-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać442
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2021-06-27
2021-04-02
Po dwóch latach nieobecności, Vianne i jej dwie siostry czarownice, wracają do Francji chcąc dowiedzieć się czy też Wielki Mistrz Loży magów wciąż jest w stanie uchronić wszystkich przed demonami. Bariera chroniąca świat przed tymi mrocznymi stworzeniami z każdym dniem staje się coraz cieńsza, więc dziewczęta wiedzą, że nie mają zbyt wiele czasu, by spróbować nie dopuścić do katastrofy. Problem w tym, że owy Mistrz - Ezra, to również wielka, nieszczęśliwa miłość Vianne, a te dwa lata bez kontaktu, zmieniły obydwojga z nich.
Nie będę kłamać: mam lekką słabość do książek skupiających się na czarownicach. Jako że jest to temat niewyczerpanej inspiracji, odkrywanie różnych perspektyw autorów na magię i czary, przynosi mi mnóstwo uciechy. Przed przystąpieniem do lektury powieści Marah Woolf nie spodziewałam się cudów, wiedząc, że autorka ma dość specyficzne pióro i pisze ona dość proste, naiwne historie, mierząc w grupę docelową nastolatków. Niestety, nawet brak wymagań nie uchronił mnie przed rozczarowaniem i rozdrażnieniem, rosnącymi z każdą kolejną, przeczytaną stroną.
Jednym z wielu problemów jakie zauważyłam w tej książce jest jej główna bohaterka. Wykreowana na perfekcyjny przykład zdesperowanej Mary Sue, z dodatkiem kompleksu płatka śniegu, sprawiła, że lektura powieści od samego początku nie była dla mnie przyjemna. Nie chcę niczego spoilerować, więc jedyne co powiem to że nienawidzę niezdecydowanych, zdziecinniałych idiotek, przeczących samym sobie, które okazują się tymi Wyjątkowymi. Totalnie Specjalnymi. Jedynymi, które mogą cokolwiek zmienić. Wybrańcami do uratowania świata. Wszystkie elementy, użyte przez Marah Woolf do wykreowania Vianne, to również elementy, których najbardziej w książkach nienawidzę, możecie się zatem domyślić, że wgłębianie się w historię, mając za narratorkę kogoś kim się gardzi, nie należało do najlepszych doświadczeń.
Inną wadą powieści jest to, że... nie serwuje ona KOMPLETNIE niczego nowego. Bazuje na dobrze znanych schematach, wszystkie wydarzenia da się zatem przewidzieć od pierwszych stron, a biorąc pod uwagę z jaką dramaturgią autorka pisze o tym co się dzieje, cała historia wydaje się okropnie melodramatyczna, chwilami niemal groteskowa. Poza tym, kreacja świata naprawdę kuleje, biorąc pod uwagę fakt, że Marah Woolf niczego nie wyjaśnia. Przykład? Pisarka od początku zaznacza, że są jakieś różnice między czarodziejami, czarownicami, a magami, jednak ponieważ nigdy nie raczy nas wyjaśnieniem, skazani jesteśmy na domysły. Strasznie nie lubię, gdy autorzy próbują załatać dziury logiczne magią, przy tym zostawiając czytelnika w mgle niewiedzy, więc i tutaj, bardzo się zawiodłam.
W powieści brak solidnej akcji. Fabuła niby jest, a jednak naprawdę jej nie ma. Wielka misja sióstr, z którą powróciły do Francji, szybko staje się tłem dla przedramatyzowanej, kiczowatej historii miłosnej, która to jest kolejnym elementem zasługujących na krytykę. Począwszy od tego, że obiekt westchnień protagonistki jest zwykłym dupkiem, który to autorka mało subtelnie co stronę próbuje wyidealizować coraz bardziej, a skończywszy na fakcie, że jego obecność sprawia, że jeszcze trudniej polubić Vianne, która raz chce go pocałować, tylko po to, by dwa akapity później na niego wyklinać i obiecywać sobie dystans... i tak na okrągło przez ponad 400 stron. Romans łatwo określić naiwnym i straszliwie toksycznym. Trochę męczy mnie jak pisarze wciąż promują niezdrowe zachowania między "zakochanymi". Miałam nadzieję, że zostawimy to w 2014 roku wraz z przemijającą modą na paranormal-romance, niestety - myliłam się.
Strasznie ciężko było mi wgryźć się w tę książkę. Ponieważ od samego początku wydawała mi się naiwna, infantylna i przedramatyzowana na siłę, akcja szybko zginęła przygnieciona toną niepotrzebnej miłosnej dramy i wkurzającym zachowaniem Vianne zachowującej się jak czternastolatka próbująca uchodzić za dorosłą, nie czułam zainteresowania wydarzeniami. Dynamika zaczęła pojawiać się jakieś sto stron przed końcem, niestety do tego momentu zdążyłam już znienawidzić zarówno główną bohaterkę, jak i jej obiekt westchnień i wywyższany motyw "protagonistki płatku śniegu". Biorąc pod uwagę, że nie miałam jakichś specjalnych oczekiwań wobec tego tytułu, to fakt, że mimo wszystko i tak się zawiodłam, nie mówi za dobrze o książce.
"Siostra gwiazd" to powieść naiwna, prosta i przewidywalna. Wraz z tabunem postaci, którzy zostali spłaszczeni do roli obchodzenia się z - podobno - dorosłą Vianne jak z jajkiem, toksycznym wątkiem romantycznym i brakiem świeżych rozwiązań fabularnych, zdecydowanie nie zapadnie mi w pamięci jako udany tytuł. Osobiście jestem bardzo rozczarowana, nikogo więc raczej nie zdziwi, gdy napiszę, że powieści nie polecam. Jeśli wciąż czujecie się zainteresowani, uprzedzam, by nie spodziewać się cudów, a także by uzbroić się w cierpliwość jeśli chodzi o protagonistkę i to jakie decyzje podejmuje. Myślę, że powieść ma szansę spodobać się tym, którzy nie czytali jeszcze za wiele fantasy czy paranormal-romance i nie oczekują wiele od lektury. Desperacki cliffhanger kończący pierwszy tom, niestety nie okazał się wystarczająco dobry, by zainteresować mnie resztą trylogii, dlatego moja przygoda z Vianne kończy się na "Siostrze gwiazd". Wielka szkoda.
http://sherry-stories.blogspot.com/2021/04/siostra-gwiazd-marah-woolf.html
Po dwóch latach nieobecności, Vianne i jej dwie siostry czarownice, wracają do Francji chcąc dowiedzieć się czy też Wielki Mistrz Loży magów wciąż jest w stanie uchronić wszystkich przed demonami. Bariera chroniąca świat przed tymi mrocznymi stworzeniami z każdym dniem staje się coraz cieńsza, więc dziewczęta wiedzą, że nie mają zbyt wiele czasu, by spróbować nie dopuścić...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-02-09
Firmin przychodzi na świat w jednej z Bostońskich księgarni. Najmniejszy i najsłabszy z rodzeństwa, musi się nauczyć jak przetrwać na własną rękę - czy też raczej łapkę. Szybko orientuje się, że konsumowanie stron książek pomaga... a jeszcze bardziej w przetrwaniu pomaga owych książek czytanie... Wraz z rosnącym apetytem wiedzy, szczur przedstawi czytelnikowi historię, w której główne skrzypce będzie grała samotność.
Nowelka Sama Savage to krótka powiastka filozoficzna, dodatkowo wzbogacona estetycznymi, pasującymi do całości ilustracjami. Pomimo, że głównym bohaterem książki jest szczur, jego obserwacje na temat zmian, a także odruchów ludzkich są zaskakująco trafne. Autor zabiera czytelnika w głąb strapionego umysłu, kwestionującego samotność. Wyizolowany od społeczeństwa, desperacko poszukujący więzi z człowiekiem, równocześnie obawiający się granicy między tym co ludzkie, a szczurze, Firmin wiedzie swoją smutną, przygnębiającą egzystencję, w której jedynym światełkiem są książki.
Historia Sama Savage jest na swój prosty sposób błyskotliwa, mówi bowiem o czymś z czym zmaga się wiele osób w społeczeństwie. Niezrozumienie, izolacja, paląca samotność i strach przez byciem pozostawionym samemu sobie. W pewnych momentach miałam jednak wrażenie, że niektóre opisy i sytuacje zostały niepotrzebnie rozciągnięte i jakkolwiek liczne obawy Firmina pokrywały się z moimi, na dłuższą metę nie byłam w stanie w pełni utożsamić się z opowiastką. Nie zmienia to jednak faktu, że jest sprytna i w pewien sposób piękna. Pełna cudownych cytatów i realnych emocji. Autor świetnie uchwycił zmiany zachodzące w sąsiedztwie księgarni, udało mu również się przedstawić pełnokrwistą przyjaźń, a także poczucie pustki.
"Firmin" to powieść o tym, jak przychodzimy na świat nie zdając sobie w pełni sprawy z tego, że jesteśmy naczyniami, które wraz z upływem dni, zapełniają się doświadczeniami, obawami, emocjami i pragnieniami, z których wielu nie można zaspokoić. Ponura, choć chwilami humorystyczna, pełna metafor i sprytnie wplątanych w treść filozofii, szczególnie mocno ma szansę przypaść do gustu świadomym przepaści dzielących poszczególne osoby. Osobiście, w dziele nie jestem co prawda zakochana, ale doceniam wiele jej elementów i nie żałuję, że się na nią natknęłam.
http://sherry-stories.blogspot.com/2021/02/firmin-sam-savage.html
Firmin przychodzi na świat w jednej z Bostońskich księgarni. Najmniejszy i najsłabszy z rodzeństwa, musi się nauczyć jak przetrwać na własną rękę - czy też raczej łapkę. Szybko orientuje się, że konsumowanie stron książek pomaga... a jeszcze bardziej w przetrwaniu pomaga owych książek czytanie... Wraz z rosnącym apetytem wiedzy, szczur przedstawi czytelnikowi historię, w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-06-12
KLĄTWA, MIŁOŚĆ I INNE NIESZCZĘŚCIA
Życiem rządzi ciąg decyzji. To one sprawiły, że zamożna rodzina w jednej chwili straciła cały majątek i wylądowała w obskurnej norze. To one zmusiły Feyrę do złożenia obietnicy - ciążącej na niej jak fatum. To one stały się powodem tego, że pewnego dnia dziewiętnastoletnią już dziewczynę - do lasu, na polowanie, przygnał głód. To w końcu one sprawiły, że młoda łowczyni zabiła wilka - przedstawiciela czarodziejskiej rasy, a jego śmierć nie mogła przejść bez echa...
Kiedy nieoczekiwanie i zupełnie bez uprzedzenia, w domu Feyry i jej rodziny pojawia się bestia, żądająca zadośćuczynienia za śmierć wilka, młodą dziewczynę czeka kolejna ważna decyzja. A perspektywy są dwie: może albo dać się zamordować, albo zgodzić porzucić życie jakie zna oraz wyruszyć wraz ze stworem do magicznej krainy - Prythianu.
Ta książka jest autentycznie wspaniała. Wspaniała! Sarah J. Maas stworzyła niesamowite uniwersum. Pełne kolorów, drapieżnych istot, dzikich stworów, krążącej wokół magii i sporów. Wszystko jest przemyślane, a fakt, że poprzez najważniejsze wątki, z tła przebija się historia świata oznacza, iż nie czujemy się tak, jakby historia było sztuczna czy niekompletna. Wręcz przeciwnie - wsiąkamy w fantastyczne miejsca stworzone przez autorkę, z łatwością i przyjemnością, a eksplorowanie nowych, nieznanych terenów i poznawanie sekretów, jaki ów świat kryje, jest fascynującym zajęciem. Stanowiącym rozrywkę samą w sobie.
Coś, co urzeka w książkach Maas, to z całą pewnością jej styl pisania. Mam wrażenie, że tworzenie książek, wychodzenie z ciekawymi inicjatywami, przedstawianie kolejnych światów i świetnych bohaterów, przychodzi autorce z łatwością. Tak jakby książki same się wręcz pisały, a ona nie musiała się specjalnie wysilać. Wszystko jest tak zgrabne, przyjemne, a jednocześnie fascynujące, żywe i realistyczne, że urzeka. Od pierwszej do ostatniej strony. I wciąga z intensywnością i siłą, nie odpuszczając.
Po pierwszym tomie trylogii, wyraźnie czuć kilka rzeczy. Pisarka pisząc, pierwszy tom inspirowała się baśniami, legendami oraz mitami. Połączenie "Pięknej i Bestii" z krwawymi walkami, akcją i zalążkiem mitu o Persefonie i Hadesie, to jedno z cudów, którymi powieść zadziwia i zaskakuje. Książka nie dość, że jest nafaszerowana przygodą, od której czytelnik nie chce uciekać - wręcz przeciwnie, zatapia się w niej z satysfakcją i radością, to jeszcze romans jest tak pięknie zarysowany, że świetnie komponuje się z pozostałymi wątkami.
Kreacja postaci to inny rodzaj cudu. Główna bohaterka w niczym nie przypomina cnotliwej, grzeczniutkiej Belle z baśni, którą wszyscy dobrze znamy. Feyra jest waleczna, wie jak o siebie zadbać, a zdeterminowana jest gotowa do zaskakujących poświęceń i wyrzeczeń. Śledzenie jej losów było niebywałą zabawą, a towarzyszenie jej we wszystkich przygodach, stanowiło istną gratkę. Tamlin, z kolei - tajemniczy szlachcic z rodu Fae - Bestia, w opowieści, również stanowi dla czytelnika ciekawy obiekt obserwacji. I właściwie moje podejście do niego, zmieniało się. Przez całą pierwszą połowę książki - naprawdę go lubiłam. Uwielbiałam iskry pomiędzy nim, a Feyrą, nieśmiało wykluwające się uczucie, które było piękne, delikatne i autentyczne. Z kolei druga część... powiedzmy, że Tamlin nieco stracił w moich oczach i nawet nie przez to co robił, ale przez to czego... nie robił. Koniec końców był mi naprawdę obojętny i nieco mi przykro, że ta postać straciła wyrazistość i pazur.
Od książek Maas nie da się jednak odejść, bez zyskania absolutnej-miłości-życia i w przypadku "Dworu cierni i róż" nie było inaczej. Rhys to... cóż. Mój ideał. Pielęgnuję uczucie do niego - uczucie, które wykwitło gwałtownie, od pierwszego spotkania z nim, a które wzrastało wraz z kolejnymi stronami. Wiem, że tom drugi przyniesie ukojenie mojemu szybciej-bijącemu-od-zażycia-dawki-Rhysa sercu, dlatego już teraz wyczekuję go z niecierpliwością, a z każdą chwilą dzielącą mnie od premiery sequela, czuję, że usycham. Możecie się więc domyślić, jak intensywnie złączyły się losy moje i Rhysa.
"Dwór cierni i róż" jest książką głęboko satysfakcjonującą wszystkich, którzy kochają fantasy young adult. To solidna dawka fantastycznych światów, żywej magii, sensownie nakreślonego świata, wyrazistych postaci, świetnej kreacji rasy Fae, zgrabnego humoru, zaskakującej głębi, przygody, akcji, romansu i dramatu. Rozkochała mnie w sobie, sprawiła, że zaczęłam się w nią zatapiać, ba - zaczęłam nią oddychać, a fasady mojego świata zadrżały, kiedy przewróciłam ostatnią stronę powieści. Czuję, że uzależniłam się od Prythianu (już o Rhysie nie wspomniawszy) i z obłąkańczą niecierpliwością, nie mogę już doczekać się powrotu do dobrze mi znajomego świata, który przez trochę ponad pięćset stron, stał się moim domem.
Jako że "Dwór cierni i róż" właśnie wylądował na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o dzieła tej pisarki, nie byłabym sobą, gdybym nie napisała tylko - że nie czytając go, naprawdę sporo tracicie. Czuję, że żadne słowa nie przeniosą w wystarczającym stopniu mojego uwielbienia do tej powieści, na wasze ekrany, więc po prostu - POLECAM. Z całego serca.
http://sherry-stories.blogspot.com/2016/06/dwor-cierni-i-roz-sarah-jmaas.html
KLĄTWA, MIŁOŚĆ I INNE NIESZCZĘŚCIA
Życiem rządzi ciąg decyzji. To one sprawiły, że zamożna rodzina w jednej chwili straciła cały majątek i wylądowała w obskurnej norze. To one zmusiły Feyrę do złożenia obietnicy - ciążącej na niej jak fatum. To one stały się powodem tego, że pewnego dnia dziewiętnastoletnią już dziewczynę - do lasu, na polowanie, przygnał głód. To w końcu...
2016-11-02
SPRÓBUJ NIE ZAKOCHAĆ SIĘ W PRESTONIE DRAKE'U...
Męska dziwka. Wieczny kawaler. Seksowny koleś zmieniający dziewczyny jak rękawiczki. Znacie ten typ? Amanda Hardy zna i to doskonale. Najlepszy przyjaciel jej starszego brata - Preston Drake, jest doskonałym przykładem na to, że można być bawidamkiem, lubującym w pustym, jednorazowym seksie i żyć z tym, jak gdyby nigdy nic. Dziewczyna nic jednak nie może poradzić na to, że jest w nim beznadziejnie zakochana i to od lat. To czego nie wie, to że koleś, którego wszyscy znają jako zachwycającego, atrakcyjnego, nieco zadufanego w sobie faceta, ma swoje tajemnice. Tajemnice, które przy nagłym zainteresowaniu Prestona młodszą siostrzyczką najlepszego przyjaciela, mogą okazać się zabójcze dla rozkwitającej pomiędzy nimi więzi. Czy koniec końców Manda okaże się tą, która dotrze do serca pana Drake'a? I czy jej zauroczenie nim, okaże się wystarczająco silne, by pokonać ciężar kłamstw i sekretów?
Seria Sea Breeze zawsze była dla mnie czymś uroczym i przyjemnym. Miłą ucieczką od rzeczywistości - połączeniem słodyczy i pikanterii, romansu i dramatu. W moich oczach jednak, nie dosięgła poziomu innego cyklu autorki, czyli osławionego Rosemary Beach. Biorąc się za "Dotknij mnie" spodziewałam się tego, do czego przyzwyczaiła mnie już Abbi Glines. Cudownej historii miłosnej, pozwalającej mi na chwilę odpocząć od zgiełku dnia codziennego. To czego się nie spodziewałam, to że historia Prestona i Amandy okaże się tą, która nie dość, że pobije na głowę poprzedniczki w serii, to jeszcze poziomem dorówna książkom z Rosemary Beach. Że zawładnie moim sercem, a bohaterowie sprawią, że nie tylko nic poza nimi nie będzie mieć znaczenia, ale nagle całe moje szczęście i nastrój będą uzależnione od tego, jak sobie radzą w powieści moi ulubieńcy. Jeśli zatem potrzebujecie burzy emocji, ogarniającej całym waszym umysłem - najnowsza pozycja z Sea Breeze, jest doskonałym wyborem. Czemu?
Po części dlatego, jak zostali wykreowani bohaterowie. Preston to chłopak, któremu oddanie serca przyszło mi z zadziwiającą łatwością. Mimo że przed nim już było wielu jemu podobnych, on jakimś cudem, wychodzi przed szereg - wyraźnie się wyróżnia, a jego historia równocześnie łamie i buduje czytelnika. Rzeczywistość, z którą się zmaga jest tak porażająca i okropna, że nie da się absolutnie nim nie przejąć. Abbi idealnie równoważy ilość dramy w książce, podając ją w naturalny sposób, tak by nie wydawała się przerysowana, a potrafiła absolutnie zawładnąć myślami. Amanda z kolei, jest miłym dopełnieniem. Szczerze mówiąc, nie byłam pewna czy zyska moją sympatię, ale zdecydowanie jej się udało. Darzę ją wielkim szacunkiem do tego jak się zachowywała, jej uczucie do Prestona w żaden sposób nie wydawało mi się wymuszone - wszystko w tej powieści było tak autentyczne, realne i magnetyczne, że z radością utopiłam się w doznaniach.
Szczerze mówiąc, nie byłam pewna czy Abbi jeszcze kiedykolwiek uda się napisać coś co dorówna najlepszym książkom z Rosemary Beach. Lektura "Dotknij mnie" jednak, napełniła mnie tak wielką nadzieją i radością, że w tej chwili nie wyobrażam sobie uwielbiać tej pisarki bardziej niż to robię w tej chwili. Opowieść o Prestonie i Mandzie była równocześnie urocza i kochana, jak również przejmująca i dramatyczna. Seksowna i szalona. Poruszająca i niebezpiecznie pochłaniająca. To jedna z tych powieści, które elektryzują, a ilością wylewających się z niej uczuć, potrafi przykuć czytelnika przy lekturze, aż ten nie przewróci ostatniej strony. Jeśli jesteście przygotowani na taki rodzaj emocji i zarwaną nockę, wiecie już jaka książka jest wam potrzebna do dalszego funkcjonowania.
"Dotknij mnie" to kwintesencja tego, co zdążyliśmy pokochać w piórze Abbi Glines. Jeśli jesteście gotowi, by ponownie zaznać najlepszej strony swojej ulubionej pisarki, opowieść Prestona i Amandy już czeka na to, by was usidlić.
Oczywiście POLECAM.
http://sherry-stories.blogspot.com/2016/11/dotknij-mnie-abbi-glines.html
SPRÓBUJ NIE ZAKOCHAĆ SIĘ W PRESTONIE DRAKE'U...
Męska dziwka. Wieczny kawaler. Seksowny koleś zmieniający dziewczyny jak rękawiczki. Znacie ten typ? Amanda Hardy zna i to doskonale. Najlepszy przyjaciel jej starszego brata - Preston Drake, jest doskonałym przykładem na to, że można być bawidamkiem, lubującym w pustym, jednorazowym seksie i żyć z tym, jak gdyby nigdy nic....
2020-09-26
Presja zdaje się być nową towarzyszką Valerii, która nie tylko ma problem, by skończyć swoją książkę, ale też nie jest zadowolona ze swojego pożycia małżeńskiego. Kiedy wydawca czeka na nowy bestseller, ty nie masz weny, a dodatkowo twój mąż zdaje się oddalać od ciebie z każdym kolejnym dniem, jedyną szansą na odnalezienie siebie i źródła problemów, jest jakaś zmiana. W przypadku Valerii, zmiana przybiera imię przystojnego Victora, który nie tylko wstrząśnie codziennością kobiety, ale też zmusi ją do zakwestionowania paru rzeczy o sobie i tego do czego przywykła.
Książka Elisabet Benavent skupiająca się na Valerii i jej trzech przyjaciółkach, to taka trochę hiszpańska wersja Seksu w wielkim mieście. Mnóstwo tu problemów z facetami, pracą czy zauroczeniem, nie brakuje śmiałych rozmów o seksie, a także kobiecej przyjaźni, wsparcia i lojalności. Każda z czterech bohaterek ma swoją własną oś życia i choć wszystkie się ze sobą splatają, dzięki poszczególnym rozdziałom odsłaniającym codzienność Valerii, Loli, Carmen i Nerei, każda z nich zyskuje własny kolor i głębię.
Z główną bohaterką, nieco chaotyczną, niezdecydowaną, ale również upartą, dość łatwo się zżyć, ale nie oznacza to, że czytelnik zawsze będzie pochwalał jej decyzje. W książce zastosowano motyw problemów małżeńskich, a także (do pewnego stopnia) zdrady, więc jeśli jesteście wyczuleni na punkcie tych elementów, obawiam się, że będziecie musieli nieco przymknąć oko na działania Valerii. Jako narratorka, sprawdza się jednak dość dobrze, dając nam perspektywę na losy innych, a także dzieląc się z nami swoimi kompleksami, wątpliwościami i problemami. Dzięki temu, że nie obce jej są błędy czy wady, można w niej dostrzec realną osobę. Do poszczególnych wydarzeń trzeba jednak nabrać dystansu, by w pełni móc cieszyć się lekką lekturą.
"W butach Valerii" to lekka, barwna, napisana w nieco dowcipnym tonie książka, która idealnie sprawdzi się jako odmóżdżacz i weekendowe czytadło, dla zabieganych osób, szukających w powieściach odrobiny relaksu. Jestem pewna, że czytelnicy lubujący w literaturze kobiecej, również spędzą z nią miło czas. Nie brak tu romansu z dodatkiem scen erotycznych, zabawnych perypetii przyjaciółek i masy wątpliwości, przed którymi stają bohaterki. Coś co zdecydowanie zyskuje sympatię to ewolucja każdej z nich, kiedy odkrywają jak dobrze jest być sobą.
Osobiście, z powieścią spędziłam niezwykle miło czas i o ile pierwsze rozdziały mi się dość dłużyły, o tyle w pewnym momencie kompletnie zapomniałam o świecie zewnętrznym i zrelaksowałam przy czarująco prostej historii. Powieść ta nie jest niczym świeżym czy nowym, nie wniesie do waszego życia niczego wartościowego czy specjalnego, ale za to z pewnością przynajmniej na kilka godzin, pomoże wam oderwać się od codzienności. To jedna z tych pozycji, których fabuła absolutnie niczym nie zaskakuje, ale wciąż bawi i zajmuje, pomagając się odprężyć. Jeśli szukacie tytułu, który rozpogodziłby nadciągające pochmurne, jesienne wieczory, powinniście rozważyć lekturę "W butach Valerii".
http://sherry-stories.blogspot.com/2020/09/w-butach-valerii-elisabet-benavent.html
Presja zdaje się być nową towarzyszką Valerii, która nie tylko ma problem, by skończyć swoją książkę, ale też nie jest zadowolona ze swojego pożycia małżeńskiego. Kiedy wydawca czeka na nowy bestseller, ty nie masz weny, a dodatkowo twój mąż zdaje się oddalać od ciebie z każdym kolejnym dniem, jedyną szansą na odnalezienie siebie i źródła problemów, jest jakaś zmiana. W...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-09-13
Rok 1868. Bram Stoker otoczony pradawnym złem, rozpamiętuje wydarzenia z przeszłości, które doprowadziły go do aktualnego położenia. Nie ma wątpliwości, że wszystko zaczęło się w dzieciństwie, gdy oszukał śmierć i przeżył. Z jakiegoś powodu, jego tajemnicze uzdrowienie łączy się z dziwnym zachowaniem ówczesnej niani - Ellen Crone i jej nagłym zniknięciem. Wiele lat później, zdeterminowany, by poznać prawdę, Bram wraz z siostrą Matyldą, postanawiają doprowadzić sprawę do końca, nie wiedząc że zbliżą się tym samym, do największego koszmaru.
Po książkę potomka słynnego pisarza oraz J.D. Barkera zdecydowałam się sięgnąć ze względu na dwa powody. Po pierwsze: bardzo cenię sobie "Draculę", jako że podczas czytania dzieła faktycznie czuć było przenikającą przez kartki grozę sytuacji, z którą mieli do czynienia bohaterowie. Po drugie: powiedziano mi, że "Dracul" jest zainspirowany notatkami i tekstami Brama Stokera odnośnie jego klasycznej powieści, ciekawiło mnie więc, czy Dacre Stokerowi i J.D. Barkerowi uda się czymś zaskoczyć. Po przeczytaniu całości nie mogę napisać, że nie czuć wpływu przodka jednego z autorów w tekście, ale... Niestety okazało się to niewystarczające.
Książka w większości, podobnie jak "Dracula", napisana jest w formie wspomnień uchwyconych we wpisach do dziennika, poszczególnych postaci. Jako że dzieło w roli głównego bohatera obsadza Brama Stokera samego w sobie, w powieści nie brakuje też realnych zdarzeń z jego życia, co było interesującym pomysłem. Z elementów, które wzbudziły moją sympatię, na pewno trzeba pochwalić opisy przyrody, pomagające w wyobrażeniu sobie poszczególnych miejsc akcji, a także chwilami ciężką od niepokoju atmosferę, przypominającą mi dzieło oryginalne i to co w nim bardzo ceniłam, czyli namacalny klimat.
Będę szczera: nie podoba mi się, jak to dzieło zaburzyło mi obraz klasycznego wampira znanego z "Draculi". Uwielbiałam surowość, pierwotność, dzikość i zło faktycznego hrabiego w klasyku, a tymczasem tutaj nie dość, że twórcy postanowili pójść za nudnym tropem potwora... który tak naprawdę nie jest potworem, to jeszcze próbowali namieszać w kreacji samego Draculi. Nagle z dzikości i mroku nie pozostał ani ślad, a my zamiast tego zostaliśmy przedstawieni przewidywalnemu jegomościowi. Poza tym, nie będę kłamać, Ellen Crone i to jak została stworzona, strasznie cuchnęło tandetą. Jej historia - mimo że momentami klimatyczna, wydawała mi się wymuszona. Cały motyw nieszczęśliwej miłości kompletnie mnie nie kupił, a dodając do tego Brama z wątpliwymi uczuciami wobec niani, historia pozostawiła po sobie gorzki posmak rozczarowania.
Moim największym problemem w trakcie lektury tej książki była wiejąca z niej nuda. Są autorzy, których styl pisania w ogóle do mnie nie przemawia i niestety tak się też miała sprawa z twórcami "Dracula". W trakcie czytania czułam znużenie, akcja mimo że z domieszką zwrotów akcji i tajemnic, kompletnie mnie nie ciekawiła. Groza i klimat znany z thrillerów, po jakimś czasie się ulotniły, a ja pozostałam z wymierającym obrazem klasycznego wampira i wątkami, z których żaden nie wzbudzał mojej fascynacji czy podekscytowania. Nie twierdzę jednak, że wszyscy odbiorą to dzieło w ten sam sposób, w jaki ja je odebrałam.
"Dracul" to książka, która w moich oczach, wypadła niestety dość średniawo. Na tyle na ile doceniam to, jak Dacre Stoker i J.D. Barker starali się odtworzyć grozę znaną z klasyka oraz próbowali przybliżyć nam postać Brama Stokera i jego potwory, na tyle zabrakło mi w tym wszystkim kolorów. Pazura. Duszy. Sama nie wiem. Czytając "Draculę", pełne niepokoju obrazy same pojawiały mi się w głowie, a echo legend i Bałkańskich oraz słowiańskich wierzeń czarowały, tymczasem tutaj elementy te wypadły dość blado i nijako. Powieści nie polecam, ale lektury również nie odradzam. Wydaje mi się, że to jedna z tych książek, które mogą być hitem albo kompletną porażką, w zależności od preferencji czytelnika. Sami więc musicie podjąć decyzję, czy chcecie zanurzyć się w tę historię.
http://sherry-stories.blogspot.com/2020/09/dracul-dacre-stoker-j-d-barker.html
Rok 1868. Bram Stoker otoczony pradawnym złem, rozpamiętuje wydarzenia z przeszłości, które doprowadziły go do aktualnego położenia. Nie ma wątpliwości, że wszystko zaczęło się w dzieciństwie, gdy oszukał śmierć i przeżył. Z jakiegoś powodu, jego tajemnicze uzdrowienie łączy się z dziwnym zachowaniem ówczesnej niani - Ellen Crone i jej nagłym zniknięciem. Wiele lat później,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-08-13
Renuka Singh to zagorzała wyznawczyni buddyzmu, a w książce "Dalajlama o mistycyzmie" postanowiła zebrać najważniejsze informacje i materiały, by niejako przybliżyć tematykę wszystkim zainteresowanym. Podczas czytania z pewnością rzuci się wam w oczy zaangażowanie autorki w temat, a jej entuzjazm może być zarówno zachętą dla czytelnika, do pogłębiania wiedzy, jak i powodem do zarzutów, w zależności od tego, jak spojrzycie na lekturę.
Książka została podzielona na parę części. Lekturę rozpoczynamy od słów wstępu i wprowadzenia, po to by później przejść do cytatów z nauk Jego Świątobliwości Dalajlamy. W następnej kolejności mamy fragment skupiający się na "trzech głównych aspektach ścieżki", a całości dopełnia słowniczek. Muszę przyznać, że o ile z wielką przyjemnością poznawałam cytaty, bo zdecydowanie zmuszały do przemyśleń, o tyle duża część z nich wydawała mi się dziwnie wyrwana z kontekstu i żałowałam, że autorka nie pokusiła się o rozwinięcie myśli Dalajlamy.
W trakcie czytania rozdziału poświęconego trzem głównym aspektom ścieżki, warto zerkać do słowniczka na końcu książki, zwłaszcza jeśli - jak ja, nie jesteście obeznani w 100% z buddyzmem i wszystkimi pojęciami. Buddyzm sam w sobie, jako system filozoficzny i religijny, przedstawiono z jednej strony dość interesująco, by czytelnik po skończeniu książki chciał dowiedzieć się więcej, a z drugiej niewystarczająco jasno, co poskutkowało tym, że wielokrotnie miałam wrażenie, jakbym nie wiedziała o tym o czym naprawdę jest mowa w książce.
Jako że Renuka Singh żyje według filozofii buddyjskiej od lat, zdążyła w pewnym stopniu poznać system jakim się on oznacza. Problem w tym, że gdy przyszło do podzielenia się wiedzą, fakt, że wszystko wydało jej się oczywiste i niewarte wytłumaczenia, sprawił, iż chwilami czułam się bardzo zagubiona. Książka przybliża podstawy, ale nie rozwija pojęć, a przynajmniej nie w sposób satysfakcjonujący dla kogoś niezbyt dobrze zorientowanego w temacie.
"Dalajlama o mistycyzmie" to pozycja, z której można sporo wyciągnąć, mimo że nie do końca spełniła moje oczekiwania. Po skończeniu książki pojawia się wrażenie niedosytu i ogromu niewiedzy, co może albo zachęcić do pogłębiania nauk, albo sfrustrować tych, którzy spodziewali się czegoś więcej. Nie żałuję jej poznania, choć nie miałabym nic przeciwko, gdyby miała trzysta stron więcej, a opisano by w niej pojęcia i faktycznie zbudowano pewne filary wiedzy o buddyzmie, dla pragnących kroczyć ścieżką Buddy, oraz wszystkich zainteresowanych tematem.
Renuka Singh to zagorzała wyznawczyni buddyzmu, a w książce "Dalajlama o mistycyzmie" postanowiła zebrać najważniejsze informacje i materiały, by niejako przybliżyć tematykę wszystkim zainteresowanym. Podczas czytania z pewnością rzuci się wam w oczy zaangażowanie autorki w temat, a jej entuzjazm może być zarówno zachętą dla czytelnika, do pogłębiania wiedzy, jak i powodem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-07-16
Sformułowanie: "Arrah jest rozczarowana", to niedopowiedzenie roku. Wyobraźcie sobie tylko! Urodzić się w rodzinie naprawdę potężnych szamanów, tylko po to, by odkryć, że samemu nie posiada się magii... Wkrótce jednak brak daru będzie jednym z najmniejszych problemów szesnastolatki. Ktoś bowiem porywa dzieci, a demony z każdym kolejnym dniem zdają się być coraz większym zagrożeniem. Co lub kto stoi za tymi wydarzeniami?
Kilka rad przed rozpoczęciem lektury? Po pierwsze: nie spodziewajcie się typowego klimatu fantasy young adult. Po drugie: przygotujcie się na historię przesiąkniętą klimatem zainspirowanym kulturą i wierzeniami Afryki Zachodniej. Po trzecie: owszem, okładka na żywo jest jeszcze ładniejsza niż na zdjęciach. Jednak co najważniejsze: NIE CZYTAJCIE OFICJALNEGO OPISU KSIĄŻKI, który zdradza stanowczo za dużo.
Nie wiem, w którym momencie wszystko poszło nie tak jak powinno, jeśli chodzi o mnie i moje doświadczenie z tą pozycją. Już pierwszy rozdział mniej więcej sugerował, na co należy się przygotować, jednak aż do samego końca, liczyłam na coś innego. Przede wszystkim, jestem zawiedziona, że tempo akcji nawet w finalnych rozdziałach było wolne. Pomimo dość ciekawego konceptu, autorce nie udało się utrzymać mojej uwagi. Brak dynamiki, zero napięcia, dość słabe zwroty akcji i leniwe tempo rozwijania się wydarzeń, sprawiło, że podczas lektury straszliwie się nudziłam. Sama struktura tej książki też zdawała mi się dziwaczna. O ile zazwyczaj pisarze budują historię, by dotrzeć do kulminacyjnego momentu, o tyle Rena Barron, kilkukrotnie usiłowała rozpocząć budowanie napięcia w różnych częściach historii, jednak za każdym razem, gdy miał nastąpić kulminacyjny moment, tempo akcji i toporny język, sprawiały, że wydarzenia nie wzbudzały we mnie żadnych szczególnych emocji. Niektóre sytuacje w poszczególnych rozdziałach, wydawały mi się dziwnie odseparowane od reszty, tak jakby autorka próbowała połączyć ze sobą dwa różne pomysły na powieść.
Zawiódł również sposób, w jaki autorka wykreowała bohaterów. Fakt, że z żadnym z nich nie byłam w stanie się utożsamić, co z kolei sprawiło, że nie obchodziło mnie co się z nimi stanie, odebrało powieści dramatyzmu i zabrało książce czar. Trudno bowiem czytać o kimś, kto niespecjalnie nas interesuje. Właściwie to jestem podwójnie rozczarowana, bo po wstępie, naprawdę liczyłam, że uda mi się zżyć z narratorką, skoro jej emocje zostały tak dogłębnie opisane, a to co przeżywała wydawało mi się racjonalne. Jednak wraz z mijającymi rozdziałami, gdy nic się nie działo, nikt nie ewoluował, a Arrah miewała momenty, gdy wydawała mi się niestabilna emocjonalnie, tak jakby znów - autorka miała dwa różne pomysły na kreację nastolatki, traciłam nadzieję. Problem leży w tym jak jednowymiarowe i puste były postacie. Skoro zaś zawiodła kreacja bohaterów, zawiódł tez sposób w jaki zostały przedstawione więzi pomiędzy nimi. A tyle tu potencjału! Przede wszystkim na płaszczyźnie matka-córka, która ciekawiła mnie od początku, jednak szybko i ona została spłaszczona i potraktowana po macoszemu.
O ile pomysł z inspirowaniem się kulturą Afryki zachodniej był ekscytujący i zdecydowanie wzbudził moje zainteresowanie, o tyle sposób w jaki autorka podeszła do przedstawiania uniwersum, magii, wierzeń i kultury pozostawia sporo do życzenia. Przede wszystkim, za dużo tu chaosu. Czasami Rena Barron wylewnie opisuje niektóre aspekty, które są dla czytelnika nowe, a czasami kompletnie inne pomija, pozostawiając czytelnika w mgle zdezorientowania. Wgłębianie się w tę powieść bywało chwilami okrutnie trudne. Czułam się tak, jakbym przedzierała się przez lekturę po omacku.
Zasadniczo moje ulubione elementy tej powieści to, po pierwsze: niecodzienny klimat i po drugie: te aspekty kulturowe, które rozumiałam i które uczyniły z tej pozycji dzieło tak niecodzienne i nowe. Walki, bójki i agresja nie są obce gatunkowi fantasy young adult, ale muszę przyznać, że niektóre wydarzenia w tej książce mimo wszystko mnie szokowały, przez to jak mroczne były. Sporo tu tłumionej agresji i nadużyć, co chwilami naprawdę zaskakuje. Książka jest brutalna, w wielu aspektach, ale chyba właśnie to sprawiło, że brnęłam w nią dalej, pomimo że akcja mnie nudziła.
"Królestwo dusz" nie było tym na co miałam nadzieję i w gruncie rzeczy, czytanie tej pozycji niespecjalnie mnie cieszyło, jednak nie twierdzę, że inni odbiorą tę pozycję w ten sam sposób co ja. Jeśli nie szukacie w książce dynamicznej, szybkiej akcji, a to na co liczycie to podróż w głąb całkiem nowej, odmiennej kultury, powieść ma szansę was oczarować. Osobiście jestem rozczarowana, jednak po poznaniu tego dzieła i zasmakowaniu nowości jaką się okazało, liczę, że to nie moje ostatnie zetknięcie z książką inspirowaną wierzeniami afrykańskimi.
http://sherry-stories.blogspot.com/2020/07/krolestwo-dusz-rena-barron.html
Sformułowanie: "Arrah jest rozczarowana", to niedopowiedzenie roku. Wyobraźcie sobie tylko! Urodzić się w rodzinie naprawdę potężnych szamanów, tylko po to, by odkryć, że samemu nie posiada się magii... Wkrótce jednak brak daru będzie jednym z najmniejszych problemów szesnastolatki. Ktoś bowiem porywa dzieci, a demony z każdym kolejnym dniem zdają się być coraz większym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-07-03
Pewna, żyjąca w slumsach Buenos Aires młoda, obdarzona darem czytania z ziemi dziewczyna, bardziej niż ktokolwiek inny, zdaje sobie sprawę z tego ile ludzi, zwłaszcza młodych kobiet, rozpływa się w powietrzu. Szklane butelki gromadzone przed domem, będące błaganiem o pomoc najbliższych zaginionych, są tego najlepszym przykładem. Ziemiożerczyni wie jednak, że coś co inni uważają za jedyną nadzieję, dla niej stanowi przekleństwo. Z posiadaniem wiedzy, przychodzi bowiem paskudna odpowiedzialność.
Jak na tak niewielką ilość stron, uważam za niezwykłe, że autorce dzieła udało się uwięzić w nim aż tyle emocji. Ziemiożerczyni to jedna z najbardziej dziwacznych, ale również robiących ogromne wrażenie na czytelniku, książek, jakie dane mi było czytać. Liryczna, balansująca na granicy magicznego realizmu i baśni dla dorosłych powieść, skupiająca się na młodej dziewczynie, jedzącej ziemię, trafia prosto w serce i wzbudza w czytającym szereg uczuć, od obrzydzenia, przez strach, smutek, niedowierzanie i gniew, po swego rodzaju czułość.
Ponieważ historię poznajemy z perspektywy Ziemiożerczyni, jej emocje atakują nas od pierwszych stron, a duża z nich część, jest bardzo negatywna. Cały utwór nafaszerowano różnego rodzaju ładunkiem emocjonalnym, przez co podczas lektury, ma się wrażenie, jakbyśmy zostali uwięzieni w głowie głównej bohaterki, a od jej myśli i uczuć nie było ucieczki. Styl autorki to inny element, czyniący z całości dzieło tak wyjątkowe i osobliwe. Na pozór lekki, ale również w pewien sposób kwiecisty, czasami sprawiał, że czułam się tak jakbym miałam przed oczami coś czemu bliżej poezji niż prozie. Cała opowieść jest nastrojowa i klimatyczna, jednak pomimo że krótka - raczej nie da się jej poznać "na raz". Ilość tłumionego smutku i gniewu nam to uniemożliwia. Autorce w świetny sposób udało się oddać w książce opresję wobec kobiet, niesprawiedliwość, z którą czasami nie da się walczyć, poczucie zagubienia i wyobcowania, zalążek feminizmu ORAZ szczyptę ludowych wierzeń.
Inny element robiący ogromne wrażenie, o którym zdecydowanie trzeba wspomnieć, jeśli chodzi o powieść Dolores Reyes, to budowanie przez autorkę klimatu. Atmosfera od samego początku jest napięta, a czytelnik czuje się tak jakby czekał na coś przerażającego i nieuniknionego, a kolejne i kolejne strony pełne tragedii i dramatu, jedynie pogłębiają niepokój. Wielki wpływ na takie, a nie inne postrzeganie lektury, mają detale. Autorka nie szczędzi opisów, przez co niemal czujemy smak ziemi na języku i jej ciężar w żołądku. Bez problemu wyobrażamy sobie otaczający bohaterkę brud i bałagan. To inny powód, czemu musiałam robić sobie przerwy w czytaniu, co parę rozdziałów. Trudno bowiem, na dłuższą metę, znieść tak wyraziste, ponure i paskudne obrazy, serwowane przez panią Reyes. Baśniowa forma na pozór pomaga czytelnikowi oddzielić rzeczywistość od fikcji, ale świadomość, że właściwie wydarzenia z książki nie są tak dalekie od naszych reali, dodaje całości dramatyzmu i pozostawia czytelnika nieco otumanionego i otępiałego, po przewróceniu ostatniej kartki.
"Ziemiożerczyni" to bardzo specyficzna i dziwaczna powieść. Przepełniona obrazami nędzy i brudu, angażuje czytelnika i wzbudza w nim cały wachlarz emocji. Prosta, ale równocześnie szokująca, pełna smutku, gniewu i dramatu książka, to pozycja, którą polecam - zwłaszcza kobietom, wiedząc, że sama jeszcze przez długi czas, się od niej nie uwolnię.
http://sherry-stories.blogspot.com/2020/07/ziemiozerczyni-dolores-reyes.html
Pewna, żyjąca w slumsach Buenos Aires młoda, obdarzona darem czytania z ziemi dziewczyna, bardziej niż ktokolwiek inny, zdaje sobie sprawę z tego ile ludzi, zwłaszcza młodych kobiet, rozpływa się w powietrzu. Szklane butelki gromadzone przed domem, będące błaganiem o pomoc najbliższych zaginionych, są tego najlepszym przykładem. Ziemiożerczyni wie jednak, że coś co inni...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-06-05
Czym jest, lub była, dla ciebie szkoła? Miejscem spotkań ze znajomymi? Miejscem, w którym trzeba było unikać wrednych nastolatków wyżywającymi się na słabszych? Miejscem do nauki i rozwijania pasji? Miejscem kojarzącym się z ciężką pracą i nieznośną harówką? Miejscem, gdzie starałeś/łaś się, za wszelką cenę unikać kłopotów? Dla nastoletniej Linden Rose, szkoła jest wszystkim powyższym... i nie tylko. Jest bowiem również jej domem. Bezdomność to jednak niebezpieczna tajemnica, bo wystarczy chwila nieuwagi...
Już na samym wstępie, myślę, że warto pogratulować autorce odwagi, by w powieści młodzieżowej poruszyć temat bezdomności. Istnieje niewielu pisarzy literatury z gatunku young adult, którzy do swoich dzieł wplatają tak rozbudowany wątek biedoty i nędzy, a nawet jeśli to robią, to nie w taki sposób w jaki to zrobiła Brenda Rufener. Dzięki obrazowemu i dość plastycznemu piórowi oraz przykładaniu uwagi do detali, udało jej się naprawdę dobrze oddać codzienność osoby walczącą o każdy skrawek ciepła i poczucia przynależności, zdającej sobie bowiem sprawę z tego, że sama straciła na to szansę dawno temu. Sytuacja Linden wzbudza w czytelniku masę emocji. Od litości, przez żal, po niedowierzanie. Autorka zadbała o to, by przywołać mnóstwo szczegółów dzięki czemu jeszcze lepiej można dostrzec dysonans pomiędzy realiami "typowego" nastolatka, mierzącego się z "typowymi" problemami, a rzeczywistością głównej bohaterki, której priorytety są zgoła inne. Trudno nie współczuć narratorce, czytając o jej zmaganiach o ciepłe miejsce na noc, zastanawiającej się czy przez własną pomyłkę, nie będzie musiała spać pod gołym niebem.
Mój problem z tym tytułem pojawia się, gdy mowa o całokształcie. Powieść odebrałam jako strasznie chaotyczną, w niekoniecznie dobry sposób. Niektóre sytuacje trwały zbyt krótko i były dziwnie urywane, dialogi czasami w ogóle się nie kleiły, a postacie zachowywały nieadekwatnie do sytuacji. O ile wiele decyzji podejmowanych przez bohaterów można usprawiedliwić ich młodym wiekiem, o tyle kompletnie nie kupuję przedramatyzowanych wydarzeń z książki, czyniących historię chwilami bardzo sztuczną. Mając na uwadze te dramy ORAZ zakończenie, które najchętniej sama bym przepisała, bo było stanowczo zbyt bajkowe, po skończeniu całości uznałam, że pomimo mojego uznania dla pani Rufener za poruszenie tak ważnego tematu jak bezdomność, nie będę w stanie wspominać jej powieści miło. Jestem jednak pewna, że większość wymienionych minusów zdecydowanie można wyszlifować - kwestia umiejętności pisarskich - dlatego nie skreślam jej nazwiska, ponieważ uważam, że ma mnóstwo potencjału, zwłaszcza z problematyką, którą wplata do dzieł.
Inny element, który wzbudził we mnie mieszane uczucia to poruszenie w powieści problemu przemocy wobec kobiet. Mam wrażenie, że został potraktowany po macoszemu. Rozumiem, że dotyczył postaci przybocznej, ale biorąc pod uwagę jej powiązania z główną bohaterką, spodziewałam się, że autorka poświęci mu więcej czasu. Niestety całość wypadła naprawdę blado. Uważam, że pani Rufener nie potraktowała tego elementu z należytą powagą i jestem na nią, o to, trochę zła. Spłaszczyła bowiem temat przemocy do problemu nastoletniego, niezasługującego na uwagę, zwłaszcza nie dorosłych, którzy - swoją drogą - w tej powieści są dość bezużyteczni.
"Tam gdzie mieszkam" to zdecydowanie nie "typowa" młodzieżówka. Problematyka, którą dotyka i surowy sposób w jaki przedstawia bezdomność zasługuje na uwagę. Na tyle na ile uważam, że powieści sporo brakuje do perfekcji, ponieważ - jak wspomniałam, osobiście niekoniecznie przypadło mi do gustu pióro autorki, na tyle zdaję sobie sprawę, że czytelnicy mają różne preferencje, jeśli chodzi o style pisarskie, także nie mówię, że wy także odbierzecie ją tak jak ja. Być może was przejmie w sposób, w jaki mnie nie przejęła. Ostatecznie, nie żałuję jej poznania bo była niczym powiew świeżego powietrza i pozwoliła mi docenić rzeczy, na które czasami sama nie zwracam uwagi.
http://sherry-stories.blogspot.com/2020/06/tam-gdzie-mieszkam-brenda-rufener.html
Czym jest, lub była, dla ciebie szkoła? Miejscem spotkań ze znajomymi? Miejscem, w którym trzeba było unikać wrednych nastolatków wyżywającymi się na słabszych? Miejscem do nauki i rozwijania pasji? Miejscem kojarzącym się z ciężką pracą i nieznośną harówką? Miejscem, gdzie starałeś/łaś się, za wszelką cenę unikać kłopotów? Dla nastoletniej Linden Rose, szkoła jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-05-02
Jakiego zakresu obowiązków spodziewalibyście się od kogoś dzierżącego tytuł "administratora bezpieczeństwa danych"? Z pewnością nie tego uwzględniającego naruszanie waszej prywatności, prawda? Lincoln niezbyt dobrze czuje się musząc czytać cudze maile, ale cóż - sam sobie tego zadania nie wybrał. Problem zaczyna się, gdy mężczyzna natrafia na korespondencję dwóch kobiet: Jennifer i Beth, których wzajemne przekomarzanie się i dzielenie troskami angażuje go do tego stopnia, że nie tylko nie wysyła im upomnienia, ale też kontynuuje śledzenie przebiegu wiadomości. Kiedy orientuje się, że zakochał się w jednej z nich, wie że jest za późno, nie tylko dlatego, że w życiu nie widział jej na oczy, ona ma partnera, a Lincoln najzwyczajniej w świecie i tak nie byłby w stanie przyznać się, że przez ostatnie miesiące bez pozwolenia, naruszał prywatność swojej wybranki.
Mimo że jeszcze przed poznaniem recenzowanej dziś książki, Rainbow Rowell była autorką znaną mi już doskonale, to i tak do lektury tej pozycji, podchodziłam z pewną nerwowością, głównie dlatego, że jak dotąd zaznajomiłam się jedynie z jej dziełami z gatunku young adult, nie miałam więc pojęcia, jak poradzi sobie z literaturą obyczajową i romansem. Początki nie należały do najłatwiejszych. Pomimo, że podanie części treści w formie wiadomości e-mailowych faktycznie zaciekawiło i przypadło mi do gustu, reszta wydawała się dość nużąca. Wielki wpływ miał na to główny bohater - Lincoln, który - jak widać od pierwszych rozdziałów - właściwie nie wie czego od życia chce. Tkwi w kropce, a wraz z nim, utknął również czytelnik. Przez jakiś czas, gdy narrator jest niepewny i wciąż rozpamiętuje przeszłość, lektura niespecjalnie wciąga, a sama historia raczej się nie klei. Zainteresowanie przychodzi później, gdy wyzbywamy się pewnych uprzedzeń, dowiadujemy się więcej o życiu Lincolna, a korespondencja pomiędzy Beth i Jennifer staje się barwniejsza. Wraz z tymi zmianami, przychodzi ożywienie fabuły, nagle dynamika się zmienia i mimo że tempo pozostaje dość leniwe, powieść czyta się z przyjemnością, tak że trudno się od lektury oderwać.
Lincoln sam w sobie jest dość dziwaczny. Nie mówię tu tylko o niezdrowych tendencjach do naruszania prywatności innych osób, ale o zbiorze cech, ofiarowanych mu przez autorkę, z których duża część, wydawała mi się irytująco nierealistyczna. W sensie, niektóre z nich wykluczały się wzajemnie, przez co mężczyzna po prostu stawał się chodzącą sprzecznością. Nie jestem pewna, co pokusiło Rainbow Rowell, by wykreować narratora w taki a nie inny sposób, ale dobre jest to, że po pewnym czasie przestałam zwracać uwagę na jego dziwactwa i mimo że nie zżyłam się z nim do końca, z uwagą śledziłam fabułę. Wiele z zachowań mężczyzny, w którymś momencie zostaje wyjaśnionych - gdy dowiadujemy się o detalach z jego życia, jak dotąd nam nieznanych, ale jednak zdezorientowanie początkami relacji pomiędzy czytelnikiem, a Lincolnem, pozostaje do końca. W ogóle, odniosłam wrażenie, że autorka lepiej radziła sobie z kreacją bohaterów powieści young adult, gdzie czytając książkę, faktycznie czułam do nich sympatię i zależało mi na ich szczęściu. Z kolei, w przypadku tej pozycji, mimo że historia mnie zaciekawiła i nie mogłam się doczekać, by przekonać się jak się skończy, to nie obdarzyłam postaci specjalnymi uczuciami.
Jeśli chodzi o tę pozycję, to wydaje mi się, że by czytelnik wyzbył się uprzedzeń i przestał patrzeć na postępowanie Lincolna, jak na coś toksycznego (czym jest, bądźmy szczerzy: naruszanie czyjejś prywatności nigdy nie powinno być określane mianem "zdrowego"), musi skupić się na romansie, z innej perspektywy. Ta historia została stworzonych dla wierzących w szaloną miłość od pierwszego wejrzenia. Taką, która opiera się na przeznaczeniu. Jeśli zatem nie przepadacie za podobnymi motywami, obawiam się, że powieść wzbudzi w was spore kontrowersje. Jako że ja jestem (skrycie) beznadziejną romantyczką, w pewnym momencie nawet spodobała mi się idea miłości serwowana przez Rainbow Rowell, ale tylko i wyłącznie dlatego, że akurat miałam nastrój na coś ckliwego. Fabułę naprawdę da się lubić, a przyjemne pióro autorki sprawia, że ostatnie rozdziały się niemal połyka. Moim ulubionym elementem z całą pewnością pozostanie subtelne rodzinne tło, które wyjaśniło wiele kwestii związanych z głównym bohaterem i wytłumaczyło sporo jego tendencji i zachowań.
Wiem, że być może przez moje narzekanie uznacie, że książka jest beznadziejna, ale szczerze mówiąc, poza wymienionymi przeze mnie wadami, naprawdę dobrze mi się ją czytało. "Załącznik" to interesująca powieść, głównie dzięki formie i bohaterowi. Prawdopodobnie nie znalazłaby się na mojej liście "ulubionych romansów", ale też nie żałuję, że ją poznałam, bo lektura umiliła mi parę dni. Jeśli czujecie, że to coś dla was - dajcie jej szansę.
Jakiego zakresu obowiązków spodziewalibyście się od kogoś dzierżącego tytuł "administratora bezpieczeństwa danych"? Z pewnością nie tego uwzględniającego naruszanie waszej prywatności, prawda? Lincoln niezbyt dobrze czuje się musząc czytać cudze maile, ale cóż - sam sobie tego zadania nie wybrał. Problem zaczyna się, gdy mężczyzna natrafia na korespondencję dwóch kobiet:...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-04-22
Na granicy nadzwyczajności
Kiedy pewnego dnia, ze szklanej trumny znika rogaty chłopiec, który spał w niej przez ostatnie setki lat, miasteczko Fairfold staje się świadkiem niepokojących zdarzeń. Z magicznego lasu przepełnionego nadnaturalnymi stworzeniami, wymyka się bowiem wielkie niebezpieczeństwo. W centrum tego wszystkiego, z jakiegoś powodu znajduje się rodzeństwo: Hazel i Ben. Czy uda im się połączyć fakty na tyle szybko, by groza opanowująca ich miasto, nie zniszczyła tego co jest im drogie?
Przez ostatnich kilka lat, sporo się mówiło o twórczości Holly Black. Nie będąc częścią fenomenu, przyglądałam się rosnącej popularności autorki i recenzjom pełnych zachwytów, aż moja ciekawość stała się na tyle nie do zniesienia, bym koniec końców, zdecydowała się sięgnąć po najnowsze dzieło pisarki: "Las na granicy światów". Przede wszystkim, warto tu pochwalić uniwersum, w jakim obsadzona jest akcja książki. Małe miasteczko z przesądnymi mieszkańcami, uzależnionymi od noszenia amuletów na szczęście i wiedzącymi, że nie powinno nie drażnić nadnaturalnych stworzeń. Tajemniczy las, przepełniony magicznymi istotami, które kuszą, obiecują, czarują, ale i atakują, a nawet zabijają, jeśli się je sprowokuje. Dzięki tym dwóm miejscom, czuło się przenikającą światy magię i nadludzką siłę emanującą zarówno pięknem i dzikością, jak również okrucieństwem. Oprawa historii jest zatem jak najbardziej zachęcająca, przypomina bowiem mroczną baśń, co już samo w sobie brzmi niesamowicie.
Jestem fanką bohaterek, które nie czekają na królewiczów, którzy mieliby je wybawić z kłopotów, a tak się składa, że Hazel należy do wojowniczek, co niezwykle przypadło mi do gustu. Spodobał mi się jej upór, dążenie do celu i odwaga. Przypominała rycerzów z bajek, co jak mniemam - było zamysłem autorki, także wielkie brawa. Jeśli chodzi o relacje, myślę, że więź pomiędzy rodzeństwem została przedstawiona dość interesująco, zwłaszcza biorąc pod uwagę rodzinne tło. To co z kolei mnie zawiodło, to użycie motywu tak zwanej "insta-love", czy nagłej, zbyt szybkiej miłości. Nie zdradzę kogo dotyczyła w przypadku tej powieści, ale pozostawiła mnie rozczarowaną i rozgoryczoną bo zapowiadało się tak dobrze... Inny element niezyskujący mojej aprobaty to złoczyńca. Zawód jest podwójny, bo początek lektury zapowiadał się niesamowicie klimatycznie, a ja nie mogłam się doczekać by poznać Tego Złego, bo autorka sporo obiecywała. Gdy jednak doszło do spotkania, niebezpieczna aura wyparowała pożarta przez dziecinność. Aż chciałoby się, żeby złoczyńcy byli tak inteligentni jak autorzy sugerują, że są.
Myślę, że największy problem jaki miałam z tą powieścią, to styl autorki. Fabuła była dość dobra, tło absolutnie skradło moje serce, klimat sprawił, że ciekawość rosła, nawet wątki postępowały w dość interesującym kierunku. Niestety, fakt, że nie byłam w stanie wgryźć się w lekturę sprawił, iż czytanie jej niekoniecznie sprawiło mi taką przyjemność na jaką miałam nadzieję. Akcja zwalnia tam gdzie nie powinna, niektóre wątki zostają niepotrzebnie rozwleczone i choć czasami jest na to wyjaśnienie - autorka przeplatała rozdziały z teraźniejszości z tymi skupiającymi się na przeszłości przybliżającymi nam bohaterów i ich historię, to forma i tak nie wzbudza entuzjazmu. Chwilami dzieło czytało mi się bardzo topornie, a gdy dochodziło do ważnych, ekscytujących sytuacji, dynamika ginęła, przez co wydarzenie traciło na znaczeniu i sprawiało wrażenie niedojrzałego. Zresztą pisarka sama zaznaczyła, że pisząc tę powieść, czuła, że historia wymyka jej się z rąk i to naprawdę czuć. Chaotyczność i nerwowość Holly Black zostały, niestety, uwiecznione na stronach książki i trochę żałuję, że tak się stało, bo z takim konceptem, można było stworzyć coś wyjątkowego.
"Las na granicy światów" to interesująca pozycja. Przepełniona wierzeniami ludowymi, magią i mrocznym klimatem, zdecydowanie przyciąga uwagę od pierwszych stron. Ton historii przypomina baśń, a o poszczególnych nadnaturalnych stworzeniach czyta się z rosnącą ciekawością. To prawda, że osobiście mogę dać tej książce jedynie ocenę "dobrą" i wciąż żałuję, że pióro autorki okazało się tak toporne i pozbawiło powieści swoistego czaru, oraz uniemożliwiło mi wsiąknięcie w lekturę, ale nie mogę napisać, że niektóre z elementów dzieła, nie oczarowały mnie. Jeśli lubujecie w niezwykłych książkach dla młodzieży, balansujących na granicy YA i fantasy, jest szansa, że najnowsze dzieło Holly Black wam przypadnie do gustu co najmniej tak jak mnie. Nie spodziewajcie się cudów, a być może skradnie wam serce nawet bardziej. Nie powiem, żebym nie była odrobinę zawiedziona po lekturze, ale nie skreślam nazwiska autorki, mając nadzieję, że jej inne książki zagwarantują mi większe emocje.
http://sherry-stories.blogspot.com/2020/04/las-na-granicy-swiatow-holly-black.html
Na granicy nadzwyczajności
Kiedy pewnego dnia, ze szklanej trumny znika rogaty chłopiec, który spał w niej przez ostatnie setki lat, miasteczko Fairfold staje się świadkiem niepokojących zdarzeń. Z magicznego lasu przepełnionego nadnaturalnymi stworzeniami, wymyka się bowiem wielkie niebezpieczeństwo. W centrum tego wszystkiego, z jakiegoś powodu znajduje się rodzeństwo:...
2019-12-30
W świecie, w którym koegzystują cztery równoległe Londyny, w ręce Kella - jednej z nielicznych osób zdolnych do przemieszczania się pomiędzy miastami, wpada tajemniczy przedmiot z przeklętego Czarnego Londynu. Równocześnie jego losy splatają się z losami upartej złodziejki z Szarego Londynu, która właśnie upatrzyła sobie nowy cel... Wkrótce obydwoje staną przed wyzwaniem uratowania światów przed mroczną siłą, pozostawiającą po sobie same trupy.
Cenię sobie pióro pani Schwab, której wyobraźnia naprawdę czaruje, a kreowane przez nią historie są pełne magii i barwnych bohaterów. Żaden autor (nawet ten z genialnymi pomysłami) nie jest jednak idealny, co potwierdza moje spotkanie z "Mroczniejszym odcieniem magii", który pozostawił mnie szalenie rozczarowaną zmarnowanym potencjałem i nie-najlepszym poziomem samej powieści. A szkoda, bo zapowiadało się dobrze, zwłaszcza biorąc pod uwagę świetny koncept na równoległe cztery Londyny, z których każdy miał własną historię i robił wrażenie swoją specyficznością. Polubiłam różnice pomiędzy społeczeństwami, pomiędzy sposobami myślenia cywili, czy tego jak postrzegano magię. Z tej idei, można było sporo wyciągnąć, niestety Schwab nie wykorzystała potencjału, pozostawiając mnóstwo pytań, równocześnie wraz z mijającymi stronami zabijając ciekawość i entuzjazm czytelnika odnośnie uniwersum i historii.
Jednym z elementów, który zawiódł, jest brak jakiejkolwiek akcji. Ma się wrażenie, jakby fabuła została rozlana na stronach bez ładu i składu i nic nie trzymało razem wydarzeń. Tempo można w najlepszym wypadku określić słowem: leniwe. Przez większą część książki nie czuć, by cokolwiek ruszało się do przodu. Niewiele się dzieje, a jeśli coś się dzieje, to jest zbyt przewidywalnie, zbyt prosto, zbyt... nijako. Znając możliwości pisarskie pani Schwab, jestem podwójnie rozczarowana. Aż chciałoby się, by dzieło miało więcej kolorów, więcej wyrazistości, a fabuła wciągała i była co najmniej tak dobra jak wykreowane uniwersum i ciekawy pomysł na powieść. Szczerze, faktyczna historia zaczyna się i rozgrywa po połowie książki, nie ratuje to jednak całości, do której czytelnik zdążył już się zrazić. Wrażenie, że czyta się o niczym pozostaje do ostatnich stron.
Przed rozpoczęciem lektury nic nie mogło przygotować mnie na niechęć jaką poczuję do głównej postaci żeńskiej - Lili Bard. Nie zrozumcie mnie źle - jestem zwolenniczką silnych bohaterek, które nie dają sobie w kaszę dmuchać i radzą sobie bez księcia wybawiającego ich z tarapatów, jednak Lila zamiast imponować niezależnością, irytuje upartą naturą oraz niedojrzałością. Chyba w zamyśle Schwab było wykreować ją na kogoś, kogo powinniśmy szanować za własne zdanie i wewnętrzną siłę, ale uwierzcie mi, tej dziewuchy nie da się lubić. Wszystko zawsze wie najlepiej, wykłóca się o byle co, jest nierozważna, a autorka mimo to, do samego końca narzuca czytającemu pewną wizję tej postaci. Wizję, w której Lila jest nieomylna, a jeśli się myli, to i tak nie jej wina, bo jest święta i wspaniała i w ogóle, jaki jest nasz problem? Nienawidzę, gdy pisarze traktują czytelnika z wyższością, nie dając mu możliwości do wyrobienia sobie samemu zdania o bohaterach, co Schwab zrobiła w tej książce. Lila, będąc jedną z dwójki narratorów, nie pomogła mi w cieszeniu się lekturą, a niewyraźny, dość nijaki Kell nie uratował sytuacji. Kreacja postaci w przypadku tego dzieła, to kompletny niewypał. Jestem rozgoryczona.
Czytając tę powieść, w mojej głowie co chwila rozbrzmiewała myśl /czy autorką na pewno jest ta sama osoba, która napisała "Okrutną pieśń?"/. Gdzie podziała się pisarka, która potrafiła oczarować mnie niesamowitymi rozwiązaniami fabularnymi i której postacie pozytywnie wyróżniały się na tle innych im podobnych z książek fantasy dla młodzieży? "Mroczniejszy odcień magii" to okrutne rozczarowanie. Styl Schwab jest ociężały, wydarzeniom w książce brakuje jakiekolwiek konkretnego celu czy sensu, postacie denerwują lub pozostają czytelnikowi obojętne... Nie mam pojęcia co oczarowało innych w tej pozycji, ale ja najwyraźniej tego czegoś w niej nie odnalazłam. Na tyle na ile nienawidzę pozostawiać serii niedoczytanych, w tym przypadku robię sobie przerwę od trylogii, bo nie byłabym w stanie znieść większej ilości Lili Bard. Osobiście książki nie polecam. Uważam, że to niewypał, jeśli jednak wy przepadacie za tym tytułem - gratuluję, żałuję, że tym razem stoję po przeciwnej stronie barykady.
http://sherry-stories.blogspot.com/2020/03/mroczniejszy-odcien-magii-victoria.html
W świecie, w którym koegzystują cztery równoległe Londyny, w ręce Kella - jednej z nielicznych osób zdolnych do przemieszczania się pomiędzy miastami, wpada tajemniczy przedmiot z przeklętego Czarnego Londynu. Równocześnie jego losy splatają się z losami upartej złodziejki z Szarego Londynu, która właśnie upatrzyła sobie nowy cel... Wkrótce obydwoje staną przed wyzwaniem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"-Jak to jest być jedynaczką?
-Skąd mam wiedzieć? Twoi bracia dokuczają mi tak samo jak tobie.
-To fakt.”
Solange Drake jest piętnastoletnią dziewczyną, mieszkającą z siedmioma braćmi, matką, ojcem i ciotką. Wywodzi się z bardzo starej rodziny wampirów, która niegdyś została wygnana. Jest pierwszą dziewczyną urodzoną w tak nadzwyczajnej rodzinie, od iluś tam setek lat, a oprócz tego wiąże ją przepowiednia o tym, że po swojej przemianie zostanie królową krwiopijców. Możecie sobie więc wyobrazić, że niezbyt optymistycznie patrzy na swoje przyszłe urodziny, które zbliżają się wielkimi krokami, a przemiana razem z nimi. Brzydzi ją widok krwi i nie wyobraża sobie, żeby kiedykolwiek mogła ją pić. Oprócz tego, ostatnimi czasy jest bardzo zdenerwowana postawą siedmiu braci, którzy są wobec niej zbyt nadopiekuńczy i nie pozwalają jej praktycznie na wychodzenie samej z domu. Doprowadza ją to do szaleństwa, ale na szczęście ma swoją przyjaciółkę, z którą zawsze może podzielić się swoimi obawami i sekretami.
Lucy Hamilton, czy raczej Lucky - jak brzmi jej prawdziwe imię, jednak nienawidzi gdy ktoś się tak do niej zwraca, jest śmiertelniczką w najpiękniejszym znaczeniu tego słowa. Ma szesnaście lat, rodziców, którzy nie uznają tak zwanego "śmieciowego" jedzenia i wyznają buddyzm. Jest nieznośna, pyskata, cwana i dość wybuchowa oraz impulsywna. Jest gotowa bronić Solange przed wszystkimi, nawet przed jej własnymi braćmi. A szczególnie przed jednym... Nicholas i Lucy od zawsze sobie dokuczali. Ich sprzeczki często prowadziły do rękoczynów. Z jakichś powodów dziewczynie wydaje się, że ten jeden brat jej przyjaciółki ją niezbyt lubi. Zachowuje się wobec niej bezczelnie i dość wrednie, o czym możemy się przekonać już na samym początku książki, kiedy omal jej nie zostawia na pastwę złych wampirów.
Solange jest w wielkim niebezpieczeństwie. Obecna królowa obawia się ziszczenia się przepowiedni, o tym, że dziewczynka Drake zostanie pozbawi ją korony i zjednoczy wampiry, więc wysyła na polowanie Łowców. Nagroda jest wysoka, więc na misję wybiera się także Kieran Black - jeden z łowców. Marzy on o nagrodzie, więc jego celem staje się zabicie Solange. Tymczasem znajomość Nicholasa i Lucy ulega zmianie. Nagle obydwoje zaczynają czuć się w swoim towarzystwie inaczej. Gdy dochodzi do przypadkowego pocałunku (co prawda udawanego), coś w nich pęka. Dziewczyna nagle zdaje sobie sprawę, że od wielu lat jest zauroczona bratem swojej przyjaciółki, a on sam? Tego nikt nie może być pewien.
Dlaczego książka dostała ode mnie tak wysoką ocenę? Jest przyjemna. Czyta się ją bardzo szybko, a to coś co w powieściach szczególnie lubię. Kiedy nie jesteś zobowiązany do myślenia, po prostu czytasz, wkraczasz w piękny świat wykreowany przez autorkę i kończysz powieść w mgnieniu oka, a chwilę później, możesz już się zabierać za następną. Fabuła jest bardzo fajnie wymyślona, może nie jest doskonała i bywa przewidywalna, ale myślę, że pisarka miała dobry pomysł na powieść. Opisy są proste, zwięzłe i na temat. Pani Harvey nie wnika w szczegóły, ale też nie pisze powierzchownie. Potrafi idealnie wyważyć szalę. Bohaterowie są przejrzyści, nieidealni, normalni. Wydają się po prostu ludzcy. Szczególnie Lucy. Akurat w tej książce jest ona moją ulubienicą i myślę, że jej sprzeczki z Nicholasem były po prostu bajeczne i całkowicie urocze! Nie zliczę ile razy na moich ustach zaigrał uśmieszek dzięki tej dziewczynie. Dialogi mają sens, często przepełnione są uczuciami i emocjami. Rozdziały są z perspektyw obydwu bohaterek więc możemy idealnie wczuć się w sytuację każdej z nich. Wątek romantyczny... a raczej wątki romantyczne, również bardzo ładnie pasują do całości.
Myślę, że "Księżniczka wampirów" nie jest dla wymagających czytelników, którzy chcą wynieść z książki coś. Ta raczej jest na nudne wieczory, kiedy czytelnik nie ma nic do roboty i szuka odskoczni od codzienności. Niemniej jednak mnie udało się spędzić z tą powieścią kilka naprawdę przyjemnych godzin, więc polecam.
Pozdrawiam.
7/10
"-Jak to jest być jedynaczką?
-Skąd mam wiedzieć? Twoi bracia dokuczają mi tak samo jak tobie.
-To fakt.”
Solange Drake jest piętnastoletnią dziewczyną, mieszkającą z siedmioma braćmi, matką, ojcem i ciotką. Wywodzi się z bardzo starej rodziny wampirów, która niegdyś została wygnana. Jest pierwszą dziewczyną urodzoną w tak nadzwyczajnej rodzinie, od iluś tam setek lat, a...
2020-03-08
Violet nie wierzy w duchy i gdybyście byli na jej miejscu, też byście nie wierzyli. W końcu dziewczyna całe życie spędziła asystując matce-oszustce udającej medium, wie zatem, że rytuały spirytystyczne to zwyczajne bujdy. Problem zaczyna się, gdy pewnego dnia nawiedza ją duch zamordowanej arystokratki, która to nie spocznie dopóki jej morderca nie zostanie ukarany. Violet nie ma wyjścia. Musi odkryć tożsamość zabójcy i to szybko, zanim sama znajdzie się w niebezpieczeństwie.
Książki Alyxandry Harvey to takie moje małe guilty pleasure. Kroniki Rodu Drake'ów do dzisiejszego dnia wspominam niezwykle miło, pamiętając jak przyjemnie mi się je czytało oraz jak bardzo lubiłam bohaterów z serii. Zabierając się za "Córkę medium" nie spodziewałam się niczego specjalnego, wiedząc, że wiele czytelników było zawiedzionych, ale równocześnie miałam nadzieję, że ze mną będzie inaczej i książka przypadnie mi do gustu.
Myślę, że największy minus tej powieści to styl w jakim została napisana. Po jakości treści, można wywnioskować, że autorka wydaje się nieco niepewna wymyślonej przez siebie fabuły, co potwierdza mnóstwo niepotrzebnych scen, bohaterów krążących bez celu i nieadekwatne czasami, do ich charakterów, zachowanie. Zazwyczaj jeśli pisarze tworzą jakąś sekwencję wątków, jest na to konkretny powód, natomiast wiele elementów, wprowadzonych przez Harvey w tej powieści, wydaje się po prostu niepotrzebnych i - nie da się ukryć - przerysowanych. Postacie reagują w przesadzony sposób, sztuczna dramaturgia sprawia, że ma się ochotę wywrócić oczami - tego typu rzeczy. Innym problemem pozostaje fakt, jak ciężko było mi wsiąknąć w lekturę, bo przez jakieś sto początkowych stron strasznie się nudziłam i nie byłam w stanie przyzwyczaić się do nieśpiesznego tempa oraz, często zmieniającej humory, głównej bohaterki. Nie zrozumcie mnie źle - Violet nie jest najgorszą czy najbardziej irytującą żeńską narratorką, jaką dane mi było poznać, ale znów - miałam wrażenie, jakby autorka nie była pewna na jaką osobę chce ją wykreować.
Jako że akcja książki toczy się w XIX wiecznej Anglii, aż chciałoby się poczuć nieco klimatu tamtejszych czasów, niestety - pomimo ogromu potencjału, Harvey nie udało się mnie zainteresować tłem. Jest to element, nad którym wciąż ubolewam, bo wydaje mi się, że solidnie nakreślona, nieco gotycka atmosfera byłaby w stanie uratować tę pozycję.
"Córka medium" jest powieścią nieco naiwną i bezbarwną. Nie jest to najgorsza książka jaką czytałam - właściwie to po tym jak przyzwyczaiłam się do wolnego tempa akcji i zaczęłam traktować tę pozycję jako lekkie czytadło z przewidywalną fabułą, reszta lektury upłynęła mi dość miło, dzięki czemu mogłam się zrelaksować. Książka zdecydowanie ma szansę bardziej trafić do młodszych czytelników, zwłaszcza tych, którzy nie oczekują wiele, a liczą na co najwyżej na nieco paranormalną, prostą historię z dość uroczym wątkiem romantycznym oraz tajemnicą w tle. Wszystkim innym lekturę odradzam.
https://sherry-stories.blogspot.com/2020/03/corka-medium-alyxandra-harvey.html
Violet nie wierzy w duchy i gdybyście byli na jej miejscu, też byście nie wierzyli. W końcu dziewczyna całe życie spędziła asystując matce-oszustce udającej medium, wie zatem, że rytuały spirytystyczne to zwyczajne bujdy. Problem zaczyna się, gdy pewnego dnia nawiedza ją duch zamordowanej arystokratki, która to nie spocznie dopóki jej morderca nie zostanie ukarany. Violet...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-02-21
GDZIE DIABEŁ NIE MOŻE, TAM ZŁODZIEJKĘ POŚLE
Alfie nigdy nie miał zostać królem. Wszystko się zmieniło, gdy jego starszy brat Dez - następca tronu zginął, a obowiązki dziedzica spadły na młodszego księcia. Przerażony ogromną odpowiedzialnością, oraz zrozpaczony utratą ukochanego brata Alfie poświęca się naukom o najmroczniejszym rodzaju magii, byle tylko przywrócić Deza do życia. Przez przypadek, uwalnia jednak potężną moc ciemności, która zagraża istnieniu całego królestwa. Nieoczekiwanie, na pomoc w walce z wrogiem, przychodzi pewna nieujarzmiona złodziejka, ze zdolnością zmieniania twarzy.
Jedną z najbardziej frustrujących rzeczy, z jakimi może zmierzyć się czytelnik, jest niewykorzystany potencjał. Z pewnością znacie to uczucie, gdy genialny pomysł fabularny, zostaje zmarnowany i zakopany tonem niepotrzebnej dramy i zbędnymi opisami rozciągającymi akcję w nieskończoność. Naprawdę chciałabym napisać, że ten problem nie dotyczy pierwszego tomu serii Mayi Motayne, niestety - prawda boli. A zapowiadało się tak dobrze...
Szczerze, koncept na powieść sam w sobie, jest genialny. Wykreowanie świata fantasy inspirowanego Ameryką Łacińską, przeplecenie magii z rzeczywistością i wpakowanie w kłopoty następcę tronu u boku pyskatej złodziejki? Brzmi dobrze, nie sądzicie? Problem zaczyna się, gdy po krótkim czasie od rozpoczęcia lektury, do czytelnika dociera, że w gruncie rzeczy, trudno się książkę czyta. Brak płynnej, wartkiej akcji i dynamiki zapewniającej przyjemną, interesującą przygodę sprawia, że mimo początkowego zafascynowania światem i regułami rządzącymi się uniwersum, ekscytacja umiera i pojawia się zniecierpliwienie, najgorszego sortu. Maya Motayne ma tendencję do opisywania aktu, który w rzeczywistości mógłby zmieścić się na jednej stronie, na pięć kartek. Autorce nie udaje się utrzymać napięcia i po jakimś czasie, pomimo dość ciekawie wymyślonej fabuły, ma się ochotę po prostu porzucić lekturę, bo jest tak przeciągnięta i nudna.
Inny problem, jaki mam z tą książką, to że nie byłam w stanie polubić bohaterów. Ich kreacja w gruncie rzeczy nie jest najgorsza, ale nawet z dość interesująco wymyślonymi historiami obydwojga i wewnętrznymi demonami nie dającymi im odpocząć ani na chwilę, wydawali mi się dość bezbarwni i nieciekawi. Oprócz Alfiego i złodziejki Finn, będącymi naszymi przewodnikami po uniwersum, poznajemy także gromadkę drugoplanowych postaci, ale niestety wszyscy są tak płascy i nijacy, że trudno obdarzyć ich jakimikolwiek uczuciami, co zdecydowanie odbiera przyjemność obcowania z lekturą, skoro czytelnika nie obchodzi los poznanych bohaterów.
W gruncie rzeczy, historia jest dość przewidywalna i mało oryginalna, ale wierzę, że szybsza akcja i płynniejsza dynamika, byłyby w stanie uratować tę powieść, zwłaszcza, że - jak wspomniałam - sam koncept był wspaniały. Nie będę kłamać, przez pierwsze... czy ja wiem? 50 stron? kiedy nie oczekiwałam jeszcze dynamiki (bo jak wiemy nie od dziś, początkowe rozdziały zazwyczaj wprowadzają czytelnika w nowe uniwersum), upajałam się opisami i barwami wykwitającymi w mojej wyobraźni. Kultura latino zdecydowanie jest niesamowitym źródłem inspiracji i byłam niesamowicie podekscytowana czekającą na mnie przygodą. Jest mi przykro, że autorka nie wiedziała kiedy przystopować z rozciąganiem akcji i siliła się na dramatyzm.
"Nocturna" to bomba niewykorzystanego potencjału. Osadzona w intrygującym, pełnym magii i kolorów uniwersum, niestety jak dla mnie, okazała się nieco nijaka i nudna, biorąc pod uwagę przydługie opisy i niezbyt umiejętnie opisane sceny walk. W zależności od tego czego poszukujecie w książkach, dzieło Mayi Motayne może, ale nie musi was rozczarować. Jeśli zdecydujecie się sięgnąć po tę powieść, trzymam kciuki, byście znaleźli w niej czar, którego mi się nie udało znaleźć.
https://sherry-stories.blogspot.com/2020/02/nocturna-maya-motayne_22.html
GDZIE DIABEŁ NIE MOŻE, TAM ZŁODZIEJKĘ POŚLE
Alfie nigdy nie miał zostać królem. Wszystko się zmieniło, gdy jego starszy brat Dez - następca tronu zginął, a obowiązki dziedzica spadły na młodszego księcia. Przerażony ogromną odpowiedzialnością, oraz zrozpaczony utratą ukochanego brata Alfie poświęca się naukom o najmroczniejszym rodzaju magii, byle tylko przywrócić Deza do...
2019-11-16
Po stracie młodszego brata, nastoletnia Emma szuka pocieszenia i zrozumienia na internecie. Tak się składa, że tajemniczy Paul, oferuje jej wszystko czego ta potrzebuje: cierpliwość, wyrozumiałość i zainteresowanie. Gdy znajomość pomiędzy Emmą, a jej internetowym przyjacielem staje się coraz bardziej intensywna, na wierzch zaczynają wypływać wątpliwości... Być może Paul skrywa tajemnice... Być może zaufanie mu w tak wielu sprawach nie było dobrym pomysłem... Być może wszystko wymyka się spod kontroli...
Nie da się ukryć, że w dzisiejszych czasach, media społecznościowe stanowią nieodłączną część życia dużej części nastolatków. Pomysł na opisanie zagrożeń, wynikających z obdarzenia internetowych znajomych zbyt wielkim zaufaniem, wydawał mi się interesujący, dlatego z ciekawością sięgnęłam po powieść niemieckiej pisarki. To czego się nie spodziewałam to elementy science fiction użyte w treści, głównie dlatego, że nic tego nie zwiastowało. Naprawdę oczekiwałam obyczajówki z dodatkiem thrillera dla młodzieży, tymczasem Claudia Pietschmann poprowadziła swoją historię w nieco innym kierunku. Jestem pewna, że to jak odbierzecie ten zabieg literacki będzie uzależnione od osobistych preferencji, jednak jako że ja za sci-fi przepadam, bez mrugnięcia okiem, kontynuowałam lekturę.
Myślę, że największym minusem powieści, w moich oczach, był styl autorki, przez który nie mogłam się wgryźć w historię. Wydawał mi się nie do końca ukształtowany, trochę dziwaczny, nieskładny, banalny i niezręczny. Co gorsze - psuł mi odbiór lektury i zaburzał płynność fabularną i dynamikę wątków. Nie wiem czy to moje osobiste dziwactwo, czy faktycznie autorka ma jeszcze sporo pracy przed sobą, by wyszlifować pióro, ale wydaje mi się, że młodsi czytelnicy nawet nie zwrócą na tę kwestię uwagi, zbyt pochłonięci przez przygody Emmy, ponieważ jeśli o ten element chodzi - o budowanie napięcia, autorka poradziła sobie całkiem nieźle. Książkę faktycznie chce się czytać, jeśli nie dla pióra pisarki, to dla akcji i pozbycia się wątpliwości, do czego zdolny jest Paul i jak zakończy się historia. Claudia Pietschmann zdecydowanie miała interesujący pomysł - również rozwinięcie wątków nie było najgorsze, choć bardziej doświadczeni czytelnicy nie będą mieć problemu z domyśleniem się przebiegu akcji. Ważne jest jednak to, że lektura nie męczy i sprawia, że trudno jest odłożyć powieść przed przeczytaniem ostatniego zdania.
Po skończeniu tej powieści, muszę z całą pewnością napisać, że odbiór tej historii będzie uzależniony od wieku czytelników. Starsi mogą poczuć irytację wynikającą z naiwności i chwilami płytkiego zachowanie bohaterki, młodsi - rówieśnicy Emmy, będą mieć okazję zastanowić się, jak może skończyć się nieodpowiedzialne używanie internetu i do czego może doprowadzić pokładanie zbyt wielkiego zaufania w technologii. Wydaje mi się, że książki tego typu są potrzebne - tak ku przestrodze, by uczyć nastolatków pewnych rzeczy i zwracać ich uwagę na problemy i niebezpieczeństwa sieci.
"Chmura" to książka nie bez wad, którą poleciłabym przede wszystkim nastolatkom, do których jest skierowana. Nafaszerowana niebezpieczeństwem i niepokojem historia z całą pewnością was pochłonie, a przy tym zwróci waszą uwagę na wiele ważnych kwestii. Starszych czytelników ostrzegam, by po lekturze nie spodziewać się fajerwerków - wydaje mi się, że autorka wiele rzeczy mogła przedstawić lepiej, wliczając w to emocjonalny stan Emmy oraz jej relacje z innymi ludźmi. Być może nie będzie to jeden z tych tytułów, które zostaną w mojej pamięci, ale mimo wszystko, czas spędzony z "Chmurą" nie był nieprzyjemny, koniec końców zatem, nie żałuję, że poznałam tę powieść.
http://sherry-stories.blogspot.com/2019/11/chmura-claudia-pietschmann.html
Po stracie młodszego brata, nastoletnia Emma szuka pocieszenia i zrozumienia na internecie. Tak się składa, że tajemniczy Paul, oferuje jej wszystko czego ta potrzebuje: cierpliwość, wyrozumiałość i zainteresowanie. Gdy znajomość pomiędzy Emmą, a jej internetowym przyjacielem staje się coraz bardziej intensywna, na wierzch zaczynają wypływać wątpliwości... Być może Paul...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-11-28
"Wejdź i znajdź przyjaźń"
Nastoletni Duncan, właśnie wraca do ekskluzywnej Szkoły Irvinga z internatem, po wakacjach, a jednak wie, że ten rok będzie inny. Jako uczeń ostatniego roku, jest zobowiązany, tak samo zresztą jak i reszta jego rówieśników, do napisania pracy na temat tragedii, by zaliczyć klasę. Perspektywa ta, nie nastraja go zbyt optymistycznie do pracy, ponieważ jest umysłem ścisłym, ale ekscentryczny profesor angielskiego - pan Simon, nie przyjmuje do wiadomości wymówek.
Nieoczekiwany prezent zostawiony mu w pokoju, przez absolwenta Szkoły Irvinga - Tima, sprawia jednak, że wyjątkowy, ostatni rok, staje się jeszcze bardziej niezwykły. Gdy przeplatają się dwie historie, a jedna wyraźnie wpływa na drugą, do Duncana dociera prawda o tym co się stało wcześniej, a także o prawdziwym znaczeniu słowa "tragedia". Gdy życie pisze jedną opowieść, czy inna może być dla nas lekcją?
W "Zaliczeniu z tragedii", dwie rzeczywistości, mieszają się ze sobą, dając nam ciąg przyczynowo skutkowy, a także wgląd w tragiczną historię, która wydarzyła się rok wcześniej, w Szkole Irvinga. Rozdziały opowiadają zarówno o Timie - zagubionym, osamotnionym chłopaku, który od dziecka musiał mierzyć się z wrażeniem wyobcowania od innych, a także o Duncanie, mierzącym się ze skutkami historii tego pierwszego. To wszystko sprawia, że całość przybiera na znaczeniu i opowieść Elizabeth LaBan staje się dla nas czymś naprawdę wyjątkowym i w pewien sposób namacalnym.
Kreacja bohaterów wypadła świetnie, w kontekście całej historii. Na pierwszy plan wysuwa się genialna postać Tima, który był tak rzeczywisty, tak realny ze swoim sposobem myślenia, ze spokojem, pewnego rodzaju... niepewnością i zagubieniem, że naprawdę trudno się było do niego nie przywiązać. A fakt, że wplątał się w trójkąt miłosny, tylko ubarwiał jego losy. I o ile zazwyczaj dostaję białej gorączki przy wciskaniu na siłę tych nieszczęsnych figur geometrycznych, to akurat w tym wypadku, historia wypadła bardzo autentycznie, romantycznie i... dramatycznie.
Nie tylko Tim zaznaje jednak pierwszych miłosnych uniesień. Także w "teraźniejszości" Duncan przeżywa nastoletnią miłość, której jednak się obawia. Generalnie rzecz biorąc, to co jest najpiękniejsze w "Zaliczeniu z tragedii", to fakt, że całość oscyluje wokół dorastania, wkraczania w dorosłość i żegnania się z beztroską, poprzez poznawanie goryczy tragedii. I choć książki nie zaliczyłabym do niczego ambitnego, to jednak nie jest to również powieść banalna, płytka czy przeciętna. Wręcz przeciwnie. Jest w niej coś tak przyciągającego, że trudno uwolnić się zarówno od Tima, jak i Duncana.
Elizabeth LaBan dysponuje świetnym, lekkim, przyswajalnym piórem, a płynność tekstu i przyśpieszająca, oraz zwalniająca w odpowiednich momentach akcja, sprawiają, że na koniec tak jesteśmy przejęci historią obydwu chłopców, że żegnamy się z nimi z bolącym sercem i wilgotnymi oczami. I chociaż nie powiedziałabym, że książka mną wstrząsnęła, czy objawiła mi jakąś życiową prawdę, to jednak lekturę uważam za niezwykle udaną, a pomysł autorki na całość mogę jedynie pochwalić.
Oczekiwałam zadowalającej, pełnej napięcia historii, dla której bez wyrzutów sumienia byłabym w stanie zarwać nockę. I to właśnie otrzymałam. Opakowana w piękną, klimatyczną okładkę książka, zmroziła mnie tragicznym klimatem, by także rozpuścić moje serce pod postacią małych, pełnych nadziei chwil.
Spragnionym wyjątkowej, romantycznej, ale też dramatycznej, intrygującej historii młodzieżowej - serdecznie polecam. Jestem pewna, że wkraczając w progi Szkoły Irvigna, odkryjecie niejeden jej sekret, doznacie przeszywających uczuć i emocji, a także sami przypomnicie sobie emocje towarzyszące uczniom szkoły średniej. Zagubienie. Pierwsze błędy. Pierwsze przyjaźnie. Pierwsze zawody.
http://sherry-stories.blogspot.com/2014/12/zaliczenie-z-tragedii-elizabeth-laban.html
"Wejdź i znajdź przyjaźń"
Nastoletni Duncan, właśnie wraca do ekskluzywnej Szkoły Irvinga z internatem, po wakacjach, a jednak wie, że ten rok będzie inny. Jako uczeń ostatniego roku, jest zobowiązany, tak samo zresztą jak i reszta jego rówieśników, do napisania pracy na temat tragedii, by zaliczyć klasę. Perspektywa ta, nie nastraja go zbyt optymistycznie do pracy,...
2019-12-21
MIASTO POMIĘDZY GWIAZDAMI
Pewnej zimowej nocy, złodziej Peter Lake, postanawia włamać się do rezydencji jednego z Nowojorskich bogaczy. W środku jednak, niespodziewanie natyka się na córkę właściciela - piękną, umierającą Beverly, w której to natychmiast się zakochuje. Ich miłość stanie się siłą pociągową historii rozgrywającej się nawet dziesięciolecia później.
Naprawdę trudno ubrać w słowa to co czuję wobec tej powieści. Czytanie jej okazało się dla mnie wyjątkowym przeżyciem, a spowodowane to było użyciem przez autora, naprawdę pięknego języka. Jako że ta pokaźna książka niemal w całości składa się z opisów (i niewielkiej ilości dialogów), owe przedstawienie historii przeniosło mnie do Nowego Jorku i okolic, a ja nie miałam problemu by na własnej skórze zaznawać wszystkiego co spotykało także bohaterów. Siarczysty mróz, woń pieczonych orzechów i igliwia... Moje zmysły, w jakiś sposób, zaangażowane były w lekturę. Jestem prawie pewna, że nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z tak niesamowitym piórem. Klimat buchający od tej pozycji aż bucha, wyobraźnia pracuje na wysokich obrotach od pierwszych do ostatnich stron, a my stajemy się częścią niezwykłej historii. Chylę czoła, bo z tak kwiecistym, bogatym słownictwem, nie zetknęłam się od bardzo dawna.
Mój problem odnośnie tej pozycji, pojawia się, gdy mowa o fabule... a raczej jej braku. Wyobraźcie sobie, że czytacie książkę liczącą niemal siedemset stron, tylko po to, by zorientować się, że jest ona... zasadniczo o niczym konkretnym. W sensie, wątki istnieją tylko po to, by obrazować życie wielu bohaterów i o ile owe postacie naprawdę są interesujące i aż chce się z nimi przebywać i dalej śledzić ich losy, o tyle zmierzają one donikąd. Ta książka to lustro rzeczywistości. Można poczytać w niej o ubranej w piękne słowa, zwyczajnej codzienności, przyprószonej odrobiną magii i sentymentu. Nie będę kłamać, jestem nieco rozczarowana, że niemal mistyczne doświadczenie, jakim była lektura tej powieści, okazało się nieco bezcelowe. Miałam wrażenie, jakby realnej fabuły właściwie nie było i po przewróceniu ostatniej kartki, poczułam się w pewien sposób zdradzona, bo sama książka zdążyła mnie rozkochać w sobie niesamowitą atmosferą.
Przeczytałam gdzieś niezwykle trafne zdanie, odnośnie Marka Helprina i nie mogę się powstrzymać, by go teraz nie przytoczyć: "Helprin udowadnia, że można być niesamowitym pisarzem, ale okropnym powieściopisarzem". Nie da się ukryć, że autor jest zakochany w języku i na przestrzeni "Zimowej opowieści", rozkochuje w nim także czytelników, oczarowanych magicznym klimatem. Osobiście, jestem zachwycona, że dzięki tej książce, mogłam poczuć się tak, jakby za oknem panowała faktyczna zima, z padającym śniegiem, śmiechem bawiących się na zewnątrz dzieci i szczypiącym w policzki mrozem. Nie zapomnę wspaniałych wrażeń, jakie zagwarantował mi Helprin, dzięki tej pięknej powieści, mimo że wątpię bym do niej powróciła, ponieważ pozostawiła mnie naprawdę sfrustrowaną brakiem fabuły. Nie żałuję, że ją poznałam, bo pokazała mi jak cudowny jest język i jak niesamowite rzeczy można zrobić ze słowami, chcę jednak ostrzec wszystkich zainteresowanych "Zimową opowieścią", by nie spodziewali się po niej akcji, czy jakichkolwiek konkretnych wydarzeń. Jeśli postanowicie dać szansę temu dziełu, przygotujcie się na godziny fantastycznego klimatu i fenomenalnych opisów oraz bardzo wolnego tempa. Mam nadzieję, że uda się wam odnaleźć w niej tę samą magię i melancholię, jaką ja znalazłam.
http://sherry-stories.blogspot.com/2019/12/zimowa-opowiesc-mark-helprin.html
MIASTO POMIĘDZY GWIAZDAMI
Pewnej zimowej nocy, złodziej Peter Lake, postanawia włamać się do rezydencji jednego z Nowojorskich bogaczy. W środku jednak, niespodziewanie natyka się na córkę właściciela - piękną, umierającą Beverly, w której to natychmiast się zakochuje. Ich miłość stanie się siłą pociągową historii rozgrywającej się nawet dziesięciolecia później.
Naprawdę...
Rzeczywistość w jakiej żyją nastoletni Mateo i Rufus nie różni się za bardzo od naszej, z wyjątkiem faktu, że gdy nadchodzi dzień czyjeś śmierci, nieszczęsny wybraniec otrzymuje telefon z informacją o zbliżającym się końcu. Historia dwójki młodzieńców z recenzowanej dziś przeze mnie powieści, rozpoczyna się w środku nocy, gdy obydwoje dowiadują się, że zginą w ciągu następnych 24 godzin. Ich przypadkowa, kwitnąca znajomość może okazać się ostatnią szansą na pozamykanie doczesnych spraw i odkrycie różnicy pomiędzy egzystencją, a faktycznym życiem.
Dosłowne tłumaczenie oryginalnego tytułu książki znaczyłoby tyle co "Obydwoje na końcu zginą" i o ile nie będę dziś niczego spoilerować, od razu zaznaczam, że ta powieść jest dość przygnębiająca, więc jeśli lubicie cukierkowe historie z happy endem, obawiam się, że ten tytuł może być dla was pewnym wyzwaniem. Sam pomysł na fabułę przypadł mi do gustu, bo dodając ten mały "nadnaturalny" element w postaci przedśmiertnych telefonów, Adam Silvera otworzył przed sobą drzwi do pisania o życiu z perspektywy osób, które wiedzą że wkrótce zginą, co dało interesującą narrację i kazało czytelnikowi zastanowić się nad tym, jak sam by zareagował na informację, że wkrótce umrze.
Recenzowania dziś przeze mnie pozycja jest kolejną powieścią Silvery, którą miałam okazję przeczytać i coś co zauważyłam w jego piórze, to z jaką łatwością udaje mu się zmuszać czytelnika do refleksji o życiu, śmierci czy miłości. Wszystkie trzy poznane przeze mnie dzieła Silvery, pomimo że z gatunku Young Adult, miały w sobie coś błyskotliwego, co nie tylko nauczyło mnie szanować tego autora, ale również sprawiło, że trudniej jest mi zapomnieć o jego książkach. I o ile "Nasz ostatni dzień" znajduje się na ostatnim miejscu, jeśli chodzi o moich ulubieńców spod pióra tego pisarza, i tak wystawiłabym ocenę dobrą, bo ucieka co poniektórym irytującym schematom z jakich korzystają autorzy piszący dla młodzieży.
Elementy, do których nie zapałałam sympatią, to przede wszystkim wątek romantyczny - moim zdaniem - kompletnie niepotrzebny. Myślę, że gdyby autor poprzestał na podkreślaniu wartości przyjaźni, całość wypadłaby znacznie bardziej realistycznie. Miłość, w tym przypadku, wydawała mi się nie na miejscu, jakby ją wymuszono, ze względu na okoliczności. Poza tym, niestety do końca nie udało mi się zżyć z głównymi bohaterami książki. Biorąc pod uwagę, że poprzednie dzieła Silvery prezentowały mi narratorów, których łatwo dało się obdarzyć uczuciami, dystans jaki czułam do Mateo i w mniejszym, ale wciąż wyraźnym stopniu - do Rufusa, był gorzką pigułką do przełknięcia.
Akcja całej powieści rozgrywa się na przestrzeni na kilkunastu godzin, więc moglibyście pomyśleć, że całość postępuje dość szybko i dynamicznie, ale w rzeczywistości historia jest dość leniwa i rozwlekła, przez co zajęło mi trochę czasu, by dobrze się w nią wgryźć. Czasami miałam wrażenie, jakby autor przesadzał z opisami, na siłę próbując przedłużyć pewne wydarzenia, ale w ogólnym rozrachunku, detale i dygresje mają znaczenie i tworzą spójną kompozycję. Dobrym pomysłem okazały się rozdziały "wypełniające", skupiające się na przypadkowych osobach, które pokazywały dysonans pomiędzy myślami i sposobem zachowania bohaterów, wiedzących że niedługo umrą, a tymi z ich otoczenia (i nie tylko) przyzwyczajającymi się do myśli o nadciągającej stracie. Dało to pełniejszy obraz historii, pokazując, że nawet jeśli niektórzy zmagają się z tragediami, świat nie zatrzymuje się w miejscu, a życie toczy się dalej.
Książkę czytało mi się przyjemnie, ale bez większych emocji. Jako że do końca nie udało mi się zżyć z protagonistami, ich losy nie obchodziły mnie tak jak powinny. Największą zaletą okazał się sam pomysł i perspektywa bohaterów wiedzących, że niedługo zginą. Ilość pytań jakie niosła ta idea ("jak sama spędziłabym swój ostatni dzień?" etc.), ciągnący się za narratorami cień nadchodzącej śmierci tworzący ponurą aurę, oraz refleksyjna natura powieści i mnóstwo nadziei zawartej w poszczególnych rozdziałach, sprawiły, że wciąż lekturę oceniam pozytywnie.
Jeśli typowe książki z gatunku Young Adult wydają wam się zbyt schematyczne i naiwne, serdecznie polecam zainteresować się piórem Adama Silvery, gdyż jego powieści naprawdę trudno wyrzucić z głowy. Na tyle na ile "Nasz ostatni dzień" nie był aż tak rewelacyjny jak poprzednie dzieła autora i tak pozycja ta wybija się ponad inne młodzieżówki i zasługuje na uwagę. Poszukujących sensownej lektury YA, która ma szansę zmusić do refleksji, a przy okazji napełnić wdzięcznością do życia i nadzieją na przyszłość, zachęcam do zainteresowania się tym tytułem.
http://sherry-stories.blogspot.com/2019/08/nasz-ostatni-dzien-adam-silvera.html
Rzeczywistość w jakiej żyją nastoletni Mateo i Rufus nie różni się za bardzo od naszej, z wyjątkiem faktu, że gdy nadchodzi dzień czyjeś śmierci, nieszczęsny wybraniec otrzymuje telefon z informacją o zbliżającym się końcu. Historia dwójki młodzieńców z recenzowanej dziś przeze mnie powieści, rozpoczyna się w środku nocy, gdy obydwoje dowiadują się, że zginą w ciągu...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to