-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel10
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
Tańczę i tańczę, kręcę się w szalonym tłumie wirujących par, a przed oczami przelatują mi błyski kolorowych świateł. Elegancka orkiestra gra żywiołowo i bez wytchnienia. Z każdej strony czuję zapach drogich perfum, słyszę pobrzękiwanie kryształowych kieliszków i szelest wytwornych sukien, przeplatany dźwiękiem odpalanej zapalniczki. Jestem wariatką, tak zadecydowali inni. Dziś mi to nie przeszkadza. Dziś chcę tylko, by w moich żyłach płynęła melodia, w uszach rozbrzmiewał śmiech, a na ustach gościł uśmiech. W końcu to bal szalonych kobiet!
Debiutancka powieść Victorii Mas to doskonała okazja do tego, by poznać ciemniejszą stronę XIX-wiecznego Paryża. Jest nią wspomniany szpital psychiatryczny Salpêtrière, w którym rządzą mężczyźni, a pacjentki poddawane są eksperymentalnym terapiom. Szpital budzi grozę, a także fascynację tym przedziwnym miejscem, w którym pod jednym dachem zbierane są odstępstwa od zdrowia psychicznego. Jednocześnie historie pacjentek bezlitośnie obnażają fatalną sytuację kobiet w tamtym okresie.
Muszę przyznać, że czuję niedosyt po lekturze. Losy trzech głównych bohaterek są naprawdę fascynujące i angażujące emocjonalnie. Aż się prosiły o to, by pociągnąć je dalej lub mocniej rozbudować. Mam silne poczucie, że temat nie został wyczerpany, a to wielka szkoda, bo na przykładzie Eugenie, Genevieve i Louise autorka bezbłędnie ukazała najczęstsze mechanizmy uprzedmiotowienia kobiet, z którymi się w zasadzie nie liczono.
"Bal szalonych kobiet" to zręcznie i płynnie napisana powieść, która trzyma w napięciu. Pomimo małej liczby stron autorce udało się przykuć moją uwagę od samego początku i utrzymać ją do końca. Co prawda mroczniejszy i bardziej niepokojący klimat szpitala znajdziecie w książce Very Buck "Runa", ale to nie sam szpital jako instytucja i tytułowy bal są w tej powieści najważniejsze. Jej clue to zwrócenie uwagi na dyskryminację, wykluczenie i łatwość z jaką ludzie potrafią zmienić życie innych ludzi w koszmar. Bardzo żałuję, że Pani Mas nie stworzyła z tej historii bardziej rozbudowanej, pełniejszej powieści. Pomimo tego i tak ją Wam polecam.
Tańczę i tańczę, kręcę się w szalonym tłumie wirujących par, a przed oczami przelatują mi błyski kolorowych świateł. Elegancka orkiestra gra żywiołowo i bez wytchnienia. Z każdej strony czuję zapach drogich perfum, słyszę pobrzękiwanie kryształowych kieliszków i szelest wytwornych sukien, przeplatany dźwiękiem odpalanej zapalniczki. Jestem wariatką, tak zadecydowali inni....
więcej mniej Pokaż mimo to
Czy w Wasze ręce trafiają czasem książki, których czytanie idzie jak po grudzie? Czy zdarza się Wam czytać książkę, przy której macie wrażenie jakbyście czytać nie umieli i z trudem odczytujecie kolejne zdania, bo w tekście brakuje rytmu i płynności? Jeśli nigdy tego nie doświadczyliście, to szczerze zazdroszczę.
Ja niestety miałam pecha, bo dokładnie takie trudności mnie spotkały przy czytaniu "Terapii" Klaudii Muniak. To było moje pierwsze spotkanie z autorką, moje oczekiwania i nadzieje były więc ogromne. Pomysł na fabułę też spoko, tajemnice z przeszłości, traumy, problemy psychiczne - lubię to! Mój zapał do czytania wypalił się jednak tak szybko, jak zimne ognie przy choince. Przyczyn tego stanu rzeczy upatruję w stylu autorki, który kompletnie do mnie nie przemówił. Brakowało w tej narracji płynności i rytmu, który kazałby mi gnać do kolejnego rozdziału. Niby wszystko się kleiło, pomysł na fabułę zacny, ale wiało nudą. Do tego główna bohaterka, która nie wzbudziła żadnych moich emocji. Było mi tak bardzo wszystko jedno jak potoczą się jej losy, że nawet na końcówce brewka mi nie pykła. Pozostali bohaterowie też utonęli w masie im podobnych, których nie raz nie dwa spotykałam na kartach różnych książek.
Niestety jestem zawiedziona. Wiadomo, jeśli już się sięga po jakiś thriller to człowiek by chciał, żeby go pozamiatało, zjeżyło wszystko co się da i na koniec jeszcze wywaliło szczękę z zawiasów. Tutaj tego nie było. Widziałam jednak dużo pozytywnych opinii poświęconych tej książce, więc jak zawsze dodam, że trzeba osobiście sprawdzić co w trawie piszczy i czym jest tytułowa terapia.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję @wydawnictwo.kobiece.
Czy w Wasze ręce trafiają czasem książki, których czytanie idzie jak po grudzie? Czy zdarza się Wam czytać książkę, przy której macie wrażenie jakbyście czytać nie umieli i z trudem odczytujecie kolejne zdania, bo w tekście brakuje rytmu i płynności? Jeśli nigdy tego nie doświadczyliście, to szczerze zazdroszczę.
Ja niestety miałam pecha, bo dokładnie takie trudności mnie...
Gdyby ten post pisała Fernanda Melchor, możecie być pewni że te 2200 znaków, które mamy do dyspozycji, nie wystarczyłoby jej na napisanie jednego zdania. Gdyby ten wpis wyszedł spod jej pióra, przepełniałyby go przemoc, okrucieństwo, seks, narkotyki i alkohol, a to wszystko przeplatane strachem, ludzką krzywdą i poczuciem fatalizmu.
Ale tak się składa, że post piszę ja i muszę przyznać, że wciąż biję się z myślami, a chaotyczne i skrajne wrażenia nie dają się w mojej głowie uporządkować. Przedziwna to była książka! Punktem wyjścia tej opowieści jest morderstwo Wiedźmy, tajemniczej postaci, która budziła postrach i szacunek jednocześnie, a lokalne kobiety nie raz, nie dwa korzystały z jej pomocy. Śmierć Wiedźmy jest jednak tylko przyczynkiem do tego, by odsłonić przed czytelnikiem mozaikę lokalnej społeczności La Matosy i pokazać tym samym problemy i bolączki codziennej egzystencji w Meksyku. A jest tego dużo. Kto czyta reportaże poświęcone temu krajowi ten wie, że dzieją się tam rzeczy, o których część z nas wolałaby nie wiedzieć.
"Czas huraganów" to najbardziej obrzydliwa książka, jaką przeczytałam. Jest tak naturalistyczna, że chyba wszystkimi zmysłami odbierałam to, o czym opowiada Melchor. Ten naturalizm, to bezpardonowe odsłonięcie ludzkich ułomności, ukazanie zboczeń, wynaturzeń i zwierzęcego seksu, wszechobecny maczyzm i bezprawie, to haniebne sprowadzenie kobiety do roli przedmiotu sprawiły, że czasem zatykało mnie w trakcie czytania. Brak dialogów (!) i zdania zajmujące czasem całą stronę na początku utrudniały mi czytanie, ale mimo wszystko popłynęłam tym wartkim, huraganowym rytmem narzuconym przez Melchor. Autorka pisze szybko, jakby w transie, jakby chciała wtłoczyć do naszych głów wszystkie te obrazki ze szczegółami, niczego nie pomijając.
To była intensywna, dobijająca i momentami odpychająca lektura. Cieszę się jednak, że sięgnęłam, bo tej książki na pewno nigdy nie zapomnę! To powieść, która jest brudna i zła, która cuchnie wszystkim co najgorsze. To na pewno książka nie dla każdego. Ale może czasem warto zafundować sobie taki huragan emocji?
Gdyby ten post pisała Fernanda Melchor, możecie być pewni że te 2200 znaków, które mamy do dyspozycji, nie wystarczyłoby jej na napisanie jednego zdania. Gdyby ten wpis wyszedł spod jej pióra, przepełniałyby go przemoc, okrucieństwo, seks, narkotyki i alkohol, a to wszystko przeplatane strachem, ludzką krzywdą i poczuciem fatalizmu.
Ale tak się składa, że post piszę ja i...
To miała być książka, która zapadnie mi w pamięć. Zapoznałam się z opisem wydawcy, jeszcze szybki rzut oka na okładkę, która sprawiła, że nastawiłam się na lekturę wyjątkową. Byłam pewna, że historia taka jak w "Żonie więźnia" nie może nie wypalić. A jednak. Przyszło rozczarowanie.
Powieść M. Brookes to fikcja, oparta o prawdziwe wydarzenia. Fabuła skupia się wokół dwójki bohaterów - Czeszki Izabeli oraz brytyjskiego jeńca wojennego Billa, pomiędzy którymi wybucha gorąca miłość. Miłość ta łączy ich losy nierozerwalnie, a kiedy jako małżeństwo trafiają do obozu jenieckiego w Lamsdorf, Izabela bez wahania decyduje się udawać mężczyznę. Jej miejsce jest przy Billu. Inny scenariusz nie istnieje.
Muszę przyznać z wielkim bólem mego czytelniczego serca, że "Żona więźnia" to książka, która po interesującym i wciągającym początku dość szybko zamieniła się w nużącą i monotonną opowieść. Tak, nudziła mnie ta lektura. Nie mogę określić tego stanu inaczej. Bardzo żałuję, bo sama historia, jej okoliczności, kontekst kulturowy to materiał na porywającą powieść. Taką, która obezwładnia serce, umysł i ciało. Tak to widziałam. Tymczasem do czytania zabierałam się z ociąganiem i bez ekscytacji.
M. Brookes pisze bardzo jednostajnie i monotonnie. Powiedziałabym nawet, że beznamiętnie. Nie szarpnęły mną żadne emocje! Nawet wtedy, kiedy działy się w książce rzeczy normalnie wywołujące strach czy przyspieszone bicie serca. Owszem, dużo jest w powieści pięknych opisów i drobiazgów, dzięki którym książka nie jest wydmuszką. Na uwagę zasługuje też dokładna kreacja bohaterów, zwłaszcza Izabeli. Całość jednak nie wciąga. Złapałam się nawet na myśli, że obojętne mi, jak ta historia się skończy. Nie będę się odnosić do wiarygodności historycznej książki, ponieważ od lat w tym kontekście rację bytu mają dla mnie przede wszystkim reportaże.
Największy atut powieści to pięknie pokazane braterstwo i odpowiedzialność za życie drugiego człowieka w myśl zasady "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Ten aspekt ma w tej książce ogromną wartość. Nie zmienia to niestety faktu, że nie mogę podzielić zachwytu nad powieścią.
To miała być książka, która zapadnie mi w pamięć. Zapoznałam się z opisem wydawcy, jeszcze szybki rzut oka na okładkę, która sprawiła, że nastawiłam się na lekturę wyjątkową. Byłam pewna, że historia taka jak w "Żonie więźnia" nie może nie wypalić. A jednak. Przyszło rozczarowanie.
Powieść M. Brookes to fikcja, oparta o prawdziwe wydarzenia. Fabuła skupia się wokół dwójki...
2020-06-03
Internet to dobrodziejstwo, a zarazem największe zło tego świata. Taki wniosek nasuwa się po lekturze "Pokaż mi" autorstwa Marcela Mossa. Oczywiście wszystko jest dla ludzi. Pod warunkiem, że zachowujemy czujność i rozsądek.
Łukasz pozornie jest szczęśliwy. Ma mieszkanie, pracę i kobietę u boku, która wygrywa wszelkie konkursy na najlepszą partnerkę we wszechświecie. Szybko się jednak okazuje, że słodka Jagoda i stabilizacja bynajmniej nie wystrzeliły Łukasza na orbitę kosmicznego szczęścia. Chłop wie, że jego związek jest przewidywalny i jednostajny. A on chciałby znów poczuć dzikość w sercu! Po namowach przyjaciela instaluje więc aplikację "Pokaż mi". Jej użytkownicy walczą o względy tajemniczej i seksownej Królowej. Kobieta wymyśla dla nich ryzykowne, erotyczne zadania, za które delikwenci zdobywają punkty. Cel jest jeden - wygrać i spotkać się z Królową osobiście. Początkowo niewinna zabawa funduje Łukaszowi największy życiowy pożar, po którym mogą nie zostać nawet zgliszcza.
Powieść Mossa to bardzo udany thriller i pierwsze moje spotkanie z autorem. Dałam się porwać lawinie zdarzeń, płynnej narracji i dobrze budowanemu napięciu. Wątek retrospektywny, który pojawia się w powieści w idealnym momencie, zaostrzył mój apetyt na rozwiązanie zagadki. I udało mi się to! Mimo wszystko niektóre fakty mnie zaskoczyły. Łukasz to dupek, nie ma co się oszukiwać. Było mi go jednak szkoda, bo takie życiowe tornado może się przydarzyć każdemu, kto popłynie w Internecie. To jest największa wartość powieści. Pokazuje jak na dłoni, że prywatność w Sieci nie istnieje i trzeba się mieć na baczności, by wirtualny świat nie zastąpił nam realnego. Nie jest też dobrze, gdy w związku brakuje szczerości, a do tego za jednym z partnerów ciągną się sekrety z przeszłości. Muszę jeszcze dodać, że irytowała mnie Jagoda, która w swej naiwności i pobłażliwości wydawała mi się aż nierealna. Z komentarzy autora wiem jednak, jaki był koncept tej postaci i to trochę łagodzi mój surowy osąd.
Podsumowując, bardzo polecam! Czyta się z wypiekami na twarzy koloru dojrzałych truskawek.
Internet to dobrodziejstwo, a zarazem największe zło tego świata. Taki wniosek nasuwa się po lekturze "Pokaż mi" autorstwa Marcela Mossa. Oczywiście wszystko jest dla ludzi. Pod warunkiem, że zachowujemy czujność i rozsądek.
Łukasz pozornie jest szczęśliwy. Ma mieszkanie, pracę i kobietę u boku, która wygrywa wszelkie konkursy na najlepszą partnerkę we wszechświecie....
2019-11
2019-10
2019-10
2019-09
2020-01
Jest grubo po północy, kiedy próbuję zasnąć. Upragniony sen nie przychodzi, za to w głowie trwa w najlepsze gonitwa różnych myśli. Zagłusza je tylko szelest pościeli i ciche odgłosy nocnego miasta, które sączą się delikatnie przez uchylone okno. Mój mózg niestrudzenie wyświetla mi przed oczami kolejne obrazki. To wspomnienia z różnych momentów życia. Radosnych i dojmująco smutnych, pełnych euforii i szczęścia, a także ubranych w żal, cierpienie i strach. Staram się być jak Yunjae i przeżyć te chwile raz jeszcze, bez śladu jakiejkolwiek emocji. Karkołomne zadanie. Niewykonalne.
"Almond" to książka niespodzianka, która opowiadając o życiu bez zdolności odczuwania emocji paradoksalnie buzuje od tych emocji na niemal każdej stronie. Jakież było moje zaskoczenie gdy się dowiedziałam, że można żyć i nie odczuwać kompletnie nic. Nie wiesz co to strach, smutek, zakłopotanie, żal, szczęście czy zadowolenie. Za ten stan rzeczy odpowiada zaburzony rozwój ciał migdałowatych w mózgu, powodujący aleksytymię. Taki los spotyka Yunjae, głównego bohatera, który nawet w sytuacji brutalnego napadu na mamę i babcię patrzy na wszystko oczami bez wyrazu. Nie wie, co powinien poczuć i jak się zachować. Nikt mu tego nie powiedział. Nie wie też, jak reagować na Gona, chłopaka pojawiającego się w jego życiu nieoczekiwanie, który jest jego przeciwieństwem na emocjonalnym gruncie.
Ta niewielka objętościowo powieść dała mi do myślenia. Pokazuje, jak ciężko funkcjonować w społeczeństwie i pełnić w nim różne role, nie odczuwając emocji. Poprzez sylwetkę Gona zwraca z kolei uwagę na to, że pod wybuchową, gniewną i głośną osobowością kryje się coś więcej niż krnąbrność i bunt. Ciekawy był również wątek matki Yunjae, która znalazła swój sposób na poradzenie sobie z innością syna.
To moim zdaniem książka warta uwagi. Autorka świetnie oddała bezemocjonalność Yunjae sposobem, w jaki się wypowiada. Poruszyła kilka ważnych kwestii, które do tej pory krążą mi po głowie. I choć zakończenie jest zaskakujące, to ja uroniłam na nim łezkę i uważam to za plus, bo bez emocji nie umiałabym jednak żyć.
Jest grubo po północy, kiedy próbuję zasnąć. Upragniony sen nie przychodzi, za to w głowie trwa w najlepsze gonitwa różnych myśli. Zagłusza je tylko szelest pościeli i ciche odgłosy nocnego miasta, które sączą się delikatnie przez uchylone okno. Mój mózg niestrudzenie wyświetla mi przed oczami kolejne obrazki. To wspomnienia z różnych momentów życia. Radosnych i dojmująco...
więcej Pokaż mimo to