-
ArtykułyZbliżają się Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie! Oto najważniejsze informacjeLubimyCzytać2
-
ArtykułyUrban fantasy „Antykwariat pod Salamandrą”, czyli nowy cykl Adama PrzechrztyMarcin Waincetel1
-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński7
Biblioteczka
2019-04-30
2019-03-20
Myślicie, że po 3 części 8 tomowej sagi można już wyrobić sobie zdanie na jej temat? U mnie jak na razie nadal zachwyt, choć do recenzji trzeciego tomu wyjątkowo ciężko było mi się zabrać. Jakby przesilenie wiosenne wpłynęło na mnie, niczym podejście króla Afreda na Uhtreda. Patrzysz na wszystko co masz i stwierdzasz, że nie ma tutaj nawet promyka nadziei. Stanowczo trzeba było zmienić klimat – mnie pomogła odpowiednia muzyka i naprawa komputera, a Uhtredowi powrót do Northumbrii. W jakim celu? Oczywiście zemsty…
Bycie Uhtredem nie jest łatwym kawałkiem chleba… Ten 21-letni mężczyzna, w ciągu jednej bitwy stracił zarówno najbliższego przyjaciela jak i wyjątkową, ukochaną kobietę, zwaną królową cieni. Z ogromną dziurą w sercu, ma nadzieję, że może bohaterski udział w bitwie pod Ethandun zapewni mu przychylność króla Alfreda. Ale niestety kolejny raz czekało go rozczarowanie… Niedoceniony i rozgoryczony postanawia opuścić Wessex i wyruszyć do Northumbrii, by dać ujście drążącemu go poczuciu krzywdy. Czarne chmury nadciągają nad głowy wrogów mieszkających w Northumbrii. Uhtred Ragnarson nie zapomniał, iż wuj podstępem zawłaszczył ziemie należące do niego. Ani tym bardziej nie zdołał wyrzucić z umysłu świadomości, iż Kjartan i Sven zamordowali jego przybranego ojca. Teoretycznie nie ma już nic do stracenia. Jednak zbieg okoliczności sprawia, że podczas podróży odnajduje władcę, któremu składa przysięgę wierności. Oczywiście wpływ Uhtreda, zatwardziałego poganina na króla, jest solą w oku otaczających władcę księży. Niestety nasz bohater znów ma pod górkę… Ale bez tego byłoby nudno, prawda?
Wraz z rozwojem akcji co raz bardziej rozumiałam, skąd mógł wziąć się tytuł. Nie chodziło o epickie zwycięstwo lecz o dworskie rozgrywki i roszady, wpływ możnych na życie podwładnych oraz relacje pomiędzy duchownymi a władcami. Co raz większą rolę w życiu Uhtreda zaczyna odgrywać polityka i bohater chcąc nie chcąc, musi się dostosować do zasad panujących wokół niego. Zacząć je wykorzystywać lub zginąć pod ich naporem. Według mnie, to podejście świadczy o dojrzewaniu bohatera, bardziej niż cokolwiek innego.
Postać Uhtreda jest jednym z najlepiej wykreowanych męskich charakterów w powieściach, które do tej pory czytałam. Nie zmienia się nagle, lecz obserwujemy stopniowe budowanie dojrzałości, dostrzeganie przez niego co raz to nowych rzeczy i wątpliwości, które mimo zwycięstw ciągle szargają jego serce. Mam nadzieję, że nie spocznie na laurach, lecz nadal będzie stawał się co raz lepszą wersją siebie. Już teraz jest silny, odważny, zdecydowany i potrafi bronić swoich wartości nie tylko buńczucznymi deklaracjami ale również logicznymi argumentami. Musi mieć również niesamowicie mocną psychikę, aby nie załamać się pod wpływem wydarzeń, które go dotykają, lecz czerpać z nich siłę napędową do działania. Ciągle przeć do przodu i poszukiwać nowych celów. Chociaż w „Panach północy” uczucie przejmującym go do głębi jest żądza zemsty, co z mojej perspektywy nie jest najlepszym motywatorem na dłuższą metę. Jeżeli Twoi wrogowie wyznają te same wartości, tworzy się niekończące koło zemsty i rozlewu krwi… I jak to zatrzymać?
Pozostali bohaterowie również nie tracą rumieńców. Może za wyjątkiem większości postaci kobiecych. Ale czego wymagać od IX-wiecznego wojownika, gdy pojęcie feminizmu nadal jest obce dla niektórych osób, nawet w naszych czasach? :D Mnie do gustu szczególnie przypadła kreacja Hildy i młodego Ragnara – dwa silne, wyróżniające się charaktery drugoplanowe. Ciekawi mnie również kreacja króla, któremu aktualnie służy Uhtred – zastanawiam się, czy okaże się mocny graczem na arenie walki o władzę. A sam styl prowadzenia historii? Nadal urzekający i niezmiennie wciągający <3 Jeżeli pokochaliście go w poprzednich tomach, nie zawiedziecie się <3
Myślę, że „Wojny wikingów” to jedna spójna opowieść mająca swój styl, logikę , bohaterów, przemyślany początek i koniec. A autor jedynie dozuje nam ją w 500 stronicowych odcinkach, byśmy byli w stanie funkcjonować w świecie innym niż IX-wieczny krwawy konflikt rozgrywany między narodami żyjącymi wtedy na północnej części naszego kontynentu. Dziękujemy :D
Myślicie, że po 3 części 8 tomowej sagi można już wyrobić sobie zdanie na jej temat? U mnie jak na razie nadal zachwyt, choć do recenzji trzeciego tomu wyjątkowo ciężko było mi się zabrać. Jakby przesilenie wiosenne wpłynęło na mnie, niczym podejście króla Afreda na Uhtreda. Patrzysz na wszystko co masz i stwierdzasz, że nie ma tutaj nawet promyka nadziei. Stanowczo trzeba...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-01-20
Opowieści dawnych czasów o bitwach, bohaterach, podróżach, zdobyczach, snute przy świetle ognisk czy śpiewane przez bardów w świetle świec, zawsze budziły we mnie chęć zanurzenia się w nich i wysłuchania ich z zapartym tchem. Miast czekać na wędrownego gawędziarza, dzięki wydawnictwu Otwarte mogę sięgnąć po historię Uthreda w nowej szacie graficznej, z obietnicą wydania wszystkich tomów w bieżącym roku. Miesiąc w miesiąc kolejny tom. Moja czytelnicza dusza jest ukontentowana <3
Wyjątkowo, nim przejdę do treści chciałabym skupić się na projekcie okładki. Początkowo w oczy rzuca się kolorystyka: czarno-biała, złamana jedynie pomarańczowym kolorem liter. Surowa i wzbudzające respekt, jak naród, o którym opowiada. Symbol na środku okładki wydaje się znajomy, a rycina na boku okładki według mojej oceny pięknie koreluje z głównym wątkiem. Całość tworzy przemyślany i spójny koncept, który odzwierciedla dusze utworu. A twarda oprawa oraz gruby, jasny papier świadczy o solidności wydania, które na długie lata pozostanie ozdobą domowej biblioteczki.
Lecz koniec zachwytów nad wydaniem, przechodzę do historii zawartej w tekście. Narratorem opowieści jest wspomniany we wstępie Uthred, syn earla, snujący wspomnienia dotyczące życia w Nortumbrii, zmieniającego się pod wpływem najazdu walecznych Duńczyków, próbujących osiedlić się na tych terenach. Opowieść rozpoczyna się, gdy narrator był kilkuletnim chłopcem niezbyt przywiązanych do ojca lecz pełnym odwagi, krytycznych i szczerym okiem patrzącym na otaczający go świat. W wyniku niespodziewanego splotu wydarzeń trafia na dwór wikinga, którego ostatnimi czasy, głównie za sprawą seriali, kojarzy prawie każdy: RAGNARA. Jasnowłosy, cierpliwy, wesoły i otwarty mężczyzna szybko zdobywa serce chłopca, któremu nie został żaden żyjący bliski. I jak można podejrzewać, los doprowadzi go do miejsca, gdzie będzie musiał wybrać: czy w głębi serca nadal kocha swoją ojczyznę czy do cna stał się Duńczykiem. I czy po poznaniu całości historii, zgodzicie się z Uthredem, że "Przeznaczenie jest wszystkim"? I myślę, ze na tym poprzestanę. Zdradzając zbyt wiele, odebrałabym Wam radość jaką niosło mi odkrywanie historii, która jest jedynie preludium do dalszych wydarzeń...
Mnie pióro Bernarda Cornwella nieodmiennie zachwyca. Po zapoznaniu się z trylogią arturiańską, wiedziałam jakiego stylu mogę się spodziewać. Niestety miałam obawy, że mój zachwyt mogła spowodować moja ukochana tematyka, nie sam warsztat pisarski autora, który Pani Amanda Bełdowska pieczołowicie ubrała w polskie słowa. Jednak wspomniane uczucia pojawiły się również przy czytaniu I tomu "Wojen Wikingów". Plastyka opowieści, dynamiki akcji dopasowana do sytuacji: wolna przy opisywaniu codziennych czynności, a dynamiczna podczas walk czy nawet zwykłych sporów, tworzy żywy obraz wydarzeń osadzonych na konkretnym tle. Przemycane co rusz fakty dotyczące opinii na temat władców czy zwyczajów obchodzenia świąt, nadają historii rumieniec autentyczności, zaprawiony pisarskim warsztatem dla upłynnienia akcji. Jak dla mnie to idealny sposób na poznanie chociaż fragmentu kultury czy faktów historycznych, bez wyłuskiwania danych z prac naukowych, po które można sięgnąć, gdy zaciekawi nas konkretna rzecz. Warta podkreślenia jest niesamowicie poprowadzona perspektywa dziecka, objawiająca się bezkompromisową szczerością bez skrępowania wynikającego z "dobrego wychowania". Czasem jedno zdanie zwraca czytelnikowi uwagę na rzecz, którą już dawni przestał zauważać czy roztrząsać jako dorosły. Intrygujące jest również obserwowanie, jak ewoluuje spojrzenie Uthreda wraz z upływającym czasem.
Podsumowując, ode mnie książka dostaje ogromny plus. Poleciałbym ją fanom książek wykorzystujących fakty historyczna zabarwione fikcją literacką. Jednak jeżeli czytelnik spodziewa się ciągłej akcji i rozlewu krwi co stronę, stanowczo odradzam - tutaj znajdziecie równie szczegółowy opis bitwy, co stroju kobiety podczas prania nad rzeką :) Ciekawi mnie niezmiernie, jakie wybory postawi przed bohaterami kolejny tom. Na okładce widzę statki - cóż może oznaczać ten charakterystyczny żagiel?
Opowieści dawnych czasów o bitwach, bohaterach, podróżach, zdobyczach, snute przy świetle ognisk czy śpiewane przez bardów w świetle świec, zawsze budziły we mnie chęć zanurzenia się w nich i wysłuchania ich z zapartym tchem. Miast czekać na wędrownego gawędziarza, dzięki wydawnictwu Otwarte mogę sięgnąć po historię Uthreda w nowej szacie graficznej, z obietnicą wydania...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-02-10
„Zwiastun burzy”. Ciemne chmury, rozbłyski piorunów w oddali, pomruki dochodzące z wnętrza cumulonimbusa. Niepokój, czy niebezpieczeństwo ominie moje bezpieczne schronienie, czy jednak będę drżeć w obawie o swoje życie w pierwotnym strachu. Nie wyobrażam sobie przeżywania sztormu na morzu. Bezradności i pokładania nadziei jedynie w modlitwie do bóstw opiekuńczych. Na początku zupełnie nie rozumiałam, wyboru polskiego tytułu, lecz po takiej wizualizacji wydaje mi się, że zrozumiałam intencję tłumaczki i wydawcy.
W pierwszym tomie Uhtred dorósł, założył rodzinę i zrobił co mógł, by powrócić na łono ojczyzny jako angielski bohater. Lecz już na pierwszych kartach opowieści autor wyraźnie pokazuje, iż dorosły nie oznacza dojrzały. A brawura i buńczuczność, tak przydatne na polu bitwy, niekoniecznie zjednują przyjaciół i łaskę wielmożnych. Lecz po cóż słuchać rad starszych? W gorącej wodzie kąpany młodzieniec, wraca do tego co zna – walki i bogacenia się przemocą. W końcu nad jego głową wiszą chciwi wierzyciele, rodzina domaga się opieki, a Wikingowie wydają się być co raz bardziej agresywni… A co siedzi w duszy tego człowieka powoduje, że czytelnik nie raz westchnie ze zdziwienia.
Fabuła, mimo wielu potyczek, których opisy, zwykle powodowały u mnie irytację, prowadzona w Cornwellowski, gawędziarski sposób znów podbiła moje serce. Wojowie, których różni prawie wszystko, od wyznawanych ideałów do sposobu przygotowania się do walki, łączy ten sam cel – zdobyć jak najwięcej. Nieważne jakim kosztem. Lecz czasem trudno podnieść rękę na kogoś bliskiego. I jak wybrać pomiędzy lojalnością sercu a lojalnością powinności? Jaką ścieżką podażą bohaterowie? Mam tylko jedno, malutkie zastrzeżenie – nie wiem, w jakim odstępie czasu książki były wydawane w oryginale, ale czytając je jedna po drugiej, mam wrażenie, że autor ma mnie za sklerotyka :D Przypomina fakty powtarzane w poprzednim tomie niczym refren, a opinii na temat zdarzeń czy osób wydają się irytującym, źle zagranym dźwiękiem w symfonii słów. Jednak z pewnością pomoże odnaleźć się w głównym wątku czytelnikom, którzy będą mieć dłuższą przerwę pomiędzy kolejnymi tomami.
A jeśli już o bohaterach mowa, oprócz grającego pierwsze skrzypce Uthreda, uwagę przykuwa kreacja króla Alfreda i inteligentnej Iseult. Król, mimo swoich wad, potrafi zjednoczyć wojowników, tchnąć w nich ducha i stawiać opór najeźdźcy. Lecz czy na pewno to tylko jego zasługa? Natomiast Iseult jest dla mnie personifikacją losu każdej inteligentnej i zdolnej kobiety, żyjącej w czasach, które nie były dla niej łaskawe. Wyobraźcie sobie, że jeżeli szybko będziecie kojarzyć fakty, logicznie myśleć i zręcznie wykorzystywać sytuacje, co przecież potrafi tylko mężczyzna, zostaniecie oskarżone o czary i w stronniczym procesie skazane na śmierć. Tylko naprawdę silne kobiety, jak Iseult, potrafiły nagiąć ten nieprzyjazny świat do swojej woli. Czuję w kościach, że znalazłam moją ulubioną bohaterkę w całej serii - trudno będzie jej dorównać.
Podziwiam biegłość autora, który tchnął życie w suche, historyczne fakty, łącząc je spoiwem swojej wyobraźni, nadając im kolory, kształty, twarze i charakter. Drugi tom zdecydowanie sprostał wyzwaniu, które postawiła przed nim pierwsza cześć. Niczym topór rzucony do wody, chcę nadal zanurzać się w tej historii, aż dotrę do sedna i zrozumiem duszę zarówno Sasa jak i Wikinga toczące w Uhtredzie wojny na śmierć i życie. I zerkając na tytuł trzeciego tomu: intrygujące jest, który naród będzie tytułowany „Panowie północy”?
„Zwiastun burzy”. Ciemne chmury, rozbłyski piorunów w oddali, pomruki dochodzące z wnętrza cumulonimbusa. Niepokój, czy niebezpieczeństwo ominie moje bezpieczne schronienie, czy jednak będę drżeć w obawie o swoje życie w pierwotnym strachu. Nie wyobrażam sobie przeżywania sztormu na morzu. Bezradności i pokładania nadziei jedynie w modlitwie do bóstw opiekuńczych. Na...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-11-12
Mając na uwadze rewelacje zawarte w trzecim tomie, po „Wojenną burzę” sięgałam pełna ekscytacji wymieszanej z niepokojem, że opowieść złamie mi serce. W dodatku nieodwołalnie, bo to ostatni tom. Nic więcej się nie wydarzy, wszystko będzie wyjaśnione i przypieczętowane. A ja będę czuć się jak po nawałnicy (której nawiasem mówić, niesamowicie się boję), szacując straty, cieszyć się z ocalałymi i z myślą „Co tu się właśnie stało?” próbować dalej żyć. Więc weźmy głęboki oddech i zmierzmy się z finałem….
Uwielbiam bohaterów serii. To muszę powiedzieć. Zdeterminowani, ludzcy, walczący o swoje przekonania i ideały. Wyraziści, gotowi spalić świat, by postawić na swoim – czy to miłość, ambicja czy już obsesja? Gdzie postawić granice, że to jeszcze środki uświęcane przez cel, a kiedy zwyczajna zbrodnia? Ucieszyło mnie wprowadzenie większej ilości narratorów. Móc jednocześnie spoglądać na wydarzenia oczami kilku bohaterów, wejść do ich głowy (szczególnie Evangeline – od początku intrygowało mnie czy jej serce również wykute jest z żelaza), ale nie spodziewałam się jak dużo „czasu antenowego” zajmie relacja z każdej perspektywy… A tak naprawdę żadnej z nich nie poznaliśmy, wyrecytowała swoją rolę i przekazywała pałeczkę dalej. Miałam wrażenie, że mijają wieki zanim wydarzenia nabiorą rumieńców. Chociaż w sumie czy w ogóle ich nabrały? Od czasu do czasu miałam wrażenie, że czytam suche sprawozdania z wydarzeń, gubiąc się w szczegółach, które zaciemniały relacje pomiędzy postaciami i właściwy wątek. Stanowczo nie lubię opisów…. Przypominał mi się znienawidzony w szkole „Potop” gdzie każda wojna wyglądała podobnie i naprawdę było mi obojętne, która strona wygra, byleby już to się skończyło. Ja się pytam gdzie ta burza emocji!?
I jeszcze Mare i Cal postanowili BYĆ ROZSĄDNI. I W DODATKU ZATAJAĆ PRZED SOBĄ RZECZY. Nie, tu już mi rączki opadły. Teraz? Gdy tak naprawdę się potrzebujecie? Z tego nigdy nic dobrego nie wynika… A co tutaj się podziało, to aż brakuje słów… Nadal jestem poirytowana. Myślę, ze to dobre słowo, którym można opisać uczucie towarzyszące mi podczas czytania, nie ekscytacja, zaskoczenie, a IRYTACJA. Zupełnie nic czego się spodziewałam się nie ziściło, a to co dostałam nie wywołało we mnie żadnych głębszych uczuć. Jedno, wielkie MEH. Nawet otwarte zakończenie, które zwykle powoduje u mnie całą masę pytań, pozostawiło tylko jedno: ALE DLACZEGO?
Mnie samą zaskoczyła moja reakcja na tę historię. Może podeszłam do niej ze zbyt dużymi oczekiwaniami? Wymyśliłam sobie jak ma wyglądać zwieńczenie historii i nie akceptuję zamysłu autorki, która postanowiła odważnie pójść pod prąd? Muszę to przemyśleć i za jakiś czas wrócić do czerwonosrebrnego świata. Dać mu jeszcze jedną szansę i może wtedy w rerecenzji będę się Wam kajać, że narzekałam? Pożyjemy, zobaczymy :)
Mając na uwadze rewelacje zawarte w trzecim tomie, po „Wojenną burzę” sięgałam pełna ekscytacji wymieszanej z niepokojem, że opowieść złamie mi serce. W dodatku nieodwołalnie, bo to ostatni tom. Nic więcej się nie wydarzy, wszystko będzie wyjaśnione i przypieczętowane. A ja będę czuć się jak po nawałnicy (której nawiasem mówić, niesamowicie się boję), szacując straty,...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-10-02
Teatr, kobiety, poezja i kwiaty. Jak można zrobić z tego thriller? Zapytajcie Pana zwiącego się JP Delaney, kreatywny z niego człowiek.
Autor klasycznie zaczyna od mocnej sceny - trupa w hotelu, a następnie czytelnik obserwuje przeskok w czasie i rozpoczyna się właściwa akcja. Otrzymujemy wyrazistą bohaterkę: zahartowaną przez życie dziewczynę z nienasyconymi ambicjami i ogromnym talentem aktorskim. Gdy dowiecie się czym się zajmuje, żeby zarobić na chleb, otworzycie szeroko oczy. A gdy na scenę wkroczy tłumacz-poeta, detektyw i pewna pani psycholog, autor okraszy akcję jednocześnie nieufnością, erotyzmem, perwersją, zalotnością i psychopatycznymi skłonnościami, rozgrywające się wydarzenia nie pozwolą Wam mrugnąć. Nigdy niczego nie można być pewnym. Po za tym spora część akcji rozgrywa się w głowie bohaterów lub na podstawie rozgryzania profili psychologicznych - uwielbiam, gdy autorzy tak mocno skupiają się na psychice bohaterów. I czasami zastanawiałam się, który z bohaterów powinien tak naprawdę udać się po pomoc do terapeuty.
Natomiast co do samej konstrukcji książki, interesującym zabiegiem było wplatanie w treść fragmentów rozpisanych niczym skrypt scenariusza. Kiedyś zapytam czy aktorzy rzeczywiście myślą w ten sposób. A czytając jedno z ostatnich zdań - "Kiedyś to wykorzystam", przed oczami stanął mi autor pochylający się nad tomikiem "Kwiatów zła" Baudelaire'a, podnoszący wzrok i kształtujący w myślach zarys fabuły.
"Szarość przejmuje władzę nad niektórymi ludźmi i nie potrafią się od niej uwolnić". Po skończeni książki, te słowa nadal dźwięczą mi w uszach. Ja, jako czytelnik również zapadłam się w szarości, dałam zwieść się pozorom i wygodnym rozwiązaniom, które wydawały się właściwe i słuszne. Złapana w sidła akcji, straciłam czujność i zapomniałam, że JP Delaney ma skłonności do wodzenia czytelnika za nos i sprytnego przemycania rozwiązania w szczegółach, które łatwo przypisać innym czynnikom. I podejrzewam, że chociaż Was przestrzegam i tak zginiecie w gąszczu psychologicznych zagrywek i manipulacji. A po skończonej lekturze będziecie się zastanawiać czy ta mnogość wątków i zmienność bohaterów Was uwiodła czy przeciwnie wymęczyła :D JA skłaniam się ku tej pierwszej opcji.
Teatr, kobiety, poezja i kwiaty. Jak można zrobić z tego thriller? Zapytajcie Pana zwiącego się JP Delaney, kreatywny z niego człowiek.
Autor klasycznie zaczyna od mocnej sceny - trupa w hotelu, a następnie czytelnik obserwuje przeskok w czasie i rozpoczyna się właściwa akcja. Otrzymujemy wyrazistą bohaterkę: zahartowaną przez życie dziewczynę z nienasyconymi ambicjami i...
2018-07-13
Obawiałam się tej książki. Tematyka śmiertelnych chorób, szczególnie, gdy występują one u dzieci, wymaga od autora niesamowitej wrażliwości i delikatności. Niczym w „Oskar i Pani Róża”. Nawet mnie, osobie piszącej tylko opinię, jest ciężko znaleźć odpowiednie słowa. Szczególnie, gdy autor postanowił podjąć się niełatwego zadania opisania procesu przechodzenia przez chorobę z perspektywy rodzica. Sama myśl, że tak ogromna liczba osób codziennie dotyka piekła ciężkiej choroby dziecka, sprawia, że uginają się pode mną nogi, a serce pęka i uwiera ostrym kantem sumienie.
Historia zaczyna się zwyczajnie. Mężczyzna poznaje kobietę, postanawiają założyć rodzinę i po wielu trudnościach rodzina powiększa się o wymarzonego potomka. Wyobrażacie sobie ich szczęście i miłość bijącą z tej trójki? Czy ktokolwiek trzymając na rękach swoje nowonarodzone dziecko, podejrzewa, że będzie musiał się z nim rozstać? Że będzie musiał nagle, za kilka lat walczyć o każdy jego oddech i mieć nadzieję, że zobaczy jeszcze jeden jego uśmiech? Na Annę i Roba, ta wiadomość spadła niczym grom z jasnego nieba. Walczą i wygrywają pierwszą batalię o zdrowie dziecka. Jednak los kolejny raz pokazuje im, że nic nie jest wieczne… A miłość nie wszystko potrafi zwyciężyć…
Przechodziłam przez cały proces wraz z bohaterami, zatrzymując się co kilkanaście stron i próbując powstrzymać płacz. Możliwe, że ta książka zostanie określona melodramatycznym wyciskaczem łez. Lecz doskonale wiem co nadzieja potrafi zrobić z człowiekiem, gdy wszystkie środki zawiodą. I nie życzę nikomu przechodzić przez sytuację, w której słowa: „oddałabym wszystko, żeby najbliższa osoba mogła pozostać na tym świecie” przestają być tylko pustym frazesem. Dostając poszarpane urywki wspomnień, widząc ich ból pomieszany z nadzieją, obserwując psychikę bliskiej relacji, krok po kroku składałam obraz rodziny, z której miłość wypływa przez szczeliny sporów, a wrócić nie ma którędy, bo serca są zbyt skostniałe od nieustającego bólu i pustki. Gdy w głowie kołacze się pytanie, dlaczego moje dziecko? Gdzie jest granica ludzkiego bólu? Kiedy, by uratować człowieka, przestajemy zważać na uczucia innych ludzi? Kiedy zatapiamy się w smutku tak mocno, że przestajemy zauważać, że inni dzielą te same uczucia? Gdy zaczynamy ranić innych, obwiniając ich, za swój ból i bezradność?
Podziwiam, autora za obrazowość. Za wnikliwą obserwację ludzkiej psychiki i procesów zachodzących w człowieku i w jego relacjach z innymi pod wpływem silnej sytuacji stresowej. Uważam, że bardzo dobrym wyjściem było skupienie się na postaci Roba. Zataczanie co raz większych kręgów wokół jego osoby, poznawanie co raz to nowych szczegółów, jest niczym rozmowa z bohaterem. Urzekły mnie listy ukryte w kodzie, pomysł na stronę i wzruszające wyjaśnienie tytułu książki czekające na czytelnika w ostatnim rozdziale. Mam nadzieję, że „Słoneczniki” istnieją naprawdę Chociaż tak cukierkowego zakończenia się nie spodziewałam. Po całej gamie emocji, zakończyć to w ten sposób? Nie mieści mi się to w głowie. Lecz może czas leczy i takie rany? Kto wie, jutra może nie być, wiec w sumie po cóż skupiać się na tym co złe i rozdrapywać stare rany?
Myślę, że warto poświęcić chwilę czasu tej pozycji. I spojrzeć na własne życie, czy i nas nie gubi zatonięcie we własnych problemach, nie widząc drugiej osoby tonącej obok czy wyciągniętej pomocnej ręki. I pamiętać, co mówi stare, chińskie przysłowie: „Nawet najczarniejsza chmura ma srebrne brzegi”
Obawiałam się tej książki. Tematyka śmiertelnych chorób, szczególnie, gdy występują one u dzieci, wymaga od autora niesamowitej wrażliwości i delikatności. Niczym w „Oskar i Pani Róża”. Nawet mnie, osobie piszącej tylko opinię, jest ciężko znaleźć odpowiednie słowa. Szczególnie, gdy autor postanowił podjąć się niełatwego zadania opisania procesu przechodzenia przez chorobę...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01-04
Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie jak mogłaby brzmieć tytułowa „Pieśń miecza”. Czy to szczęk mieczy uderzających o siebie, ledwo słyszalne drżenie broni przed walką, a może ostrze zagłębiające się w ciało wroga? Czy raczej to zew w duszy, nie pozwalający odnaleźć się w czasach pokoju, zmuszający do tęsknoty za polem walki? A czym jest dla Bernarda Cornwella, który z każdym tomem rozbudza w mnie marzenie, by doświadczyć czasów wikingów na własnej skórze? Albo inaczej: czym myślę, że jest dla autora sagi „Wojny Wikingów” w moim mniemaniu 😉 Choć nie przeczę, że z miłą chęcią poruszyłabym ten temat osobiście.
Od wydarzeń ukazanych w poprzednim tomie upłynęło kilka lat. Spotykamy się z bohaterami w 885r., w czasach pokoju. Lecz obserwując dążenia zarówno Sasów, jak i Duńczyków, wydaje się, iż raczej jest to okres przezbrojenia się i cichego śledzenia poczynań przeciwników. Biorąc pod uwagę te kwestie, niezbyt zdziwiła mnie wieść, która wstrząsnęła Mercją: Thutgilsonowie, wiodąc za sobą zastępy wikingów, zajęli Londyn, a blady strach padł na mercjańską społeczność. I co postanawia miłościwie panujący król Alfred? Wysyła w bój Uhtreda. Mimo unoszącej się pomiędzy wojami niechęci, władca musi przyznać, że jeżeli chce dokonać niemożliwego, musi postawić właśnie na earla. Ale czy ktokolwiek przewidział, że najeźdźcy zechcą szukać sojuszników na saskiej ziemi? I również wykorzystać w tym celu Uthreda, jako pośrednika w pozyskaniu poparcia Ragnara Młodszego. Czy Uthred zechce skorzystać z tej propozycji i w nagrodę zasiąść na tronie Mercji?
Główny bohater nie spoczywa na laurach dorosłości. Porywczość i upór przekuwa wraz z wiekiem w rozważną ambicję, co sprawia, że staje się dojrzalszym i pewnym siebie człowiekiem. Staje się okrętem, prowadzonym doświadczona ręką, którego nawet sztorm nie jest w stanie zawrócić z obranego kursu. Chociaż w jego sercu nadal rozgrywa się podobna walka jak na angielskich ziemiach, potrafi swoje przekonania i emocje poprowadzić niczym armię, tak że prowadzona przez niego intryga nie zaskakuje tylko jego samego. Opowieść snuta przez Uthreda, ukazuje nie tylko fakty ale również opinie i odczucia powiązane z poszczególnymi wydarzeniami, które mimo upływu lat nie blakną w jego pamięci. Zastanawiam się, czy sama będę pamiętać co spotkało mnie około trzydziestki za jakieś pół wieku?
Na scenie “Wojen wikingów” nie zabrakło nowych postaci. Moją uwagę szczególnie przykuł Eric, mężczyzna wydający się nie pasować do tych czasów: wrażliwy, o niesamowicie dobrym serduchu. A z kobiet? Stanowczo Aethelflaed. Silna, zdecydowana kobieta, świetnie zorganizowana i nie wahająca się korzystać z zasobów swojego intelektu. Intrygujące jest, że dopiero wobec niej Uthred potrafił pokazać, że drzemią w nim pokłady opiekuńczości. Chociaż względem swojej ukochanej Gisel również potrafi ukazać swoją emocjonalną stronę. Więc może to kwestia dojrzałości i poznania samego siebie? Nie zrezygnował ze swoich umiejętności strategicznych i nadal potrafi być zdecydowany, lecz uzupełnia swój charakter rozwijając pozostałe cechy.
Główny wątek, tj. odbicie Londynu, zapewnia niesamowita mnogość opisów scen walk zarówno na łodziach jak i na lądzie. Walki zostają opisane z wyważona szczegółowością - autor stara się, by wszystkie elementy potyczek zawarte w historii miał znaczenie dla rozwijającej się akcji. Nie zapomina również o fakcie, że gro decyzji podczas wojennych zawieruch odbywa się w kuluarach - plącząc sieć intryg i girek pomiędzy bohaterami. Czytelnikowi ciągle towarzyszy pytanie czy bohaterzy są dwulicowi, czy może to kolejny element skomplikowanych politycznych szachów. Uwypuklone również zostają kolejne różnice pomiędzy ścierającymi się w wojnie narodami. Jednocześnie autor uświadamia nam, że nie ma jednolitej masy Sasów i Wikingów, ponieważ w obu przypadka, to tylko ludzie - dbający o własne interesy czy posiadający odmienne poglądy na pewne sprawy. Zadziwiająca jest również relacja wychowanych razem Uthreda i Ragnara - mimo ochłodzenia stosunków, pamięć o braterskim wychowaniu nadal tkwi w tej dwójce.
Będąc na półmetku sagi mogę stwierdzić, że jak dotąd serię omija klątwa kolejnego tomu. Każda część jednocześnie zaspokaja apetyt i rozbudza go na nowo, gdy na światło dzienne wypłyną kolejne fakty historyczne przyozdobione i przeplecione wyobraźnią Bernarda Cornwella. Po raz kolejny powtórzę i ostrzegę: historia Uhtreda połyka w całości! Kusi twardością i surowością, jednak spod skorupy zimnego człowieka północy, zaczyna przebijać ciepłe serce. Niesamowicie ciekawi mnie, gdzie zaprowadzą ścieżki przeznaczenia...
Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie jak mogłaby brzmieć tytułowa „Pieśń miecza”. Czy to szczęk mieczy uderzających o siebie, ledwo słyszalne drżenie broni przed walką, a może ostrze zagłębiające się w ciało wroga? Czy raczej to zew w duszy, nie pozwalający odnaleźć się w czasach pokoju, zmuszający do tęsknoty za polem walki? A czym jest dla Bernarda Cornwella, który z każdym...
więcej Pokaż mimo to