolo - język jest prosty, zrozumiały i dobitny. Jeśli wszystkie książki tego pana są tak dobre jak ta, to z pewnością stanie się on jednym z moich ulubionych autorów.
Warto zaryzykować kilkudniowego kaca książkowego, żeby przenieść się do Zatopionych Miast. Jeśli gustujecie w takich gatunkach to ta książka musi znaleźć się na Waszej półce. Przeczytajcie, a nie pożałujecie!
" - Na krew i rdzę! Będzie mnie cerować ta kaleka?
- Uważaj na słowa - burknęła Mahlia - bo ci zszyję flaki na supeł.
Doktor zachłysnął się powietrzem, ale pacjent rzucił jej tylko złośliwy uśmieszek.
- Ojoj, mocny w gębie ten wyrzutek.
- Nie w gębie, tylko w zszywaniu."
" - Kim jesteś?
- Zwykłym ścierwem wojny, które chce się stąd wydostać."
Paolo Bacigalupi jest jednym z najlepszych amerykańskich pisarzy fantastycznych młodego pokolenia. Jego debiutancka powieść "Nakręcona dziewczyna" została uznana przez Time Magazine za jedną z najlepszych powieści 2009 roku. Zdobyła też najważniejsze nagrody w dziedzinie literatury fantastycznej:...
2013-05-19
„Krąg jest odpowiedzią. Krąg jest bronią”.
Engelfors to zwyczajne miasteczko, jakich miliony na tym świecie. Niczym się nie wyróżnia, tak samo jak ludzie, którzy tam mieszkają. Po prostu wiodą swoje zwykłe życie i starają się przeżyć kolejny dzień. Właśnie w tym mieście sześć dziewczyn rozpoczyna pierwszą klasę liceum – każda z nich ma do tego inne podejście, własne obawy i cele, które chce zrealizować w nowym roku szkolnym. Minoo zależy tylko na tym, żeby ciągle być prymuską i mieć najlepsze oceny. Anna-Karin ćwiczy się w tym, żeby stać się niewidzialną przed innymi i nie słyszeć ciągłych docinek na temat jej ciała. Rebecka chce dalej spędzać czas ze swoim ukochanym Gustafem. Vanessie zależy na tym, żeby się cały czas dobrze bawić i spędzać każdą wolną chwilę z Willem. Ida jak zwykle będzie najbardziej rozchwytywaną dziewczyną w całej szkole, która cały czas naśmiewa się z Anny-Karin. A Linnea chce tylko przeżyć kolejny dzień u boku swojego przyjaciela Eliasa i słuchać całymi dniami japońskiej muzyki. Z pozoru te osoby nic ze sobą nie łączy, każda z nich jest inna, jednak pewne wydarzenie zmieni je na zawsze.
Okazuje się, że na początku roku szkolnego popełnia samobójstwo jeden z uczniów szkoły. Podcina sobie żyły w łazience i nikt nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że to zrobił. Dopiero Minoo razem z Linneą znajdują ciało zmarłego i od tego momentu wszystko zaczyna się zmieniać. Wszystkie dziewczyny są ze sobą w pewien sposób powiązane, ale nie przepadają za sobą. Zmienia się to, gdy na niebie pojawia się krwisty księżyc i za pomocą nadprzyrodzonej siły cała szóstka zbiera się w opuszczonym parku. Nie wiedzą dlaczego się tam znalazły, ani jaka siła ich tam przyciągnęła. Okazuje się, że drzemią w nich uśpione moce, przy pomocy których dziewczyny będą musiały pokonać zło, które wkrótce daje o sobie znać. Nigdzie nie są bezpieczne, a największe niebezpieczeństwo mogą stanowić osoby z ich najbliższego otoczenia.
„Bo tak jest w tym cholernym mieście. Jesteś tylko tym, kim inni myślą, że jesteś”.
Od dawna przechodziłam w sklepach koło tej książki i czułam, że biła od niej jakaś intensywna moc, która kazała mi ją jak najszybciej przeczytać. Kilkakrotnie byłam bardzo bliska kupienia jej, ale w ostatnim momencie się rozmyślałam, bo nie wiedziałam czy mi się spodoba. Potem czytałam coraz więcej pozytywnych opinii o tej pozycji i żałowałam, że nie kupiłam jej, gdy miałam na to okazję. Teraz, po przeczytaniu tej książki, stwierdzam, że byłam głupia, iż nie sięgnęłam po nią wcześniej. To naprawdę był wielki błąd.
Już dawno nie spotkałam się z thrillerem, w którym przejawiałyby się jakiekolwiek elementy magiczne. Nie zawsze podoba mi się coś takiego w książkach, bo często przekracza granice między „możliwą do uwierzenia” a „kompletną bzdurą” i wychodzi z tego coś bardzo trudnego w odbiorze. Zawsze mam pewną niepewność przy książkach z tematyką magiczną, bo boję się, że pisarz wszystko przesadzi i wyjdzie coś naprawdę głupiego. Tutaj nie pojawiła się taka rzecz. Mimo tego, że główne bohaterki posługiwały się czarami to można było uwierzyć w ich umiejętności. Oczywiście w granicach rozsądku, ale autorzy tej książki nie przekroczyli tej linii, o której wspominałam. Z wielką przyjemnością przyznaję, że Krąg to jedna z niewielu książek o magii, która mi się spodobała.
Na początku czułam się lekko zagubiona w mnogości głównych bohaterów. Mamy tutaj do czynienia z sześcioma głównymi bohaterkami, a dodatkowo postaciami pobocznymi, które również odgrywają znaczące role w całokształcie książki. Bałam się, że nigdy nie połapię się w tym kto jest kim, jednak już po kilkunastu stronach rozumiałam różnice między danymi bohaterkami i historiami, które za sobą ciągną. Dopiero potem zrozumiałam, że nie mogłabym pomylić żadnej dziewczyny, bo nie ma dwóch takich samych (lub podobnych) postaci w tej książce. Wszystkie są inne i przez to, że jest ich tak dużo – każdy czytelnik znajdzie dla siebie idealną postać, z którą najbardziej się zżyje. Co prawda są takie osoby, których nie polubimy i chyba do końca serii będą nas denerwować, ale mimo tego czyta książkę czyta nam się bardzo przyjemnie. Minoo była postacią bardzo stanowczą i mądrą, jednak niekiedy denerwowała mnie swoją obsesją na punkcie bycia „numerem jeden”. Natomiast Idy wręcz nie znosiłam i nie mogłam wytrzymać z jej głupimi hasełkami i ciągłym dogryzaniem innym osobom. Vanessę mogłabym polubić, gdyby nie fakt, że cały czas imprezowała i niezbyt poważnie traktowała całą sprawę Kręgu. Annę-Karin lubiłam, jednak zdenerwowała mnie, gdy moc uderzyła jej do głowy. Najbardziej pokochałam Rebeckę i Linneę z większym naciskiem na tę drugą. Rebecka była rozsądna i trzeźwo podchodziła do wszystkich spraw związanych z Kręgiem, a Linnea przypominała mi trochę samą mnie, więc musiałam ją polubić. Może nie jestem aż taka wybuchowa jak ta postać, ale jednak przypomina mi mnie. Niestety nie mogę przeżyć tego, że autorzy postanowili zabić niektóre postacie, z którymi już strasznie się zżyłam. Wolałabym, żeby inne umarły, a tamte wróciły do życia, no ale cóż... Nie zmienię tego.
„W obliczu śmierci wszyscy jesteśmy samotni”.
Oprócz wątku związanego z misją tej szóstki dziewczyn, książka porusza inne tematy, takie jak mobbing w szkole czy zaburzenia jedzenia. To są takie rzeczy, które zostały jakby wyjęte z codziennego życia nastolatków. Może to nie dotyka bezpośrednio nas, ale osoby z naszego otoczenia mogą mieć takie problemy i nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. To samo tyczy się osób otyłych, które tylko i wyłącznie przez swój wygląd są nienawidzone i wyśmiewane. O tym również piszą autorzy i pokazują nam do czego może prowadzić takie znęcanie się nad młodymi ludźmi. Właśnie to jest cudowne w tej książce – opowiada o zwykłych rzeczach w niezwykły sposób. Nie jest to typowy thriller z elementem magicznym, ale książka opowiadająca o problemach ludzi i ich wkraczaniu w dorosłość. Nasze bohaterki muszą podejmować rozważne decyzje i mimo tego, że są bardzo młode – nie mogą liczyć na nikogo dorosłego, tylko mają radzić sobie same, nawet jeśli je to przerasta.
Akcja w tej książce pędzi nieustannie. Na początku może wydawać się, że już nic ciekawego nie będzie się dziać, ale nagle pojawiają się dziwne rzeczy i po prostu musimy czytać dalej i dalej, aż wreszcie docieramy do ostatniej strony. Książka może nie jest straszna, jednak nie polecam czytać jej w nocy po ciemku, bo niektóre momenty mogą mimo wszystko nas przestraszyć. Fabuła również jest naprawdę bardzo interesująca i mimo tego, że było kilka elementów, do których podchodziłam nieco sceptycznie to i tak ta historia bardzo mi się podobała. Klimatem przypominała mi nieco serię Pretty Little Liars, gdyż czytelnik żyje w nieświadomości i cały czas myśli nad tym kto znęca się nad dziewczynami i je obserwuje. Dodatkowo Minoo (podobnie jak Aria) ma romans ze swoim nauczycielem, co cały czas przypominało mi o tejże serii – której nie czytałam, ale oglądałam serial na podstawie książek.
Ta powieść podobała mi się tak bardzo, że aż musiałam dawkować jej czytanie, żeby nie przeczytać jej za szybko. Mogłabym pochłonąć te ponad 500 stron w kilka godzin, ale musiałam oprzytomnieć i zmusić się do tego, żeby czytać wolniej. I tak przeczytałam ją stanowczo za szybko, gdyż pod koniec już nie mogłam się doczekać, żeby poznać rozwiązanie. Już dawno żadna książka mnie aż tak nie zachwyciła, że z niecierpliwością czekam na kolejną część. Ja mogę już tylko z całego serca polecić tę pozycję i to nie tylko młodzieży, ale każdej grupie wiekowej. Jestem przekonana, że podbije serca wszystkich czytelników, którzy lubią znaleźć w książkach tajemnice i wątki magiczne. Przy tej pozycji nie da się nudzić i nie można jej nie pokochać. Musicie jak najszybciej sięgnąć po nią i przeżyć mnóstwo wspaniałych chwil!
„Straszne rzeczy tak naprawdę nie są takie jak w filmie. Nie są fascynujące. Tylko przerażające i brudne. Przede wszystkim nie można ich wyłączyć”.
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
„Krąg jest odpowiedzią. Krąg jest bronią”.
Engelfors to zwyczajne miasteczko, jakich miliony na tym świecie. Niczym się nie wyróżnia, tak samo jak ludzie, którzy tam mieszkają. Po prostu wiodą swoje zwykłe życie i starają się przeżyć kolejny dzień. Właśnie w tym mieście sześć dziewczyn rozpoczyna pierwszą klasę liceum – każda z nich ma do tego inne podejście, własne obawy...
2013-05-16
2013-04-07
"Wszyscy kłamią. (...) A ty o niczym nie wiesz. Nie powiedzą ci prawdy, ponieważ nie wiedzą, dlaczego tu jesteś. Ani kim jesteś. Kim jesteś, Allie Sheridan?"
C.J. Daugherty miała 22 lata, gdy po raz pierwszy zobaczyła martwe ciało - pracowała wtedy jako reporter kryminalny. Nigdy nie przestała jej fascynować natura przestępców. Powieść Wybrani - pierwsza część trylogii - jest efektem tej fascynacji i wyzwania rzuconego przez męża pisarki.
Alyson Sheridan była najzwyklejszą nastolatką, która zgarniała dobre oceny i nigdy nie wychylała się przed szereg. Największym oparciem w jej życiu był starszy brat, którego traktowała jak najlepszego przyjaciela. Jednak cały jej dotychczasowy świat legł w gruzach, gdy ten zniknął bez śladu i żadnego pożegnania. Po tym dziewczyna się załamała i wplątała się w dziwne sytuacje oraz nieciekawe towarzystwo. Przestała przejmować się ocenami i cały czas buntowała się przeciwko rodzicom, którzy nagle, po zniknięciu brata, przestali ją rozumieć. Cały czas zmieniała szkoły, bo została już dwukrotnie aresztowana. Za trzecim razem jej rodzice nie wytrzymali i podjęli decyzję o wysłaniu dziewczyny do elitarnej szkoły dla młodzieży "z problemami" takimi jak Allie.
Dziewczyna została postawiona przed faktem dokonanym. Po tygodniu znalazła się w Akademii Cimmeria, która jednak minęła się z jej przewidywaniami. Okazało się, że szkoła nie jest aż tak okrutna i rygorystyczna, jak Allie sobie ją wyobrażała. Panują tutaj naprawdę dziwne zasady, a wszyscy uczniowie to dzieci z bogatych domów, jednak mimo wszystko są normalnymi nastolatkami... No może nie całkiem normalnymi - każda z tych osób nosi w sobie jakąś zadrę z przeszłości. Dla Allie cała szkoła wydaje się bardzo przyjazna, a tym bardziej, gdy poznaje dwóch interesujących chłopaków: przystojnego Sylviana i tajemniczego Cartera. Niestety dopiero kiedy zostaje zamordowana jedna z uczennic szkoły, Allie odkrywa, że tak naprawdę Akademia skrywa w sobie mroczny sekret, którego nigdy nie mogłaby się spodziewać.
"To moje życie i mam chyba prawo wiedzieć, kto próbuje je spieprzyć".
Ostatnimi czasy zrobiło się naprawdę gorąco wokół tej książki. Gdzie się nie znalazłam, tam widziałam reklamę "Wybranych", recenzję czy krótką opinię, nic więc dziwnego w tym, że chciałam ma własnej skórze przekonać się na czym polega fenomen tej książki i czy rzeczywiście jest tak dobra, jak wszyscy o niej mówią. Czy dorównała moim wymaganiom?
Wydawało mi się, że motyw Akademii, do której chodzi główna bohaterka został już wyczerpany i prawie nikt nie sięga po takie tematy. Z przyzwyczajenia oczekiwałam tutaj nadludzkich zdolności bądź wylewu wampiro-wilkołakowych stworzeń, ale, na całe szczęście, autorka nie poszła na łatwiznę i wybrała nieco bardziej wdzięczny temat - szkołę. Może na początku wydawać się to nudne, jednak C.J. Daugherty obaliła wszystkie stereotypy dotyczące tej placówki i nadała jej nowe mroczne znaczenie. Przy czym sama Akademia Cimmeria wzbudza w czytelniku sprzeczne emocje. Jeszcze nie miałam takiej sytuacji, w której jedno miejsce wzbudzałoby takie ambiwalentne uczucia - jednocześnie chciałam zamieszkać w Akademii, ale z drugiej nie wyobrażam sobie chodzić do tak niebezpiecznej szkoły, w której jedna z uczennic została zamordowana.
Akcja zaczyna się już od pierwszych stron, bowiem pierwszy raz spotykamy Allie, kiedy popełnia swoje trzecie wykroczenie i zostaje aresztowana. Od tego momentu, czyli przez całą książkę, akcja ma szybkie tempo i nie zamiera nawet na chwilę, gdyż w kolejnych rozdziałach dzieje się tyle rzeczy, że jeśli odpuścilibyśmy przeczytanie jednej kartki z tej książki to z pewnością pogubilibyśmy się w dalszych wydarzeniach, bowiem w każdy, nawet najmniejszy, fragment ma ukryte znaczenie. Według mnie fabuła niestety dłużyła się pod względem dowiedzenia się o całej Nocnej Szkole i o tym, że niemal wszyscy kłamią. Autorka na początku zakreśliła obraz naprawdę normalnej szkoły ze zwykłymi problemami, tak że dałam się nabrać na to, iż nie dzieje się tam nic niebezpiecznego. Niestety przyznaję się, że to jedyna autorka, której udało się uśpić moją czujność na spiski w książkach. C.J. Daugherty tak zamydliła mi oczy obrazem idealnej szkoły, że nie mogłam przejrzeć dokładnie zamiarów wszystkich bohaterów.
Bohaterowie są pełni i wyraziści. Widać, że autorka spędziła długie godziny nad kreowaniem tych postaci, gdyż każda z nich ma swoją unikalną osobowość. Poza tym cała szkoła została świetnie stworzona przez autorkę - zawarła w niej wszystkie rzeczywiste problemy, a każdy bohater posiadał swój własny świat i historię. Przez coś takiego wydaje nam się, że Cimmeria naprawdę istnieje, a my nie jesteśmy tylko czytelnikami, ale czynnie do niej uczęszczamy razem z Allie. Zresztą sama ta postać jest bardzo ciekawa. Główna bohaterka była taka jaka powinna być, czyli nie denerwowała mnie, ale zdobyła moją sympatię. Nie była wyidealizowana, ale również C.J. Daugherty nie zrobiła z niej rozlazłej dziewczyny, która z niczym nie potrafi sobie poradzić. Co prawda, nie zawsze zgadzałam się z jej wyborami, ale to tylko nic nieznaczący minusik.
Jak nienawidzę trójkątów miłosnych, to ten tutaj udało mi się przetrawić w całości, a nawet delektować się nim. Od pierwszego spotkania zarówno Sylviana, jak i Cartera nie mogłam przestać myśleć o obydwóch. Sylvian był uroczy i miał cudowny francuski akcent, a Carter potrafił bywać błyskotliwy, gdy nie owijał się tak tajemnicą i niedostępnością. W takim wypadku nie dziwię się, że Allie miała problem z wybraniem "tego wymarzonego", chociaż i tak niestety nie jestem w pełni usatysfakcjonowana jej w decyzją. Jednak z ręką na sercu przyznam, że jeśli tak jak ja nienawidzicie trójkątów miłosnych, to ten uda Wam się przełknąć, gdyż nie jest przytłaczający ani nie wybija się przed główny wątek.
Niestety dla mnie książka nie okazała się taką bezdenną czarną dziurą, jak zapewniała Ewelina Lisowska na okładce, jednak to nie zmienia faktu, że rzeczywiście jest to coś nowego, powiew świeżości na rynku, i dobrego. Jeśli chodzi o mnie to miałam pewne opory przed czytaniem kolejnych rozdziałów. Hm... Może nawet nie opory, ale po prostu nie czułam takiej przemożnej potrzeby do dowiedzenia się kolejnych faktów z życia Akademii Cimmeria. Książka wzbudziła we mnie zdrowe zainteresowanie, dzięki któremu nie musiałam czytać jej jak szalona, ale delektowałam się przez dłuższy czas.
Ta historia ma naprawdę wiele plusów i tylko kilka minusów, które jednak nie są na tyle znaczące, żeby nam utrudnić czytanie. Ja sama muszę przyznać, że nieco się zawiodłam, bo oczekiwałam naprawdę wielkiego arcydzieła, ale i tak będę wspominać tę historię bardzo miło i oczywiście już teraz czekam z niecierpliwością na kolejne części. Jako, że niemal wszyscy w Cimmerii kłamią to ja muszę się do nich dopasować i powiem Wam w skrócie: nie czytajcie tej książki, nawet nie ważcie się brać jej do rąk! Już całkiem nie patrzcie na okładkę i nie pozwólcie na to, żeby Was skusiła do przeczytania, a już tym bardziej nie możecie się przy niej dobrze bawić i czytać z wypiekami na twarzy - to by był szczyt wszystkiego!
" - Czy jaśnie pani życzy sobie towarzystwa? - zapytał, gdy się do niego zbliżyła.
- Jaśnie pani mogłaby zabić za kanapkę z bekonem - poinformowała".
"Wszyscy kłamią. (...) A ty o niczym nie wiesz. Nie powiedzą ci prawdy, ponieważ nie wiedzą, dlaczego tu jesteś. Ani kim jesteś. Kim jesteś, Allie Sheridan?"
C.J. Daugherty miała 22 lata, gdy po raz pierwszy zobaczyła martwe ciało - pracowała wtedy jako reporter kryminalny. Nigdy nie przestała jej fascynować natura przestępców. Powieść Wybrani - pierwsza część trylogii -...
2012-08-09
"Trzy nastolatki zamieszane w morderstwo." *
Erica Spindler jest amerykańską autorką specjalizującą się w thrillerach romantycznych. Książka "Z ukrycia" jest wznowionym wydaniem "Niewinnej ciekawości". Erica Spindler jest autorką m.in. książek: "Obsesja", "Zabić Jane" i "Tylko chłód".
Akcja powieści rozgrywa się w mieście Thistledown, gdzie wszyscy się znają. W środku nocy inspektor Nick Raphael odbiera niepokojący telefon o popełnionym morderstwie na parceli budowlanej Gatehouse. Gdy przybywa na miejsce z przerażeniem odkrywa, że zabójstwo ma wiele wspólnego ze śledztwem, które prowadził przed piętnastoma laty, jako początkujący policjant.
Cofamy się do lata 1983 roku. Poznajemy trzy piętnastolatki: Andie, Raven i Julie. Mimo tego, że dziewczyny różnią się od siebie prawie wszystkim są dla siebie siostrami, własną niepołączoną prawem krwi rodziną. Gdy pewnej nocy wałęsają się po znajomym sąsiedztwie słyszą muzykę, wydobywającą się z jednego, przeznaczonego na sprzedaż, domu. Postanawiają to zignorować, jednak sytuacja powtarza się kilka razy i w końcu zaaferowane tą sytuacją postanawiają zakraść się do mieszkania. W środku zostają prawie przyłapane przez tajemniczego mężczyznę, który okazuje się, iż mieszka w tym domu i zostawia w mieszkaniu zaledwie dwa czarne, jedwabne szaliki. Kolejnej nocy postanawiają ponownie zakraść się do domu i stają się świadkami niepokojącej gry dwojga kochanków. Pewnego dnia podglądana przez nie kobieta ginie okrutną śmiercią, a jej kochanek znika... Policji jednak nie udaje się ustalić jego tożsamości, a śledztwo w sprawie morderstwa zostaje umorzone.
Piętnaście lat później ponownie spotykamy trójkę dziewczyn, które mimo czasu, ciągle są dla siebie siostrami. Możemy zaobserwować jak drastyczny wpływ miały na nie zdarzenia z lata 1983 roku. Pewnego dnia dziewczyny dostają tajemnicze listy z pogróżkami, od kogoś, kto wie dlaczego chcą zapomnieć o przeszłości. Ich przyjaźń i wzajemne zaufanie zostaną wystawione na najcięższą próbę, gdy zabójca zaatakuje kolejny raz. Jednak czasami przeczucie zawodzi i będą same musiały dowiedzieć się kto jest mordercą, a kto ofiarą...
"Ludzie kłamią! Ukrywają swoje prawdziwe ja, żeby chronić siebie albo tych, których kochają."
Do przeczytania książki zachęciła mnie przede wszystkim okładka, a po opisie już wiedziałam, że muszę ją mieć. Dawno nie czytałam żadnego dobrego kryminału i po prostu wiedziałam, że ta książka mnie nie zawiedzie i będę w pełni usatysfakcjonowana. Nawet nie przygotowałam się na to, że ta pozycja może mi się aż tak bardzo spodobać. Jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością pani Spindler, ale bardzo udane. Następną książką, po którą chcę sięgnąć, jest "Zabić Jane".
Muszę powiedzieć trochę o bohaterach. Przede wszystkim bardzo spodobało mi się to, że autorka wykreowała tak różne charaktery. Andie jest roztropna, mądra i spokojna, ale również nieśmiała, tchórzliwa i oddana. Julie to prawdziwy wulkan energii, która pcha się w objęcia każdego faceta, przez co trzy razy w ciągu 10 lat się rozwodziła. Raven jest kompletnie szalona, energiczna i pełna pomysłów, a przy tym oddana i lojalna wobec przyjaciółek. Właściwie to na początku książki denerwowało mnie to, że w prawie każdym rozdziale dziewczyny przysięgały sobie, że będą na zawsze rodziną i będą się cały czas wspierać. Lekko wzruszała mnie ta postawa, ale potem to już było nie do zniesienia i pomału czułam, że jedna z dziewczyn (żeby nie popsuć książki nie powiem która) zaczyna mieć obsesję na punkcie ich przyjaźni i nie widzi nic poza nią. Jak widać nie pomyliłam się co do tej postaci. Mimo tego całego gadania o tym, że są rodziną bardzo polubiłam główne bohaterki. A szczególnie Andie, która mnie urzekła tym, że mimo tego, iż była już trzydziestolatką potrafiła zachowywać się jak nastolatka. Autorka wykreowała barwne i pełne uczuć postacie, które są tak realne, że aż można się zdziwić, iż nie jest to książka napisana na faktach.
Fabuła na początku wydała mi się przewidywalna i myślałam, że szybko rozszyfruję to, kto jest tajemniczym mordercą, ale było całkowicie inaczej. Jestem pod wielkim wrażeniem, bo książka wywołała we mnie tyle sprzecznych emocji, których sama nie potrafiłabym nazwać. Podobało mi się to, że patrzymy w książce na świat poprzez umysł wszystkich trzech bohaterek i mamy możliwość dowiedzenia się tego, co działo się w lecie 1983 roku, jak i po piętnastu latach. Do samej fabuły nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń, gdyż była wciągająca i czytałam ją z zapartym tchem. Jedyną rzeczą, która mnie trochę irytowała było to, że gdy już dziewczyny dowiedziały się kto jest mordercą nie chciały nic z tym zrobić. To znaczy, hmm... To chyba powinno być dla nich podejrzane, że jeden facet pojawia się w życiu wszystkich trzech i to w tym samym czasie. A one jednak nie widziały w tym nic dziwnego. To tylko takie jedno małe uchybienie, a do reszty nie mam żadnych zastrzeżeń.
Przede wszystkim zaskoczył mnie koniec, po prostu coś niesamowitego. Tak zaskakującego zakończenia nie dopatrzyłam się w jeszcze żadnej książce. Nagle wszystko to, co wiedzieliśmy zostaje zburzone i odwraca się o sto osiemdziesiąt stopni, bo okazuje się, że wcale nie mieliśmy racji. Sama byłam pod wielkim szokiem i ostatnie 100 stron pochłonęłam w zawrotnym tempie, bo nie mogłam doczekać się końca. Cała książka przypominała troszkę rosyjską matrioszkę - wydawało się nam, że już jesteśmy wszystkiego pewni i to koniec, a okazuje się, że pod pozornym zakończeniem, kryje się kolejna łamigłówka. Naprawdę tak dobrze rozplanowanej akcji jeszcze nigdzie nie widziałam i właśnie dzięki temu od dzisiaj jestem zakochana w tej autorce. Nie mogę się doczekać kiedy sięgnę po jej kolejne powieści, bo wiem, że mnie nie zawiedzie.
Autorka porusza tutaj nie tylko kwestie morderstwa i pięknej, prawdziwej przyjaźni, ale także takie, które mogą dotknąć każdego z nas. Niektóre osoby są zastraszane i bite przez swoich mężów, a jeszcze inne molestowane. Poprzez zawód Andie, która jest psychoterapeutką, dowiadujemy się wiele rzeczy o nas samych, a jej słowa wpływają na to, co robimy i zastanawiamy się nad tym, jak powinniśmy żyć. Dla mnie jednak największym szokiem była rodzina Julie. Dziewczyny nazywały jej ojca "Dobrym Wielebnym Cooperem", gdyż był on księdzem, ale to nie wszystko. Miał bowiem jakąś manię na temat Boga i tego, że jego córka ciągle go rozczarowuje i jest grzesznicą. Jako karę kazał jej nic nie jeść przez cały dzień, czytać Pismo Święte i modlić się do Boga o przebaczenie. Dla mnie to był wielki szok, a tym bardziej zaskoczyło mnie to, że gdy cała sprawa z podglądaniem dziewczyn wyszła na jaw "Wielebny" stwierdził, że jego córka jest już martwa. Po prostu nie mogłam tego zrozumieć, ale i tak byłam pełna podziwu dla autorki za to, że potrafiła stworzyć taką postać.
Zdecydowanie książka od dzisiaj gości na mojej półce ulubionych. Każdy powinien się z nią zapoznać. Wiem, że bez względu na to jakie rodzaje książek lubicie, ta pozycja z całą pewnością przypadnie Wam do gustu. Warto ją przeczytać choćby dla tak zaskakującego zakończenia, które mnie osobiście wbiło w fotel. Zdecydowanie powinna zagościć na szczycie Waszej listy 'must have', bo książka jest naprawdę godna uwagi. Dajcie się wciągnąć w interesujące morderstwo i odkryjcie kto tak naprawdę jest zabójcą, a kto ofiarą.
" - Porównuje pani miłość do wojny? Ciekawe.
- Dawno zrozumiałam, że miłość jest wojną."
* Wszystkie cytaty pochodzą z książki "Z ukrycia" Ericy Spindler.
"Trzy nastolatki zamieszane w morderstwo." *
Erica Spindler jest amerykańską autorką specjalizującą się w thrillerach romantycznych. Książka "Z ukrycia" jest wznowionym wydaniem "Niewinnej ciekawości". Erica Spindler jest autorką m.in. książek: "Obsesja", "Zabić Jane" i "Tylko chłód".
Akcja powieści rozgrywa się w mieście Thistledown, gdzie wszyscy się znają. W środku...
2013-02-15
"Zasypiamy jako dzieci, a budzimy się dorośli, to zaś, co pomiędzy, to tylko niespokojny sen, który szybko znika".
Valerio Varesi mieszka w Parmie, słynącej z szynki i serów, przybranej ojczyźnie Paganiniego i Verdiego. Jest zawodowym dziennikarzem, obecnie pracuje w bolońskim oddziale "La Republicca". Był wyróżniany włoskimi i międzynarodowymi nagrodami literackimi. To laureat 5. Śródziemnomorskiego Festiwalu Powieści Kryminalnej i Sensacyjnej w 2011 roku. Ze względu na prosty i surowy styl przez rodzimą krytykę został okrzyknięty włoskim Simenonem. Kilka jego powieści przeniesiono na ekran telewizyjny.
W Parmie zbliża się Boże Narodzenie. Niestety tę sielankę zakłóci bardzo osobiste wydarzenie. W samym centrum miasta zabito starszą kobietę - pocięto jej serce na kawałki nożem, którym zarzyna się świnie. Jej ciało znaleziono w kamienicy, w której prowadziła Stancję Tagliavini. Śledztwem zajmuje się komisarz Soneri, który jest bardzo skrytą osobą, trudno mieszczącą się w ramach policyjnego schematu. Soneri nie ma rodziny, jednak spotyka się z kochanką - mimo tego nie jest szczęśliwym człowiekiem. Ciągle prześladuje go wspomnienie byłej żony, która umarła przy porodzie syna, którego serce zatrzymało się chwilę po śmierci matki. Przy okazji tego śledztwa będzie musiał rozdrapać stare rany, o których starał się zapomnieć. Okaże się, że nikogo, nawet ze swoich najbliższych, nie znał tak dobrze, jak mu się mogło wydawać.
"Dziewięćdziesiąt dziewięć procent opowieści jest zupełnie bez znaczenia, ale szkopuł w tym, że nie można odkryć tego jednego, istotnego procenta, dopóki nie wysłucha się jej do końca".
Tą książką zainteresowałam się już przy okazji jej premiery i nie mogłam się doczekać, kiedy będę mogła ją przeczytać. Jakiś czas temu zaczęłam czytać więcej kryminałów, więc stwierdziłam, że ta książka byłaby dla mnie wręcz idealna. Niestety nie było tak kolorowo, jak chciałabym.
Przyznam szczerze, że na początku historia bardzo mi się spodobała, bo akcja rozgrywała się naprawdę błyskawicznie, przez co siedziałam przygwożdżona do krzesła. Mamy tajemniczą śmierć i dość nietypowy sposób zbrodni, czego chcieć więcej? Niestety potem było trochę gorzej, jednak mimo tego książkę przeczytałam bardzo szybko. Interesująca jest również sama ofiara zbrodni, gdyż jest nią staruszka, a nie, jak zazwyczaj, piękna i młoda dziewczyna, która ginie okrutną śmiercią. Za to autorowi należy się wielki plus oraz za sposób, w jaki uśmiercił ową staruszkę. Sami przyznajcie, że rzadko się zdarza, żeby ktoś pociął starszej kobiecie serce na kawałki.
Kolejna rzecz, która przemawia na korzyść tej pozycji to z pewnością akcja utworu. Włochy. Czyż to nie jest piękne miasto? Mimo tego, że uwielbiam to państwo i z przyjemnością czytam książki, których akcja się tam dzieje, to według mnie nie za bardzo pasuje ono do klimatu zbrodni. Włochy są, jak dla mnie zbyt, pozytywnym krajem i jakoś nie wyobrażam sobie tam takich okrutnych morderstw, chociaż wiadomo, że takowe dzieją się na całym świecie.
Niestety po kilku rozdziałach książkę czyta się z coraz większym oporem. Mimo tego, że rzeczywiście udało mi się szybko przez nią przebrnąć to i tak miałam z tym trochę trudności i na jakiś czas musiałam ją odkładać na bok, bo czasami zbyt bardzo mnie irytowała. Zawiodłam się na tym, że niektóre wątki autor pozostawił niedokończone i niekompletne, chociaż mnie one bardzo interesowały. Trochę za dużo było tutaj polityki, którą jestem w stanie znieść, ale w małych ilościach, i po prostu czasami nie mogłam tego czytać. Mimo tego, że opis na okładce jest bardzo przekonujący to wykonanie nie jest zbyt dobre.
Bardzo irytował mnie główny bohater, a wiadomo, że w takiej sytuacji nie da się przyjemnie czytać książki. Cały czas chciał robić wszystko tak jak chciał i nikt nie mógł się w to mieszać. Z jednej strony podziwiam osoby, które mają w sobie chociaż cząstkę indywidualizmu, a do tego są jeszcze wytrwałe w swoich dążeniach do obranego celu, ale niestety tutaj wszystko zwróciło się przeciwko komisarzowi Soneri. Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie równie mocno denerwowała. Czy wydawnictwo myśli, że wszyscy świetnie znamy język włoski? Czasami w połowie zdania pojawiały się wyrazy z tego języka, a ja ich nie rozumiałam i oczywiście nie wiedziałam o co chodzi.
Niedawno czytałam kryminał skandynawski, a chwilę potem ten - włoski. Według mnie jednak skandynawskie kryminały wygrywają. Niestety książka nie przyciągnęła mojej uwagi na długo i raczej nie zostanie w mojej głowie. Jednak to, że mi się nie spodobało nie znaczy, że Wam również. Wiadomo, że każdy ma inny gust, więc wydaje mi się, że jak ktoś lubi kryminały to będzie to dla niego miła lektura. Ja jednak ze swojej strony nie polecam i jeśli wahacie się nad sięgnięciem po tę książkę to wydaje mi się, że powinniście najpierw zabrać się za te, które bardzo chcecie przeczytać.
"Od pewnego momentu w życiu człowiek stara się zapełnić pustkę, przed którą stoi. Dlatego snujemy plany, wyznaczamy sobie cele, staramy się je osiągnąć. Ale w przerwach dręczy nas przekonanie, że wszystko jest nic nie warte".
"Zasypiamy jako dzieci, a budzimy się dorośli, to zaś, co pomiędzy, to tylko niespokojny sen, który szybko znika".
Valerio Varesi mieszka w Parmie, słynącej z szynki i serów, przybranej ojczyźnie Paganiniego i Verdiego. Jest zawodowym dziennikarzem, obecnie pracuje w bolońskim oddziale "La Republicca". Był wyróżniany włoskimi i międzynarodowymi nagrodami literackimi. To...
2013-02-03
"LEPSZE NIŻ RZECZYWISTOŚĆ"
Reverie to świat, który oddzielony jest od naturalnego środowiska szczelną kopułą. Jego mieszkańcy spędzają całe dnie w przeróżnych Sferach, które, jak głosi slogan są "LEPSZE NIŻ RZECZYWISTOŚĆ". Dostają się do nich za pomocą specjalnych Wizjerów - przezroczystych nakładek na oko, które są kierowane za pomocą mózgu i szybko przenoszą daną osobę do wybranej Sfery. W Reverie nie istnieje coś takiego jak śmierć albo ból, nikt nie może się zranić, bo twórcy tego świata usunęli to, co jest nam niepotrzebne. Przyjemność i ból zaczynają się mylić, a strach staje się ekscytujący. Mieszkańcy zamiast unikać stresu, szukają sytuacji, które go wywołują i upajają się nim.
Aria żyje sama w Reverie, ponieważ jej matka musiała wyjechać w celu badań do pobliskiej kapsuły Bliss. Jednak od kilku dni córka nie może nawiązać z nią kontaktu i zaczyna się martwić, że stało się coś bardzo złego. Postanawia zbliżyć się do Sorena, który jest synem konsula odpowiedzialnego za bezpieczeństwie w Reverie i wydobyć z niego jakieś informacje. Sytuacja niestety wymyka się trochę spod kontroli i Aria zostaje ukarana za przestępstwo, którego nie popełniła. Zostaje wyrzucona z Reverie i skazana na śmierć w Umieralni, czyli w świecie zewnętrznym.
Perry od zawsze mieszkał w plemieniu Fal i nigdy nie wyobrażał sobie innego życia, niż życie Dzikusa. Jego brat jest Wodzem Krwi w plemieniu, jednak chłopak nie uważa go za dobrego przywódcę. Peregrine od zawsze polegał na swoich nadprzyrodzonych instynktach i tylko dzięki nim przetrwał w tym pełnym brutalności, kanibalu i burz eterowych świecie. Dopiero, gdy staje się coś złego bardzo bliskiej mu osobie Perry postanawia przełamać się i opuścić plemię, żeby uratować członka rodziny.
"To nie Sfery, gdzie każda myśl skutkowała rezultatem. A mimo to miała przeczucie, że dała sobie większe szanse. Bo w życiu, a przynajmniej w jego nowej wersji, szanse były wszystkim, na co mogła liczyć. Były jak jej kamyki. Niedoskonałe i zaskakujące, ale mimo to lepsze niż coś pewnego. Szanse były życiem".
Kiedy przeczytałam opis książki od razu skojarzyła mi się Nowa Ziemia Julianny Baggott. Również konwencja życia w kopule, w idealnym świecie, znowu bohaterowie z różnych światów, którzy się spotykają. Po przeczytaniu mniej więcej połowy historii nasunęło mi się kolejne skojarzenie - tym razem z Legendą. Rebeliant Marie Lu. Dwójka bohaterów z różnych światów, którzy na początku się nienawidzą, a potem się w sobie zakochują, trochę oklepane, nieprawdaż? Cały czas zastanawiałam się, w którą stronę przechyli się szala na korzyść tej książki - Nowej Ziemi dałam 10/10, natomiast Legendzie 6/10. Muszę przyznać, że jak dla mnie jest to coś po środku, jednak bardziej schyla się w kierunku Legendy.
Książek, które nawiązują do postapokaliptycznego świata, nieważne czy jest on idealny, pozornie idealny czy okrutny, namnożyło się ostatnio bardzo dużo i właściwie nie da się z tego morza wyłowić interesujących książek, które wprowadziłyby coś nowego do znanego nam wątku. Prawie wszędzie sytuacje i zachowania bohaterów powielają się w mniejszy lub większy sposób, którego niejednokrotnie nie da się znieść. Miałam niemiłe przeczucie, że Przez burze ognia nie okażą się aż tak dobre jak myślałam, jednak muszę przyznać, że nie wypadają tak najgorzej na tle innych historii.
Wielkim plusem tej pozycji jest to, że bohaterów można polubić już na starcie. Nie są wyidealizowani i nie ukrywają swoich słabości, a w miarę upływu kartek zachodzą w nich diametralne zmiany, jednak nie dzieją się one natychmiastowo - czytelnik czyta o tym, jak długo musieli na to pracować. Arii i Perry'emu kibicowałam od samego początku i nie mogłam się doczekać kiedy uczucie pomiędzy nimi przemieni się w coś więcej, a kiedy to już się stało to czułam niedosyt... Na pierwsze miejsce teraz wyszła historia niespełnionej miłości Roara i Liv, o której mam zamiar dowiedzieć się trochę więcej.
Od początku znajomości nasi bohaterowie wyznaczyli sobie określone cele, jednak w miarę upływu czasu te postanowienia całkowicie się pozmieniały, z czego nie byłam ani trochę zadowolona. Czułam się tak, jakby autorka celowo zdusiła te pozornie ważne fragmenty, żeby miłość Arii i Perry'ego wiodła prym. To mnie trochę rozczarowało, tak jak i zakończenie... Właściwie zakończyło się w jednym z najciekawszych momentów i miałam tak trochę ochotę udusić autorkę.
W Przez burze ognia akcja narasta stopniowo. Tfu! Co ja właściwie mówię? Już w bodajże drugim rozdziale zaczynają się dziać naprawdę dziwne rzeczy, przez które czytelnik nie może oderwać się od lektury. A potem jest tylko lepiej. Wbrew pozorom wcale nie nudziłam się w trakcie wędrówki Arii i Perry'ego, co w innych książkach naprawdę mnie męczyło. Mimo tego, że przez kilkanaście dobrych rozdziałów nasi bohaterowie cały czas chodzili to autorka opisała to w naprawdę ciekawy sposób i nawet przy tych, na pozór nudnych, momentach można było się dobrze bawić. To zdecydowanie wpływa na plus dla tej historii, jednak, tak jak wspomniałam, zakończenie pozostawia wiele do życzenia. Autorka urwała wątek w takim momencie, że czekam na naprawdę świetne przygody w następnej części i jestem przekonana, że je otrzymam.
Czy warto sięgnąć po tę książkę? Oczywiście, że tak. Szczególnie jeśli lubujecie się w takich dystopijno-antyutopijno-postapokaliptycznych klimatach. Jestem pewna, że spędzicie mile czas przy tej lekturze, która może zaskoczyć Was swoją treścią. A nawet jeśli nie jesteście do niej przekonani to naprawdę warto spróbować i sięgnąć po taką historię. Może nie ma tu jakiejś bezbrzeżnie głębokiej treści, ale można z nią spędzić kilka przyjemnych wieczorów. Ja ze swojej strony mogę Wam ją tylko polecić i zapewnić, że będziecie się dobrze bawić.
" - Ale gdzie tu równowaga. Perry prawie nic nie mówi, ale i tak wie, co czują inni. To nie fair.
- Właśnie dlatego tyle milczy. Nie ufa słowom. Wiele razy mówił mi, jak często ludzie kłamią. Po co słuchać nieszczerych słów, kiedy wystarczy mu jeden oddech, by dotrzeć do prawdy?
- Bo ludzie to więcej niż emocje. Mają myśli i powody, by dostępować tak, jak postępują".
"LEPSZE NIŻ RZECZYWISTOŚĆ"
Reverie to świat, który oddzielony jest od naturalnego środowiska szczelną kopułą. Jego mieszkańcy spędzają całe dnie w przeróżnych Sferach, które, jak głosi slogan są "LEPSZE NIŻ RZECZYWISTOŚĆ". Dostają się do nich za pomocą specjalnych Wizjerów - przezroczystych nakładek na oko, które są kierowane za pomocą mózgu i szybko przenoszą daną osobę...
2012-07-15
"Duchy nie istnieją, ale banici tak."
Cały czas słyszymy ekologów, którzy skandują, że globalne ocieplenie niedługo nas dosięgnie. Jak wtedy wyglądałoby nasze życie? Gdzie byśmy się ukryli? Na skutek globalnego ocieplenia może znacznie podnieść się poziom wód, co sprawi, że większa część ziemi zostaje zalana. Zastanawialiście się jak to jest mieszkać pod wodą? Właśnie taką wizję roztacza przed nami Kat Falls w swojej najnowszej książce "Podwodny świat. Mroczny dar". Dajcie się wciągnąć do mrocznej toni!
Tay od urodzenia mieszka pod wodą, wraz ze swoją rodziną. Nie jest on zwyczajnym nastolatkiem - posiada bowiem połysk i tajemniczy mroczny dar, o którego istnieniu wie tylko on sam. Ze względu na przykre doświadczenia ze szpitala boi się dosłownie wszystkiego - igieł, testów, eksperymentów, a nawet sterylnego zapachu tego miejsca. Tay uwielbia życie pod wodą, swoją farmę i możliwość odnajdywania przeróżnych pamiątek z czasów przed globalnym ociepleniem. Kompletnie nie rozumie ludzi, którzy mieszkają na lądzie i nawet nie chce słyszeć o tym by zamieszkać tam. Podczas jednej ze swoich wycieczek poznaje swoją rówieśniczkę, Gemmę. Dziewczyna zeszła pod wodę, by szukać swojego ukochanego brata Richarda. Chłopak postanawia jej pomóc, lecz nie może przestać myśleć o tym, że to gang Szkarłat zabił jej brata. Do gangu należy kilkunastu banitów, którzy okradają statki towarowe, a potem również podmorskie farmy. Od czasów pojawienia się Cienia w ich zastępach nikt w wodzie nie jest bezpieczny. Czy uda im się wreszcie odnaleźć brata Gemmy?
" - Jesteś duchem, prawda?
- Jestem żywym człowiekiem - odparłem. - Tak jak ty.
- Świecisz się - zauważyła z wyrzutem.
- To nie jest świecenie - wyjaśniłem. - To się nazywa połysk. Od spożywania bioluminescencyjnych ryb.
- Ludzie takich nie jedzą.
- Na dnie oceanu owszem.
- Serio? To takie... - Nachyliła się i dźgnęła mnie latarką w żebra. Krzyknąłem z bólu, a ona jeszcze głośniej. - A niech mnie gorąca smoła! Jesteś prawdziwy."
Pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy jest okładka. Pod palcami można wyczuć podwodną faunę i florę, co niesamowicie pasuje do tego rodzaju książki. Jednak nic innego mi się w niej nie spodobało.. Osoby, które są przedstawione na okładce kompletnie mi do siebie nie pasują. Główny bohater miał 15 lat, a ten wygląda na.. przynajmniej 20. Do tego mam największe ale, gdyż całkowicie inaczej wyobrażam sobie Taya i Gemmę.
Postacie są puste w porównaniu do głębi fabuły tej książki. Po prostu nie mają w sobie nic specjalnego. Są grzeczni, mili i odważni - czyli standard. Zawsze są we właściwym miejscu i czasie oraz oczywiście zawsze wszystko im się udaje. Nieważne w jak wielkim bagnie by siedzieli, zawsze wyjdą z tego cało i jeszcze dostaną miano bohaterów. Żadna z postaci nie przykuła mojej uwagi na tyle, żebym nie mogła spać w nocy, myśląc, że fajnie byłoby kogoś takiego spotkać. Owszem, autorka opisami chciała podkolorować te postacie, ale niestety nie za bardzo jej to wyszło, co od razu można wyczuć. Jednak największym plusem tych postaci jest zerwanie ze stereotypowym zachowaniem mężczyzny i kobiety. W tym przypadku to chłopak wykazuje się wielkim rozsądkiem, natomiast dziewczyna jest lekkomyślna, a mimo to odważniejsza od niejednego faceta. Akurat ten fakt bardzo ułatwia czytanie książki.
Podobało mi się to, że autorka napisała całą historię z punktu widzenia chłopaka, nieczęsto autorzy chcą pisać powieści z punktu widzenia płci przeciwnej, bo to nie jest zbyt łatwe zadanie. Jednak pani Falls bardzo dobrze z tego wybrnęła i byłam w pełni usatysfakcjonowana. Fabuła może nie jest jakoś wybitnie porywająca, ale ma w sobie coś takiego, że książkę chce się czytać dalej, żeby wreszcie poznać koniec przygód Taya i Gemmy. Ostatnio bardzo często autorzy poruszają tematy postapokaliptyczne, a jednak ta książka się wyróżnia na ich tle. Pani Falls zgrabnie uniknęła zwykłego romansu paranormalnego, nie popadając w młodzieżówkę. Tematyka tej książki dotyka ważniejszych tematów niż zwykła miłość, bowiem główny bohater musi walczyć o swój własny dom i o tych, których kocha.
Urzekł mnie przede wszystkim sposób, w jaki pani Falls kreowała opisy. Może się wydawać, że autorka sama miała styczność z takim światem i widziała go na własne oczy, gdyż opisuje wszystko bardzo szczegółowo i precyzyjnie. Posługuje się przy tym prostym i przystępnym językiem, dzięki któremu bez problemu rozumiemy, co autorka chce nam przekazać.
Książka jest naprawdę nietuzinkowa, lecz nie ma zbyt wielkiego szału. Ot, przyjemna lektura na ciepłe wieczory, pozwalająca zanurzyć się w orzeźwiającej rzeczywistości podwodnego świata. Nie wymagałam od tej pozycji zbyt wiele, a jednak naprawdę mile mnie zaskoczyła i zdecydowanie polecam ją każdemu. Od razu łapie czytelnika w swoje sidła i zmusza do czytania kolejnych stron, gdyż na każdej z nich możemy odkryć coś nowego. Na pewno przeczytam kolejną część przygód Taya i Gemmy pt. "Podwodny świat. Osada". Jeśli jeszcze nie zapoznałeś się z tą pozycją to naprawdę warto to nadrobić.
" - Nie spodziewałam się nieludzkich jęków i goniących mnie świetlistych potworów. Każdy by pomyślał, że to duch.
- Goniły cię potwory?
Podparła się pod boki. Najwyraźniej jej to nie bawiło.
- Wiedziałeś, że zaraz umrę ze strachu, co?
- Nie, ja tylko...
- A teraz wróciłeś, żeby pękać ze śmiechu na widok kretynki z lądu - dodała, zagłuszając moje słowa.
- Gdyby tak było, przyprowadziłbym kolegów."
"Duchy nie istnieją, ale banici tak."
Cały czas słyszymy ekologów, którzy skandują, że globalne ocieplenie niedługo nas dosięgnie. Jak wtedy wyglądałoby nasze życie? Gdzie byśmy się ukryli? Na skutek globalnego ocieplenia może znacznie podnieść się poziom wód, co sprawi, że większa część ziemi zostaje zalana. Zastanawialiście się jak to jest mieszkać pod wodą? Właśnie taką...
2012-07-30
"Witajcie w królestwie Lur, gdzie używanie czarów niezgodnie z literą prawa oznacza śmierć!"
Karen Miller urodziła się w Vancouver, w Kanadzie. Mając dwa lata, przybyła z rodzicami do Australii, gdzie mieszka do dziś. Nie licząc trzech lat w Wielkiej Brytanii po ukończeniu studiów z komunikacji społecznej, spędziła całe życie w Sydney i jego okolicach. Zaczęła pisać już w szkole podstawowej, gdy zakochała się w fantastycznej prozie, przeczytawszy powieść "Lew, czarownica i stara szafa". Przez wiele lat podejmowała się najróżniejszych prac - w dziale obsługi klienta w londyńskim DHL, jako stajenna w pałacu Buckingham w Anglii, jako rzecznik prasowy Ku-ring-gai Council. Prowadziła także w Penrith własny sklep z książkami. Pisała i reżyserowała sztuki w lokalnym teatrze, w którym występowała też jako aktorka. "Królotwórca, Królobójca" to jej pierwsza seria z gatunku fantasy.
Dawno temu plemię Doran, obdarzonych magiczną mocą wojowników, opuściła spustoszony ciągłymi wojnami kraj. Uciekali przed Morganem - okrutnym czarownikiem, który dla władzy był gotowy zrobić wszystko. Wreszcie przybyli do Lur, gdzie zawarli przymierze z olkińskimi mieszkańcami królestwa. Zgodnie z nim, jeżeli Olkowie poddadzą się prawom Doran, ci zapewnią im dobrobyt i bezpieczeństwo. Jednak pewna grupa Olków ślubuje strzec własnych, zakazanych przez Doran, rytuałów. Czekają na wybawcę - nieświadomego swojego daru maga, który przywróci im wolność.
Naszym bohaterem jest Asher, który sprawuje zawód rybaka. Posiadanie sześciorga braci wcale nie jest dla niego łatwe, tym bardziej, iż jest on z nich najmłodszy. Jedynie ukojenie od ciągłych kłótni z braćmi przynoszą mu wyprawy w morze z ojcem. Nie są oni jednak zamożni i ciężko wiążą koniec z końcem, przez co Asher postanawia wyruszyć do stolicy Lur, żeby tam zdobyć pieniądze. Po długich wędrówkach trafia do swojego celu, lecz znalezienie tam pracy to trudna rzecz. Szczęśliwym trafem ratuje książęcego konia Tancerza, intrygując przy tym samego księcia Gara, który zatrudnia go jako swojego stajennego. Niedługo potem otrzymuje od swojego dorańskiego przyjaciela niespodziewaną propozycję i od tego momentu jego życie przybiera nieoczekiwany i dramatyczny obrót.
"Prawo musi być szanowane i przestrzegane dla wzajemnego dobra, a nie dla zysku."
Na początek pod ostrzał idą bohaterowie. Jest ich dosyć sporo, a mimo tego większość, nawet główni, nie są dopracowani. Asher nieprawdopodobnie mnie irytował.. dosłownie wszystkim co robił. Są tacy książkowi bohaterowie, których chce się udusić na miejscu za ich głupotę. Właśnie przy tej postaci nóż otwierał mi się w kieszeni. Cały czas plecie co mu ślina na język przyniesie i nie ma szacunku do nikogo. Aż trudno uwierzyć, że chłopak miał dwadzieścia lat. Razem z księciem Garem, który był w jego wieku, zachowywali się jak małe dzieci, a nie jak dorośli mężczyźni. Do samego księcia mam ambiwalentne uczucia: z jednej strony denerwował mnie swoim pobłażaniem zachowania Ashera, ale z drugiej był dobrze panującym władcą. Po prostu to wszystko, jak dla mnie, gryzie się ze sobą. Panu Asherowi i Garowi serdecznie podziękujemy. Natomiast bardzo urzekli mnie Matt i Dathne. Matt to typowy dobry przyjaciel, zawsze służył Asherowi swoją radą i był przy nim, kiedy inni go opuścili. Dodatkowo był sumienny w tym co robił i można powiedzieć, że aż pedantyczny jeśli chodzi o porządek w swojej stajni, ale to mi nie przeszkadzało. Chętnie przeczytałabym książkę z jego punktu widzenia. A Dathne jest po prostu niesamowita. Z pozoru jest zimna i nieczuła wobec nikogo, ale w środku potrzebuje akceptacji i miłości. Pokochałam ją również za jej mądrość (chociaż często bywała pochopna w swoich decyzjach) oraz za miłość do książek. Przyznam, że Asher to wyjątkowo nietrafiony wybór charakteru i bardzo mi się nie spodobał, przez co moja ocena względem książki leci na łeb, na szyję.
Co do fabuły: jest ona poniżej krytyki. Właściwie nic się nie dzieje. Opis książki nie bardzo zachęca do lektury, ale liczyłam, że treść będzie wartościowa i ciekawa, a tym czasem wlecze się w nieskończoność. Książka podzielona jest na dwie części z czego pierwsza jest po prostu fatalna, bo jedyną atrakcją jest udział Ashera w rozprawie sądowej razem z księciem Garem. Po prostu nie mogłam tego przeboleć i wręcz zmuszałam się do czytania, bo miałam nadzieję, że potem stanie się coś fajniejszego, ale nic się nie działo. Druga część jest trochę lepsza, z naciskiem na trochę. Dalej mało co się dzieje i można oszaleć z tego powodu, przez co te 500 stron niesamowicie się wlecze. Przyznaję, że po 100 miałam dość, ale musiałam jakoś dotrwać do końca.
Kolejnym fajnym, ale nieprzemyślanym pomysłem w tej książce jest idea Kręgu. To grupa Olków, którzy sprzeciwiają się despotycznym Doranom. Sam pomysł mnie zaintrygował i czekałam co się stanie, bo to jedyny krąg Olków, którzy posługiwali się magią, jednak zawiodłam się. Posługują się magią i czekają na tego "Nieoświeconego Cudotwórcę, który przyszedł na świat, by uchronić go od rozlewu krwi i śmierci". Czekają to mało powiedziane, przez sześćset lat wyczekiwali jego przyjścia na świat, a gdy już spadkobierczyni Jervale'a potwierdziła to, że przybył do Lur oni.. nic nie robią. Dosłownie nic, jedno wielkie zero. Cały czas tylko powołują się na słowa Przepowiedni i nic w związku z tym nie robią.
Następną rzeczą, która mnie tutaj uderzyła do uległość Olków. To naprawdę dziwne, że jacyś obcy ludzie przyjeżdżają do ich kraju i mówią: "My wam pomożemy, ale zrezygnujcie z tego, co najważniejsze - z magicznych mocy". Kompletnie bez sensu. Rozumiem, że potrzebowali ochrony, ale przecież potrafili sami sobie dogodzić bez powoływania się na innych ludzi. Zgodzili się na to od razu i z uwielbieniem śledzili losy Doran. Gdy tylko okazało się, że jeden z Olków próbował użyć magii, chcieli go rozerwać własnymi pazurami za to, że dostąpił się tak karygodnego czynu. Nie powinni walczyć o swoje prawa czy coś w tym stylu? To przecież Doranie potrzebowali pomocy, a nie Olkowie. Dla mnie to przymierze zawarte między nimi jest pasożytnicze i przechodzi na korzyść Doran.
Mam kolejne "ale". Cały pomysł z przestrzeganiem praw Najświętszej Barl był całkiem fajny, ale gdy okazało się, że to przez te prawa Olkowie nie mogli uprawiać magii to od razu się zreflektowałam. Jak dla mnie to było chore, żeby szaleńczo wierzyć w coś co niby powiedziała im Barl i chcieć rozszarpać każdego kto postanowi inaczej. Zabić każdego Olka czy Doranina, którzy nie przestrzegali praw, bo przez nich Wielki Mur, który otaczał królestwo Lur, mógł runąć. Jedyne co podobało mi się to odróżnienie Olków od Doran. Olkowie mieli czarne włosy, a Doranie blond. Ale to taki nieistotny szczególnik, który utkwił mi w pamięci. Więc idea Najświętszej Barl całkiem sympatyczna, ale przedstawiona w złym świetle.
Autorka pisze w sposób bardzo chaotyczny i niezrozumiały. Nie widziałam powiązania z tym co przeczytałam kilka kartek wcześniej. Co do jednej rzeczy muszę zwrócić jej honor - potrafi kreować barwne opisy miejsc, które podreperowały, i tak marną, kondycję tej książki. Gdyby nie to, że potrafiła opisywać pomieszczenia i krajobrazy to książka byłaby o wiele nudniejsza, niż w rzeczywistości, a tak to dało się jakoś przełknąć.
Nie będę Wam jej polecać, ani mówić, że jest fatalna - to zależy od osobistego upodobania. Jeśli gustujesz w takiego rodzaju fantastyce to książka pewnie Ci się spodoba, a jeśli nie to sobie ją odpuść. To tylko moje odczucia względem tej książki i nie powinniście jej z góry przekreślać, ale przekonać się na własnej skórze, czy to co mówiłam to prawda bądź też nie. Daję książce ocenę 5/10, gdyż nie wprowadza nic nowego do naszego życia, ani jakoś wyjątkowo nie zapadnie mi w pamięci. Jestem pewna jednak tego, ze nie sięgnę po kolejną część, gdyż jakoś nie specjalnie interesują mnie przygody Ashera. Po prostu przekonajcie się sami czy historia spodoba się Wam czy nie.
" - Zdajesz sobie sprawę, że rzucasz swojego doradcę na głęboką wodę?
- Jest rybakiem, ojcze - rzekł, wzruszając ramionami Gar. - Jestem pewien, że świetnie pływa."
"Witajcie w królestwie Lur, gdzie używanie czarów niezgodnie z literą prawa oznacza śmierć!"
Karen Miller urodziła się w Vancouver, w Kanadzie. Mając dwa lata, przybyła z rodzicami do Australii, gdzie mieszka do dziś. Nie licząc trzech lat w Wielkiej Brytanii po ukończeniu studiów z komunikacji społecznej, spędziła całe życie w Sydney i jego okolicach. Zaczęła pisać już w...
2012-09-14
"Wytrawny kucharz dba o ucztę dla umysłu, a nie tylko o zaspokojenie apetytu".
Nicole Mones jest cenioną znawczynią kultury chińskiej oraz pisarką wyróżnianą przez "New York Timesa" za jej twórczość. Pod koniec rewolucji kulturalnej Nicole Mones rozpoczęła prowadzenie interesów w branży tekstylnej w Chinach i kontynuowała je przez osiemnaście lat. Obecnie publikuje liczne artykuły w czasopiśmie "Gourmet". Napisała także trzy powieści, z których każda prezentuje różne aspekty chińskiej cywilizacji. Wszystkie książki tej autorki cieszyły się dużym powodzeniem u czytelników.
Maggie McElroy jest dziennikarką, która pisze o amerykańskim jedzeniu. Nie o wykwintnym, ale o takim zwykłym i dobrym dla każdego człowieka. Maggie zatraca się w pracy, chcąc zapomnieć o przedwczesnej i niesprawiedliwej śmierci jej męża Matta, który został potrącony przez pijanego kierowcę. Nie spotyka się ze znajomymi i cały czas wykręca się pracą. Nawet po roku od śmierci męża nie jest w stanie poradzić sobie z jego stratą. Kobieta ciągle chodzi załamana, a dodatkowym ciosem staje się dla niej telefon od byłego współpracownika Matta z Chin. Okazuje się, że na konto jej męża wpłynęło roszczenie o ojcostwo. Kobieta jest zaskoczona - przecież byli takim szczęśliwym małżeństwem... Decyduje się na wyjazd do Chin, tym bardziej, że dostała propozycję napisania artykułu na temat wschodzącej gwiazdy gastronomii - Samie Liangu.
Gdy Maggie dociera na miejsce okazuje się, że dziewczynka, która podobno jest córką jej męża, mieszka ze swoimi dziadkami, do których Maggie musi się udać, by poprosić o próbkę do testów DNA. W byłej firmie Matta spotyka się z jego współpracownikiem, który potwierdza jej, że istnieje taka możliwość, że jej mąż ma dziecko z niejaką Gao Lan. Kobieta przybita tą wiadomością spotyka się z Samem Liangiem. Jest on pół Amerykaninem i pół Chińczykiem, który postanowił kontynuować rodzinną tradycję i założyć własną restaurację w Pekinie. Jednak jeden z inwestorów się wycofał i Sam nie może otworzyć restauracji. Przekazuje te informacje Maggie, która jakoś godzi się z tą wiadomością i postanawia wycofać się z pisania artykułu o restauracji... Jednak ryzykuje jeszcze raz i postanawia napisać artykuł o Samie, a nie o jego restauracji. Ich losy zaczynają toczyć się według powiedzenia: "Przez żołądek do serca".
"Istnieje zawsze rozdźwięk między wyobraźnią a rzeczywistością, między tym, czego byśmy chcieli, a czym obdarzyli nas bogowie".
Do przeczytania tej książki przekonała mnie okładka i tytuł. Niby nic wielkiego na tej okładce się nie znajduje, ale na sam ten widok jestem głodna. Od jakiegoś czasu bardzo interesuję się kulturą Dalekiego Wschodu, więc gdy przeczytałam, że akcja tej książki będzie rozgrywać się w Chinach - byłam zachwycona. Od książki nie wymagałam za wiele. Myślałam, że będzie lekką lekturą, która pozwoli poznać mi lepiej chińską kuchnię i dokładnie to dostałam. Przyznam szczerze, że nawet nie czytałam o czym jest książka (wiem, wiem, to podłe z mojej strony). Jak tylko przeczytałam, że jest to lektura o jedzeniu, które jest przecież najważniejsze na świecie, musiałam ją przeczytać.
Zdziwił mnie sam początek. W jednym rozdziale dowiadujemy się, że Maggie jest wdową, która pisze felietony o jedzeniu i za chwilę okazuje się, że wpłynęło roszczenie o ojcostwo Matta, a ona wyjeżdża do Chin. Według mnie zaczęło się to troszkę zbyt szybko, ale właściwie cieszyłam się, że będę mogła już czytać to, co Maggie robi w Pekinie.
Przede wszystkim przez całą, dosłownie całą, książkę byłam straszliwie głodna. W każdym rozdziale ktoś coś gotuje i jest to opisane w taki sposób, że aż ślinka cieknie. Czasami nawet zmuszałam się do odkładania książki, bo zaczynało burczeć mi w brzuchu i musiałam szybko coś zjeść... Ale nic nie było tak dobre jak chińskie potrawy, które przygotowywali.
Sam Liang tak pięknie mówił o ich tradycji i o tym jak dużo znaczy dla nich kuchnia, że zauroczyłam się nim od pierwszego przeczytania. Zresztą czytając książkę aż czułam zapach i smak wszystkich potraw, które robili, a słowa Sama tak bardzo mi się spodobały, że zakochałam się na nowo w kuchni chińskiej. Autorka cudownie opisała to, że każde jedzenie ma inną konsystencję i smak oraz że trzeba poświęcić dużo czasu, by osiągnąć zamierzony efekt. Aż zachciało mi się gotować i stać się tak dobrym kucharzem jak Sam. Dodatkowo bardzo podobało mi się to, że Chińczycy nie podają jedzenia na talerze, tak jak to robi się u nas, ale cała rodzina siedzi przy jednym stole i można powiedzieć, że je z jednej "miski". Wydawało mi się, że tego u nas brakuje, żeby nasze rodziny były bardziej połączone. W końcu co łączy ludzi lepiej niż jedzenie? :D
Wbrew pozorom to wcale nie Maggie jest główną bohaterką. Jest tylko jedną z przewijających się tam postaci, tyle, że jest bardzo ważna, tak jak i Sam. Jednak najważniejszy jest tutaj Ostatni kucharz chiński. Kto przeczytał książkę będzie wiedział o co chodzi. Bohaterowie są dobrze wykreowani i barwni, jednak tylko do Sama zapałałam wielkim entuzjazmem, Maggie nie za bardzo przypadła mi do gustu. Sama nie wiem co było w niej takiego, ale po prostu nie przyciągnęła mojej uwagi.
Książka jest naprawdę dobrym wieczornym czytałem, ale tylko jeśli jesteście pojedzeni, bo w innym wypadku Wasze brzuchy zaczną się upominać o coś do jedzenia. Jest bardzo klimatyczna, a połączenie starej chińskiej tradycji z teraźniejszością było strzałem w dziesiątkę. Z pewnością to pozycja obowiązkowa dla osób, które interesują się chińską kulturą i jedzeniem, bo można dowiedzieć się naprawdę wielu rzeczy. Sama wiele nauczyłam się o ich kuchni i z pewnością będę chciała to zastosować. Jeśli szukacie czegoś miłego i niezobowiązującego do czytania to ta książka z pewnością się Wam spodoba.
"Klasycy powiadają, że tajemne moce jesieni tworzą suchość w niebie i metaliczność na ziemi. Tworzą także smak pikantny. Z emocji zaś tworzą żal. Żalu nie można za długo blokować ani go za długo w sobie utrzymywać. Jedno i drugie doprowadzi do obsesji. Dla osoby pogrążonej w żalu trzeba do potraw dodawać szczypiorku, imbiru, kolendry i rozmarynu. Mają one smak pikantny, który wyciąga żal z ciała i uwalnia go do atmosfery".
"Wytrawny kucharz dba o ucztę dla umysłu, a nie tylko o zaspokojenie apetytu".
Nicole Mones jest cenioną znawczynią kultury chińskiej oraz pisarką wyróżnianą przez "New York Timesa" za jej twórczość. Pod koniec rewolucji kulturalnej Nicole Mones rozpoczęła prowadzenie interesów w branży tekstylnej w Chinach i kontynuowała je przez osiemnaście lat. Obecnie publikuje liczne...
2012-09-08
"Kowal może pójść, gdzie tylko zechce. Inspektor tylko tam, gdzie są martwi ludzie".
Dwieście lat temu Orda za pomocą nowoczesnej techniki i własnego sprytu zapanowała nad Europą. Ukryła swoje nanity w herbacie i w cukrze, jak uśpionego wirusa, po czym zaczęła sprzedawać je po przystępnych cenach. Handel trwał kilka lat i mieszkańcy Anglii oraz uciekinierzy z Europy wierzyli, że są bezpieczni gdyż Orda nie posiadała floty, a dostępu do Brytanii broniło morze i potężna marynarka wojenna. Dopóki Orda nie aktywowała nanitów. Postawiła w Londynie wieżę za pomocą której, emitowała fale radiowe, które wyciszały w ludziach emocje.
Na ratunek niszczonemu przez Mongołów Londynowi przypłynął Rhys Trahaearn, kapitan "Trwogi Marca". Wysadził wieżę i tym samym zdobył tytuł Żelaznego Księcia, własną wyspę oraz uwielbienie tłumów Anglików. Po ponownym włączeniu emocji ludzie zaczęli się buntować, a Orda została pozbawiona swojego stanowiska. Teraz w ciałach ludzi dalej mieszkają nanity lecz nie są one używane do złych celów, wręcz przeciwnie - dzięki nanitom organizm szybciej się regeneruje.
Wilhelmina Wentworth jest inspektorem londyńskiej policji. Znajduje się na przyjęciu, na którym rejterzy świętują dziewiątą rocznicę obalenia rządów Ordy, gdy dostaje niepokojącą wiadomość. Coś złego stało się na wyspie Żelaznego Księcia, więc razem ze swoim partnerem Newberrym wyruszają w tamtym kierunku. Na miejscu okazuje się, że przed posiadłością Księcia został zrzucony trup. Co więcej, nikt nie wie kim jest zmarły. Rhys nie jest zadowolony z tego, że musi wpuścić na swój teren angielską policję. Zamiast dotychczasowej obojętności i niechęci do bliższego kontaktu z jakąkolwiek kobietą, Mina wzbudza w Księciu inne uczucia - nagle pragnie mieć ją tylko dla siebie.
Kiedy Minie udaje się odkryć tożsamość ofiary, odkrywa spisek, w który zagraża całej Anglii. Żeby ratować swój kraj, Mina i Rhys muszą przemierzyć ziemie, na których roi się o zombi, oraz zdradzieckie wody oceanów. Ale niebezpieczeństwo zagraża nie tylko jej rodakom, gdy Mina poczuje pokusę zrezygnowania z wszystkiego dla Żelaznego Księcia.
" - Zatem boisz się ludzi, którzy nic dla ciebie nie znaczą. Martwisz się o to, co pomyślą inni, nawet jeśli odwrócą się od ciebie z powodu tych bzdur. Uciekasz ze strachu przed głupotą ludzi niewartych twojej uwagi - Zbliżył surową twarz do jej twarzy. - Jesteś tchórzem".
Przyznam się bez bicia, że zakochałam się w okładce książki. Nawet nie przeczytałam o czym jest, ale po okładce stwierdziłam, że po prostu muszę ją mieć. W związku z tym, że nawet nie wiedziałam co znajdę w środku miałam pewien rodzaj niespodzianki, czytając tę książkę. Przyznam szczerze, że spodziewałam się czegoś lepszego, ale i tak jestem nią oczarowana.
Według mnie największym minusem książki jest fabuła. Cała otoczka - wiktoriańska Anglia i nanotechnologia - jest wspaniała i zawsze uwielbiałam taki steampunkowy klimat, ale naprawdę liczyłam na coś lepszego. Zacznę od tego, że historia zaczyna się ciekawie, a potem autorka, moim zdaniem, coraz bardziej gubi się w niej. Śledztwo zaczyna się bardzo intrygująco, a kończy się - według mnie kompletnie bez sensu. W pewnym momencie autorka zaczyna wplątywać do książki wątek romantyczny i zarazem erotyczny. Na początku zaczyna się ciekawa sprawa zamordowanej osoby, potem czytamy przez ponad dwieście stron o podbojach miłosnych Rhysa i Miny, a na końcu autorka przypomniała sobie, że przecież to nie miało wyjść romansidło a kryminał i musiała szybko to jakoś nadrobić. Jeszcze jedną rzeczą, która mi się nie spodobała było wplątanie w całą historię zombie. Po prostu nie było to na miejscu...
Za dużo uwagi jest poświęconej miłości Rhysa i Miny. Gdy wreszcie zaczynają coś do siebie czuć, autorka wyrzuca wszystko inne, cała historia poszła się paść, a najważniejsi są nasi zakochani. Jestem zawiedziona głównie końcówką, bo gdy wreszcie docieramy do rozwiązania zagadki nie czujemy tego dreszczyku emocji, a akcja rozegrana jest w taki sposób, że dowiadujemy się po fakcie, tego, że to właśnie miał być punkt kulminacyjny książki. Mimo wszystko książka bardzo przypadła mi do gustu. Wyprawy bohaterów i zdobywanie kolejnych elementów układanki - było fantastyczne. Tylko tak jak mówiłam, za mało tego, za mało!
Natomiast głównym atutem książki jest Mina. Zdecydowanie to jedna z moich ulubionych postaci. Kiedy było trzeba była odważna, a prywatnie stawała się zwykłą i czułą osobą. Walczyła o swojego brata i jednocześnie o utrzymanie miłości z Rhysem. Nie była plastikowa i zrobiona na siłę, tylko prawdziwa. Jednak nie wiem dlaczego, ale postać Żelaznego Księcia nie wywołała we mnie jakiś skrajnych emocji. Sama nie wiem dlaczego, ale Rhys był dla mnie po prostu kolejną postacią bez charakteru. To znaczy widzimy wachlarz jego emocji - od obojętności, przez smutek, radość, pasję i pożądanie, aż do czułości, ale nie ma w sobie "tego czegoś". O wiele bardziej polubiłam Scarsdale'a, który był jego przyjacielem. Pijaczyna, który za każdym razem wywoływał u mnie uśmiech. Nie dość, że był szalenie zabawną osobą to jednocześnie potrafił trzeźwo myśleć, nawet jeśli był po kilku kieliszkach wina.
Moja ocena tej pozycji spadła przede wszystkim przez ilość scen intymnych. W książkach pożądana jest przynajmniej jedna taka scena, ale gdy pojawia się ona nawet kilka razy w jednym rozdziale to można oszaleć. Chciałam dowiedzieć się czegoś o postępie w sprawie szukania "Trwogi Marca", a dostałam multum scen miłosnych. I to nie tylko intymnych, ale takich pełnych czułości, od których robiło się momentami niedobrze.
Mimo ewidentnego zepsucia fabuły przez autorkę książkę czytało mi się w zawrotnym tempie i skończyłam ją bodajże w ciągu 3 wieczorów. Z wielką chęcią chciałabym przeczytać kolejne części przygód Rhysa i Miny. Mam nadzieję, że autorka ma w planie napisanie kolejnych części, bo jestem bardzo ciekawa tego co się będzie działo.
Tak jak mówiłam, mimo wszystkich minusów książka mi się spodobała, jednak nie na tyle, żeby uznać ją za wspaniałą. Trochę się rozczarowałam, ale i tak spędziłam z nią miłe chwile, więc jeśli lubicie ten gatunek to daję głowę, że będziecie oczarowani i zakochacie się w wiktoriańskiej Anglii.
" - Jak nazywają panią przyjaciele?
- Uparciuch - Odwróciła wzrok, gdy na jego twarzy znowu pojawił się uśmiech. - Może pan dalej mówić do mnie pani inspektor.
- A pani może nazywać mnie Rhys.
- Nie będę.
- Nawet gdy będę leżał w pani łóżku?
Mina położyła dłoń na jednym z pistoletów.
- Przyznaję, to było zbyt śmiałe. Powinienem był powiedzieć w moim łóżku?"
"Kowal może pójść, gdzie tylko zechce. Inspektor tylko tam, gdzie są martwi ludzie".
Dwieście lat temu Orda za pomocą nowoczesnej techniki i własnego sprytu zapanowała nad Europą. Ukryła swoje nanity w herbacie i w cukrze, jak uśpionego wirusa, po czym zaczęła sprzedawać je po przystępnych cenach. Handel trwał kilka lat i mieszkańcy Anglii oraz uciekinierzy z Europy...
2012-07-12
"Wiedziałam, że należę do publiczności, do świata. Nie dlatego, że byłam szczególnie utalentowana czy piękna, ale dlatego, że nigdy nie należałam do nikogo innego."
Alfonso Signorini to włoski dziennikarz, pisarz, prezenter radiowy, dyrektor artystyczny tygodnika "Chi" oraz programu telewizyjnego TV Sorrisi e Canzoni. Zawodowo zajmuje się komentowaniem życia ludzi show-biznesu. W ostatnich latach zainteresował się wielkimi kobietami XX wieku, czego owocem są jego biografie m.in. Marii Callas (Zbyt dumna, zbyt krucha) oraz najnowsza, Marilyn Monroe (Żyć i umrzeć z miłości).
Norma Jeane, znana jako Marilyn Monroe dostała wiele od losu - cudowną urodę, talent, sławę, kochających mężczyzn i uwielbienie tłumu. Wydawać by się mogło, że ta ikona kobiecego piękna powinna czuć się niesamowicie szczęśliwa. Jednak wcale tak nie było. Od poczęcia była niekochana przez samotną, niezrównoważoną matkę, która za 8 dolarów tygodniowo odstawiała trzyletnią Normę Jeane do sąsiadów, tylko po to, by w weekendy znęcać się nad nią fizycznie. Chora psychicznie babcia dusiła ją poduszką, była umieszczona w sierocińcu oraz molestowana przez konkubenta swojej opiekunki - wszystkie te koszmary dręczyły ją w snach i na jawie. Jednak Norma obiecała sobie, że jeszcze kiedyś zostanie kimś sławnym, a swoje nadzieje od dawna pokładała w aktorstwie.
Ukojenia szukała w ramionach kolejnych mężczyzn, mężów i kochanków, ale do żadnego nie potrafiła przywiązać się na dłużej. Jednak kiedy wreszcie trafiła na tego wymarzonego okazało się, że jest to miłość zakazana, a ten mężczyzna nigdy nie będzie jej. Dla rozchwianej emocjonalnie kobiety, karmiącej się garściami leków, zerwanie stanowiło decydujący cios. Już nigdy się po tym nie pozbierała. Mimo upływu 50 lat od śmierci Marilyn, jej historia wciąż pozostaje żywa.
"Tak, kochałam naprawdę, ale to nigdy mi nie wystarczało. Albo może ja innym nie wystarczałam, sama już nie wiem. Wszystko wymknęło mi się z rąk, nim jeszcze zdążyłam się zorientować. Nie wiem już, po co żyć."
Marilyn Monroe nie trzeba nikomu przedstawiać. Wszyscy znają ją jako kontrowersyjną diwę, która odrzucała każdego mężczyznę. Jednak kiedy wreszcie pojawił się Kennedy jej miłość została stłamszona przez jego żonę. "Żyć i umrzeć z miłości" nie opiera się tylko na wielu burzliwych związkach Marilyn. Cofamy się do dzieciństwa, do początków jej kariery. Autor opowiada o prześlicznej dziewczynce, która nie miała siły przebicia przez jej niezrównoważoną i despotyczną matkę. Pragnęła miłości od dnia swoich narodzin, jednak nigdy nie została nią obdarzona, a mimo tego rozkwita pod wpływem własnej miłości do siebie i aktorstwa. Śledzimy jej losy od pierwszej sesji zdjęciowej, przez wszystkie filmy, skandale i nieczęste upokorzenia. Widzimy ją w ramionach wielu mężczyzn, a gdy wreszcie, za pośrednictwem Franka Sinatry, poznaje przyszłego Prezydenta wydaje się, iż wszystko pięknie się ułoży. Nic bardziej mylnego, od tego czasu Marilyn kieruje się tylko do nieuchronnego końca.
Biografia pana Signorini naprawdę bardzo wciąga, nie tylko przez urzekającą i chwytającą za serce historię ikony piękna, ale również ze względu na przystępny język utworu, który sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko. Autor przede wszystkim skupia się na emocjach bohaterki, zgrabnie przeplatając je z faktami z jej życia. Historia niesamowicie porusza i czyta się ją jednym tchem.
Co, po przeczytaniu książki, myślę na temat Marilyn? Za fasadą silnej i pięknej kobiety przez całe życie skrywała się mała i niekochana dziewczynka, której jedyną miłością stała się scena. Jako że bohaterka nie posiadała dzieci (warto wspomnieć, że starała się o nie, ale poroniła aż trzynaście razy) nie miała powodów do tego, żeby nie wciągnąć się w wir pracy, która dawała jej chociaż chwilowe ukojenie.
Z początku podchodziłam do tej postaci bardzo sceptycznie myśląc, że grała na siłę niedostępną, by łamać serca wszystkim mężczyznom na świecie. Dopiero po przeczytaniu tej książki uświadomiłam sobie, że szukała pocieszenia u tylu mężczyzn, ze względu na to, iż w dzieciństwie sama nie była kochana, a osoba, która nie nauczyła się kochać w wieku dziecięcym, nie będzie potrafiła obdarzyć miłością drugiej osoby. Zawsze myślałam, że od dnia narodzin miała w życiu idealnie, a ona na swoją karierę naprawdę musiała zapracować własnym talentem, a nie świetną pozycją społeczną. Po tej biografii naprawdę zmieniłam do niej swoje nastawienie i zawsze będę pamiętać o tym, co przeszła. Jeśli i Wy podzielacie moje odczucia, przed przeczytaniem książki, to najlepiej będzie jeśli zapoznacie się z właśnie tą biografią, która otworzy Wam oczy na niektóre sprawy.
Książka jest bardzo poruszająca i interesująca, przez co przeczytałam ją w ciągu dwóch dni i w ogóle nie mogłam się od niej oderwać. Z czystym sumieniem stwierdzam, że jest ona rewelacyjną pozycją i polecam z całego serca!
"Nagle przypomniała sobie jeden z ciepłych wieczorów, które spędzała z Millerem w jego bibliotece, czytając powieści. Gdy skończyła przepiękną historię Abelarda i Heloizy, spytała go ze łzami w oczach:
- Arthurze, jak to możliwe, by dawać z siebie tak wiele miłości?
- Ależ to proste: wystarczy tyle samo jej otrzymać - odpowiedział.
Być może dlatego nigdy nie miała pokochać kogoś raz na zawsze. Nigdy przecież nie doznała miłości, nawet wtedy, gdy była jeszcze dzieckiem. Taki zapadł na nią wyrok: urodziła się, by kochać, a nigdy się tego nie nauczyła."
"Wiedziałam, że należę do publiczności, do świata. Nie dlatego, że byłam szczególnie utalentowana czy piękna, ale dlatego, że nigdy nie należałam do nikogo innego."
Alfonso Signorini to włoski dziennikarz, pisarz, prezenter radiowy, dyrektor artystyczny tygodnika "Chi" oraz programu telewizyjnego TV Sorrisi e Canzoni. Zawodowo zajmuje się komentowaniem życia ludzi...
2012-07-17
"Spędziłam w zamknięciu już 264 dni. Towarzystwa dotrzymują mi tylko niewielki notatnik, uszkodzone pióro i liczby w mojej głowie. 1 okno. 4 ściany. 1,5 metra kwadratowego powierzchni. 26 liter alfabetu w języku, którym nie mówiłam przez 264 dni odosobnienia. Minęło 6336 godzin, odkąd dotykałam innej ludzkiej istoty."
Tahereh Mafi jest 24-letnią muzułmanką, która pisze książki, czyta je i pije o wiele za dużo kawy. "Dotyk Julii" to jej pierwsza powieść i pierwsza trylogia. Prawa do ekranizacji tej powieści wykupiło 20th Century Fox.
Nikt nie wie, dlaczego dotyk Julii zabija. Została [ona bowiem przeklęta] obdarzona niezwykłym darem. Rodzice zaczęli bać się się własnego dziecka i oddali ją do zakładu dla psychicznie chorych. [Nie zadali sobie trudu, żeby się z nią pożegnać.] Nikt nie zainteresował się jej zniknięciem. [Większość odetchnęła z ulgą.] Julia nie widziała świata od 3 lat, nie wie jak wygląda świat po niosących nadzieję słowach okrutnego Komitetu Odnowy. Jest już na skraju szaleństwa, gdy do jej celi zostaje przydzielony [współwięzień] współlokator. Głębokie, niebieskie oczy chłopaka przypominają jej kogoś kogo kiedyś znała. [Wygląda tak znajomo tak znajomo tak znajomo.] Pojawienie się tego chłopaka zmienia całe jej życie i już wkrótce Julia powita zgliszcza świata, który do tej pory uważała za piękny.
"Krople deszczu nie przestają mnie zadziwiać. Myślę o tym, jak spadają, jak plączą im się stopy, łamią nogi. Zapominają spadochronów, wypadając z nieba ku niepewnemu końcowi. To tak, jakby ktoś opróżniał kieszenie, nie dbając o to, gdzie spadnie ich zawartość, nie przejmując się, że krople pękają, uderzając od ziemię, że rozpryskują się na chodniku. Że ludzie przeklinają dni, w które krople ośmielą się stukać o ich drzwi. Ja jestem kroplą deszczu. [Rodzice wyrzucili mnie z kieszeni i zostawili, żebym wyparowała na chodniku.]"
Do przeczytania tej książki zachęciła mnie przede wszystkim okładka, która jest po prostu obłędna, i trailer, który również chwycił mnie za serce. Na okładce widzimy dziewczynę spadającą w dół, której sukienka roztrzaskuje się na małe szkiełka. Zarówno sukienka, jak i tło, na którym znajduje się dziewczyna zaczyna się sypać. Okładka cudownie pasuje do angielskiego tytułu powieści czyli "Shatter me", co może oznaczać "Roztrzaskaj mnie", jak i "Zniszcz mnie". Postać Julii i jej [przekleństwa] daru jest niezwykle trafionym pomysłem, jednak tło do jej historii nie pozostaje puste i bez wyrazu.
Znajdujemy się w świecie, w którym rządzi Komitet Odnowy, jak sama nazwa wskazuje - miał poprawić warunki życia mieszkańców, a zrobił coś kompletnie innego. Mamy do czynienia z wymierającymi zwierzętami, brakiem żywności i kolorów. Gdyby się dobrze przyjrzeć to cała książka jest jednym wielkim zimnym kolorem, nie znajdziemy tutaj akcentu w postaci czerwieni - zarówno jeśli chodzi o barwę, jak i o jakikolwiek komizm, który mógłby przełamać grobową powagę tej książki. Jednak właśnie to, że autorka nie naszpikowała jej komizmem, ale stonowała się do poważnych relacji międzyludzkich, sprawiło, że ta książka tak bardzo mi się podobała. Przy niej możemy pogrążyć się w zadumie nad naszym nieuniknionym losem. Czy rzeczywiście nasz świat może w przyszłości tak wyglądać? To tylko jedno z wielu pytań, jakie towarzyszyły mi przy książce.
Jestem zachwycona bohaterami tej książki. Autorka cudownie przedstawiła nam osobę, która przez dłuższy czas siedziała w zamknięciu i musi nauczyć się żyć jak normalny człowiek. Ze względu na to, że mamy do czynienia z pierwszoosobową narracją możemy dokładnie śledzić myśli, rozterki i zachowania Julii. Największym zaskoczeniem w tej powieści było dla mnie właśnie zachowanie głównej bohaterki - Julia bowiem odczuwała lęk przed samą sobą, bała się tego, co może zrobić.. Nieczęsto mamy styczność w książce z taką postacią, przez co zaczęłam niesamowicie szanować autorkę. Pani Mafi idealnie kreuje nam przed oczami obraz osoby niepewnej, strachliwej i zagubionej, a w kolejnych rozdziałach pokazuje jak trudno przyzwyczaić się do normalnego życia. Możemy również zaobserwować przemiany zachodzące w mózgu młodej dziewczyny, która, mimo młodego wieku, tak wiele przeszła w swoim życiu. Oprócz postaci Julii (i Adama, w którym zakochałam się na zabój!) urzekł mnie Warner. Nie mogę powiedzieć, że jestem w nim zakochana, bo to byłaby przesada, ale szalenie podziwiam autorkę za stworzenie takiego charakteru.
Powieść cechuje naprawdę fantastyczna forma, która może przypominać poemat - znajduje się tutaj tyle przenośni, metafor, epitetów i wielu innych środków stylistycznych, których nie powstydziłby się prawdziwy poeta. Pani Mafi ma naprawdę pięknie rozbudowany język i wykazuje się niezwykłym kunsztem literackim, który sprawia, że od razu można zakochać się w jej powieści. Niektóre opisy mogą wydawać się zawiłe i niezrozumiałe, ale jednak jeśli zagłębimy się w nie bardziej, odkryjemy uczucia, które towarzyszyły autorce przy pisaniu książki.
Nie ma słów, które mogą określić moje uczucia względem tej książki. Czytałam ją i czytałam, aż w jeden wieczór doszłam do końca przygód Julii. Autorka stworzyła miejsce, w którym, pomimo wszystkich niedoskonałości, chciałabym zamieszkać. Miałam ochotę otulić się tą rzeczywistością i zatracić się w niej, mogąc śledzić z bliska wszystkie losy moich ulubionych bohaterów. Polecam ją dosłownie wszystkim, bo książka przełamuje wszystkie bariery i zakochają się w niej wszyscy - od miłośników powieści historycznych po zakochanych w horrorach. Jest to pozycja obowiązkowa i nawet nie wyobrażam sobie takiej możliwości, żebyście jej nie przeczytali. Kupcie, wypożyczcie, ukradnijcie, ale przeczytajcie!
" - Za to ty twierdzisz, że tak dobrze mnie znasz.
Zaciskam zęby, nie ufając sobie na tyle, żeby się odezwać.
- Przynajmniej jestem szczery - dodaje.
- Dopiero co przyznałeś, że jesteś kłamcą!
Unosi brwi.
- Przynajmniej jestem szczery co do tego, że jestem kłamcą."
Zdania znajdujące się w [] są przekreślone, na wzór przekreśleń znajdujących się w książce. Recenzja pochodzi z mojego bloga: alone-with-books.blogspot.com
"Spędziłam w zamknięciu już 264 dni. Towarzystwa dotrzymują mi tylko niewielki notatnik, uszkodzone pióro i liczby w mojej głowie. 1 okno. 4 ściany. 1,5 metra kwadratowego powierzchni. 26 liter alfabetu w języku, którym nie mówiłam przez 264 dni odosobnienia. Minęło 6336 godzin, odkąd dotykałam innej ludzkiej istoty."
Tahereh Mafi jest 24-letnią muzułmanką, która pisze...
Meg Corbyn ucieka od Kontrolera, który stara się zapanować nad zdolnościami dziewczyny. Ona jednak chce zobaczyć świat poza budynkiem, w którym do tej pory była przetrzymywana z innymi casandra sangue, czyli wieszczkami krwi. Trafia do miejsca, które nie jest dla niej bezpieczne, jednak Meg właśnie tam postanawia się zaszyć, by uciec przed Kontrolerem. Pojawia się na Dziedzińcu w Lakeside, gdzie trafia na Simona Wilczą Straż, zmiennokształtnego, który wyczuwa, iż powinien trzymać ją z daleka od tego miejsca. Jednak kiedy Meg chce zostać łącznikiem Innych z ludźmi, instynkt Simona podpowiada mu, by przyjąć ją na to stanowisko. Jak wiele tajemnic kryje w sobie Meg? Czy będzie bezpieczna na Dziedzińcu?
O serii Inni nie słyszałam zbyt wiele, ale i tak postanowiłam sięgnąć po nią ze względu na fakt, iż słyszałam, że Anne Bishop potrafi dobrze pisać. Okazało się, że lepiej nie mogłam trafić. Pisane szkarłatem rozkochało mnie w sobie od pierwszych stron i całkowicie wciągnęłam się w świat wykreowany przez Anne Bishop. Już dawno nie czytałam tak interesującej, świetnie napisanej i świeżej powieści. Bo mimo tego, iż zainteresowanie wampirami, wilkołakami czy zmiennokształtnymi już mnie nie dotyczy, to jednak książka Anne Bishop okazała się niesamowitą przygodą!
Przede wszystkim jestem zachwycona historią i światem, który wykreowała autorka. Mamy tu rdzennych mieszkańców ziemi, czyli terra indigena, którzy okazują się być zmiennokształtnymi i zostają nazwani przez ludzi Innymi. To dzięki pewnego rodzaju interesom z nimi ludzie mogą osiedlić się na ich terytorium i żyć obok Innych. W większych miastach w całym kraju zostały wydzielone specjalne Dziedzińce, na których mieszkają terra indigena i stamtąd obserwują ludzi, sprawdzając czy nie łamią żadnych przepisów. Niesamowicie spodobał mi się pomysł, że to właśnie Inni są rasą panującą. Ludzie wcale nie są na szczycie łańcucha pokarmowego, ale bardziej krwiożercze istoty interesują się nimi. I to dosłownie, gdyż często dzieje się tak, że ludzie zostają pożarci przez jednego z terra indigena. Pokazuje to, że człowiek wcale nie zawsze jest najważniejszy i najlepszy. Istnieje coś straszniejszego, co tylko tymczasowo zawarło układ z ludźmi, jednak ciągle istnieje obok nich i przez to muszą żyć ciągle w strachu. Z resztą sama forma przedstawienia Innych, ich zwyczajów i wartości moralnych jest wprost niesamowita. Wcale nie czuje się tego, iż czytamy o zmiennokształtnych. Czujemy się, jakby to był prawdziwy kraj, w którym można żyć.
To jedna z niewielu książek, która rozkochała mnie w sobie od samego początku. Chyba jeszcze żadna z powieści tak bardzo mnie nie pochłonęła. Gdy czytałam Pisane szkarłatem, świat się zatrzymywał, nie obchodziło mnie to, co dzieje się wokół, gdyż liczyło się to, że mieszkam na Dziedzińcu w Lakeside. Bo świat, który wykreowała Anne Bishop uwielbiam tak bardzo, iż pragnęłabym w nim żyć. Jeszcze chyba żadna książka nie podziałała na mnie w ten sposób, a jednak Pisane szkarłatem ma w sobie nieodparty urok, który sprawia, że musi się spodobać dosłownie każdemu. To taka powieść, którą można rozpatrywać pod różnymi kątami i zawsze okaże się, że jest fantastyczna. Wiele książek, w których występują zmiennokształtni bądź wampiry jest prostych i schematycznych. Tutaj natomiast czujemy, że Inni są niesamowicie zżytą społecznością.
O bohaterach nawet nie potrafię się wypowiedzieć, gdyż jestem w nich absolutnie zakochana. Przynajmniej w większości. Anne Bishop ma to do siebie, że potrafi jednocześnie wykreować postacie, które kocha się od samego początku i takie, których nienawidzimy przez całą książkę. Szczególnie utkwiły mi w głowie więzi, które widać wśród wszystkich Innych na terenie Dziedzińca w Lakeside. Wszyscy mają do siebie szacunek i jeśli sytuacja tego wymaga, to potrafią zorganizować się i sprzeciwić wrogowi. Dodatkowo niesamowitym jest to, jak wszyscy chronią Meg. Po pewnym czasie staje się częścią ich paczki, a tam nikogo nie pozostawia się w tyle. Wszyscy potrafią o nią zadbać i sprawić, by czuła się bezpiecznie. Cudownie widzieć, iż bohaterowie potrafią być sobie tak bezgranicznie oddani, że mogliby wskoczyć za sobą w ogień.
Jedyne, co nie spodobało mi się w tej książce to fakt, że tak szybko się skończyła. Co prawda przez całe 500 stron akcja nie zwalnia nawet na chwilę, ale Pisane szkarłatem to jedna z takich książek, w których chce się zaczytywać cały czas. Niemal chciałoby się, by ta książka się nie skończyła. Niesamowicie cieszę się z tego, że odkryłam tę serię i będę mogła zagłębić się w dalszych losach Innych z Dziedzińca na Lakeside.
Pisane szkarłatem to książka, której nie możecie przegapić. To powieść, którą musicie przeczytać, gdyż jestem przekonana, że wciągnie do swojego świata każdego, kto po nią sięgnie. Ja jestem zakochana w tej serii i czuję, że kolejne części będą utrzymywały poziom bądź okażą się jeszcze lepsze. Naprawdę gorąco polecam Wam tę książkę i mam nadzieję, że po nią sięgniecie, bo inaczej ominie Was kawał naprawdę dobrej fantastyki.
Recenzja pochodzi z bloga: alone-with-books.blogspot.com
Meg Corbyn ucieka od Kontrolera, który stara się zapanować nad zdolnościami dziewczyny. Ona jednak chce zobaczyć świat poza budynkiem, w którym do tej pory była przetrzymywana z innymi casandra sangue, czyli wieszczkami krwi. Trafia do miejsca, które nie jest dla niej bezpieczne, jednak Meg właśnie tam postanawia się zaszyć, by uciec przed Kontrolerem. Pojawia się na...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to