-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
-
Artykuły„Dwie splecione korony”: mroczna baśń Rachel GilligSonia Miniewicz1
-
ArtykułyZbliżają się Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie! Oto najważniejsze informacjeLubimyCzytać2
-
ArtykułyUrban fantasy „Antykwariat pod Salamandrą”, czyli nowy cykl Adama PrzechrztyMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2019-08-01
2019-07-01
Jak ściągnąć na siebie klątwę dosięgającą każdego, kto ośmieli Ci się pomóc? Wystarczy jedna chwila, uwolniony gniew i podniesienie ręki na niewłaściwą osobę. A wszystko przez brak akceptacji drogi życiowej pierworodnego syna...
Cóż uczynił wyrodny syn w siódmej części "Wojen Wikingów"? Został mnichem. Za co ojciec odebrał mu imię, nadał nowe - Judasz (co świadczy, że dumny wiking nie puszczał mimo uszu faktów o religii chrześcijańskiej) i rozsierdzony zabija opata, który staje mu na drodze. Brzmi jak Uhtred, którego znamy, prawda? Porywczy, gwałtowny, w pierwszym szeregu do walki o słuszną sprawę.
Wydawałoby się, że 50-letni mężczyzna zdaje sobie sprawę, że kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Ale z drugiej strony, kto nie zginie z mieczem w ręku, ten nie idzie do Walhalli. Uhtred prowadzony tą myślą, wyklęty przez Kościół i wygnany, postanawia zrealizować swój życiowy cel - odzyskać Bebbanburg. Uzbrojony we własny spryt, kipiący gniewem, zabierając ze sobą drużynę, której żadna klątwa niestraszna rusza w kierunku Northumbrii. Czy coś jeszcze jest w stanie mu zaszkodzić?
Pogański Pan. Tym razem wyjątkowo nie mam problemu z interpretacją tytułu. Któż może bardziej zasłużyć na nazwanie poganinem niż woj wychowany przez wikingów, wierzący w starych bogów w chrześcijańskim państwie, wyklęty i pozostawiony przez Kościół, którego interesów bronił jako królewski wysłannik przez większą część swego życia? Paradoksalnie, okryty klątwą nareszcie był wolny i mógł żyć w zgodzie jedynie ze swoimi przekonaniami.
Jak dla mnie najlepszą częścią VII tomu był opis próby dostania się do warowni bebbanburgskiej. Brawurowy, przemyślany, ale swoją drogą tak niedorzeczny, że z zapartym tchem śledziłam rozwój wypadków. Niestety późniejsze zdarzenia już nie są tak fascynujące. Duńczycy atakują, trzęsąc całym królestwem saksońskim, a sytuacje ratuje Uthred, który wykazuje się niebywałym sprytem i intelektem. Naprawdę doceniam jego nieszablonowe pomysły i prowadzone intrygi, które wybuchają nieprzewidywanymi zwrotami akcji. Mimo to, nie wierzę, że w całej Saksoni, nie znalazł się chociaż jeszcze jeden myślący dowódca... Ale może to specyfika gatunku, w końcu czytamy historię Uthreda, opowiadana przez niego samego, więc któż jak on. Jednak zaskoczyło mnie, że główny bohater jest skłonny do refleksji. Powoli, poprzez skorupę dumy i buty, przesącza się myśl, że pewnego dnia jego dłoń nie będzie mogła unieść miecza i tarczy, a pieśni zaczną sławić innego wojownika.
Co do pozostałych postaci, tym razem na pierwszy plan wybija się Osberth vel Uthred, który okazuje się nieodrodnym synem swojego ojca, okrywając się sławą w prowadzonych walkach. Pozostałe postacie nie zaskakują swoimi poczynaniami, odtwarzając znane z poprzednich tomów schematy. Dodatkowo autor głęboko rozczarował mnie opisem odejścia z kart książki dwóch postaci, a właściwie jego brakiem. Nawet biorąc pod uwagę surowość charakteru wikingów tak bezosobowego ucięcia wątku tych bohaterów się nie spodziewałam. Dobrze, że "Pogański Pan" broni się dobrą końcówką, bo w przeciwnym wypadku, historię jako całość oceniłabym dużo niżej.
Mimo nieopuszczającej mnie przez większość czasu natrętnej myśli, że mimo co raz częstszych refleksji głównego bohatera i dobrych momentów, "Pogański Pan" jest pisany tylko po to, aby historia trwała, nadal polecam całą serię. Jeśli wśród 7 tomów, tylko jeden okazał się słabszy, nie można przekreślać świetnie prowadzonej historii. Tym bardziej, iż finał VII części obiecuje, że w tomie ósmym będzie się działo...
Jak ściągnąć na siebie klątwę dosięgającą każdego, kto ośmieli Ci się pomóc? Wystarczy jedna chwila, uwolniony gniew i podniesienie ręki na niewłaściwą osobę. A wszystko przez brak akceptacji drogi życiowej pierworodnego syna...
Cóż uczynił wyrodny syn w siódmej części "Wojen Wikingów"? Został mnichem. Za co ojciec odebrał mu imię, nadał nowe - Judasz (co świadczy, że dumny...
2019-05-25
Anglosaska ziemia zapłonęła od iskier krzesanych przez krzyżowane miecze. Można się nauczyć żyć w morzu ognia lub zginąć. Nikt nie jest bezpieczny, wróg może uderzyć z każdej strony i o dowolnej porze. Ale czy po tak długim czasie kogokolwiek to szokuje? Podejrzewam, że społeczeństwo stać było jedynie na milczącą akceptację, przeplataną modlitwami do bóstw. Bo co biedni szaraczkowie mogą zrobić wobec kapryśnej armii?
Duńczycy pod wodzą jarlów Haestena i Haralda zalewają królestwo Alfreda niczym natrętna szarańcza. Do Wessexu od strony morza nadciągnęło kilkadziesiąt okrętów, a kilkutysięczna armia ani myśli opuszczać Kentu. Uhtred, odpowiedzialny za obronę Londynu, oczywiście chce złapać za miecz i za jego pomocą wbić najeźdźcy rozum do głowy. Niestety, wierzący w moc słowa król Alfred, nakazuje wypracować porozumienie z jednym z jarlów – Haestenem. Przeklinający w duchu Uhtred, przystaje na połowiczne rozwiązanie i po zakończonych negocjacjach, wyrusza do Aescengum, by w końcu dać upust żądzy mordu i stanąć naprzeciw Haralda Krwawowłosego. Podczas tej wyprawy, po raz kolejny piękna kobieta, ściągnie nieszczęście na głowę głównego bohatera. Użyje do tego broni i oddziału wojów – jak to potrafi niebezpieczna Dunka…
Wracając natomiast do pierwszoplanowej postaci. Podczas czytania, nie mogłam pozbyć się z głowy kwestii posłuszeństwa Uhtreda wobec króla Alfreda. Wojownik mimo widocznej niechęci i oporu, jaki wywołują w nim królewskie rozkazy, nadal pozostaje wierny danemu słowu. Czy to tylko honor? Czy chęć bycia człowiekiem, na którym można polegać? Niesamowite, jak bardzo można było zawierzyć temu człowiekowi – jest w stanie dotrzymać przysięgi nawet kosztem swojego życia czy wygody. Mam wrażenie, że w teraźniejszości, takich ludzi można ze świecą szukać… Jednocześnie niezmiernie cieszy mnie to, że Uthred ma odwagę, by mimo wiążącej go przysięgi odważnie wypowiedzieć swoje zdanie i dyskutować ze swoim królem. Nie jest uległym potakiwaczem, lecz wolnym, myślącym człowiekiem, śmiało wypowiadającym swoje zdanie. Podejrzewam, że ze względu na te cechy, paradoksalnie coraz bardziej zdobywał szacunek u króla, zmęczonego otaczającymi go sługusami, którzy byli w stanie wymamrotać jedynie: „Tak, Panie”. Czyżby w Uthredzie odzywało się wychowanie wśród Wikingów? Z pewnością wykorzystał je, by być równym przeciwnikiem – wiedząc, co jest najważniejsze dla wikinga i jakim szacunkiem duńscy wojownicy darzą ludzi inteligentnych i walecznych.
Jeżeli chodzi o konstrukcję akcji, nie podobało mi się nagromadzenie relacji ze starć. Oddaję autorowi, że kunszt, z jakim opisuje potyczki jest niesamowity – zwykle nudzące mnie w innych powieściach fragmenty, podniósł do rangi obrazu malowanego słowem. Lecz mimo dalszego utrzymania stylu, który mnie urzekł i chwycił za serce, scen batalistycznych było dla mnie zdecydowanie za dużo i zacierały mi pełnię przyjemności z czytania. Chociaż z drugiej strony czego miał spodziewać się czytelnik? Wróg naciera z każdej strony i nie ma chwili wytchnienia, gdy walka toczy się o przetrwanie kraju. Aż dziw, że w bitewnym szale postępowanie bohaterów jest wciąż przemyślane i klarowne. Brawa dla autora za utrzymanie logiki w ryzach!
Jednym z wniosków, który kształtuje się w mojej głowie po przeczytaniu pięciu tomów sagi, jest fakt, że Wikingowie byli jednym z bardziej postępowych lub po prostu nieprzesiąkniętych propagandą ludów swoich czasów. Nie traktowali kobiet, jak ludzi drugiej kategorii, lecz z szacunkiem i podziwem, jeżeli zasłużyły na to swoim postępowaniem. Dzięki takiemu podejściu, niezaprzeczalnym plusem całej serii są wyraziste postacie kobiece przewijające się przez kolejne księgi sagi. W “Płonących ziemiach” scenę skradła Skade. Idealnie wykreowana postać, potrafiąca w razie potrzeby wzbudzić zachwyt swoją urodą lub trwogę odpowiednio wypowiedzianymi słowami. Określana wiedźmą – kobietą obdarzoną wiedzą, wzbudzającą szacunek i respekt. Aż szkoda, że przez wieki to słowo nabrało jednoznacznie negatywnego znaczenia – czyżby myślące kobiety to było coś złego? :D
Jestem zaintrygowana tą powieścią – magia Północy trwa dalej, niosąc mnie przez fale ścierających się sił. (Ale proszę, oby w szóstej części było mniej bitew!) Zastanawiam się, czy ktokolwiek będzie w stanie zapanować nad oboma narodami? Czy pokój jest tylko chrześcijańską mrzonką, która zostanie starta przez religię wojny otwierającej wrota do Walhalli? Czas pokaże.
Anglosaska ziemia zapłonęła od iskier krzesanych przez krzyżowane miecze. Można się nauczyć żyć w morzu ognia lub zginąć. Nikt nie jest bezpieczny, wróg może uderzyć z każdej strony i o dowolnej porze. Ale czy po tak długim czasie kogokolwiek to szokuje? Podejrzewam, że społeczeństwo stać było jedynie na milczącą akceptację, przeplataną modlitwami do bóstw. Bo co biedni...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-04-30
Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie jak mogłaby brzmieć tytułowa „Pieśń miecza”. Czy to szczęk mieczy uderzających o siebie, ledwo słyszalne drżenie broni przed walką, a może ostrze zagłębiające się w ciało wroga? Czy raczej to zew w duszy, nie pozwalający odnaleźć się w czasach pokoju, zmuszający do tęsknoty za polem walki? A czym jest dla Bernarda Cornwella, który z każdym tomem rozbudza w mnie marzenie, by doświadczyć czasów wikingów na własnej skórze? Albo inaczej: czym myślę, że jest dla autora sagi „Wojny Wikingów” w moim mniemaniu 😉 Choć nie przeczę, że z miłą chęcią poruszyłabym ten temat osobiście.
Od wydarzeń ukazanych w poprzednim tomie upłynęło kilka lat. Spotykamy się z bohaterami w 885r., w czasach pokoju. Lecz obserwując dążenia zarówno Sasów, jak i Duńczyków, wydaje się, iż raczej jest to okres przezbrojenia się i cichego śledzenia poczynań przeciwników. Biorąc pod uwagę te kwestie, niezbyt zdziwiła mnie wieść, która wstrząsnęła Mercją: Thutgilsonowie, wiodąc za sobą zastępy wikingów, zajęli Londyn, a blady strach padł na mercjańską społeczność. I co postanawia miłościwie panujący król Alfred? Wysyła w bój Uhtreda. Mimo unoszącej się pomiędzy wojami niechęci, władca musi przyznać, że jeżeli chce dokonać niemożliwego, musi postawić właśnie na earla. Ale czy ktokolwiek przewidział, że najeźdźcy zechcą szukać sojuszników na saskiej ziemi? I również wykorzystać w tym celu Uthreda, jako pośrednika w pozyskaniu poparcia Ragnara Młodszego. Czy Uthred zechce skorzystać z tej propozycji i w nagrodę zasiąść na tronie Mercji?
Główny bohater nie spoczywa na laurach dorosłości. Porywczość i upór przekuwa wraz z wiekiem w rozważną ambicję, co sprawia, że staje się dojrzalszym i pewnym siebie człowiekiem. Staje się okrętem, prowadzonym doświadczona ręką, którego nawet sztorm nie jest w stanie zawrócić z obranego kursu. Chociaż w jego sercu nadal rozgrywa się podobna walka jak na angielskich ziemiach, potrafi swoje przekonania i emocje poprowadzić niczym armię, tak że prowadzona przez niego intryga nie zaskakuje tylko jego samego. Opowieść snuta przez Uthreda, ukazuje nie tylko fakty ale również opinie i odczucia powiązane z poszczególnymi wydarzeniami, które mimo upływu lat nie blakną w jego pamięci. Zastanawiam się, czy sama będę pamiętać co spotkało mnie około trzydziestki za jakieś pół wieku?
Na scenie “Wojen wikingów” nie zabrakło nowych postaci. Moją uwagę szczególnie przykuł Eric, mężczyzna wydający się nie pasować do tych czasów: wrażliwy, o niesamowicie dobrym serduchu. A z kobiet? Stanowczo Aethelflaed. Silna, zdecydowana kobieta, świetnie zorganizowana i nie wahająca się korzystać z zasobów swojego intelektu. Intrygujące jest, że dopiero wobec niej Uthred potrafił pokazać, że drzemią w nim pokłady opiekuńczości. Chociaż względem swojej ukochanej Gisel również potrafi ukazać swoją emocjonalną stronę. Więc może to kwestia dojrzałości i poznania samego siebie? Nie zrezygnował ze swoich umiejętności strategicznych i nadal potrafi być zdecydowany, lecz uzupełnia swój charakter rozwijając pozostałe cechy.
Główny wątek, tj. odbicie Londynu, zapewnia niesamowita mnogość opisów scen walk zarówno na łodziach jak i na lądzie. Walki zostają opisane z wyważona szczegółowością - autor stara się, by wszystkie elementy potyczek zawarte w historii miał znaczenie dla rozwijającej się akcji. Nie zapomina również o fakcie, że gro decyzji podczas wojennych zawieruch odbywa się w kuluarach - plącząc sieć intryg i girek pomiędzy bohaterami. Czytelnikowi ciągle towarzyszy pytanie czy bohaterzy są dwulicowi, czy może to kolejny element skomplikowanych politycznych szachów. Uwypuklone również zostają kolejne różnice pomiędzy ścierającymi się w wojnie narodami. Jednocześnie autor uświadamia nam, że nie ma jednolitej masy Sasów i Wikingów, ponieważ w obu przypadka, to tylko ludzie - dbający o własne interesy czy posiadający odmienne poglądy na pewne sprawy. Zadziwiająca jest również relacja wychowanych razem Uthreda i Ragnara - mimo ochłodzenia stosunków, pamięć o braterskim wychowaniu nadal tkwi w tej dwójce.
Będąc na półmetku sagi mogę stwierdzić, że jak dotąd serię omija klątwa kolejnego tomu. Każda część jednocześnie zaspokaja apetyt i rozbudza go na nowo, gdy na światło dzienne wypłyną kolejne fakty historyczne przyozdobione i przeplecione wyobraźnią Bernarda Cornwella. Po raz kolejny powtórzę i ostrzegę: historia Uhtreda połyka w całości! Kusi twardością i surowością, jednak spod skorupy zimnego człowieka północy, zaczyna przebijać ciepłe serce. Niesamowicie ciekawi mnie, gdzie zaprowadzą ścieżki przeznaczenia...
Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie jak mogłaby brzmieć tytułowa „Pieśń miecza”. Czy to szczęk mieczy uderzających o siebie, ledwo słyszalne drżenie broni przed walką, a może ostrze zagłębiające się w ciało wroga? Czy raczej to zew w duszy, nie pozwalający odnaleźć się w czasach pokoju, zmuszający do tęsknoty za polem walki? A czym jest dla Bernarda Cornwella, który z każdym...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-20
Myślicie, że po 3 części 8 tomowej sagi można już wyrobić sobie zdanie na jej temat? U mnie jak na razie nadal zachwyt, choć do recenzji trzeciego tomu wyjątkowo ciężko było mi się zabrać. Jakby przesilenie wiosenne wpłynęło na mnie, niczym podejście króla Afreda na Uhtreda. Patrzysz na wszystko co masz i stwierdzasz, że nie ma tutaj nawet promyka nadziei. Stanowczo trzeba było zmienić klimat – mnie pomogła odpowiednia muzyka i naprawa komputera, a Uhtredowi powrót do Northumbrii. W jakim celu? Oczywiście zemsty…
Bycie Uhtredem nie jest łatwym kawałkiem chleba… Ten 21-letni mężczyzna, w ciągu jednej bitwy stracił zarówno najbliższego przyjaciela jak i wyjątkową, ukochaną kobietę, zwaną królową cieni. Z ogromną dziurą w sercu, ma nadzieję, że może bohaterski udział w bitwie pod Ethandun zapewni mu przychylność króla Alfreda. Ale niestety kolejny raz czekało go rozczarowanie… Niedoceniony i rozgoryczony postanawia opuścić Wessex i wyruszyć do Northumbrii, by dać ujście drążącemu go poczuciu krzywdy. Czarne chmury nadciągają nad głowy wrogów mieszkających w Northumbrii. Uhtred Ragnarson nie zapomniał, iż wuj podstępem zawłaszczył ziemie należące do niego. Ani tym bardziej nie zdołał wyrzucić z umysłu świadomości, iż Kjartan i Sven zamordowali jego przybranego ojca. Teoretycznie nie ma już nic do stracenia. Jednak zbieg okoliczności sprawia, że podczas podróży odnajduje władcę, któremu składa przysięgę wierności. Oczywiście wpływ Uhtreda, zatwardziałego poganina na króla, jest solą w oku otaczających władcę księży. Niestety nasz bohater znów ma pod górkę… Ale bez tego byłoby nudno, prawda?
Wraz z rozwojem akcji co raz bardziej rozumiałam, skąd mógł wziąć się tytuł. Nie chodziło o epickie zwycięstwo lecz o dworskie rozgrywki i roszady, wpływ możnych na życie podwładnych oraz relacje pomiędzy duchownymi a władcami. Co raz większą rolę w życiu Uhtreda zaczyna odgrywać polityka i bohater chcąc nie chcąc, musi się dostosować do zasad panujących wokół niego. Zacząć je wykorzystywać lub zginąć pod ich naporem. Według mnie, to podejście świadczy o dojrzewaniu bohatera, bardziej niż cokolwiek innego.
Postać Uhtreda jest jednym z najlepiej wykreowanych męskich charakterów w powieściach, które do tej pory czytałam. Nie zmienia się nagle, lecz obserwujemy stopniowe budowanie dojrzałości, dostrzeganie przez niego co raz to nowych rzeczy i wątpliwości, które mimo zwycięstw ciągle szargają jego serce. Mam nadzieję, że nie spocznie na laurach, lecz nadal będzie stawał się co raz lepszą wersją siebie. Już teraz jest silny, odważny, zdecydowany i potrafi bronić swoich wartości nie tylko buńczucznymi deklaracjami ale również logicznymi argumentami. Musi mieć również niesamowicie mocną psychikę, aby nie załamać się pod wpływem wydarzeń, które go dotykają, lecz czerpać z nich siłę napędową do działania. Ciągle przeć do przodu i poszukiwać nowych celów. Chociaż w „Panach północy” uczucie przejmującym go do głębi jest żądza zemsty, co z mojej perspektywy nie jest najlepszym motywatorem na dłuższą metę. Jeżeli Twoi wrogowie wyznają te same wartości, tworzy się niekończące koło zemsty i rozlewu krwi… I jak to zatrzymać?
Pozostali bohaterowie również nie tracą rumieńców. Może za wyjątkiem większości postaci kobiecych. Ale czego wymagać od IX-wiecznego wojownika, gdy pojęcie feminizmu nadal jest obce dla niektórych osób, nawet w naszych czasach? :D Mnie do gustu szczególnie przypadła kreacja Hildy i młodego Ragnara – dwa silne, wyróżniające się charaktery drugoplanowe. Ciekawi mnie również kreacja króla, któremu aktualnie służy Uhtred – zastanawiam się, czy okaże się mocny graczem na arenie walki o władzę. A sam styl prowadzenia historii? Nadal urzekający i niezmiennie wciągający <3 Jeżeli pokochaliście go w poprzednich tomach, nie zawiedziecie się <3
Myślę, że „Wojny wikingów” to jedna spójna opowieść mająca swój styl, logikę , bohaterów, przemyślany początek i koniec. A autor jedynie dozuje nam ją w 500 stronicowych odcinkach, byśmy byli w stanie funkcjonować w świecie innym niż IX-wieczny krwawy konflikt rozgrywany między narodami żyjącymi wtedy na północnej części naszego kontynentu. Dziękujemy :D
Myślicie, że po 3 części 8 tomowej sagi można już wyrobić sobie zdanie na jej temat? U mnie jak na razie nadal zachwyt, choć do recenzji trzeciego tomu wyjątkowo ciężko było mi się zabrać. Jakby przesilenie wiosenne wpłynęło na mnie, niczym podejście króla Afreda na Uhtreda. Patrzysz na wszystko co masz i stwierdzasz, że nie ma tutaj nawet promyka nadziei. Stanowczo trzeba...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-01-20
Opowieści dawnych czasów o bitwach, bohaterach, podróżach, zdobyczach, snute przy świetle ognisk czy śpiewane przez bardów w świetle świec, zawsze budziły we mnie chęć zanurzenia się w nich i wysłuchania ich z zapartym tchem. Miast czekać na wędrownego gawędziarza, dzięki wydawnictwu Otwarte mogę sięgnąć po historię Uthreda w nowej szacie graficznej, z obietnicą wydania wszystkich tomów w bieżącym roku. Miesiąc w miesiąc kolejny tom. Moja czytelnicza dusza jest ukontentowana <3
Wyjątkowo, nim przejdę do treści chciałabym skupić się na projekcie okładki. Początkowo w oczy rzuca się kolorystyka: czarno-biała, złamana jedynie pomarańczowym kolorem liter. Surowa i wzbudzające respekt, jak naród, o którym opowiada. Symbol na środku okładki wydaje się znajomy, a rycina na boku okładki według mojej oceny pięknie koreluje z głównym wątkiem. Całość tworzy przemyślany i spójny koncept, który odzwierciedla dusze utworu. A twarda oprawa oraz gruby, jasny papier świadczy o solidności wydania, które na długie lata pozostanie ozdobą domowej biblioteczki.
Lecz koniec zachwytów nad wydaniem, przechodzę do historii zawartej w tekście. Narratorem opowieści jest wspomniany we wstępie Uthred, syn earla, snujący wspomnienia dotyczące życia w Nortumbrii, zmieniającego się pod wpływem najazdu walecznych Duńczyków, próbujących osiedlić się na tych terenach. Opowieść rozpoczyna się, gdy narrator był kilkuletnim chłopcem niezbyt przywiązanych do ojca lecz pełnym odwagi, krytycznych i szczerym okiem patrzącym na otaczający go świat. W wyniku niespodziewanego splotu wydarzeń trafia na dwór wikinga, którego ostatnimi czasy, głównie za sprawą seriali, kojarzy prawie każdy: RAGNARA. Jasnowłosy, cierpliwy, wesoły i otwarty mężczyzna szybko zdobywa serce chłopca, któremu nie został żaden żyjący bliski. I jak można podejrzewać, los doprowadzi go do miejsca, gdzie będzie musiał wybrać: czy w głębi serca nadal kocha swoją ojczyznę czy do cna stał się Duńczykiem. I czy po poznaniu całości historii, zgodzicie się z Uthredem, że "Przeznaczenie jest wszystkim"? I myślę, ze na tym poprzestanę. Zdradzając zbyt wiele, odebrałabym Wam radość jaką niosło mi odkrywanie historii, która jest jedynie preludium do dalszych wydarzeń...
Mnie pióro Bernarda Cornwella nieodmiennie zachwyca. Po zapoznaniu się z trylogią arturiańską, wiedziałam jakiego stylu mogę się spodziewać. Niestety miałam obawy, że mój zachwyt mogła spowodować moja ukochana tematyka, nie sam warsztat pisarski autora, który Pani Amanda Bełdowska pieczołowicie ubrała w polskie słowa. Jednak wspomniane uczucia pojawiły się również przy czytaniu I tomu "Wojen Wikingów". Plastyka opowieści, dynamiki akcji dopasowana do sytuacji: wolna przy opisywaniu codziennych czynności, a dynamiczna podczas walk czy nawet zwykłych sporów, tworzy żywy obraz wydarzeń osadzonych na konkretnym tle. Przemycane co rusz fakty dotyczące opinii na temat władców czy zwyczajów obchodzenia świąt, nadają historii rumieniec autentyczności, zaprawiony pisarskim warsztatem dla upłynnienia akcji. Jak dla mnie to idealny sposób na poznanie chociaż fragmentu kultury czy faktów historycznych, bez wyłuskiwania danych z prac naukowych, po które można sięgnąć, gdy zaciekawi nas konkretna rzecz. Warta podkreślenia jest niesamowicie poprowadzona perspektywa dziecka, objawiająca się bezkompromisową szczerością bez skrępowania wynikającego z "dobrego wychowania". Czasem jedno zdanie zwraca czytelnikowi uwagę na rzecz, którą już dawni przestał zauważać czy roztrząsać jako dorosły. Intrygujące jest również obserwowanie, jak ewoluuje spojrzenie Uthreda wraz z upływającym czasem.
Podsumowując, ode mnie książka dostaje ogromny plus. Poleciałbym ją fanom książek wykorzystujących fakty historyczna zabarwione fikcją literacką. Jednak jeżeli czytelnik spodziewa się ciągłej akcji i rozlewu krwi co stronę, stanowczo odradzam - tutaj znajdziecie równie szczegółowy opis bitwy, co stroju kobiety podczas prania nad rzeką :) Ciekawi mnie niezmiernie, jakie wybory postawi przed bohaterami kolejny tom. Na okładce widzę statki - cóż może oznaczać ten charakterystyczny żagiel?
Opowieści dawnych czasów o bitwach, bohaterach, podróżach, zdobyczach, snute przy świetle ognisk czy śpiewane przez bardów w świetle świec, zawsze budziły we mnie chęć zanurzenia się w nich i wysłuchania ich z zapartym tchem. Miast czekać na wędrownego gawędziarza, dzięki wydawnictwu Otwarte mogę sięgnąć po historię Uthreda w nowej szacie graficznej, z obietnicą wydania...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-02-10
„Zwiastun burzy”. Ciemne chmury, rozbłyski piorunów w oddali, pomruki dochodzące z wnętrza cumulonimbusa. Niepokój, czy niebezpieczeństwo ominie moje bezpieczne schronienie, czy jednak będę drżeć w obawie o swoje życie w pierwotnym strachu. Nie wyobrażam sobie przeżywania sztormu na morzu. Bezradności i pokładania nadziei jedynie w modlitwie do bóstw opiekuńczych. Na początku zupełnie nie rozumiałam, wyboru polskiego tytułu, lecz po takiej wizualizacji wydaje mi się, że zrozumiałam intencję tłumaczki i wydawcy.
W pierwszym tomie Uhtred dorósł, założył rodzinę i zrobił co mógł, by powrócić na łono ojczyzny jako angielski bohater. Lecz już na pierwszych kartach opowieści autor wyraźnie pokazuje, iż dorosły nie oznacza dojrzały. A brawura i buńczuczność, tak przydatne na polu bitwy, niekoniecznie zjednują przyjaciół i łaskę wielmożnych. Lecz po cóż słuchać rad starszych? W gorącej wodzie kąpany młodzieniec, wraca do tego co zna – walki i bogacenia się przemocą. W końcu nad jego głową wiszą chciwi wierzyciele, rodzina domaga się opieki, a Wikingowie wydają się być co raz bardziej agresywni… A co siedzi w duszy tego człowieka powoduje, że czytelnik nie raz westchnie ze zdziwienia.
Fabuła, mimo wielu potyczek, których opisy, zwykle powodowały u mnie irytację, prowadzona w Cornwellowski, gawędziarski sposób znów podbiła moje serce. Wojowie, których różni prawie wszystko, od wyznawanych ideałów do sposobu przygotowania się do walki, łączy ten sam cel – zdobyć jak najwięcej. Nieważne jakim kosztem. Lecz czasem trudno podnieść rękę na kogoś bliskiego. I jak wybrać pomiędzy lojalnością sercu a lojalnością powinności? Jaką ścieżką podażą bohaterowie? Mam tylko jedno, malutkie zastrzeżenie – nie wiem, w jakim odstępie czasu książki były wydawane w oryginale, ale czytając je jedna po drugiej, mam wrażenie, że autor ma mnie za sklerotyka :D Przypomina fakty powtarzane w poprzednim tomie niczym refren, a opinii na temat zdarzeń czy osób wydają się irytującym, źle zagranym dźwiękiem w symfonii słów. Jednak z pewnością pomoże odnaleźć się w głównym wątku czytelnikom, którzy będą mieć dłuższą przerwę pomiędzy kolejnymi tomami.
A jeśli już o bohaterach mowa, oprócz grającego pierwsze skrzypce Uthreda, uwagę przykuwa kreacja króla Alfreda i inteligentnej Iseult. Król, mimo swoich wad, potrafi zjednoczyć wojowników, tchnąć w nich ducha i stawiać opór najeźdźcy. Lecz czy na pewno to tylko jego zasługa? Natomiast Iseult jest dla mnie personifikacją losu każdej inteligentnej i zdolnej kobiety, żyjącej w czasach, które nie były dla niej łaskawe. Wyobraźcie sobie, że jeżeli szybko będziecie kojarzyć fakty, logicznie myśleć i zręcznie wykorzystywać sytuacje, co przecież potrafi tylko mężczyzna, zostaniecie oskarżone o czary i w stronniczym procesie skazane na śmierć. Tylko naprawdę silne kobiety, jak Iseult, potrafiły nagiąć ten nieprzyjazny świat do swojej woli. Czuję w kościach, że znalazłam moją ulubioną bohaterkę w całej serii - trudno będzie jej dorównać.
Podziwiam biegłość autora, który tchnął życie w suche, historyczne fakty, łącząc je spoiwem swojej wyobraźni, nadając im kolory, kształty, twarze i charakter. Drugi tom zdecydowanie sprostał wyzwaniu, które postawiła przed nim pierwsza cześć. Niczym topór rzucony do wody, chcę nadal zanurzać się w tej historii, aż dotrę do sedna i zrozumiem duszę zarówno Sasa jak i Wikinga toczące w Uhtredzie wojny na śmierć i życie. I zerkając na tytuł trzeciego tomu: intrygujące jest, który naród będzie tytułowany „Panowie północy”?
„Zwiastun burzy”. Ciemne chmury, rozbłyski piorunów w oddali, pomruki dochodzące z wnętrza cumulonimbusa. Niepokój, czy niebezpieczeństwo ominie moje bezpieczne schronienie, czy jednak będę drżeć w obawie o swoje życie w pierwotnym strachu. Nie wyobrażam sobie przeżywania sztormu na morzu. Bezradności i pokładania nadziei jedynie w modlitwie do bóstw opiekuńczych. Na...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-10-02
Teatr, kobiety, poezja i kwiaty. Jak można zrobić z tego thriller? Zapytajcie Pana zwiącego się JP Delaney, kreatywny z niego człowiek.
Autor klasycznie zaczyna od mocnej sceny - trupa w hotelu, a następnie czytelnik obserwuje przeskok w czasie i rozpoczyna się właściwa akcja. Otrzymujemy wyrazistą bohaterkę: zahartowaną przez życie dziewczynę z nienasyconymi ambicjami i ogromnym talentem aktorskim. Gdy dowiecie się czym się zajmuje, żeby zarobić na chleb, otworzycie szeroko oczy. A gdy na scenę wkroczy tłumacz-poeta, detektyw i pewna pani psycholog, autor okraszy akcję jednocześnie nieufnością, erotyzmem, perwersją, zalotnością i psychopatycznymi skłonnościami, rozgrywające się wydarzenia nie pozwolą Wam mrugnąć. Nigdy niczego nie można być pewnym. Po za tym spora część akcji rozgrywa się w głowie bohaterów lub na podstawie rozgryzania profili psychologicznych - uwielbiam, gdy autorzy tak mocno skupiają się na psychice bohaterów. I czasami zastanawiałam się, który z bohaterów powinien tak naprawdę udać się po pomoc do terapeuty.
Natomiast co do samej konstrukcji książki, interesującym zabiegiem było wplatanie w treść fragmentów rozpisanych niczym skrypt scenariusza. Kiedyś zapytam czy aktorzy rzeczywiście myślą w ten sposób. A czytając jedno z ostatnich zdań - "Kiedyś to wykorzystam", przed oczami stanął mi autor pochylający się nad tomikiem "Kwiatów zła" Baudelaire'a, podnoszący wzrok i kształtujący w myślach zarys fabuły.
"Szarość przejmuje władzę nad niektórymi ludźmi i nie potrafią się od niej uwolnić". Po skończeni książki, te słowa nadal dźwięczą mi w uszach. Ja, jako czytelnik również zapadłam się w szarości, dałam zwieść się pozorom i wygodnym rozwiązaniom, które wydawały się właściwe i słuszne. Złapana w sidła akcji, straciłam czujność i zapomniałam, że JP Delaney ma skłonności do wodzenia czytelnika za nos i sprytnego przemycania rozwiązania w szczegółach, które łatwo przypisać innym czynnikom. I podejrzewam, że chociaż Was przestrzegam i tak zginiecie w gąszczu psychologicznych zagrywek i manipulacji. A po skończonej lekturze będziecie się zastanawiać czy ta mnogość wątków i zmienność bohaterów Was uwiodła czy przeciwnie wymęczyła :D JA skłaniam się ku tej pierwszej opcji.
Teatr, kobiety, poezja i kwiaty. Jak można zrobić z tego thriller? Zapytajcie Pana zwiącego się JP Delaney, kreatywny z niego człowiek.
Autor klasycznie zaczyna od mocnej sceny - trupa w hotelu, a następnie czytelnik obserwuje przeskok w czasie i rozpoczyna się właściwa akcja. Otrzymujemy wyrazistą bohaterkę: zahartowaną przez życie dziewczynę z nienasyconymi ambicjami i...
2018-07-13
Obawiałam się tej książki. Tematyka śmiertelnych chorób, szczególnie, gdy występują one u dzieci, wymaga od autora niesamowitej wrażliwości i delikatności. Niczym w „Oskar i Pani Róża”. Nawet mnie, osobie piszącej tylko opinię, jest ciężko znaleźć odpowiednie słowa. Szczególnie, gdy autor postanowił podjąć się niełatwego zadania opisania procesu przechodzenia przez chorobę z perspektywy rodzica. Sama myśl, że tak ogromna liczba osób codziennie dotyka piekła ciężkiej choroby dziecka, sprawia, że uginają się pode mną nogi, a serce pęka i uwiera ostrym kantem sumienie.
Historia zaczyna się zwyczajnie. Mężczyzna poznaje kobietę, postanawiają założyć rodzinę i po wielu trudnościach rodzina powiększa się o wymarzonego potomka. Wyobrażacie sobie ich szczęście i miłość bijącą z tej trójki? Czy ktokolwiek trzymając na rękach swoje nowonarodzone dziecko, podejrzewa, że będzie musiał się z nim rozstać? Że będzie musiał nagle, za kilka lat walczyć o każdy jego oddech i mieć nadzieję, że zobaczy jeszcze jeden jego uśmiech? Na Annę i Roba, ta wiadomość spadła niczym grom z jasnego nieba. Walczą i wygrywają pierwszą batalię o zdrowie dziecka. Jednak los kolejny raz pokazuje im, że nic nie jest wieczne… A miłość nie wszystko potrafi zwyciężyć…
Przechodziłam przez cały proces wraz z bohaterami, zatrzymując się co kilkanaście stron i próbując powstrzymać płacz. Możliwe, że ta książka zostanie określona melodramatycznym wyciskaczem łez. Lecz doskonale wiem co nadzieja potrafi zrobić z człowiekiem, gdy wszystkie środki zawiodą. I nie życzę nikomu przechodzić przez sytuację, w której słowa: „oddałabym wszystko, żeby najbliższa osoba mogła pozostać na tym świecie” przestają być tylko pustym frazesem. Dostając poszarpane urywki wspomnień, widząc ich ból pomieszany z nadzieją, obserwując psychikę bliskiej relacji, krok po kroku składałam obraz rodziny, z której miłość wypływa przez szczeliny sporów, a wrócić nie ma którędy, bo serca są zbyt skostniałe od nieustającego bólu i pustki. Gdy w głowie kołacze się pytanie, dlaczego moje dziecko? Gdzie jest granica ludzkiego bólu? Kiedy, by uratować człowieka, przestajemy zważać na uczucia innych ludzi? Kiedy zatapiamy się w smutku tak mocno, że przestajemy zauważać, że inni dzielą te same uczucia? Gdy zaczynamy ranić innych, obwiniając ich, za swój ból i bezradność?
Podziwiam, autora za obrazowość. Za wnikliwą obserwację ludzkiej psychiki i procesów zachodzących w człowieku i w jego relacjach z innymi pod wpływem silnej sytuacji stresowej. Uważam, że bardzo dobrym wyjściem było skupienie się na postaci Roba. Zataczanie co raz większych kręgów wokół jego osoby, poznawanie co raz to nowych szczegółów, jest niczym rozmowa z bohaterem. Urzekły mnie listy ukryte w kodzie, pomysł na stronę i wzruszające wyjaśnienie tytułu książki czekające na czytelnika w ostatnim rozdziale. Mam nadzieję, że „Słoneczniki” istnieją naprawdę Chociaż tak cukierkowego zakończenia się nie spodziewałam. Po całej gamie emocji, zakończyć to w ten sposób? Nie mieści mi się to w głowie. Lecz może czas leczy i takie rany? Kto wie, jutra może nie być, wiec w sumie po cóż skupiać się na tym co złe i rozdrapywać stare rany?
Myślę, że warto poświęcić chwilę czasu tej pozycji. I spojrzeć na własne życie, czy i nas nie gubi zatonięcie we własnych problemach, nie widząc drugiej osoby tonącej obok czy wyciągniętej pomocnej ręki. I pamiętać, co mówi stare, chińskie przysłowie: „Nawet najczarniejsza chmura ma srebrne brzegi”
Obawiałam się tej książki. Tematyka śmiertelnych chorób, szczególnie, gdy występują one u dzieci, wymaga od autora niesamowitej wrażliwości i delikatności. Niczym w „Oskar i Pani Róża”. Nawet mnie, osobie piszącej tylko opinię, jest ciężko znaleźć odpowiednie słowa. Szczególnie, gdy autor postanowił podjąć się niełatwego zadania opisania procesu przechodzenia przez chorobę...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01-04
2017-11-20
Jak zareagowalibyście, gdyby ktoś zaproponował Wam książkę YA napisaną przez Panią oficer marynarki wojennej, specjalistkę od broni rakietowej? W dodatku historia ma zachwycić czytelników serii „Selekcja”, znanej jako „Rywalki”. Stawiając te dwa fakty obok siebie, stwierdziłam, że Erin Beaty zaserwuje z lekka odgrzanego kotleta, lecz raz kozie śmierć. Od czasu do czasu lubię sięgnąć po Kopciuszkowe historie, opowiadające jak dziewczyna z niższych warstw społecznych odnajduje tego jedynego, od razu odnajduje się w obcym środowisku, podbijając serca wszystkich dokoła, a po pokonaniu paru przeszkód wszyscy bawią się na weselu rzeczonej pary. Ach, cudowna lektura na zimne, jesienne wieczory.
Ale… Kochani, Sage Fowler, mimo zapowiedzi, nie jest Ameriką. Jest inteligentną, zuchwałą młodą kobietą, ciekawą świata, buntującą się przeciwko postrzeganiu kobiet, jako pokornych maszyn do produkowania dziedziców, żądną wiedzy i przygód. Wbrew kowenansom wychowana przez ojca, jest żywym przykładem, że czasami system zawodzi, lecz przez to, nie mogąca znaleźć swojego miejsca w świecie, odstająca od każdej z grup społecznych. W końcu, z winy niewyparzonego języka oraz dzięki organicznej niechęci do zamążpójścia, ląduje jako stażystka u swatki Darnessy Rodelle, w najgorętszym okresie przygotowań do Concordium – uroczystych, publicznego zaręczyn reprezentantek z każdego regionu. Wydawałoby się, że nie istnieje dla niej gorsze miejsce na ziemi. Jednak podczas podróży nieustannie ćwiczy swą pamięć, zmysł obserwacji i dowiaduje się, jak małżeństwa pozwalają zachować delikatną pajęczynę równowagi w państwie. Lecz czymże byłaby wyprawa bez przygód! Autorka umiejętnie wprowadza na scenę towarzyszących pannom członków eskorty, antagonistę, który nie zawaha się dopiąć swoich celów, Kimsarów zmierzających w niewidomych celach ku wrogim ziemiom i słodkiego pazia, który podbije Wasze serca. Plus napotkacie zagadkę: kto jest kim w armii – może Wam uda się rozwiązać szybciej niż mnie
Opis na tylnej okładce zupełnie nie przygotował mnie na to co dostałam. Spodziewałam się słodkiej, cukierkowato-pudrowej opowiastki, a dostałam świetnie dopracowany utwór. Bohaterowie są z krwi i kości – zwyczajni, skrywający swoje tajemnice i rany, lecz potrafiący jednocześnie cieszyć się chwilą. Silni, lecz przeżywający wyrzuty sumienia czy ból straty lub zawiedzionego zaufania. Nawet Ci, wydawałoby się źli do szpiku kości, troszczą się o swoich pobratymców czy zachwycają się poezją. Pozostała mi w głowie jedna myśl: „Każdy gra w życiu wiele różnych ról, ale to nie znaczy, że wszystkie są kłamstwem” Nic nie jest czarno-białe, ludzie są ludźmi, z wyraźnie nakreślonym portretem psychologicznym i to niezmiernie urzekło mnie w tej opowieści. Szczególnie silna kobieca postać, która nie czeka, aż z tarapatów wyciągnie ją mężczyzna, lecz radzi sobie sama lub potrafi skutecznie dyskutować, podsuwać dobre pomysły, przynajmniej dopóki nie ucierpi jej zraniona duma. Plus mogę podpisać się pod słowami Sage: „Ponieważ wolałabym popełnić błąd, niż pozwolić innym decydować o moim losie. (…) A uwierz, jestem świetna w popełnianiu błędów.” Niewątpliwą zaleta książki jest logiczna, konkretna i spójna akcja. Nie zauważyłam zapychaczy, niewinny wydawałoby się spacer lub zatopienie się w lekturze prowadzi do spotkania lub płynnie łączy się z kolejnymi wydarzeniami. Jednocześnie autorka zastawia na nas pułapki, sprawdzając, czy dobre oceniamy bohaterów i czy uda się jej wyprowadzić Czytelnika w pole. Tak dobrze napisanej książki dla młodzieży dawno nie miałam w rękach. Wątek polityczny i romantyczny, również zostały umiejętnie wpisane w całość, komponując się z pozostałymi historiami, nie tworząc dysonansów w idealnie wyważonych proporcjach. Jedyny zarzut mam do zakończenia – mimo swej nieoczywistości, smutku wymieszanego z radością i lekkiego szoku uważam, że był lekko przesłodzony.
Podsumowując, jeżeli chcecie przeczytać świetną książkę z wątkiem historyczno-politycznym, która wciągnie Was po uszy i nie wypuści do (prawie) samego końca polecam z całego serca! Dodatkowo intensywna czerwień zdobiąca okładkę może doskonale współgrać z ozdobami świątecznymi, więc czemu by nie zaprosić jej do domu i ułożyć pod choinką? Uprzedzam tylko lojalnie, że drugi tom wychodzi w oryginale(!) dopiero w maju…
Wydawnictwo Jaguar
#pocałunekzdrajcy #erinbeaty #love #lovebooks
Jak zareagowalibyście, gdyby ktoś zaproponował Wam książkę YA napisaną przez Panią oficer marynarki wojennej, specjalistkę od broni rakietowej? W dodatku historia ma zachwycić czytelników serii „Selekcja”, znanej jako „Rywalki”. Stawiając te dwa fakty obok siebie, stwierdziłam, że Erin Beaty zaserwuje z lekka odgrzanego kotleta, lecz raz kozie śmierć. Od czasu do czasu...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-09-28
Lubicie i pamiętacie serial „Z Archiwum X”? Muldera i Scully, dwójkę agentów, którzy byli ze sobą na dobre i na złe, pomimo początkowych zgrzytów, nieustraszenia dążących do rozwiązania paranormalnych zagadek? Poznajcie zatem dwójkę największych fanów tegoż serialu: Lulę i Rorego, bohaterów jedynej jak dotąd wydanej w Polsce książki, autorstwa Megan Brothers, zatytułowanej „Dziwna i taki jeden”. Ich relacja układa się idealnie, aż do pewnego wieczoru, gdy dziewczyna odkrywa, że nie wie wszystkiego o swoim najlepszym przyjacielu i pełna pretensji do całego świata, ze zdruzgotaną wiara w drugiego człowieka wyrusza na poszukiwanie matki.
Utwór jest podzielony na dwie części. W pierwszych czternastu rozdziałach autorka przestawia nam bohaterów oraz kreśli plan sytuacyjny opowieści z punktu widzenia Rorego. Jednak mimo pokazania rozterek chłopaka, jego pokręconej relacji z szefem czy matką oraz pełnych uczuć opisów prób ustalenia miejsca pobytu Luli przez kochające ją osoby, przez pierwsza część było mi niesamowicie trudno przebrnąć. Miałam wrażenie, że mimo pokręconego wnętrza postać o imieniu Rory jest zwyczajnie płaska i napisana jedynie po to, by Scully miała swojego Muldera. Miałam wrażenie, że będzie to stereotypowa opowieść o dwójce nastolatków, którzy zagubieni w swojej tożsamości, poranią się nawzajem, a potem wszystko magicznie się ułoży.
Jednakże wtedy na scenę wkracza część druga, opowiadana przez Lulę, która pokonała mój sceptycyzm. Kolejne siedemnaście rozdziałów to przeplatanie dwóch linii czasowych – teraźniejszej oraz powracającej do czasów i uzupełniającej opowiadanie Rorego. Druga część jest interesującym studium psychologicznym na temat szukania sensu, swojego miejsca w świecie, dojrzewaniu i całkiem prostych słów, w których kryje się wiele sensu, jak np. mój ulubiony cytat: „Ale jeśli jeszcze tego nie zrozumiałaś, Lulu, to zapewniam Cię, że nikt nie jest normalny. Praktycznie każdy człowiek, którego spotykasz, stara się odkryć, jak być tak zwaną normalną osobą. Jakby to był jakoś ściśle określony stan. który można osiągnąć, jak zero stopni Celsjusza. Ale każdy z nas jest tylko sobą. Dziwnym, niedoskonałym, dobrym w pewnych sprawach, kiepskim w innych. Nikt nie robi wszystkiego idealnie przez cały czas. Możesz mi zaufać. Nie ma czegoś takiego jak normalność.”. I rzeczywiście, zaznaczenia robiłam tylko w drugiej części. Ujęły mnie szczere rozmowy, delikatne sieci ludzkich relacji te tkane od nowa czy naprawiane po stokroć. Obserwowałam ze zdziwieniem jak zmienia się postać Luli z małej dziewczynki, szukającej uwagi w rozsądniejszą kobietę, biorącą życie w swoje ręce. I zderzenie się z Rorym, który również dokonał przewrotu w swoim życiu. A zakończenie? Wzruszyłam się leciutko :)
Niekoniecznie zgodzę się z określeniem książki jako dzieła spod znaku LGBT. Rzeczywiście występuję tutaj wątek homoseksualizmu – według mnie autorka poruszyła interesujący problem, gdzie odrobina sympatii jest brana za zauroczenie i świetne zdanie komentujące tę sprawę - „Lulu, istnieje taka fascynująca idea zwana przyjaźnią, która pozwala nam interesować się losem innych bez seksualnych podtekstów. Lecz książka nie jest jedynie o tym, jakie komplikacje stawia przed młodym człowiekiem związek z osobą tej samej czy przeciwnej płci. Myślę, że ta książka jest o poszukiwaniu siebie w świecie dorosłych. Nie tylko jeśli chodzi o tożsamość seksualną, ale o własne ja. O tym, że można obwiniać cały świat o sprawianie Ci bólu, zamykając oczy na to, co zależy od Ciebie, myląc to co niezmienne z tym co możesz zmienić. Że trzeba odkryć własne ja, to kim jesteś i co możesz zaoferować innym, a co możesz uzyskać od innych. O równowadze i akceptacji. Myślę, że warto przeczytać, choć wydaje mi się, że bardziej zainteresuje młodszych niż starszych czytelników.
Lubicie i pamiętacie serial „Z Archiwum X”? Muldera i Scully, dwójkę agentów, którzy byli ze sobą na dobre i na złe, pomimo początkowych zgrzytów, nieustraszenia dążących do rozwiązania paranormalnych zagadek? Poznajcie zatem dwójkę największych fanów tegoż serialu: Lulę i Rorego, bohaterów jedynej jak dotąd wydanej w Polsce książki, autorstwa Megan Brothers, zatytułowanej...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-09-07
CO MOŻE PÓJŚĆ NIE TAK W DRODZE NA STUDIA?
14 września. Za dwa tygodnie startuje rok akademicki. Ważna data zarówno dla tych, którzy progi uczelni przekroczą po raz pierwszy, jak i dla tych, którzy witać się będą z nią z większą lub mniejszą przyjemnością. Niektórzy będą musieli zawalczyć o swoje marzenia, tak jak chce uczynić to główna bohaterka powieści Martyny Raduchowskiej, Ida Brzezińska.
Kimże jest ta szacowna osoba? Przedstawiam Wam jedyną dziedziczkę szanowanego rodu czarodziejów - niezbędne minimum, która nie posiada za grosz talentu magicznego, co wynagradza w trójnasób talentem do pakowania się w kłopoty, opętaną pragnieniem zostania psychologiem. Jednakże Pech postanawia wtrącić swoje trzy grosze i w efekcie dziewczyna ląduje w nawiedzonym akademiku, rozmawia ze zmarłymi, a zamiast telefonu używa lustra, odkrywając przy okazji, że jest medium, co jak możecie przypuszczać wybitnie się jej nie podoba. A to dopiero początek przygód panny Brzezińskiej. Potem jest tylko ciekawiej, straszniej, śmieszniej, na scenę wchodzą duchy, demony, lalkarki, nekromanci, służby porządkowe świata czarodziejów, a wszystko to łączone ze studiami. Uh, nigdy nie narzekaj, że masz ciężko ucząc się całek^^ Przynajmniej nie musisz jako Szamanka wystawać w białej sukni nad rzeką xD
Książka jest szalona i wciągająca. Pisana prostym językiem, lecz akcja jest bardzo kapryśna - na jednej stronie potrafi dziać się milion rzeczy, a później przez kilka kartek panuje dosłownie śmiertelny spokój. Dzięki temu zabiegowi czytelnik nie ma pojęcia czego się spodziewać i pochłania książkę w mgnieniu oka. Wydarzenia nie wiedzą czego chcą, zmieniają zdanie i strzelają focha w połowie książki, by później zgubić się lub wybuchnąć w najmniej spodziewanym momencie.. Hm, brzmi jak coś, co się potrafi dziać w głowie i duszy 19-letniej dziewczyny, której życie właśnie wywróciło się do góry nogami, a Pech ma w nosie jej zdanie? Według mnie pasuje idealnie - w jej wieku też miałam wrażenie, że wszystko jest przeciwko mnie, popełniałam głupstwa, nie wierząc w siebie i próbowałam sobie poukładać świat wojując z nim fochem i ciętym językiem. Jednocześnie w książce nie brakuje docinków, gagów, dziwnych zbiegów okoliczności i tworzenia żartów sytuacyjnych. Obserwowanie upierdliwości bohaterów, którzy bardzo chcieli udowodnić swoją rację, powodowała u czytelnika wesołe prychnięcia i nadawała autentyczności relacjom międzyludzkim. A wątek nadprzyrodzony? Został tak umiejętnie wpleciony, że przyjęłam go za zupełnie naturalny i teraz z dreszczykiem będę przyglądać się parkom we Wrocławiu, zastanawiając się, pod którym drzewem, błąkają się zagubione dusze i czy Ida zdążyła już z nimi porozmawiać?
Podsumowując to bardzo leciutka książka, odpoczynek dla zmęczonego po całym dniu mózgu. Wybuchowa mieszanka dowcipu i sarkazmu, lekko zaprawiona grozą, z dobrym zakończeniem po którym albo machasz głową nad głupotą bohaterki albo gratulujesz jej odwagi i mocno ściskasz kciuki, by dotrzymała swojej obietnicy. To kiedy "Demon luster" w odświeżonej wersji? :D Nie, wcale nie zakochałam się w okładce^^
Za przekazanie recenzenckiego egzemplarza, serdecznie dziękuję Uroboros <3 <3 <3
CO MOŻE PÓJŚĆ NIE TAK W DRODZE NA STUDIA?
14 września. Za dwa tygodnie startuje rok akademicki. Ważna data zarówno dla tych, którzy progi uczelni przekroczą po raz pierwszy, jak i dla tych, którzy witać się będą z nią z większą lub mniejszą przyjemnością. Niektórzy będą musieli zawalczyć o swoje marzenia, tak jak chce uczynić to główna bohaterka powieści Martyny...
2017-04-04
2017-04-04
2017-01-03
Moją pierwszą książką w 2017 roku była "Szkoł latania", którą otrzymałam dzięki autorce 💜❤💙 Myślałam, że to będzie prosta disneyowska opowieść o dziewczynie, która pokonuje swoją nadwagę i spotyka wymarzonego księcia, a tu niespodzianka! Mimo początkowej słodkości, nasza bohaterka jest bardziej płochliwa niż Kopciuszek, bardziej uparta niż Merida i w niektórych sytuacjach waleczna jak Mulan :) Ale miałam ochotę nią czasem potrząsnąć, dobrze, że miała przy sobie Zuzę xD Maks - pisze cudnie, e-maile są pełne uczuć, ale co tak naprawdę się dzieje w jego życiu? Pani Sylwio, jak ja mam teraz ufać Karolinom?! I kimże jest Franciszka! Pierwsza część pozostawia więcej pytań niż odpowiedzi, a jedyną pewną rzeczą są imiona bohaterów ;) Nie pozostaje mi nic innego jak szukać drugiej części i cieszyć się, że trzecia wychodzi na dniach :)
Moją pierwszą książką w 2017 roku była "Szkoł latania", którą otrzymałam dzięki autorce 💜❤💙 Myślałam, że to będzie prosta disneyowska opowieść o dziewczynie, która pokonuje swoją nadwagę i spotyka wymarzonego księcia, a tu niespodzianka! Mimo początkowej słodkości, nasza bohaterka jest bardziej płochliwa niż Kopciuszek, bardziej uparta niż Merida i w niektórych sytuacjach...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-08-20
2017-08-19
Bycie wysoko urodzoną kobietą w średniowiecznej Anglii to ciężki kawałek chleba. Każdy Twój ruch jest obserwowany, a los uzależniony od ojca lub męża. Nie, nie pomyliłam książek - nadal piszę o sadze "Wojny Wikingów", lecz tom ósmy zaskakuje zupełną zmianą optyki.
Autor doskonale radzi sobie z budowaniem napięcia. Mimo zaawansowania historii, ciągle jest w stanie zaskoczyć i potrzymać zainteresowanie kolejnymi wydarzeniami. Szok przeżyłam już na pierwszych stronach książki, podczas próby rozgryzienia, z jakiego powodu nastąpiła diametralna zmiana w narracji. Następny nadszedł, gdy zrozumiałam, że podczas witanu Uhtred popiera pomysł niemieszczący się w głowach współczesnej starszyzny - na opustoszałym tronie Mercji chce widzieć Aethelflaed - KOBIETĘ! Nie ma znaczenia, że kobieta ta jest świetnym strategiem oraz politykiem, a powierzony jej kraj byłby stanowczo lepiej zarządzany niż pod władzą jej zmarłego męża. W oczach wielu, płeć Aethelflaed skreśla ją już na starcie. Lecz czy dla upartej kobiety, mającej po swojej stronie wsparcie legendarnego wojownika Uhtreda (który nawiasem mówiąc, również nie wierzy w powodzenie aspiracji ukochanej), cokolwiek jest niemożliwe?
Tom ósmy skupia się na prawach kobiet w wieku X, a raczej ich braku, jeśli miało się nieszczęście urodzić w znamienitej czy zamożnej rodzinie. Zarówno historia Aethelflaed jak i Stiorrii ukazuje, jak z założenia przekreślane były szanse na prowadzenie wojsk czy krajów przez rozsądnego człowieka, tylko dlatego, że nie pozwolono "słabszej" płci realizować swoich talentów. Obawiam się, że takie myślenie pokutuje w niektórych z nas do dziś, a już w dziesiątym wieku uparte wojowniczki potrafiły wytknąć niepoprawność takiej postawy. Tak, walka o władzę przez Aethelflaed jest faktem historycznym.
"Pusty tron" wyróżnia się na tle pozostałych tomów, również ze względu zmniejszenie ilości opisów ogromnych scen batalistycznych. Bitwy rozgrywają się na innym polu - politycznym, aspiracyjnym i światopoglądowym oraz w głowie samego głównego bohatera. Okazuje się, że w piersi twardego wojownika bije serce, lecz dopiero z perspektywy czasu dostrzega, że przeoczył najważniejsze chwile z życia swoich dzieci. Jednak Uhtred nadal jest irytującym i niezniszczalnym herosem, odpornym na wszelkie nieszczęścia, aż miałam ochotę wejść do historii i utrzeć mu nosa. Jednak trzeba oddać autorowi, że postać niesamowicie wyewoluowała poprzez kolejne tomy, a czytelnik dostrzega, jak każde z wydarzeń wywierała wpływ na jego charakter.
Po słabszej siódmej części, "Pusty tron" jest jak objawienie. Autor znów złapał wiatr w żagle, pewnie prowadząc czytelnika po oceanie wartko toczącej się historii. Znów ciężko było oderwać się od znanych jak i nowych postaci, z zapartym tchem śledząc ich poczynania. Niesamowitym plusem jest powrót inteligentnych i ciętych uwag, za którymi tęskniłam.
Z niecierpliwością wyczekuję, co przyniosą kolejne tomy. Saga zaleczyła ranę "Pogańskiego Pana" i znów uniosła miecz, który błyszczy w słońcu wzywając do kolejnych przygód. Mam nadzieję, że "Wojownicy burzy" przyniosą prawdziwy sztorm, który nie pozwoli się nużyć ani przez chwilę.
Bycie wysoko urodzoną kobietą w średniowiecznej Anglii to ciężki kawałek chleba. Każdy Twój ruch jest obserwowany, a los uzależniony od ojca lub męża. Nie, nie pomyliłam książek - nadal piszę o sadze "Wojny Wikingów", lecz tom ósmy zaskakuje zupełną zmianą optyki.
więcej Pokaż mimo toAutor doskonale radzi sobie z budowaniem napięcia. Mimo zaawansowania historii, ciągle jest w stanie zaskoczyć...