-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać1
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński18
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
Biblioteczka
2021-08-25
2021-08-26
2017-10-13
2020-05-02
2020-04-12
2020-03-11
Mimo wysokiej oceny, jaką wystawiłam, mam bardzo mieszane uczucia względem "Cienia". Z jednej strony, bardzo doceniam całą trylogię Adama Przechrzty, uwielbiam jego styl oraz świat, jaki wykreował. Powieści dają mi olbrzymią frajdę z czytania, wciągają i pozwalają mi na relaks, a "Cień" również dostarczył mi solidną porcję czytelniczej przyjemności. A z drugiej strony, jest to najsłabszy tom z całej Materia Prima. Problemy rozwiązują się zbyt łatwo, ostateczne starcie trwa jakieś półtora strony, ciągłe dorzucanie wątków, z których nic nie wynika... Mam wrażenie, że autorowi trochę zabrakło pomysłu na tą książkę.
Co nie wpływa na to, że bardzo mi się podobała i spełniła swoją funkcję - miłe czytadło.
Mimo wysokiej oceny, jaką wystawiłam, mam bardzo mieszane uczucia względem "Cienia". Z jednej strony, bardzo doceniam całą trylogię Adama Przechrzty, uwielbiam jego styl oraz świat, jaki wykreował. Powieści dają mi olbrzymią frajdę z czytania, wciągają i pozwalają mi na relaks, a "Cień" również dostarczył mi solidną porcję czytelniczej przyjemności. A z drugiej strony, jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-02-24
2020-02-03
2019-10-23
2017-03-17
Rok. Musiałam czekać cały długi rok na tą książkę. Od momentu zakończenia lektury „Krwi i stali”, czyli debiutu Jacka Łukawskiego, nie mogłam doczekać się chwili, gdy wrócę do świata wykreowanego przez autora. I chociaż niestety wspomnienia dotyczące przygód Arthorna i innych bohaterów już troszkę zbladły w mojej pamięci, to gdy tylko zobaczyłam drugi tom na półce w księgarni, nie mogłam się oprzeć. A potem były już tylko długie godziny spędzone na lekturze „Gromu i szkwału”, po których doszłam do wniosku, że naprawdę warto było czekać.
„Szaleństwem jest życie bez celu.”
Po niespodziewanych wydarzeniach, mających miejsce w drugim tomie, Athorn wbrew swej woli musi ponownie przemierzyć Martwicę. Tym razem jednak jest kompletnie sam - bez zapasów, bez drużyny, bez przyjaciół. Jego zadaniem jest odnalezienie oraz sprowadzenie to stolicy zaginionej księżniczki Azure - następczyni tronu Wondettel. Niestety, zadanie najbardziej utrudni mu sama zainteresowana...
Tymczasem Garhard stara się opanować sytuację w królestwie, ale lud pozostaje niespokojny. Do tego zdrada oraz plany Morrończyków, dość mocno komplikują sprawy.
Jednak największe zagrożenie czeka za słabnącą Martwicą...
„ - Naprawdę wtedy poświęciłeś okręt i załogę? - spytał cicho drużynnik.
- Naprawdę?
- I złoto?
- Za kogo mnie masz? - Pirat wyszczerzył zęby. - Kufer zabrałem ze sobą. ”
Seria „Kraina Martwej Ziemi” to naprawdę niesamowity kawał prawdziwej literatury fantasy. Autor pełnymi garściami czerpie z klasyków tego gatunku oraz popkultury, ale przy tym jego twórczość jest czymś naprawdę oryginalnym i ciekawym. Pan Łukawski nawet jeśli korzysta z całego dobrodziejstwa inwentarza i pewnych schematów, podaje nam je w inny sposób, często z przymrużeniem oka. Z jednej strony jest to trochę laurka dla klasyków, a z drugiej coś całkiem świeżego. Przekracza utarte ścieżki i wychodzi poza ramy.
Akcja „Gromu i szkwału” rozpoczyna się dokładnie w tym samym momencie, w którym skończyła się fabuła „Krwi i stali”. Z jednej strony nadaje to książce pewnego dynamizmu, a z drugiej, według mnie, utrudnia to ponowne zanurzenie się w świecie przedstawionym. Czytelnik od zrazu jest rzucany na głęboką wodę w sam środek ogromnego rozgardiaszu. Do tego ze wszystkich stron bombarduje go masa imion, których, umówmy się, może już nie pamiętać. Zwłaszcza, że tom pierwszy pojawił się rok temu... Dlatego na początku wkręcenie się w tą powieść może być troszkę kłopotliwe. Dopiero po kilku stronach człowiek zaczyna pojmować, o co w tym wszystkim chodzi.
Dlatego, jeżeli macie taką możliwość, polecam czytać oba tomy od razu po sobie, jednym ciągiem.
Powieść jest osadzona w quasi średniowiecznych realiach, ale za to z naszym rodzimym kolorytem. Co za tym idzie nie uświadczycie w tej książce jedynie typowych stworów jak smoki, czy olbrzymy, ale również utopców, wił, czartów, powrotników oraz innych stworów wyjętych z bestiariusza słowiańskiego.
Oczywiście, jak w żadnym fantasy nie mogło zabraknąć ostrych mieczy, dzielnych rycerzy, krwawych bitew, ciemnych mocy, księżniczek do uratowania i krain do ocalenia. Niemniej jak już pisałam autor troszkę bawi się tymi schematami, porusza je w bardzo swojski sposób, a momentami troszkę z nich śmieszkuje.
Mamy też do czynienia z bardzo rozbudowaną siecią intryg i wielką polityką, co tylko jeszcze wzmaga radość z czytania.
Jednak „Grom i szkwał” to przykład bardzo męskiego fantasy, co oznacza dużo mordobicia i chędożenia oraz całe wiadra przekleństw. Także jeśli nie lubicie ciągle natrafiać w książkach na wulgarne określenia na panie lekkich obyczajów, to raczej nie bierzcie się za lekturę.
Niemniej jest jedna rzecz, którą uwielbiam w tej książce, a jest nią humor. Co prawda dość specyficzny, ale mnie kupił w stu procentach. Drobne jego próbki możecie znaleźć w cytatach. Osobiście, momentami podczas lektury pokładałam się wręcz ze śmiechu.
Do tego należy dodać świetnie wykreowanych bohaterów. Zwłaszcza samego Arthorna, który jest postacią na pewien sposób nawet tragiczną. Poza tym zwyczajnie facet budzi pewną sympatię i naprawdę się mu kibicuje. No i trochę współczuje...
Jednak postać samej księżniczki... Kurcze, gdybym miała możliwość zabicia jednaj postaci literackiej to najprawdopodobniej ona znalazłaby się na szczycie mojej listy do odstrzału. Serio, dla mnie zdeklasowała nawet Umbridge -,-'
Akcja nie pędzi w nie wiadomo jakim tempie. Powiedziałabym, że raczej sukcesywnie porusza się do przodu, przyśpieszając i spowalniając w odpowiednich momentach. Jednak powieści nie czyta się jakoś szczególnie szybko, przez pewne archaizmy i niezbędne dla fabuły opisy. Do tego pióro pana Łukawskiego... Nie chcę napisać, że jest ciężkie, bo tak wcale nie jest, ale po prostu nie da się jego książek połykać. Czyta się je wolniej, ale dają dużo frajdy i satysfakcji.
„- Szkoliliście roślinożerne smoki do walki? - spytał, wodząc wzrokiem wkoło.
Odpowiedziały mu przytakujące mruknięcia.
- I który debil na to wpadł?”
„Kraina Martwej Ziemi” to zdecydowanie jeden z lepszych cyklów fantasy, jakie miałam okazję czytać. Wyraziści bohaterowie, zawikłani w sieć intryg, jakieś mroczne intrygi, słowiańskie stwory popylające gdzieś w tle... Czego chcieć więcej drodzy państwo? Tym bardziej, że drugi tom w niczym nie ustępuje pierwszemu, a może nawet jest jeszcze ciekawszy. Osobiście czuję się w stu procentach oczarowana i z niecierpliwością wyczekuje kolejnego, z tego co wiem ostatniego, tomu. Mam tylko nadzieję, że i tym razem Arthorn wykaraska się ze swoich tarapatów, bo nie wyobrażam sobie zamknięcia tej serii bez jego tekstów.
RECENZJA: http://ksiazkoholizm--postepujacy.blogspot.com/2017/05/072-grom-i-szkwa-jacek-ukawski.html
Rok. Musiałam czekać cały długi rok na tą książkę. Od momentu zakończenia lektury „Krwi i stali”, czyli debiutu Jacka Łukawskiego, nie mogłam doczekać się chwili, gdy wrócę do świata wykreowanego przez autora. I chociaż niestety wspomnienia dotyczące przygód Arthorna i innych bohaterów już troszkę zbladły w mojej pamięci, to gdy tylko zobaczyłam drugi tom na półce w...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-03-19
Aneta Jadowska to jedna z popularniejszych polskich autorek. Większość ludzi kojarzy jej nazwisko z cyklem o Dorze Wilk. Ja jednak po raz pierwszy spotkałam się z jej twórczością dopiero za sprawą cudownej „Dziewczyny z Dzielnicy Cudów”, czyli pierwszego tomu serii o przygodach Nikity.
Do drugiego tomu podchodziłam z ogromnym entuzjazmem. Byłam strasznie ciekawa, co tym razem czeka naszą główną bohaterkę. No i cóż moi drodzy. Nikita powróciła i to z wielką pompą.
„Niewiedza jest gorsza niż nawet najsmutniejsza prawda.”
Nikita postanawia raz na zawsze uporać się z siecią kłamstw stworzoną wokół niej i poznać prawdę skrywaną przed nią od dawna. Jednak to wcale nie jest takie proste. ślady wiodą ją do Norwegii, gdzie znajdzie się niebezpiecznie blisko swojego ojca. Na dodatek ktoś zaczyna na Nikitę polować... w dość nieudolny sposób, ale jednak.
Czeka na nią mnóstwo wyzwań, a odpowiedzi mogą okazać się inne niż się spodziewała.
„Czasami to, czego chcemy najbardziej na świecie, odbiera nam to, czego najbardziej na świecie potrzebujemy. Chcesz prawdy i wolności. A co, jeśli nie da się ich pogodzić?”
W pierwszym tomie autorka zostawiła sobie całą masę otwartych wątków do pociągnięcia. W „Akuszerze bogów” skupiamy się na odkrywaniu przeszłości Nikity. Autorka, o dziwo, z tak oklepanego jakby nie było motywu, wyciągnęła coś naprawdę ciekawego i wciągającego. Zwłaszcza że to wszystko zostaje poruszony w troszkę inny sposób.
Tak jak w pierwszej części mamy mnóstwo akcji. No wiecie, wszyscy strzelają, krew się leje, pościgi i inne rzeczy, których nie powstydziłby się żaden reżyser filmów sensacyjnych. Przy tym to zderzenie przeszłości, magii i gangsterskich klimatów, wypada naprawdę ciekawie. Zwłaszcza, że dotąd nie spotkałam się z podobnym zabiegiem w książce.
Z tym, że „Akuszer bogów” jest zdecydowanie lepszy od „Dziewczyny z Dzielnicy Cudów”. Aneta Jadowska rozwinęła główną bohaterką, nie rezygnując jednocześnie z tego ogromu akcji i pasjonującego świata przedstawionego. W ogóle ta część zdaje się być dużo bardziej dopracowana niż poprzedniczka. Nikita przestała być głównie bezwzględną maszyną do zabijania i rzucania sarkastycznych uwag. Dzięki „Akuszerowi bogów” poznajemy ją jako kobietę, która naprawdę coś czuje i dąży do czegoś konkretnego. Mamy szansę odkryć jej przeszłość i to nie tylko tę zupełnie odległą, którą też sama Nikita dopiero odnajduje, ale też poznajemy jej lepiej jej życie sprzed „Dziewczyny z Dzielnicy Cudów”. Podobało mi się też lepsze zarysowanie relacji między nią o pozostałymi postaciami.
A jak już przy tym jesteśmy, to w „Akuszerze bogów” mamy do czynienia z całą gamą fantastycznych postaci. Od naszych starych znajomych z poprzedniego tomu, poprzez Klub Niedźwiedzi i Amundsenów, do tytułowego Akuszera. Jestem do tego stopnia zachwycona tymi bohaterami, że najchętniej wyciągnęłabym ich z książki i... Albo nie. Niech lepiej zostaną w książcę - lubię swój dom i chcę go mieć w jednym kawałku.
Warto wspomnieć, że tym razem wraz z Nikitą i Robinem udajemy się do... Norwegii. Nadaje to książce naprawdę rewelacyjny klimat, a przy tym pani Jadowska opisuje ten kraj w niesamowity sposób, jako miejsce tętniące magią i niezwykle tajemnicze. Naprawdę, po lekturze tej książki mam ochotę się tam wybrać, a najlepiej od razu zamieszkać.
Do tego autorka pełnymi garściami czerpie z mitologii nordyckiej, dzięki czemu powieść ma naprawdę świetny, choć specyficzny klimat.
Książkę czyta się jednym tchem. Po prostu akcja pędzi w takim tempie, obfituje w tyle niezwykłych wydarzeń i dostarcza tylu emocji, że człowiek nie jest w stanie tak po prostu w pewnym momencie jej odłożyć. Serio. Lepiej nie zabierajcie się za tę książkę, jeśli macie coś ważnego do roboty, bo zamiast, na przykład, uczyć się do egzaminów (patrz: mój przypadek), poświęcicie jej długie godziny.
Dodatkowym czynnikiem sprawiającym, że książkę tę czyta się jednym tchem, jest styl pisania autorki. Nie umiem tego określić. Po prostu przez tę powieść się płynie, a wyobraźnia cały czas pracuje nam na najwyższych obrotach.
„Wszyscy zasługujemy na swoją porcję prawdy i odpowiedzi w miejsce niekończących się pytań.”
„Akuszer bogów” to wyśmienita kontynuacja przygód naszej dzielnej Nikity, która dostarcza mnóstwo emocji i zwyczajnej frajdy z czytania. Świetni bohaterowie, niespodziewane zwroty akcji oraz niesamowity świat przedstawiony przypadną do gustu każdemu fanowi kina sensacyjnego, fantastyki i nordyckich klimatów. Uwierzcie mi, że z tą książką naprawdę świetnie spędzicie czas i na pewno nie będziecie się nudzić.
RECENZJA: http://ksiazkoholizm--postepujacy.blogspot.com/2017/05/073-akuszer-bogow-aneta-jadowska.html
Aneta Jadowska to jedna z popularniejszych polskich autorek. Większość ludzi kojarzy jej nazwisko z cyklem o Dorze Wilk. Ja jednak po raz pierwszy spotkałam się z jej twórczością dopiero za sprawą cudownej „Dziewczyny z Dzielnicy Cudów”, czyli pierwszego tomu serii o przygodach Nikity.
Do drugiego tomu podchodziłam z ogromnym entuzjazmem. Byłam strasznie ciekawa, co tym...
2017-07-04
2017-08-08
2017-08-24
2017-08-26
2017-09-15
2018-07-14
2018-12-08
Wydawnictwo SQN chyba za punkt honoru objęło sobie uszczęśliwienie zwolenników steampunku. Najpierw wydali cykl „Wojny Mechaniczne”, potem do sprzedaży trafiła „Wilcza godzina”, aż w końcu na pułki księgarni trafiło coś naszego rodzimego twórcy - „Impuls” Tomasza Duszyńskiego.
Powieść ta zaintrygowała mnie od pierwszego wejrzenia. Okładka, tytuł i ten napis z tyłu: „Taka Polska mogła się wydarzyć”... Brzmi i wygląda na coś idealnego dla mnie. Bo wiecie. Powieść reprezentująca alternatywną wersję II Rzeczypospolitej - jak miałabym przejść koło niej obojętnie! Zwłaszcza że, chyba jak każda osoba, która interesuje się historią, od czasu do czasu lubię posnuć rozważania z gatunku „co by było gdyby”. Takie alternatywne wersje historii zawsze rozpalają wyobraźnię. Bo to by się przecież mogło wydarzyć...
Rok 1932. Rzeczypospolita wykrwawia się w trwającej już dekadę wojnie na dwa fronty. Z jednej strony Niemcy, z drugiej Moskale. Ciągła wojna pozycyjna, której końca nie widać, daje się we znaki wszystkim stronom konfliktu, które szukają sposobu na wyjście z impasu. Łącznie z tymi, łagodnie mówiąc, niekonwencjonalnymi...
Tymczasem na przedmieściach Warszawy dochodzi do tragedii z udziałem kapsuły transportującej - przełomowego polskiego wynalazku, który ma szansę zaważyć na losach wojny i dać Polakom upragniony sojusz z USA. Do zbadania przyczyn katastrofy zostaje wybrany Andrzej Winnicki - niegdyś genialny inżynier, ojciec trójki dorosłych już dzieci, który nadal nie może pogodzić się ze śmiercią żony. Mężczyzna nieświadomie wplątuje się w niemałą kabałę związaną z wielką polityką i wyścigiem zbrojeń. Na dodatek, wychodzi na jaw, że jego dawny projekt został spisany na straty zbyt szybko...
Nie myślałam, że będzie mi to dane napisać, ale „Impuls” to naprawdę świetna, intrygująca powieść. Tomasz Duszyński mistrzowsko łączy ze sobą fakty, przewidywania historyczne i elementy rodem z science-fiction. Realizm miesza się z fantastyką. Realia epoki z technologią, o której wtedy nie śniono. Postacie historyczne z tymi wymyślonymi. Technika ze spirytyzmem. Z jednej strony widać, że wszystko w tej książce, od alternatywnego biegu wydarzeń, poprzez technikę, po samą fabułę, jest bardzo dokładnie przemyślane, a jednocześnie autor zaskakuje bardzo śmiałymi pomysłami. Wizja świata na początku lat 30. ubiegłego wieku przedstawiona nam przez Tomasza Duszyńskiego fascynuje i intryguje. Aż chciałoby się wejść do tego świata, zobaczyć go na własne oczy, przejść się ulicami tamtej Warszawy.
Dlatego też trochę boli fakt, że autor tak mało nam w sumie o tym świecie mówi. Czytelnik od razu jest wepchnięty w akcję i musi skupić się na bohaterach. A tymczasem, chciałoby się najpierw lepiej poznać tą rzeczywistość. Oczywiście, siłą rzeczy nie było miejsca w „Impulsie” na rozwijanie uniwersum, a jednak odczuwam tutaj pewien niedosyt.
Może jeszcze raz podkreślę jedną rzecz. Wynalazki, steampunk i genialni inżynierowie stanowią niebagatelną część tej książki. Poza standardowymi w wypadku tego typu powieści sterowcami, mamy pełen przegląd najróżniejszych cudów techniki - od naprawdę użytecznych cacek do śmiercionośnych dłoni. Ot, na przykład, mechaniczne ramię Marka, syna Winnickiego, zachowujące się jak prawdziwa ludzka ręka. Tylko że bardziej bajeranckie. Mamy też wspomniane już pociski transportujące, dzięki którym podróż za ocean trwa kilka godzin. Dodatkowo jeszcze Golem, o którym niestety za dużo się nie dowiadujemy, a szkoda bo odgrywa ogromną rolę chociażby w finale powieści. Wszystko to urozmaica świat pokazany przez Duszyńskiego i stanowi bardzo ważny element całej książki.
„Impuls” ma niepowtarzalny klimat stworzony z wymieszania II RP z całym kolorytem dwudziestolecia międzywojennego oraz właśnie tego steampunku. Ten miks sprawia, że w „Impulsie” jest coś bardzo oryginalnego i powieść jest czymś nowym na polskim rynku wydawniczym.
A w budowaniu tej atmosfery na pewno pomogły przerywniki w fabule w postaci wspomnień Józefa Piłsudskiego, w których marszałek wyjaśnia powody swoich decyzji, które doprowadziły do takiego obrotu spraw.
Bohaterowie „Impulsu” są zaskakująco dobrze wykreowani. Myślałam, że autor potraktuje ich po macoszemu, a tu taka niespodzianka. Zostali oni ciekawie zaprezentowani i zbudzili moją sympatię, przez co z rosnącym napięciem śledziłam ich losy. Szczególnie polubiłam Bliznę, który był chyba najbardziej fascynującą postacią tej książki.
Akcja w „Impulsie” ani nie pędzi na łeb na szyję, ani nie wlecze się jak żółw na pasach. Powiedziałabym, że jest ona wyważona idealnie, by z jednej strony nie zmęczyć, a z drugiej nie znudzić czytelnika. Fabuła jest nietuzinkowa, a Duszyński momentami potrafi naprawdę zaskoczyć. Samo zakończenie i rozwiązanie wątków pozostawia spory niedosyt i naprawdę chciałabym, żeby autor coś jeszcze na ten temat napisał, choć biorąc pod uwagę ostatni rozdział... Nie będę spoilerować, ale wydaje mi się, że autor zamknął sobie z hukiem furtkę do ewentualnej kontynuacji.
„Impuls” to powieść napisana z pomysłem, która ciekawi obrazem alternatywnej II Rzeczypospolitej wzbogaconej o elementy spirytyzmu i steampunku. Autor bardzo postarał się o to, by całość była naprawdę przemyślana pod każdym możliwym kątem. Ale przede wszystkim „Impuls” to wspaniała rozrywka, która angażuje czytelnika i przenosi go do swojego świata. Mogę śmiało napisać, że to nie tylko najlepsza powieść prezentująca alternatywną wersję historii, jaką czytałam do tej pory, ale i najlepszy steampunk, na jaki trafiłam. Polecam wszystkim, a dla miłośników alternatywnych wersji historii oraz dziejów II Rzeczypospolitej jest to pozycja obowiązkowa.
Wydawnictwo SQN chyba za punkt honoru objęło sobie uszczęśliwienie zwolenników steampunku. Najpierw wydali cykl „Wojny Mechaniczne”, potem do sprzedaży trafiła „Wilcza godzina”, aż w końcu na pułki księgarni trafiło coś naszego rodzimego twórcy - „Impuls” Tomasza Duszyńskiego.
więcej Pokaż mimo toPowieść ta zaintrygowała mnie od pierwszego wejrzenia. Okładka, tytuł i ten napis z tyłu: „Taka...