-
Artykuły
Nowa książka autora „Wyspy tajemnic”: coś więcej niż kryminałEwa Cieślik2 -
Artykuły
„Foto Retro”, czyli XX-wieczna historia Warszawy zatrzymana w siedmiu albumachLubimyCzytać1 -
Artykuły
Najlepsze książki o zdrowiu psychicznym mężczyzn, które musisz przeczytaćKonrad Wrzesiński19 -
Artykuły
Sięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać4
Biblioteczka
2023-12-10
2023-11-30
„Prawda” to kolejna powieść z cyklu „Świata Dysku”, osadzona w groteskowym Ankh-Morpork. Jej pierwszą, najbardziej oczywistą i wierzchnią warstwę stanowi temat dziennikarstwa. Jak zawsze jednak, u sir Terry’ego znajdziemy drugie, trzecie, a nawet… w zasadzie bliżej nieokreślone liczbą czy wymiarami dno. Bo czym jest prawda i czy istnieje tylko jedna prawda?
Chociaż ta akurat książka należy do tych bardziej chaotycznych i przesyconych dużą dozą humoru, stawia czytelnika przed wieloma pytaniami, z którymi boryka się współczesny świat. Trudno bowiem nie przyznać, że i my na co dzień torpedowani jesteśmy szaleńczo ogromną ilością mniej i bardziej wiarygodnych informacji, przedstawionych różnie, zależnie od perspektywy.
Czy istnieje obiektywizm? Można by rzec, że nie. Zawsze w którymś momencie, na którymś etapie procesu myślowego pojawia się czyjś punkt widzenia. Przedstawienie wydarzeń zależy zatem od przedstawiającego. Szokujące? I tak, i nie. Niby to wiemy, ale na co dzień często o tym zapominamy i dopiero skonfrontowanie z ideałami i realiami dziennikarstwa oraz życia społecznego, ujętymi chociażby w literaturze, rozbudza nas ze spokojnego snu, wytrąca z równowagi i stawia pod znakiem zapytania naszą wiarę w rzeczywistość.
Bo „Prawda” jest także, a może przede wszystkim o wierze. O tym w co chcemy, w co potrafimy wierzyć i co zapewnia nam spokój lub co go burzy. Podświadomie potrzebujemy filarów, na których możemy się wesprzeć.
I pamiętajcie. Prawda Świata Dysku też nie jest absolutna.
„Prawda” to kolejna powieść z cyklu „Świata Dysku”, osadzona w groteskowym Ankh-Morpork. Jej pierwszą, najbardziej oczywistą i wierzchnią warstwę stanowi temat dziennikarstwa. Jak zawsze jednak, u sir Terry’ego znajdziemy drugie, trzecie, a nawet… w zasadzie bliżej nieokreślone liczbą czy wymiarami dno. Bo czym jest prawda i czy istnieje tylko jedna prawda?
Chociaż ta...
2023-02-09
Sięgając po „Shadows between us” jako jedną z pozycji nominowanych w plebiscycie LubimyCzytać, miałam nadzieję na coś przełomowego i naprawdę dobrego. Jestem graczem gier fabularnych, a intrygi są jednym z ulubionych motywów przewodnich rozgrywek, w jakich uczestniczę. Skuszona opisem, ostatecznie… pozostałam porzucona z potrzaskanymi złudzeniami.
Nie była to dobra pozycja.
Zacznijmy od tego, że nawet jak na pozycję młodzieżową (tak bowiem ją plasuję), jest to powieść, niestety, bardzo nielogiczna. Nie przeszkadzało mi zupełnie to, że dobro nie zawsze musi zwyciężać – wolę, kiedy w powieściach dominuje sprawiedliwość, ale życie takie nie jest, więc ten akurat element nie stanowił dla mnie problemu. Problemem była dla mnie skrajna naiwność i płaskość postaci. Ich motywacje i podejście do siebie nawzajem jawiły się koszmarnie liniowo, a większość decyzji wydawała się zupełnie pozbawiona sensu i niespójna z absolutnie niczym. Bohaterowie nie mieli też absolutnie żadnego instynktu samozachowawczego, chociaż szumnie prawiła o tym praktycznie cała koncepcja i narracja. Największą wagę autorka przywiązała do opisu strojów – widocznie to ją ciekawiło najbardziej. Niestety, to również mnie nie porwało. W obliczu ciągnącej się jak flaki z olejem fabuły, naprawdę nie obchodziła mnie długość rękawiczek głównej bohaterki czy kolor jej sukienki.
Plusy? Chyba tylko przesłanie, że każdy może być panem lub panią swego życia i powinien szukać szczęścia niezależnie od opinii innych na temat tego, jak powinno ono dla nas wyglądać. Niestety, mądry morał przykrywała próżność jednej lub więcej postaci z tej historii, więc i tu wielkiego czaru koniec końców nie ma.
Przeczytałam w ramach wyzwania i nauki języka angielskiego, bo sięgnęłam po tekst oryginalny. Żałuję, że nie zdecydowałam się na zakup czegoś innego. Dawno nie było mi tak bardzo obojętnie nad jakąś książką.
Nie zapamiętam, nie wrócę myślami po napisaniu tej opinii.
Nie polecam. Można znaleźć coś bardziej porywającego.
Sięgając po „Shadows between us” jako jedną z pozycji nominowanych w plebiscycie LubimyCzytać, miałam nadzieję na coś przełomowego i naprawdę dobrego. Jestem graczem gier fabularnych, a intrygi są jednym z ulubionych motywów przewodnich rozgrywek, w jakich uczestniczę. Skuszona opisem, ostatecznie… pozostałam porzucona z potrzaskanymi złudzeniami.
Nie była to dobra...
2023-11-01
Imperium złota to ostatnia część cyklu o Dewabadzie i klimat tego nieuchronnego końca widać w pierwszych spojrzeniach bohaterów i słychać w ich wypowiadających tekst na papierze ustach. Przewija się także przez ich myśli, a czytelnikowi nie pozostaje nic innego jak razem z nimi do tego kresu dotrwać.
Naszpikowana zwrotami akcji, niełatwymi emocjami i wyborami fabuła, nie pozwala na długo oderwać się od lektury. Kilkusetstronicowe, wydane małą czcionką tomiszcze w ogóle nie przeraża, bo kolejne zdania czyta się po prostu świetnie. Jest to bardzo miłe zaskoczenie po średnim tomie drugim tego cyklu.
Powieść czaruje baśniowością, w każdym tego słowa znaczeniu. Obok słodyczy miłości, altruizmu, uroczych stworzeń nazywanych „Morelka” i oddania braterskiego, serwuje nam prawdziwą grozę zła, które drzemie w drugiej osobie. Antagoniści, choć nie czarno-biali, są warci swoich tytułów i dokonywane przez nich wybory nierzadko wywołują na plecach gęsią skórkę u czytelnika. Bardzo ciekawie przedstawia się też dobieranie sojuszników przez protagonistów – ci również nie są wolni od wad, a zawierane z nimi pakty wymuszają przelewanie krwi i poświęcenie. Wyjątkową grozą przejmują tajemniczy maridowie, mieszkańcy wód Egiptu, o których „człowieczeństwie” można toczyć długie dyskusje – nie wiem czy można ich polubić, ale z całą pewnością dodają do powieści wiele waloru fabularnego.
Bohaterowie od początku do końca niosą na barkach ciężar swoich doświadczeń, które zmieniają ich, motywują i niszczą, zależnie od ich rodzaju, czasu i okoliczności. Każda z głównych postaci jest unikalna i ma swój charakter, wyraźnie odróżniający ją od pozostałych oraz przekonania, mające wpływ na szereg decyzji.
Nie mam nic więcej do dodania. Nie jest to wolna od wad, książka mego życia, ale miała w sobie wszystko to co lubię. Dobre fantasy z ciekawą fabułą i świetnymi zwrotami akcji. Polecam.
Imperium złota to ostatnia część cyklu o Dewabadzie i klimat tego nieuchronnego końca widać w pierwszych spojrzeniach bohaterów i słychać w ich wypowiadających tekst na papierze ustach. Przewija się także przez ich myśli, a czytelnikowi nie pozostaje nic innego jak razem z nimi do tego kresu dotrwać.
Naszpikowana zwrotami akcji, niełatwymi emocjami i wyborami fabuła, nie...
2023-11-19
Przeciwstawienie się koszmarowi to poniekąd przeciwstawienie się samemu sobie, czyż nie? Choć nie mamy pełnej kontroli nad tym, co dzieje się w świecie naszych snów, z całą pewnością kraina ta zbudowana jest przede wszystkim z tego co znajduje się w najmniej odkrytych przez nas zakamarków naszego umysłu lub w wersji bardziej romantycznej – duszy.
W swojej powieści Sanderson uderza w oba podejścia. Przeplata ze sobą nicie realizmu, rzeczowości i naukowości ze sztuką, emocjami i duchowością. Opowieść nabiera tempa z każdą kolejną stroną, uzupełniana pięknymi ilustracjami, wciągając czytelnika niby w ciekawy sen – nierzadko urywany, poszarpany i wieloznaczny. Dziwny, wynaturzony o powtarzających się elementach.
Książka ma dwa minusy. Za jeden odpowiada wydawnictwo MAG, w którego polskim wydaniu tej powieści znajdujemy masę literówek. Nie jest to wina autora, ale nierzadko boli i wybija z rytmu.
Druga związana jest już z samą historią. Powieść przekazuje ważne treści społeczno-filozoficzne, ale uderza nimi z taką brutalną otwartością, że w wielu momentach czułam się, jakbym miała do czynienia z książką edukacyjną. Bohaterowie zachowują się też niesamowicie infantylnie, co sprawiło, że po pierwszych kilkudziesięciu stronach rozważałam odłożenie powieści na dobre. Wiele zagadek jest budowanych przez kilka dobrych rozdziałów, by w kolejnych zostać nam podanych na tacy przez objaśniającego wszystkie wydarzenia narratora. Zakończenie mnie zawiodło, głównie dlatego, że to które zostaje zaprezentowane jako „pierwsze” bardzo mi się podobało.
Czy warto? Warto. Mimo wszystko jest to piękna opowieść z pogranicza jawy i snu, bardzo romantyczna i bardzo eteryczna. Przyjemnie się przez nią płynie i odkrywa kolejne meandry losów dwóch pokrewnych sobie dusz – oddanych pasji i obowiązkom, każda na swój sposób.
Przeciwstawienie się koszmarowi to poniekąd przeciwstawienie się samemu sobie, czyż nie? Choć nie mamy pełnej kontroli nad tym, co dzieje się w świecie naszych snów, z całą pewnością kraina ta zbudowana jest przede wszystkim z tego co znajduje się w najmniej odkrytych przez nas zakamarków naszego umysłu lub w wersji bardziej romantycznej – duszy.
W swojej powieści...
2023-11-12
Korea Południowa, postrzegana przez nas często przez pryzmat porównania do Korei Północnej, jawi nam się krajem dobrobytu, kolorowej popkultury i świetnie rozwijającej się gospodarki. Smaczna kuchnia, pionierstwo technologiczne, otwartość na kulturę Zachodu… można by tak długo wymieniać. Czy jednak jest to obraz rzeczywisty, czy przepuszczony przez soczewkę mediów i obcokrajowca, w wielu przypadkach podziwiającego ten kraj jedynie na odległość? A jeśli rzeczywistość bardziej przypomina losy bohaterów światowego hitu „Parasite”?
Musimy pamiętać o wojnie, która dotknęła ten kraj nie tak dawno. Korea Południowa, przy swoich licznych zaletach to państwo, które historia naznaczyła wieloma głębokimi ranami – niektóre z nich krwawią jak żywe, inne pozostawiły po sobie blizny, których nie da się wygładzić nawet kompulsywnie dokładnym ruchem dłoni jak fałdę na czystym, białym obrusie. Wreszcie, Korea Południowa jest krajem wielu kultur, wielu sprzecznych, krzyżujących się ze sobą poglądów, wpływów i niepokojów. Kim stanie się wrażliwy chłopak z okładki magazynu po powrocie z dwuletniej, nierzadko niewolnej od stygmatyzowania słabszych, służby wojskowej?
Autor bardzo trafnie opisuje nastroje panujące w tej społeczności z perspektywy obcokrajowców oraz rodzimych Koreańczyków. To jeden z lepszych reportaży, jakie miałam w ręku i bardzo dobry opis tego, przydarza się i może przydarzyć ludziom borykającymi się z budowaniem własnej przyszłości w cieniu strachu, przemocy i globalnych roszad polityczno-społecznych.
Korea Południowa, postrzegana przez nas często przez pryzmat porównania do Korei Północnej, jawi nam się krajem dobrobytu, kolorowej popkultury i świetnie rozwijającej się gospodarki. Smaczna kuchnia, pionierstwo technologiczne, otwartość na kulturę Zachodu… można by tak długo wymieniać. Czy jednak jest to obraz rzeczywisty, czy przepuszczony przez soczewkę mediów i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-17
Zadurzona w „Zakonie Drzewa Pomarańczy” bardzo ucieszyłam się na wieść, że powstał prequel do tej powieści. Uradowana w końcu zdobyłam go w bibliotece i niestety… przeżyłam spore rozczarowanie.
Akcja tej powieści rozgrywa się na kilkaset lat przed wydarzeniami z „Zakonu…”. Mamy do czynienia z wydarzeniami opisywanymi z perspektywy kilku różnych krain i kilku różnych bohaterów. W teorii losy te splatają się, w praktyce… w pierwszym tomie wydarza się to w sposób bardzo znikomy. Skala zjawisk jest na tyle globalna, dla stworzonego przez autorkę uniwersum, że zahaczki te ledwie się o siebie ocierają. Być może rozwija się to w drugim tomie, do którego już nie dotarłam i nie dotrę.
Szybkość akcji to kolejny minus. Czekałam kilkaset stron, by wydarzyło się w niej cokolwiek gwałtowniejszego, by po przeczytaniu tej sceny poczuć znów jak cała skumulowana energia, napięcie znika gdzieś w niebycie, zastąpione wątkami obyczajowymi.
Wątki obyczajowe rozpisane są nieźle. Nie porwały mnie, ale nie mogłabym na nie za bardzo narzekać. Niestety, brak im impetu, więc zadowolą one przede wszystkim tych, którzy chcą w spokoju poczytać sobie o losach wykreowanych postaci. Praktycznie żadna relacja nie zaskakuje i nie zmienia swojego charakteru.
„Dzień nastania nocy” polecam najgorliwszym fanom twórczości Samanthy Shannon. Autorka wykreowała naprawdę ciekawy świat i cechuje się dobrym piórem. Seria jednak, w moim subiektywnym odczuciu nijak się ma gatunkowo do „Zakonu Drzewa Pomarańczy”. Niewiele w niej przygody czy przewrotek fabularnych. Można poczytać dla relaksu w jakiś jesienny wieczór. Przy moich zaległościach czytelniczych nie zdecyduję się na sięgnięcie po drugi tom, bo książka nie zainteresowała mnie na tyle, by się tego podjąć.
Zadurzona w „Zakonie Drzewa Pomarańczy” bardzo ucieszyłam się na wieść, że powstał prequel do tej powieści. Uradowana w końcu zdobyłam go w bibliotece i niestety… przeżyłam spore rozczarowanie.
Akcja tej powieści rozgrywa się na kilkaset lat przed wydarzeniami z „Zakonu…”. Mamy do czynienia z wydarzeniami opisywanymi z perspektywy kilku różnych krain i kilku różnych...
2023-10-17
„Piąty elefant” to w moim odczuciu jedna z lepiej rozpisanych i jedna z piękniejszych historii, jakie stworzył Sir Terry Pratchett. Bez pytania wciąga czytelnika w mądrą i bardzo poruszającą opowieść o tożsamości i poczuciu przynależności.
Jakie znaczenie dla społeczności krasnoludów ma pradawna kajzerka? Czy symbol to znak naiwności? W czym tkwi siła grupy i co może ją skonsolidować?
Czy wilkołak porozumie się i z ludźmi, i wilkami? Czy jest pół wilkiem pół człowiekiem? Jak to jest stać na granicy dwóch światów i nie przynależeć w pełni do żadnego z nich?
Gdzie stoi piąty elefant, kiedy Dysk podtrzymują już cztery słonie?
Z tymi pytaniami pozostawiam Was przed lekturą. Poszukiwanie odpowiedzi na te i inne zagadnienia stanowi prawdziwą ucztę dla duszy czytelnika, który poszukuje niebanalnej, słodko-gorzkiej treści.
„Piąty elefant” to w moim odczuciu jedna z lepiej rozpisanych i jedna z piękniejszych historii, jakie stworzył Sir Terry Pratchett. Bez pytania wciąga czytelnika w mądrą i bardzo poruszającą opowieść o tożsamości i poczuciu przynależności.
Jakie znaczenie dla społeczności krasnoludów ma pradawna kajzerka? Czy symbol to znak naiwności? W czym tkwi siła grupy i co może ją...
2023-10-15
Kolejna bogata w ciekawych bohaterów i zawiłości fabularne powieść Folleta, mistrzowsko ograna przez aktorów głosowych w Superprodukcji Audioteki. Czy mogę ocenić ją jako równie ciekawą co „Filary Ziemi”? Jak najbrdziej!
Akcja powieści rozgrywa się kilka pokoleń później, w stosunku do pierwszej części serii. Chociaż znajomość fabuły dotyczącej budowy katedry w Kinsbridge pomaga zorientować się w akcji, „Świat bez końca” można równie dobrze uznać za zupełnie osobny byt. Czytelnik bez trudu jest w stanie zorientować się w nowej historii.
Z początku akcja nieco się wlecze i można odnieść wrażenie, że jest mało ciekawa. Autor jednak stopniowo zagęszcza kolejne intrygi, dorzuca do akcji nowe dramaty bohaterów i zacieśnia więzi pomiędzy nimi. Kiedy już wciągnie się w tę historii, nie wyobrażam sobie nie doczytać lub niedosłuchać jej do końca.
W supeprodukcji Audioteki wzięli udział naprawdę zdolni aktorzy. Zdecydowanie wybija się Marcin Bosak jako Godwyn (moim zdaniem to naprawdę mistrzowska kreacja w każdej jednej scenie) czy Karolina Honchera jako Gwenda. Historię jako narrator opowiada niezastąpiony w powieściach obyczajowych Krzysztof Gosztyła. Mojego serca w tej obsadzie nie poruszyła chyba tylko Aleksandra Hamkało jako Caris, ale dobór ten jest też zwykłą rzeczą gustu.
„Świat bez końca” to piękna opowieść o miłości, poświęceniu i powołaniu. To historia człowieczeństwa, które niesie za sobą zarówno radości i spełnienie, jak też smutki i gorycz porażki. Wszystkie czyny mają swoje konsekwencje, które kształtują bohaterów i ich otoczenie w ten czy inny sposób, a ten audiobook również potrafi na zawsze zapaść w pamięć.
Kolejna bogata w ciekawych bohaterów i zawiłości fabularne powieść Folleta, mistrzowsko ograna przez aktorów głosowych w Superprodukcji Audioteki. Czy mogę ocenić ją jako równie ciekawą co „Filary Ziemi”? Jak najbrdziej!
Akcja powieści rozgrywa się kilka pokoleń później, w stosunku do pierwszej części serii. Chociaż znajomość fabuły dotyczącej budowy katedry w Kinsbridge...
2023-10-13
Przyszło mi w końcu sięgnąć po od dawna upatrzony, polecany w mediach wywiad z Małgorzatą Walewską i muszę przyznać, że była to bardzo przyjemna lektura.
Samą postać pani Walewskiej znam nie tylko z mediów i programów rozrywkowych. Miałam to szczęście oglądać ją dwukrotnie podczas śpiewania na żywo, w tym raz w Operze Śląskiej i w trakcie pandemii uczestniczyć online w jeszcze dwóch spektaklach operowych z jej udziałem. Nie interesują mnie celebryci i chyba już nigdy nie zainteresowali. Nie ma dla mnie znaczenia jak bardzo ktoś jest znany. W przypadku pani Walewskiej zupełnie oczarował mnie jej talent i profesjonalizm, z jakim podchodzi do występów.
Wywiad zgrabnie opisuje najważniejsze wydarzenia z życia śpiewaczki. Opisuje jej dzieciństwo, wczesną młodość i dorosłość. Krąży zarówno wokół spraw prywatnych, jak też zawodowych. I dobrze – bo wpływ środowiska i następujących po sobie zdarzeń losowych miało znaczący wpływ na budowanie doświadczeń i przenikają do wrażliwości artysty. Treść wywiadu nie zamęcza, podając dane szczegółowe w przystępny sposób.
Nie jest to wywiad-rzeka. Nie drąży każdego jednego tematu, nie skupia się na sprawach filozoficznych i nie wydobywa na wierzch trudnych, podświadomie skrywanych przez współrozmówcę opinii. Jeśli ktoś szuka czegoś takiego w tej książce, to tego nie znajdzie. Jest to pozycja, którą czyta się szybko i przyjemnie, nawet kiedy w treści poruszane są smutniejsze tematy. Całość napisano bardzo dobrym, lekkim językiem.
Nie jest to książka, która zmieni czyjeś życie. Nie jestem pewna, czy może też kogoś zafascynować operą, ale czy musi? Nakreśla obraz bardzo dobrej polskiej artystki sceny klasycznej i nie powinna rozczarować osób zainteresowanych informacjami dotyczącymi przebiegu jej kariery.
Przyszło mi w końcu sięgnąć po od dawna upatrzony, polecany w mediach wywiad z Małgorzatą Walewską i muszę przyznać, że była to bardzo przyjemna lektura.
Samą postać pani Walewskiej znam nie tylko z mediów i programów rozrywkowych. Miałam to szczęście oglądać ją dwukrotnie podczas śpiewania na żywo, w tym raz w Operze Śląskiej i w trakcie pandemii uczestniczyć online w...
2023-10-04
Czwarty tom przygód Anne skupia się na jej karierze nauczycielskiej w Summerside, gdzie obejmuje stanowisko dyrektor szkoły. Jak to u tej bohaterki bywa z początku nic nie idzie tak jak powinno…
U czytelnika również – a przynajmniej u mnie. Chociaż słyszałam od wielu osób, że cała seria jest bardzo urokliwa i powzięłam solenny zamiar jej nadrobienia teraz, w dorosłym już życiu, byłam bliska odrzucenia tego tomu i odłożenia do na metaforyczną półkę „najlepiej nigdy i nic więcej” z powodu około pierwszych sześćdziesięciu stron. Przez cały ten czas serwuje się nam listy do Gilberta, które mają zarysować sytuację w nowym miejscu zamieszkania bohaterki. Mimo szacunku, jakim darzę autorkę i jej twórczość, było to dla mnie ledwo do przebrnięcia. Miałam wrażenie, że czytam najbardziej infantylną powieść w swoim życiu, a przecież… dobrze wiemy, że seria o Anne, zwłaszcza w nowym, świetnym i dojrzale interpretującym fabułę przekładzie Anny Bańkowskiej taka nie jest. I nie jest, ale aby się o tym przekonać, musimy wytrwać.
Pozostała część powieści to kolejna dawka słodko-gorzkich opowieści o życiu i relacjach społecznych. To antologia szczęścia, czerpania z życia garściami, piękna przyjaźni ale także strachu, samotności i nigdy nie wykorzystanych szans. Anne, znacznie już dojrzalsza w tym tonie, stanowi raczej oparcie dla bardziej szalonych i krnąbrnych pomysłów innych mieszkańców miasteczka oraz stanowi nieustannie rozniecającą się w różnych miejscach iskrę zmian. Widząc ludzi takich, jakimi są naprawdę, wyciąga na wierzch ich cechy, popychając ku rozwojowi i ryzyku, które raz popłaca, a raz nie.
Niewątpliwie smutnym aspektem powieści jest brak ulubionych postaci. Nawet jeśli wspomniany jest Gilbert, Matilda czy Diana, są oni zupełnie nieistotni w powieści i przewijają się w niej raczej niby obrazy na ścianach, a nie żywe osoby. Książka skupia się na innych bohaterach i jest to dobre, ale trudno mi było zrozumieć chociażby ujęcie spotkania z Gilbertem podczas wakacji jako… spotkania Gilberta, który stał w pokoju, a później kilka razy odwiózł kogoś w inne miejsce. Nie przytoczono żadnego jego słowa, a jego przybycie wydało się w ogóle nie poruszyć jego narzeczonej.
Lucy Montgomery czaruje językiem literackim jak zawsze. W nowym przekładzie seria niezmiennie tchnie duchem romantyzmu i dorosłych przemyśleń. Czas mi pożegnać „Szumiące Wierzby” i wyczekiwać powrotu ulubionych postaci, a pewnie także i większych zmian w życiu ognistowłosej i „ognistosercej” Anne.
Czwarty tom przygód Anne skupia się na jej karierze nauczycielskiej w Summerside, gdzie obejmuje stanowisko dyrektor szkoły. Jak to u tej bohaterki bywa z początku nic nie idzie tak jak powinno…
U czytelnika również – a przynajmniej u mnie. Chociaż słyszałam od wielu osób, że cała seria jest bardzo urokliwa i powzięłam solenny zamiar jej nadrobienia teraz, w dorosłym już...
2023-09-22
Skąd pochodzą bohaterowie? Zewsząd. Dlaczego? Ponieważ zostać może nim każdy, jeśli tylko popchnie go ku temu kapryśne koło przeznaczenia.
Piękny sielski obraz życia na wsi dość szybko zostaje rozdarty przez niespodziewane zagrożenie, a kilkoro żądnych przygód bohaterów powieści, niby hobbici z Shire, muszą udać się w podróż i pokonać roztaczającą się nad światem ciemność.
Uważaj, czego sobie życzysz – jak to mówią. Naruszona nić losu tym mocniej swoimi drganiami napędza kołowrotek losu, a zamiast prostej koszuli pasterza owiec, utkana zostaje szata wojownika.
Autor nawiązuje w powieści do wielu innych, legendarnych wręcz dzieł. Wprawne oko czytelnika wyłapie odwołania chociażby do twórczości Tolkiena, legend arturiańskich czy motywów biblijnych.
Pozycja spodoba się fanom opisów przyrody, bo tych jest tu naprawdę wiele i niekiedy cała akcja staje dęba, żeby czytelnikowi zarysowany został obraz wiejskiej krajobrazu. Zaraz później przyspiesza z pełną mocą, dostarczając wrażeń miłośnikom mocniejszych wrażeń. Mi osobiście bardzo podobał się nurt nieustającego pościgu i motyw osaczenia. Kogo przez co lub przez kogo – tego nie zdradzę, żeby nie psuć zabawy.
Czy książka była według mnie szalenie odkrywcza? Nie. Niemniej, ciekawym rozwiązaniem było wprowadzenie kilku praktycznie równorzędnych bohaterów głównych i jako takie ukrycie potencjalnego „wybrańca” aż do ostatnich stron powieści. Były momenty, które mnie wciągały, były takie, które mnie szalenie nudziły i zmuszałam się do doczytywania kolejnych stron cyfrowego zapisu.
Motyw podróży klimatem bardzo przypominał mi powieść „Miecz Shannary”, więc jeśli spodobała wam się kiedyś ta pozycja, „Oko świata” również może. Nie zniechęcajcie się długimi opisami, nawet jeśli za nimi nie przepadacie. Sama historia jako całokształt jest naprawdę ciekawa.
Skąd pochodzą bohaterowie? Zewsząd. Dlaczego? Ponieważ zostać może nim każdy, jeśli tylko popchnie go ku temu kapryśne koło przeznaczenia.
Piękny sielski obraz życia na wsi dość szybko zostaje rozdarty przez niespodziewane zagrożenie, a kilkoro żądnych przygód bohaterów powieści, niby hobbici z Shire, muszą udać się w podróż i pokonać roztaczającą się nad światem...
2023-08-18
Czym zabić wampira? No wiadomo, że kołkiem! Dodajmy do tego wodę święconą i pamiętajmy się o tym, że krwiopijcy nie przepadają za zapachem czosnku, a znaki religijne budzą w nich dyskomfort. Na słońcu na pewno się spalają i to nie metaforycznie – nabierając ładnej opalenizny.
Co jednak, jeśli wzorem dworskich spiskowców, którzy zażywali małe dawki trucizny, bojąc się ataku ze strony przeciwników, wampir postanowi spróbować polubić czosnek i orzeźwiający smak wody święconej?
Carpe Jugulum to starcie z kulturowymi stereotypami i wierzeniami. Walka tych wyobrażeń i samych ludzi, które je tworzą. Kolejna odsłona cyklu o wiedźmach nie rozczarowuje i wciąga od pierwszych do ostatnich stron, po brzegi upchana zarówno błyskotliwym humorem Mistrza Pratchetta, jak też mądrze wplecionymi odniesieniami do społecznych poglądów i zachowań.
Czym zabić wampira? No wiadomo, że kołkiem! Dodajmy do tego wodę święconą i pamiętajmy się o tym, że krwiopijcy nie przepadają za zapachem czosnku, a znaki religijne budzą w nich dyskomfort. Na słońcu na pewno się spalają i to nie metaforycznie – nabierając ładnej opalenizny.
Co jednak, jeśli wzorem dworskich spiskowców, którzy zażywali małe dawki trucizny, bojąc się ataku...
2023-01-08
„Biała wiedźma” niejedną barwą stoi. Na jej wizerunek składa się mieszanina horroru, kryminału, powieści sensacyjnej i obyczajówki z nutą erotyka. Czy jest to obraz spójny i logiczny? Nie do końca, ale książka i tak warta jest wzięcia pod lupę.
Powieść zdecydowanie przede wszystkim plasuje się jako horror. Co ciekawe, łączy w sobie wiele typów tego gatunku, co osobiście uważam za zaletę. Odnajdą się w niej fani gore, zaczytają miłośnicy wątków psychopatycznych, ale też i ci, którzy poszukują czegoś paranormalnego.
Do tego ostatniego włącza się wątek szamański, balansujący na cienkiej granicy, gdzie jawa miesza się ze snem, a realność z wierzeniami, legendami i mistycyzmem. I fajnie. Niestety, wątek ten jest też najmniej spójną częścią powieści, wywracającą wszystko do góry nogami w jednej chwili, a samej historii brak mocnej puenty czy wrzucenia czytelnika w wir intrygującego niedopowiedzenia.
Wątek paranormalny przewija się z początku w historii bardzo słabo, praktycznie całkowicie ustępując miejsca (nie zdradzając zbyt wiele) motywowi psychopatycznego zabójcy. Chociaż jego działania mogą brzydzić co bardziej wrażliwych na przemoc, są bardzo ciekawie rozpisane pod kątem psychologicznym, socjologicznym, a sam mroczny jegomość to naprawdę niezwykle interesują postać, wpisująca się w jakiś paradoksalny wymiar romantyzmu natchnionego sztuką cierpienia i muzyką Nicka Cave’a. Jeśli lubicie mocne wrażenia, a opisywane z anatomiczną dokładnością opisy morderstw nie prześladują was po nocach, gdy sięgacie po taką lekturę – dla tego wątku zdecydowanie warto sięgnąć po „Białą wiedźmę”. Na tle tej mrocznej historii świetnie wypada także rola szeryfa – osoby wcale nie jednoznacznej w motywach i sposobach działania.
Pisałam już o tym co niedopracowane, ale z potencjałem, o tym co naprawdę dobre, na koniec zostawiając elementy, o których wolałabym zapomnieć. Książka przepełniona jest mnogością wulgaryzmów, które wypowiada lub składa w myślach praktycznie każda jedna postać. Może i przymknęłabym na to oko, gdyby nie straszne dysonanse, w których kochający mąż potrafi w chwili naprawdę nie jakiegoś wielkiego uniesienia nazwać w duchu swoją żonę w sposób, który uwłacza wszelkiej godności i z całą pewnością nie ma nic wspólnego z szacunkiem. Cała powieść zresztą zbudowana jest, w moim odczuciu tak, że głównymi i najciekawszymi postaciami są mężczyźni, kobiety zaś w bardzo stereotypowy sposób odsuwane są od palmy pierwszeństwa, większość z nich wydaje się napisana jako postacie zupełnie jednakowo i zasadniczo ich poczynania objawiają się tylko w kwestiach łóżkowych albo odsłaniania pośladków. Dobry motyw erotyczny nie jest zły, ale takie dość szowinistyczne podejście mnie personalnie drażni i nie jest czymś, z czym chętnie się stykam w literaturze. Niestety, te motywy przysłaniają większość obyczajowej strony fabularnej powieści i psują mój odbiór ciekawych wątków, takich jak: historia bliźniaczek, amnezja pourazowa czy klub „ Zgredów”. Szkoda.
Warto czy nie warto?
Jeśli książka trafi w Wasze ręce, to warto. Wątek kryminalny i pościgu za zbrodnią naprawdę wciąga i stoi na przyzwoitym poziomie. Ostatnia część rozpisana jest bardzo chaotycznie, ale nie odrzuca. Ot, moim zdaniem to trochę oderwana historia, mimo wszystko.
Jeśli mielibyście za tą pozycją przemierzać kilometry do najbliżej biblioteki – chyba przemyślałabym tę kwestię. Bardzo możliwe, że nawinie się Wam coś dobrego znacznie bliżej.
„Biała wiedźma” niejedną barwą stoi. Na jej wizerunek składa się mieszanina horroru, kryminału, powieści sensacyjnej i obyczajówki z nutą erotyka. Czy jest to obraz spójny i logiczny? Nie do końca, ale książka i tak warta jest wzięcia pod lupę.
Powieść zdecydowanie przede wszystkim plasuje się jako horror. Co ciekawe, łączy w sobie wiele typów tego gatunku, co osobiście...
2023-07-31
Czy można ufać samemu sobie? I czym w zasadzie jest definicja „siebie”? Autorka przenosi nas do świata, w którym podzielona pomiędzy wiele ciał osoba może toczyć walkę z samą sobą, zupełnie już nieświadoma, do czego może do doprowadzić, a statek posiadać własną osobowość, emocje oraz przywiązanie do załogantów.
Brzmi pięknie i ciekawie. Barwie też autorka opisała egzotyczne zwyczaje w Radch. Świetnym pomysłem było ujmowanie różnic kulturowych w językach na przykład poprzez definiowanie płci. Bardzo ciekawe podejście, które mnie urzekło.
Akcja powieści już mnie nie urzekła. Niestety, mi wydała się nieco za mało dynamiczna jak na takie zagęszczenie spisków i powiązań między postaciami. Bardzo trudno też połapać się w całościowej wizji, bo kluczowe konkluzje przychodzą późno, naprawdę późno, kiedy już ja osobiście byłam znudzona oczekiwaniem na nie. Być może chodziło o zetknięcie czytelnika z poszatkowaną wiedzą, tak jak poszatkowane były osobowości podzielonych bohaterów. Nie zmienia to jednak faktu, że zdążyłam znudzić się szukaniem kłębka konfliktu, idąc po bardzo długiej i kręto ułożonej ścieżce z nitki.
Czy sięgnę po kolejny tom? Nie. Niestety, ale nie było to coś, czego szukałam w tego typu powieści. Autorka jednak wydaje się bardzo dobrze zapowiadającą pisarką i jestem pewna, że może jeszcze stworzyć coś, co uznam za naprawdę dobre.
Czy można ufać samemu sobie? I czym w zasadzie jest definicja „siebie”? Autorka przenosi nas do świata, w którym podzielona pomiędzy wiele ciał osoba może toczyć walkę z samą sobą, zupełnie już nieświadoma, do czego może do doprowadzić, a statek posiadać własną osobowość, emocje oraz przywiązanie do załogantów.
Brzmi pięknie i ciekawie. Barwie też autorka opisała...
2023-07-18
Zwaśnione królestwa, zakazana miłość, akcje szpiegowskie pod ukrytą tożsamością. Czego chcieć więcej w powieści przygodowej? Ano coś tam by się znalazło do pomarudzenia, ale niewiele.
Niewątpliwym atutem tej historii jest to, że akcja nawet na chwilę nie zwalnia. Już pierwsze strony wprowadzają operację przeprowadzaną przez główną bohaterkę na terytorium wroga. Czad – naprawdę, piszę to bez ironii. Tego potrzebowałam i to dostałam. I nawet jeśli w kolejnych stronach pojawiały się opisy aspektów bardziej obyczajowych, w żadnym stopniu nie rozwlekały one bardzo dynamicznej fabuły.
Autorka w bardzo fajny sposób podeszła do wizji kobiety w zmaskulinizowanym społeczeństwie. Oczywiście, nie są to ani przyjemne, ani szczególnie nowoczesne motywy, ale ciekawie zarysowują one świat, w jakim przyjdzie nam się obracać podczas lektury. Mamy do czynienia ze swego rodzaju dystopią.
Chociaż główna bohaterka momentami przypomina wszechstronną postać z serii młodzieżowych – np. Aelin z cyklu „Szklany tron”, koniec końców ona tak jak inne kobiety okazuje się mieć swoje ograniczenia. Świetnie zarysowano podczas scen walki przewagę kobiecego ciała – mniejszą wagę czy zwinność oraz atuty mężczyzn – zazwyczaj większa siła fizyczna.
Wątek romantyczny czytało się bardzo przyjemnie. Nie brakowało w nim scen typowo erotycznych, ale zostały one opisane w dobry sposób, który mnie osobiście nie raził, a dodawał charakteru relacjom między postaciami. Był też spójny z dystopijną koncepcją świata.
To teraz przejdźmy do minusów. Niektóre decyzje bohaterów wydają się skrajnie nielogiczne pod kątem psychologicznym, na przykład wtedy, kiedy jedna z postaci przedkłada dumę nad bezpieczeństwo swoje i dziecka i z tej dumy… sama porzuca wyrodnego partnera, by jeszcze w czasie trwania ciąży osiąść w burdelu. Nie przekonuje mnie też to jak rodzina Cesarska podchodzi do prześwietlania ludzi, a ci ludzie w sposób nadludzko wybitny potrafią wszystko zatuszować.
Sam świat balansuje w zupełnie niezrozumiały dla mnie sposób pomiędzy fantasy, a wizją współczesną. Raz magiczne drzewo i mistyczne rytuały nad wodospadem, raz członek wysokiego rodu pomyka w czapce z daszkiem do swojego „wypasionego” auta. Może chodziło o atencję młodzieży, nie wiem. Mi to trochę przeszkadzało.
Czytając powieść musimy też przełknąć dość sporą ilość niewyszukanych wulgaryzmów. Nie lubię i nigdy nie będę tego cenić w żadnej treści i zupełnie subiektywnie poczytuję to za duży minus.
Czy warto? Warto. Ja sama chętnie poszukam kolejnych części w lokalnych bibliotekach, bo jestem ciekawa jak to się dalej potoczy.
Zwaśnione królestwa, zakazana miłość, akcje szpiegowskie pod ukrytą tożsamością. Czego chcieć więcej w powieści przygodowej? Ano coś tam by się znalazło do pomarudzenia, ale niewiele.
Niewątpliwym atutem tej historii jest to, że akcja nawet na chwilę nie zwalnia. Już pierwsze strony wprowadzają operację przeprowadzaną przez główną bohaterkę na terytorium wroga. Czad –...
2023-07-14
„Miłość, pies i czekolada” to bardzo zgrabnie napisana obyczajówka. Autorka może pochwalić się dobrym stylem, zachęcającym do zagłębienia się w historię nawet te osoby, dla których nie jest to gatunek pierwszego wyboru – czyli na przykład dla mnie. 10/10? Nie, dlatego rozpiszę co jeszcze stanowiło dla mnie atut, a co mankament powieści.
Beata to bohaterka, z którą może utożsamiać się wiele kobiet. Ma swoje problemy, dziwactwa i wyobrażenia, jak każda z nas i musi mierzyć się z nimi na co dzień, możliwie nie obarczając nimi w stu procentach całej reszty świata, mającej swoje własne trudności. Ja miałam z tą postacią wiele wspólnego i to sprawiło, że autentycznie uśmiechałam się ze swego rodzaju współczuciem i zrozumieniem dla jej literackiej osoby. To duży plus dla powieści obyczajowej, w której zazwyczaj akcji jest niewiele, a która koncentruje się właśnie na autentyczności.
Jeśli już o tej ostatniej mowa – niestety, w tej książce nie uniknięto zabiegu, za pośrednictwem jakiego, mówiąc metaforycznie, dana postać potyka się o jeden wystający na chodniku ogromny kamień, okazujący się akurat tym konkretnym kamieniem pasującym do całej skomplikowanej układanki. To przenośnia, jak wspomniałam, bo nie chcę zdradzać szczegółów fabuły, ale głównej bohaterce przytrafia się przynajmniej naprawdę jeden niesamowicie absurdalny zbieg okoliczności, wpływający na całe życie jej i wszystkich osób w jej otoczeniu.
Sami bohaterowie są ciekawie rozpisani, wyraźnie różnią się osobowościami i przekonują do siebie. Nie ma krystalicznie czystych, ani zupełnie mrocznych charakterów, co jest niewątpliwym plusem. No i pieski. Jestem kociarą, ale relacje człowieka ze zwierzęciem zostały ujęte w książce naprawdę uroczo i prawdziwie.
Powieść rozczarowała mnie trochę pod koniec. Tak jak wcześniej nie zwróciłam uwagi na znajdujące się na niej uwagi, że jest to pozycja mocno związana z ideologią katolicką, tak dalej nie ma praktycznie strony, na której pewne poglądy nie byłyby powtarzane niby mantra. Ślub kościelny, łaska Boga, modlitwa – te motywy mi nie wadzą, ale w pewnym momencie tracimy gdzieś, moim zdaniem, bardzo ciekawie zapowiadający się wątek pracy w bibliotece, bo brakuje na niego miejsca.
Polecam. Ciekawy pomysł, życiowy i fajnie wprowadzający różne perspektywy spojrzeń na te same problemy. Pod koniec nudnawo, ale to i tak bardzo przyjemna lektura.
„Miłość, pies i czekolada” to bardzo zgrabnie napisana obyczajówka. Autorka może pochwalić się dobrym stylem, zachęcającym do zagłębienia się w historię nawet te osoby, dla których nie jest to gatunek pierwszego wyboru – czyli na przykład dla mnie. 10/10? Nie, dlatego rozpiszę co jeszcze stanowiło dla mnie atut, a co mankament powieści.
Beata to bohaterka, z którą może...
2023-07-03
Stanisław Lem przyzwyczaił nas do tworzenia pasjonujących powieści, ulokowanych w otoczce realiów science-fiction. Jak sam powtarzał, zazwyczaj uniwersa te nie były dla niego fabularnym celem samym w sobie. W przypadku „Śledztwa” mamy do czynienia z czymś zgoła innym, umiejscowionym w bardziej przyziemnych warunkach, wciąż niepozbawionym jednak typowego autorowi przeskakiwaniu po różnych nurtach myślowych. Czy ten zabieg okazał się trafny? Możliwe, mnie jednak nie przypadł do gustu.
Zaczynamy od historii kryminalnej. Od razu uderzył mnie fakt, jak bardzo technicznie i bezosobowo wydaje się podchodzić autor do swoich tworów, w tym bohaterów. W żadnym z nich, tak jak w historii nie wyczułam niczego fascynującego ani unikalnego. Zarzucona suchymi faktami, gromadzącymi się jeden na drugim, szybko zmęczyłam się tą prozą. Przestała mi smakować, przestała fascynować i kolejne strony przynajmniej od połowy książki przerzucałam już bardziej z konieczności niż zainteresowania ciągiem dalszym.
Od tego momentu bowiem mniej więcej powieść zagęszcza się niesamowicie, a jej elementy fabularne przechodzą w coś zupełnie innego niż sprawa zbrodni. Samo zabójstwo przestaje mieć znaczenie, zastąpione...
No właśnie – czym? Według autora posłowia – przewrotną formą podróży bohatera romantycznego. Możliwe, że tak było, jednak mi brakowało w tym całym pokręconym pomyśle uniesień serca i ducha czy moralnego niepokoju, takich jakie serwowały mi emocjonalnie „Solaris” czy „Niezwyciężony”. Odnosiłam za to wrażenie, że autor zabrnął w totalnie techniczne rozważania nad czymś, co mogłoby pozostać w sferze na wpół zacienionej.
Czy polecam? Nie. To z pewnością dobry zbiór rozważań na temat ludzkich poszukiwań odpowiedzi, ale przypaść może do gustu przede wszystkim koneserom bardzo konkretnego stylu literackiego, balansującego na krawędzi opisu technicznego. Do twórczości pana Lema wciąż będę gorąco zachęcać swoich znajomych, ale wybiorę za przykłady inne pozycje, które przemówiły do mnie bardziej.
Stanisław Lem przyzwyczaił nas do tworzenia pasjonujących powieści, ulokowanych w otoczce realiów science-fiction. Jak sam powtarzał, zazwyczaj uniwersa te nie były dla niego fabularnym celem samym w sobie. W przypadku „Śledztwa” mamy do czynienia z czymś zgoła innym, umiejscowionym w bardziej przyziemnych warunkach, wciąż niepozbawionym jednak typowego autorowi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-03-10
Margaret Atwood swoją „Opowieścią Podręcznej” przyzwyczaiła nas już do poruszania tematów trudnych. Jej najnowszy tomik poezji nie rozczarowuje – w każdym razie nie takiego czytelnika, który oczekuje równie wnikliwej oceny rzeczywistości.
Wiersze Atwood przesiąknięte są wieloma wątkami, a większość z nich porusza smutne struny w duszy odbiorcy. Przemijanie, do którego często nawiązuje, jest nieodłączną częścią życia, ale też czymś, co na co dzień wielu z nas wypiera, jako daleką przyszłość. Poezja powinna skłaniać do przemyśleń, do refleksji i spoglądania na świat poprzez warstwy banału, którymi się otacza. Nie mam tu na myśli bynajmniej czegoś negatywnego. Po prostu w natłoku codziennych trosk i zajęć czasem trudno o kontemplację rzeczywistości.
Poetka czaruje trafnością swoich spostrzeżeń, które zgrabnie, wręcz szokująco dobrze, balansują na krawędzi surowości i metaforyki. Ja sama nie zawsze w stu procentach potrafiłam rozczytać treść danego utworu, ale myślę, że odebrane z lektury emocje wzbogaciły mnie i zaspokoiły wiele duchowych potrzeb, jakie się już we mnie nagromadziły.
I teraz Wam się do czegoś przyznam. Nie przepadam za poezją. Mało który poeta trafia do mojego serca i rzadko kiedy czuję potrzebę wczuwania się w jego spojrzenie na świat.
Tyle, że w przypadku „Wierszy przychodzą późno”, nie musiałam wchodzić w niczyją parę kaloszy i starać się wczuj w nastrój utworów. Usłyszałam pisk wieloryba, poczułam drapanie zaostrzonego pióra na kartce papieru i zobaczyłam… i tak zdradziłam zbyt wiele.
Przeczytajcie, bo warto.
Margaret Atwood swoją „Opowieścią Podręcznej” przyzwyczaiła nas już do poruszania tematów trudnych. Jej najnowszy tomik poezji nie rozczarowuje – w każdym razie nie takiego czytelnika, który oczekuje równie wnikliwej oceny rzeczywistości.
Wiersze Atwood przesiąknięte są wieloma wątkami, a większość z nich porusza smutne struny w duszy odbiorcy. Przemijanie, do którego...
2023-04-19
Sir Terry Pratchett wielkim pisarzem był… po prostu był. Choć prawdopodobnie sam doceniłby gombrowiczowskie słodko-gorzkie puszczenie oka do czytelnika, przez całe życie cenił poszukiwanie swoich własnych odpowiedzi. Jako ikona fantastyki, osoba ciesząca się uwielbieniem fanów na całym świecie w końcu doczekał się swojej biografii. Czy udało się uchwycić chociaż zalążek jego osobowości w słowach składających się na tę pozycję?
Już pierwsze strony mówią nam o tym, kim jest autor biografii i dlaczego podjął się jej tworzenia. Rob Wilkins pracował jako osobisty asystent Terry’ego Pratchetta i postanowił wydać książkę, która pierwotnie miała powstać jako autobiografia. Nagła informacja o nieuleczalnej i straszliwej chorobie, przeszkodziła pisarzowi w dokończeniu wszystkich swoich planów.
To co jest w tej pozycji piękne, to właśnie piękno przyjaźni, jaka połączyła Pratchetta i Wilkinsa. Przez każdą jedną stronę tekstu przebija szacunek, oddanie i podziw tego drugiego. Rob Wilkins nie idealizuje jednak swojego pracodawcy. Opisuje go jako wybitnego, szczerego i lojalnego, ale nie pozbawionego wad. Nieraz jesteśmy świadkami wybuchów bezsensownej złości czy stawania wobec jakiegoś pomysłu z typowym dla siebie uporem. To jednak rysuje obraz człowieka… prawdziwego. Terry Pratchett nie był ideałem. Nigdy nikogo nie udawał, nie starał się wpasować w żadne konwenanse i co najważniejsze być może – potrafił przyznać się do błędu i zmienić swoje nastawienie, kiedy po przemyśleniu dana sytuacja rysowała mu się w innych barwach. Za to pokochały go miliony ludzi. Nie tylko za wielobarwny świat, obnażający ludzkie wady w inteligentny, ale szczery sposób. Także za to, że był prawdziwą osobą, spójną z ideami, które wplatał w swoje mądre książki.
Biografia składa się z dwóch części. Pierwsza z nich jest opisana w sposób bardziej techniczny. Przeplatana obrazami współczesności i opiniami Wilkinsa, stanowi mimo wszystko raczej zbiór notatek, przygotowanych przez Pratchetta na okoliczność pisania autobiografii i zebranych na jego temat faktów historycznych. Jedne historie wciągają bardziej, inne wydały mi się nieco przeładowane informacjami. Mnie osobiście nie zaintrygowały te rozdziały, które skupiały się na szczegółowym opisywaniu szczegółów kolejnych lat pracy zawodowej Pratchetta, który początkowo pracował jako dziennikarz. Pochłonął mnie natomiast styl i cała reszta historii.
Emocje wybijają się zwłaszcza w drugiej części książki, która opisuje wydarzenia oglądane i przeżywane już z perspektywy samego autora biografii. Poruszające było oglądanie także rozwoju relacji panów. Wilkins, który zaczął, nieco przypadkowo, jako pomoc techniczna, w końcu stał się w pełni zaangażowanym asystentem, by wreszcie wspierać swojego przyjaciela nawet w najprostszych czynnościach, kiedy Alzheimer zaczął zbierać swoje żniwo. To, czego nieco mi zabrakło to głębszego opisu relacji rodzinnych. O ile żona Lyn, była często wspominana, o tyle postać Rhianny, córki momentami ginęła na całe lata, a jej rola wydawała się zmarginalizowana.
Nie w sposób mi było nie zapłakać tak samo jak te kilka lat wcześniej nad ostatnimi latami życia autora. Nawet wtedy do końca walczył o swoje przekonania i robił to, co kochał. Bawił, uczył, rozkochiwał nas w swoim nie czarno-białym świecie fantazji. Inspirował przyszłych twórców, budził szacunek fanów, którzy zawsze mogli liczyć na jego obecność w niewyniesionej na piedestał formie. Świadomość, że ze świata zniknęła tak wartościowa osoba i że nigdy spod pióra Sir Terry’ego nie wyjdzie już żadna książka, do tej pory łamie mi serce. Zmierzenie się z jego biografią nie było dla mnie łatwe, ale w jakiś sposób przyniosło mi ukojenie, bo pomogło w jakiś sposób uporządkować sobie obrazy dotyczące jego osoby i fakty odwołujące się do twórczości – zarówno tej już napisanej, jak i tej, która odeszła wraz z autorem. Czy permanentnie się z nim pożegnałam? Nie, chyba nie. Terry Pratchett nie jest osobą, którą można lub chce się zapomnieć.
Szczegółów anegdotek nie zdradzę. Nie zepsuję Wam przyjemności odtwarzania ich osobiście.
Życzę nam wszystkim, aby pozycja ta doczekała się rychłego tłumaczenia na język polski i dotarła do szerszego grona odbiorców. Warto spędzić te kilkanaście godzin w towarzystwie mistrza pióra i jego prawej ręki.
Sir Terry Pratchett wielkim pisarzem był… po prostu był. Choć prawdopodobnie sam doceniłby gombrowiczowskie słodko-gorzkie puszczenie oka do czytelnika, przez całe życie cenił poszukiwanie swoich własnych odpowiedzi. Jako ikona fantastyki, osoba ciesząca się uwielbieniem fanów na całym świecie w końcu doczekał się swojej biografii. Czy udało się uchwycić chociaż zalążek...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Niektóre osoby nie potrafią i nie chcą odpuścić, kiedy złapią trop.
„Wykluczona” Katarzyny Wolwowicz to opowieść o pościgu za pragnieniami, a te różnią się u różnych bohaterów tej historii. Dla jednym będzie to marzenie o wolności, innych – chęć posiadania kogoś bliskiego, a kiedy stróżowie prawa będą próbowali prześcignąć seryjnego mordercę, ten zapoluje na swoją ostatnią, wypatrzoną ofiarę.
Co zwycięża w tym wyścigu? Szybkość, spryt czy może przekonania?
Powieść Katarzyny Wolwowicz to nie bajka i z całą pewnością z opisanych łowów nikt nie wychodzi z tym, z czym tak naprawdę wcześniej chciałby wyjść. To niewątpliwy plus tej książki, bo dobry kryminał musi mieć w sobie coś słodko-gorzkiego i mrocznego, aby budzić napięcie i rozterki u czytelnika.
Tytułowy bohater serii – Tymon Hanter, nasz „łowczy” i policjant w jednej osobie jest postacią, której mimo wad, trudno nie lubić. W powieści przewija się wiele wieloznacznych bohaterów, odmalowanych w odcieniach szarości, co również uważam za duży plus. Wydaje mi się, że niektóre relacje zostały jednak porzucone w trakcie rozpisywania fabuły, a niektóre potoczyły się zbyt przewidywalnie jak na mój gust. Może kolejne pozycje serii coś zmienią?
Zagadka jest ciekawa, dobrze rozpisana psychologicznie, ale i podatna na zgadywanie. Trochę szkoda, że prawie od razu poznajemy płeć tajemniczego mordercy, bo to odsiewa sporą część podejrzanych.
Na minus – wulgaryzmy. Liczne, choć mogło być gorzej. Taka chyba jednak natura nowo tworzonych polskich kryminałów. Szkoda.
„Wykluczona” to dobry kryminał z ciekawie rozpisanymi profilami psychologicznymi. Zwroty akcji są, dynamika – jest. Polecam, choćby dla potrzeby spędzenia nad książką kilku godzin dla relaksu.
Niektóre osoby nie potrafią i nie chcą odpuścić, kiedy złapią trop.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to„Wykluczona” Katarzyny Wolwowicz to opowieść o pościgu za pragnieniami, a te różnią się u różnych bohaterów tej historii. Dla jednym będzie to marzenie o wolności, innych – chęć posiadania kogoś bliskiego, a kiedy stróżowie prawa będą próbowali prześcignąć seryjnego mordercę, ten zapoluje na swoją...