-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę „Piękne życie” Virginie GrimaldiLubimyCzytać6
-
Artykuły„A co innego miał powiedzieć?”. Powieść rosyjskiego pisarza wycofana po poparciu PutinaKonrad Wrzesiński22
-
Artykuły„Johnny Panika i Biblia Snów“: 32 opowiadania Sylvii Plath w końcu w polskim przekładzieLubimyCzytać4
-
ArtykułyPustkę wypełnić opowieścią. Maciej Sieńczyk i „Spotkanie po latach”Konrad Wrzesiński1
Biblioteczka
2024-03-21
2024-02-05
Długo się zabierałam za tę książkę i długo zajęło mi jej czytanie, ale było warto - zdecydowanie! Nie bez powodu "Imię róży" weszło już do klasyki literatury, jest to bowiem książka niejednoznaczna, łącząca w sobie różne wątki i tematy. Można z jednej strony powiedzieć, że jest to powieść kryminalna, gdyż główna akcja toczy się wokół tajemniczych zabójstw, jakie mają miejsce w opactwie. Są tu też jednak fascynujące wątki polityczne, religijne i historyczne, świetnie ukazujące skomplikowany świat europejskiej polityki z początku XIV wieku. Narratorem w "Imieniu róży" jest nowicjusz Adso z Melku, który jako sekretarz towarzyszył franciszkaninowi Wilhelmowi podczas wizyty w jednym z włoskich opactw. Przyjechali tam, by dyskutować o ubóstwie, a szybko okazało się, że przyszło im rozpocząć śledztwo w sprawie zabójstw, uczestniczyć w procesie o czary, a przy tym wszystkim podziwiać całe bogactwo klasztoru, w którym o ubóstwie raczej nie chciano słyszeć ;).
Były tu fragmenty, które mnie nieco męczyły - cóż, nie jestem fanką długich, szczegółowych opisów. Zatem zachwyty Adso nad portalem w kościele czy opis jego snu bądź też wizji... bardziej przelatywałam wzrokiem, niż naprawdę czytałam. Były to jednak tylko krótkie fragmenty w całym tym monumentalnym dziele, które całościowo raczej pochłaniało się niż czytało. Akcja toczy się wartko, dyskusje między bohaterami są pasjonujące i zachęcają do zgłębiania historii średniowiecznej. A choć od pewnego momentu słusznie przewidywałam, kto stoi za zabójstwami, w niczym nie zepsuło mi to przyjemności z lektury. Naprawdę warto :)
Długo się zabierałam za tę książkę i długo zajęło mi jej czytanie, ale było warto - zdecydowanie! Nie bez powodu "Imię róży" weszło już do klasyki literatury, jest to bowiem książka niejednoznaczna, łącząca w sobie różne wątki i tematy. Można z jednej strony powiedzieć, że jest to powieść kryminalna, gdyż główna akcja toczy się wokół tajemniczych zabójstw, jakie mają...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-06-23
Skoro czerwcowe wyzwanie wymagało przeczytania książki z dziecięcym bohaterem, postanowiłam nadrobić trochę klasyki i sięgnąć po "Davida Copperfielda". Tytuł był mi wcześniej - naturalnie - znany, ale nie miałam pojęcia, czego się tu spodziewać. Ot, wiedziałam, że lektura opowiada o losach sieroty gdzieś w Wielkiej Brytanii i sporym zaskoczeniem okazała się dla mnie druga część książki, gdy bohater już dorósł ;). "David Copperfield" jest opowiedziany z punktu widzenia głównego bohatera, który patrzy wstecz i podsumowuje swoje życie, niejednokrotnie zaznaczając, że wspomnienia go mogą zawodzić, ale on swoje życie pamięta w taki a nie inny sposób. Czytelnik dowiaduje się więc, że Copperfield urodził się jako pogrobowiec po śmierci ojca, przez pierwsze lata wychowywany był przez ukochaną nianię oraz matkę, która w końcu zdecydowała się powtórnie wyjść za mąż. Jej ślub, a wkrótce potem też śmierć były punktami zwrotnymi dla małego Davida i ukształtowały jego późniejsze losy. Wydawać by się mogło, że to historia jakich wiele, jednak Dickens swoim pisarskim talentem sprawił, że powieść zachwyca i wciąga od początku do niemal samego końca. "Niemal", bo jednak zakończenie okazało się dość przewidywalne, mimo to w dobry i przyjemny dla czytelnika sposób zamknęło wszystkie rozpoczęte na przestrzeni kilkudziesięciu rozdziałów wątki. Nie od dziś twierdzę, że klasyka literatury stała się klasyką nie bez powodu - "David Copperfield" to powieść świetnie napisana, z wyrazistymi, rozwijającymi się z czasem bohaterami, wciągająca i uniwersalna. Zdecydowanie warto po nią sięgnąć, zwłaszcza w dobrym przekładzie Wilhelminy Kościałkowskiej.
Skoro czerwcowe wyzwanie wymagało przeczytania książki z dziecięcym bohaterem, postanowiłam nadrobić trochę klasyki i sięgnąć po "Davida Copperfielda". Tytuł był mi wcześniej - naturalnie - znany, ale nie miałam pojęcia, czego się tu spodziewać. Ot, wiedziałam, że lektura opowiada o losach sieroty gdzieś w Wielkiej Brytanii i sporym zaskoczeniem okazała się dla mnie druga...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-05-31
Dłuuugo się zabierałam za tę książkę, odstraszały mnie nie tylko jej rozmiary (moje wydanie miało ponad 900 stron), ale też mocno skrajne opinie. Czytelnicy się "Ulissesem" albo zachwycali, traktując go jak jedno z największych dzieł wszechczasów, albo kompletnie nie byli w stanie przez niego przebrnąć. A przyznam, że sięgnięcie po taką cegłę ze świadomością, że jest ona trudna w odbiorze, nie zachęcało. Zaczęłam więc czytać, pierwszy rozdział przemęczyłam i chcąc dać książce szansę, kontynuowałam lekturę. Szybko zrozumiałam zarówno tych "Ulissesa" uwielbiających, jak i tych, którzy poddali się po pierwszych kilkudziesięciu stronach. W stylu Joyce'a jest coś wyjątkowego, a dla współczesnego czytelnika obraz Dublina z początku XX wieku na pewno jest fascynujący. Z drugiej jednak strony... Często czytałam kilka-kilkanaście stron, nie mając kompletnie pojęcia, co czytam. Zmiany stylu opowieści, mnóstwo drobnych szczegółów, ten słynny strumień świadomości - zdarzało mi się szukać w internecie interpretacji poszczególnych fragmentów, a potem ze zdziwieniem pomyśleć "to o to tutaj chodziło?". Każdy fragment książki jest napisany w inny sposób, raz mamy zwykłą powieść, innym razem ciąg myśli z pourywanymi w środku słowami i przymiotnikami poskładanymi z kilku innych wyrazów, a nagle wskakuje język archaiczny, dramat z podziałem na role, wydarzenia opisane w formie pytań i odpowiedzi, by zakończyć powieść monologiem Molly Bloom. Całym rozdziałem bez znaków interpunkcyjnych, bez żadnego przerywnika w długim ciągu myśli. Przyznam, że pomysł na taką różnorodność narracji mocno mnie zaciekawił, było to coś zdecydowanie innego od znanej mi dotychczas literatury. Ale też były w tej książce formy opowieści, przez które po prostu nie mogłam przebrnąć, które ciągnęły mi się w nieskończoność - podczas gdy inne czytało mi się całkiem przyjemnie.
"Ulisses" to książka, którą naprawdę trudno mi ocenić. Gdzieś z tyłu głowy siedzi świadomość, że to przecież klasyka literatury, której chyba w pełni nie potrafię docenić i zrozumieć. Za dużo tu alegorii, wtrąceń w innych językach, nieistotnych szczegółów. Tak, zdaję sobie sprawę, że kiedy o czymś myślimy, przez naszą głowę też przepływa strumień nieistotnych myśli - wystarczy, że jakiś drobiazg na chwilę przykuje naszą uwagę. Jednak czy naprawdę wszystko trzeba opisywać? Te 900+ stron opowiada przecież o jednym dniu. Ten jeden dzień to zwykłe czynności, takie jak zakupy, pogrzeb, spotkanie towarzyskie, trochę pracy, rozmowy o literaturze, wieczorne picie... Ile szczegółów można wyciągnąć z takiej codzienności, by napisać tak grubą książkę? Cóż, Joyce udowodnił, że całkiem sporo. W efekcie lektura mnie mocno wymęczyła - myślę, że gdyby "Ulisses" był objętościowo o połowę krótszy (a już szczególnie o tę połowę, która do mnie nie trafiła), byłabym w stanie się nim zachwycić. Za tę różnorodność językową, za obraz dublińskiej codzienności sprzed wieku, za tę dosadność w pisaniu o seksualności (co w czasach powstawania tej książki wcale nie było oczywiste). Ale chyba co za dużo to niezdrowo...
Dłuuugo się zabierałam za tę książkę, odstraszały mnie nie tylko jej rozmiary (moje wydanie miało ponad 900 stron), ale też mocno skrajne opinie. Czytelnicy się "Ulissesem" albo zachwycali, traktując go jak jedno z największych dzieł wszechczasów, albo kompletnie nie byli w stanie przez niego przebrnąć. A przyznam, że sięgnięcie po taką cegłę ze świadomością, że jest ona...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-01-26
Choć "Duma i uprzedzenie" to klasyka światowej literatury, nigdy nie miałam tej książki na swojej liście. Tłumaczyłam to sobie faktem, że romanse to mnie akurat nie interesują i nieważne, czy to klasyka czy też nie. Ale powieść Austen została wybrana w ramach styczniowego wyzwania, a ja postanowiłam się przełamać i dać jej szansę. A zaczynałam od zera, bo nie oglądałam nawet filmów, więc nie miałam w głowie ani zarysu fabuły, ani postaci bohaterów. Zaczęłam czytać… i wciągnęło mnie! ;) Losy rodziny Bennetów (naiwna Jane, "uprzedzona" Elizabeth, irytujące do granic możliwości młodsze siostry oraz matka), mrukliwy pan Darcy, podatny na wpływy przyjaciela pan Bingley, zadufany pan Collins… Bohaterowie są wyraziści, ich rozmowy prowadzone z humorem i niebanalne, a to wszystko w zupełności wynagradza dość przewidywalną i nieskomplikowaną fabułę. Bo faktycznie pod kątem fabuły "Duma i uprzedzenie" nie powala, ot, romanse, spotkania, bale, rozmowy - nic szczególnego się tu nie dzieje. Ale uwielbiam, gdy autor(ka) pozwala czytelnikowi zgłębić myśli i zachowania bohaterów, pozwala obserwować i analizować zachodzące w nich zmiany. A tego, na szczęście, w najsłynniejszym dziele Austen nie brakowało - w końcu od początku całość dążyła do tego, by on przełamał swą dumę, a ona - uprzedzenia ;). No i ten styl, język - mimo że czytałam powieść w tłumaczeniu uznanym za jedno z najsłabszych, to i tak dialogi mnie wciągały i bawiły. Zdecydowanie nie żałuję, że i ja przełamałam swoje uprzedzenia do romansów, sięgając po tę lekturę - warto było.
Choć "Duma i uprzedzenie" to klasyka światowej literatury, nigdy nie miałam tej książki na swojej liście. Tłumaczyłam to sobie faktem, że romanse to mnie akurat nie interesują i nieważne, czy to klasyka czy też nie. Ale powieść Austen została wybrana w ramach styczniowego wyzwania, a ja postanowiłam się przełamać i dać jej szansę. A zaczynałam od zera, bo nie oglądałam...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-11-28
Klasyka polskiej literatury międzywojennej, a ja dopiero po nią sięgnęłam... Sięgnęłam i się wciągnęłam od pierwszej strony. Dołęga-Mostowicz miał naprawdę świetny styl, choć chwilkę mi zajęło, zanim się do niego przyzwyczaiłam - jednak dziś się tak nie pisze. Sam pomysł na fabułę, międzywojenna Warszawa, tak charakterystyczni bohaterowie, którzy od razu budzą sympatię bądź antypatię... No i sam Dyzma, który na początku budzi na twarzy czytelnika lekceważący uśmieszek, z czasem przeradzający się w coraz większą antypatię. Ale przecież kto powiedział, że głównych bohaterów musimy lubić? ;)
Nikodem Dyzma przyjechał do międzywojennej Warszawy w poszukiwaniu pracy, oszczędności dawno mu się skończyły i rozważał już nawet sprzedanie ostatniego eleganckiego stroju. Znalazł jednak zaproszenie na ważne wydarzenie, więc - skoro zaproszenie było anonimowe - postanowił się ładnie ubrać i pójść się najeść. Przypadkowo poznał parę wyżej postawionych osób i sam tego nie rozumiejąc, nawiązał niezłe znajomości. Zapamiętując co trzeba i powtarzając to w dobrym momencie, szybko wybił się na szczyty warszawskiej polityki, zostając ówczesnym "celebrytą" ;). Wszystkie przygody Dyzmy są niebywale zabawne, choć czasem jest to śmiech przez łzy, bo jednak ludzka głupota i chamstwo głównego bohatera wydają się aż niemożliwe... Zakończenie było dla mnie trochę niesatysfakcjonujące, bo pozostawiało trochę myśli "co dalej?", choć z drugiej strony książka skończyła się w takim momencie, że niewątpliwie zmuszała do przemyśleń.
Warto przeczytać - nie tylko dla znajomości klasyki polskiej literatury, ale też dla po prostu lekkiej i dobrej lektury, która na długo zostanie w pamięci (taką mam przynajmniej nadzieję ;) ).
Klasyka polskiej literatury międzywojennej, a ja dopiero po nią sięgnęłam... Sięgnęłam i się wciągnęłam od pierwszej strony. Dołęga-Mostowicz miał naprawdę świetny styl, choć chwilkę mi zajęło, zanim się do niego przyzwyczaiłam - jednak dziś się tak nie pisze. Sam pomysł na fabułę, międzywojenna Warszawa, tak charakterystyczni bohaterowie, którzy od razu budzą sympatię bądź...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-09-16
Po raz kolejny Steinbeck nie zawodzi, a wręcz przeciwnie - wciąga i zachwyca. Gdyby się chcieć czegoś w "Myszach i ludziach" przyczepić, to chyba jedynie długości. Ta książka kończy się, gdy się tylko zacznie, te ledwo ponad sto stron pochłania się właściwie na jeden raz. A po lekturze pozostaje ogromny niedosyt - i przez to "Myszy i ludzie" nie pobiją jednak dla mnie genialnego "Na wschód od Edenu" ;)
Ta krótka powieść opowiada o dwóch przyjaciołach - George'u i Lenniem - którzy w czasach kryzysu poszukują pracy na amerykańskich farmach. Lennie to siłacz i byłby świetnym pracownikiem, gdyby nie upośledzenie psychiczne - często nie wie, że robi coś niewłaściwego i nie zdaje sobie w pełni sprawy ze swojej siły. I tak głaszcząc małe zwierzątka niechcący je zabija, a potem nosi w kieszeniach nieżywe myszy... George stara się dbać o przyjaciela, choć często przychodzi mu do głowy, jak inaczej wyglądałoby jego życie, gdyby mógł normalnie szukać pracy, nie martwiąc się o Lenniego.
"Myszy i ludzie" to poruszająca i dająca do myślenia lektura. Steinbeck jest mistrzem tworzenia takich postaci, które u czytelnika wywołują silne emocje. Choć akcja toczy się w bardzo krótkim odcinku czasu, dużo tych wydarzeń, zwrotów fabuły, przemyśleń i emocji. Nie ma tu ani jednego niepotrzebnego zdania, wszystko tworzy świetną całość. Żeby tylko to było dłuższe... :)
Po raz kolejny Steinbeck nie zawodzi, a wręcz przeciwnie - wciąga i zachwyca. Gdyby się chcieć czegoś w "Myszach i ludziach" przyczepić, to chyba jedynie długości. Ta książka kończy się, gdy się tylko zacznie, te ledwo ponad sto stron pochłania się właściwie na jeden raz. A po lekturze pozostaje ogromny niedosyt - i przez to "Myszy i ludzie" nie pobiją jednak dla mnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-05-21
Bardzo rzadko mi się to zdarza, ale miałam ogromny problem z oceną tej książki. Z jednej strony to przecież sam Steinbeck i nie da się ukryć, że styl pisania i kreacja bohaterów stoją jak zwykle na bardzo wysokim poziomie. Ale z drugiej strony... Po genialnych "Gronach gniewu" i "Na wschód od Edenu" moje oczekiwania były bardzo wysokie, a "Tortilla Flat" po prostu do tych oczekiwań nie dorosła.
Jest to krótka książka, złożona z kilkunastu rozdziałów, a każdy z nich przeczyta się w parę-paręnaście minut. Ot, lektura na jeden, góra dwa wieczory. Steinbeck opowiada o grupce przyjaciół z kalifornijskiego Monterey, zamieszkujących dom jednego z nich, Danny'ego. To mężczyźni stojący na bakier z prawem, których największą życiową przyjemnością jest picie wina, nieszczególnie dbający o swój wygląd i opinię, żyjący właściwie z dnia na dzień. Czasem nachodzi ich na zrobienie czegoś dobrego, innym razem wdają się w pijackie bójki i kradzieże. Każdy rozdział opowiada o innej przygodzie, jedna często wydaje się bardziej abstrakcyjna od drugiej.
Nie wiem, czy to kwestia bohaterów, którzy mnie irytowali i których nie potrafiłam polubić. Czy może przez te krótkie rozdziały, gdzie akcja kończyła się, nim na dobre się rozpoczęła. Czy może przez samą tematykę, bo takie pijackie przygody (choć czasami zabawne) to jednak nie moja tematyka... Jednak "Tortilla Flat" mnie nie zachwyciła ani nie wciągnęła. Wciąż doceniam pomysłowość i talent Steinbecka, zdaję sobie sprawę, że nie jest to zła książka. Po prostu nie mój styl, nie mój gust... :)
Bardzo rzadko mi się to zdarza, ale miałam ogromny problem z oceną tej książki. Z jednej strony to przecież sam Steinbeck i nie da się ukryć, że styl pisania i kreacja bohaterów stoją jak zwykle na bardzo wysokim poziomie. Ale z drugiej strony... Po genialnych "Gronach gniewu" i "Na wschód od Edenu" moje oczekiwania były bardzo wysokie, a "Tortilla Flat" po prostu do tych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-05-18
To nie było moje pierwsze spotkanie z twórczością Whartona - całe wieki temu czytałam "Ptaśka" i "Ala" i do dziś pozostało mi mgliste wspomnienie, że obie książki mi się podobały. "W księżycową, jasną noc" trafiło w moje ręce z komentarzem, że również powinno mi przypaść do gustu. Po pierwszych stronach odniosłam wrażenie wręcz przeciwne - chyba po prostu byłam już zmęczona literaturą wojenną, po którą ostatnio nieco częściej sięgałam. Ale - jak i przed laty - Wharton szybko mnie wciągnął, a całą książkę pochłonęłam w mgnieniu oka.
"W księżycową, jasną noc" to przykład literatury wojennej skupionej bardziej na życiu żołnierzy na froncie, a nie na wielkich wydarzeniach wojennych. Główni bohaterowie to kilku żołnierzy amerykańskich wysłanych do Europy, by walczyć z nazistami. Dowodzi nimi narrator, William Knott, którego ze względu na brzmienie nazwiska nazywają "Won't". Grupka ma za zadanie zająć niewielki pałacyk, zatrzymać się w nim, prowadzić zwiady i złapać jakiegoś Niemca, by zasięgnąć języka. Wydawać by się mogło, że wiele się nie dzieje - ot, jedzą, mają problemy żołądkowe (Wharton stawia na naturalistyczne opisy), stoją na warcie, grają w brydża... Aż nie spodziewałam się, że takie "nic się nie dzieje" może być tak dobrze opisane, że czytelnika ciekawi, o czym tu znowu porozmawiają ze sobą bohaterowie. Ten względny wojenny spokój zakłóci jednak pojawienie się kilku niemieckich żołnierzy, którzy - w dość zabawny sposób - będą próbowali nawiązać kontakt z Amerykanami.
Lubię lektury, które wzbudzają emocje, a "W księżycową, jasną noc" zdecydowanie do takich lektur należy. Dzielimy z bohaterami złość na tę wojnę, bawią nas pomysły żołnierzy na nawiązanie niemiecko-amerykańskich kontaktów, targają nami różne negatywne emocje, gdy w pewną "księżycową, jasną noc" wydarzyło się to, co się wydarzyło (ale spojlerować nie będę ;) ). Po skończonej lekturze miałam poczucie, że chciałabym czytać dalej, bardzo podszedł mi styl Whartona. Kto wie, może odświeżę sobie znowu "Ptaśka" po latach? :)
To nie było moje pierwsze spotkanie z twórczością Whartona - całe wieki temu czytałam "Ptaśka" i "Ala" i do dziś pozostało mi mgliste wspomnienie, że obie książki mi się podobały. "W księżycową, jasną noc" trafiło w moje ręce z komentarzem, że również powinno mi przypaść do gustu. Po pierwszych stronach odniosłam wrażenie wręcz przeciwne - chyba po prostu byłam już zmęczona...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-05-04
Czytałam jakiś czas temu "Grona gniewu" i byłam zachwycona Steinbeckiem. A jednak za "Na wschód od Edenu" nie mogłam się zabrać - zapewne nieco przerażały mnie rozmiary. Teraz nie mogę sobie darować, że tak późno zabrałam się za tę książkę, bo to "najwybitniejsze dzieło Steinbecka" okazało się jedną z najgenialniejszych lektur, jakie przeczytałam w swoim życiu. A czytam przecież dość sporo... :)
Nie wiem nawet, od czego tak właściwie zacząć, bo w "Na wschód od Edenu" podobało mi się właściwie wszystko :). Steinbeck był mistrzem pióra, umiał wszystko tak opisać, że czytelnika te opisy nie męczyły, a wręcz cieszył się, że może sobie lepiej wyobrazić daną sytuację. A do tego tworzenie postaci! Do żadnego z bohaterów książki nie da się podejść obojętnie, Steinbeck wykreował osoby, które się uwielbia (genialny Chińczyk Li), których się nie znosi (Karol) czy którym się współczuje (Cathy, choć pewnie dla niektórych będzie ona jedną z tych nielubianych). I ci bohaterowie ewoluują, dopasowują się do otoczenia, zmieniają pod jego wpływem lub niezmiennie idą swoją drogą. Każda postać to oddzielna historia, każda wciąga i nie pozostawia obojętnym - nie przypominam sobie żadnej lektury z kreacją bohaterów na takim poziomie.
Ludzie są w "Na wschód od Edenu" najważniejsi, ale i fabuła trzyma czytelnika w napięciu. Akcja dzieje się na przestrzeni kilkudziesięciu lat - na początku są pewne przeskoki między historiami, byśmy mogli poznać wcześniejsze życie Adama i Karola, Cathy, Samuela Hamiltona i jego rodziny, potem jednak te losy zaczynają się przeplatać. Na scenę wchodzi kolejne pokolenie - w trudniejszych czasach, bo w Europie właśnie wybuchła I wojna światowa i pojawiają się pytania, czy Stany Zjednoczone przystąpią do konfliktu czy też nie... Niektóre sytuacje stają się potem przewidywalne, niektórzy bohaterowie zaś pozostają nieprzewidywalni do samego końca.
I choć tak powoli się zabierałam za lekturę, na początku też czytałam może tylko rozdział-dwa dziennie, to nagle - nie wiedzieć, kiedy - nie mogłam się już oderwać od książki. Gdy skończyłam "Na wschód od Edenu" pozostało tylko to poczucie pustki, że to już koniec tej przygody - nie ma chyba lepszego dowodu na to, że to po prostu genialna lektura... :)
Czytałam jakiś czas temu "Grona gniewu" i byłam zachwycona Steinbeckiem. A jednak za "Na wschód od Edenu" nie mogłam się zabrać - zapewne nieco przerażały mnie rozmiary. Teraz nie mogę sobie darować, że tak późno zabrałam się za tę książkę, bo to "najwybitniejsze dzieło Steinbecka" okazało się jedną z najgenialniejszych lektur, jakie przeczytałam w swoim życiu. A czytam...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-12-26
2019-05-05
2018-10-29
2018-12-01
2018-11-19
2018-12-01
2018-06-27
2017-10-27
Po dłuższym okresie, kiedy w większości sięgałam po nowości książkowe, stwierdziłam, że nadszedł czas na zmiany. Pora nadrobić zaległości w klasyce. Mój wybór padł na "Rzeźnię numer pięć" Vonneguta, gdyż ostatnimi czasy sporo czytałam powieści, których akcja rozgrywa się podczas II wojny światowej i chciałam pozostać w tej tematyce. Z krótkich recenzji i streszczeń dowiedziałam się, że wszystko dzieje się wokół bombardowania Drezna, a w ten etap wojny akurat się jeszcze nie zgłębiałam. Ponadto te wszystkie komentarze na temat czarnego humoru, a także elementów fantastyki, które autor wplótł w powieść... Wszystko to brzmiało bardzo zachęcająco, więc z przyjemnością sięgnęłam po "Rzeźnię numer pięć".
Przez początek powieści przebrnęłam z uczuciem w stylu "co ja właściwie czytam?". Vonnegut przez wiele lat po wojnie chciał opisać swoje przeżycia związane z byciem jeńcem wojennym w Dreźnie podczas bombardowania miasta i przez wiele lat nie miał pomysłu na to, jak się za tę książkę zabrać. Zatem zaczął pisać o tym, że nie wie, co i jak pisać... Doceniam szczerość, ale cała ta część tylko mnie podirytowała i już na wstępie zniechęciła do lektury. Na szczęście, gdy przebrnęłam przez ten początek, dalej było już nieco lepiej.
Tytułowa rzeźnia to miejsce pracy jeńców wojennych, a potem także ich schronienie podczas bombardowania Drezna - przeżył je zarówno Vonnegut, jak i jego główny bohater, Billy Pilgrim. To właśnie postać Billy'ego, z zawodu optyka (który zresztą na optyka nadawał się dużo bardziej niż na żołnierza) miała stanowić główny dowód świetnego poczucia humoru autora. Pilgrim to żołnierz wręcz groteskowy - jest słaby, niezdarny, a na dodatek... wypada z czasu. Niespodziewanie potrafi "znaleźć się" w dowolnym momencie swojego życia - raz jest na froncie wzięty do niewoli niemieckiej, raz jest gaworzącym niemowlęciem, innym razem to młody optyk podczas nocy poślubnej - sceny zmieniają się w kalejdoskopie. Co więcej, Billy jest święcie przekonany, że porwało go ufo i to właśnie podróż na inną planetę pozwoliła mu lepiej zrozumieć funkcjonowanie w czterech wymiarach.
Przedstawiając taki kalejdoskop wydarzeń, Vonnegut chciał uniknąć pisania o wojnie bezpośrednio. Nie znajdziemy tu nic o jej szczególnym okrucieństwie, niewiele tu tła historycznego - wszystko opisano z perspektywy jednego człowieka: Billy'ego. A Billy raz znajduje się w bombardowanym mieście, by po chwili być w swoim mieszkaniu i rozmawiać z dorosłą już córką. Całość tak prowadzonej fabuły kompletnie mnie nie przekonuje, mimo że już niemal na początku przestałam traktować "Rzeźnię numer pięć" jako książkę wojenną (czy też raczej antywojenną). Owszem, ta wojna niby gdzieś tam jest, ale równie dużo tu wątków kosmicznych, więc czemu by z drugiej strony nie "zaszufladkować" tej książki jako science-fiction? Ciamajdowatość bohatera też mnie raczej nie śmieszy, a w sumie poza tym niewiele w powieści humoru. Niestety, lektura mnie nie wciągnęła - przeczytałam do końca głównie dlatego, że nie lubię pozostawiać niedokończonych książek...
https://gabiiksiazki.blogspot.se/
Po dłuższym okresie, kiedy w większości sięgałam po nowości książkowe, stwierdziłam, że nadszedł czas na zmiany. Pora nadrobić zaległości w klasyce. Mój wybór padł na "Rzeźnię numer pięć" Vonneguta, gdyż ostatnimi czasy sporo czytałam powieści, których akcja rozgrywa się podczas II wojny światowej i chciałam pozostać w tej tematyce. Z krótkich recenzji i streszczeń...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-03
2014-10-17
Moja jedyna dotąd przygoda z Gombrowiczem - jak pewnie i wielu innych osób - to lektura "Ferdydurke" w czasach szkolnych. Niewiele z niej pamiętam poza tym, że powieść ta kompletnie do mnie nie trafiła. W ramach marcowego wyzwania czytelniczego postanowiłam dać Gombrowiczowi jeszcze jedną szansę, jednak nie tej samej książce co przed laty, tylko innemu tytułowi - mój wybór padł na "Pornografię", której opis na LC zaczyna się od słów: "Pornografia jest dziełem wielkim".
Nie pamiętam, bym ostatnimi czasy czytała książkę tak specyficzną. Książkę, o której nie potrafię nawet powiedzieć, czy mi się podobała, czy też nie. Gombrowicza na pewno nie czyta się łatwo - mimo niewielkiej objętości lektura zajęła mi całkiem sporo czasu. Najpierw musiałam przyzwyczaić się do samego języka i sposobu narracji - opowieść toczy się z punktu widzenia bohatera będącego alter ego autora, który nieraz w bardzo egzaltowany sposób przedstawia swoje przemyślenia i obserwacje. "Pornografia" niby toczy się wokół wątku romansowego, ale stworzonego w głowie narratora i towarzyszącego mu Fryderyka, którzy chcą skłonić ku sobie dwójkę młodych. Szybko jednak pojawiają się też nowe wątki - wiara, śmierć, a do tego jeszcze partyzanci, bo akcja dzieje się na początku II wojny światowej... Miałam momentami wrażenie, że tego jest za dużo, że straciłam już z oczu główną ideę tej powieści, by w końcu dojść do wniosku, że "Pornografia" to lektura tak wieloaspektowa, iż nie można tu mówić o jednej zaledwie idei...
Spodobało mi się, jak Gombrowicz operuje słowem, jak bardzo potrafi budować napięcie za pomocą języka. Zaciekawił mnie sposób, w jaki kreują rzeczywistość narrator i Fryderyk, jak ten drugi manipuluje ludźmi, by zrealizować swoje wizje. Z drugiej strony nie trafiła do mnie sama fabuła, nie wciągnął mnie bieg wydarzeń. Można tu jednak pozostawić otwarte pytanie, czy ta fabuła nie jest tylko dodatkiem - i to niezbyt znaczącym - do pozostałych kwestii? ;)
Moja jedyna dotąd przygoda z Gombrowiczem - jak pewnie i wielu innych osób - to lektura "Ferdydurke" w czasach szkolnych. Niewiele z niej pamiętam poza tym, że powieść ta kompletnie do mnie nie trafiła. W ramach marcowego wyzwania czytelniczego postanowiłam dać Gombrowiczowi jeszcze jedną szansę, jednak nie tej samej książce co przed laty, tylko innemu tytułowi - mój wybór...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to