Biblioteczka
"Przyznaje, że sama też nie odkryłabym tej książki. Zostałam nią obdarowana i zaintrygowana szybko zasiadłam do lektury.
Pierwsze co rzuca się w oczy, to jej grubość, a raczej nie grubość. Liczy ona bowiem zaledwie 116 stron. Drugą rzeczą są zabawne ilustracje. Jakby je stamtąd usunąć, myślę, że objętość książki zmniejszyła by się gwałtownie. Jest idealna na jeden wolny wieczór.
Ale dlaczego Terry zdecydował się na taką tematykę? Jak sami się już z pewnością domyśliliście, posiada on kota. Ale nie dlatego, że lubi koty. Wręcz przeciwnie. Powód był prosty. Gdy masz kota, inne zwierzaki tego gatunku nie przychodzą do ciebie. A ponieważ jego ogródek był terenem pięciu innych bezpańskich kotów, stwierdził, że od pięciu lepszy jest jeden. I to tyle osobistego kociego wprowadzenia. Bo kot jest nieważny. Ważny jest Kot Prawdziwy."
Fragment recenzji z bloga: http://agatonistka.blogspot.com
"Przyznaje, że sama też nie odkryłabym tej książki. Zostałam nią obdarowana i zaintrygowana szybko zasiadłam do lektury.
Pierwsze co rzuca się w oczy, to jej grubość, a raczej nie grubość. Liczy ona bowiem zaledwie 116 stron. Drugą rzeczą są zabawne ilustracje. Jakby je stamtąd usunąć, myślę, że objętość książki zmniejszyła by się gwałtownie. Jest idealna na jeden wolny...
"Jako wielka fanka sagi Pieśni lodu i ognia z wielkim entuzjazmem podeszłam do kolejnej części. I po raz pierwszy przeżyłam prawdziwy zawód. Nie podobało mi się prawie wszystko.
Ale po kolei. Zacznijmy od bohaterów. Autor postanowił odsunąć na dalszy plan część ze znanych nam postaci, w zamian dając wątki innym. I jak bardzo ucieszyła mnie możliwość czytania rozdziałów poświęconych Cersei, jak kompletnie nie rozumiem dlaczego zdecydował się – z całej gamy innych postaci – na Brienne. O ile nic do niej nie miałam we wcześniejszych częściach, gdy przewijała się w tle, tak teraz po prostu jej nie lubię. Oprócz zmiany warty jaką zafundował nam Martin (co przy kilku ulubionych bohaterach niepojawiających się w tej części w ogóle, było dość bolesne), wprowadził jeszcze inną innowację. Przyzwyczajeni z poprzednich tomów, że prolog i epilog dotyczy postaci drugo–a niekiedy i trzecio–planowych, zaskoczeni zostajemy tym zabiegiem nie tylko na początku, ale i w środku książki. Co jednak przypisuje jej na plus. Dlaczego? Żeby to wytłumaczyć, muszę najpierw opisać akcję."
Fragment recenzji z bloga: agatonistka.blogspot.com
"Jako wielka fanka sagi Pieśni lodu i ognia z wielkim entuzjazmem podeszłam do kolejnej części. I po raz pierwszy przeżyłam prawdziwy zawód. Nie podobało mi się prawie wszystko.
Ale po kolei. Zacznijmy od bohaterów. Autor postanowił odsunąć na dalszy plan część ze znanych nam postaci, w zamian dając wątki innym. I jak bardzo ucieszyła mnie możliwość czytania rozdziałów...
2012-06-24
"W pierwszym tomie "Uczty dla Wron..." narzekałam na Martina, że trochę się zepsuł, zgubił gdzieś swój styl. Na szczęście w tej części, autor powrócił do formy. Ale zacznijmy od początku.
Tym razem w fabule dzieje się dużo więcej. Spiski knute w poprzednim tomie zaczynają być wprowadzane w życie, a wędrowcy docierają w końcu do celu – choć nie wszyscy szczęśliwie. Tak moi drodzy, wraz z powrotem formy pisarskiej, powróciła także miłość Martina do krzywdzenia swoich bohaterów. Ile razy o mało nie rzuciłam książką – dość skutecznie powstrzymywało mnie tylko to, że posiadam jej elektroniczne wydanie. Chciało mi się krzyczeć i płakać jednocześnie, kilka razy nawet się zarzekałam, że już nie wrócę do czytania. Ale szybko wracałam, na tym w końcu polega magia Pieśni lodu i ognia. Ja sama uważam to za duży (choć czasem naprawdę frustrujący) plus – niepewność czy dana postać przeżyje, sprawia, że czyta się z zapartym tchem i skołatanymi nerwami."
Fragment recenzji z bloga: agatonistka.blogspot.com
"W pierwszym tomie "Uczty dla Wron..." narzekałam na Martina, że trochę się zepsuł, zgubił gdzieś swój styl. Na szczęście w tej części, autor powrócił do formy. Ale zacznijmy od początku.
Tym razem w fabule dzieje się dużo więcej. Spiski knute w poprzednim tomie zaczynają być wprowadzane w życie, a wędrowcy docierają w końcu do celu – choć nie wszyscy szczęśliwie. Tak moi...
2012-07-16
"Upadek Hyperiona jest drugą częścią cyklu Hyperion. Część pierwszą wspominałam bardzo dobrze, dlatego postanowiłam sięgnąć po jej kontynuację. Nie mamy tutaj jednego głównego bohatera. Kursujemy ciągle pomiędzy Pielgrzymami, znajdującymi się na tytułowym Hyperionie, a rządem Hegemoni, stacjonującym gdzieś w kosmosie i stojącym w obliczu wielkiej wojny z Intruzami. W tle przewija się TechnoCentrum – kiedyś sztuczna inteligencja naszych komputerów, obecnie praktycznie żywy byt, mający własną strukturę, centralę której położenia nie zna żaden ze śmiertelników i swój plan: stworzenia Boga."
Fragment recenzji z bloga: http://agatonistka.blogspot.com
"Upadek Hyperiona jest drugą częścią cyklu Hyperion. Część pierwszą wspominałam bardzo dobrze, dlatego postanowiłam sięgnąć po jej kontynuację. Nie mamy tutaj jednego głównego bohatera. Kursujemy ciągle pomiędzy Pielgrzymami, znajdującymi się na tytułowym Hyperionie, a rządem Hegemoni, stacjonującym gdzieś w kosmosie i stojącym w obliczu wielkiej wojny z Intruzami. W tle...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Na początku, przez pierwsze dwa listy, średnio podobał mi się styl autora. Miałam wrażenie, że wszystko napisane jest chaotycznie. Ale gdy tylko, po tych kilku stronach, wczułam się w fabułę, całkowicie przestało mi to przeszkadzać. W końcu mają to być listy od nastolatka, a nie wykształconego literata.
Charlie nie wyróżnia się szczególnie na tle innych nastolatków. Ot, zwykły chłopak, pochodzący ze zwykłej amerykańskiej rodziny, mający zwykłych znajomych. Więc co w tej książce jest takiego wciągającego? Myślę, że właśnie to. Przyjemnie było wrócić myślami do czasu, gdy samemu miało się piętnaście lat. Przypomnieć sobie nastoletnie rozterki, miłostki. Wahania nastrojów, od euforii po stany depresyjne. Charlie przeżywa to wszystko z typowym dla tego okresu przeświadczeniem, że jest się w centrum świata, zna się już życie i świadomie się nim kieruje. Opisuje swoje pierwsze zauroczenia, imprezy, papierosy, narkotyki. Nagłe zmiany nastrojów są u niego tak gwałtowne, że zaczyna uczęszczać do psychiatry. Doktor nie jest zainteresowany tym, co dzieje się u Charliego teraz, ciągle bada jego dzieciństwo, co trochę drażni głównego bohatera. Nie może bowiem pojąć celu, w jakim lekarz zagląda do jego przeszłości."
Fragment recenzji z bloga: http://agatonistka.blogspot.com
"Na początku, przez pierwsze dwa listy, średnio podobał mi się styl autora. Miałam wrażenie, że wszystko napisane jest chaotycznie. Ale gdy tylko, po tych kilku stronach, wczułam się w fabułę, całkowicie przestało mi to przeszkadzać. W końcu mają to być listy od nastolatka, a nie wykształconego literata.
więcej Pokaż mimo toCharlie nie wyróżnia się szczególnie na tle innych nastolatków. Ot,...