Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Powieść Celeste Ng zaczyna się od katastrofy – płonie dom państwa Richardsonów, których rodzina jest filarem doskonale zorganizowanej społeczności Shaker Heights. O spowodowanie pożaru podejrzewa się ekscentryczną córkę gospodarzy, Izzy, która – co szczególnie zastanawiające – nagle znika z miasteczka. Jak się okazuje, rodzinna tragedia to nie punkt wyjścia akcji, lecz jej podsumowanie. Chronologiczne skoki składają się na precyzyjną i misterną konstrukcję powieści.
Elena Richardson jest idealną żoną, dziennikarką lokalnej gazety i matką czwórki dzieci. Kiedy w Shaker Heights zjawia się Mia Warren, tajemnicza artystka-fotografka, z nastoletnią córką, Pearl, i wynajmuje dom od Richardsonów, losy obu kobiet niespodziewanie się splatają. Pearl zaprzyjaźnia się z synem Eleny, Moodym, i zaczyna spędzać w ich domu sporo czasu; Mia zostaje u nich zatrudniona jako pomoc domowa.
W powieści ścierają się dwie skrajnie odmienne wizje kobiecego życia – małomiasteczkowej stateczności, perfekcjonizmu i dbałości o publiczny wizerunek z niezależnością, spontanicznością twórczości i swoistym nomadyzmem. Pearl, zmęczona ciągłym podróżowaniem i niestabilnością swojego losu, jest zafascynowana doskonałą harmonią Richardsonów, a ich nastoletnie córki (Lexie i Izzy) – lgną do Mii, podziwiając jej swobodę i młodzieńczość.

Powieść z wielkim wyczuciem, subtelnie i mądrze mówi o zawiłościach życia rodzinnego, o dorastaniu, a nade wszystko – o macierzyństwie. Stopniowo odsłania prawdę o przeszłości Mii i Eleny, ich mniejsze i większe sekrety. Porusza temat społecznych oczekiwań wobec dzieci dorastających w konkretnym środowisku, zmieniających się relacji dziecko-rodzic, a przede wszystkim – szczerości i skutków jej braku. Autorka z ogromną wrażliwością opowiada o swoich bohaterach (a zwłaszcza bohaterkach), ukazując pozostałości dawnych traum, trudnych decyzji i ich konsekwencji. Z goryczą mówi o wzajemnym niezrozumieniu, a zarazem podkreśla wartość bezinteresownych aktów współczucia, czułości i dobroci.
Warto się przekonać, czy dramatyczny początek, który zrazu zdaje się końcem świata, nie da się przekuć w nowy start i możliwość odrodzenia. I w całkiem nowe życie na własnych warunkach.

Powieść Celeste Ng zaczyna się od katastrofy – płonie dom państwa Richardsonów, których rodzina jest filarem doskonale zorganizowanej społeczności Shaker Heights. O spowodowanie pożaru podejrzewa się ekscentryczną córkę gospodarzy, Izzy, która – co szczególnie zastanawiające – nagle znika z miasteczka. Jak się okazuje, rodzinna tragedia to nie punkt wyjścia akcji, lecz jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że gdyby nauczyciele opowiadali o dziejach ludzkości równie błyskotliwie i zabawnie co Jennifer Wright, przybyłoby na świecie pasjonatów historii. Zostałam ogromną wielbicielką rzetelności, a zarazem niezrównanego polotu i inteligencji autorki po lekturze jej poprzedniej książki "Co nas (nie) zabije. Największe plagi w historii ludzkości". "I (nie) żyli długo i szczęśliwie" (w przekładzie Macieja Miłkowskiego) to pozycja niemniej pasjonująca. Wright przytacza trzynaście opowieści o miłości, od Nerona po Elisabeth Taylor. Są to historie tragiczne, przerażające, zaskakujące i kuriozalne. Konstrukcja książki przypomina poradnik dla przeżywających "świeże" rozstanie, każdy z rozdziałów zawiera też krótkie quasi-psychologiczne podsumowanie autorki (co umieszcza poważne historie w ironicznym kontekście, a podpisy pod zdjęciami są zabawnym i sarkastycznym komentarzem do opisywanych w ciągłym tekście faktów). Z książki Wright zaczerpniemy wiedzę o małżeństwie Nerona z eunuchem, o średniowiecznej silnej kobiecie - Eleonorze Akwitańskiej, o orzeczeniu dziewictwa ciężarnej Lukrecji Borgii czy o lalce uosabiającej byłą ukochaną Oskara Kokoschki. Autorka przytacza anegdoty o słynnych parach i ich rozstaniach, wspominając o zdradach, próbach (często skutecznych) zabójstwa, kontrowersyjnych podarunkach i upokorzeniach. Lekki ton narracji sprawia, że książkę czyta się jak dobrą (i jakże emocjonującą!) powieść o silnych charakterach. Na zachętę przytoczyć warto pierwsze akapity:

Jeśli leżysz teraz w łóżku z kubełkiem lodów w jednej dłoni i butelką szkockiej w drugiej, jeśli wbijasz właśnie zęby w tę książkę (a jednego zęba brakuje po wczorajszej bójce w barze), jeśli łzy płyną ci po twarzy, a ty myślisz o tym, jak bardzo kochasz swoją/swojego eks - powiem ci, że radzisz sobie naprawdę nieźle. Mogło być gorzej. O wiele gorzej. Nie ucinasz właśnie głowy swojej/swojemu eks, nie kastrujesz przypadkowych ludzi, nie zaczynasz nowego, ekscytującego życia z lalką erotyczną. Jesteś bohaterem! Twoja powściągliwość zadziwiłaby Dalajlamę, najszczęśliwszego i najbardziej kochającego człowieka, jaki przychodzi mi do głowy.

Wierzcie - im dalej, tym ciekawiej. Sporo się nauczyłam, a przy okazji ubawiłam. Setnie!

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że gdyby nauczyciele opowiadali o dziejach ludzkości równie błyskotliwie i zabawnie co Jennifer Wright, przybyłoby na świecie pasjonatów historii. Zostałam ogromną wielbicielką rzetelności, a zarazem niezrównanego polotu i inteligencji autorki po lekturze jej poprzedniej książki "Co nas (nie) zabije. Największe plagi w historii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

http://czytamteksty.blogspot.com/2021/01/sarah-crossan-my-dwie-my-trzy-my-cztery.html

http://czytamteksty.blogspot.com/2021/01/sarah-crossan-my-dwie-my-trzy-my-cztery.html

Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak dobrze można poznać drugiego człowieka? Czy możliwe jest odkrycie prawdy o kimś, kto wymyka się jednoznacznym ocenom?

„Cudze słowa” Wita Szostaka to fascynująca powieść-eksperyment. Główny bohater książki, Benedykt Ryś, jest tu właściwie wielkim nieobecnym: postać tę poznajemy poprzez „cudze” słowa. Bohatera wspominają osoby bliskie mu na różnych etapach życia: ojciec, przyjaciel z dzieciństwa, kolega ze studiów, profesor-mistrz, student-uczeń i dwie zakochane kobiety. Każda z osób ma do Benedykta (nazywanego zresztą inaczej w każdej narracji: panem Benedyktem, Benem, Dyciem, Rysiem, Gałgankiem…) osobisty stosunek, który określiły przywoływane przez nich wydarzenia. Z ich wypowiedzi wyłania się niejednoznaczny obraz silnej osobowości, filozofa wymykającego się akademickim konwenansom, twórcy osobistego mitu wielkiego myśliciela i artysty. Czy Benedykt w istocie był mędrcem wyprzedzającym swój czas i jedynym rozumiejącym istotę życia, czy zręcznym manipulatorem?

Powieść, przedstawiając różne punkty widzenia, nie daje jednoznacznych odpowiedzi. Dopiero mozaika cudzych słów składa się na obraz jednej postaci, ale czy staje się źródłem prawdy o niej? Mówiąc o Benedykcie, poszczególne postaci zdradzają, kim są i jak relacja z bohaterem ich ukształtowała. Opłakują osobiste dramaty, doszukując się w Benedykcie wzniosłych motywacji, by usprawiedliwić zwykłe zranienia. Powieść z psychologiczną wnikliwością kreśli szereg ludzkich portretów, wszystkie postaci istnieją jednak w relacji „do” i „wobec” Benedykta.

„Cudze słowa” olśniewają pięknem języka, w którym z rozkoszą można tropić nawiązania do klasycznych dzieł literatury (w tym Biblii, Schulza czy polskich wieszczów). Powieść przesiąknięta jest duchem filozofii, wciąż powracają w niej pytania o sens życia, angażowania się w wielkie sprawy i szukania prostoty. A przede wszystkim o prawdę o człowieku i kształtowanie rzeczywistości przez słowo.

Jak dobrze można poznać drugiego człowieka? Czy możliwe jest odkrycie prawdy o kimś, kto wymyka się jednoznacznym ocenom?

„Cudze słowa” Wita Szostaka to fascynująca powieść-eksperyment. Główny bohater książki, Benedykt Ryś, jest tu właściwie wielkim nieobecnym: postać tę poznajemy poprzez „cudze” słowa. Bohatera wspominają osoby bliskie mu na różnych etapach życia: ojciec,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdyby chciało się streścić powieść “Pełnia miłości” Sigrid Nunez w jednym zdaniu, wypadałoby niewątpliwie powiedzieć, że jest historią o uważnym słuchaniu drugiego człowieka jako jedynej skutecznej broni przeciwko najsmutniejszym z życiowych historii. Główna bohaterka, samotna i bezdzietna pisarka, odwiedza chorą na nowotwór przyjaciółkę. Towarzysząc jej w chorobie, opisuje ich długie rozmowy, w których przyjmuje głównie rolę słuchaczki. Relacja dwóch kobiet i ich uczenie się siebie stanowi fabularny trzon historii. Na dodatkowy, niby podskórny, nurt opowieści składają się rozmowy głównej bohaterki z osobami spotkanymi przypadkowo, z osobami, które w przeszłości były dla niej ważne, lub dialogi podsłuchane przez nią w różnych sytuacjach.
Polski tytuł powieści (w przekładzie Dobromiły Jankowskiej) odnosi się do motta zaczerpniętego z pism Simone Weil: „Pełnia miłości bliźniego to po prostu być zdolnym go zapytać: Jaka jest twoja udręka?”. Tytuł oryginału: „What Are You Going Through” (‘przez co przechodzisz’) zwiastuje subtelne otwarcie się na drugą osobę i jej troski. Bohaterowie „Pełni miłości” przeżywają swoje małe i wielkie smutki, dramaty, potknięcia i rozczarowania. Z powieści wyłania się wizja człowieka jako istoty godnej współczucia w swojej wrażliwości na ból, kruchości i nietrwałości. Największym pragnieniem bohaterów jest bycie wysłuchanymi. Słuchanie jest tu tożsame ze zrozumieniem drugiej osoby, uznaniem jej uczuć, przyjęciem ich bez dyskusji.
Nunez opisuje rzeczywistość z ogromną subtelnością, skupieniem na szczególe i ulotności emocji. W rozważaniach nad życiem i śmiercią odwołuje się do wielkich dzieł literatury, filozofii i filmu. Jej powieść przepełniona jest spokojną melancholią, ale i nadzieją, że wzajemne słuchanie i zrozumienie okaże się niezawodnym lekarstwem na egzystencjalne lęki.

Gdyby chciało się streścić powieść “Pełnia miłości” Sigrid Nunez w jednym zdaniu, wypadałoby niewątpliwie powiedzieć, że jest historią o uważnym słuchaniu drugiego człowieka jako jedynej skutecznej broni przeciwko najsmutniejszym z życiowych historii. Główna bohaterka, samotna i bezdzietna pisarka, odwiedza chorą na nowotwór przyjaciółkę. Towarzysząc jej w chorobie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Komedia romantyczna w wersji powieściowej? Dlaczegóż by nie? Książka bardzo pogodna, przyjemna w lekturze i zabawna. Główna bohaterka, Evie, jest asystentką agenta scenarzystów. Jeden z klientów jej agencji, oskarowy scenarzysta, Ezra, dostaje zlecenie napisania scenariusza komedii romantycznej, i, delikatnie mówiąc, średnio sobie z nim radzi. Evie chce go przekonać, że komedie romantyczne mają wiele wspólnego z rzeczywistością i zamierza odegrać sceny romantycznego spotkania "tego jedynego", wzorując się na ulubionych filmach, by dostarczyć Ezrze inspiracji i uratować podupadającą agencję. W szalonej misji wspiera ją trójka przyjaciół. Aranżując kolejne romantyczne sytuacje (począwszy od oblania nieznajomego napojem w kawiarni po zostawianie wizytówek w antykwarycznych wydaniach książek),wciąż wpada na sympatycznego wdowca, z którego córeczką się zaprzyjaźnia.

Fabuła powieści bazuje na wielu kliszach z filmowych komedii romantycznych, lecz autorka twórczo je przetwarza i funduje czytelnikowi opisy wielu kuriozalnych sytuacji, które są w istocie zaprzeczeniem sentymentalności. Evie marzy o karierze scenarzystki, sporo zatem w książce odniesień do słynnych dzieł kinematografii. Sama bohaterka jest uroczo chaotyczna i dowcipna (dialogi z przyjaciółmi - przednie!). Mimo że powieść odwołuje się do znanych schematów i, co tu dużo mówić, jest dość przewidywalna, nie sposób nie kibicować bohaterce i nie oczekiwać happy endu. Przyjemna, optymistyczna historia, zwłaszcza dla fanek "Kiedy Harry poznał Sally", "Igraszek losu" czy "Holiday".

Komedia romantyczna w wersji powieściowej? Dlaczegóż by nie? Książka bardzo pogodna, przyjemna w lekturze i zabawna. Główna bohaterka, Evie, jest asystentką agenta scenarzystów. Jeden z klientów jej agencji, oskarowy scenarzysta, Ezra, dostaje zlecenie napisania scenariusza komedii romantycznej, i, delikatnie mówiąc, średnio sobie z nim radzi. Evie chce go przekonać, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nakładem wydawnictwa Nawias ukazała się kolejna książka z serii Klisze Lekarskie - tym razem są to arcyciekawe wspomnienia rentgenologa. Co szczególnie interesujące, w okresie dwudziestolecia międzywojennego promieniowanie rentgenowskie traktowano jako środek leczniczy, poddając regularnym naświetlaniom pacjentów m.in. z chorobami skórnymi czy nowotworami. Gawarecki już w pierwszym rozdziale zaznacza, że pamiętnik jest swoistym podsumowaniem dziesięciu lat jego pracy i sięga do źródeł swojego lekarskiego powołania. Szczególnie wrażliwy na biedę i społeczną niesprawiedliwość od najmłodszych lat czuł misję leczenia tych, których na leczenie nie stać. W praktyce lekarskiej niestety wciąż natrafiał na mur finansowych niedostatków swoich pacjentów, dla których brak pieniędzy równał się kalectwu lub nawet śmierci.

Autor ma bystre oko i cięty język, buntuje się wobec niesprawiedliwemu urządzeniu świata i własnej bezradności wobec jego absurdalnych reguł. Przytacza najciekawsze (czy też najbardziej zapadające w pamięć) przypadki z własnej praktyki na wsi i w mieście. Opowiada o wiejskich sposobach "naturalnego" leczenia (np. z wykorzystaniem ludzkich odchodów), o uprzedzeniach i dziwnych intuicjach pacjentów ("panie doktorze, ja wiem, że matka ma raka, ale pragnęłabym dowiedzieć się, czy to samiec, czy samica?"). Niektóre zachowania komentuje dość cynicznie, nie traci jednak zainteresowania człowiekiem i troski o poprawę jego stanu zdrowia.

Językowa sprawność i wrażliwość autora sprawiają, że historie pacjentów czyta się jak literackie miniatury, celne portrety z dobrze zarysowanym tłem społecznym. Gawarecki opowiada o chorobowych plagach swoich czasów, jakimi były choroby weneryczne, gruźlica i nowotwory. W ponurość rozważań wkrada się niekiedy ostrożny optymizm związany z leczeniem dzieci czy pacjentów zgłaszających się do lekarza we wczesnej fazie rozwoju choroby, która daje jeszcze szanse na wyleczenie.

Sporo w słowach Gawareckiego goryczy i świętego oburzenia. Autor nie traci jednak entuzjazmu i humoru podszytego zjadliwą ironią. Szkoda jedynie, że jego fascynujące historie mają dość skromną objętość i pozostawiają czytelnika z lekkim uczuciem niedosytu. Aczkolwiek książeczka pozostaje niezwykle cennym obrazem epoki i wyrazistego charakteru lekarza-społecznika, który wyprzedzał swój czas.

Nakładem wydawnictwa Nawias ukazała się kolejna książka z serii Klisze Lekarskie - tym razem są to arcyciekawe wspomnienia rentgenologa. Co szczególnie interesujące, w okresie dwudziestolecia międzywojennego promieniowanie rentgenowskie traktowano jako środek leczniczy, poddając regularnym naświetlaniom pacjentów m.in. z chorobami skórnymi czy nowotworami. Gawarecki już w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mogę się przedstawić również tak: jestem człowiekiem, który wykupuje przeszłość. Handlarzem historii. (...) Nazwijcie mnie, jak chcecie, znajdźcie mi imię. Ci, którzy posiadają ziemię, są właścicielami ziemskimi, ja jestem właścicielem czasu, władam cudzym czasem, jestem w posiadaniu cudzych historii i cudzej przeszłości.

"Fizyka smutku" Georgi Gospodinowa (w przekładzie Magdaleny Pytlak) to prawdziwa powieść totalna, przedapokaliptyczna kapsuła czasu, w której narrator zbiera historie, anegdoty, skrawki życia. Wiele opowieści o drobnych rozmiarach składa się na monumentalną strukturę powieści-labiryntu. Pojęcie labiryntu przywołuję tu nieprzypadkowo - autor bowiem na wiele sposobów uobecnia i interpretuje mit o Minotaurze, a jego postać czyni wielokrotnie swoim alter ego. Czas przyjmuje tu postać koła wiecznego powrotu, a nadzwyczajna empatia narratora pozwala mu przeżywać wiele żywotów, poszukiwać źródeł swojej tożsamości w doświadczeniach poprzednich pokoleń. Przestrzeń również podlega nieustannym przemianom, konkretowi geograficznemu często towarzyszy ulotność związanych z nim emocji. Idąc tropem tytułu powieści, nazwać ją można osobistym podręcznikiem czasu, zmienności świata i jego tajemnic. Dzięki kunsztowi tłumaczki język olśniewa nieoczywistością metafor i oryginalnością skojarzeń. Opowiadanym historiom stale towarzyszy melancholia i smutek odchodzenia ludzi, rzeczy, wydarzeń. Autor z prawdziwą pasją quasi-naukowca wprowadza do powieści szereg spisów, wykazów, cytatów i ilustracji. Mistrzowskie panowanie nad materią fabuły (czy raczej fabuł) pozwala mu swobodnie meandrować między historiami, ironicznie zwracać się wprost do czytelnika, mnożyć dygresje, niczym mroczne korytarze.
Powieść nadzwyczajna, zachwycająca, wymagająca jednakowoż uważnej, wnikliwej lektury;
wyzwanie, które owocuje doświadczaniem czystej wrażliwości i piękna.

Mogę się przedstawić również tak: jestem człowiekiem, który wykupuje przeszłość. Handlarzem historii. (...) Nazwijcie mnie, jak chcecie, znajdźcie mi imię. Ci, którzy posiadają ziemię, są właścicielami ziemskimi, ja jestem właścicielem czasu, władam cudzym czasem, jestem w posiadaniu cudzych historii i cudzej przeszłości.

"Fizyka smutku" Georgi Gospodinowa (w przekładzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pasjonatom historii medycyny nie sposób nie polecić niezwykłej serii wydawnictwa Nawias - Klisze Lekarskie. Pamiętniki polskich lekarzy z okresu dwudziestolecia międzywojennego pozwalają z pierwszej ręki poznać nie tylko medyczne, ale i społeczne realia tamtych czasów.

"Żganie w boku i krople dziewięciorakie" to fascynująca historia drogi zawodowej młodej lekarki, która, wykształcona w Warszawie, zdobywa doświadczenie w podpoznańskiej Starołęce i okolicznych wsiach. Skopińska z wielką szczerością i prostolinijnością przedstawia mozolny proces budowania zaufania u prostej ludności robotniczej i wiejskiej, trudy podróżowania między pacjentami ponad dwudziestu wsi, problemy finansowe i mieszkaniowe młodego medyka. Lekarka nie tylko przestawia pacjentów poprzez studia konkretnych przypadków (choć te fragmenty epizodyczno-anegdotyczne czyta się jak dobrą powieść), ale i stara się przedstawić problemy społeczne w szerszym kontekście. Czytelnik musi się zatem zmierzyć z obrazami wiejskiej nędzy i zacofania, objawiającego się m.in. nieufnością do lekarstw "niedobrych w smaku" czy obwinianiem nowych form terapii o przyspieszenie zgonu chorych ("każdy "zajstrzyk" (...) skracał życie o rok lub dwa"). Autorka opowiada o epidemii grypy u schyłku lat 20., o przypadkach zbyt późno leczonej gruźlicy czy nowotworów.

Z jej opowieści wyłania się obraz silnej kobiety, która o sobie mówi mało (choć między wierszami da się wyczytać, że i w życiu osobistym zmagała się z niemałymi kłopotami), lecz wiele działa na rzecz pacjentów, stale dba o samokształcenie, jest w stanie podzielić się ostatnim groszem.

Druga część pamiętnika poświęcona jest warszawskiej praktyce Skopińskiej, leczącej wówczas nie tylko prostych mieszczan, ale i przedstawicieli wyższych sfer. W opowiadaniu o eleganckich damach lekarka nie szczędzi sarkastycznych uwag, kreśląc portrety najbardziej kuriozalnych przypadków. Z goryczą wypowiada się o systemie opieki zdrowotnej i zagubieniu pacjentów między "ubezpieczalnią" a leczeniem prywatnym.

Każdy z rozdziałów poświęcony jest odrębnemu zagadnieniu (lub konkretnemu pacjentowi), z powodzeniem można więc czytać "na wyrywki". Językowa lekkość i erudycja autorki czynią z tych drobnych fragmentów ciekawe narracyjnie "obrazki", których nie powstydziłby się zawodowy literat. Z opowieści Skopińskiej wyłania się barwny obraz wsi i miasta przełomu lat 20. i 30. z ich problemami (bezrobocie, nędza, bezdomność, przerost biurokracji nad troską o człowieka). Przede wszystkim jednak czytelnik zapoznaje się z ówczesnymi sposobami diagnozy i leczenia, świadkuje lekarskim triumfom i porażkom.

W książce chwilami brak przypisów do konkretnych pojęć i zjawisk - jednak i bez aparatu naukowego "Żganie w boku..." jest fascynującym świadectwem epoki i historią wyrazistej jednostki, która podejmuje jej wyzwania.

Pasjonatom historii medycyny nie sposób nie polecić niezwykłej serii wydawnictwa Nawias - Klisze Lekarskie. Pamiętniki polskich lekarzy z okresu dwudziestolecia międzywojennego pozwalają z pierwszej ręki poznać nie tylko medyczne, ale i społeczne realia tamtych czasów.

"Żganie w boku i krople dziewięciorakie" to fascynująca historia drogi zawodowej młodej lekarki, która,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Backmana darzę platonicznym uczuciem od momentu przeczytania "Mężczyzny imieniem Ove". Pisałam tu zresztą wcześniej o jego znakomitych kolejnych powieściach, "Pozdrawiam i przepraszam" oraz "Brit-Marie tu była". Tym razem autor snuje opowieść o małym miasteczku, które marzy o wielkości. W Bjornstadt, czyli tytułowym mieście niedźwiedzia, hokej jest dla mieszkańców niemal religią. Rosnąca w siłę drużyna juniorów jest dla wszystkich powodem do ogromnej dumy i źródłem nadziei na lepsze jutro. Zawodnicy otaczani są powszechnym szacunkiem i uwielbieniem. Jedno dramatyczne wydarzenie (z szacunku dla przyszłych czytelników nie zdradzę, jakie) postawi jednak pod znakiem zapytania jedność i poczucie wspólnoty mieszkańców i stanie się źródłem wzajemnych oskarżeń i podziałów. Backman kreśli wizję małej społeczności, w której bardzo łatwo o znalezienie kozła ofiarnego. Z goryczą pisze o tym, jak rodzi się wzajemna nienawiść i uprzedzenia. Mowa też w powieści o zwykłych problemach dorastających dzieciaków, które szukają swojego miejsca na świecie, przeżywają swoje pierwsze zauroczenia i rozczarowania, walczą o uwagę rodziców lub zmagają się z ich nadopiekuńczością. Backman pisze też mądrze i czule o zmaganiach rodzicielskich, zawodowych i życiowych dorosłych bohaterów. Wskazuje przy tym nieustannie na ogromną wartość ukrytych aktów bezinteresownej życzliwości. Lektura "Miasta niedźwiedzia" okazała się doświadczeniem o tyleż gorzkim, co przejmującym.

Backmana darzę platonicznym uczuciem od momentu przeczytania "Mężczyzny imieniem Ove". Pisałam tu zresztą wcześniej o jego znakomitych kolejnych powieściach, "Pozdrawiam i przepraszam" oraz "Brit-Marie tu była". Tym razem autor snuje opowieść o małym miasteczku, które marzy o wielkości. W Bjornstadt, czyli tytułowym mieście niedźwiedzia, hokej jest dla mieszkańców niemal...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lektura fascynująca, choć, zgodnie z tytułem, nieco makabryczna i obrzydliwa. Autorka jest współpracowniczką "National Geographic" i prowadzi naukowego bloga Gory Details, z którego pochodzą zawarte w książce teksty. Stawia arcyciekawe, choć niekonwencjonalne pytania z pogranicza anatomii, neuropsychologii, zoologii i medycyny sądowej. Z książki wynieść zatem można sporo kontrowersyjnych informacji i ciekawostek, którymi nie polecam się dzielić przy rodzinnym obiedzie. Aczkolwiek warto było się dowiedzieć między innymi, jak muchy plujki zanieczyszczają miejsca zbrodni, jak pocą się Azjaci, jak rozwija się rynek jadalnych owadów, dlaczego zjedzenie ślimaka może zabić i czy kot może zjeść swojego martwego właściciela. Te i wiele innych pożytecznych (oczywiście!) faktów znajdziecie u Engelhaupt, która pisze z wielką swadą i (często czarnym) humorem.

Lektura fascynująca, choć, zgodnie z tytułem, nieco makabryczna i obrzydliwa. Autorka jest współpracowniczką "National Geographic" i prowadzi naukowego bloga Gory Details, z którego pochodzą zawarte w książce teksty. Stawia arcyciekawe, choć niekonwencjonalne pytania z pogranicza anatomii, neuropsychologii, zoologii i medycyny sądowej. Z książki wynieść zatem można sporo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak się można było po literaturze norweskiej spodziewać, powieść przygnębiająca i dramatyczna. Ale równocześnie kapitalnie napisana. Czterdziestoletnia Ida żyje samotnie, ma za sobą wiele przelotnych związków, a zaczyna poważnie zastanawiać się nad potencjalnym macierzyństwem. Przyjeżdża do letniego domku swojej rodziny, by z młodszą siostrą, jej mężem i małą pasierbicą, obchodzić urodziny matki. Kilka dni z rodziną w przepełnionej wspomnieniami z dzieciństwa scenerii jest wypełnionych trudnymi rozmowami, podszytymi rywalizacją. Ida przeżywa bunt wobec mijającego czasu i życiowego powodzenia siostry. Zależy jej na tym, by wykazać się w oczach szwagra, zdobyć uznanie matki skupionej na młodszej córce. Aubert między wierszami traumatycznych wymian zdań stawia pytania o życiowy sukces, samoakceptację i dojrzałość. Bohaterowie mimo zaawansowanego wieku zachowują się jak domagające się uwagi dzieci, które rozpaczliwie szukają miłości. Powieść mocna, choć przepełniona melancholią.

Jak się można było po literaturze norweskiej spodziewać, powieść przygnębiająca i dramatyczna. Ale równocześnie kapitalnie napisana. Czterdziestoletnia Ida żyje samotnie, ma za sobą wiele przelotnych związków, a zaczyna poważnie zastanawiać się nad potencjalnym macierzyństwem. Przyjeżdża do letniego domku swojej rodziny, by z młodszą siostrą, jej mężem i małą pasierbicą,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pawła Huelle, podobnie jak Stefana Chwina, cenię za piękno ukazywania dawnego Gdańska, z całą jego niemiecką historią. "Śpiewaj ogrody", książka, której enigmatyczny tytuł zaczerpnięty został z poezji Rilkego, to opowieść o małym chłopcu i jego przyjaźni z gdańską Niemką, Gretą. Historia, której bezimienny, lecz bardzo dojrzały chłopak jest narratorem, rozpięta jest ponad czasem, skomponowana niczym regularna struktura muzyczna. Opowieść o zaginionej operze Wagnera, pamiętniku psychopatycznego Francuza, a przede wszystkim o świecie pełnym elegancji, szlachetności i dystynkcji, zachwyca ogromną wrażliwością na barwę słowa. Dreszcz (nie tylko filologicznego) zachwytu gwarantują nadzwyczajne epitety, których we współczesnej literaturze coraz mniej (giemzowe rękawiczki obok rachitycznych drzewek - toż to poezja!).
"Śpiewaj ogrody" to jednak przede wszystkim historia o minionym świecie, w którym kobiety były piękne i utalentowane, a mężczyźni szlachetni i szarmanccy. Perełka.

Pawła Huelle, podobnie jak Stefana Chwina, cenię za piękno ukazywania dawnego Gdańska, z całą jego niemiecką historią. "Śpiewaj ogrody", książka, której enigmatyczny tytuł zaczerpnięty został z poezji Rilkego, to opowieść o małym chłopcu i jego przyjaźni z gdańską Niemką, Gretą. Historia, której bezimienny, lecz bardzo dojrzały chłopak jest narratorem, rozpięta jest ponad...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Okładka typowo obyczajowo-romansidłowa. W sumie fabuła takaż sama...On jest gburem i prowadzi księgarnię. Ona jest szalona i spontaniczna, a pracuje jako przedstawicielka wydawnictwa. Do Jego księgarni ktoś podrzuca dziecko. Jak łatwo się domyślić, opieka nad małą dziewczynką gwarantuje mu cudowną przemianę i przedstawicielkę wydawnictwa w pakiecie. A jednak, mimo wszystko, czyta się miło, bohaterów nie można nie lubić, a poza tym każdy rozdział poprzedzony jest krótkim rozważaniem na temat literatury światowej. Taka książka o książkach, niby banał, a jednak coś. Dobrze nie zatrzymywać się na okładce:)

Okładka typowo obyczajowo-romansidłowa. W sumie fabuła takaż sama...On jest gburem i prowadzi księgarnię. Ona jest szalona i spontaniczna, a pracuje jako przedstawicielka wydawnictwa. Do Jego księgarni ktoś podrzuca dziecko. Jak łatwo się domyślić, opieka nad małą dziewczynką gwarantuje mu cudowną przemianę i przedstawicielkę wydawnictwa w pakiecie. A jednak, mimo wszystko,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W książkach o książkach wprost przepadam za połączeniem niebywałej erudycji z sarkastycznym humorem, jakie znajduję u Anne Fadiman. "W ogóle i w szczególe" to szczególny hołd oddany gatunkowi eseju poufałego, w którym przeróżne tematy okołoliterackie czy okołospołeczne przefiltrowane zostają przez osobistą biografię autorki. Książka to przedziwna, prawdziwy "las rzeczy", zaś każdy tekst czytać można oddzielnie bez szkody dla całości. Fadiman tropi kuriozalne anegdoty z życia pisarzy (i dzięki niej dowiadujemy się na przykład, ile filiżanek kawy wypijał dziennie Balzak albo jakie gatunki motyli odkrył Nabokov), komentuje współczesne amerykańskie obyczaje i historyczne "smaczki" (od uroków przeprowadzki po historię znaczków pocztowych), z niezwykłą lekkością konfrontując je z własnymi wspomnieniami z różnych okresów życia.Chylę czoła przed inteligencją autorki, dziękując za odkrycie pasjonującego życiorysu Charlesa Lamba (mało znanego przyjaciela Coleridge'a) czy przytoczenie przepisu na lody z wykorzystaniem ciekłego azotu.

Na deser cytat, maleńki przedsmak zalet stylu autorki:
"Gdybym od ukończenia osiemnastego roku życia w ogóle nie jadła lodów, ważyłabym obecnie jakieś minus 190 kilogramów".

W książkach o książkach wprost przepadam za połączeniem niebywałej erudycji z sarkastycznym humorem, jakie znajduję u Anne Fadiman. "W ogóle i w szczególe" to szczególny hołd oddany gatunkowi eseju poufałego, w którym przeróżne tematy okołoliterackie czy okołospołeczne przefiltrowane zostają przez osobistą biografię autorki. Książka to przedziwna, prawdziwy "las...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mike Gayle jest dla mnie - obok Nicka Hornby'ego - jednym z literackich "równych chłopaków", z którymi warto spędzić trochę czasu. Ujął mnie przede wszystkim antyromantycznym opowiadaniem miłosnych historii z męskiego punktu widzenia. Męscy bohaterowie powieści Gayle'a to faceci, z którymi chciałoby się pogadać. Wiedzą dużo o muzyce i filmach, posiedzą z kumplami w pubie, jak się przyjaźnią, to na amen i - choć kiepsko im wychodzi mówienie o miłości - za swoimi babkami pójdą w ogień.
"Zupełnie nowy przyjaciel"to historia londyńczyka, Roba, z który przeprowadza się do swojej dziewczyny, Ashley, do Manchesteru. Kumpli zostawia w Londynie, więc trochę mu tam samotnie. A że po trzydziestce przyjaciela znaleźć niełatwo, marnie mu idzie nawiązywanie nowych znajomości. Do momentu pojawienia się Jo - kobiety z charakterem, z którą da się rozmawiać jak z kumplem.
A że przyjaźń damsko-męska to rzecz wielce problematyczna, i w tym wypadku pojawią się problemy.
Gayle opowiada historię Roba bez żadnej ckliwości, nie funduje łatwych rozwiązań. Jest zabawnie,ale i mądrze. A przede wszystkim z morałem: potrzebujemy siebie nawzajem - i kropka.

Mike Gayle jest dla mnie - obok Nicka Hornby'ego - jednym z literackich "równych chłopaków", z którymi warto spędzić trochę czasu. Ujął mnie przede wszystkim antyromantycznym opowiadaniem miłosnych historii z męskiego punktu widzenia. Męscy bohaterowie powieści Gayle'a to faceci, z którymi chciałoby się pogadać. Wiedzą dużo o muzyce i filmach, posiedzą z kumplami w pubie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli podobał wam się przekraczający wszelkie granice absurdu humor "Stulatka, który wyskoczył z okna i zniknął", "Analfabetka" jest lekturą obowiązkową! Historia Nombeko, czyścicielki latryn z RPA, rozwija się w niedających się zdroworozsądkowo przewidzieć kierunkach. Wiele tu postaci, delikatnie mówiąc, niekonwencjonalnych, począwszy od niezbyt rozgarniętego inżyniera produkującego bomby atomowe, przez fajtłapowatych agentów Mossadu, bliźniaków o tym samym imieniu (Holger1 i Holger 2!), po króla Szwecji zarzynającego kurczaki na kolację. Akcja toczy się w szalonym tempie, śledząc kolejne wydarzenia, zapomnijcie o logice i zasadach prawdopodobieństwa! Nie polecam czytania przy jedzeniu, jeśli nie chcecie, prychając, zanieczyścić swojego egzemplarza książki (ja hamowałam się w autobusie, by nie śmiać się w głos). Jonasson, Ty dopiero masz wyobraźnię!

Jeśli podobał wam się przekraczający wszelkie granice absurdu humor "Stulatka, który wyskoczył z okna i zniknął", "Analfabetka" jest lekturą obowiązkową! Historia Nombeko, czyścicielki latryn z RPA, rozwija się w niedających się zdroworozsądkowo przewidzieć kierunkach. Wiele tu postaci, delikatnie mówiąc, niekonwencjonalnych, począwszy od niezbyt rozgarniętego inżyniera...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest w tej książce smutek i piękno. Opowieść o czterech pokoleniach kobiet mieszkających w tytułowym domu z witrażem we Lwowie jest gorzką ilustracją ingerencji wielkiej polityki i Historii w historie osobiste. Narratorką jest młoda dziewczyna, wspominająca matkę - śpiewaczkę operową i bojowniczkę o wolność Ukrainy, i romansująca z jej dawnym kochankiem, Mikołajem. Historia kobiecych pasji, namiętności i niespełnionych ambicji stopniowo wyłania się ze wspomnień. Elementy biografii bohaterek składają się równocześnie na wielką, sentymentalną opowieść o Lwowie, mieście wielu narodów i wielu kultur, odchodzącym w niepamięć niczym dawny Gdańsk Stefana Chwina i Pawła Huellego. Słoniowska pisze o miłości i wojnie z wielką wrażliwością i dbałością o detal. Jej kobiece spojrzenie na rzeczywistość to przede wszystkim barwny i dźwięki, słowa "dopieszczone" i przemyślane. "Dom z witrażem" jest nostalgiczną narracją o przemijaniu, wielkich ideałach, ludzkich słabościach i pięknie, które łatwiej odnaleźć w sztuce niż w życiu. Soczysty, bogaty język, silne bohaterki, przywiązanie do szczegółu i trafność obyczajowej obserwacji - oto czym autorka zdobywa czytelnika. I wdziera się w jego najskrytsze myśli.

Jest w tej książce smutek i piękno. Opowieść o czterech pokoleniach kobiet mieszkających w tytułowym domu z witrażem we Lwowie jest gorzką ilustracją ingerencji wielkiej polityki i Historii w historie osobiste. Narratorką jest młoda dziewczyna, wspominająca matkę - śpiewaczkę operową i bojowniczkę o wolność Ukrainy, i romansująca z jej dawnym kochankiem, Mikołajem. Historia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieść napisana w 1948 roku doczekała się polskiego przekładu dopiero w 2013 roku. W Anglii doczekała się 28 oficjalnych wydań i dziewięciu w formia audiobooka. Historia to zachwycająca, inteligentnie i dowcipnie napisana. Pamiętnik 17-letniej Cassandry Mortmain, zamieszkującej z rodziną stary dom połączony z ruinami zamku, przepełniony jest młodzieńczą świeżością. Jest w tej opowieści i elegancja Jane Austen, i romantyzm Charlotte Bronte, i wyobraźnia Lucy Maud Montgomery.Pozornie prosty schemat fabularny (historie rodzinne z angielskiej prowincji, pierwsze miłości sióstr Mortmain) został wypełniony mądrą i odkrywczą treścią. I choć Cassandra i jej siostra, Rose, niczym panny Bennett z "Dumy i uprzedzenia" koncentrują swoją uwagę głównie na dwóch bogatych młodzieńcach z sąsiedztwa, autorka sprytnie ucieka od konwencjonalnych, romansowych rozwiązań. Przeuroczy jest "literacki" klimat domu Mortmainów (zgorzkniały ojciec to niespełniony od lat pisarz, po ruinach błąkają się kot Abelard i bulterier...Heloiza!), a obyczajowe obserwacje Cassandry skrzą się inteligentnym humorem. Książka niby "dziewczyńska", a jednak bardzo dojrzała i piękna w opisywaniu delikatności rozkwitających uczuć.

Powieść napisana w 1948 roku doczekała się polskiego przekładu dopiero w 2013 roku. W Anglii doczekała się 28 oficjalnych wydań i dziewięciu w formia audiobooka. Historia to zachwycająca, inteligentnie i dowcipnie napisana. Pamiętnik 17-letniej Cassandry Mortmain, zamieszkującej z rodziną stary dom połączony z ruinami zamku, przepełniony jest młodzieńczą świeżością. Jest w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"To tylko w książkach można zmienić życie (...) Zetrzeć wszystko, co podłe, i na końcu zdania wylądować nagle na końcu świata".


Debiutancką powieścią Delacourta, "Pisarz rodzinny", byłam zachwycona, więc oczekiwania wobec jego kolejnej książki urosły niepomiernie. "Lista moich zachcianek" to kolejny literacki klejnot, mieniący się znaczeniami, portret postaci fascynującej, a równocześnie bliskiej naszemu codziennemu doświadczeniu.
Bohaterką powieści jest 47-letnia Jocelyne z miasta Arras, właścicielka pasmanterii, matka dwójki dorosłych dzieci, umiarkowanie szczęśliwa w małżeństwie Namówiona przez przyjaciółki, wypełnia kupon toto-lotka i...wygrywa 18 547 301 euro (i 27 centów!). Jak wielkie pieniądze zmieniają człowieka i co z nimi zrobić, gdy ze swojego życia jest się całkiem zadowolonym? Historia Jocelyne, która tworzy tytułowe "listy zachcianek" i duma, czy warto je zrealizować, przepełniona jest nostalgią, tęsknotą za tym, co nieskomplikowane. Niedługa - w sam raz na jedno popołudnie - opowieść, daje mocno do myślenia i każe docenić wartości, których nie można kupić.

"To tylko w książkach można zmienić życie (...) Zetrzeć wszystko, co podłe, i na końcu zdania wylądować nagle na końcu świata".


Debiutancką powieścią Delacourta, "Pisarz rodzinny", byłam zachwycona, więc oczekiwania wobec jego kolejnej książki urosły niepomiernie. "Lista moich zachcianek" to kolejny literacki klejnot, mieniący się znaczeniami, portret postaci...

więcej Pokaż mimo to