Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Zaczynanie przygody z Guillaume Musso od "Zjazdu absolwentów" nie było dobrym pomysłem.
"Zjazd..." jest książką fenomenalną i jedna z nielicznych, przez które zdarzyło mi się zerwać noc, dlatego zabierając się za "Dziewczynę z Brooklynu" miałam podobne oczekiwania.
I niestety nie było fajerwerków.
Książka zaczyna się od dużego "C" i już od samego początku jesteśmy w nią zaangażowani. Z zapartym tchem śledzimy losy głównego bohatera, który próbuje znaleźć swoją ukochaną. Nie chcę tutaj się rozdrabniać, bo ta recenzja trwałaby wieki, więc powiem tylko, że do 3/4 książki dawałam jej mocne 8 gwiazdek na 10 możliwych.
I potem przyszło zakończenie.
Mam wrażenie, że autor się za bardzo pospieszył i nie dość, że punkt kulminacyjny, do którego dążymy przez całe 300 stron wybrzmiewa... nie, jednak nie. On nie wybrzmiewa. Cała otoczka związana z Anną w finale jest potraktowana bardzo, ale to bardzo po macoszemu. Jednak w pewnym momencie autor przypomina sobie, że "oho, jest finał i chyba muszę tu dołożyć jakiś plot twist". Który ( jak już jesteśmy przy ocenianiu i liczbach) ostatecznie wybrzmiewa na takie 3 na 10. Wspominałam, że autor za szybko skończył? No właśnie zabrakło mi wyjaśnienia pewnych wątków: jak na przykład skąd wziął się ten cholerny pożar, który za każdym razem jest podkreślany? Albo co się ostatecznie stało z Tedem i jego załogą G? Bo przyznam szczerze, że rozmowa Zohry ( chyba tak się odmienia jej imię) i naszego głównego bohatera też została potraktowana po macoszemu.
Jest mi przykro, bo naprawdę liczyłam na coś, co wgniecie mnie w fotel, ale chyba moje oczekiwania to przerosły i mam nadzieję, że jego kolejna książka będzie lepsza.

Zaczynanie przygody z Guillaume Musso od "Zjazdu absolwentów" nie było dobrym pomysłem.
"Zjazd..." jest książką fenomenalną i jedna z nielicznych, przez które zdarzyło mi się zerwać noc, dlatego zabierając się za "Dziewczynę z Brooklynu" miałam podobne oczekiwania.
I niestety nie było fajerwerków.
Książka zaczyna się od dużego "C" i już od samego początku jesteśmy w nią...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Muszę przyznać, że "These witches don't burn" zapowiadało się na dosyć ciekawą młodzieżówkę. Wątek młodych czarownic umiejscowiony w Salem, trochę licealnych klimatów, a do tego pary homoseksualne, które wiodą prym ( i już tutaj chcę zaznaczyć, że jest to niewątpliwa zaleta tej książki) oraz Łowcy Czarownic sprawiły, że z lekkim zniecierpliwieniem czekałam, aż wpadnie w moje ręce.
I jak szybko wpadła, tak szybko wypadła.
Nie oczekiwałam od tej książki, czegoś wybitnego i czegoś co wbije mnie w fotel, ale to ile dobrego słyszałam o tej książce sprawiło, że już miałam cień nadziei na fajną młodzieżówkę. Czy się zawiodłam? Może odrobinę.
Myślę, że zacznę od bohaterów, póki jeszcze pamiętam ich imiona. Do Hannah nie mam co się przyczepić, bo naprawdę dobrze mi się jej towarzyszyło i dzięki Bogu autorka nie zrobiła z niej typowej Mary Sue. Może było kilka momentów, gdzie miałam ochotę jej wygarnąć, ale byłam w stanie to jakoś zrozumieć. Nie trawię natomiast Veronici. I tutaj właśnie nie wiem, czy autorka właśnie tak ją chciała oddać ( bo jeśli tak to wyszło jej to bardzo dobrze i nie mam co się czepiać), ale jeśli tak nie było, to chyba trafi na moją zaszczytną listę najgorszych bohaterek, jakie miałam okazję spotkać. Polubiłam za to Gemme i Morgan, chociaż ta druga jakoś wydawała mi się rozmyta, jakby autorka zapomniała dodać jej kilka cech. To na co zwróciłam uwagę w tej książce, to fakt, że w pewnym momencie miałam przesyt bohaterami. Było ich o kilka za dużo i w niektórych momentach łapałam się na tym, że "kurde, kto to był?".
Tempo akcji jest jak najbardziej w porządku, ale co do fabuły widziałam pewne zgrzyty. Naprawdę nie chcę spoilerować, więc powiem tylko, że porzucenie wątku, który angażuje nas na początku było dla mnie nie zrozumiałe. Podobnie jak ostateczne "wyjaśnienie" tego, co faktycznie stało się z jednym z członków rodziny Hannah i jak w ogóle do tego doszło. Autorka wykreowała wokół tego wydarzenia dość dobrą otoczę i faktycznie utożsamiamy się z główną bohaterką i widzimy skalę problemu, ale to w jaki sposób zostało to ostatecznie potraktowane... no nie tego się spodziewałam i to w złym tego słowa znaczeniu.
Podsumowując jest to dobra młodzieżówka, ale niestety bez szału, a widać, że był tutaj potencjał.

Muszę przyznać, że "These witches don't burn" zapowiadało się na dosyć ciekawą młodzieżówkę. Wątek młodych czarownic umiejscowiony w Salem, trochę licealnych klimatów, a do tego pary homoseksualne, które wiodą prym ( i już tutaj chcę zaznaczyć, że jest to niewątpliwa zaleta tej książki) oraz Łowcy Czarownic sprawiły, że z lekkim zniecierpliwieniem czekałam, aż wpadnie w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Seria zaczynająca się "Okrutnym księciem" nie powaliła mnie już od samego początku. Nie wiedziałam skąd bierze się cały zachwyt nad tą książką, bo mnie nie kupiła ani bohaterami, ani relacjami między nimi, ani akcją. Dopiero w finale poczułam się na tyle zaangażowana, że mogłam tą książkę ocenić na wyżej niż 4 gwiazdki.
Potem przyszedł "Zły Król" i tutaj było lepiej. Akcja od początku mnie wciągnęła i nawet zrozumiałam Jude, a raczej jej działania w podjęciu swojego celu. Oczywiście były momenty, które zostały potraktowane po macoszemu (akcja pod wodą nadal nie wiem, po co tam była), ale w kontekście finału był to dobry tom.
Dlatego czekałam co pokaże nam "Królowa Niczego", bo to w końcu finał całej serii.
I cóż się tam stało...
Muszę przyznać, że chyba po raz pierwszy widzę w przypadku jakiejś serii, że z tomu na tom te książki są coraz cieńsze i jak w przypadku "Złego Króla" to jeszcze uszło, tak tutaj było to wyraźnie odczuwalne. Akcja leci w tym tomie na łeb na szyję i czytelnik nie ma momentu na złapanie oddechu. To taki sprint na 100 metrów i kiedy już go kończycie, macie przeczucie, że poszło to zbyt szybko i nawet nie zdążyliście spokojnie pomyśleć. Ale tempo i mała liczba stron, które tutaj ze sobą nie współgrają można przeboleć, bo czujemy się zaangażowani. A to jest ważny element każdej książki.
Jednak potem ku mojemu rozczarowaniu było tylko gorzej.
Oczekiwałam, że ten finał, który w poprzednich tomach zadziałał na mnie ze zdwojoną siłą, tutaj mnie powali i nie będę mogła się ponieść z podłogi.
I faktycznie nie mogłam się podnieść. Ale z ogromnego, ale to ogromnego ROZCZAROWANIA!
Ostatnie rozdziały całkowicie odebrały mi radość z czytania. Okej, akcja z wężem była to przetrawienia, chociaż ta przepowiednia jest tu tyle razy powtarzana, że szybciej od Jude wymyśliłam, co trzeba zrobić. Dalej nie wiem, dlaczego akurat wąż, ale to już mój personalny niesnasek. Jednak jeśli chodzi o relacje Jude i Cardana...
Miałam wrażenie, że czytam kiepski fanfic na Wattpadzie. Ta relacja, która od początku była charakterystyczna, wyróżniająca się na tle innych młodzieżówek fantastycznych, została tak FATALNIE zakończona, że ja w pewnym momencie po prostu miałam ochotę się z tego śmiać. Holly Black spełniła mokry sen fanów, ale przy tym wpakowała Jude i Cardana do tak już przejedzonego schematu, że ja osobiście ( gdybym miała kopię fizyczną, a nie miałam, bo czytałam w formie elektronicznej) wyrwałbym ostatnie 10 stron. To jest jeden z najgorszej zakończonych wątków jakie czytałam w życiu.
Wątek polityczny również mam wrażenie został potraktowany tak na odczepnego, a Jude w tym tomie w ogóle nie przypominała tej knującej, złowrogiej Jude ze "Złego Króla".
Wielkie rozczarowanie i niestety seria "Okrutny Książe" nie zagości w moim sercu.

Seria zaczynająca się "Okrutnym księciem" nie powaliła mnie już od samego początku. Nie wiedziałam skąd bierze się cały zachwyt nad tą książką, bo mnie nie kupiła ani bohaterami, ani relacjami między nimi, ani akcją. Dopiero w finale poczułam się na tyle zaangażowana, że mogłam tą książkę ocenić na wyżej niż 4 gwiazdki.
Potem przyszedł "Zły Król" i tutaj było lepiej. Akcja...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sięgając po "Martwy Sezon" cieszyłam się, że spotkam ponownie dość specyficzną, ale jednocześnie przewspaniałą rodzinę Garstków i ich perypetie. A dodając do tego trupa i trochę niestandardowy wątek romantyczny byłam trzy razy bardziej ciekawa i podekscytowana.
Jednak nie dostałam tego, czego się spodziewałam.
Rodzina Garstków przywitała mnie z otwartymi ramionami i akurat ten aspekt pani Jadowskiej udał się bez dwóch zdań. Wątek romantyczny również nie należy do najgorszych i myślę, że przysłowie "stara miłość nie rdzewieje" bardzo dobrze go ukazuje.
Co do wątku kryminalnego... no niestety zawiodłam się.
Pojawia się dopiero w drugiej połowie książki, przez co mam wrażenie, że pierwsza połowa jest zbytnio rozwleczona i przegadana. Niewiele się tam dzieje i myślałam, że "trup" jakoś to naprawi.
I tu znowu się zawiodłam.
Od samego początku wiemy, kto jest mordercą więc cała frajda uciekła nam sprzed nosa, a szukanie ciała przebiegło w równie rozwleczonym tempie, co pierwsza część książki. Jedyne co się udało w tym wątku, to dość oryginalny "pochówek", bo nawet sposób w jaki dochodzi do zabójstwa jest bardzo łatwy do domyślenia się ( zwłaszcza, że kilkadziesiąt stron przed finałem któryś z bohaterów właśnie o takim sposobie mówi).
Na plus mogę jeszcze powiedzieć, że wątek Przystani jest przedstawiony bardzo realistycznie i nie ma w nim zbytniego dramatyzmu, czego się obawiałam. Prawdopodobnie nie przebrnęłabym przez tą książkę, gdyby nie styl pisania pani Jadowskiej, który uwielbiam, bo sprawia, że nie wiemy, kiedy przerzucamy strony.

Sięgając po "Martwy Sezon" cieszyłam się, że spotkam ponownie dość specyficzną, ale jednocześnie przewspaniałą rodzinę Garstków i ich perypetie. A dodając do tego trupa i trochę niestandardowy wątek romantyczny byłam trzy razy bardziej ciekawa i podekscytowana.
Jednak nie dostałam tego, czego się spodziewałam.
Rodzina Garstków przywitała mnie z otwartymi ramionami i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Przyjaciele" to serialu, któremu nie trzeba przedstawiać. Pomimo, że ma już 25 lat nadal jest jednym z tych, które się nie nudzą.
Ja, niczym rasowy dinozaur, odkryłam go dopiero rok temu i nadal nie potrafię przestać go oglądać. Jak każdy mam swoje ulubione odcinki, bohaterów i cytaty (" I still have your letter!"), dlatego chciałam poznać jego kulisy.
Czy dała mi to książka Kelsey Miller? Nie koniecznie.
Jednak zacznijmy od plusów. Oprawa graficzna, kwestia łamania, zdjęć i grafiki jest w punkt. Podobnie jak tytułowanie poszczególnych rozdziałów i przytaczane wypowiedzi bohaterów. Podziwiam Miller za research, który zrobiła, bo przypisów jest kilkaset i naprawdę jest to kawał materiału. Czy jednak zawsze mowa jest o "Przyjaciołach"?
Mam wrażenie, że autorka w pewnych momentach za bardzo popłynęła i przytacza nam seriale, które m. in stanowiły konkurencję "Przyjaciołom", a o których nie chcemy wiedzieć tak wiele. Moim zdaniem za dużo tam statystyki, opisów innych seriali oraz kwestii, które z tym serialem mają cienką nić podobieństwa.
Mimo to myślę, że jest to pozycja dla fanów "Przyjaciół", bo można się wiele dowiedzieć, a czyta się to w zabójczo szybkim tempie.

"Przyjaciele" to serialu, któremu nie trzeba przedstawiać. Pomimo, że ma już 25 lat nadal jest jednym z tych, które się nie nudzą.
Ja, niczym rasowy dinozaur, odkryłam go dopiero rok temu i nadal nie potrafię przestać go oglądać. Jak każdy mam swoje ulubione odcinki, bohaterów i cytaty (" I still have your letter!"), dlatego chciałam poznać jego kulisy.
Czy dała mi to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O panu Musso słyszałam wiele dobrego. I to nie tylko w kontekście "Zjazdu absolwentów", ale również innych jego powieści. Jednak to właśnie "Zjazd..." przekonał mnie swoim opisem.
Bo powiedzmy sobie szczerze zjazd absolwentów to wydarzenie, na które pojechalibyśmy z samej ciekawości. "O ciekawe jak wygląda ta i ta", "Podobno ta i ta zrobiła to i to", "A tamten z klasy A..." i tak dalej i tak dalej.
I to właśnie ten wątek mnie do siebie przyciągnął... i długo nie puścił.
Musso ma bardzo lekki styl pisania i nawet nie zdajemy sobie sprawy, ile stron już przekartkowaliśmy. Napięcie może nie jest zbyt przesadne, ale sprawia, że nie potrafimy odłożyć książki choćby na moment. Poza tym słońce Lazurowego Wybrzeża wręcz bije nam z kartek i mamy wrażenie, że w oddali słychać szum wody. Co do bohaterów i ostatecznego finału mam małe "ale". Nie chcę jednak spoilerować.
Czy polecam? Oczywiście!
Poza "Siedmioma mężami Evelyn Hugo" dawno nie czytałam, czegoś tak wciągającego. Stąd moja rada: Nie zaczynajcie tej książki wieczorem, bo spędzicie nad nią całą noc ;)

O panu Musso słyszałam wiele dobrego. I to nie tylko w kontekście "Zjazdu absolwentów", ale również innych jego powieści. Jednak to właśnie "Zjazd..." przekonał mnie swoim opisem.
Bo powiedzmy sobie szczerze zjazd absolwentów to wydarzenie, na które pojechalibyśmy z samej ciekawości. "O ciekawe jak wygląda ta i ta", "Podobno ta i ta zrobiła to i to", "A tamten z klasy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mam bardzo duży problemem z tą książką.
Może nie jestem jeszcze na tyle świadomą i dorosłą kobietą, żeby w pełni zrozumieć pewne aspekty, ale muszę przyznać, że bardzo się zawiodłam. Historia Anny Kareniny jest powszechnie znana, więc myślę, że nie muszę jej tutaj streszczać i mogę przejść do opinii.
Bardzo lubię od czasu do czasu poczytać klasykę i tym razem padło na Lwa Tołstoja, bo nigdy nie miałam z nim wcześniej styczności. Nasłuchałam się dużo "ochów" i "achów" na temat "Anny Kareniny", dlatego to właśnie zabrałam się za tą powieść... i dostałam, coś czego bym nie spodziewała.
Jest to książka niewątpliwie długa ( ja czytałam ją podzieloną na 2 tomy) i wielowątkowa. Miałam wrażenie, że podobnie dużą liczbę bohaterów spotkałam tylko w "Lalce" Bolesława Prusa. Nie jest to ujma dla tej książki, ale po jakimś czasie to już zaczyna być męczące, zwłaszcza, że niektórzy bohaterowie są góra na 2 sceny i słuch po nich zanika. Rozumiem, że wnoszą coś do głównych wątków, ale mimo to, podejrzewam, że obeszłoby się bez nich.
To jednak jest najmniejszy problem.
Największym utrapieniem tej książki (tu podejrzewam, że zginę, ale no takie życie) jest ANNA KARENINA.
Dawno, ale naprawdę dawno (chyba od czasu czytania "Pokuty") nie spotkałam tak irytującej głównej bohaterki! Jak na początku byłam nią oczarowana, tak z czasem miałam wrażenie, że Anna traci rozum i staje się samolubnym, krzyczącym, histeryzującym dzieckiem, której jedyną kwestią (zwłaszcza w 2 drugim tomie) jest "Boże mój, Wroński mnie nie kocha". Miałam wrażenie, że ta kobieta nie wie, czego chce. Podejrzewam, że dlatego nie chciała rozwieść się z Kareninem, by w razie czego do niego wrócić.
Moim zdaniem jedyną dobrą decyzją, którą podjęła było rzucenie się pod tej pociąg. Skończyła tym przynajmniej męki czytelnika.
Nie zgadzam się z hasłem "Historia miłosna wszech czasów". Znam o wiele więcej lepszych historii i nie mówię tu wcale o literaturze obyczajowej/romansach/erotykach. Choćby w przywołanej już wcześniej "Pokucie" jest lepszy wątek romantyczny, niż tutaj.
To był największy minus tej książki, przez co nie mogłam cieszyć się tak bardzo lekturą. Autentycznie. Już wolałam czytać jak Lewin przez 5 stron kosi łąkę, niż sceny z Anną Kareniną.
Rozumiałam za to jej męża. Jakie emocje nim targały i dlaczego podjął takie, a nie inne decyzje. Moim zdaniem Tołstoj bardzo dobrze oddał jego charakter. Podobnie jak dobrze rozpisał historię Lewina i Kitty, która na początku nie była taka oczywista.
Podsumowując "Anna Karenina" nie zostanie moim ulubionym klasykiem. Powieść jest bardzo dobrze napisana i poprowadzona, ale nic poza tym.

Mam bardzo duży problemem z tą książką.
Może nie jestem jeszcze na tyle świadomą i dorosłą kobietą, żeby w pełni zrozumieć pewne aspekty, ale muszę przyznać, że bardzo się zawiodłam. Historia Anny Kareniny jest powszechnie znana, więc myślę, że nie muszę jej tutaj streszczać i mogę przejść do opinii.
Bardzo lubię od czasu do czasu poczytać klasykę i tym razem padło na Lwa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Mroczne intrygi" to seria, po którą nie zamierzałam sięgać. Rozczarowało mnie "Miasto Niebiańskiego Ognia" i przyznam szczerze, że miałam pewien problem ze zorientowaniem się, kto jest kim w rodzinie Blackthronów.
Minęły prawie trzy lata i tęsknota za Clare stała się na tyle silna, że wypożyczyłam "Panią Noc" oraz "Władcę Cieni", po czym... przepadłam.
Już nie chodzi o ilość stron, bo cała ta seria to pokaźne cegiełki, ale o świat Nocnych Łowców, za którym tęskniłam i styl pisania Cassandry Clare. Wykreowała bohaterów, którzy prawie z miejsca stali się moimi ulubionymi, jak i wróciła do tych bardzo dobrze nam znanych. Nic więc dziwnego, że pierwszy i drugi tom połknęłam za jednym zapachem.
Jednak "Królowej Mroku i Powietrza" zaczęłam się obawiać.
Jeszcze przed premierą słyszałam dużo opinii, że to nie jest najlepsza książka Clare i finał okazał się beznadziejny. Dlatego tknięta impulsem, żeby sprawdzić to na własnej skórze, nie czekałam na polską premierę, tylko zaczęłam czytać w oryginale.
Wbrew pozorom język pisania Cassandry Clare jest naprawdę przystępny i nie miałam z nim większych problemów, dlatego śmiało mogłam zanurzyć się w fabułę.
Już na samym początku uderza w nas finał "Władcy Cieni" i smutek, który ze sobą niesie. Prawie każda strona przesiąknięta jest bólem i cierpieniem, co tylko potwierdza, że Clare konsekwentnie prowadzi kreowaną przez siebie historię. Podobnie jak bohaterów, którzy podejmują daną decyzję i przez pół książki widzimy jej skutki (patrz. Julian i zaklęcie, o które prosił Magnusa). To zawsze podobało mi się w książkach Clare i na tym etapie mnie nie zawiodła. Jednak ja już mówimy o bohaterach warto wspomnieć, że akurat w tym tomie nie wszyscy się udali. Mam wrażenie, że jeśli Cassandra poświęciła większą uwagę jednemu bohaterowi, tak inny nagle bladł. Tak miałam z Dru i Emmą. Przez dwa pierwsze tomy postać Dru była dla mnie obojętna. Lubiłam ją, ale nie wiązałam z tą bohaterką takich uczuć, jakimi darzyłam Emmę. A tu nagle w 3 tomie rolę się odwróciły. Emma stała się dla mnie nie tyle obojętna, co wręcz przeźroczysta, jakby została pozbawiona celu i motywacji, które ją napędzały. Znalazła je jednak Dru, która muszę przyznać, że z tej ekipy z Ty'em i Kit'em była moją ulubioną postacią. Co do reszty Blackthornów moje uczucia się nie zmieniły. Podobało mi się za to rozwiązanie trójkąta Kierana, Cristiny i Marka, bo nigdy wcześniej w literaturze młodzieżowej się z takim nie spotkałam. A poza tym bądźmy szczerzy... Cristina to największy badass tej serii i po QOAID polubiłam ją jeszcze bardziej.
Co do bohaterów, których znałam z innych serii, to miałam wrażenie, że za dużo tam było Clary i Jace'a. Jak Magnus i Alec byli tam w konkretnym celu, tak Clace niekoniecznie tam pasowali. Ale może to moje odczucia, bo jakoś nigdy nie kochałam tak bardzo tego shipu.
Muszę jednak przyznać, że pierwszy raz w przypadku książek Cassandry Clare nie czułam takiego strachu, jak w księdze drugiej, gdzie trafiamy do Thule. Był to świat tak dla mnie nieprzyjemny, że jak czytałam te 200 stron (gdzieś około) to ciągle pod nosem mamrotałam: "Chodźmy już stąd. Wracajmy do L.A".
Chociaż tekst Raphaela na koniec... złoto!
Finał sam w sobie nie był niczym szczególnym, jeśli już przeczytaliśmy kilka książek Clare. Żałowałam tylko, że Zara nie została zadźgana, bo w pełni na to zasługiwała. Jest to prawdopodobnie pierwszy bohater wykreowany przez Cassandrę, który tak działał mi na nerwy. Nathaniel czy Jess z "Diabelskich Maszyn" to przy niej i jej ojcu pikuś.
Ostatnie strony również były bardzo w stylu "Miasta Niebiańskiego Ognia" ( tak, znowu mamy ślub) i w większości były one bardziej przegadane.
Podsumowując "Królowa..." nie zawiodła mnie tak jak się tego obawiałam, ale dostrzegłam kilka wad, które nie pozwoliły mi dać tej książce 10 na 10 gwiazdek. Niemniej jednak nie żałuję, że ją przeczytałam i myślę, że jak już dotrwaliście w tej serii do tego tomu, to śmiało możecie po niego sięgnąć ;)

"Mroczne intrygi" to seria, po którą nie zamierzałam sięgać. Rozczarowało mnie "Miasto Niebiańskiego Ognia" i przyznam szczerze, że miałam pewien problem ze zorientowaniem się, kto jest kim w rodzinie Blackthronów.
Minęły prawie trzy lata i tęsknota za Clare stała się na tyle silna, że wypożyczyłam "Panią Noc" oraz "Władcę Cieni", po czym... przepadłam.
Już nie chodzi o...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po przeczytaniu "Imperium Burz" naprawdę nie oczekiwałam od Maas czegoś wielkiego, a nawet się bałam, że da się ponieść emocjom i z finału "Szklanego Tronu" zrobi jeden, wielki patos, tak jak było to z zakończeniem wspomnianego piątego tomu. Nadzieję, że może nie będzie tak źle dała mi "Wieża Świtu", która jest najlepszą częścią tej serii i to nie tylko z powodu, że nie ma tam Aelin. Ale wracając do "Królestwa Popiołów".
Przed przeczytaniem nasłuchałam się wielu negatywnych opinii i moje obawy zwiększyły się nawet dwukrotnie. Byłam przekonana, że dostanę "Królestwo patosu, plagiatu i żenady", a nie faktycznie długo wyczekiwany finał. Na szczęście okazało się, że nie było, aż tak źle.
Zaczynając od plusów myślę, że warto wspomnieć o dobrym przedstawieniu bitew. Maas pokazała nam już w ACOWAR-ze, że potrafi pisać sceny batalistyczne i tu wyszło to bardzo w porządku. Podobało mi się również, że mogliśmy zobaczyć co się dzieje u poszczególnych bohaterów, a co za tym idzie zapoznać się z sytuacją jaka miała miejsce na danych frontach. Co do postaci, to sądzę, że wszyscy mięli jakiś udział w ostatecznym "wyglądzie" tego finału i zakończenie poszczególnych wątków też się Maas udało. Team work Doriana i Yrene z samego finału było chyba najlepszą rzeczą, jaka mogła zaistnieć.
Jednak jak już wspominałam "Królestwo popiołów" nie zostało moim ulubionym tomem i to z kilku ważnych (bynajmniej dla mnie) względów. Pierwszym jest postać Aeli, której nie potrafię strawić, ani tym bardziej zrozumieć już od "Królowej Cieni". Gwiazdunia z pieskiem wystawowym w postaci Rowana. Ona tam praktycznie nic nie robi, nie mówiąc już o jej "udziale" w samym zakończeniu i ostatecznym starciu. Bo powiedzmy sobie szczerze, Aelin, niby "wielka królowa", nawet nikogo z ważniejszych złoli na przestrzeni całej serii nie zabiła i szkoda, że to ostatecznie jej nikt nie zabił. Drugą z wad tej książki jest fakt, że Sarah notorycznie uprawia autoplagiat i jedne z charakterystycznych zdań z Dworów zaczynają pojawiać się w Szklanym. Mnie to strasznie irytowało, bo wiem, że te konkretnie kwestie wiążą się z innymi bohaterami, niż z tymi tutaj. Nie mówiąc już, że Maas tworzy milion bohaterów, którzy MUSZĄ znaleźć swoją drugą połówkę z drugim milionem. I jak jeszcze w Dworach dało się to jakoś zgrabnie ominąć, tak czytając "Królestwo..." dziwiłam się, dlaczego Maas nie zrobiła im wszystkim jednego zbiorczego wesela.
Podsumowując, cieszę się, że mam tą serię za sobą, bo niektóre postacie dało się polubić, ale lepiej bawiłam się przy Dworach, niż z Królową Nic Nie Robię i jej historią.

Po przeczytaniu "Imperium Burz" naprawdę nie oczekiwałam od Maas czegoś wielkiego, a nawet się bałam, że da się ponieść emocjom i z finału "Szklanego Tronu" zrobi jeden, wielki patos, tak jak było to z zakończeniem wspomnianego piątego tomu. Nadzieję, że może nie będzie tak źle dała mi "Wieża Świtu", która jest najlepszą częścią tej serii i to nie tylko z powodu, że nie ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po finale "Imperium Burz" miałam ochotę już więcej nie sięgać po tą serię. Miałam dość irytującej Aelin, Rowana, który ewaluował w pantoflarza i miliona bohaterów, którzy odnajdują miłość swojego życia w drugim milionie bohaterów tej samej serii. Jednak po roku przerwy postanowiłam dać tej historii jeszcze jedną szansę i sięgnęłam po "Wieżę Świtu".
Nie miałam zbyt wygórowanych oczekiwań, ale powiem szczerze, że ta książka mnie zaskoczyła. Uwaga! Pozytywnie!
Chaol'a lubiłam od pierwszej części, więc tom poświęcony jego przeżyciami na Południowym Kontynencie wydawał się fajną odskocznią od wiecznie denerwującej Aelin i jej pieska Rowana. I tak się stało. Tempo akcji, bohaterowie, ich historie i piękne krajobrazy... wszystko to sprawiło, że z przyjemnością czytało mi się "Wieżę Świtu" i naprawdę nie obraziłabym się, gdyby ci bohaterowie dostali jeszcze więcej "miejsca" (chyba tak to mogę określić) w następnym tomie.
Jednak nie ma książki bez wad, zwłaszcza gdy mówimy o Sarah J. Maas. Tym razem sceny seksualne wypadły odrobinę lepiej od tych z "Imperium Burz", ale największe oburzenie przeżyłam w chwili, gdy Sartaq wypowiada słowa "Żałuję, że nie mieliśmy więcej czasu"...
No brawo Sartaq. Widzę, że nie marnowałeś czasu i przeczytałeś ACOWAR.
Taki przykładów jest kilka, ale nie umniejsza to w większym stopniu tego tomu i zgadzam się z większością, że jest to najlepszy tom z serii Szklany Tron.

Po finale "Imperium Burz" miałam ochotę już więcej nie sięgać po tą serię. Miałam dość irytującej Aelin, Rowana, który ewaluował w pantoflarza i miliona bohaterów, którzy odnajdują miłość swojego życia w drugim milionie bohaterów tej samej serii. Jednak po roku przerwy postanowiłam dać tej historii jeszcze jedną szansę i sięgnęłam po "Wieżę Świtu".
Nie miałam zbyt...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Do tego nie potrzebne są zbędne polecajki.
Tylko wolny dzień ( z uwzględnieniem paru godzin nocnych), kilka kubków kawy i brak reszty domowników.
To po prostu trzeba przeczytać.

Do tego nie potrzebne są zbędne polecajki.
Tylko wolny dzień ( z uwzględnieniem paru godzin nocnych), kilka kubków kawy i brak reszty domowników.
To po prostu trzeba przeczytać.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie wiem, co tak naprawdę sądzę o tej książce.
Uległam wielkiemu BUM i na fali powszechnych zachwytów przeczytałam ją i... się rozczarowałam.
Ale zacznijmy od plusów. Język Holly Black jest naprawdę bajkowy i niezwykły. Zabieg z nieoczywistymi działaniami bohaterów również mi się podobał, podobnie jak cały wykreowany świat.
Jednak ta historia mnie nie kupiła. Była dobra, ale nie zachwycająca, tak jakbym się tego spodziewała po wszystkich "ochach" i "achach".
I nie wiem czy warto czytać drugi tom.

Nie wiem, co tak naprawdę sądzę o tej książce.
Uległam wielkiemu BUM i na fali powszechnych zachwytów przeczytałam ją i... się rozczarowałam.
Ale zacznijmy od plusów. Język Holly Black jest naprawdę bajkowy i niezwykły. Zabieg z nieoczywistymi działaniami bohaterów również mi się podobał, podobnie jak cały wykreowany świat.
Jednak ta historia mnie nie kupiła. Była dobra,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie powiem, że jest to łatwe rozstanie się z tą serią.
Polubiłam ją już od pierwszego tomu, czyli "Mroczniejszego odcienia magii" i przepadłam po genialnym "Zgromadzeniu cieni". Od "Wyczarowania światła" oczekiwałam czegoś podobnego i w gruncie rzeczy się nie zwiodłam.
Pełnowymiarowi bohaterowie, ciekawe wątki, a także wartka akcja, pozwoliły bym nie odkładała tej książki przez cały dzień.
Mam jednak pewien zgrzyt z tym tomem.
Nie mamy tutaj chwili przestoju. Praktycznie na każdej stronie dzieje się coś istotnego i... to jest właśnie to, co mi nie bardzo pasowało. Oczywiście autorka mistrzowsko poprowadziła tempo, jednak tam wszystko szło zgodnie z planem. Na jednej stronie bohaterowie wpadają na pewien pomysł, trzy strony dalej dochodzi on do skutku, za następne dwie kończy się on pełnym sukcesem. Brakowało mi tam takich małych błędów, niedopowiedzeń, żeby właśnie coś nie poszło zgodnie z planem.
Do niczego innego nie mogę się przyczepić, bo reszta jest po prostu genialna.

Nie powiem, że jest to łatwe rozstanie się z tą serią.
Polubiłam ją już od pierwszego tomu, czyli "Mroczniejszego odcienia magii" i przepadłam po genialnym "Zgromadzeniu cieni". Od "Wyczarowania światła" oczekiwałam czegoś podobnego i w gruncie rzeczy się nie zwiodłam.
Pełnowymiarowi bohaterowie, ciekawe wątki, a także wartka akcja, pozwoliły bym nie odkładała tej książki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Muszę przyznać, że po tej serii spodziewałam się kompletnie czegoś innego. Swoją przygodę z panią Miszczuk zaczęłam od niefortunnego "Wilka", który do tej pory jest jedną z najgorszych książek jaki czytałam. Dlatego sięgając po "Kwiat Paproci" byłam trochę sceptycznie nastawiona...
I niepotrzebnie!
Seria pomimo lekko irytującego stylu języka była całkiem przyjemna. Z główną bohaterką łatwo można było się utożsamić, podobnie jak z jej poczuciem humoru. Cały motyw z mitologią słowiańską podaną w takiej formie okazał się strzałem w dziesiątkę, przez co mam ochotę dowiedzieć się więcej na temat tych wierzeń!
Co prawda zakończenie serii, podobnie jak niektóre wątki (choćby ten z ojcem Gosi) można było przewidzieć, jednak nie raziło to tak bardzo i przez lekturę się dosłownie płynęło ;)

Muszę przyznać, że po tej serii spodziewałam się kompletnie czegoś innego. Swoją przygodę z panią Miszczuk zaczęłam od niefortunnego "Wilka", który do tej pory jest jedną z najgorszych książek jaki czytałam. Dlatego sięgając po "Kwiat Paproci" byłam trochę sceptycznie nastawiona...
I niepotrzebnie!
Seria pomimo lekko irytującego stylu języka była całkiem przyjemna. Z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po prawie, że genialnej "Obsesji" byłam pewna, że "Paranoja" wbije mnie w fotel i długo z niego nie wstanę.
Niestety, tak nie było.
Mam wrażenie, że czytałam jakiś dobry fanfik na podstawie pierwszej części, niż jej oficjalną kontynuację.
Bohaterowie stracili na wartości. Szczególnie Marek, którego w "Obsesji" typowałam na kolejnego książkowego męża. W dwójce odniosłam wrażenie, że autorka nie do końca wiedziała, jak odtworzyć tego samego bohatera. To samo z Joanną. Tutaj dostałam prawie inną kobietę.
Styl również mi nie przypadł do gustu. Spotkamy się tutaj z narracją trzecioosobową, jednak w przeciągu jednego akapitu dostajemy punkty widzenia co najmniej dwóch bohaterów. W pewnych momentach było to mylące i irytujące. Większość scen się nie kleiła, a klimat całkowicie umarł.
Jedyne, co ratowało tą historię, to ciekawy wątek kryminalny i sama końcówka. Dosłownie ostatnie dziesięć stron.
Podsumowując, lepiej chyba, żeby autorka nie kontynuowała tej serii i poprzestała na pierwszym tomie.

Po prawie, że genialnej "Obsesji" byłam pewna, że "Paranoja" wbije mnie w fotel i długo z niego nie wstanę.
Niestety, tak nie było.
Mam wrażenie, że czytałam jakiś dobry fanfik na podstawie pierwszej części, niż jej oficjalną kontynuację.
Bohaterowie stracili na wartości. Szczególnie Marek, którego w "Obsesji" typowałam na kolejnego książkowego męża. W dwójce odniosłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pani Katarzyna na niewątpliwie świetne pomysły na fabuły książki. Nie mówię tylko o tej konkretnej serii, ale również o kilku innych. (Prócz "Wilka", którym rzucałam o ścianach. I to nie w tym dobrym znaczeniu)
Bohaterowie również są w porządku i nie mamy ochoty zamordować praktycznie żadnego z nich.
Szanuję też wiedzę pani Miszczuk, bo widać, że solidnie się do tego przyuczyła.
Jednak jej styl pisania mnie irytuje.
Nie wiem, dlaczego, bo naprawdę szybko się to czyta, ale mam wrażenie, jakbym miała do czynienia z średnim fanfikiem na Wattpadzie.
Niektóre sytuacje również są wtórne, a kilka wydarzeń nielogicznych, co niestety mnie rozczarowało, bo książka zapowiadała się naprawdę dobrze.

Pani Katarzyna na niewątpliwie świetne pomysły na fabuły książki. Nie mówię tylko o tej konkretnej serii, ale również o kilku innych. (Prócz "Wilka", którym rzucałam o ścianach. I to nie w tym dobrym znaczeniu)
Bohaterowie również są w porządku i nie mamy ochoty zamordować praktycznie żadnego z nich.
Szanuję też wiedzę pani Miszczuk, bo widać, że solidnie się do tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po wielu "ochach" i "achach" nad tą serią postanowiłam się w końcu za nią zabrać i sprawdzić, o co tyle hałasu.
Dwa pierwsze tomy były w porządku. Lekkie młodzieżówki z ciekawymi elementami fantastyki i bohaterami, których da się polubić (#teamDorian).
Nadzieję zaczęłam tracić po trzecim tomie. Wejście Rowana i cała "przemiana" głównej bohaterki nie za bardzo mi się spodobała. Była ciekawym zwrotem akcji i godnym pogratulowania złamaniem pewnego schematu odnoszące się do wątku romantycznego.
Ale...
Potem przyszedł tom czwarty.
I stałam się prawdopodobnie jedyną osobą, która znienawidziła Aelin i Rowana ( bo oni zawsze w pakiecie). Na tle innych bohaterów (np. Aediona czy Manon) oni stanowili kilku tonową kulę u nogi całej fabuły konsekwentnie ciągnąc ją w dół, obierając czytelnikowi radość czytania. Na tą chwilę nie znam bardziej irytującej pary, co sprawiło, że ten tom wypadł najsłabiej ze wszystkich.

Po wielu "ochach" i "achach" nad tą serią postanowiłam się w końcu za nią zabrać i sprawdzić, o co tyle hałasu.
Dwa pierwsze tomy były w porządku. Lekkie młodzieżówki z ciekawymi elementami fantastyki i bohaterami, których da się polubić (#teamDorian).
Nadzieję zaczęłam tracić po trzecim tomie. Wejście Rowana i cała "przemiana" głównej bohaterki nie za bardzo mi się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Może ten poradnik nie powie Ci jak zdobyć idealnego faceta.
Może wszystkie porady nie znajdą życiowego zastosowania.
Może nie wszystkie sytuacje tutaj zawarte muszą dotyczyć ciebie.
Ale...
Ten poradnik może Ci pokazać jak nie zostać w pełni zdominowaną przez faceta. Podpowie Ci jak pielęgnować swoją godność i swoje poczucie wartości, które (uwaga to może być szok dla niektórych!) nie zależy tylko i wyłącznie od twojego chłopaka/męża/partnera. Możemy tutaj spotkać feministyczne poglądy, ale są to jego zdrowe przejawy.Niektóre porady są trafne i łatwo możemy wprowadzić je w życie. Jednak do czytania tego typu poradników należy podchodzić z otwartym umysłem. Ja tak zrobiłam i się nie zawiodłam. Nie wszystkim on się musi podobać. Ale halo czy jakakolwiek książka wzbudzi zachwyt u wszystkich?

Może ten poradnik nie powie Ci jak zdobyć idealnego faceta.
Może wszystkie porady nie znajdą życiowego zastosowania.
Może nie wszystkie sytuacje tutaj zawarte muszą dotyczyć ciebie.
Ale...
Ten poradnik może Ci pokazać jak nie zostać w pełni zdominowaną przez faceta. Podpowie Ci jak pielęgnować swoją godność i swoje poczucie wartości, które (uwaga to może być szok dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To było chyba najsłabsze spotkanie jakie miałam z jakimkolwiek autorem.
Nie będę się nad tym długo rozwodzić, bo chcę jak najszybciej zapomnieć o tej książce, dlatego powiem tak:
Główna bohaterka jest irracjonalną kobietą. Może nie debilką, ale jakieś klepki jej brakuje.
Cała intryga również nie odbiega od bohaterki.
I jeśli narracja mogła uratować ten "kryminał", to nawet tutaj autorka zawaliła, przez co irytowało nas to przez całą lekturę.
Nie polecam.

To było chyba najsłabsze spotkanie jakie miałam z jakimkolwiek autorem.
Nie będę się nad tym długo rozwodzić, bo chcę jak najszybciej zapomnieć o tej książce, dlatego powiem tak:
Główna bohaterka jest irracjonalną kobietą. Może nie debilką, ale jakieś klepki jej brakuje.
Cała intryga również nie odbiega od bohaterki.
I jeśli narracja mogła uratować ten "kryminał", to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czuję, że jestem jedną z niewielu osób, których nie usatysfakcjonowało to zakończenie serii.
Widziałam całą masę pozytywnych opinii i z takim nastawieniem zaczęłam czytać ten tom. I to był błąd.
Nie dość, że przez dość długi czas nie mogłam się wgryźć w fabułę, to na dodatek miałam wrażenie, że pierwsza połowa ( a raczej ta "wycieczka" do piekieł) niepotrzebnie się wydłuża i czytelnik dostaje tylko opis pierwszego razu (chyba, bo tutaj mogę się mylić, zwłaszcza, że czytałam dość dawno) Jace'a i Clary.
Druga połowa była trochę lepsza. I jak podobało mi się rozwiązanie wątku Simona, tak scena finałowa i epilog mnie dobiły. Ja rozumiem, że Clare chciała to wszystko zakończyć to w taki sposób, ale mi w dużej mierze wydawało się to trochę nierealne. W sensie pod koniec mamy takie "Ach, czyli te wszystkie tomy doprowadziły nas do szczęśliwego zakończenia, gdzie zło zostało pokonane i bohaterowie nie mają żadnych traum z tym związanych. To po co było to pierwsze pięć tomów?"
I w przypadku tej książki nie zgadzam się z opinią, że Clare jest królową zakończeń.

Czuję, że jestem jedną z niewielu osób, których nie usatysfakcjonowało to zakończenie serii.
Widziałam całą masę pozytywnych opinii i z takim nastawieniem zaczęłam czytać ten tom. I to był błąd.
Nie dość, że przez dość długi czas nie mogłam się wgryźć w fabułę, to na dodatek miałam wrażenie, że pierwsza połowa ( a raczej ta "wycieczka" do piekieł) niepotrzebnie się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to