-
Artykuły
Książki w wakacyjnym klimacie: stwórzmy listę tych, które warto przeczytaćAnna Sierant13 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 28 czerwca 2024LubimyCzytać432 -
Artykuły
Długa lista Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus 2024: kto został nominowany?Anna Sierant14 -
Artykuły
Dołącz do grona oficjalnych recenzentów Lubimyczytać! Otwieramy rekrutacjęLubimyCzytać40
Biblioteczka
2017-01-18
2017-02-02
2017-04-07
2017-04-13
2017-07-16
2017-07-19
2017-09-30
2017-10-27
Po dłuższym okresie, kiedy w większości sięgałam po nowości książkowe, stwierdziłam, że nadszedł czas na zmiany. Pora nadrobić zaległości w klasyce. Mój wybór padł na "Rzeźnię numer pięć" Vonneguta, gdyż ostatnimi czasy sporo czytałam powieści, których akcja rozgrywa się podczas II wojny światowej i chciałam pozostać w tej tematyce. Z krótkich recenzji i streszczeń dowiedziałam się, że wszystko dzieje się wokół bombardowania Drezna, a w ten etap wojny akurat się jeszcze nie zgłębiałam. Ponadto te wszystkie komentarze na temat czarnego humoru, a także elementów fantastyki, które autor wplótł w powieść... Wszystko to brzmiało bardzo zachęcająco, więc z przyjemnością sięgnęłam po "Rzeźnię numer pięć".
Przez początek powieści przebrnęłam z uczuciem w stylu "co ja właściwie czytam?". Vonnegut przez wiele lat po wojnie chciał opisać swoje przeżycia związane z byciem jeńcem wojennym w Dreźnie podczas bombardowania miasta i przez wiele lat nie miał pomysłu na to, jak się za tę książkę zabrać. Zatem zaczął pisać o tym, że nie wie, co i jak pisać... Doceniam szczerość, ale cała ta część tylko mnie podirytowała i już na wstępie zniechęciła do lektury. Na szczęście, gdy przebrnęłam przez ten początek, dalej było już nieco lepiej.
Tytułowa rzeźnia to miejsce pracy jeńców wojennych, a potem także ich schronienie podczas bombardowania Drezna - przeżył je zarówno Vonnegut, jak i jego główny bohater, Billy Pilgrim. To właśnie postać Billy'ego, z zawodu optyka (który zresztą na optyka nadawał się dużo bardziej niż na żołnierza) miała stanowić główny dowód świetnego poczucia humoru autora. Pilgrim to żołnierz wręcz groteskowy - jest słaby, niezdarny, a na dodatek... wypada z czasu. Niespodziewanie potrafi "znaleźć się" w dowolnym momencie swojego życia - raz jest na froncie wzięty do niewoli niemieckiej, raz jest gaworzącym niemowlęciem, innym razem to młody optyk podczas nocy poślubnej - sceny zmieniają się w kalejdoskopie. Co więcej, Billy jest święcie przekonany, że porwało go ufo i to właśnie podróż na inną planetę pozwoliła mu lepiej zrozumieć funkcjonowanie w czterech wymiarach.
Przedstawiając taki kalejdoskop wydarzeń, Vonnegut chciał uniknąć pisania o wojnie bezpośrednio. Nie znajdziemy tu nic o jej szczególnym okrucieństwie, niewiele tu tła historycznego - wszystko opisano z perspektywy jednego człowieka: Billy'ego. A Billy raz znajduje się w bombardowanym mieście, by po chwili być w swoim mieszkaniu i rozmawiać z dorosłą już córką. Całość tak prowadzonej fabuły kompletnie mnie nie przekonuje, mimo że już niemal na początku przestałam traktować "Rzeźnię numer pięć" jako książkę wojenną (czy też raczej antywojenną). Owszem, ta wojna niby gdzieś tam jest, ale równie dużo tu wątków kosmicznych, więc czemu by z drugiej strony nie "zaszufladkować" tej książki jako science-fiction? Ciamajdowatość bohatera też mnie raczej nie śmieszy, a w sumie poza tym niewiele w powieści humoru. Niestety, lektura mnie nie wciągnęła - przeczytałam do końca głównie dlatego, że nie lubię pozostawiać niedokończonych książek...
https://gabiiksiazki.blogspot.se/
Po dłuższym okresie, kiedy w większości sięgałam po nowości książkowe, stwierdziłam, że nadszedł czas na zmiany. Pora nadrobić zaległości w klasyce. Mój wybór padł na "Rzeźnię numer pięć" Vonneguta, gdyż ostatnimi czasy sporo czytałam powieści, których akcja rozgrywa się podczas II wojny światowej i chciałam pozostać w tej tematyce. Z krótkich recenzji i streszczeń...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-11-27
2017-12-07
2017-01-13
2017-10-26
Hanni Münzer to moje tegoroczne odkrycie, odkąd w moje ręce trafiła jej poprzednia powieść "Miłość w czasach zagłady". Ze zdumieniem, ale i radością odkryłam, że autorka napisała kontynuację tej historii, zatytułowaną "Marlene". Tytułową bohaterkę mieliśmy już okazję poznać w pierwszym tomie i choć są to dwie oddzielne historie, to jednak polecałabym najpierw zapoznać się z "Miłością w czasach zagłady", zanim sięgniemy po "Marlene". Po pierwsze, pozwoli to na lepsze zorientowanie się w tym, kto tu jest kim i zrozumienie powiązań pomiędzy bohaterami. A po drugie, nie oszukujmy się, tom pierwszy był po prostu lepszy ;).
Akcja "Marlene", podobnie jak to miało miejsce w przypadku pierwszej części, rozpoczyna się kilkadziesiąt lat po II wojnie światowej i do czasów wojennych wracamy dzięki wspomnieniom głównych bohaterów. Od samego początku zatem wiemy, że wszyscy oni przeżyją zawieruchę wojenną i trochę psuje to lekturę - w powieści jest tyle zawirowań, że w sumie aż wydaje się dziwne, że żadna z kobiet nie zginęła. Z drugiej strony odnoszę wrażenie, że autorka chciała wręcz na siłę ukazać Marlene i jej podopieczną Trudi jako silne i niezłomne kobiety. Nieszczęścia spadają na nie jedne po drugich - aresztowania, gwałty, bicie, obozy koncentracyjne, rany w potyczkach... W pewnym momencie złapałam się na tym, że gdy był akurat spokojniejszy wątek, to myślałam tylko "no, już zaraz hitlerowcy je złapią, pobiją i nie wiadomo, co jeszcze wymyślą". A Marlene wydaje się przechodzić nad tym wszystkim do porządku dziennego, przecież taka jest wojna, czyż nie? Jako czytelniczka chciałabym czasem, by bohaterki miały nieco więcej szczęścia (w końcu to główne bohaterki! ;) ) i by Marlene była bardziej... ludzka. Bo stworzona przez Münzer postać w pewnym momencie przestaje budzić emocje - skoro jej samej jest wszystko jedno, co się z nią dzieje, a i tak od początku wiemy, że przeżyje, to czym się tu emocjonować?
Mimo tych niedociągnięć, książkę czyta się bardzo dobrze - wciąga i zaskakuje. Jak już wspomniałam, nie dorównuje niestety pierwszej części ale jest jej całkiem porządnym uzupełnieniem. Tym, którym przypadła do gustu "Miłość w czasach zagłady", "Marlene" również powinna się spodobać :).
https://gabiiksiazki.blogspot.se/
Hanni Münzer to moje tegoroczne odkrycie, odkąd w moje ręce trafiła jej poprzednia powieść "Miłość w czasach zagłady". Ze zdumieniem, ale i radością odkryłam, że autorka napisała kontynuację tej historii, zatytułowaną "Marlene". Tytułową bohaterkę mieliśmy już okazję poznać w pierwszym tomie i choć są to dwie oddzielne historie, to jednak polecałabym najpierw zapoznać się z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-11-06
Szukając lektury na dłuższy wyjazd, postanowiłam dla odmiany zrezygnować z nowości i skierować swój wzrok w stronę klasyków. Zaczęłam przeglądać tytuły największych dziel literackich i nagle ze zdziwieniem zobaczyłam tam tytuł "Hrabia Monte Christo". Planowałam zabrać się za tę książkę już wiele razy w przeszłości - sama nie wiem, jakim cudem tego wcześniej nie zrobiłam. Przecież "Trzech muszkieterów", a także ich kontynuację ("Dwadzieścia lat później" oraz "Wicehrabia de Bragelonne") wręcz uwielbiałam i styl autora bardzo mi przypadł do gustu. Zaś o "Hrabim..." wielokrotnie słyszałam, że muszkieterów to bije na głowę. Natychmiast zdecydowałam, że to będzie moja podróżna lektura :).
Książka zachwyciła mnie już od samego początku. Niezwykle ciekawe postacie, bardzo niejednoznaczne (rzadko można ocenić, kto tu jest naprawdę dobry czy zły), do tego mnóstwo intryg i nagłych zmian akcji - do tego wszystko dzieje się w takim tempie! To jedna z takich lektur, która nie pozwala spać po nocach, bo nie można sobie powiedzieć: "odłożę książkę i pójdę spać, gdy rozwiąże się ta sytuacja". Bo z każdej rozwiązanej sytuacji wynikają trzy nowe intrygi, które wręcz spędzają sen z powiek ;). Dawno żadna książka nie wciągnęła mnie aż tak i w pełni rozumiem, dlaczego ten tytuł znalazł się na liście klasyków.
Tytułowy hrabia naprawdę nazywa się Edmund Dantes i jest szczęśliwie zakochanym w Mercedes marynarzem. Jednak w bardzo młodym wieku zostaje niesłusznie oskarżony o bonapartyzm (akcja zaczyna się w 1815 roku, tuż przed słynnymi 100 dniami Napoleona) i zamknięty w pilnie strzeżonym więzieniu d'If. Po kilkunastu latach odsiadki niemal cudem udaje mu się uciec i rozpoczyna poszukiwanie osób, przez których do tego więzienia trafił. "Hrabia Monte Christo" to genialna opowieść o zemście doskonałej (można tak w ogóle powiedzieć ;) ), planowanej latami. Tu nie chodzi o to, żeby kogoś zabić - tu chodzi o zniszczenie życia porównywalne do tego wtrącenia do więzienia bez przyczyny na kilkanaście lat. Edmund Dantes, ukrywający się pod postacią hrabiego Monte Christo, zaplanował swoją zemstę w każdym najmniejszym szczególe, a jego pomysły i podejście do świata zaskakują czytelnika na każdym kroku.
Myślę, że nawet nie mam co pisać, że polecam, bo chyba wszyscy już znają - to tylko ja zaskakująco późno odkryłam tę niesamowitą książkę. Cóż, lektura obowiązkowa ;).
Szukając lektury na dłuższy wyjazd, postanowiłam dla odmiany zrezygnować z nowości i skierować swój wzrok w stronę klasyków. Zaczęłam przeglądać tytuły największych dziel literackich i nagle ze zdziwieniem zobaczyłam tam tytuł "Hrabia Monte Christo". Planowałam zabrać się za tę książkę już wiele razy w przeszłości - sama nie wiem, jakim cudem tego wcześniej nie zrobiłam....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-11-15
2017-11-18
2017-11-24
2017-12-16
2017-10-17
Kiedy usłyszałam o kontynuacji "Filarów ziemi", wręcz nie mogłam się doczekać. Uwielbiam Folletta i - pomimo oszałamiającej wręcz objętości - zarówno trylogię Stulecia, jak i poprzednie tomy Filarów ziemi przeczytałam w bardzo krótkim czasie. Teraz w moje ręce trafił "Słup ognia", objętościowo nieustępujący poprzednikom :).
Warto na wstępie zwrócić uwagę na pewien szczegół, który u Folletta może drażnić - od początku mamy jasny podział na "dobrych" i "złych", mamy rozdzielonych kochanków, którym współczujemy i kibicujemy oraz czarne charaktery, które gdzieś na pewno zginą w kolejnych rozdziałach. U Folletta jest to tak przewidywalne, że niektórym może psuć przyjemność z lektury. Mi to akurat nie przeszkadza, bo na stronach powieści jest tyle różnych zwrotów akcji, że odrobina przewidywalności aż tak nie boli. Z drugiej strony mogą też irytować podobieństwa do poprzednich części, jak chociażby wspomniany wcześniej wątek rozdzielonych kochanków czy też nieślubnych dzieci. Muszę przyznać, że losy głównych bohaterów nie są tak interesujące jak w innych książkach autora.
Ale to nie na życiu prywatnym bohaterów chciałabym się skupić. Najmocniejszą stroną "Słupa ognia" jest zdecydowanie tło historyczne. "Filary ziemi" czasem mnie wręcz nudziły przydługimi opisami architektury i życia klasztornego. Tutaj nie ma miejsca na takie tematy. Akcja "Słupa ognia" dzieje się w XVI i na początku XVII wieku - za panowania królowej Elżbiety I. Czyli zapraszamy do świata wojen religijnych i trudnej polityki międzynarodowej. Podążając za bohaterami, przyjdzie nam zmierzyć się z hiszpańską inkwizycją w Sewilli, zobaczyć Noc Św. Bartłomieja w Paryżu, kupić francuskojęzyczną Biblię w protestanckiej Genewie czy wypłynąć wraz z brytyjską flotą na spotkanie hiszpańskiej Armady. Tytuł książki odnosi się do płonących wtedy wzdłuż i wszerz Europy stosów z niewierzącymi - albo raczej z niezgadzającymi się z panującą w danym kraju religią, ewentualnie czytającymi Biblię w niewłaściwym języku... Tło historyczne jest przedstawione naprawdę ciekawie i zdecydowanie wynagradza pozostałe niedociągnięcia książki. Do tego dochodzi niezwykle barwy sposób opowiadania Folletta.
Dla fanów powieści historycznych - lektura obowiązkowa. :)
Kiedy usłyszałam o kontynuacji "Filarów ziemi", wręcz nie mogłam się doczekać. Uwielbiam Folletta i - pomimo oszałamiającej wręcz objętości - zarówno trylogię Stulecia, jak i poprzednie tomy Filarów ziemi przeczytałam w bardzo krótkim czasie. Teraz w moje ręce trafił "Słup ognia", objętościowo nieustępujący poprzednikom :).
Warto na wstępie zwrócić uwagę na pewien szczegół,...
2017-05-15
2017-05-25
Rzadko mi się to zdarza, ale po tę książkę sięgnęłam, zauroczona obejrzanym wpierw filmem o tym samym tytule. Wiadomo, powinno się to robić w odwrotnej kolejności, ale cóż - tym razem dla mnie to książka miała dorównać filmowi ;). I dorównała, choć na początku trudno mi było się przyzwyczaić do dość specyficznego stylu pisania Backmana (no chyba, że to kwestia tłumaczenia, ale jednak wątpię) - krótkie i proste zdania wydawały mi się irytujące. Może dlatego "Mężczyznę imieniem Ove" czytałam równocześnie z inną książką, pisaną normalnie, żeby nie męczyć się językiem. Po kilkunastu rozdziałach jednak przestało mi to przeszkadzać i resztę książki skończyłam w jedno popołudnie ;).
Ove to podchodzący pod sześćdziesiątkę facet, któremu zmarła żona, z pracy wysłano go na wczesną emeryturę i nagle odkrywa, że jego życie na starość właściwie nie ma sensu. Choć zawsze był zgorzkniały - w końcu życie go nie rozpieszczało - to teraz osiąga to punkt kulminacyjny. Ove to po prostu stary zgred, który nikogo nie lubi i któremu wszystko przeszkadza. Może nie brzmi to jak lekka książka na wakacje, ale jednak taka właśnie jest. Bo "Mężczyzna imieniem Ove" to powieść napisana z humorem, pełna aż przerysowanych sytuacji, które mimowolnie wywołują uśmiech. Uśmiechałam się, gdy Ove próbował kupić komputer, gdy pytał "czyli jesteś tym homoseksualnym gejem?" i prawie za każdym razem, gdy jego sąsiadka Parvaneh wkraczała na scenę.
"Mężczyzna imieniem Ove" to książka łącząca dobry humor z trudną tematyką, o której w Szwecji mówi się coraz głośniej - samotności starszych ludzi i ich poczuciu bezużyteczności. W czasach, gdy młodość i nowoczesność królują w mediach, Szwedzi zakochali się w tym starszym, zrzędliwym bohaterze. Bo choć początkowo Ove nas wkurza, to szybko odkrywamy, że nie da się go nie lubić ;).
Zobacz więcej: https://direction-sweden.blogspot.se/2017/07/trzy-szwedzkie-ksiazki-na-lato.html
Rzadko mi się to zdarza, ale po tę książkę sięgnęłam, zauroczona obejrzanym wpierw filmem o tym samym tytule. Wiadomo, powinno się to robić w odwrotnej kolejności, ale cóż - tym razem dla mnie to książka miała dorównać filmowi ;). I dorównała, choć na początku trudno mi było się przyzwyczaić do dość specyficznego stylu pisania Backmana (no chyba, że to kwestia tłumaczenia,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to