-
Artykuły„Johnny Panika i Biblia Snów“: 32 opowiadania Sylvii Plath w końcu w polskim przekładzieLubimyCzytać3
-
ArtykułyPustkę wypełnić opowieścią. Maciej Sieńczyk i „Spotkanie po latach”Konrad Wrzesiński1
-
Artykuły„Shrek 5”, nowy „Egzorcysta”, powrót Avengersów, a także ekranizacje Kinga, Dahla i Hernana DiazaKonrad Wrzesiński5
-
Artykuły„Wyluzuj, kobieto“ Katarzyny Grocholi: zadaj autorce pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać37
Biblioteczka
2015-04-29
2015-07-17
2015-09-08
2015-07-11
2015-04-12
2015-09-20
2015-03-18
2015-08-21
2015-07-11
2015-08-11
2015-10-03
"Ziymia to je taki srogi drach". Co tu wiela godać. Piyknie synek napisoł! Nike mu.
W tym roku całym hercem za górną stroną Ślonska.
"Ziymia to je taki srogi drach". Co tu wiela godać. Piyknie synek napisoł! Nike mu.
W tym roku całym hercem za górną stroną Ślonska.
2015-08-24
2015-08-07
2015-08-08
2015-10-11
2015-11-07
2015-02-16
2015-03-29
Lekkiej (w pierwotnym i jakże optymistycznym założeniu) lekturze na deszczowy weekend przez pierwsze 150 stron bliżej było do żmudnej i wyjątkowo męczącej przeprawy. Przedzieranie się przez przydługi początek, naszpikowany schematem, tanią psychologią związków i prymitywnym żartem (na domiar złego mocno doprawionym wyświechtanym seksizmem)przypominało wędrówkę na pewien cmentarz z kocim truchłem ciążącym w plastikowym worku na śmieci. Bezlitosny wiatr nudy i banału przestał smagać czytelnika dopiero po pojawieniu się pierwszego, spodziewanego gościa zza grobu. Zaiste zasłużył sobie Church na okładkowy portrecik ponownym wtargnięciem w życie rodzinki Creedów i zapoczątkowaniem całej serii niefortunnych zdarzeń, która wreszcie ożywiła te początkowo niestrawne karty. Kingowi z pewnością nie można odmówić wyobraźni i umiejętności pisania zdecydowanie wykraczających poza poziom podstawowy (jeśli wziąć pod uwagę choćby soczystość i plastykę języka, którym operuje tworząc słowne obrazy tego, co wydobywa spoza świata pięciu zmysłów), jednak schemat dialogów i bohaterów spotykanych w pierwszej kolejności sprawia, że czytelnik z utęsknieniem czeka na żywe trupy i inne zjawy, które będą w stanie wskrzesić, wyróżnić i ubarwić te wszystkie miałkie teksty i nie pierwszej świeżości żarty, serwowane niepotrzebnie i w zbyt pokaźnych ilościach. Bliżej połowy "Cmętarz" przyspiesza, zaczyna ciekawić i ostatecznie broni się w kategorii niewymagającej acz interesującej lektury na pochmurne popołudnie, choć raczej nie zachęca do sięgnięcia po kolejne książki Kinga. 5+
Lekkiej (w pierwotnym i jakże optymistycznym założeniu) lekturze na deszczowy weekend przez pierwsze 150 stron bliżej było do żmudnej i wyjątkowo męczącej przeprawy. Przedzieranie się przez przydługi początek, naszpikowany schematem, tanią psychologią związków i prymitywnym żartem (na domiar złego mocno doprawionym wyświechtanym seksizmem)przypominało wędrówkę na pewien...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-12-13
2015-08-03
Przeczytaj, mówili. Nie wiesz co tracisz, mówili. No i dałam się nabrać, uwierzyłam że w tym traceniu jest jakieś ziarno prawdy, no bo skoro tak mówią i piszą i chwalą jeden przez drugiego, we wszystkich mass mediach i innych mass tłumach; skoro gdzie się nie obrócisz tam Miłoszewski i o Miłoszewskim, "jeszczenieczytanie" stało się swoistym faux pas, wywołującą zdziwienie niestosownością, którą należało natychmiast skorygować na "jużsięwłaśniezabieraniedoczytania". Jak powiedziałam tak się zabrałam, z rozmysłem zaczynając od dwójki, obiecującej soczystą i bezpardonową rozprawę z antysemickim duchem narodu. I już podczas samego zabierania się towarzyszyło mi niezłomnie przekonanie, że w tylu ludzkich gadaniach ziaren prawdy musi być bez liku i że pewnikiem trzymam w ręku paszport do dobrej literackiej podróży. Tymczasem Miłoszewski potraktował mnie równie bezlitośnie jak wykreowany przez niego morderca swoje ofiary: nie dość że z miejsca ukrzyżował moje poczucie humoru (z ochoczą pomocą wiadomego sandomierskiego klechy-selebriti), to jeszcze powoli i metodycznie podrzynał mi gardło tępym i zlepionym ze schematu narzędziem w postaci głównego bohatera, którego nieciekawe erotyczne poczynania i inne grzechy w mowie, uczynku i zaniedbaniu znosić musiałam do końca lektury, blednąc i wykrwawiając się z wysiłku, a z oczu mych z każdą chwilą znikał blask entuzjazmu i oczekiwania na "lepsze", które, w odróżnieniu od "gorszego", miało nigdy nie nadejść. Wątek kryminalny, na początku jeszcze jako tako rokujący, okazał się niewypałem i niestety szybko zaginął, przygnieciony przez (na ogół) zmęczone i średnio napalone, za to zawsze korzystające z okazji prokuratorskie ciało śledcze, no i w sumie na tym mogłaby zakończyć się ta krótka i przygnębiająca recenzja: na szczelnie wypełniającym połowę kryminalnej treści smutnym post-rozwodowym rżnięciu Teodora "Na Kobiety Magnes Na Baby Pies" Szackiego lub też na jego myślach wiadomych czynności dotyczących. Niestety, jak już wspomniałam, prymitywnym opisom towarzyszył równie prymitywny żart, głównie z kobiet, ich fizjonomii, tudzież swojsko brzmiących "cycków", bioderek i innych części ciała przywodzących na myśl wymiętą pościel, ale także z przypadków kobiecego niewyglądania, zasuszenia, budzącej politowanie cielesnej nieapetyczności, która jest przecież wyznacznikiem Wszystkiego Co W Życiu Najważniejsze i marnuje się zakryte zbrodnią przeciwko seksapilowi zwaną dalej golfem. Osobny rodzaj żartów stanowiły te obowiązkowe, lokalizacyjnie pożądane, których atrakcyjność miała być zrozumiała sama przez się czyli z ojca Mateusza. Ów popularny duchowny, pierwszy raz wspomniany w kontekście Sandomierza wywołał jeszcze uprzejmy acz powściągliwy uśmiech na twarzy, wszak nieuniknione nastąpić musiało i miasto otrzymało swoją daninę od poczytnego pisarza, ale Mateusz wyciągany w formie "przedniego"(?) dowcipu tudzież humorystycznego wtrętu drugi, trzeci i enty raz irytował niezgorzej od głównego bohatera. Gdzieś pod koniec książki Autorowi przypomniało się, że pisze kryminał a nie "Pięćdziesiąt twarzy Teo", więc litościwie dał już spokój młodym cyckom archiwistek i obfitym dekoltom szefowych, Baśkom, Klarom, Weronikom i reszcie napalonego na Szackiego, gotowego do zdrad i nieskrępowanego świntuszenia babińca, wyciągnął kolejnego Asa z rękawa, tym razem w postaci Żydów z czterdziestegoktóregoś i traktując ich prawdziwie po macoszemu naprędce zmontował prowizoryczną sensację-kryminał z bladziuchnym tłem historycznym, tak żeby nie było, w końcu miało być ambitnie i dotykać społecznych bolączek. I dostał Paszport Polityki. Tak żeby nie było, że jak ktoś nie doceni, to jest od razu wielce anty i skręca wyłącznie w prawo. Na koniec może coś miłego, mianowicie językowo nie była to książka najgorsza, wręcz przeciwnie: pomimo, iż jakość treści i dowcipu budziła mój głęboki niesmak, doceniam możliwości Autora na tym polu, choć mówiąc oględnie w rozpatrywanym właśnie przypadku niemal w każdym aspekcie "poleciał po schemacie" i przez to swoimi zdolnościami ledwo co błysnął. Podsumowując: przebrnęłam z silnym poczuciem marnowanego czasu. Po Szackiego już nie sięgnę. Zbyt duże natężenie seksu i seksizmu, zbyt mało sensu. Innych opcji nie wykluczam, mając nadzieję, że za całkiem niezłym stylem kiedyś pójdzie spójna, warta uwagi treść i niesztampowy bohater.
Przeczytaj, mówili. Nie wiesz co tracisz, mówili. No i dałam się nabrać, uwierzyłam że w tym traceniu jest jakieś ziarno prawdy, no bo skoro tak mówią i piszą i chwalą jeden przez drugiego, we wszystkich mass mediach i innych mass tłumach; skoro gdzie się nie obrócisz tam Miłoszewski i o Miłoszewskim, "jeszczenieczytanie" stało się swoistym faux pas, wywołującą zdziwienie...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to