-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2010-01-01
Zaraz po skończeniu "Miasta Kości", zabrałam się za czytanie kolejnej części bestsellerowej serii "Darów Anioła" Cassandry Clare. Zaliczam ją do tych, po której zostaje ogromna satysfakcja, ale także niedosyt. Są bowiem książki, które potrafią spędzać sen z powiek, a "Miasto Popiołów" z pewnością do nich należy. Czy tak jak ja jesteście ciekawi jak potoczyła się zakazana miłość Clary i Jace'a? No to zaczynamy...
Tysiące lat temu, Anioł Razjel zmieszał swoją krew z krwią mężczyzn i stworzył rasę Nephilim, pół ludzi, pół aniołów. Mieszańcy człowieka i anioła przebywają wśród nas, ukryci, ale wciąż obecni, są naszą niewidzialną ochroną. Nazywają ich Nefilim, Nocnymi Łowcami. Pilnują oni praw nadanych im przez Razjela. Ich zadaniem jest chronić nasz świat przed demonami, które podróżują między światami, niszcząc wszystko na swej drodze. Do tego świata wkracza Clary, młoda dziewczyna, która dowiaduje się prawdy o swoim pochodzeniu. Aby uratować matkę, jednoczy się z Nocnymi Łowcami. Valentine po raz kolejny wciela w życie plan, który ma na celu zapewnienie mu władzy absolutnej. Z każdą godziną sprawy wyglądają coraz poważniej i nic nie wydaje się już takie jak wcześniej. Bohaterowie zostają wystawieni na poważną próbę i wszystko wskazuje na to, że wojna między nadprzyrodzonymi stworzeniami zbliża się w zawrotnym tempie.
Tak jak poprzednia część, tak i ta okazała się niebywale wciągająca. Przeczytałam ją jednym tchem. Z każdym kolejnym rozdziałem chciałam więcej i więcej. Z każdą stroną świat Nefilim intrygował mnie coraz bardziej (o ile to w ogóle możliwe). Ciekawa fabuła i szybka akcja, to tylko dwie z wielu zalet tej książki. Ani przez moment nie czułam nudy czy też monotonni. Wciąż poznawałam nowych bohaterów, którzy wdrażali aurę niezwykłości i tajemniczości. Rzadko czytam książki, które wywołują u mnie aż tyle emocji. W "Mieście Popiołów" dziej się więcej i bardziej. Cassandra Clare nie powiela schematów (choć wielu chętnie z tym polemizuje), tworzy nowy, indywidualny, wspaniały świat Nefilim, Nocnych Łowców. Autorka powołała do życia niezwykłą, niezachwianą przyjaźń, a także miłość taką, jaką czytelnicy najbardziej kochają: tajemniczą, intrygującą, ognistą, a zarazem zakazaną.
Podziwiam autorkę za sposób, w jaki wykreowała bohaterów. Są oni niezwykle wyraziści, dopracowani w każdym calu i plastyczni. Oczywiście "ponad wyżyny" wybija się Jace, ale inni nie pozostają w tyle. Autorka obdarzyła wszystkie postaci niezwykłymi osobowościami, które nie raz doprowadzały do łez albo śmiechu. Czytając utwór z łatwością mogłam przeniknąć uczucia danego bohatera (oprócz Jace'a) i je z nim/nią dzielić.
Cassandra Clare nieprzerwanie mnie zaskakuje i sprawia, że z każdą kolejną książką, zachwycam się nią coraz bardziej. "Miasta Popiołów", tak jak każdej innej książki spod pióra tejże autorki, nie jestem w stanie opisać odpowiednimi słowami. Za każdym razem, kiedy powracam do tego utworu (a robię to bardzo często), coś mnie zaskakuje i sprawia, że chcę więcej. Książka nieprzerwanie mnie zachwyca i wciąż zaczarowuje od nowa. Jestem pewna, że przypadnie do gustu wszystkim, którzy już rozpoczęli tą serię, ale także tym, którzy dopiero mają ją poznać.
Zaraz po skończeniu "Miasta Kości", zabrałam się za czytanie kolejnej części bestsellerowej serii "Darów Anioła" Cassandry Clare. Zaliczam ją do tych, po której zostaje ogromna satysfakcja, ale także niedosyt. Są bowiem książki, które potrafią spędzać sen z powiek, a "Miasto Popiołów" z pewnością do nich należy. Czy tak jak ja jesteście ciekawi jak potoczyła się zakazana...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-12-23
2012-12-19
2012-12-31
2012-12-28
2012-11-14
Co byście zrobili, gdybyście się dowiedzieli, że istnieje równoległy świat, w którym mieszkają elfy, wróżki i czarodzieje? Świat, w którym rządzą i ustalają prawo zasady fizyki. Świat, w którym bliźniaki mogą się różnić wiekiem o nawet kilkanaście lat. Uważacie, że to niemożliwe?
Niko idąc do szkoły zauważa stary dom. Co dziwniejsze, jest pewny, że go tu wcześniej nie było. Budynek, wyglądający jak ruina jest zamknięty na trzy zamki. Chłopak odgaduje zagadkę i wchodzi to niezwykłego świata kwantowego...W świecie tym dzieją się zadziwiające rzeczy. Nico, który przez przypadek zagłębia się w tę przygodę, ma za zadanie przywrócić równowagę pomiędzy swoim światem a światem kwantowym, który właśnie odkrył.
Przez cały utwór przechodzi się niezmiernie szybko, ale odkładając go, pamięta się jedynie o prawach fizycznych w niej zawartych. Czytałam, czytałam i w końcu dochodziłam do wniosku, że kompletnie się zagubiłam wśród labiryntów, jakie utworzyła pani Fernandez-Viadal. Pozostała fabuła jest bezbarwna, bohaterowie nie mają wykreowanych osobowości. Poznajemy ich, a dalej przez całą książkę nie dowiadujemy się nic więcej. Ani o ich charakterach, ani o historii, pasjach (poza fizyką), zainteresowaniach. Jest to jeden z niewielu minusów "Drzwi o trzech zamkach", jednak rzuca złe światło na cały utwór.
Na początku - wizja utopijna magicznego świata. Wszyscy są dla siebie mili i słodcy, doskonale ze sobą współgrają i się dopełniają. Kiedy jednak w życie elfów (takich dobrych, ale zdecydowanie nie idealnych!), wróżek i czarodziei wkradają się cechy ludzkie, wszystko się zmienia. Wynika z tego także nauka - zazdrość i egoizm nigdy nie sprawią, że ludzkość odkryje coś pomocnego. Za każdym razem, będziemy chcieli zagarnąć to dla siebie, bądź obróciły to w proch.
Warstwa edukacyjna, jak najbardziej mnie zachwyciła. Jaka zagorzała humanistka nie spodziewałam się, że książka głównie o fizyce może mnie tak zaciekawić. Każde pojęcie (których jest całkiem sporo) jest wytłumaczone na przykładzie wziętym z życia, przez co staje się naprawdę dobrze zobrazowane. Do tego jako dodatek na końcu utworu znajduje się słowniczek, który nie raz przyda mi się na lekcje fizyki. Można tam znaleźć bardziej teoretyczne podejście do tematu. "Drzwi o trzech zamkach" uczą logicznego myślenia. Pełno jest zagadek (które uwielbiam!), których rozwiązanie jest banalne, jednak tak proste, że po prostu je omijamy. Ukazuje to, że bardzo często w naszym życiu szukamy trudnych rozwiązań, przez co komplikujemy sobie życie, zamiast pójść prostą droga.
Po opisie z okładki bałam się, że "Drzwi o trzech zamkach" zostały napisane językiem, którego za nic nie zrozumiem. Tymczasem autorka bez trudności wytłumaczyła najtrudniejsze pojęcia fizyczne, zgrabnie posługując się słowem pisanym.
Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to muszę przyznać, że nie jest zła. W środku książki znajduje się wiele ilustracji graficznych, które dodają wartości utworowi. Jedyne co mnie denerwowało to mieszane czcionki, które po prostu utrudniały mi czytanie.
"Drzwi o trzech zamkach" to dobra powiastka na jeden wieczór. Jest skierowana raczej do młodszych odbiorców, przez co mi się nie spodobała. Jeśli jednak macie problemy z fizyką i chcielibyście choć trochę ją zrozumieć, na pewno ta książka Wam to ułatwi. Pod tym względem jest wprost idealna - na przykładach wziętych z życia codziennego wyjaśnia najtrudniejsze i najbardziej niepojęte prawa fizyki. Jednak jeśli szukacie utworu o rozbudowanej fabule, nie znajdziecie tego w tym utworze. Dlatego polecam ją do czytania dzieciom, kto wie, może dzięki temu odkryją w sobie miłość do nauk ścisłych?
Co byście zrobili, gdybyście się dowiedzieli, że istnieje równoległy świat, w którym mieszkają elfy, wróżki i czarodzieje? Świat, w którym rządzą i ustalają prawo zasady fizyki. Świat, w którym bliźniaki mogą się różnić wiekiem o nawet kilkanaście lat. Uważacie, że to niemożliwe?
Niko idąc do szkoły zauważa stary dom. Co dziwniejsze, jest pewny, że go tu wcześniej nie...
2012-11-13
Podarunek śmierci jest zwieńczeniem trylogii autorstwa Bree Despain. Pierwsze dwa tomy: Łaska utracona i Dziedzictwo mroku zdobyły u mnie pięć gwiazdek i z niecierpliwością oczekiwałam, kiedy na rynku pojawi się ostatnia część. Czy było warto?
W Podarunku śmierci odnajdujemy na wiele pytań, które dręczyły nas podczas czytania Dziedzictwa mroku i Łaski utraconej. Główna bohaterka dojrzewa, przeżywa swoje wzloty i upadki. Daniel wciąż jest wilkiem, wokół zbierają się ciemne moce, a przyjaciół z dnia na dzień ubywa. Dodatkowo stosunki damsko-męskie stają się coraz bardziej uciążliwe. Jak sobie z tym poradzi córki pastora?
Zaczynając pierwszy, debiutancki tom trylogii byłam przekonana, że spotkam banalną opowieść o wilkołakach, jakich pełno na rynku. Tymczasem autorka wprowadziła mnie we wspaniały, mroczny świat Grace i Daniela. I tą cudowną bajką żyłam przez dwa tomy. Po tym nastąpiła ostatnia część serii, która mnie rozczarowała w 100 procentach. Spodziewałam się wspaniałej, porywającej akcji, rewelacyjnych scen walki, błyskotliwych dialogów. Chyba nie otrzymałam niczego z mojej listy życzeń.
Od samego początku Podarunek śmierci wydawał mi się niedopracowany, a z każdą kolejną stroną umacniałam się w moim przekonaniu. Po kilku rozdziałach doszłam do wniosku, że autorka chciała skończyć niektóre wątki zbyt szybko, przez co się pogubiła. Nie wiem czemu Despain brnęła w opisy, których brak tak podobał mi się w poprzednich częściach. Czyżby brak pomysłu na akcje? W utworze króluje wieczna monotonność, momentami niemal wieje nudą.
Bohaterzy w Podarunku śmierci są jak dla mnie mało wyraźni, bezosobowi. Każdy ich kolejny krok jest przeze mnie z góry przewidziany. Czyli brak specjalnych niespodzianek, jeśli chodzi o fabułę. Czytając książkę nie czułam tego charakterystycznego klimatu, który towarzyszył mi przy poprzednich tomach. Klimat towarzyszący zakończeniu stoi pod znakiem różowych okularów. Wszędzie słodycz i radość. Zbyt wyidealizowane zakończenie, które w moich oczach obniżyło poziom książki. No ale któż nie lubi happy endów?
Złość to moc równie silna jak miłość
Największym plusem utworu jest oczywiście okładka - jak zwykle magiczna, tajemnicza i urocza. Patrząc na nią miałam wielkie nadzieje, które spełzły na niczym. Szkoda, że oprawa graficzna nie odzwierciedla tego, co jest w środku.
Podarunek śmierci uważam za niezbyt udane zwieńczenie tak świetnie zapowiadającej się serii. Mimo tego nie żałuję chwil przeżytych z Grace i Danielem. Okazały się one magiczne i pełne nadziei. Nadziei na przebaczenie. Utwór jest pozycją obowiązkową dla tych, którzy już zaczęli czytać trylogię i są nią zafascynowani. Jeśli natomiast Łaska utracona i Dziedzictwo mroku nie zachwyciły was - raczej nie sięgajcie po III część trylogii.
Podarunek śmierci jest zwieńczeniem trylogii autorstwa Bree Despain. Pierwsze dwa tomy: Łaska utracona i Dziedzictwo mroku zdobyły u mnie pięć gwiazdek i z niecierpliwością oczekiwałam, kiedy na rynku pojawi się ostatnia część. Czy było warto?
W Podarunku śmierci odnajdujemy na wiele pytań, które dręczyły nas podczas czytania Dziedzictwa mroku i Łaski utraconej. Główna...
2012-12-12
2012-12-14
"568 897 znalazło tu miłość, która nie ma początku i nie zazna końca. Miłość stworzoną z setek zdań i tysięcy słów, zmieniających jedno z tak wielu w jedno jedyne. Miłość, która nigdy się nie powtórzy, bo nie ma najmniejszej szansy na powtórzenie rzeczy tworzących zupełność."
Ostatnio przekonałam się, że każda książka, do której podchodzę sceptycznie, okazuje się miłym zaskoczeniem. Jednak nazywając tak "Ostatnią spowiedź" popełniłaby ogromny błąd. Utwór Niny Reichter jest jedną z najlepszych książek przeczytanych w 2012 roku. Co ma w sobie takiego niezwykłego?
Bradin Rothfeld jest dziewiętnastoletnim rockmanem. Kobiety w całej Europie wzdychają do jego brązowych oczu i cudownej, niemal dziewczęcej urody. Wracając z trasy Brade spóźnia się na przesiadkę i spędza noc na opustoszałym lotnisku. Spotyka wtedy Ally Hanningan. Spędzają ze sobą kilka magicznych, niezapomnianych godzin. A późnej wspaniała noc się kończy. I oboje już wiedzą, że nie spotkają się więcej. Nigdy więcej. Bo zbyt mocno czują, co rodzi się między nimi. Żadne z nich nie może się teraz zakochać. Ally jest zajęta – uwikłana w dziwny związek, który mówi – „prasa nie może odkryć twoich kobiet”. Brade jednak używa podstępu i ciągnie tę znajomość. Pozostaje tylko jeden szkopuł. Ally nadal nie ma pojęcia, kim jest Bradin. I również skrywa pewien sekret. Co zrobi Bradin, pragnąc dziewczyny, której nie powinien nawet tknąć?
Historia Ally i Bardina kompletnie zawładnęła moim życiem. Jeszcze przez kilka dni po zakończeniu utworu chodziłam jak w letargu i uśmiechałam się za każdym razem, gdy przypominał mi się jakiś fragment utworu. Akcja toczy się szybko, ale mamy czas na własne refleksje i przemyślenia. Z każdym kolejnym zdaniem miałam ochotę krzyczeć i kopać w każdy napotkany przedmiot.Trudno było mi zrozumieć, dlaczego Ally odrzuca tak wspaniały dar, jakim jest szczera miłość. Ona zdarza się raz na całe życie. Jest jedna, wyjątkowa, niezapomniana. Trafiając na nią nie wolno poddać się, przez strach.
Bohaterowie wykreowani przez Reichter są fantastyczni. Każdy z nich ma w sobie coś niezwykłego i wywołuje w czytelniku setki uczuć. Najbardziej kontrowersyjną postacią obok Ally i Bardina był oczywiście Tom i Sebastian. Obu współczułam, choć z różnych powodów, i czułam się bezsilna. Razem z postaciami "Ostatniej spowiedzi" przeżywamy wzloty i upadki związki Ally i Bardina. Razem z nimi śmiejemy się, spoglądamy w gwiazdy... Oglądamy najboleśniejszy upadek...
Styl i język, jakiego używa autorka jest lekki i przyjemny. Gdybym chciała pozaznaczać wszystkie fragmenty, które sprawiły, że ten utwór jest wyjątkowy, musiałabym spędzić kilka dni na zakreślaniu całej książki.
Dodatkowym (chyba tysięcznym) plusem utworu są utwory, które raz na jakiś czas podsuwała nam autorka. Pierwszy raz spotkałam się z takim pomysłem i mnie bardzo zaskoczył. Zwłaszcza, że muzyka nadała jeszcze mocniejszego charakteru "Ostatniej spowiedzi".
"8796 z nich nigdy nie zapomni momentu, kiedy spłynęła potokiem słów, łez i ludzi."
Nawet gdybym chciała, nie jestem w stanie opisywać wszystkich uczuć, jakie towarzyszyły mi przy książce. Mi wystarczył jeden dzień, by zakochać się w historii Ally i Bradina. A ile Wam potrzeba na to czasu? Autorka kończąc akcję w takim momencie sprawiła, że 568 897 serc na chwile stanęło. Nie mam pojęcia, czego mogę się spodziewać po kolejnych tomach. Jeżeli jeszcze nie zapoznaliście się z "Ostatnią spowiedzią" zalecam natychmiastowe udanie się do księgarni.
"568 897 znalazło tu miłość, która nie ma początku i nie zazna końca. Miłość stworzoną z setek zdań i tysięcy słów, zmieniających jedno z tak wielu w jedno jedyne. Miłość, która nigdy się nie powtórzy, bo nie ma najmniejszej szansy na powtórzenie rzeczy tworzących zupełność."
Ostatnio przekonałam się, że każda książka, do której podchodzę sceptycznie, okazuje się miłym...
2012-12-01
2012-12-03
2012-11-21
2012-11-18
2012-11-19
2012-11-17
„Królestwo cieni” to już druga część "Trylogii Moorehawke". "Zatruty tron" mnie zafascynował i zauroczył swoją atmosferą i magią. Z niecierpliwością czekałam na moment, kiedy będę mogła przeczytać kolejny tom opowieści irlandzkiej pisarki, która ujęła mnie swoim stylem i pomysłem. Czy było warto?
Wynter Moorehawke, Obrończyni Tronu, podróżuje sama przez niebezpieczne lasy w poszukiwaniu zbuntowanego księcia. Musi się ukrywać, szpiegować, przewidywać posunięcia swoich wrogów. Dziewczyna nabiera otuchy, gdy spotyka Raziego i Christophera. Razem z nimi rusza w niebezpieczną podróż, od której zależą losy całego królestwo. Jednak za rogiem czai się zło, a dawni wrogowie nie zapominają o zemście... W czasie podróży przyjaciele spotykają Merronów - ludzi z Północy, gdzie wychowywał się Christopher. Jednak jakie są ich zamiary? Co kryje się, pod uśmiechami i łagodnymi obliczami przybyszy? Czy Wynter uda się odnaleźć księcia?
Autorka umiejscowiła akcję średniowieczu, co nadaje książce mroczności i tajemniczości. Średniowiecze kojarzy mi się z dzielnymi rycerzami, dla których najważniejsza jest ojczyzna i honor. Tymczasem w „Królestwie cieni” spotykamy się z czymś wręcz przeciwnym. Świat zdominowany jest przez zdradę, przekupstwo, intrygi i niekończące się spiski. Wszyscy zapomnieli już, co oznacza uczciwość i zasady fair play. Wszyscy, poza Razim i Christopherem, którzy za wszelką cenę próbują uratować królestwo, nie bacząc na konsekwencje swojego działania.
Akcja toczy się niesamowicie szybko. Z każdą kolejną stroną coraz bardziej wciągałam się w historię Obrończyni Tronu i jej przyjaciół. Praktycznie każda strona dawała nam nową zagadkę do rozwiązania. Wszystko nieniknienie kierowało się do zakończenie utworu, w którym to wszystkie wydarzenia się zazębiły, tworząc płynną całość. Większość akcji w "Królestwie cieni" skupia się na relacjach między Wynter a Christopherem. Atmosfera stawała się coraz gęstsza, a ja z każdą stroną coraz bardziej podziwiałam tego chłopaka, nie tylko za to, co przeżył, ale także za jego delikatność i wrażliwość. Ten młodzieniec jest fenomenalny we wszystkim. Podziwiam go za to, że potrafił stawić czoła swoim najgorszym koszmarom, aby uratować tych, których kocha...
„Każdy człowiek (...) ma swoją wytrzymałość. Kiedy wszystko, co kocha, i wszystko, co nadaje sens jego życiu i sprawia, że jest tym, kim jest, zostaje mu odebrane, zniszczone, znika w płomieniach jak sucha drzazga. Człowiek dochodzi do wniosku, że ma już tylko jeden wybór. Może zdecydować, kiedy i w jaki sposób umrze."
Tak jak w „Zatrutym tronie” postacie wykreowane przez Celine Kiernan są nietuzinkowe i obdarzone całą paletą uczuć. Każdego bohatera poznajemy dokładnie, są oni plastyczni i realni. Podczas czytania miałam wrażenie, że w każdą postać autorka wlała odrobinę siebie. Ich ogromną zaletą jest to, że nie są idealni. Często poddają się swoim słabością i tracą kontrole, przez co wydają się naturalni.
W tej części większość czasu spędzamy z Merronami - ludem Północy, klanem Niedźwiedzicy. Ludzie Ci są niezwykli. Za wszelką cenę pragną dopasować się do nowego miejsca, jednak zachowują pradawne obyczaje, które mnie przeraziły. Są oni ludem prymitywnym, lecz podczas czytania niemal czuło się bijącą od nich potęgę.
"Królestwo cieni" jest owiane tajemniczą i pełną napięcia atmosferą, która pobudza zmysły czytelnika. Dzięki wspaniałemu językowi i grze słowem autorka wprowadziła nas w mroczny świat, w którym nikomu nie można ufać. W książce znajdujemy stylizację językową na okres średniowiecza, która jest jednak mniej widoczna niż w "Zatrutym tronie". Z pewnością ma na to wpływ miejsce, w którym rozgrywa się akcja. W pierwszej części poruszaliśmy się po dworze królewskim, tutaj natomiast przemierzamy razem z bohaterami lasy i zatrzymujemy się w podejrzanych tawernach. Występuje tu także dużo zwrótów z języka Merronów, których tłumaczenie znajduje się w słowniczku.
Kolejną rzeczą, która fascynuje i zachwyca jest okładka. Chłopak z okładki jest odzwierciedleniem mojego wyobrażenia o Christopherze. Oprawa graficzna przyciąga wzrok i wzbudza mnóstwo uczuć - po prostu coś niesamowitego!
Książkę polecam z całego serca. Mimo że obawiałam się, że autorce nie uda się utrzymać poziomu, jaki pokazała w „Zatrutym tronie”, nie zawiodłam się w ani jednym momencie powieści. „Królestwo cieni” jest książką, którą trzeba przeczytać, aby zrozumieć jej urok. Każdy, kto kocha fantastykę powinien zapoznać się z tą powieścią, gdyż na pewno znajdzie w niej coś dla siebie. Ja tymczasem już nie mogę się doczekać, kiedy zacznę czytać kolejną, ostatnią już część trylogii, pt. "Zbuntowany książę"
„Królestwo cieni” to już druga część "Trylogii Moorehawke". "Zatruty tron" mnie zafascynował i zauroczył swoją atmosferą i magią. Z niecierpliwością czekałam na moment, kiedy będę mogła przeczytać kolejny tom opowieści irlandzkiej pisarki, która ujęła mnie swoim stylem i pomysłem. Czy było warto?
Wynter Moorehawke, Obrończyni Tronu, podróżuje sama przez niebezpieczne lasy...
2012-08-31
Fabio Volo jest włoskim pisarzem, aktorem, prezenterem radiowym i telewizyjnym. "Jeszcze jeden dzień" to jedna z jego powieści, z czego wszystkie stały się bestsellerami. Jak głosi okładka, Fabio Volo jest ulubionym pisarzem włoskich trzydziestolatków. I chociaż mi do trzydziestki jeszcze sporo brakuje, urok słowa Fabio Volo padł również na mnie. Ach, i czy Wy także słyszycie, jak okładka woła:"weź mnie przeczytaj!"?
Każdy z nas przeżywa w swoim życiu wydarzenie, które go odmienia o 180 stopni. Może to być wypadek, kiedy to cały nasz pobyt na świecie przebiega nam przed oczami; śmierć bliskiej osoby bądź po prostu spotkanie miłości swojego życia...Giacomo zmienił się, od kiedy spotkał w tramwaju dziewczynę, która go zaintrygowała. Codziennie wsiadając do pojazdu rozglądał się, by ją odnaleźć. Myślami wciąż wracał do nieznajomej. Tak mijają miesiące. Kiedy w końcu Michela zaprasza go na kawę okazuje się, że jutro wyjeżdża do Nowego York.
Giacomo to dla mnie wyjątkowa postać. Nie kocha, dlatego że boi się odrzucenia. Jest wrażliwy, delikatny i pragnie czynić dobro. Było dla mnie przyjemnością obserwowanie jego zmagań z własnymi uczuciami i próby pokonania strachu przed miłością. Poznajemy go, kiedy spotyka Michelę po raz pierwszy w tramwaju. Od tamtej pory opowiada nam nie tylko swoje obecne uczucia i rozterki, ale także odkrywamy jego przeszłość. Odejście ojca, nadopiekuńcza matka, nieudane związki. Lubię książki pisane przez mężczyzn, o mężczyznach. Dzięki temu mogę się dowiedzieć trochę o męskim punkcie widzenia na niektóre sprawy.
Volo w "Jeszcze jednym dniu" porusza wiele tematów trudnych, o których się nie mówi. Przez historię przyjaciółki Giacomo, Silvię, pokazuje życie małżeńskie po tym, jak miłość już dawno wygasła. A raczej nieżycie, tłamszenie własnych emocji, poddawanie się woli innych. Możemy zaobserwować, jak bardzo nasze otoczenie wpływa na decyzje, które podejmujemy. I ile przez to możemy stracić.
"Jeszcze jeden dzień" jest wspaniałą, ciepłą opowieścią o niezwykłej miłości, która zrodziła się między nieznajomymi w tramwaju. To utwór lekki, przy którym miło spędza się wieczór. Nie nudzi, nie męczy, a czyta się ją szybko i z przyjemnością. Jedynym minusem, jaki udało mi się wypatrzeć była schematyczna fabuła, jednak dzięki temu, w jaki sposób autor ją przekazał, nie ma na co narzekać. Po przeczytaniu tego utworu jestem pewna, że jeszcze nie raz sięgnę po książki Fabio Volo. Zwłaszcza, że w przygotowaniu jest już najnowsza powieść jego autorstwa pt. "Pierwsze światła poranka". Nie pozostaje mi nic innego jak tylko polecić ten utwór wszystkim, którzy pragną przeżyć swoją przygodę razem z Giacomo i Michelą.
Fabio Volo jest włoskim pisarzem, aktorem, prezenterem radiowym i telewizyjnym. "Jeszcze jeden dzień" to jedna z jego powieści, z czego wszystkie stały się bestsellerami. Jak głosi okładka, Fabio Volo jest ulubionym pisarzem włoskich trzydziestolatków. I chociaż mi do trzydziestki jeszcze sporo brakuje, urok słowa Fabio Volo padł również na mnie. Ach, i czy Wy także...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-10-29
"Istoty Chaosu" to już trzecia część "Kronik Obdarzonych" autorstwa Kami Garcii i Margaret Stohl. Pomimo, że nie zapoznałam się wcześniej z poprzednimi tomami, po przeczytaniu tej książki jestem pewna, że nadrobię zaległości.
Ethan myślał, że zdążył się już przyzwyczaić do rzeczy, które od czasu, kiedy poznał Lenę, działy się w Gatlin. Niestety, razem z rozpoczęciem szkoły, z wakacji wrócili strach i nieprzewidywalne. Szarńcza, straszliwe upały i gwałtowne burze zaczęły nawiedzać Gatlin. Wszytko wskazywało na to, że powodem tych nieszczęść jest Lena, która nie potrafi zapanować nad swoimi mocami. Aby uratować ukochane miasteczko wystarczy jedna, prosta rzecz - ofiara z Jednego, który jest Dwoma.
Na początek - sprostowanie. Przeczytałam i usłyszałam już dziesiątki komentarzy typu: "ta książka to następca "Zmierzchu"". Uprzejmie informuję, że utwór ten nie ma nic wspólnego z sagą Stephenie Meyer. Począwszy od fabuły, na stylu skończywszy.
Wielkim plusem utworu jest jego klimat. Podczas czytania, Gatlin oczarowało mnie swoją tajemniczością i magią. Autorki wspaniale posługują się słowem pisanym, przez co zbliżająca się apokalipsa wydała się realistyczna. Przez książke przechodziło się z lekkością i nieskrywaną przyjemnością. Każdy rozdział krył w sobie coś fascynującego, nieznanego i tajemniczego. Z każdym rozdziałem coraz mocniej wdrażałam się w świat Obdarzonych.
Jeśli chodzi o bohaterów, są oni niewątpliwym atutem "Istot Chaosu". Jako że już po jednej przeczytanej części popadłam w tak zwany "symptom Breeda" nie trudno się domyślić, kto jest moim faworytem. Postać ta jest charakterystyczna, ma w sobie ogień i dozę smutku. Mogę obiecać, że po zapoznaniu się z tą częścią, zmienicie swoje nastawienie do tego bohatera o 180 º (oczywiście kieruje to do tych, którzy nie pałali do niego zbyt wielką miłością). Każdy bohater wykreowany przez Garcię i Stohl ma w sobie coś odmiennego, magnetyzującego.
Autorki z pewnością zauroczyły mnie sporą dawką humory, która przy napierającej ze wszystkich stron apokalipsie, była jak najbardziej wskazana. Nawet w sytuacjach bez wyjścia zachwycały mnie teksty Linka czy też Rid.
Jeśli chodzi o "Istoty Chaosu", to najlepsze było zakończenie. Przez całą książkę autorki mnie zwodziły, co do adresata przepowiedni, aż tu sprawiły mi nie lada niespodziankę. Utwór jest o tyle wyjątkowy, że nie kończy się przewidzianym przez większość happy endem. Za to autorki w mistrzowski sposób pozostawiły sobie swobodne pole, jeśli chodzi o napisanie kolejnych tomów z serii.
Jedna przepowiednia. Jeden człowiek, który jest Dwoma. Ofiara. Zło czyhające za każdym rogiem. Wciągająca, dobrze zbudowana fabuła, ciekawe dialogi, poruszający bohaterowie. To tylko niewielka część tego, co możecie otrzymać czytając "Istoty Chaosu". Wybór należy do Was. Ja jedynie mogę polecić utwór wszystkim fanom fantastyki, a także tym, którzy chcieliby przeczytać coś świeżego i niezaprzeczalnie oryginalnego. Sama mam zamiar udać się do najbliższej księgarni i nadrobić swoje zaległości, jeśli chodzi o "Kroniki Obdarzonych".
"Istoty Chaosu" to już trzecia część "Kronik Obdarzonych" autorstwa Kami Garcii i Margaret Stohl. Pomimo, że nie zapoznałam się wcześniej z poprzednimi tomami, po przeczytaniu tej książki jestem pewna, że nadrobię zaległości.
Ethan myślał, że zdążył się już przyzwyczaić do rzeczy, które od czasu, kiedy poznał Lenę, działy się w Gatlin. Niestety, razem z rozpoczęciem...
2012-11-08
Alexandra Adornetto pokazała pełną klasę w swojej pierwszej powieści "Blask". Przez ponad rok ze zniecierpliwieniem oczekiwałam na kolejny tom, opisujący dalsze przygody Beth i Xaviera. Podchodząc do tej książki, obawiałam się jednej rzeczy. Mianowicie, że autorka zboczy z utartej przez siebie ścieżki, popadnie w banalność i rutynę. Czy udało się jej tego uniknąć?
Tak jak wskazuje sam tytuł większość akcji rozgrywa się w piekle. Podstępem, Bethany zostaje rozdzielona z Xavierem i zaciągnięta do bram piekielnych. Widzi i słyszy tam rzeczy, o których wolałaby zapomnieć. Za wszystkim stoi jedna osoba... Jack Thorn. Beth musi uporać się z złem, napierającym na nią ze wszystkich stron, jednocześnie zachowując swoją anielską dusze. Czy uda jej się to przetrwać, bez wsparcia Gabriela, Ivy i w szególności Xaviera?
Po czterystu stronicowej książce spodziewałam się niezwykłych zdarzeń, mocno rozbudowanej fabuły i ciekawych dialogów. Co mnie spotkało? Od samego początku, było po prostu monotonnie. Wszystko kręciło się wokół Beth i jej ogromnego bólu po rozłące z Xavierem. Ale co z innymi bohaterami? Widzimy ich bardzo mało, a i tak jesteśmy zmuszeni do postrzegania ich przez pryzmat uczuć Beth (co mi przeszkadzało i ogromnie irytowało!). Dodatkowo autorka wyidealizowała Xaviera, porównując go do anioła. Za każdym razem, gdy tylko się pojawiał zaczynały się kilku stronicowe opisy jego doskonałości. Inne postacie były niewyraziste, bezosobowe. Najbardziej w książce pociągał mnie Jack (którego jest dużo), ale i on sprawiał wrażenie automatu. Pojawiał się, potakiwał i wychodził. Jak na szatana całkiem niewiele, prawda?
Język i styl, jakim posługuje się autorka jest prosty i łatwy do zrozumienia. Utwór czytało się szybko, ale czy przyjemnie? Z każdą kolejną stroną zauważałam, że autorka skupia się jedynie na pokazaniu uczuć Beth. Fabuła powoli zanikała, a pod koniec utworu nie było o czym czytać. Większość wątku wydawała mi się naciągana, tak jakby autorka liczyła na ilość, a nie jakość. Z każdym kolejnym dniem od przeczytania książki, coraz bardziej zaciera mi się obraz wydarzeń przedstawionych w "Hadesie". Zapominam o nowych postaciach (których w sumie pojawiło się niewiele), miejscach, opisach piekła (również nie powalających na kolana).
Największym atutem utworu jest z pewnością okładka. Tak jak w przypadku "Blasku" mogę się nad nią zachwycać godzinami. Szkoda tylko, że po raz kolejny okazuje się, że oprawa graficzna nie jest w żadnym stopniu nie odzwierciedla książki.
Podsumowując, książka jest dobrą odskocznią od codzienności dla tych, którzy już zaczęli czytać trylogię. Mnie jedynie rozczarowała i zanudziła. Jednak z niecierpliwością czekam na ostatnią część trylogii pt. "Niebo". Nie wiem, czego mogę się spodziewać po tym utworze, jeśli chodzi o fabułę, ale mam nadzieję, że Adornetto powróci poziomem do "Blasku" i ponownie mnie zachwyci.
Alexandra Adornetto pokazała pełną klasę w swojej pierwszej powieści "Blask". Przez ponad rok ze zniecierpliwieniem oczekiwałam na kolejny tom, opisujący dalsze przygody Beth i Xaviera. Podchodząc do tej książki, obawiałam się jednej rzeczy. Mianowicie, że autorka zboczy z utartej przez siebie ścieżki, popadnie w banalność i rutynę. Czy udało się jej tego uniknąć?
Tak jak...
„(...) bardzo łatwo jest stracić wszystko, co uważało się za dane na zawsze.”*
Pamiętam doskonale, jak zaczęła się moja przygoda z książką. Chodziłam wtedy do 3 klasy szkoły podstawowej i razem z koleżanką po raz pierwszy wybrałyśmy się do biblioteki publicznej. Wchodząc do niewielkiego pomieszczenia wypełnionego regałami pełnymi książek zaparło mi dech. Tyle utworów w jednym pokoju, a wszystkie mogą trafić w moje ręce! Szperając między półkami, co zajęło mi nie licząc około godziny czasu, natrafiłam na półkę z utworami J.K. Rowling. Seria o Harrym Potterze już wtedy figurowała na liście bestsellerów New York Timesa. Od razu chwyciłam za pierwsze dwa tomy. Kiedy wróciłam do domu położyłam się na łóżku i zaczęłam czytać... W tamtym momencie słowa "czas" i "miejsce" całkowicie straciły dla mnie znaczenie. Liczyłam się tylko ja i książka. Razem z bohaterami byłam w Hogwarcie, odwiedzałam chatkę Hagrida czy też chadzałam do Zakazanego Lasu. Od tamtej pory minęło osiem długich lat. Jestem prawie dwukrotnie starsza, a los Harrego, Hermiony i Rona już dawno został przesądzony. Mimo tego dopiero dwa lata temu przestałam czytać co wakacje na nowo serię o chłopcu, który przeżył. Od kiedy zamknęłam "Harrego Pottera i Insygnia Śmierci" byłam pewna, że już nie trafią do moich rąk utwory podobne do tych, które wyszły spod pióra pani Rowling. Jakże przewrotny jest los! Dokładnie sześć lat po mojej pierwszej wizycie w bibliotece natrafiłam w niej na "Miasto kości" Cassandry Clare. Muszę przyznać, iż nie był to wybór "prosto z serca", a raczej łyknięcie prostego chwytu marketingowego. Pierwszy tom "Darów Anioła" otworzył coś w rodzaju nowego rozdziału w moim życiu. Poczułam, jakby w mojej głowie przekręcił się kluczyk i otworzył wspaniałe, aczkolwiek dawno nie używane drzwi do mojej wyobraźni. Na nowo znalazłam się w świecie pełnym barw, w którym mogłam stać się dowolnym bohaterem bądź swobodnym obserwatorem wydarzeń. Powróciły wspomnienia, kiedy to po raz pierwszy zatopiłam się w "Harrym Potterze i Kamieniu Filozoficznym". Wszystko nabrało kolorytu, wszystko oprócz czasu, który płynął już nie moim nurtem...
„Kochać to niszczyć, a być kochanym, to zostać zniszczonym”
"Miasto kości" zawładnęło moimi myślami na dobre. Długo po zamknięciu pierwszego tomu nie mogłam opędzić się od natrętnych myśli:"co będzie dalej"?. Niemal słyszałam trybiki kręcące się jak oszalałe w mojej głowie i próbujące za wszelką cenę odnaleźć odpowiedź na to pytanie. Nie spodziewałam się, że jakakolwiek książka będzie w stanie wzbudzić we mnie takie emocje.
Główną bohaterką utworu jest Clarissa Fray, zwyczajna nastolatka. Nigdy nie poznała swojego ojca, który umarł przed jej narodzinami, ale może liczyć na wsparcie Luke'a, przyjaciela jej matki, oraz Simona, z którym zna się od dziecka. Przypadkiem w Pandemonium dziewczyna zauważa nastolatków, którzy mają przy sobie broń. Dziwniejsze jest to, że Simon, ani nikt z obecnych w klubie ich nie dostrzega. Idąc za nimi do magazynu spotyka Jace'a, Izzy oraz Aleca i poznaje świat Nocnych Łowców - wojowników stworzonych do zabijania demonów. Niedługo po tym wydarzeniu znika matka dziewczyny, a jedynymi osobami, które mogą pomóc dziewczynie w jej odnalezieniu są niebezpieczny Jace, piękna Isabell oraz skryty i wrogi Alec. Dzięki nim Clary wkracza do Świata Cieni i poznaje prawdę o sobie i swoim pochodzeniu.
„-W przyszłości, Clarisso, może byłoby rozsądnie wspomnieć, że masz już mężczyznę w swoim łóżku, żeby uniknąć takich niezręcznych sytuacji - powiedział.
-Zaprosiłaś go do łóżka? - spytał Simon, wstrząśnięty.
-Śmieszne, co? - rzucił Jace - Przecież wszyscy byśmy się nie zmieścili.
-Nie zapraszałam go do łóżka - warknęła Clary. - Po prostu się całowaliśmy.
-Tylko całowaliśmy? - Ton Jace'a był pełen udawanej urazy. - Tak szybko zapomniałaś o naszej miłości? -Jace... Urwała, dostrzegłszy złośliwy błysk w jego oczach. Nagle poczuła ciężar na żołądku. -Simon, jest już późno - powiedziała ze znużeniem. - Przykro mi, że cię obudziliśmy.
-Mnie również. - Wkroczył dumnie do sypialni i zatrzasnął za sobą drzwi.”
Od pierwszego zdania wiedziałam, że ta lektura będzie czymś innym, powiewem świeżości na opanowanym wówczas przez wampiry rynku książek. Cassandra Clare stworzyła wspaniały, niepowtarzalny świat, w którym Nocni Łowcy strzegli Porozumień i Prawa, a także karali wykroczenia wilkołaków, wampirów, fearie czy czarowników. W książce została użyta narracja trzecioosobowa, przez co poznajemy każdego bohatera na równi, zostajemy wtajemniczeni w ich uczucia. Bohaterzy są wspaniale skonstruowani, każdy ma swoją własną historię, odrębny charakter i sekret, którego nie chce ujawnić.
Akcja toczy się bardzo szybko a jednocześnie jest opisana szczegółowo. Czytanie nie nudzi, a wręcz przeciwnie, z każdą stroną chce się więcej i więcej. Poznajemy sekrety rodzinne Clary, czujemy frustrację, gniew a także miłość bohaterów. Niesamowity klimat, zaskakujące zwroty akcji i takie samo zakończenie. Autorka ma dopracowany warsztat i umie posługiwać się słowem, przez co czujemy się uczestnikami zdarzeń; razem z Clary, Jace'm i rodzeństwem Lightwoodów stawiamy czoła niebezpieczeństwu, wybieramy komu wierzyć, a kogo unikać.
Nie byłabym sobą, gdybym nie poświęciła osobnego akapitu Jace'owi. W tym chłopcu jest wszystko to, co kocham. Złośliwy, arogancki, sarkastyczny, o wysokiej samoocenie. Co prawda dla niektórych może nie brzmi to dobrze, ale kiedy przeczytacie utwór, będziecie wiedzieli co mam na myśli. W moich wyobrażeniach jest on wulkanem uczuć, które skrywa za wybudowanym przez siebie murem. Nie mogę znaleźć słów, by go opisać zgodnie z moimi odczuciami. Jak dla mnie jest on "nieidealnie idealny". Mogę jedynie wam zdradzić, że z każdym kolejnym tomem jest on coraz idealniejszy!
Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że ilu jest ludzi, tyle opinii. Uważam jednak, że każdy fan fantasty bez wahania powinien sięgnąć po tę pozycję. Jeśli macie ochotę oderwać się na kilka godzin od nudnej, szarej rzeczywistości, koniecznie zastanówcie się nad nabyciem pierwszego tomu "Darów Anioła". „Miasta Kości” nie da się opisać w kilkuset wyrazach, bo to niewykonalne i obraźliwym byłoby stwierdzenie, że w istocie możliwe. Mimo że czytałam tę już kilkanaście razy to nie dopatrzyłam się w niej defektu czy skazy, a wciąż jestem zaskakiwana i mam jedynie ochotę na więcej i więcej. Ten utwór powalił mnie na kolana wszystkim, rozpoczynając od oprawy graficznej, a kończąc na spisie treści. Jedynym rozczarowaniem jakie przeżyjecie będzie to, gdy przeczytacie ostatnie i zdanie i powiedziecie:"co? koniec? przecież dopiero zacząłem/am!". Nie martwcie się, bo się nie zawiedziecie.
* wszystkie cytaty pochodzą z książki
„(...) bardzo łatwo jest stracić wszystko, co uważało się za dane na zawsze.”*
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPamiętam doskonale, jak zaczęła się moja przygoda z książką. Chodziłam wtedy do 3 klasy szkoły podstawowej i razem z koleżanką po raz pierwszy wybrałyśmy się do biblioteki publicznej. Wchodząc do niewielkiego pomieszczenia wypełnionego regałami pełnymi książek zaparło mi dech. Tyle utworów w...