-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać1
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2023-03-05
2023-01-24
Najnowszą propozycja od Wydawnictwa Otwarte pozwoli czytelnikowi przyjrzeć się relacjom i schematom, w których jesteśmy zanurzeni. Książka uświadamia, że nie jesteśmy w stanie rozpatrywać relacji z potomstwem w oderwaniu od pozostałych powiązań społecznych i doświadczeń z własnego dzieciństwa. Przypomina, że aby nawiązać zdrową więź i empatycznie reagować na potrzeby małego człowieka, musimy zaopiekować się swoim wewnętrznym dzieckiem.
Choć teoria oparta na symbolice Dziecka Słońca, Dziecka Cienia oraz Ja-Dorosłego była mi znana, zafascynowało mnie jak ogromny wpływ ma na postrzeganie dzieci przez opiekujących się nimi dorosłych. Po raz kolejny odkryłam, jak wiele zależy od nastawienia i interpretacji rzeczywistości przez nasze wnętrze. Na szczęście nie zostajemy tylko z tą wiedzą! Autorki z uwagą i empatią przeprowadzają czytelnika przez przykłady zachowań rzutujących na budowanie więzi z dzieckiem i pozwalające rozwijać się obu zaangażowanym w nie stronom. Omawiając pułapki, które zastawia na nas mózg, proponując ćwiczenia wyłapywania konkretnych obszarów tzw. wysp, wyposażają czytelnika w narzędzia zwiększające samoświadomość i dojrzałość. Dzięki temu zabiegowi jesteśmy w stanie stworzyć bezpieczną przystań do doświadczania świata dla najmłodszych.
Według mnie to świetna pozycja dla osób, które nie chcą upychać rodzicielstwa w sztywne ramy wymagań lecz nawiązać autentyczną więź z dzieckiem. Sięgając po tytułowe wychowanie bez wychowania, nie gubimy się w gąszczu zakazów i nakazów, lecz prawdziwie dostrzegamy potrzeby i talenty człowieka, dla którego jesteśmy drogowskazem. A jeśli sami się zgubimy i będziemy potrzebować wsparcia dla Dorosłego Ja, przejrzysta organizacja treści pozwoli wrócić do konkretnego zagadnienia.
Choć niektóre przykłady powodowały dyskomfort i poczucie zagubienia, cieszę się, że sięgnęłam po tę książkę. Pozwoliła mi natrafić na emocjonalne supełki, które mogłabym przekazać dalej, lecz mądrzejsza o wiedzę zawartą w tej pozycji będę mogła pracować nad ich rozplątaniem. Z pewnością moje wewnętrzne dziecko skorzystało na tej lekturze. Mam nadzieję, że dla Was również okaże się pomocna.
Najnowszą propozycja od Wydawnictwa Otwarte pozwoli czytelnikowi przyjrzeć się relacjom i schematom, w których jesteśmy zanurzeni. Książka uświadamia, że nie jesteśmy w stanie rozpatrywać relacji z potomstwem w oderwaniu od pozostałych powiązań społecznych i doświadczeń z własnego dzieciństwa. Przypomina, że aby nawiązać zdrową więź i empatycznie reagować na potrzeby małego...
więcej mniej Pokaż mimo to
Powieść zabiera Czytelnika w podróż na daleką, nieprzyjazną Północ. Według opracowań cywilizowanego świata – zacofaną, skażoną i praktycznie bezludną. Jakim więc cudem dzikusy wraz ze swoją królową są w stanie oprzeć się świetnie wyszkolonej armii? Jakim cudem kobieta stanęła na czele prowincji najbardziej konserwatywnego państwa na Kontynencie Zachodnim? Czy ruch Czarnej Róży zapoczątkowany przez Michaela przyniesie swoje owoce? Czy targany chęcią zemsty Ian odnajdzie ukojenie w podziemnych korytarzach? Czy o przyszłości całego kontynentu ma zdecydować jedna osoba, której postać jest mielona przez zębiska propagandy każdej ze stron konfliktu? Czy Aline udźwignie rolę, jaką narzucił jej świat?
Myślę, że zdjęcie (powstałe w nocy, notabene o północy - dostępne na: https://majkabloguje.blogspot.com/2022/05/702-krolowa-pustki-dzierzaca-czarna.html) idealnie przekazuje, jakie emocje zostały we mnie po przeczytaniu książki. Piękno i legenda Aline zostały postawione w świetle reflektorów, jednocześnie próbując przetrwać w nieprzyjaznym, zimnym, ciemnym świecie. Wszystkie decyzje dziewczyny zaczynają kłaść się cieniem na życiu otaczających ją osób, a róża, która miała być ocaleniem, przynosi jedynie cierpienie. Ciemność podkreśla mistrzowsko zaplanowaną okładkę, z które wyziera niebezpieczeństwo, niepokój i determinacja.
Według mnie dokładnie te trzy cechy charakteryzują Aline z trzeciego tomu. Wzajemnie przeplatające się emocje targają również czytelnikiem, któremu serce łamie się po wielokroć. Trzask mojego, po wydarzeniach 16 rozdziału, rozlegał się echem przez długie godziny. To już nie jest wesoła historyjka o letnim romansie, lecz ciemna, dojrzała opowieść o przetrwaniu, stracie i odnajdywaniu się na nowo. Chłonęłam ją całą sobą, zafascynowana i pełna podziwu dla ewolucji zarówno bohaterów, jak i warsztatu autorki. Z szeroko otwartymi oczami śledziłam zawiłości polityki, ludzkiej natury, taktyki wojennej, tradycji plemion północy. Autorka zdradziła również skąd zaczerpnął swoją nazwę cały cykl, a po jednej ze scen czuję, że w kolejnej części odkryjemy jeszcze niejedną tajemnicę dotyczącą gwiazd zaklętych w klejnoty.
Akcja, poziom budowania napięcia i emocjonalnego przywiązania do bohaterów jest na najwyższym poziomie. Podczas czytania Królowej dzikusów, nie raz miałam ochotę krzyknąć i powstrzymać bohaterów przed tym, co miało za chwilę nastąpić, wesprzeć w próbach dotarcia do siebie lub zdrowo trzepnąć po głowie za amoralne zachowanie. Zastanawiałam się, gdzie jest granica między emocjami i jak wiele człowiek jest w stanie położyć na szali, gdy ważą się jego losy.
Możliwe, że odbiór treści niesamowicie wzmacnia obecna sytuacja za naszymi granicami, gdzie propaganda jest jednym z narzędzi walki, spisany początkowo na straty kraj zadaje agresorowi znaczące straty, a pomoc przychodzi z najmniej spodziewanej strony. Do tej pory się zastanawiam czy Joanna Lampka jest wieszczką, świetną obserwatorką czy udało się jej wyłuskać tę siłę, która pcha do rzeczy logicznie niemożliwych i pozwala narodzić się cudom.
Nie znajduję minusów w tej książce. To absolutnie najlepsza część opowieści o Aline. Jeśli kolejny tom będzie jeszcze lepszy (a po zakończeniu wnoszę, że akcja ruszy od początku z kopyta), to znów będę musiała przygotować melisę, chusteczki i przynajmniej tonę czekolady. Czytajcie, nadrabiajcie i wypatrujcie razem ze mną czwartego tomu!
Powieść zabiera Czytelnika w podróż na daleką, nieprzyjazną Północ. Według opracowań cywilizowanego świata – zacofaną, skażoną i praktycznie bezludną. Jakim więc cudem dzikusy wraz ze swoją królową są w stanie oprzeć się świetnie wyszkolonej armii? Jakim cudem kobieta stanęła na czele prowincji najbardziej konserwatywnego państwa na Kontynencie Zachodnim? Czy ruch Czarnej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wersja recenzji dla zabieganych rodziców: warto poświęcić czas tej książce!
Ale tych którzy mają troszkę więcej czasu, zapraszam na dłuższą wersję:
Na początku nie byłam zbyt przekonana do tego, jak trzy zwierzęta, nie mające za sobą nic wspólnego, mają wytłumaczyć Czytelnikowi, dlaczego niegrzeczne dzieci nie istnieją. Jednak sprawa wyjaśnia się już po przeczytaniu opisu lub wstępu - zwierzęta te, umieszczone w odpowiednich miejscach baobabu niezwykle trafnie pokazują jak działa ludzki mózg! Szczególnie w formie graficznej.
Ze względu na świetną symbolikę i używanie akronimów czy metafor, książka będzie idealna dla osób, które uważają, że poradnik o działaniu mózgu, emocjach czy budowaniu więzi jest naszpikowany trudnymi pojęciami, a oni nie mają chwilowo czasu na studiowanie każdej z tych dziedzin, bo starają się utrzymać swoje dzieci przy życiu. Autorka stworzyła swoisty narzędziownik z instrukcją obsługi przejrzystą jak w jednym ze szwedzkich sklepów, po który należy sięgnąć, kiedy wydaje się nam, że rodzic albo dziecko jest "zepsute". A oczywiście, że najlepiej byłoby przeczytać ją przed potrzebą jej zastosowania, ale wiem jak jest :D
Zaskoczyło mnie, że choć sama nie mam na co dzień kontaktu z dziećmi i zapoznałam się z niejedną pozycją dotyczącą mózgu, podczas lektury nadal odkrywałam nowe rzeczy lub nagle zobaczyłam je z innej perspektywy. Z pewnością to zasługa tłumaczenia skomplikowanych pojęć w sposób możliwie obrazowy i uproszczony lecz nie tracący istotności wiedzy, którą próbują przekazać nam badacze ludzkich umysłów. Miłym zaskoczeniem było uzupełnianie słów autorki wstawkami ze słowami jej męża czy bliskich znajomych. Pokazują, że naprawdę, aby wychować jedno dziecko potrzeba całej wioski. Ogromnym plusem są również ramki podsumowujące poruszane zagadnienia, pozwalające jednym rzutem oka odświeżyć potrzebne informacje.
Jedyne do czego mogę mieć zarzuty, to kilka stron traktujących jedynie o tym, jaka to będzie super książka i jak wiele dzięki niej się nauczymy. Zbyt przypominały mi wykładowców, którzy 10 min każdego wykładu poświęcali na to, żeby przypomnieć studentom, jak to mamy mała czasu a dużo materiału.
Mam po tej książce bardzo miłe odczucia. Jak bym porozmawiała z kimś, kto wie jak wiele trudności czyha na człowieka, gdy próbuje pokazać świat małemu człowiekowi i zamiast krytykować, delikatnie wyciąga rękę ze wsparciem. Myślę, że takiego poczucia potrzebuje każdy, szczególnie w naszej kulturze, która niestety mocno stawia na indywidualizm i perfekcjonizm. Oby to się zmieniło :)
Wersja recenzji dla zabieganych rodziców: warto poświęcić czas tej książce!
Ale tych którzy mają troszkę więcej czasu, zapraszam na dłuższą wersję:
Na początku nie byłam zbyt przekonana do tego, jak trzy zwierzęta, nie mające za sobą nic wspólnego, mają wytłumaczyć Czytelnikowi, dlaczego niegrzeczne dzieci nie istnieją. Jednak sprawa wyjaśnia się już po przeczytaniu...
2022-01-28
2022-01-25
2022-01-16
2022-01-12
2022-01-08
2022-01-04
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
www.majkabloguje.blogspot.com
W pierwszym tomie postać Aline zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. A gdy okazało się, że bohaterka na trzecie imię ma Joanna, poczułam miłe łaskotanie — mogłabym być taką babką! Byłam niesamowicie ciekawa jak potoczą się dalsze losy dziewczyny po powrocie do sztywnych ram Królestwa. Nie spodziewałam się, że autorka przygotuje coś takiego...
Teoretycznie z opisu wiadomo, że Aline sprzeniewierzy się zasadom ojczyzny, ale przy tak surowym kodeksie mogło chodzić o wszystko, nawet o krzywe popatrzenie się na przechodzącego mężczyznę. Ale nie... Pierwsza bomba spada na początku, a im dalej czytając, tym bombardowanie tylko się nasilało. Skąd nagle wziął się mąż w opisie? Czyżby król spełnił swoje obietnice? Ciarki wywołało też stwierdzenie — nie walczy tylko o siebie... Mając w pamięci przepowiednię z pierwszego tomu, zaczynam się obawiać nie tylko o ludzi, na których jej zależy, ale o cały kontynent.
Pan Kamienia Wschodu tak jak Gwiazda północy, gwiazda Południa nie należy do długich lektur. Nie ma tutaj miejsca na wyjaśnienia — od tego był pierwszy tom. W tej części akcja ruszyła z kopyta od pierwszych stron powieści. Wszystkie bóstwa kontynentu, miejcie nas w opiece...
Jestem zachwycona, zauroczona i kupiona historią kryjącą się za zieloną okładką. Pełne emocji i pasji opisy scen walk, rodzących się relacji czy północnych obrzędów sprawiały, że wtapiałam się w książkę całą sobą, zastanawiając się, co przyniesie następna przewrócona strona. Po prostu rollercoaster <3
Jak wspominałam wcześniej, akcja jest wartka, ale nie gubi sensu czy spójności w biegu wydarzeń. Strategicznie rozplanowane chwile na oddech, pozwalają pójść po wodę w trakcie lektury. Podziwiam jak autorka w trakcie niesamowicie wartkiej akcji jest w stanie wytłumaczyć zasady działania świata, relacje między bohaterami, zwyczaje poszczególnych nacji, dorzucić tornado magii i jeszcze kazać się bohaterce szalajać po bagnach, jak Geralt w pierwszej części gry. Ta książka ma tylko 296 stron!
A zahaczając o bohaterów to ile my się dowiemy o przeszłości postaci, zarówno nowych jak i już znanych! Jedne sprawy się wyjaśnią, drugie komplikują — klasycznie. Ale ta interwencja w jednej z ostatnich scen, gdy splątały się wydarzenia, wierzenia, strach, miłość i łzy jak dla mnie była absolutnie najpiękniejsza. Chociaż zakończenie znów namieszało mi w umyśle.
Patrząc na wątek romantyczny, męża, kochanków i zamieszanie z biżuterią z jednej strony podziwiam, a z drugiej nie do końca rozumiem wybór Aline. Choć scena ślubu, nie powiem, oryginalna! Jakaś część mnie, chciałaby go w przyszłości wziąć w tej formie :D
Podsumowując drugi tom absolutnie nie ustępuje pola pierwszemu — akcja, pomysły, bohaterowie... Idealna na zupełne oderwanie się od rzeczywistości! A czego więcej chcemy od książki na wakacje? Proszę kupować i czytać!
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
www.majkabloguje.blogspot.com
W pierwszym tomie postać Aline zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. A gdy okazało się, że bohaterka na trzecie imię ma Joanna, poczułam miłe łaskotanie — mogłabym być taką babką! Byłam niesamowicie ciekawa jak potoczą się dalsze losy dziewczyny po powrocie do sztywnych ram Królestwa. Nie spodziewałam się, że autorka...
Podejrzewam, że doskonale znacie to uczucie, gdy na usta ciśnie się li i jedynie Gó*** prawda. Nawet jeśli nie wyjdzie ono na zewnątrz, rezonuje krzykiem w mózgu. A wiecie, że mózg również potrafi nas wpakować w sytuację, gdy jedyne co można stwierdzić, to powtórzyć powyższy wulgaryzm.
Książkę czyta się świetnie dzięki lekkiej formie. Jednak jeśli macie coś wspólnego z psychologią, mogą Was irytować uproszczenia i oczywistości, ale dla początkujących nada się idealnie! Po każdym rozdziale odkładałam książkę i zastanawiałam się, kiedy w moim życiu dopadł mnie konkretny schemat myślowy. Okazuje się, że najczęściej przyłapuje się na schemacie jestem nikim i reflektor. Natomiast w swoim otoczeniu często zauważam efekt halo, efekt potwierdzenia i dysonans poznawczy. Moi znajomi wręcz ogłosili dysonans poznawczy stwierdzeniem miesiąca - tak często je wykrzykiwałam komentując prasowe doniesienia. Autorka pomaga czytelnikowi dostrzec schematy myślowe, nie tylko dzieląc się przykładami ze swojego życia, ale również proponując proste ćwiczenia czy stawiając pytania do własnych przemyśleń.
Mimo, że lektura zajęła mi dużo więcej czasu, niż zakładałam (ze względu na mnogość informacji, które wywracały mi mózg na lewą stronę i powodował falę przemyśleń i dyskusji), niesamowicie polecam. Książka zmienia optykę spojrzenia na świat i społeczeństwo oraz uwrażliwia na wykrywanie gó*** wartych schematów, które brużdżą w życiu. Chwała neuroplastyce, że możemy z nimi walczyć, tylko musimy wiedzieć jakich narzędzi użyć.
Podejrzewam, że doskonale znacie to uczucie, gdy na usta ciśnie się li i jedynie Gó*** prawda. Nawet jeśli nie wyjdzie ono na zewnątrz, rezonuje krzykiem w mózgu. A wiecie, że mózg również potrafi nas wpakować w sytuację, gdy jedyne co można stwierdzić, to powtórzyć powyższy wulgaryzm.
Książkę czyta się świetnie dzięki lekkiej formie. Jednak jeśli macie coś wspólnego z...
2019-09-01
Jeśli w sadze "Wojny Wikingów" dzieje się dobrze i wszystko układa się sielankowo, zwykle to tylko cisza przed burzą. Tym razem Anglia zadrży przed zjednoczoną siłą Norwegów, Duńczyków i Irlandczyków, prowadzonych w bój przez legendarnego Ragnalla Ivarsona. Pamiętacie tytuł drugiego tomu? Zaiste to był dopiero zwiastun nawałnicy, która wstrząsnęła wyspą w tomie zwanym "Wojownicy burzy". Ciekawe czy w ich sercach grały te słowa:
We come from the land of the ice and snow,
From the midnight sun where the hot springs blow.
The hammer of the gods,
Will drive our ships to new lands,
To fight the horde singing and crying:
"Valhalla I am coming!*
Zaczynamy od oczywistości - któż może powstrzymać nieposkromiony apetyt najeźdźcy, jeśli nie równie legendarny i budzący trwogę Uhtred? Wydaje się, że autor chce nam przemycić po raz kolejny tę samą historię: beznadziejną sytuację w ostatniej chwili ratuje błyskotliwy pomysł, na który wpada jedyna zdolna do myślenia osoba w całym zastępie wojsk chroniących zjednoczone królestwa. Rzeczywiście historia w niektórych momentach trąciła lekko poczuciem déjà vu, ale na ile sposobów można opisać trwające wiekami przeganianie się plemion północy? Pełna obaw kontynuowałam lekturę, obawiając się, że swąd odgrzewanej opowieści zepsuje mi dobre chwile spędzone z tą serią, jednak jakże miło się rozczarowałam!
Uthred przez 9 tomów przeszedł niesamowicie długą i usłaną trudnościami drogę, która z narwanego młodzieńcza uczyniła rozważnego, sprytnego i zdeterminowanego wojownika. Lecz nie zatracił on swojego sarkastycznego poczucia humoru, za który go uwielbiam! Jego dojrzałość objawia się w konsekwentnym dążeniu do celu, którego nie traci z oczu, nawet gdy opuszcza go przychylność bogów. Myślę, że o przemianie Uthreda może świadczyć również próba nawiązania relacji z dorosłymi już dziećmi i chęć nadrobienia straconego czasu. Jadnak czasem przeszłość dopada nas w najmniej oczekiwanym momencie, potrafiąc namieszać w teraźniejszości i żądać rozliczenia dawno podjętych decyzji.
Wracając natomiast do miłego rozczarowania - mistrzostwo pióra Bernarda Cornwella objawia się między innymi w umiejętności skonstruowania fabuły w taki sposób, że jedna sytuacja jest w stanie wytrącić czytelnika z równowagi umysłowej i na powrót wrzucić w wartki nurt akcji, czynią go głodnego dalszego ciągu. Co prawda lekko nie dowierzam w sekwencję zdarzeń, którą tym razem zgotował autor swoim bohaterom, ale pozostaje mi tylko ze smutkiem zaakceptować fakt, że tak poprowadziła nas historia. Jednak w pozostałych momentach mogę zachwycać się niesamowitymi potyczkami zarówno umysłowymi jak i bitewnymi lub łączącymi obie te cechy - ach te wyzwiska przed walką^^
Niezmiernie ucieszyła mnie irlandzka nuta, wprowadzona do fabuły za sprawą niezastąpionego i wiernego Finana, o którym nareszcie dowiemy się nieco więcej. Fascynuje mnie ten rejon geograficzny i nawet najmniejsza wzmianka na temat Irlandii, powoduje, że przed oczami stają mi wrzosowiska czy Wyspy Skellig...
Obawiałam się, że w zakończeniu dzisiejszej recenzji będę wspominała, że pozostał już tylko jeden tom wieńczący historię Uhtreda i ze smutkiem będę musiała Was uprzedzić, że ta wspaniała i wartka opowieść ma swój koniec. Jednak nieocenione wydawnictwo Otwarte zdecydowało się kontynuować serię i gawęda będzie trwać jeszcze do grudniowych nocy. Przy ogniu, a jakże :) Kto chce pod choinkę całą serię 12 tomów? :D
Jeśli w sadze "Wojny Wikingów" dzieje się dobrze i wszystko układa się sielankowo, zwykle to tylko cisza przed burzą. Tym razem Anglia zadrży przed zjednoczoną siłą Norwegów, Duńczyków i Irlandczyków, prowadzonych w bój przez legendarnego Ragnalla Ivarsona. Pamiętacie tytuł drugiego tomu? Zaiste to był dopiero zwiastun nawałnicy, która wstrząsnęła wyspą w tomie zwanym...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-08-01
Bycie wysoko urodzoną kobietą w średniowiecznej Anglii to ciężki kawałek chleba. Każdy Twój ruch jest obserwowany, a los uzależniony od ojca lub męża. Nie, nie pomyliłam książek - nadal piszę o sadze "Wojny Wikingów", lecz tom ósmy zaskakuje zupełną zmianą optyki.
Autor doskonale radzi sobie z budowaniem napięcia. Mimo zaawansowania historii, ciągle jest w stanie zaskoczyć i potrzymać zainteresowanie kolejnymi wydarzeniami. Szok przeżyłam już na pierwszych stronach książki, podczas próby rozgryzienia, z jakiego powodu nastąpiła diametralna zmiana w narracji. Następny nadszedł, gdy zrozumiałam, że podczas witanu Uhtred popiera pomysł niemieszczący się w głowach współczesnej starszyzny - na opustoszałym tronie Mercji chce widzieć Aethelflaed - KOBIETĘ! Nie ma znaczenia, że kobieta ta jest świetnym strategiem oraz politykiem, a powierzony jej kraj byłby stanowczo lepiej zarządzany niż pod władzą jej zmarłego męża. W oczach wielu, płeć Aethelflaed skreśla ją już na starcie. Lecz czy dla upartej kobiety, mającej po swojej stronie wsparcie legendarnego wojownika Uhtreda (który nawiasem mówiąc, również nie wierzy w powodzenie aspiracji ukochanej), cokolwiek jest niemożliwe?
Tom ósmy skupia się na prawach kobiet w wieku X, a raczej ich braku, jeśli miało się nieszczęście urodzić w znamienitej czy zamożnej rodzinie. Zarówno historia Aethelflaed jak i Stiorrii ukazuje, jak z założenia przekreślane były szanse na prowadzenie wojsk czy krajów przez rozsądnego człowieka, tylko dlatego, że nie pozwolono "słabszej" płci realizować swoich talentów. Obawiam się, że takie myślenie pokutuje w niektórych z nas do dziś, a już w dziesiątym wieku uparte wojowniczki potrafiły wytknąć niepoprawność takiej postawy. Tak, walka o władzę przez Aethelflaed jest faktem historycznym.
"Pusty tron" wyróżnia się na tle pozostałych tomów, również ze względu zmniejszenie ilości opisów ogromnych scen batalistycznych. Bitwy rozgrywają się na innym polu - politycznym, aspiracyjnym i światopoglądowym oraz w głowie samego głównego bohatera. Okazuje się, że w piersi twardego wojownika bije serce, lecz dopiero z perspektywy czasu dostrzega, że przeoczył najważniejsze chwile z życia swoich dzieci. Jednak Uhtred nadal jest irytującym i niezniszczalnym herosem, odpornym na wszelkie nieszczęścia, aż miałam ochotę wejść do historii i utrzeć mu nosa. Jednak trzeba oddać autorowi, że postać niesamowicie wyewoluowała poprzez kolejne tomy, a czytelnik dostrzega, jak każde z wydarzeń wywierała wpływ na jego charakter.
Po słabszej siódmej części, "Pusty tron" jest jak objawienie. Autor znów złapał wiatr w żagle, pewnie prowadząc czytelnika po oceanie wartko toczącej się historii. Znów ciężko było oderwać się od znanych jak i nowych postaci, z zapartym tchem śledząc ich poczynania. Niesamowitym plusem jest powrót inteligentnych i ciętych uwag, za którymi tęskniłam.
Z niecierpliwością wyczekuję, co przyniosą kolejne tomy. Saga zaleczyła ranę "Pogańskiego Pana" i znów uniosła miecz, który błyszczy w słońcu wzywając do kolejnych przygód. Mam nadzieję, że "Wojownicy burzy" przyniosą prawdziwy sztorm, który nie pozwoli się nużyć ani przez chwilę.
Bycie wysoko urodzoną kobietą w średniowiecznej Anglii to ciężki kawałek chleba. Każdy Twój ruch jest obserwowany, a los uzależniony od ojca lub męża. Nie, nie pomyliłam książek - nadal piszę o sadze "Wojny Wikingów", lecz tom ósmy zaskakuje zupełną zmianą optyki.
Autor doskonale radzi sobie z budowaniem napięcia. Mimo zaawansowania historii, ciągle jest w stanie zaskoczyć...
2019-07-01
Jak ściągnąć na siebie klątwę dosięgającą każdego, kto ośmieli Ci się pomóc? Wystarczy jedna chwila, uwolniony gniew i podniesienie ręki na niewłaściwą osobę. A wszystko przez brak akceptacji drogi życiowej pierworodnego syna...
Cóż uczynił wyrodny syn w siódmej części "Wojen Wikingów"? Został mnichem. Za co ojciec odebrał mu imię, nadał nowe - Judasz (co świadczy, że dumny wiking nie puszczał mimo uszu faktów o religii chrześcijańskiej) i rozsierdzony zabija opata, który staje mu na drodze. Brzmi jak Uhtred, którego znamy, prawda? Porywczy, gwałtowny, w pierwszym szeregu do walki o słuszną sprawę.
Wydawałoby się, że 50-letni mężczyzna zdaje sobie sprawę, że kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Ale z drugiej strony, kto nie zginie z mieczem w ręku, ten nie idzie do Walhalli. Uhtred prowadzony tą myślą, wyklęty przez Kościół i wygnany, postanawia zrealizować swój życiowy cel - odzyskać Bebbanburg. Uzbrojony we własny spryt, kipiący gniewem, zabierając ze sobą drużynę, której żadna klątwa niestraszna rusza w kierunku Northumbrii. Czy coś jeszcze jest w stanie mu zaszkodzić?
Pogański Pan. Tym razem wyjątkowo nie mam problemu z interpretacją tytułu. Któż może bardziej zasłużyć na nazwanie poganinem niż woj wychowany przez wikingów, wierzący w starych bogów w chrześcijańskim państwie, wyklęty i pozostawiony przez Kościół, którego interesów bronił jako królewski wysłannik przez większą część swego życia? Paradoksalnie, okryty klątwą nareszcie był wolny i mógł żyć w zgodzie jedynie ze swoimi przekonaniami.
Jak dla mnie najlepszą częścią VII tomu był opis próby dostania się do warowni bebbanburgskiej. Brawurowy, przemyślany, ale swoją drogą tak niedorzeczny, że z zapartym tchem śledziłam rozwój wypadków. Niestety późniejsze zdarzenia już nie są tak fascynujące. Duńczycy atakują, trzęsąc całym królestwem saksońskim, a sytuacje ratuje Uthred, który wykazuje się niebywałym sprytem i intelektem. Naprawdę doceniam jego nieszablonowe pomysły i prowadzone intrygi, które wybuchają nieprzewidywanymi zwrotami akcji. Mimo to, nie wierzę, że w całej Saksoni, nie znalazł się chociaż jeszcze jeden myślący dowódca... Ale może to specyfika gatunku, w końcu czytamy historię Uthreda, opowiadana przez niego samego, więc któż jak on. Jednak zaskoczyło mnie, że główny bohater jest skłonny do refleksji. Powoli, poprzez skorupę dumy i buty, przesącza się myśl, że pewnego dnia jego dłoń nie będzie mogła unieść miecza i tarczy, a pieśni zaczną sławić innego wojownika.
Co do pozostałych postaci, tym razem na pierwszy plan wybija się Osberth vel Uthred, który okazuje się nieodrodnym synem swojego ojca, okrywając się sławą w prowadzonych walkach. Pozostałe postacie nie zaskakują swoimi poczynaniami, odtwarzając znane z poprzednich tomów schematy. Dodatkowo autor głęboko rozczarował mnie opisem odejścia z kart książki dwóch postaci, a właściwie jego brakiem. Nawet biorąc pod uwagę surowość charakteru wikingów tak bezosobowego ucięcia wątku tych bohaterów się nie spodziewałam. Dobrze, że "Pogański Pan" broni się dobrą końcówką, bo w przeciwnym wypadku, historię jako całość oceniłabym dużo niżej.
Mimo nieopuszczającej mnie przez większość czasu natrętnej myśli, że mimo co raz częstszych refleksji głównego bohatera i dobrych momentów, "Pogański Pan" jest pisany tylko po to, aby historia trwała, nadal polecam całą serię. Jeśli wśród 7 tomów, tylko jeden okazał się słabszy, nie można przekreślać świetnie prowadzonej historii. Tym bardziej, iż finał VII części obiecuje, że w tomie ósmym będzie się działo...
Jak ściągnąć na siebie klątwę dosięgającą każdego, kto ośmieli Ci się pomóc? Wystarczy jedna chwila, uwolniony gniew i podniesienie ręki na niewłaściwą osobę. A wszystko przez brak akceptacji drogi życiowej pierworodnego syna...
Cóż uczynił wyrodny syn w siódmej części "Wojen Wikingów"? Został mnichem. Za co ojciec odebrał mu imię, nadał nowe - Judasz (co świadczy, że dumny...
W dni takie jak ten, gdy wiatr i deszcz wciska się w każda szparę, chce się jedynie zawinąć w koc, mieć pod ręką ciepłą herbatę i spędzić długi wieczór wpatrzona w kartki książki, ogrzana ciepłem bijącym od kaloryfera. Niestety nie mam kominka, a idealnie pasowałby do tej wizji ;) A któż wtedy stałby na straży ognia?
Mam to szczęście, że mój rodzinny dom zawsze stoi dla mnie otworem i wiem, że w każdej chwili mogę wrócić do znajomych kątów, wśród których się wychowałam. Nie wyobrażam sobie jak mogłoby być inaczej, przez co rozumiem jakim cierpieniem dla Uhtreda musiało być życie z dala od Bebbanburga, ze świadomością, że wśród ścian, które zna, panoszy się oszust i zdrajca. Nareszcie po wielu latach służby interesom innych, postanawia zawalczyć i o swoje marzenie - odzyskanie rodzinnych włości. Lecz niestety los znów gotował mu niespodziankę i po raz kolejny będzie musiał wybrać pomiędzy własnym dobrem a bezpieczeństwem całego narodu. Stanie przed wyborem o tyle ciężkim, że zagrożone będzie dobro kraju zarządzanego przez ukochaną, jak i ziem będących pod opieką jego zięcia. Czy Uthredowi będzie dane umrzeć w chwale czy bogowie pobłogosławią go spokojną śmiercią? Czas pokaże.
Po godzinach spędzonych z Uthredem, czuję się jakby był moim przodkiem, opowiadającym mi dzieje swojego życia. Przywiązałam się do historii zawziętego i zdeterminowanego woja, który swoje wady przekuł w zalety, przynoszące mu sławę i nie raz wpływające na losy całej anglosaskiej wyspy. Nauczył mnie, że cierpliwość połączona z upartym dążeniem do celu nie musi oznaczać egoizmu i nawet najbardziej osławione charaktery popełniają błędy. Najważniejsze to być szczerym z samym sobą, a wszystkie wybory oceniać własnym sercem i rozsądkiem - chociaż spryt i inteligencja również się przydadzą, szczególnie, gdy planujesz wygrać kilka potyczek za pomocą strategii, nie próbując nawet sięgać po miecz.
Po raz kolejny zachwycę się talentem Bernarda Cornwella. Każdy tom dojrzewa wraz z bohaterem! Strażnik ognia jest niczym doświadczony, wiekowy człowiek - z pozoru pełen stoicyzmu i spokoju, lecz pełen pewności co do swoich mocnych stron, co objawia się w doskonale zaplanowanych intrygach, plastyczności bitew i nieodłącznym klimacie średniowiecznej północy. Akcja nadal jest tak skonstruowana, że czytelnik z niepokojem śledzi poczynania postaci na kartach książki, nie wiedząc co może wydarzyć się już na następnej stronie. Tym razem nie poratuje nas znajomość historii - autora wyobraźnia poniosła tak mocno, że historyczne pozostały jedynie występujące w sadze postacie. Jednak całość jest skonstruowana tak dobrze, że gdyby nie notka na końcu książki, mogłabym uwierzyć, iż wydarzenia zawarte w X tomie naprawdę przetoczyły się przez Anglię.
Strażnik ognia początkowo miał być zwieńczeniem całej sagi, lecz okazuje się, że czekają nas jeszcze co najmniej dwa spotkania z Uthredem. Mam nadzieję, że kolejne tomy sprostają swoim poprzednikom i znów z zainteresowaniem zanurzę się w historię opowiadaną w ciemną noc przy ognisku. Słyszycie już szczęk mieczy i wycie w oddali? Nadchodzi Wojna Wilka.
W dni takie jak ten, gdy wiatr i deszcz wciska się w każda szparę, chce się jedynie zawinąć w koc, mieć pod ręką ciepłą herbatę i spędzić długi wieczór wpatrzona w kartki książki, ogrzana ciepłem bijącym od kaloryfera. Niestety nie mam kominka, a idealnie pasowałby do tej wizji ;) A któż wtedy stałby na straży ognia?
Mam to szczęście, że mój rodzinny dom zawsze stoi dla...
2019-06-16
Nieważne czy jesteś królem, wojownikiem czy zwykłym wyrobnikiem. Śmierć każdemu, niezależnie od statusu zajrzy w oczy i będzie żądała ofiary. Lecz odejście niektórych osób mają znacznie rozleglejsze konsekwencje niż ból bliskich. Fraza „Umarł król, niech żyje król!” nie zawsze znajduje zastosowanie. Gdy umiera silny władca, w oczy kraju może zajrzeć widmo bratobójczej wojny o władzę. Szczury wypełzną z kanałów i będą chciały ucztować…
Widmo śmierci zawisło nad krainą Wessexu. Przedśmiertelną wolą króla Alfreda jest ostatnia próba zjednoczenia angielskich królestw pod jednym sztandarem. Dziwnym zrządzeniem losu, król Eohric, władca Anglii Wschodniej, „płotu” oddzielającego Sasów od Duńczyków, w idealnym momencie wyciąga rękę z propozycją sojuszu. I kogóż spotka zaszczyt negocjacji tego jakże ważnego traktatu? Chyba nikt nie ma wątpliwości, że Uhtreda! Oczywiście dzielny wojownik na każdym kroku wietrzy podstęp. Chociaż sam siebie gani za zbytnią paranoję, nie może pozbyć się przeczucia, że wszystko idzie zbyt łatwo, by mogło okazać się prawdą. A w okolicy żadnych owiec, które mogłyby uratować mu życie, jak w pierwszej scenie szóstego tomu...
Czytając szósty już odcinek historii Uhtreda, zaczynam mu współczuć. Jako zaufany wojownik umierającego króla, stanowiąc gwarant przejęcia korony przez Edwarda, staje się celem każdego, kto ma ochotę sięgnąć po władzę. Jest solą w oku nie tylko Duńczyków, ale i własnych rodaków, którzy nie wyobrażają sobie królewskiego syna na tronie. Pociesza mnie jedynie myśl, że udało mu się nawiązać więź z Aethelflaed - upartą, pewną siebie kobietą, którą nie bała się konsekwencji swoich czynów lecz z wdziękiem i urokiem naciągała granice rozkazów do granic przyzwoitości, tak by postawić na swoim lecz by nikt nie mógł jej zarzucić, że jest nieposłuszna. Idealna dyplomatka - ciekawi mnie, gdzie poniesie ją historia, bo nie wygląda mi na dziewczynę, która na długo da się zamknąć w klasztorze.
Jestem zachwycona prowadzeniem akcji w tym tomie. Bitew było znacznie mniej niż w piątej części, a wykorzystanie sztandaru na moście czy wybieg w końcowej potyczce sprawiły, że jeszcze mocniej doceniam strategiczny instynkt głównego bohatera. Autor ujął mnie nie tylko opisami ale i opiniami wkładanymi w usta bohaterów na temat walki o władzę, ideologicznego zaślepienia, miłości czy religii. Szczególnie zapadły mi w pamięć słowa skierowane przez Uhtreda do Edwarda: “Jeśli wojując czekasz na pewność, panie (...) prędzej umrzesz niż się jej doczekasz.” Uświadomiły mi, jak często życie przelewa mi się przez palce, bo ciągle czekam na pewność, która może nigdy nie nadejść. Ale nie byłabym sobą, gdybym nie znalazła chociaż jednego minusa opowieści - jedna z sytuacji zostaje opisana dwukrotnie, w tak podobny sposób, że miałam poczucie déjà vu. Szanowny autorze, naprawdę przez kilkadziesiąt stron nie nabawiłam się amnezji.
Myślę, że “Śmierć królów” mogę określić najlepszym tomem jak do tej pory. W moim odczuciu narracja została idealnie zbalansowana pomiędzy polityką a bitwami. Rozgrywająca się w przełomowym momencie, gdzie jedna zła decyzja może zaważyć na losach całej wyspy. Pełna opinii, “wchodzenia” w umysł i uczucia Uhtreda, uświadamiająca czytelnikowi, jak mało zna tego bohatera, mimo, że towarzyszy mu już po raz szósty. Uświadamiająca, że przez całe życie trzeba zachować w sobie uważność, bo nie tylko sytuacja może nagle ulec zmianie ale i ludzie wokół mogą okazać się zupełnie inni niż przypuszczaliśmy. Po tak emocjonującej dawce wydarzeń i zaprowadzeniu kruchej równowagi w finale, z zapartym tchem wypatruję kolejnej części.
Nieważne czy jesteś królem, wojownikiem czy zwykłym wyrobnikiem. Śmierć każdemu, niezależnie od statusu zajrzy w oczy i będzie żądała ofiary. Lecz odejście niektórych osób mają znacznie rozleglejsze konsekwencje niż ból bliskich. Fraza „Umarł król, niech żyje król!” nie zawsze znajduje zastosowanie. Gdy umiera silny władca, w oczy kraju może zajrzeć widmo bratobójczej wojny...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-05-25
Anglosaska ziemia zapłonęła od iskier krzesanych przez krzyżowane miecze. Można się nauczyć żyć w morzu ognia lub zginąć. Nikt nie jest bezpieczny, wróg może uderzyć z każdej strony i o dowolnej porze. Ale czy po tak długim czasie kogokolwiek to szokuje? Podejrzewam, że społeczeństwo stać było jedynie na milczącą akceptację, przeplataną modlitwami do bóstw. Bo co biedni szaraczkowie mogą zrobić wobec kapryśnej armii?
Duńczycy pod wodzą jarlów Haestena i Haralda zalewają królestwo Alfreda niczym natrętna szarańcza. Do Wessexu od strony morza nadciągnęło kilkadziesiąt okrętów, a kilkutysięczna armia ani myśli opuszczać Kentu. Uhtred, odpowiedzialny za obronę Londynu, oczywiście chce złapać za miecz i za jego pomocą wbić najeźdźcy rozum do głowy. Niestety, wierzący w moc słowa król Alfred, nakazuje wypracować porozumienie z jednym z jarlów – Haestenem. Przeklinający w duchu Uhtred, przystaje na połowiczne rozwiązanie i po zakończonych negocjacjach, wyrusza do Aescengum, by w końcu dać upust żądzy mordu i stanąć naprzeciw Haralda Krwawowłosego. Podczas tej wyprawy, po raz kolejny piękna kobieta, ściągnie nieszczęście na głowę głównego bohatera. Użyje do tego broni i oddziału wojów – jak to potrafi niebezpieczna Dunka…
Wracając natomiast do pierwszoplanowej postaci. Podczas czytania, nie mogłam pozbyć się z głowy kwestii posłuszeństwa Uhtreda wobec króla Alfreda. Wojownik mimo widocznej niechęci i oporu, jaki wywołują w nim królewskie rozkazy, nadal pozostaje wierny danemu słowu. Czy to tylko honor? Czy chęć bycia człowiekiem, na którym można polegać? Niesamowite, jak bardzo można było zawierzyć temu człowiekowi – jest w stanie dotrzymać przysięgi nawet kosztem swojego życia czy wygody. Mam wrażenie, że w teraźniejszości, takich ludzi można ze świecą szukać… Jednocześnie niezmiernie cieszy mnie to, że Uthred ma odwagę, by mimo wiążącej go przysięgi odważnie wypowiedzieć swoje zdanie i dyskutować ze swoim królem. Nie jest uległym potakiwaczem, lecz wolnym, myślącym człowiekiem, śmiało wypowiadającym swoje zdanie. Podejrzewam, że ze względu na te cechy, paradoksalnie coraz bardziej zdobywał szacunek u króla, zmęczonego otaczającymi go sługusami, którzy byli w stanie wymamrotać jedynie: „Tak, Panie”. Czyżby w Uthredzie odzywało się wychowanie wśród Wikingów? Z pewnością wykorzystał je, by być równym przeciwnikiem – wiedząc, co jest najważniejsze dla wikinga i jakim szacunkiem duńscy wojownicy darzą ludzi inteligentnych i walecznych.
Jeżeli chodzi o konstrukcję akcji, nie podobało mi się nagromadzenie relacji ze starć. Oddaję autorowi, że kunszt, z jakim opisuje potyczki jest niesamowity – zwykle nudzące mnie w innych powieściach fragmenty, podniósł do rangi obrazu malowanego słowem. Lecz mimo dalszego utrzymania stylu, który mnie urzekł i chwycił za serce, scen batalistycznych było dla mnie zdecydowanie za dużo i zacierały mi pełnię przyjemności z czytania. Chociaż z drugiej strony czego miał spodziewać się czytelnik? Wróg naciera z każdej strony i nie ma chwili wytchnienia, gdy walka toczy się o przetrwanie kraju. Aż dziw, że w bitewnym szale postępowanie bohaterów jest wciąż przemyślane i klarowne. Brawa dla autora za utrzymanie logiki w ryzach!
Jednym z wniosków, który kształtuje się w mojej głowie po przeczytaniu pięciu tomów sagi, jest fakt, że Wikingowie byli jednym z bardziej postępowych lub po prostu nieprzesiąkniętych propagandą ludów swoich czasów. Nie traktowali kobiet, jak ludzi drugiej kategorii, lecz z szacunkiem i podziwem, jeżeli zasłużyły na to swoim postępowaniem. Dzięki takiemu podejściu, niezaprzeczalnym plusem całej serii są wyraziste postacie kobiece przewijające się przez kolejne księgi sagi. W “Płonących ziemiach” scenę skradła Skade. Idealnie wykreowana postać, potrafiąca w razie potrzeby wzbudzić zachwyt swoją urodą lub trwogę odpowiednio wypowiedzianymi słowami. Określana wiedźmą – kobietą obdarzoną wiedzą, wzbudzającą szacunek i respekt. Aż szkoda, że przez wieki to słowo nabrało jednoznacznie negatywnego znaczenia – czyżby myślące kobiety to było coś złego? :D
Jestem zaintrygowana tą powieścią – magia Północy trwa dalej, niosąc mnie przez fale ścierających się sił. (Ale proszę, oby w szóstej części było mniej bitew!) Zastanawiam się, czy ktokolwiek będzie w stanie zapanować nad oboma narodami? Czy pokój jest tylko chrześcijańską mrzonką, która zostanie starta przez religię wojny otwierającej wrota do Walhalli? Czas pokaże.
Anglosaska ziemia zapłonęła od iskier krzesanych przez krzyżowane miecze. Można się nauczyć żyć w morzu ognia lub zginąć. Nikt nie jest bezpieczny, wróg może uderzyć z każdej strony i o dowolnej porze. Ale czy po tak długim czasie kogokolwiek to szokuje? Podejrzewam, że społeczeństwo stać było jedynie na milczącą akceptację, przeplataną modlitwami do bóstw. Bo co biedni...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-04-30
Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie jak mogłaby brzmieć tytułowa „Pieśń miecza”. Czy to szczęk mieczy uderzających o siebie, ledwo słyszalne drżenie broni przed walką, a może ostrze zagłębiające się w ciało wroga? Czy raczej to zew w duszy, nie pozwalający odnaleźć się w czasach pokoju, zmuszający do tęsknoty za polem walki? A czym jest dla Bernarda Cornwella, który z każdym tomem rozbudza w mnie marzenie, by doświadczyć czasów wikingów na własnej skórze? Albo inaczej: czym myślę, że jest dla autora sagi „Wojny Wikingów” w moim mniemaniu 😉 Choć nie przeczę, że z miłą chęcią poruszyłabym ten temat osobiście.
Od wydarzeń ukazanych w poprzednim tomie upłynęło kilka lat. Spotykamy się z bohaterami w 885r., w czasach pokoju. Lecz obserwując dążenia zarówno Sasów, jak i Duńczyków, wydaje się, iż raczej jest to okres przezbrojenia się i cichego śledzenia poczynań przeciwników. Biorąc pod uwagę te kwestie, niezbyt zdziwiła mnie wieść, która wstrząsnęła Mercją: Thutgilsonowie, wiodąc za sobą zastępy wikingów, zajęli Londyn, a blady strach padł na mercjańską społeczność. I co postanawia miłościwie panujący król Alfred? Wysyła w bój Uhtreda. Mimo unoszącej się pomiędzy wojami niechęci, władca musi przyznać, że jeżeli chce dokonać niemożliwego, musi postawić właśnie na earla. Ale czy ktokolwiek przewidział, że najeźdźcy zechcą szukać sojuszników na saskiej ziemi? I również wykorzystać w tym celu Uthreda, jako pośrednika w pozyskaniu poparcia Ragnara Młodszego. Czy Uthred zechce skorzystać z tej propozycji i w nagrodę zasiąść na tronie Mercji?
Główny bohater nie spoczywa na laurach dorosłości. Porywczość i upór przekuwa wraz z wiekiem w rozważną ambicję, co sprawia, że staje się dojrzalszym i pewnym siebie człowiekiem. Staje się okrętem, prowadzonym doświadczona ręką, którego nawet sztorm nie jest w stanie zawrócić z obranego kursu. Chociaż w jego sercu nadal rozgrywa się podobna walka jak na angielskich ziemiach, potrafi swoje przekonania i emocje poprowadzić niczym armię, tak że prowadzona przez niego intryga nie zaskakuje tylko jego samego. Opowieść snuta przez Uthreda, ukazuje nie tylko fakty ale również opinie i odczucia powiązane z poszczególnymi wydarzeniami, które mimo upływu lat nie blakną w jego pamięci. Zastanawiam się, czy sama będę pamiętać co spotkało mnie około trzydziestki za jakieś pół wieku?
Na scenie “Wojen wikingów” nie zabrakło nowych postaci. Moją uwagę szczególnie przykuł Eric, mężczyzna wydający się nie pasować do tych czasów: wrażliwy, o niesamowicie dobrym serduchu. A z kobiet? Stanowczo Aethelflaed. Silna, zdecydowana kobieta, świetnie zorganizowana i nie wahająca się korzystać z zasobów swojego intelektu. Intrygujące jest, że dopiero wobec niej Uthred potrafił pokazać, że drzemią w nim pokłady opiekuńczości. Chociaż względem swojej ukochanej Gisel również potrafi ukazać swoją emocjonalną stronę. Więc może to kwestia dojrzałości i poznania samego siebie? Nie zrezygnował ze swoich umiejętności strategicznych i nadal potrafi być zdecydowany, lecz uzupełnia swój charakter rozwijając pozostałe cechy.
Główny wątek, tj. odbicie Londynu, zapewnia niesamowita mnogość opisów scen walk zarówno na łodziach jak i na lądzie. Walki zostają opisane z wyważona szczegółowością - autor stara się, by wszystkie elementy potyczek zawarte w historii miał znaczenie dla rozwijającej się akcji. Nie zapomina również o fakcie, że gro decyzji podczas wojennych zawieruch odbywa się w kuluarach - plącząc sieć intryg i girek pomiędzy bohaterami. Czytelnikowi ciągle towarzyszy pytanie czy bohaterzy są dwulicowi, czy może to kolejny element skomplikowanych politycznych szachów. Uwypuklone również zostają kolejne różnice pomiędzy ścierającymi się w wojnie narodami. Jednocześnie autor uświadamia nam, że nie ma jednolitej masy Sasów i Wikingów, ponieważ w obu przypadka, to tylko ludzie - dbający o własne interesy czy posiadający odmienne poglądy na pewne sprawy. Zadziwiająca jest również relacja wychowanych razem Uthreda i Ragnara - mimo ochłodzenia stosunków, pamięć o braterskim wychowaniu nadal tkwi w tej dwójce.
Będąc na półmetku sagi mogę stwierdzić, że jak dotąd serię omija klątwa kolejnego tomu. Każda część jednocześnie zaspokaja apetyt i rozbudza go na nowo, gdy na światło dzienne wypłyną kolejne fakty historyczne przyozdobione i przeplecione wyobraźnią Bernarda Cornwella. Po raz kolejny powtórzę i ostrzegę: historia Uhtreda połyka w całości! Kusi twardością i surowością, jednak spod skorupy zimnego człowieka północy, zaczyna przebijać ciepłe serce. Niesamowicie ciekawi mnie, gdzie zaprowadzą ścieżki przeznaczenia...
Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie jak mogłaby brzmieć tytułowa „Pieśń miecza”. Czy to szczęk mieczy uderzających o siebie, ledwo słyszalne drżenie broni przed walką, a może ostrze zagłębiające się w ciało wroga? Czy raczej to zew w duszy, nie pozwalający odnaleźć się w czasach pokoju, zmuszający do tęsknoty za polem walki? A czym jest dla Bernarda Cornwella, który z każdym...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie jest tajemnicą, że odkąd sięgnęłam po książki Joanny Lampki, absolutnie przepadłam w skonstruowanej przez nią historii. Przywiązałam się do bohaterów, próbowałam zrozumieć reguły rządzące każdą z krain i z niecierpliwością czekałam na zakończenie historii. Aż nadszedł ten dzień, gdy wzięłam w swoje ręce finałowy tom tetralogii Mistrz Gry, o tym samym tytule.
Byłam niesamowicie podekscytowana oczekiwaniem na książkę. Z zapartym tchem śledziłam urywki zdań, które podrzucała autorka czy razem z innymi czytelnikami obstawiałam, kto może być tytułowym mistrzem gry. Absolutnie zakochałam się w okładkowej grafice, ale gdy książka fizycznie znalazła się w moich rękach, nagle nie byłam w stanie czytać. I nie dlatego, że obawiałam się, że książka będzie słaba, co to to nie! Uświadomiłam sobie, że już nie będzie więcej zaglądania do tego świata. Nie będę wiedzieć co u Mii, Aline, dzikiej dziewczynki czy Alexa. A bohaterka dokona ostatecznego wyboru między słonecznym Ianem, a stalowym Michaelem i od tego nie będzie żadnego odwrotu… Nawiasem mówiąc, żaden wybór by mnie nie usatysfakcjonował, bo żadnemu z nich nie ufam. Jednakże ta blokada uświadomiła mi, jak bardzo polubiłam tę serię. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek zareagowała aż tak mocno.
Jednakże wracając do omówienia samej książki. Opis okładkowy co prawda przygotowuje czytelnika na to, czego może się spodziewać po treści, ale jednocześnie niewinnie rzucone Chaos leży w interesie kogoś innego, okazuje się jednym z największych bomb tej części. Wiedza, którą czytelnik zyskuje w miarę czytania, zmusza nie tylko do oceny aktualnej sytuacji ale i do rewizji oceny bohaterów, których już wydawało się, że dobrze znamy. Ale czy z tą autorką kiedykolwiek coś było proste i oczywiste? Wiecie do czego ona doprowadziła? Nie znosiłam ani Michaela, ani Iana. Do żadnego nie miałam krzty zaufania! A teraz to ja mam do nich niejako pozytywne uczucia! A przynajmniej rozumiem co motywowało niektóre ich zachowania. Choć jak rzekł Mistrz Gry:
"Nie romantyzuj zbrodniarzy (...) Nigdy nie szukaj usprawiedliwienia dla zła. Owszem rozpatruj dwie strony medalu, waż je sprawiedliwie, ale nie tłumacz"
W książce ujęło mnie również to, jak autorka przedstawiła traktowanie swoich obywateli przez rządy poszczególnych nacji, niuanse polityki czy niepisane zasady każdego z narodów. I po raz kolejny pozostawiła nas z pytaniem, które podejście jest bliższe sercu i poglądom czytelnika. A może rzuciła światło na coś, co przecież jest oczywiste, bo zawsze tak było?
Jedyne co mnie irytowało podczas czytania to fakt, że Aline jest tak naprawdę miotana przez wydarzenia. Nic od niej nie zależy. W niektórych momentach miałam ochotę wręcz potrząsnąć bohaterami, żeby dali jej wreszcie spokój i pozwolili podjąć decyzję. Ale znów - czego ja się spodziewałam! Znaki były wszędzie - nakręcana laleczka na okładce, zamotana w sieć, a ja się spodziewam autonomii i zbawienia świata w pojedynkę, gdzie zawsze psioczę na tego typu rozwiązania.
Myśląc o tej książce, przychodzi mi na myśl oscarowe Wszystko, wszędzie, na raz, bo dzieje się niesamowicie dużo. Akcja rozkręcająca się powoli w pierwszej połowie, później nabiera tak intensywnego tempa, że nie sposób odłożyć książki na bok. Choć czytanie grozi palpitacją serca, zwichnięciem brwi i łzami wzruszenia. Tak, popłakałam się nad tą książką. Ale absolutnie w innym miejscu niż podejrzewałam :D Mówiłam coś o nieoczywistych zwrotach akcji, prawda?
Na koniec chciałabym zaznaczyć, że jestem niesamowicie wdzięczna autorce, że doprowadziła wszystkie wątki do końca. Co prawda w charakterystyczny dla siebie sposób - chociaż wiesz co się zadziało, w jaki sposób i z jakich powodów, w głowie nadal pulsuje pytanie. Czy historia była mistrzowskim planem mistrza gry posiadającym zdolności przewidywania przyszłości czy jednak okazała się sumą nieprawdopodobnych przypadków? Przeczytajcie i zastanówcie się sami...
Nie jest tajemnicą, że odkąd sięgnęłam po książki Joanny Lampki, absolutnie przepadłam w skonstruowanej przez nią historii. Przywiązałam się do bohaterów, próbowałam zrozumieć reguły rządzące każdą z krain i z niecierpliwością czekałam na zakończenie historii. Aż nadszedł ten dzień, gdy wzięłam w swoje ręce finałowy tom tetralogii Mistrz Gry, o tym samym tytule.
więcej Pokaż mimo toByłam...