Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Vuko zmierza ze swoją skromną załogą, na lodowym drakkarze do miejsca zwanego Lodowym Ogrodem. O tym miejscu krążą straszne i tajemnicze opowieści, więc nie wiadomo za bardzo co czeka naszych podróżników. Vuko oczywiście chce się dostać do Lodowego Ogrodu na własnych zasadach, a nie tych narzuconych przez jego władcę. Hmmm, faktycznie zrobił niezłe wejście :)

Filar trafia za to do niewoli, do Ludzi Niedźwiedzi. W wyniku różnych okoliczności zostaje rozdzielony z towarzyszami i trafia do zagrody Smildrun Lśniącej Rosą. Oj, mógł chłopak lepiej trafić. Nie wie jednak co czeka go później... Po wielu tygodniach udaje mu się wydostać, by trafić w inne, przerażające miejsce. Czy uda mu się z niego uciec.

Z wielkim zainteresowaniem czytałam o przygodach zarówno Vuka, jak i Filara. Obie historie na samym końcu (wreszcie) zaczną splatać się w jedną całość i jestem szalenie ciekawa jak potoczą się ich losy w czwartym tomie. A wydaje się, że będzie się działo. Van Dyken wrócił do gry, na dodatek pojawili się nowi gracze. Czy Vuko skończy swoją misję? Do tej pory nic nie szło tak, jak powinno, a nasz bohater wplątał się w coś, czego jego racjonalny rozum nie chce przyjąć do wiadomości.

Jestem bardzo ciekawa czwartego tomu i bardzo się cieszę, że trafiłam na tę serię, bo jest bardzo dobra!

https://czarneespresso.blogspot.com/2018/06/pan-lodowego-ogrodu-t-iii-jarosaw.html

Vuko zmierza ze swoją skromną załogą, na lodowym drakkarze do miejsca zwanego Lodowym Ogrodem. O tym miejscu krążą straszne i tajemnicze opowieści, więc nie wiadomo za bardzo co czeka naszych podróżników. Vuko oczywiście chce się dostać do Lodowego Ogrodu na własnych zasadach, a nie tych narzuconych przez jego władcę. Hmmm, faktycznie zrobił niezłe wejście :)

Filar trafia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kurczę, nie chcę za bardzo spojlerować, więc napiszę tylko, że Vuko jakimś cudem wyplątał się z awantury z końca pierwszego tomu, choć nie bez pomocy. Sytuacja w jakiej się bowiem znalazł była praktycznie bez wyjścia. W każdym razie udało mu się i nasz ulubiony bohater znów ma przed sobą misję do wykonania. Problem w tym, że jest ona w zasadzie beznadziejna, żeby nie powiedzieć niewykonalna. Mimo wszystko żyje, oddycha i leci dalej pomimo wszelkich przeciwności.

Filar natomiast cały czas wędruje. Zdąża w kierunku, który wskazał mu ojciec, nie znając nawet dokładnego celu swej wędrówki, ani tego co ma zrobić, gdy już ten cel (jakimś cudem) osiągnie. Bo po drodze czyha mnóstwo niebezpieczeństw. Nowy/stary kult coraz bardziej się rozprzestrzenia, a jego wyznawcy nie cofają się przed niczym. Młody Tygrys będzie musiał szybko dorosnąć. Będzie widział rzeczy, których nikt nie powinien oglądać i doświadczać. Znany świat płonie i nigdy nie wiadomo co spotka Cię jutro...

Przyznam, że ten tom faktycznie czytało się nieco gorzej od poprzedniego. Niektóre opisy - moim zdaniem - były zbyt rozwlekłe i spokojnie można je było trochę skrócić. Vuko zwykle przebywa w jednym z trzech stanów: jest wkurzony, wzruszony lub w różnym stopniu utraty świadomości :) Mimo wszystko nadal budzi sympatię i trzymamy za niego kciuki. Filar za to budzi współczucie - w tym czasie spotkało go tyle zła, tyle stracił. A jest w zasadzie jeszcze tylko młodym chłopakiem... A w tle całej opowieści co chwile odrąbują jakieś głowy czy ręce, przecinają gardła, wybebeszają jelita czy w inny, bardziej wymyślny sposób mordują. Oj, dużo tu krwi, dużo...

Podobał mi się ten drugi tom. Może faktycznie nie tak jak pierwszy. No i tego okrucieństwa było tyleeeee. Ale taki świat stworzył Grzędowicz i nie ma co narzekać, bo jest naprawdę ciekawie wymyślony. Ciekawa jestem czym uraczy mnie autor w tomie trzecim.

https://czarneespresso.blogspot.com/2018/05/pan-lodowego-ogrodu-t-ii-jarosaw.html

Kurczę, nie chcę za bardzo spojlerować, więc napiszę tylko, że Vuko jakimś cudem wyplątał się z awantury z końca pierwszego tomu, choć nie bez pomocy. Sytuacja w jakiej się bowiem znalazł była praktycznie bez wyjścia. W każdym razie udało mu się i nasz ulubiony bohater znów ma przed sobą misję do wykonania. Problem w tym, że jest ona w zasadzie beznadziejna, żeby nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nick i Kat to kochające się małżeństwo, jednak do szczęścia brakuje im dziecka. Próbowali już wszystkiego, jednak do tej pory nie mogą cieszyć się upragnionym potomkiem. Z pomocą przychodzi przyjaciółka Kat z dzieciństwa, Lisa. Kobiety nie widziały się od blisko dziesięciu lat. W przeszłości były mocno ze sobą związane, lecz pewne tragiczne wydarzenia położyły cień na ich przyjaźni, aż doprowadziły do jej kresu. Niewypowiedziane tajemnice z przeszłości ciążą cały czas na teraźniejszości, tym bardziej, że nie tylko one coś ukrywają. Bowiem Nick, mąż Kat też nie wyznał żonie całej prawdy o swej przyszłości, a jego przyjaciel, Richard wyraźnie nie lubi Kat. Czy Lisa jest bezinteresowna w swej propozycji pomocy, czy kieruje ją coś innego? Czy tajemnice sprzed dziesięciu lat wyjdą wreszcie na jaw? Czy i w jakim stopniu przeszłość może determinować teraźniejszość? Do czego można się posunąć, aby spełnić swoje pragnienie? Albo dokonać zemsty?

W Surogatce stykamy się z narracją pierwszoosobową. Poznajemy wydarzenia z perspektywy Kat. Na początku nieco mnie to drażniło, jednak z biegiem fabuły uznałam, że idealnie pasuje do tej opowieści. Tworzy atmosferę: mroczną, gęstą, emocjonalną, niepokojącą. Wniknięcie w umysł Kat było bardzo udanym zabiegiem, zwłaszcza w świetle zakończenia książki, które naprawdę mnie zaskoczyło. Całą historię poznajemy po kawałeczku, elementy układanki muszą się do siebie dopasować. Czas teraźniejszy przeplata się z wydarzeniami z przeszłości, dzięki temu powoli dowiadujemy się co wydarzyło się dekadę temu i jakie relacje naprawdę łączą bohaterów. A są one niezwykle skomplikowane. Autorka tak poprowadziła fabułę, że zmyliła mnie kilka razy. Nic nie jest takie jak się wydawało. Bardzo mi się podobało, że Luise Jensen potrafiła tak wywieść mnie w pole :)

Muszę przyznać, że Surogatka posiada wszystkie zalety dobrego thrillera. Trzyma w napięciu, atmosfera jest mroczna i duszna, zakończenie zaskakujące. Czego trzeba więcej? Polecam :)


https://czarneespresso.blogspot.com/2018/04/surogatka-luise-jensen.html

Nick i Kat to kochające się małżeństwo, jednak do szczęścia brakuje im dziecka. Próbowali już wszystkiego, jednak do tej pory nie mogą cieszyć się upragnionym potomkiem. Z pomocą przychodzi przyjaciółka Kat z dzieciństwa, Lisa. Kobiety nie widziały się od blisko dziesięciu lat. W przeszłości były mocno ze sobą związane, lecz pewne tragiczne wydarzenia położyły cień na ich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ostatnia wizyta w bibliotece, oprócz planowanych opowiadań Zadie Smith, o których pisałam w poprzednim poście, zaowocowała wypożyczeniem zbioru felietonów Billa Bryson'a Zapiski z wielkiego kraju. Kilka słów o samym autorze. To Amerykanin, urodzony w Iowa, który w latach siedemdziesiątych przeprowadził się do Wielkiej Brytanii, gdzie mieszkał przez jakieś dwadzieścia lat. W połowie lat dziewięćdziesiątych, wraz z rodziną przeniósł się z powrotem do Ameryki, gdzie zajmował się m.in. pisaniem felietonów dla brytyjskiego magazynu o - oto zaskoczenie - życiu w Ameryce :) W tym momencie Bill Bryson, o ile wiem, znów mieszka w Zjednoczonym Królestwie.

W swoich felietonach, których jest prawie osiemdziesiąt, autor porusza różnorodne i ciekawe tematy, takie jak zamiłowanie Amerykanów do wygód czy zakupów, o polowaniach na łosie (jeden z moich ulubionych), przyjaźnie nastawionych autochtonach, zawiłych instrukcjach obsługi różnych urządzeń, potyczkach z amerykańskimi urzędnikami oraz liniami lotniczymi czy też wojnie prowadzonej (niezbyt skutecznie) przez państwo z przemysłem narkotykowym. A wymieniłam tylko kilka - jak wspomniałam wyżej jest ich o wiele, wiele więcej. I cóż, nie zawsze stawiają Amerykanów w korzystnym świetle, gdyż Bill Bryson nie stroni od ironii (rym niezamierzony :)) w swoich tekstach. Bezlitośnie dla swoich ziomków obnaża absurdy amerykańskiego stylu życia, piętnuje brak samodzielnego myślenia i co za tym idzie - głupotę. Ale robi to w niezwykle zabawny i - mimo wszystko - ciepły sposób. Przy czym stać go również na autoironię, co wysoce sobie cenię. Poza tym nie wszystkie artykuły są tak bardzo krytyczne :) Autor ukazuje także serdeczność ludzi czy ich chęć niesienia pomocy (może oprócz pracowników linii lotniczych i urzędów:)), co zasługuje na najwyższą pochwałę.

Bardzo podobało mi się takie spojrzenie na Amerykę, które troszkę zdemitologizowało ten kraj w moich oczach, choć nadal chcę tam pojechać :) Dużą rolę odegrało tu niesamowite poczucie humoru autora, które atakuje z niemal każdej strony. Poza tym podobało mi się, że życie w Ameryce zostało opisane z perspektywy osoby, która się tam wychowała, jednak w młodym wieku opuściła rodzinny kraj, by później powrócić. To niezwykle ciekawe jak zmienia się sposób postrzegania niektórych rzeczy, gdy człowiek jest już nieco otrzaskany ze światem. To wielka zachęta do ruszenia w podróż.

Bill Bryson w uroczo ironiczny sposób opisuje amerykańską rzeczywistość drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych. Ja zostałam usatysfakcjonowana lekturą, choć nie jestem pewna czy absolutnie każdemu spodoba się poczucie humoru autora. Ja jestem na tak i mam ochotę na kolejną jego książkę. Może Piknik z niedźwiedziem? :)

http://czarneespresso.blogspot.com/2018/04/zapiski-z-wielkiego-kraju-bill-bryson.html

Ostatnia wizyta w bibliotece, oprócz planowanych opowiadań Zadie Smith, o których pisałam w poprzednim poście, zaowocowała wypożyczeniem zbioru felietonów Billa Bryson'a Zapiski z wielkiego kraju. Kilka słów o samym autorze. To Amerykanin, urodzony w Iowa, który w latach siedemdziesiątych przeprowadził się do Wielkiej Brytanii, gdzie mieszkał przez jakieś dwadzieścia lat. W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zadie Smith to brytyjska pisarka, mieszkająca w Stanach Zjednoczonych. Znana jest głównie z powieści, jednak ma w swoim dorobku także zbiór trzech opowiadań. Właśnie te opowiadania wzięłam do czytania. Chciałam wreszcie poznać pisarstwo Smith, a te opowiadania wydały mi się odpowiednie na pierwszy kontakt - po pierwsze były niezbyt rozbudowane, więc nie ryzykowałam straty wielkiej ilości czasu, a po drugie - urzekł mnie tytuł.

Jak wspomniałam w zbiorku znajdują się trzy opowiadania. W każdym z nich poznajemy inną osobę uwiecznioną w jednym momencie ich życia.

Opowiadanie Martho, Martho ukazuje nam tytułową bohaterkę w poszukiwaniu mieszkania. Z kolei w tekście Hanwell w piekle poznajemy wspomnienia o mężczyźnie, który przygotowywał pokój dla swoich córek. W ostatnim zaś - Ambasadzie Kambodży - stykamy się z czarnoskórą Fatou, pracującą jako służąca w hinduskim domu.

Każde z tych osób starało się w jakiś sposób uporządkować swoje życie, które naprawdę odbiegało sporo od ideału. Każde poszukuje swojego miejsca, próbuje żyć w tym pędzącym czasem świecie. Bo ziemia nie jest przyjaznym miejscem dla wszystkich ludzi. Ich los często jest determinowany przez wiele czynników, zarówno tych zależnych od nich, jak np. życiowe wybory, jak również od tych, na które nie mamy wpływu, jak miejsce urodzenia.

Nie poznajemy całego życia naszych bohaterów. Widzimy ich w jednej konkretnej sytuacji, nie wiemy co dokładnie doprowadziło do tego, że są w danym momencie życia. To zbliżenie, wycięty kadr z ich życiorysu. A wszystko to opisane prostym, ale pięknym językiem, który kojarzy mi się nieco z Amosem Ozem, albo Johnem Steinbeckiem. Zadie Smith jest też w swoich miniaturkach pełna wrażliwości i empatii dla swych bohaterów.

Nie jestem absolutną miłośniczką opowiadań, wolę jednak dłuższe formy. Dlatego opowiadania Zadie Smith nie powaliły mnie może na kolana, ale zaintrygowały mnie na tyle, że mam wielką ochotę sięgnąć po jej powieści. To chyba dobra rekomendacja.

http://czarneespresso.blogspot.com/2018/04/lost-and-found-opowiadania-zadie-smith.html

Zadie Smith to brytyjska pisarka, mieszkająca w Stanach Zjednoczonych. Znana jest głównie z powieści, jednak ma w swoim dorobku także zbiór trzech opowiadań. Właśnie te opowiadania wzięłam do czytania. Chciałam wreszcie poznać pisarstwo Smith, a te opowiadania wydały mi się odpowiednie na pierwszy kontakt - po pierwsze były niezbyt rozbudowane, więc nie ryzykowałam straty...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W zasadzie książka jest zapisem drogi, jaką musiał przebyć J.D. Vance, aby z rodziny patologicznej, ubogiej, mieszkającej w niezbyt przyjaznym regionie Ohio wyjść na ludzi. Autor opisuje traumatyczne dzieciństwo swoje i siostry, które - jeśli miałabym je nazwać jednym słowem - określiłabym jako patologiczne. Matka co chwilę zmieniająca partnerów, alkoholizm dziadka, narkotyki, interwencje policyjne i częste awantury - to było zwykłe życie małego J.D. Vance'a. Dzięki wsparciu, jakie ofiarowali mu dziadkowie i siostra zdołał jednak wyrwać się z tego zaklętego kręgu biedy i awantur i wybić się wyżej. Chłopak służył w Korpusie Piechoty Morskiej, jest także absolwentem prawa na Yale. Udało mu się też stworzyć szczęśliwą rodzinę.



Oprócz warstwy typowo wspomnieniowej Vance stara się pochylić nad zagadnieniem sytuacji białej klasy robotniczej na przykładzie swojego regionu. Porusza pewne zagadnienia polityczne, ale nie zgłębia ich zanadto, przez co reklamowanie tej książki jako odpowiedzi na pytanie dlaczego Donald Trump wygrał ostatnie wybory, jest pewnym nadużyciem. No właśnie. W tym przypadku reklama zrobiła trochę Elegii dla bidoków krzywdę - moim zdaniem. Z powodu, o którym wspomniałam wyżej oraz sloganu, który ogłasza tę książkę najważniejszą książką o Ameryce ostatnich lat. Ponieważ - a tu należy dodać, że książka mi się podobała - jest on trochę na wyrost.



Dla mnie ta książka jest wspomnieniem o rodzinie, oraz opowieścią o tym, że jeśli się naprawdę czegoś pragnie i ciężko na to pracuje, przy wsparciu ledwie garstki osób, można osiągnąć wiele i spełnić swoje marzenia. To książka o tym, że SIĘ DA. I o rodzinie, o roli - zarówno w pozytywnym, jak i negatywnym sensie - jaką odgrywa ona w życiu każdego człowieka. I traktowana w ten sposób książka może być inspirującą lekturą. Jeżeli zaś spodziewacie się cudów i politycznych rozprawek to faktycznie możecie poczuć się zawiedzeni. Ja jestem zadowolona z lektury, ale jak napisałam wcześniej, traktowałam ją jako opowieść o człowieku, któremu udało się wybić pomimo naprawdę marnych szans.

https://czarneespresso.blogspot.com/2018/03/elegia-dla-bidokow-jd-vance.html

W zasadzie książka jest zapisem drogi, jaką musiał przebyć J.D. Vance, aby z rodziny patologicznej, ubogiej, mieszkającej w niezbyt przyjaznym regionie Ohio wyjść na ludzi. Autor opisuje traumatyczne dzieciństwo swoje i siostry, które - jeśli miałabym je nazwać jednym słowem - określiłabym jako patologiczne. Matka co chwilę zmieniająca partnerów, alkoholizm dziadka,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W 1960 roku Steinbeck wraz ze swym psem Charleyem wyrusza kamperem w podróż po Ameryce Północnej. Chce na własnej skórze zobaczyć i poczuć jaka jest jego ojczyzna, o której pisze w swoich książkach. No i tu pojawiło się pierwsze zaskoczenie :) Bo spodziewałam się czegoś nieco innego. W zasadzie to nie wiem czego :) Może więcej ekscytujących przygód, opisów odwiedzanych miejsc, a dostałam obrazki, rozważania, rozmowy. W sumie całkiem mi się to podobało, choć pozostawiło też pewien niedosyt. Co zatem dostajemy w zamian?

Razem ze Steinbeckiem kierujemy się na północny-zachód, by zrobić pętlę i wrócić do Nowego Jorku. Podczas podróży pisarz dwukrotnie spotykał się ze swoją żoną, był też w stałym kontakcie telefonicznym z rodziną. Po drodze spotykał wielu ludzi, niektórych uwieczniał na kartach książki przytaczając dialogi, które odbył. Czasem zachwyci się jakimś widokiem czy np. starymi sekwojami, czasem spędza noc w kamperze (Rosynancie), czasem w motelu, a jego stałym towarzyszem jest wierny pies, któremu także poświęca sporo uwagi. Dostajemy sporą garść ciekawostek, szukamy amerykańskości, spotykamy ludzi, jemy sterylne, bezsmakowe jedzenie, a czasem pijemy doskonałą kawę z Południa czy pochylamy się nad problemami społecznymi. Ostatnie karty książki są poświęcone między innymi segregacji rasowej na południu Stanów. To dość gorzkie rozważania na temat ludzkich uprzedzeń i niesprawiedliwości. Daje sporo do myślenia, tym bardziej, że działo się to niespełna 60 lat temu, a więc w szerszej perspektywie całkiem niedawno. Jednak pomimo tych poważnych tematów Podróże z Charleyem to książka lekka i zabawna, a poczucie humoru Johna Steinbecka jest niezaprzeczalne :) Przez to książkę czyta się dobrze, choć (w moim przypadku) niezbyt szybko. Jak zwykle Steinbeck czaruje językiem. To chyba u niego standard i między innymi za to tak bardzo go lubię. Johna Steinbecka zawsze będę polecać i bardzo się cieszę, że mogłam z nim wyruszyć w Podróż.

P.S. Kojarzycie popularne stwierdzenie, że coś jest stanem umysłu? Otóż Steinbeck już podczas swojej podróży określał Teksas jako stan umysłu :) Taka ciekawostka.

https://czarneespresso.blogspot.com/2018/03/podroze-z-charleyem-john-steinbeck.html

W 1960 roku Steinbeck wraz ze swym psem Charleyem wyrusza kamperem w podróż po Ameryce Północnej. Chce na własnej skórze zobaczyć i poczuć jaka jest jego ojczyzna, o której pisze w swoich książkach. No i tu pojawiło się pierwsze zaskoczenie :) Bo spodziewałam się czegoś nieco innego. W zasadzie to nie wiem czego :) Może więcej ekscytujących przygód, opisów odwiedzanych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Peter Wohlleben to niemiecki leśnik, który ostatnio zajął się też pisaniem. Na razie ma w dorobku trzy książki, z których przeczytałam dwie. Już sam tytuł jest intrygujący. Duchowe życie zwierząt sugeruje, że autor będzie starał się udowodnić, że zwierzęta to nie tylko bezmyślne istoty, niezdolne do odczuwania czegokolwiek. Wohlleben na licznych, konkretnych przykładach udowadnia, że takie myślenie o zwierzętach jest błędne. Przytacza przykład - pierwszy, który wpadł mi do głowy po lekturze - kruków, aby stwierdzić, że potrafią się nawoływać, omawia ich zachowania, które udowadniają, że to bardzo inteligentne ptaki. Autor pokazuje sytuacje, w których zachowania zwierząt jasno pokazują, że są zdolne do odczuwania emocji, a cała gama uczuć nie jest im obca. Koncentruje się nie tylko na zwierzętach dziko żyjących, jak wiewiórki, jelenie, sarny czy dziki, ale też na zwierzętach oswojonych, bądź udomowionych przez człowieka. Poddaje obserwacji na przykład swój mały zwierzyniec, w skład którego wchodzą: psy, konie, kozy czy króliki. Ale co z tytułową duszą, zapytacie? Otóż, w ostatnim rozdziale Wohlleben również porusza tę kwestię. To zależy w zasadzie od rozumienia pojęcia dusza. To temat dość delikatny, dlatego najlepiej będzie jak każdy rozważy ten rozdział zgodnie ze swoim światopoglądem :)

To co mnie najbardziej zachwyciło w tej książce, to - oprócz naprawdę ciekawych opowieści ze świata zwierząt - to prawdziwa miłość i głęboki szacunek do przyrody. Czuć je niemal na każdej stronie książki. Poza tym skłania ona do refleksji nad tym jak my traktujemy zwierzęta. Bo może się zdarzyć, że to my, ludzie, jesteśmy bardziej pozbawieni uczuć niż zwierzęta. Bo one czują zarówno emocje - strach czy zadowolenie, ale także ból czy zimno. Teoretycznie to powinno być oczywiste, ale chyba jednak nie jest... Oprócz tego uświadamia nam, jak bogaty i jeszcze nieodkryty jest świat zwierząt. Fascynujące!

Peter Wohlleben zaskakująco dobrze radzi sobie z piórem. Historyjki przez niego przytaczane są opowiadane płynnie, bardzo ładnym, starannym językiem, przez co bardzo dobrze się je czyta. Na uwagę zasługuje podział na krótkie, ułatwiające czytanie rozdziały oraz bardzo estetyczne wydanie korespondujące z poprzednim (i następnym) tomem, tworząc spójną serię. Polecam!

http://czarneespresso.blogspot.com/2018/03/duchowe-zycie-zwierzat-peter-wohlleben.html

Peter Wohlleben to niemiecki leśnik, który ostatnio zajął się też pisaniem. Na razie ma w dorobku trzy książki, z których przeczytałam dwie. Już sam tytuł jest intrygujący. Duchowe życie zwierząt sugeruje, że autor będzie starał się udowodnić, że zwierzęta to nie tylko bezmyślne istoty, niezdolne do odczuwania czegokolwiek. Wohlleben na licznych, konkretnych przykładach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W Wartemborku odkryto stary cmentarz zakonny, gdzie wśród leżących kości mnichów odnaleziono szkielet kobiety z dzieckiem w ramionach. Kobietą okazuje się miejscowa arystokratka Luiza Bein, jednak nie wiadomo kim było dziecko. Luiza miała bowiem jednego syna, który wyjechał do Szwajcarii. Młoda dziennikarka Klara podejmuje się zbadać historię Luizy. W tym celu udaje się do Szwajcarii, gdzie razem z jedynym żyjącym przodkiem dziedziczki, Alexandrem próbuje odtworzyć historię rodziny Beinów, która okazuje się niezwykle barwna i skomplikowana. Okazuje się, że nie wszystkim jest to na rękę. Ktoś próbuje pokrzyżować plany Klary i Alexa. Nie cofnie się przed niczym, aby prawda nie wyszła na jaw. Kto i dlaczego to robi? Czy warto narażać się na niebezpieczeństwo, aby poznać historię rodziny?

Fabuła jest dość skomplikowana i zawiła. Czasem trochę się gubiłam, ale generalnie było bardzo ciekawie. Pomimo tego po głowie chodziła mi myśl, że te wszystkie wydarzenia są raczej mało prawdopodobne. Tzn. mogłyby pewnie się wydarzyć, ale jakoś w to wątpię :_ No ale to książka mająca być rozrywką, nie musi być aż tak wiarygodna... Klara i Alex to całkiem sympatyczni bohaterowie, choć posiadali też pewne cechy, które nie pozwoliły mi ich do końca polubić. Jeśli będziecie czytać, to myślę, że się zorientujecie o czym mówię.

Na plus należy zaliczyć wplątanie w fabułę historii, głównie Warmii. Może dzięki temu zwiększy się zainteresowanie tematem. Moim zdaniem jednak autorka nieco przekombinowała, bo te wszystkie znaczki w Biblii, skrytki, tajemnicze listy... Bardzo to wszystko zawikłane i nie wiem czy zwykł człowiek zadałby sobie tyle trudu, aby to wszystko, mówiąc kolokwialnie, poskładał do kupy :) Mimo wszystko książkę czytało się dobrze i poruszyła też kilka problemów, jak np. samotności. Podsumowując: Tajemnice Luizy Bein to przyjemna, całkiem interesująca pozycja :)

https://czarneespresso.blogspot.com/2018/02/tajemnice-luizy-bein-renata-kosin.html

W Wartemborku odkryto stary cmentarz zakonny, gdzie wśród leżących kości mnichów odnaleziono szkielet kobiety z dzieckiem w ramionach. Kobietą okazuje się miejscowa arystokratka Luiza Bein, jednak nie wiadomo kim było dziecko. Luiza miała bowiem jednego syna, który wyjechał do Szwajcarii. Młoda dziennikarka Klara podejmuje się zbadać historię Luizy. W tym celu udaje się do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mieliście tak kiedyś, że zaczęliście czytać jakąś książkę, nie podeszła Wam, a przy ponownej próbie macie ochotę krzyczeć: "Rany, jakie to dobre!"? Ja tak właśnie miałam z Panem Lodowego Ogrodu. Już kiedyś robiłam do niego podejście, doszłam do momentu gdy Vuko znalazł resztki stacji Midgaard II i znajduje zwłoki naukowca pod postacią pół-kościotrupa, pół-posągu. I stwierdziłam, że to nie dla mnie. Jakże się myliłam! :)

Za górami, za lasami... A nie, to nie ta bajka :) Gdzieś po drugiej stronie kosmosu znajduje się planeta Midgaard, na której zaginęło kilkoro naukowców z Ziemi. Nikt nie wie co się z nimi stało, nie dają znaku życia. Vuko Drakkainen zostaje wybrany jako jednoosobowa ekspedycja ratunkowa. Ma odnaleźć naukowców żywych lub martwych i sprowadzić ich do domu. No i posprzątać bałagan, który ewentualnie tam zostawili. Bo pierwszą zasadą, do której należy się zastosować jest nieingerowanie w obcą kulturę. Vuko jest świetnie wyszkolony, zna język, zwyczaje mieszkańców obcej planety, na dodatek ma wspomaganie w postaci Cyfrala. Nie jest jednak przygotowany na to co spotyka na Midgaardzie. W poszukiwaniu naukowców rusza wgłąb lądu, poznaje nowych ludzi, obyczaje, kulturę. I pragnie wykonać zadanie. Cały czas marząc o cappuccino i paście do zębów :)

Narracja jest przeplatana: pierwszo- i trzecioosobowa. To bardzo ciekawy zabieg, zwłaszcza, że w pewnym momencie dochodzi też wątek Odwróconego Żurawia. W pierwszym tomie dwa wątki: Vuko i Żurawia są prowadzone oddzielnie, ale mam przeczucie, że w kolejnych ich drogi się skrzyżują. Już nie mogę się doczekać, aby się o tym przekonać i zobaczyć jaka awantura z tego wyniknie.

Vuko Drakkainen to postać, której nie sposób nie polubić. Mnie najbardziej ujęło jego ironiczne poczucie humoru, umiłowanie wolności i lojalność. Jest świetnie wyszkolony, ale nie jest maszyną do zabijania. Posiada sporą dawkę empatii, naprawdę próbuje zrozumieć kulturę, w której się znajduje, choć czasem jest to bardzo trudne. Na przykład, gdy zdarzają się niewytłumaczalne zjawiska, które miejscowi tłumaczą wojną bogów. Czy Drakkainenowi uda się znaleźć i ocalić naukowców?

Ja nie wiem czemu za pierwszym razem odrzuciło mnie od tej książki. dziś, po lekturze pierwszego tomu jestem zachwycona. Jeśli pozostałe części utrzymają poziom to czeka mnie jeszcze kawał dobrej literatury. Wyobraźnia Grzędowicza jest naprawdę rozbuchana. Świat, który stworzył jest wyraźnie inspirowany średniowieczem. Brutalność i krew są tutaj na porządku dziennym, ale to wcale nie razi, przeciwnie - doskonale pasuje do sytuacji. Grzędowicz trochę bawi się gatunkami. Początek to typowe s-f, które stopniowo przemienia się w klasyczne fantasy z naleciałościami s-f. Na końcu pierwszego tomu robi się znów bardziej psychodelicznie.

Bardzo podobało mi się spotkanie z Grzędowiczem, a Vuko to postać, której szczerze kibicuję, choć nie mam pojęcia, jak wyjdzie z opresji, w którą wplątał go autor na końcu. Tym bardziej mam ochotę sięgnąć po drugi tom. Jednak mam kilka zaległych książek, które muszę oddać i one mają priorytet. Ale dzięki temu zostanę w świecie Midgaardu na dłużej, co bardzo mi odpowiada.

Ja właśnie kompletuję tetralogię w serii Mistrzowie Polskiej Fantastyki, które to wydania bardzo mi się podobają. Są w twardej oprawie z adekwatną grafiką na okładce i w poręcznym formacie. Czcionka mogłaby być odrobinę większa, ale nie stanowi to jakiegoś problemu. Wydanie zaliczam bardzo na plus.

Ogólnie jestem zachwycona i oczarowana pierwszym tomem Pana Lodowego Ogrodu i liczę, że kolejne będą równie dobre!

https://czarneespresso.blogspot.com/2018/02/pan-lodowego-ogrodu-tom-i-jarosaw.html

Mieliście tak kiedyś, że zaczęliście czytać jakąś książkę, nie podeszła Wam, a przy ponownej próbie macie ochotę krzyczeć: "Rany, jakie to dobre!"? Ja tak właśnie miałam z Panem Lodowego Ogrodu. Już kiedyś robiłam do niego podejście, doszłam do momentu gdy Vuko znalazł resztki stacji Midgaard II i znajduje zwłoki naukowca pod postacią pół-kościotrupa, pół-posągu. I...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Poznajemy dwie siostry: Isabelle i Vianne. Życie nie było dla nich niezbyt łaskawe. Matka zmarła, zaś ojciec po I wojnie światowej bardzo się zmienił, co przypieczętowała jeszcze śmierć żony i nie chciał zajmować się córkami. Oddał je więc na wychowanie obcej kobiecie. O ile starsza - Vianne - pogodziła się z sytuacją, znalazła kochającego chłopaka i założyła z nim rodzinę (w której nie było miejsca dla siostry) o tyle mała Isabelle buntowała się przeciwko takiemu życiu, co owocowało niejednokrotnie wydaleniem z pensji. A przecież dziewczynka pragnęła tylko jednej rzeczy - miłości. Gdy zaczyna się II wojna światowa obie dziewczyny reagują inaczej. Vianne zostaje sama z córką w domu i jest zmuszona przyjąć pod swój dach wroga, zaś Isabelle wyrusza do Paryża z zamiarem przystąpienia do ruchu oporu - nie ma zamiaru patrzeć bezczynnie jak Niemcy zajmują jej kraj.

Każda z sióstr jest inna, obie zaś pod wpływem wojny się zmieniają. Vianne na początku chciała tylko świętego spokoju, chciała przeczekać wszystko. Wojna musiała ją zmienić, zmusiła ją do wielu, których wcale nie chciała dokonywać. Musiała być silna i znosić rzeczy, których nawet sobie nie wyobrażamy. Denerwowała mnie na początku, podobnie zresztą jak Isabelle, bo ona z kolei była lekkomyślna i brawurowa. Życie szybko jednak ją nauczyło, że wojna to nie zabawa w podchody. Wiele razy jej się udało, ale co będzie jeśli Niemcy ją złapią? Nie będą mieli litości.

Słowik to bardzo emocjonalna książka, przyznam, że uroniłam przy niej trochę łez, zwłaszcza na końcu. Ważną rolę grają tutaj relacje międzyludzkie: między siostrami, między kobietą, a mężczyzną, między zaborcą, a podbitym. Poza tym czytamy o okrucieństwie wojny. nawet dziś w XXI wieku zadaję sobie pytanie jak można było coś takiego przeżyć. Nie mogę zrozumieć, jak jeden człowiek może być aż tak okrutny w stosunku do drugiego człowieka. No nie mogę tego pojąć. Zresztą teraz też takie rzeczy się dzieją, na co patrzę z przerażeniem...

W każdym razie myślę, że ta książka może się podobać. Mnie drażniła nieco pierwsza połowa, zwłaszcza zachowanie sióstr, ale nie wiem, jak ja bym się zachowywała na ich miejscu (i mam nadzieję, że nigdy się tego nie dowiem). Druga część była już bardziej wciągająca.

https://czarneespresso.blogspot.com/2018/01/sowik-kristin-hannah.html

Poznajemy dwie siostry: Isabelle i Vianne. Życie nie było dla nich niezbyt łaskawe. Matka zmarła, zaś ojciec po I wojnie światowej bardzo się zmienił, co przypieczętowała jeszcze śmierć żony i nie chciał zajmować się córkami. Oddał je więc na wychowanie obcej kobiecie. O ile starsza - Vianne - pogodziła się z sytuacją, znalazła kochającego chłopaka i założyła z nim rodzinę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jaką ja dobrą książkę przeczytałam! W zasadzie moja opinia mogłaby się na tym skończyć, ale wypadałoby napisać dlaczego i za co cenię Dżentelmena w Moskwie :)

Akcja książki rozpoczyna się w 1922 roku, kiedy to hrabia Aleksander Iljicz Rostow musi złożyć wyjaśnienia przed Ludowym Komisariatem Spraw Wewnętrznych. Władzom nie spodobał się wiersz napisany przez hrabiego, co zaowocowało aresztem domowym Aleksandra. W zasadzie to chłopak miał szczęście, bo ów areszt miał się odbywać w hotelu Metropol, najlepszym w całej Moskwie. Oczywiście został przeniesiony ze swojego wspaniałego apartamentu do jakiejś klitki dla służących, ale generalnie mógł trafić gorzej. Jednak spędzenie całego życia w jednym miejscu to niezbyt interesująca perspektywa. Musi się odnaleźć w nowej dla niego sytuacji. Postanawia dzielnie stawić czoło przyszłości, bo wie, że jeśli człowiek nie jest panem swego losu, to stanie się jego sługą (cytat kilkukrotnie pojawiający się w książce)! Na szczęście hrabia jest człowiekiem wysokiej kultury, z usposobieniem, które zjednuje mu sobie ludzi. Dzięki temu nie dość, że potrafi ułożyć sobie w hotelu - tym mikrokosmosie - życie, to jeszcze zyskuje oddanych przyjaciół i... no cóż, przeczytajcie sami :)

Dżentelmen w Moskwie jest książką kapitalną. Nie jest to jednak powieść na raz, trzeba ją czytać powoli, delektować się nią :) Co mnie w niej tak ujęło? Otóż!

Po pierwsze - język! Książka jest napisana przepięknym językiem. Sposób wysławiania się bohaterów to dla mnie po prostu muzyka. Bardzo chciałabym potrafić w tak piękny i wytworny sposób formułować swoje myśli. Choćby dla samego języka warto tę książkę przeczytać.

Po drugie - bohaterowie! W Rostowie jestem prawie zakochana :D To człowiek z klasą, wykształcony, erudyta, błyskotliwy. Jak wcześniej wspomniałam potrafi zjednać sobie ludzi. Dobrze wychowany, potrafi z jednej strony z pokorą przyjąć swój los, z drugiej jednak usiłuje wycisnąć ze swojego życia ile się da i w razie potrzeby potrafi też zaryzykować. Bywa porywczy, ale generalnie da się lubić. Poza tym pracownicy hotelu są wspaniali. No dobra, nie wszyscy, ale Ci, którzy stali się dla Aleksandra przyjaciółmi to osoby warte uwagi. Poza tym są jeszcze postacie kobiece: Anna, mała Nina, po latach jej córka Zofia... Oraz szereg osób, które przewijają się przez hotel. Barwna, soczysta mieszanka, przywracająca wiarę w człowieka.

Po trzecie - nietypowe ukazanie historii. Bowiem rzecz dzieje się w porewolucyjnej Rosji. Praktycznie nie wychodząc z Metropolu, jakby mimochodem jesteśmy świadkami zmian jakie zachodzą w rosyjskiej mentalności, społeczeństwie, polityce. Poza tym sam pomysł na opowieść jest oryginalny i nietuzinkowy.

Po czwarte - wydanie. Jest naprawdę piękne, a okładka wspaniale koresponduje z treścią. Każdy jej element jest dokładnie przemyślany i czytelnik od razu wie, co sobą reprezentuje. To wielka frajda odgadywać na okładce odnośniki do treści.

Czy muszę dodawać, że Dżentelmen w Moskwie to książka, którą polecę każdemu? :) Już sobie ostrzę zęby na Dobre wychowanie Amora Towles'a i mam nadzieję, że będzie równie dobra.

https://czarneespresso.blogspot.com/2017/12/dzentelmen-w-moskwie-amor-towles.html

Jaką ja dobrą książkę przeczytałam! W zasadzie moja opinia mogłaby się na tym skończyć, ale wypadałoby napisać dlaczego i za co cenię Dżentelmena w Moskwie :)

Akcja książki rozpoczyna się w 1922 roku, kiedy to hrabia Aleksander Iljicz Rostow musi złożyć wyjaśnienia przed Ludowym Komisariatem Spraw Wewnętrznych. Władzom nie spodobał się wiersz napisany przez hrabiego, co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W Wigilię mnóstwo ludzi podróżuje, aby w ten szczególny wieczór zasiąść do świątecznego stołu wraz z najbliższymi.Nasi bohaterowie znajdują się w pociągu, który utknął w śnieżnej zaspie. Nie wiadomo ile potrawa opóźnienie, więc część pasażerów decyduje się wysiąść z pociągu i dotrzeć do równoległej linii kolejowej (co moim zdaniem nie było najmądrzejsze, jak się nie zna terenu i w zamieci śnieżnej na dodatek). W każdym razie wyruszają w drogę i oczywiście nie docierają do stacji. Udaje im się za to trafić do domu (zwanego, jak się później dowiedzą, Domem w Dolinie), gdzie zastają otwarte drzwi, ciepło rozpalonych kominków oraz gotującą się na kuchni wodę do zaparzenia herbaty. Wspaniałe powitanie dla zmarzniętych wędrowców! Jednakże dom ten budzi ich niepokój, bowiem... nikogo w nim nie ma! Co się stało z gospodarzami? Dlaczego w kominkach napalono, a nigdzie nie ma żywego ducha? Dlaczego portret na kominku wygląda tak jakby był żywym obserwatorem (uczestnikiem?) zdarzeń? Na te i inne pytania będą szukać odpowiedzi śnieżni wędrowcy na czele z panem Maltby'm - zajmującym się na co dzień parapsychologią i okultyzmem. czy nieznane siły wzięły we władanie cichy, spokojny dom?



Zagadka w bieli to bardzo przyjemny kryminał. Na początku obawiałam się tego okultystycznego wątku, bo po prostu nie lubię takiej tematyki w powieściach, ale okazało się, że niepotrzebnie. Motyw ten został potraktowany w bardzo odpowiedni i wyważony sposób, więc nie odebrał mi w żadnym stopniu przyjemności z czytania. Przyznam, że byłam bardzo ciekawa jak autor poradzi sobie z rozwinięciem wątku opuszczonego domu, gdzie na kominku płonie ogień a herbata jest gotowa do zaparzenia. Całość sprawia niesamowite, jakby nierzeczywiste wrażenie. Uroku książce dodają postaci, które są przedstawione w ten specyficzny sposób jaki charakteryzuje powieści retro. trochę przypominał mi styl Agathy Christie. Każda osoba jest potraktowana w indywidualny sposób, ma swoje charakterystyczne cechy np. Lydia jest osóbką energiczną i zaradną, przy czym ma zasady (podliczanie kosztów za korzystanie z czyjegoś domu) zaś Jesse jest bardziej pospolita, choć na swój sposób atrakcyjna. No i jest medium :) Ciekawą postacią jest sam pan Maltby, który swoją tajemniczością i profesją budzi zainteresowanie. Czasem tylko dialogi nieco kulały, choć to może świadomy zabieg autora? chodzi mi o to, że czasem bohaterowie nie do końca mogli się zrozumieć :D


Podobał mi się kierunek, w którym poszedł autor. Stopniowo odkrywamy co się wydarzyło i z zaskoczeniem stwierdzimy, że źródła obecnej sytuacji musimy szukać wiele lat wstecz. W każdym razie gorąco polecam lekturę, zwłaszcza wielbicielom kryminałów retro.

https://czarneespresso.blogspot.com/2017/11/zagadka-w-bieli-jjefferson-farjeon.html

W Wigilię mnóstwo ludzi podróżuje, aby w ten szczególny wieczór zasiąść do świątecznego stołu wraz z najbliższymi.Nasi bohaterowie znajdują się w pociągu, który utknął w śnieżnej zaspie. Nie wiadomo ile potrawa opóźnienie, więc część pasażerów decyduje się wysiąść z pociągu i dotrzeć do równoległej linii kolejowej (co moim zdaniem nie było najmądrzejsze, jak się nie zna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Agatha Raisin to pani po pięćdziesiątce, rekin branży public relations, która postanowiła przejść na emeryturę. Sprzedaje swoją firmę, kupuje zaś wymarzony domek na angielskiej prowincji. Kobieta jest dość specyficzną osóbką. Nie możemy jej zrzucić zbytniej empatii :) Aby osiągnąć sukces Agatha musiała być twarda i nieustępliwa. Te cechy niestety nie zjednują jej sympatii ludzi z wioski. Aby wkupić się w ich łaski pani Raisin postanawia wziąć udział w konkursie wypieków. Cóż jednak zrobić jeśli nie umie się piec ani gotować? Agatha wychodzi z opresji kupując gotowe ciasto. Nie przypuszcza jednak, że będzie ono przyczyną ogromnych kłopotów. Po zjedzeniu ciasta umiera bowiem sędzia zawodów - pan Cummings-Browne! Agatha ma pewne podejrzenia i bierze sprawy w swoje ręce, oczywiście ściągając sobie na głowę jeszcze większe kłopoty. całe szczęście, że prowadzący sprawę policjant darzy ją sympatią :) Tylko czy to wystarczy by wyjaśnić sprawę?

Agatha Raisin i ciasto śmierci to miły, lekki kryminalik utrzymany w starym stylu, choć osadzony w czasach współczesnych. Z samego tytułu oraz treści (Raisin jest wielbicielką kryminałów Christie) może budzić skojarzenia z Agathą Christie, choć moim zdaniem to jednak nie ta liga :) Agatha jest dość specyficzną, nieco jędzowatą osóbką (praktycznie od razu zdobywa sobie wroga w osobie sąsiadki). Przy tym jest samotna i szuka swojego miejsca w społeczności. Może wzbudzić współczucie czy nieco sympatii, ale nie tyle ile postać młodego policjanta Billa Wonga, który jest najfajniejszą (moim zdaniem) postacią książki.

Powieść czyta się szybko, całkiem miło, choć czuję, że nie zapadnie mi ona w pamięć i szybko o niej zapomnę. Ot, czytadełko na jeden wieczór, dla relaksu. Raczej nie sięgnę po kolejne części, ale też nie żałuję czasu spędzonego na angielskiej wsi w towarzystwie Agathy Raisin :)

https://czarneespresso.blogspot.com/2017/11/agatha-raisin-i-ciasto-smierci-mcbeaton.html

Agatha Raisin to pani po pięćdziesiątce, rekin branży public relations, która postanowiła przejść na emeryturę. Sprzedaje swoją firmę, kupuje zaś wymarzony domek na angielskiej prowincji. Kobieta jest dość specyficzną osóbką. Nie możemy jej zrzucić zbytniej empatii :) Aby osiągnąć sukces Agatha musiała być twarda i nieustępliwa. Te cechy niestety nie zjednują jej sympatii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Róża. Obrazy i słowa to w zasadzie album łączący harmonijnie te dwa środki wyrazu. Wielbiciele malarstwa i rysunku będą mieli na czym oko zawiesić. ja się na tej dziedzinie sztuki nie znam zbyt dobrze a jeśli już to preferuję inny styl, ale muszę przyznać, że malarstwo Romy Ligockiej zrobiło na mnie wrażenie. Nie wiem czy tylko mnie się tak wydaje, ale z jej obrazów bije melancholia, smutek... Duże oczy, duże usta, w których znać zmęczenie? Jak dla mnie w tych rysunkach jest zawarty ciężki los Żydów, ich tułaczka, łagodna rezygnacja, zmaganie się z ostracyzmem przed wybuchem wojny, wyobcowanie...To tylko moja interpretacja, poparta w moim mniemaniu prozą autorki.

Bo w zapiskach Romy Ligockiej też dominuje melancholia. Najprawdopodobniej to przeżyta we wczesnym dzieciństwie wojna, Holocaust (Ligocka jest z pochodzenia Żydówką)- rzeczy, których dziecko nigdy nie powinno oglądać - sprawiły, że autorka nosi w sobie ogromne pokłady smutku, samotności, wyobcowania. Mam wrażenie jakby Ligocka była bezdomna. I nie chodzi o dach nad głową tylko o swoje miejsce na ziemi. O potrzebę kochania i bycia kochaną? Bycia potrzebną.

Z kart tej książki-albumu wyłania się obraz osoby, kobiety wrażliwej, mocno odczuwającej, noszącej w sobie niezasklepione rany, bolesne wspomnienia, które rzucają cień na jej całe późniejsze życie. Z takim bagażem doświadczeń trudno normalnie żyć. Ciężko żyć ze świadomością co jeden człowiek może zrobić drugiemu. I to w imię czego? Domniemanej wyższości ras? Melancholijna, ale warta uwagi lektura.

https://czarneespresso.blogspot.com/2017/11/roza-obrazy-i-slowa-roma-ligocka.html

Róża. Obrazy i słowa to w zasadzie album łączący harmonijnie te dwa środki wyrazu. Wielbiciele malarstwa i rysunku będą mieli na czym oko zawiesić. ja się na tej dziedzinie sztuki nie znam zbyt dobrze a jeśli już to preferuję inny styl, ale muszę przyznać, że malarstwo Romy Ligockiej zrobiło na mnie wrażenie. Nie wiem czy tylko mnie się tak wydaje, ale z jej obrazów bije...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Krew i stal to pierwszy tom cyklu Kraina Martwej Ziemi. Jest to seria łącząca klasyczne fantasy z mitologią słowiańską - coś co rzadko się u nas spotyka. W zasadzie to Wiedźmin, może powieści Dardy, ale to już bardziej horror. Chyba, że ja więcej nie kojarzę, a są takie. jeśli tak podrzućcie tytuły :) W każdym razie Krew i stal to debiut Jacka Łukawskiego. Tu od razu stwierdzę, że debiut całkiem udany :)

Król Wondettel jest umierający, do królestwa zjeżdżają zalotnicy do jego jedynej córki, księżniczki Azure. Na wschodzie zaś dzieją się niepokojące rzeczy. Martwica, która sto pięćdziesiąt lat wcześniej, w wyniku zderzenia potężnych czarów objęła tereny na wchód od Simare, zaczyna zanikać i tracić swą moc. Arthorn otrzymuje od doradcy króla ważne zadanie. Ma wyruszyć przesmykiem przez Martwicę i dotrzeć do świątyni Estel, aby odnaleźć tam ważne przedmioty oraz sprawdzić co stało się z poprzednią drużyną, która nie powróciła z wyprawy. Nikt nie wie co ich tam czeka, nawet Arthorn. Jednak to co tam zobaczyli, z czym musieli się zmierzyć, przeszło ich wyobrażenia. czy zdołają powrócić do Wondettel? Czy wypełnią zadanie? Jest ono tym trudniejsze, że gdzieś tam czai się zdrajca...

Podobała mi się historia, którą przedstawił autor. Idea Martwicy to pewne novum, choć mnie przypomina niebezpiecznie zrzucenie bomby atomowej - choć nie do końca jednak. W każdym razie pomysł ciekawy i niebanalny. O bohaterach tej opowieści nie dowiadujemy się wszystkiego. Prym wiedzie z pewnością Arthorn, o którym wiemy nieco o jego przeszłości,a le to raczej urywki. Myślę, że więcej dowiemy się w następnych tomach. Bo Krew i stal to tylko wstęp. Czytałam gdzieś, że są planowane trzy tomy i to widać, że pierwszy to tylko początek. Bowiem zostawia nas z wieloma pytaniami, pewnych spraw tylko dotyka, nie wiemy co się dalej stanie, jak się sprawa rozwinie. W zasadzie autor zostawił nas w takim momencie, że nasza ciekawość może zostać zaspokojona tylko sięgnięciem do drugiego tomu :)

Przyznam, że czuję się trochę zagubiona w tych wszystkich intrygach, ale liczę, że kolejne części cyklu nieco rozjaśnią mi w głowie. Podobnie miałam przy Wiedźminie zresztą - za dużo intryg :) Natomiast podobało mi się wprowadzenie typowo słowiańskich stworów typu dziwożony, utopce itp. Krew i stal, jak sama nazwa wskazuje to dość krwawe fantasy, ale tego akurat wymaga konwencja, w której stronę poszedł autor. Chciałabym przeczytać kolejne części, by poznać losy Arthorna i dowiedzieć się czy wyszedł cało z opresji, w którą na końcu wpakował go Łukawski :) Czy uda mu się ocalić królestwo? Oto pytanie, na które odpowiedzi muszę poszukać w kolejnych tomach :) Polecam!

https://czarneespresso.blogspot.com/2017/11/krew-i-stal-jacek-ukawski.html

Krew i stal to pierwszy tom cyklu Kraina Martwej Ziemi. Jest to seria łącząca klasyczne fantasy z mitologią słowiańską - coś co rzadko się u nas spotyka. W zasadzie to Wiedźmin, może powieści Dardy, ale to już bardziej horror. Chyba, że ja więcej nie kojarzę, a są takie. jeśli tak podrzućcie tytuły :) W każdym razie Krew i stal to debiut Jacka Łukawskiego. Tu od razu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

John Irving to jeden z tych pisarzy, których czytać "chciałabym, ale się boję". Czytając recenzje innych blogerów dowiedziałam się mniej więcej jaki styl pisania reprezentuje Irving i bałam się, że poruszane tematy, bądź sposób w jaki pisze niekoniecznie przypadnie mi do gustu. Jednak zachwyty nad jego prozą budziły moje zaciekawienie. Na moje pierwsze spotkanie z jego twórczością wybrałam powieść Ostatnia noc w Twisted River.

Dominic Baciagalupo pracuje jako kucharz dla flisaków i drwali w Twisted River oraz samotnie wychowuje dwunastoletniego syna. Danny to obdarzony żywą wyobraźnią chłopiec, szykanowany przez kolegów ze szkoły. Obaj byli mocno zżyci z jednym z drwali - Ketchumem. To taka przyjaźń z rodzaju tych na cale życie, choć bywa trudna. W wyniku tragicznej pomyłki Dominic i Danny muszą diametralnie zmienić swoje życie. W ciągu jednej nocy opuszczają Twisted River, tylko Ketchum wie co się stało i dokąd się udali. Przez około pół wieku śledzimy losy ojca i syna, który dojrzewa, staje się mężczyzną, później sam zostaje ojcem. Jednak przeszłość - wbrew nadziejom obu - nie daje o sobie zapomnieć. Mężczyźni cały czas muszą uważać, a przy tym starają się normalnie żyć. Danny zostaje pisarzem, Dominic nadal pracuje w kuchni coraz to innych restauracji, a Ketchum niestrudzenie trzyma rękę na pulsie, by chronić obu przyjaciół. Tylko czy to mu się uda?

Jak wspomniałam wcześniej, bałam się tej powieści. Okazało się, że niepotrzebnie. Choć przyznam, że czytało mi się tę książkę dziwnie. Były dni, że w ogóle po nią nie sięgnęłam, a bywały, że przeczytałam całkiem sporo. W każdym razie Ostatnia noc w Twisted River to kawał porządnej prozy. W powieści przewija się cała galeria różnych postaci, mniej lub bardziej ważnych, za to niezmiennie barwnych i pełnokrwistych. Na czele stoją oczywiście Dominic i Daniel, ale najbardziej zapadającą w pamięć postacią jest Ketchum. To on kradnie całą powieść (i taki był chyba zamiar autora), choć nie pojawia się na jej kartach tak często jak ojciec i syn. To majstersztyk napisać książkę w taki sposób. Ketchum to naprawdę niesamowity człowiek. Prosty drwal, który z własnymi dziećmi nie utrzymywał kontaktu, ale w przyjaźni był wierny jak nikt. I prawie całe życie zmagał się z poczuciem winy. Szorstki, z niewyparzonym językiem i zdecydowanymi poglądami, których nie wahał się wypowiadać. Prawdziwy twardy mężczyzna. Zahartowany. Na pewno nie chciałabym mieć w kimś takim wroga. Z powodu wydarzeń z przeszłości Dominic i Danny musieli się przeprowadzać, ale Ketchum zawsze trwał przy nich, jak opoka. Kobiety, choć też ważne, są jakby w tle, pomimo, że stawały się często przyczynkami czy katalizatorami pewnych wydarzeń. To też zresztą osoby nietuzinkowe: Pam, Katie, Rosie, Amy... To tylko niektóre z kobiet, które namieszają w życiu mężczyzn.

Cała powieść, pomimo, że dotykała bolesnych czy tragicznych doświadczeń, nie jest łzawą, tanią historyjką (choć mnie się łza w oku zakręciła, ale ja mam oczy w mokrym miejscu). Irving z zaskakującym taktem porusza temat miłości (ojcowskiej, między przyjaciółmi; do kobiet też, choć już troszkę w inny sposób). Bardzo mi się podobało zwłaszcza przedstawienie relacji ojciec-syn oraz relacji Danny'ego i Dominica z Ketchumem. To chyba główny temat i atut tej książki - przedstawione relacje. Ostatnia noc w Twisted River to też książka o stracie oraz o wyborach i ich konsekwencjach, które później znacząco wpływają na życie człowieka.

Ostatnia noc w Twisted River to powieść, która po przeczytaniu zapada w serce. Polecam!

http://czarneespresso.blogspot.com/2017/11/ostatnia-noc-w-twisted-river-john-irving.html

John Irving to jeden z tych pisarzy, których czytać "chciałabym, ale się boję". Czytając recenzje innych blogerów dowiedziałam się mniej więcej jaki styl pisania reprezentuje Irving i bałam się, że poruszane tematy, bądź sposób w jaki pisze niekoniecznie przypadnie mi do gustu. Jednak zachwyty nad jego prozą budziły moje zaciekawienie. Na moje pierwsze spotkanie z jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rzecz dzieje się kilkaset lat po wydarzeniach opisanych w pierwszej trylogii. Świat rozwija się, widoczny jest postęp techniczny. Coś jak XIX wiek w naszym, prawdziwym świecie :D Nauka i technika są bardzo ważne, jednak ludzie nadal posiadają zdolności allomantyczne bądź feruchemiczne. Albo obie na raz. Do takich osób należy Waxillium Ladrian. W wyniku splotu nieszczęśliwych okoliczności Wax jest zmuszony powrócić z Dziczy, gdzie pełnił funkcję stróża prawa, do Miasta, aby zostać głową jednego z arystokratycznych rodów. Ciężko jest się jednak wyzbyć starych nawyków. Mimo najlepszych chęci do spokojnego życia, Wax wplątuje się w niebezpieczną aferę. W mieście działa szajka, która porywa ładunki metali i bierze zakładniczki. Gdy ofiarą pada kandydatka na narzeczoną Waxa Steris, a w Mieście pojawia się Wayne - były towarzysz Waxa, by zbadać sprawę, naszemu bohaterowi nie pozostaje nic innego jak się zaangażować. Robi się coraz bardziej niebezpiecznie, tym bardziej, że przeciwnik jest naprawdę groźny. Na szczęście mają do pomocy Marasi, kuzynkę Steris, która posiada niezbyt przydatną na co dzień cechę, która jednak okaże się bardzo ważna. Czy połączone siły Waxa, Wayne'a i Marasi wystarczą by pokonać cały gang?

Powieść rozpoczyna się mocnym uderzeniem, by na chwilę nieco zwolnić i znów przyspieszyć. Po kolei poznajemy bohaterów. Przyznam, że nasza trójka bardzo przypadła mi do gustu, a moim ulubieńcem stał się Wayne razem z jego uroczym sposobem na "wymianę"różnych rzeczy :) Panowie wiele razem przeszli i świetnie się dogadują. Podoba mi się przyjaźń ukazana w ten sposób. Intrygują mnie postacie Steris i Marasi. Tę drugą poznajemy lepiej, natomiast ciekawi mnie Steris, która wydaje się strasznie sztywna i związana konwenansami. Jednak niektóre jej wypowiedzi wskazują, że to tylko maska. jestem ciekawa jak jej postać będzie ewoluować w następnych książkach.

Stop prawa, jak na Sandersona, jest krótką książką. Nie jest napisana z takim rozmachem, jak Z mgły zrodzony. Trochę szkoda, za to mamy kontynuację allomancji i feruchemii w całkiem nowej odsłonie. Intrygujące. Wydaje mi się, że kontynuacja zaczęła się nieco słabiej niż pierwsza trylogia, co nie znaczy, że książka jest zła. No bo jak Sanderson mógłby być zły :) Już nie mogę się doczekać lektury Cieni tożsamości, gdyż zakończenie Stopu prawa było bardzo obiecujące.

Cóż mogę napisać? Sanderson wielkim pisarzem jest :) Czytajcie :)

https://czarneespresso.blogspot.com/2017/10/stop-prawa-brandon-sanderson.html

Rzecz dzieje się kilkaset lat po wydarzeniach opisanych w pierwszej trylogii. Świat rozwija się, widoczny jest postęp techniczny. Coś jak XIX wiek w naszym, prawdziwym świecie :D Nauka i technika są bardzo ważne, jednak ludzie nadal posiadają zdolności allomantyczne bądź feruchemiczne. Albo obie na raz. Do takich osób należy Waxillium Ladrian. W wyniku splotu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Annę Muchę nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Ja sama mam do niej stosunek niezbyt sprecyzowany. W zasadzie jest spoko, choć jak na mój gust jest nieco zanadto bezpruderyjna :) Mniejsza z tym :) W każdym razie wykazała się pewną autoironią (która bardzo mi przypadła do gustu), pisząc, że oto powiększyła grono piszących celebrytów :) No cóż, trudno się z tym nie zgodzić. Niemniej, przyznaję, że Anna Mucha popełniła książkę całkiem przyjemną :)

Przyjemna to dobre słowo. W zasadzie Toskania, że Mucha nie siada nie może aspirować do miana przewodnika. To w zasadzie książka o tym, jak nasza autorka czerpie z życia pełnymi garściami - w tym wypadku będąc we Włoszech. Owszem znajdziemy tu kilka przydatnych adresów (głównie restauracji) oraz kilka ciekawych miejsc, ale to by było na tyle. Autorka skupia się przede wszystkim na dolce far niente i dolce vita :) Nie będę ukrywać, że wyraża się to głównie poprzez jedzenie :) Mucha nie ukrywa, że lubi jeść (nawet takie rzeczy, których ja bym kijem nie dotknęła, nie mówiąc o włożeniu do ust) i całkiem fajnie o potrawach pisze. Odradzam czytanie mającym pusty żołądek - zdecydowanie. Kulinaria to zresztą najbardziej rozbudowany dział. Oprócz tego znajdziemy tam jednak parę informacji z innych dziedzin życia np. o modzie, głównie męskiej, o terakocie i marmurze, o zakupach czy włoskich miejscach w Polsce. Wszystko podane w lekki, nieco niestety powierzchowny, ale przyjemny sposób.

Na uwagę zasługuje bardzo ładne wydanie - miałam okazję czytać to w twardej oprawie. Bardzo estetycznie i przejrzyście. Całość uzupełniają piękne zdjęcia. Mnie najbardziej podobało się to na ostatniej stronie :)

Podsumowując: lekka i przyjemna lektura, dzięki której możemy poczuć klimat Włoch nie wychodząc z domu. Nastawionych na dużą dawkę konkretnych informacji może lekko rozczarować, ale mnie się podobała.

https://czarneespresso.blogspot.com/2017/10/toskania-ze-mucha-nie-siada-anna-mucha.html

Annę Muchę nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Ja sama mam do niej stosunek niezbyt sprecyzowany. W zasadzie jest spoko, choć jak na mój gust jest nieco zanadto bezpruderyjna :) Mniejsza z tym :) W każdym razie wykazała się pewną autoironią (która bardzo mi przypadła do gustu), pisząc, że oto powiększyła grono piszących celebrytów :) No cóż, trudno się z tym nie zgodzić....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka podzielona jest na pięć części: W stronach rodzinnych wielkich Włochów, Wśród wielkich artystów, Pejzaże Włoch, Rzymskie widokówki oraz Z włoskich poloników. To nie jest typowy przewodnik. W każdej części autor skupia się na impresjach, zabytkach, portretach artystów, miejscach czy historii. A robi to w sposób naprawdę ciekawy i okraszony wieloma nieznanymi informacjami. Poznajemy bliżej takich twórców Bernini, Pasolini czy kontrowersyjny D'Annunzio, zaglądniemy do Sieny, Neapolu, Mantui. Powłóczymy się uliczkami Rzymu podziwiając zabytki sztuki powszechnie znane, jak i te mniej znane. Pozachwycamy się fontannami, zejdziemy do katakumb czy do Villi Borghese. Poszukamy polskich znaków i pamiątek w Italii. Poczujemy klimat klasycznych Włoch.

Jestem pozytywnie zaskoczona tą książką. przypomina mi trochę Barbarzyńcę w ogrodzie Herberta. Wydaje mi się, że to nie jest książka na jeden raz. Warto ją mieć pod ręką, zwłaszcza, jeżeli wybieramy się do miejsc, które opisuje Dużyk. Wędrówki Włoskie to kopalnia ciekawych wiadomości. Słyszeliście o historii obrazu Matejki Jan Sobieski pod Wiedniem i tego w jaki sposób znalazł się w Watykanie? Ja nie. To tylko przykład, takich ciekawostek znajdziemy w książce wiele. Poza tym publikacja jest napisana starannym językiem. Widać, że autor jest człowiekiem wykształconym, posiadającym ogromną wiedzę. Polecam serdecznie, nie tylko osobom wybierającym się do Włoch, ale także tylko zainteresowanym tym krajem, a także polsko-włoskim związkom.

http://czarneespresso.blogspot.com/2017/10/wedrowki-woskie-jozef-duzyk.html

Książka podzielona jest na pięć części: W stronach rodzinnych wielkich Włochów, Wśród wielkich artystów, Pejzaże Włoch, Rzymskie widokówki oraz Z włoskich poloników. To nie jest typowy przewodnik. W każdej części autor skupia się na impresjach, zabytkach, portretach artystów, miejscach czy historii. A robi to w sposób naprawdę ciekawy i okraszony wieloma nieznanymi...

więcej Pokaż mimo to