-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2024-02-17
2021-02-17
Kiedyś (a może i dziś też, nie wiem, nie sprawdzałam :) bycie lekarzem na wsi to było coś. Ta niemal boska pozycja społeczna wzbudzała podziw i pożądanie. Z jednego i drugiego korzystał Michał Prokopiuk, a potem, tyle tylko, że w metropolii, jego syn - Ludwik. Oba przypadki rozkłada na części pierwsze Zyta Rudzka w swojej nowej książce "Tkanki miękkie". Na nieszczęście ludzkie, starość dopada każdego, z tym też mierzy się syn Michała. To opowieść o relacji rodzicielskiej, trudnej i smutnej w rzeczy samej, gdyż ciężko jest utożsamiać się z przedstawionymi tu postaciami, przecież każde życie przeżywa się inaczej. Rudzka zmieniła swoich bohaterów (w poprzedniej książce było o kobietach), nie zmieniła się jednak chęć wzbudzenia, koniec końców, litości względem nich, co może się uda u bardziej wrażliwych, mnie nade wszystko treść ubawiła, choć momentami miałam dość zdań typu "pałał się do tej rozmowy jak niedopałek". Jedno wiem na pewno. Przynajmniej jedna osoba dobrze się przy układaniu tych zdań bawiła ;) Z premedytacją polecam serdecznie :D
IG @angelkubrick
Kiedyś (a może i dziś też, nie wiem, nie sprawdzałam :) bycie lekarzem na wsi to było coś. Ta niemal boska pozycja społeczna wzbudzała podziw i pożądanie. Z jednego i drugiego korzystał Michał Prokopiuk, a potem, tyle tylko, że w metropolii, jego syn - Ludwik. Oba przypadki rozkłada na części pierwsze Zyta Rudzka w swojej nowej książce "Tkanki miękkie". Na nieszczęście...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-03
W sprawie „Demona Copperheada” mogłabym napisać tylko jedno zdanie. Skur * ysyń * ko dobra książka! Już pewnie połowa czytających literaturę wyższych lotów jest w tym momencie obrażona słownictwem. To dodam jeszcze jedno, Dickensa zostawcie sobie na półce. Zamiast tego obejrzyjcie serial „Lekomania”, który pokazuje dokładnie to, z czym mamy do czynienia w powieści Barbary Kingsolver. Okazuje się, że mnogość synów poczętych z kurew i pozostawionych na pastwę losu, jest równa fali, jaką została zalana Ameryka w latach dziewięćdziesiątych. Na rynek wprowadzono wówczas opioidowy lek przeciwbólowy, który odmienił życie setkom tysięcy ludzi. Wielu z nich nie żyje. Podobnie jak młodocianą matkę Damona Fieldsa, pomimo walki, unicestwił ich nałóg. Pozostawionymi dziećmi musiało zająć się państwo.
Kingsolver ze szczegółami oddaje nieporadność całego systemu opieki społecznej, w której zębatki wpada Damon, zwany później Demonem. To chłopiec, który od najmłodszych lat musi walczyć o swoje przetrwanie. Nosi w sobie pewnego rodzaju rozgoryczenie, jakie odczuwają dzieci z rodzin, w których nie ma spokoju, zrozumienia, sprawiedliwości i bliskości (więc nie tylko patologicznych!). Jest wykorzystywany ponad swoje siły, doznaje przemocy fizycznej i psychicznej, często odczuwa niemożliwy do zaspokojenia głód. Gdy nadchodzi moment, w którym wydaje nam się, że los tego młodego człowieka właśnie zmienia się na lepsze, wtedy wchodzi on, cały na biało...
Dar od boga, jak się wydaje, pogromca niewyobrażalnego bólu, masowo przepisywany przez lekarzy, który poddali się narracji firmy farmaceutycznej. Nie ma bezpiecznej dawki, już pierwsza tabletka zmienia chemię mózgu. Zmienia się Demon, zmieniają się ludzie, których ceni i kocha. Autentyczność języka, jakim posługuje się autorka, potęguje ogrom emocji u czytelnika, swoiste zrozumienie, bo nie ma obecnie człowieka, który nie zmagałby się z jakimś uzależnieniem, albo nie znał kogoś, kogo właśnie niszczy nałóg.
Powieść społecznie zaangażowana, którą trzeba przeczytać. Koniecznie!
IG @angelkubrick
W sprawie „Demona Copperheada” mogłabym napisać tylko jedno zdanie. Skur * ysyń * ko dobra książka! Już pewnie połowa czytających literaturę wyższych lotów jest w tym momencie obrażona słownictwem. To dodam jeszcze jedno, Dickensa zostawcie sobie na półce. Zamiast tego obejrzyjcie serial „Lekomania”, który pokazuje dokładnie to, z czym mamy do czynienia w powieści Barbary...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-02
Na czytanie Joanny Chmielewskiej namawiano mnie już w liceum. Mama mojej koleżanki miała na półce chyba wszystkie tomy. Cokolwiek wydano, ona na bank już to czytała. To było jakieś ćwierć wieku temu i wtedy nie dałam się namówić, ale nie ma tego złego, wszystko ma swój czas...
Moją pierwszą książką Chmielewskiej był „Lesio”. Za pierwszym razem ewidentnie coś nie pykło, rzuciłam go w kąt. Widocznie to nie był moment na komedię omyłek. Za to wakacje w Łodzi okazały się przełomowe, bo przygody nieogarniętego architekta weszły mi jak nóż w masło. Czas wolny otwiera umysł na ironię w końskiej dawce, bo nie ma co ukrywać, pióro Ireny Becker Kuhn jest dość charakterystyczne, i nie każdy będzie nim zachwycony. Podobnie jak nie każdy zachwyci się najnowszą książką Katarzyny Drogi „Niełatwo mnie zabić. Opowieść o Joannie Chmielewskiej”.
Ta beletryzowana biografia spodoba się tym, którzy w ogóle nie znają autorki poczytnych, polskich kryminałów. Kimś takim jestem ja. Opowieść o życiu Joanny przyjęłam z całym dobrodziejstwem inwentarza i bawiłam się przy tym świetnie! Barwnie opisane czasy PRL-u przykuwają uwagę na dobre. Trudy macierzyństwa, pomoc kobiet w rodzinie, pierwsze, wielkie marzenia, które budzą się wraz z pierwszymi odbudowanymi budynkami zrujnowanej Warszawy, pierwsze meble w pierwszym mieszkaniu, pierwszy mąż... Pierwsze postanowienia dotrzymane do śmierci, w tym to o niepościelonym łóżku. Katarzyna Droga przedstawia w swojej powieści dwie Joanny. Tę prawdziwą, zarobioną po pachy szaloną hazardzistkę i tę, którą Joanna sobie wymyśliła i dała upust w swoich książkach. Która jest bliższa oryginałowi, wie tylko sama Chmielewska. Być może wiedzą to też zagorzali fani i dlatego im jakoś ta książka nie przypadła do gustu, rozumiem. Nie mniej takim świeżakom w temacie, jak ja, polecam!
IG @angelkubrick
Na czytanie Joanny Chmielewskiej namawiano mnie już w liceum. Mama mojej koleżanki miała na półce chyba wszystkie tomy. Cokolwiek wydano, ona na bank już to czytała. To było jakieś ćwierć wieku temu i wtedy nie dałam się namówić, ale nie ma tego złego, wszystko ma swój czas...
Moją pierwszą książką Chmielewskiej był „Lesio”. Za pierwszym razem ewidentnie coś nie pykło,...
2023-09-05
Chyba nikt w historii Huty Katowice nie spojrzał na nią tak ujmująco i przenikliwie jak Anna Cieplak, zachowując przy tym surową sprawiedliwość dziejową, bo tyle, ile marzeń rozpaliło to przedsięwzięcie, tyle w ofiarach odebrało, i mowa tu nie tylko o ludziach, który tracili zdrowie przy budowie, a potem pracy w konglomeracie, ale też o zawłaszczeniu terenu Puszczy Łosieńskiej, karczowanej drzewo po drzewu. To przejęcie przestrzeni w latach siedemdziesiątych nie przerażało jednak tak bardzo, bowiem ten cywilizacyjny przeskok był obietnicą polepszenia bytu tysięcy ludzi, którzy wyrwani z zaścianka marzyli o innym życiu, innym niż mieli ich rodzice, latami związani z kawałkiem ziemi, który karmił, wyciskał siódme poty, ale nie dawał nic poza tym.
„Ciało huty” to wyimek z historii tego miejsca, przedstawiony na tyle interesująco, że mógłby stanowić kanwę dla setek autentycznych życiorysów wchłoniętych przez gorące trzewia największego zakładu metalurgicznego Europy.
To bardzo kobieca opowieść, przez którą się płynie, raz po raz współdzieląc emocje, jakimi obdarowują czytelnika główne bohaterki, Ewa, Ula i Maja. Od młodzieńczych fascynacji spełeczno-ideowych, po traumy, o których nie chce się pamiętać. Ma „Ciało huty” jeszcze jedną heroinę, to doskonale spersonikowana Huta Matka, która żywi i ogrzewa każdego bez wyjątku, aż ma człowiek dość w pewnym momencie, a wtedy Wielka Mać wyciąga resztki witalności, wypluwając ludzki wrak.
Bardzo dobra powieść z okresu PRL-u, która nie powinna przejść bez echa. Polecam!
IG @angelkubrick
Chyba nikt w historii Huty Katowice nie spojrzał na nią tak ujmująco i przenikliwie jak Anna Cieplak, zachowując przy tym surową sprawiedliwość dziejową, bo tyle, ile marzeń rozpaliło to przedsięwzięcie, tyle w ofiarach odebrało, i mowa tu nie tylko o ludziach, który tracili zdrowie przy budowie, a potem pracy w konglomeracie, ale też o zawłaszczeniu terenu Puszczy...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-01
Zaczyna się niepozornie. Dwunastoletnia dziewczynka zostaje zapisana na lekcje rysunku. Terezka swoją bezpośredniością zdaje się przyciągać starszego o trzydzieści osiem lat nauczyciela. Zaczynają swobodnie rozmawiać, jak równy z równym, choć czy to jest w ogóle możliwe przy tej różnicy wieku? Z każdym spotkaniem pokonują kolejne bariery, powoli zanika strefa komfortu, nie ma już bezpiecznej odległości ciała od ciała, przestrzeń pomiędzy skurczyła się do wielkości nieskończenie małej. Słowa „zawsze będę Cię kochał” są kluczem do innego świata, z którego nie ma już odwrotu do dziecięcej niewinności.
Debiut na miarę naszych czasów. Skondensowana treść wnika w czytelnika kartka po kartce, wolne przestrzenie pomiędzy dają chwilę na oddech przed tym, co przewidywalne i nieuniknione. Nie da się pozostać neutralnym wobec tej prozy, nie da się też nie oceniać postaw dorosłych, czy to nauczyciela, czy też rodziców. Perfidna manipulacja, jakiej poddawane są młode osoby przez tych, którzy powinni kształtować ich spojrzenie na świat, przytłacza, pozostawiając niesmak, który nie mija na długo po skończonej lekturze. Spaczona wersja dorosłości zbiera coraz większe żniwo. Po takie debiuty warto sięgać. Dziękuję Magdaleno za podesłanie swojego egzemplarza. Kocham Twoje „musisz to przeczytać”. Wy też musicie, dlatego też zapraszam do śledzenia postów, niebawem pojawi się book tour z dwiema wyjątkowymi książkami, ta też będzie :)
IG @angelkubrick
Zaczyna się niepozornie. Dwunastoletnia dziewczynka zostaje zapisana na lekcje rysunku. Terezka swoją bezpośredniością zdaje się przyciągać starszego o trzydzieści osiem lat nauczyciela. Zaczynają swobodnie rozmawiać, jak równy z równym, choć czy to jest w ogóle możliwe przy tej różnicy wieku? Z każdym spotkaniem pokonują kolejne bariery, powoli zanika strefa komfortu, nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-30
„Nie przeraziła mnie twarz prezydenckiego zwycięzcy. Maska głupoty jest przechodnia. Przygniótł mnie ciężar głosującego na niego elektoratu”.
Ten cytat, pochodzący z najnowszej książki Manueli Gretkowskiej pt. „Przeprawa” niech będzie zachętą dla tych wszystkich, którzy podobnie jak ja, lubią, cenią i czekają na każde książkowe dziecko tej autorki. Tym razem nie trzeba było posiłkować się postacią z przeszłości, by opisać beznadziejność kraju, w którym przychodzi nam żyć. Manuela teoretycznie ma już spokój. Jako osoba urodzona w ustroju komunistycznym, nie wyobraża sobie ponownego powrotu do niewolnictwa. Jej emigracja zaowocowała książką pełną inteligentnych wyzłośliwień, wspomnień osób, które stanęły na jej drodze, sytuacji, o których bez wątpienia pragnęłaby zapomnieć, detali z życia codziennego, czułych, smutnych, nazbyt osobistych, by oceniać. Rozczulające są tu ostatnie wspólne dni z matką, pokazujące w jak absurdalnym świecie żyjemy. „Dla cierpiących recepty, a dla chuja lek od ręki”. Skondensowanie znaczeń mistrzowskie.
„Przeprawa” to genialna kronika naszych czasów z perspektywy klasy średniej, zawierająca wiele cennych uwag i zaskakujących point. Mam przeczucie, że zmiana adresu zamieszkania nastąpiła w najbardziej bezpiecznym momencie. Żeromski napisał kiedyś: „Trzeba rozrywać rany polskie, żeby nie zabliźniły się błoną podłości”. Niestety ta błona rozrosła się już do gigantycznych rozmiarów i tylko patrzeć, kiedy to wszystko po raz kolejny je... zacznie krwawić, bo krwawić musi, bez tego się nie obejdzie, tego uczy historia... Czytajcie Gretkowską z otwartą głową.
IG @angelkubrick
„Nie przeraziła mnie twarz prezydenckiego zwycięzcy. Maska głupoty jest przechodnia. Przygniótł mnie ciężar głosującego na niego elektoratu”.
Ten cytat, pochodzący z najnowszej książki Manueli Gretkowskiej pt. „Przeprawa” niech będzie zachętą dla tych wszystkich, którzy podobnie jak ja, lubią, cenią i czekają na każde książkowe dziecko tej autorki. Tym razem nie trzeba...
2023-05-23
Obcowanie z „Czerwonym młoteczkiem” bywa niebezpieczne. Można oberwać i to boli, i sakramencko śmierdzi, bo ta niewielkich rozmiarów książeczka to potężny wyrzyg, w zasadzie na wszystko. Wstrząśnięte, zmieszane, na wpół strawione, wpół sfermentowane kawałki rzeczywistości Kotas lecą teraz na każdego, kto dobrowolnie decyduje się na zapoznanie z nomen omen, jej treścią.
Dla narratorki „Czerwonego młoteczka” wszystko jest ciężarem, nie ma skrawka czasoprzestrzeni, który wiązałby się z czymś dobrym, w związku z tym obrywa się paniom z biblioteki, radiowej reporterce, osobom piszącym o książkach, matce, psycholożkom, itp., itd. W świecie stworzonym przez autorkę medal ma tylko jedną stronę. Zmęczenie autorki/narratorki przechodzi na czytelnika. Smutny obraz człowieka, który nie czuje się stworzony do życia a jedynym działaniem, jakie jest w stanie z siebie wykrzesać to trwanie, najlepiej w ciszy, ciemności, pod kocem. Czy da się tak przeżyć całe życie? Odpowiedzi szukajcie (na własną odpowiedzialność) w „Czerwonym młoteczku”.
IG @angelkubrick
Obcowanie z „Czerwonym młoteczkiem” bywa niebezpieczne. Można oberwać i to boli, i sakramencko śmierdzi, bo ta niewielkich rozmiarów książeczka to potężny wyrzyg, w zasadzie na wszystko. Wstrząśnięte, zmieszane, na wpół strawione, wpół sfermentowane kawałki rzeczywistości Kotas lecą teraz na każdego, kto dobrowolnie decyduje się na zapoznanie z nomen omen, jej treścią.
Dla...
2023-03-10
Parafrazując znany utwór Jonasza Kofty, który brawurowo (słowo klucz w przypadku tego aktora) wykonał na opolskim festiwalu Jerzy Stuhr — pisać każdy może — to i piszą. Niemal wszyscy. Jak nie sami, to przy pomocy profesjonalistów, jeszcze, bo już niebawem zastąpi ich Al. Na takie rozwiązanie zdecydował się Jim Carrey, który po wieloletnich rozmowach z Daną Vachon, stworzył jedyną w swoim rodzaju powieść autobiograficzną, w której ilość fantazmatów jest wręcz niepoliczalna.
Główny bohater, Jim Carrey, zawodowy aktor, zabunkrowany w swoim nowoczesnym domoschronie, godzinami ogląda Netflixa (tu ukłon dla tłumaczy, bo do tej pory w książkach spotykałam wyrażenie 'netfliks'), i cierpi na sławoholizm. Trochę jak Theodore z „Her” gada z domem a jedyną czułość, na jaką może liczyć to szorstki język tresowanych Rottweilerów. Jednym słowem słabo jak na kolesia z billboardów, na którego twarzy zazwyczaj gości pełen garnitur zębów.
„Wspomnienia i dezinformacja” to historia człowieka żyjącego w epoce szóstej katastrofy, którą cywilizacja niemal całkowicie ignoruje, nieustanie prując naprzód. Nieliczne jednostki motają się pomiędzy świecznikiem a proekologiczną walką z wiatrakami, co doprowadza je do wewnętrznej frustracji. Taka autobiografikcja pozwala na wylanie tego szamba, co też Carrey czyni. Obrywa się głównie Ameryce za jej zupełny brak zainteresowania społeczeństwem biednych, chorym, marginalizowanym i starzejącym się. Potępia dziedziczenie przywilejów, zachłanność kapitalizmu i body shaming. Kpi z postępu, choć sam jest pod wrażeniem jego możliwości. Mam wrażenie, że obaj panowie świetnie się bawili przy tym projekcie, o czym świadczy wybitnie filmowe zakończenie. Ja bawiłam się dobrze, ale przypuszczam, że taka forma nie trafi do każdego.
IG @angelkubrick
Parafrazując znany utwór Jonasza Kofty, który brawurowo (słowo klucz w przypadku tego aktora) wykonał na opolskim festiwalu Jerzy Stuhr — pisać każdy może — to i piszą. Niemal wszyscy. Jak nie sami, to przy pomocy profesjonalistów, jeszcze, bo już niebawem zastąpi ich Al. Na takie rozwiązanie zdecydował się Jim Carrey, który po wieloletnich rozmowach z Daną Vachon, stworzył...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-20
Kto czytał i zakochał się w „Listowieści” R. Powersa ten z niecierpliwością czekał na jego „Zadziwienie”. Autor konsekwentnie strofuje ludzkość za jej brak szacunku do przyrody, nadmierny konsumpcjonizm i przerażającą obojętność na los planety i istot, które stopniowo, jednak z coraz większym impetem, wymierają.
Bohaterami powieści jest rodzina, choć niekompletna. Robin jest wyjątkowym dziewięciolatkiem, którym opiekuje się ojciec, z zawodu astrobiolog, zajmujący się wielomilionowymi projektami naukowymi, badającymi obecność życia pozaziemskiego. Matka chłopca zginęła w wypadku, do którego doszło, gdy próbowała chronić życie dzikiego zwierzęcia. Ten incydent to jedna z wielu przyczyn, które wpływają na los dziecka. Robin, jako osoba wysoce wrażliwa, nie jest w stanie przystosować się do reguł społecznych. Inną kwestią jest, że również szkoła nie stara się zrozumieć podopiecznego, stosując najszybsze, a jednocześnie najbardziej radykalne środki wychowawcze. W przypadku braku poprawy zachowania, uczeń kierowany jest do opieki społecznej, a następnie do rodziny zastępczej. W Stanach jest to zjawisko dość powszechne. Ojciec Robina za wszelką cenę stara się go chronić, choć spektrum zachowań syna jest nieprawdopodobnie skrajne, przechodzące od porannego stuporu po silną agresję. To jest taki punkt, w którym większość rodziców uruchamia silną farmakoterapię. Theo Byrne decyduje się na eksperymentalne leczenie metodą neurofeedbacku, czyli zamiast niszczyć mózg dziecka lekami, stymuluje go elektroencefalografią, co daje ZADZIWIAJĄCE efekty.
Ta książka różni się dość mocno od poprzedniej. Przede wszystkim zaskakuje tu długość rozdziałów, forma dialogów pomiędzy ojcem a synem oraz obszerny słowniczek astrofizyczny (są sekwencje wyrazów, które wręcz wymagają wyjaśnienia). Czytając „Zadziwienie” dość pobieżnie, czytelnik otrze się piękne opisy kosmosu, walkę jednostki z systemem w kwestii ochrony gatunkowej, o samotne rodzicielstwo i kontemplację nad byłym związkiem, bo przecież nigdy tak naprawdę nie znamy osoby, z którą śpimy.
Mnie najmocniej uderzyła tu liczba, którą podaje autor w treści, chodzi mianowicie o 8 milionów amerykańskich dzieci, które regularnie zażywają leki psychotropowe. Temat WIODĄCY w powieści Powersa, choć sprytnie zakamuflowany Naturą.
Nie da się ukryć, że degradacja środowiska oraz cywilizacyjny postęp silnie wpływa na psychikę dzieci. Coraz więcej młodych obywateli, nie tylko w USA, wykazuje różnego rodzaju zaburzenia i te liczby będą się zwiększać. W coraz szybszym tempie życia rodzicie niestety, nie znajdują czasu na wychowywanie dzieci, są wyjątki. Przy młodych osobach wymagających jeszcze większej uwagi w wątpliwy sukurs przychodzą lekarze.
Na ten moment (badanie z 2020 roku drukowane w czasopiśmie „The Journal of Pediatrics”) 40,7% osób w wieku od 2 do 24 lat, oprócz leku na ADHD zażywa co najmniej jeden inny medykament poprawiający nastrój (w tym leki na depresję). W Stanach podaje się ponad 50. leków psychoaktywnych w różnych kombinacjach, z czego nawet połowa nie jest dopuszczona do stosowania przez osoby przed ukończeniem 18. roku życia. Dochodzi do polipragmazji ciągnącej się latami, a niewłaściwa terapia wielolekowa często kończy się próbą samobójczą, którą w każdej chwili może wywołać cokolwiek, zależnie od wrażliwości dziecka.
W USA utarł się termin "pokolenie świnek morskich" i chyba nikt ze zdrowo myślących tu osób, nie ma wątpliwości, skąd ten termin się wziął. Niefarmakologiczne rozwiązania wymagają czasu i ogromnych zasobów materialnych. W przypadku Robina oazą spokoju okazuje się ojciec, ale też praca rąk, PRACA RĄK, lek absolutnie niedoceniany (rysunki Robina), działający może wolniej niż chemia, ale o wiele przyjemniejszy i bezpieczniejszy dla młodego, wciąż rozwijającego się mózgu. Gorąco zachęcam do lektury „Zadziwienia”, szczególnie polecam rodzicom, nie tylko dzieci wyjątkowych.
„Jakąkolwiek pracę mogą wykonać twoje dłonie, wykonaj ją teraz, bo tam, dokąd zmierzasz, nie ma już nic do zrobienia”.
IG @angelkubrick
Kto czytał i zakochał się w „Listowieści” R. Powersa ten z niecierpliwością czekał na jego „Zadziwienie”. Autor konsekwentnie strofuje ludzkość za jej brak szacunku do przyrody, nadmierny konsumpcjonizm i przerażającą obojętność na los planety i istot, które stopniowo, jednak z coraz większym impetem, wymierają.
Bohaterami powieści jest rodzina, choć niekompletna. Robin...
2023-02-16
Mrożek pisał o latającym słoniu. Czytałam niedawno. Absurd, ale genialny. Glukhovsky pisze o pluszowym niedźwiadku, który w przeciwieństwie do Przywódcy Narodu, pragnie dla Ojczyzny szacunku i sprawiedliwości, a potem włączam radio i uszom nie wierzę, kiedy szef sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych zapytano o to, gdzie produkuje się Izerę, odpowiada — w Górach Izerskich. I myślę sobie, że tej rzeczywistości NIE DA SIĘ POJĄĆ umysłem chłodnym i logicznym, tak jak o sprawach istotnych dla jednostki nie da się napisać bez odwołania do groteski, absurdu i realizmu magicznego.
Oj, nie lubi władza takich pisarzy, którzy tej władzy grają na nosie. Glukhovsky`ego nie lubi tak bardzo, że postanawia ścigać go listem gończym za krytykę działań rosyjskiego rządu i publikowanie zdjęć z ukraińskiego metra, gdzie przed agresją Putina ukrywało się, i nadal ukrywa, tysiące osób. W „Opowieściach o Ojczyźnie” zawoalowana jest cała prawda o współczesnej Rosji, w której niezależne organy władzy nie istnieją, gdzie gospodarka, biznes czy prawo to atrapy, gdzie marionetkowy prezydent niby rządzi, ale nie może wyjść poza ustalone wcześniej schematy, gdzie pali się książki Sorokina a „obywatel jest jak wesz”, któremu „los wykręca ręce, jak chce”.
W mojej ocenie to najlepszy zbiór Glukhovsky`ego. Czytajcie.
IG @angelkubrick
Mrożek pisał o latającym słoniu. Czytałam niedawno. Absurd, ale genialny. Glukhovsky pisze o pluszowym niedźwiadku, który w przeciwieństwie do Przywódcy Narodu, pragnie dla Ojczyzny szacunku i sprawiedliwości, a potem włączam radio i uszom nie wierzę, kiedy szef sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych zapytano o to, gdzie produkuje się Izerę, odpowiada — w Górach Izerskich. I...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-12-29
„Rodzeństwo” Moniki Wojciechowskiej to bardzo dobry debiut, choć wzbudza u niektórych czytelników pewne oburzenie, i to jest bardziej zastanawiające, niż sama książka, ale to tak na marginesie. W czasach PRL-u o takich rodzicach, jakich mieli Albert i Sandra, marzyło wielu z nas (NAS, urodzonych mniej więcej w tym samym okresie). Dwupoziomowe mieszkanie w Warszawie pełne książek, płyt, jedzenia i alkoholu, a także osobistości znanych z telewizji. Dom otwarty, w którym nie było tematów tabu. Rodzice zajęci pracą i wieczornymi rozmowami z przypadkowymi gośćmi, od których mieszkanie na Mokotowie pękało w szwach, wydają się nie mieć już czasu dla dzieci. Co tu poszło nie tak? Otóż okazuje się, że dorastające i kształtujące dopiero swoją osobowość dziecko, pozbawione wyraźnych ram wychowawczych, najpierw przejmuje rolę dorosłych, a kiedy osiąga pełnoletniość, od dorosłości ucieka, nawet wówczas, kiedy samo zostaje rodzicem. Relacja brata i siostry jest czymś, co zastępuje bliskość ojca i matki, co z czasem pogłębia się i przyjmuje kształt klatki, z której nie sposób się uwolnić. Ten zdeformowany obraz rodziny rzuca cień dalsze losy młodych ludzi.
Brak dojrzałości emocjonalnej, ucieczki od obowiązków, nieprzemyślane decyzje, konsekwencje tych decyzji, zatracanie się w cielesności, używkach, pozornej wolności, wszystko to znajdziecie w tym obiecującym debiucie, który bardzo sprawnie porusza temat PSDD, ofiar przemocy seksualnej doznanej w dzieciństwie. Polecam!
IG @angelkubrick
„Rodzeństwo” Moniki Wojciechowskiej to bardzo dobry debiut, choć wzbudza u niektórych czytelników pewne oburzenie, i to jest bardziej zastanawiające, niż sama książka, ale to tak na marginesie. W czasach PRL-u o takich rodzicach, jakich mieli Albert i Sandra, marzyło wielu z nas (NAS, urodzonych mniej więcej w tym samym okresie). Dwupoziomowe mieszkanie w Warszawie pełne...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zbiór opowiadań to chyba najbardziej ryzykowna forma publikacji, zarówno dla autora, jak i czytelnika. Nie da się uniknąć porównywania stopnia emocjonalnego zaangażowania w poszczególne historie. Jak w przypadku wielu innych zbiorów, tak i ten, zawiera w sobie takie treści, które w ogóle mnie nie zaciekawiły, ale są też takie, które zrobiły na mnie JAKIEŚ wrażenie, a to już COŚ.
Nie kupił mnie tani sentymentalizm „Kolorowej sukienki”, ale już „Groszkowe porsche” było tym typem historii, która jest kompletna i wciąga od pierwszego akapitu. Smaczku dodają tu wątki, które wiążą się z innym opowiadaniem, a już moment negocjacji, klasa sama w sobie, i jest zakończenie. Mocne. Nie da się ukryć, że prostacki humor rządzi, dlatego też „Niepotrzebnie polizałeś te majtki” wywołało uśmiech na moje twarzy, a to jakby nie było, jest emocją, dość przyjemną zresztą, i warto dozować ją sobie jak najczęściej. „Częściowo udane samobójstwo” jest perełką, która kończy to dzieło, i zostawia czytelnika z niezaspokojonym apetytem na więcej.
W „Mężczyźnie, który uderzy dziecko” nie ma wyjątkowości, nie ma wyszukanego języka ani puent, które zmieniają życie. Przedstawiony świat jest mocno współczesny, a poruszone tematy można sklasyfikować od tych ważnych po banalne, są po prostu częścią bytu tu i teraz. Całość jednak jest spójna i czyta się to naprawdę przyjemnie. Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o wydaniu, które na myśl przywodzi mi książki Państwowego Instytutu Wydawniczego, innymi słowy — klasa. Za projekt okładki odpowiada niezawodny Łukasz Piskorek.
IG @angelkubrick
Zbiór opowiadań to chyba najbardziej ryzykowna forma publikacji, zarówno dla autora, jak i czytelnika. Nie da się uniknąć porównywania stopnia emocjonalnego zaangażowania w poszczególne historie. Jak w przypadku wielu innych zbiorów, tak i ten, zawiera w sobie takie treści, które w ogóle mnie nie zaciekawiły, ale są też takie, które zrobiły na mnie JAKIEŚ wrażenie, a to już...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10-27
Do trzynastego roku życia była jedynaczką, której rodzice zapewniali wszystko, co najlepsze, od szkoły, po ubrania, zabawki, dom, wakacje, o czym by nie pomarzyła, miała to. Los jednak potrafi płatać okrutne figle. Pewnego dnia dziewczyna zostaje spakowana i odstawiona do innego domu, z informacją, że właśnie tu mieszka jej prawdziwa rodzina. Matka, ojciec i rodzeństwo, dla wszystkich staje się nagle kolejną gębą do wykarmienia, tą obcą z miasta, która nawet nie potrafi oskubać kury. Z czasem zyskuje przydomek Arminuta i po szoku, który na moment zamglił jej myśli, próbuje na nowo ułożyć sobie świat. Dzień po dniu stara się dociec prawdy. Dlaczego została oddana, kto jest jej prawdziwą matką, co takiego zrobiła, że w jeden dzień straciła wszystko, co kochała. Prócz tego musi stawić czoła nowym problemom, w tym szkole i starszym braciom, którzy nie widzą w niej siostry... Każda strata boli, jednocześnie pojawia się coś nowego, dotychczas nieznanego. Nowe uczucia buzują w młodym ciele. Najsilniejsza okazuje się miłość do młodszej siostry, która, choć ma tylko dziesięć lat, daje się poznać jako zadziorna, pewna siebie i silna istota.
Jak potoczą się losy Arminuty? Koniecznie sięgnijcie po książkę „Porzucona córka”. Niezwykle esencjonalna powieść o rodzicielstwie, dorastaniu, stracie, seksualności, która wypełni czytelnika emocjami i smakami Abruzji. W 2021 roku na podstawie powieści Donatelli Di Piertaantonio nakręcono film: „Oddana dziewczyna”, który zdobył nagrodę za najlepszy scenariusz adaptowany. Nie mogę doczekać się seansu, bo klimat jest obiecujący.
IG @angelkubrick
Do trzynastego roku życia była jedynaczką, której rodzice zapewniali wszystko, co najlepsze, od szkoły, po ubrania, zabawki, dom, wakacje, o czym by nie pomarzyła, miała to. Los jednak potrafi płatać okrutne figle. Pewnego dnia dziewczyna zostaje spakowana i odstawiona do innego domu, z informacją, że właśnie tu mieszka jej prawdziwa rodzina. Matka, ojciec i rodzeństwo, dla...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10-22
Nie możesz wrócić, jeśli nie masz do czego wracać — śpiewa Willy Vlautin, wieloletni lider, gitarzysta i tekściarz zespołu Richmond Fontaine, którego teraz, dzięki @wydawnictwoczarne poznajemy jako autora powieści. „Zawsze przychodzi noc” pokazuje, czym naprawdę jest amerykański sen, z czym mierzy się człowiek, którego przemieliło życie, który mimo wielu upadków, wciąż podejmuje próbę podniesienia się z kolan.
Lynette jest młodą kobietą, która przeszłością mogłaby obdzielić kilka postaci. Pracuje na dwa etaty, aby utrzymać dom, starszego brata z niepełnosprawnością i matkę, która teoretycznie pracuje, jednak najczęściej siedzi pod elektrycznym kocem, wpatrzona w telewizor, otoczona chmurą śmierdzącego dymu tytoniowego. Ocena postaci narzuca się sama, jednak autor kawałek po kawałku, odsłania urywki ich życia, rzucając światło na przyczyny ich skomplikowanej relacji. Marzeniem Lynette jest kupno domu, w którym mieszkają. Kiedy wszystko wydaje się ustalone, przychodzi dzień, w którym zmienia się wszystko. Kolejne czterdzieści osiem godzin to będzie prawdziwy rollercoaster emocji, który przetoczy się nie tylko przez głównych bohaterów tej powieści.
Vlautin pisze do bólu szczerze. Autentyzm jest jego mocną stroną. Dialogi czasem ranią niczym nóż. Wiązanie końca z końcem, samotne rodzicielstwo, ogromne koszty leczenia, bezdomność, narkotyki, nielegalne interesy czy prostytucja, to tylko niektóre elementy amerykańskiej rzeczywistości, z którą mierzy się wiele milionów mieszkańców tego kraju. Autor wiernie to oddaje na kartach swojej powieści. To nie jest łatwa lektura, momentami przytłacza beznadzieją, często złości, ale to są emocje, które czujemy naprawdę, czytając „Zawsze przychodzi noc”. Czy Lynette będzie miała do czego wracać? Przekonajcie się sami. Polecam.
IG @angelkubrick
Nie możesz wrócić, jeśli nie masz do czego wracać — śpiewa Willy Vlautin, wieloletni lider, gitarzysta i tekściarz zespołu Richmond Fontaine, którego teraz, dzięki @wydawnictwoczarne poznajemy jako autora powieści. „Zawsze przychodzi noc” pokazuje, czym naprawdę jest amerykański sen, z czym mierzy się człowiek, którego przemieliło życie, który mimo wielu upadków, wciąż...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-08-23
Każdy z nas ma w życiu taki moment, do którego chętnie by wrócił, żeby powiedzieć, to co nie wybrzmiało, a powinno, żeby móc zobaczyć jakąś osobę, żeby ostatni raz ją przytulić, lub inaczej pożegnać. Jest gdzieś w zaułkach Tokio mała kawiarnia ukryta w podziemiach, gdzie taka podróż jest możliwa, wszystko dzięki odpowiednio zaparzonej kawie, którą serwują swoim gościom właściciele. Tylko sama chęć powrotu to za mało, większym problemem, niż sama podróż w czasie, jest znalezienie w sobie odwagi, by powiedzieć to, co trzeba powiedzieć. „Zanim wystygnie kawa” to historia o relacjach, dlatego też jest tak pozytywnie odbierana, gdyż większość z nas może w tych opowiadaniach znaleźć jakąś cząstkę ze swojego życia. Pytanie, czy odważylibyśmy się wrócić do przeszłości...
Toshikazu Kawaguchi wspaniale oddał klimat nie tylko samego wnętrza kawiarni (światło w kolorze sepii, ciemnozielone krzesła, chłód podziemi, unoszący się dym z papierosów pomieszany z aromatem świeżej kawy), ale też wręcz mistrzowsko nakreślił tych kilka postaci, które pojawiają się w poszczególnych opowiadaniach. To gorączkowe poszukiwanie męża, ta japońska powściągliwość w wyrażaniu uczuć, ta prostota i minimalizm robią wrażenie. Dla tego klimatu warto sięgnąć po tę lekturę, by przekonać się, czy taka proza przypadnie Wam go gustu. Na marginesie, nie czytajcie jej w autobusie czy pociągu, ta książka wymaga wyciszenia i spokoju, i aromatu świeżo zaparzonej kawy :) Ta podróż w czasie była bardzo pouczająca.
IG @angelkubrick
Każdy z nas ma w życiu taki moment, do którego chętnie by wrócił, żeby powiedzieć, to co nie wybrzmiało, a powinno, żeby móc zobaczyć jakąś osobę, żeby ostatni raz ją przytulić, lub inaczej pożegnać. Jest gdzieś w zaułkach Tokio mała kawiarnia ukryta w podziemiach, gdzie taka podróż jest możliwa, wszystko dzięki odpowiednio zaparzonej kawie, którą serwują swoim gościom...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-05-24
Orson w cichym zawstydzeniu oznajmia bliskim, że nie zamierza odprawić swojego rytuału. Rodzina szykująca się na najważniejszą uroczystość w całym życiu wujka, odczuwa coraz większą konsternację, a nawet złość. Tymczasem ten w najlepsze przesiaduje w parku, czerpiąc przyjemność z trzymanego w gołych dłoniach ciepłego, papierowego kubka z kawą. Celebruje chwilę. W świecie równoległym rządzą kobiety. Mężczyźni trzymani są w menażeriach na wypadek awarii urządzeń sztucznego zapładniania. Pragnienie bycia matką to drogie marzenie. Na szczęście można kupić godzinę miłości z facetem. Kolejny świat bombarduje nazwami znanych marek, każda z nich może być sponsorem wesela, bo to coś, na co normalnie nie można sobie pozwolić. Jaką cenę płaci się za podpisanie cyrografu? Jak żyć z zaprogramowanym mózgiem? Pytania, setki pytań ciśnie się na usta po skończeniu opowiadań młodego, amerykańskiego pisarza, Matthew Bakera.
„Odwiedź nas w Ameryce” zaskoczyło mnie pomysłem, konstrukcją, mieszanką gatunkową a przede wszystkim dobrym pisarstwem. Przyznam szczerze, że po lekturze pierwszego opowiadania zupełnie nie zaiskrzyło, natomiast przy każdym kolejnym miałam coraz większe oczy i coraz głośniej mówiłam „wow, to było dobre, naprawdę bardzo dobre!” Tak równego poziomu opowiadań dawno nie spotkałam. Najfajniejsze było to, że zupełnie nie miałam pojęcia, w którą stronę zmierzy autor, żeby mnie zaskoczyć, tymczasem on to robił ZA KAŻDYM RAZEM!
Pod satyrą i absolutną abstrakcyjnością tych historii kryje się prawdziwy obraz Ameryki, z wszystkimi jej ułomnościami, problemami i hypem wokół godnego życia, cokolwiek ta definicja oznacza. Nie pozwólcie sobie na przeoczenie tak dobrej książki!
IG @angelkubrick
Orson w cichym zawstydzeniu oznajmia bliskim, że nie zamierza odprawić swojego rytuału. Rodzina szykująca się na najważniejszą uroczystość w całym życiu wujka, odczuwa coraz większą konsternację, a nawet złość. Tymczasem ten w najlepsze przesiaduje w parku, czerpiąc przyjemność z trzymanego w gołych dłoniach ciepłego, papierowego kubka z kawą. Celebruje chwilę. W świecie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-01-05
Czasem jedno spotkanie po latach wywołuje erozję, która kończy się lawiną zmian. Nie inaczej stało się w życiu Javiera Mallarino, uznanego w kraju kolumbijskiego karykaturzysty, "sumienia narodu", którego czterdziestolecie pracy wieńczy wystawny benefis.
"Reputacje" Vasqueza to opowieść zarówno o władzy, jaką dają media, jak i o sile pamięci. O tym, jak ważna jest możliwość dzielenia się nią z innymi ludźmi, w różnych konfiguracjach emocjonalnych, przy okazji wielu sytuacji, które często wypływają dopiero w dalekiej przyszłości. Kiedy fragmentaryczne migawki przeszłości rozsypują się jak piach, potrzebna jest pomocna dłoń, która ułoży wspomnienia w kompletną całość.
Autor nasyca czytelnika treścią, która nie traci nic z siły przekazu. Nasuwa się pytanie, czy w dobie dzisiejszych mediów społecznościowych coś takiego jak reputacja ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie? Mallarino przez czterdzieści lat sądził, że tak, dziś jednak trudno odpowiedzieć na to jednoznacznie. Pióro Vasqueza jest lekkie, malownicze, a jednocześnie sprytnie kreśli wcale nie prosty w odbiorze obraz rzeczywistości, zdecydowanie warto się zapoznać a autorem.
IG @angelkubrick
Czasem jedno spotkanie po latach wywołuje erozję, która kończy się lawiną zmian. Nie inaczej stało się w życiu Javiera Mallarino, uznanego w kraju kolumbijskiego karykaturzysty, "sumienia narodu", którego czterdziestolecie pracy wieńczy wystawny benefis.
"Reputacje" Vasqueza to opowieść zarówno o władzy, jaką dają media, jak i o sile pamięci. O tym, jak ważna jest...
2021-12-31
Zanim pojawi się podsumowanie roku, to chciałabym pokazać tu książkę, która pozwala czytelnikowi na wejście w inną skórę, na poznanie mechanizmów kierujących osobą ze stwierdzonym zaburzeniem odżywiania, na zasmakowanie samotności, niezrozumienia i brutalności, które przekładają się sosem z autoagresji, jak kanapka z maka.
Bohaterką tej historii jest Nina, która wkracza w dorosłe życie, które wymaga dorosłych decyzji, tymczasem wciąż, nieustannie, w Ninie toczy się walka z samą sobą, ze swoim ciałem, z obrazem tego ciała, jaki dziewczyna nosi w głowie, z którym samotnie rozprawia się już od dzieciństwa. Czy trzeba umrzeć, by zacząć żyć po swojemu?
"Uwalnianie" to niezwykle esencjonalny debiut Igi Kowalskiej, być może na pierwszy rzut oka wydaje się nieco chaotyczny, ale to tylko jeszcze bardziej uwypukla bałagan w głowie głównej bohaterki, która powoli próbuje się z niego uwolnić.
Chciałam zamknąć ten rok właśnie tą książką, bo doskonale koresponduje ona z inną, przeczytaną parę miesięcy temu, której tematyka jest dość zbliżona, choć efekty zaburzeń biegunowo inne. Mam tu na myśli "Głód. Pamiętnik (mojego) ciała" Roxane Gay. To, co łączy obie książki bardzo wyraźnie, to brak szacunku dla swojego ciała, przejawiające się bezmyślnym często oddawaniem siebie innym, mam tu na myśli stosunki czysto fizyczne. Obie bohaterki karały swoje ciało nie tylko swoimi decyzjami, ale też pozwalały na to inny ludziom. Bardzo smutne to jest i tylko potwierdza fakt, że nie radzimy sobie z emocjami, potrzebujemy zrozumienia, wyjaśnienia, rozmowy, przede wszystkim rozmowy. I szacunku. Polecam!
IG @angelkubrick
Zanim pojawi się podsumowanie roku, to chciałabym pokazać tu książkę, która pozwala czytelnikowi na wejście w inną skórę, na poznanie mechanizmów kierujących osobą ze stwierdzonym zaburzeniem odżywiania, na zasmakowanie samotności, niezrozumienia i brutalności, które przekładają się sosem z autoagresji, jak kanapka z maka.
Bohaterką tej historii jest Nina, która wkracza w...
2021-12-23
Z książką Aleksandry Zbroi jest jak z biednym i bogatym, albo najedzonym i głodnym. Nikłe są szanse na zrozumienie przez tych, którzy w życiu nie doświadczyli strachu, wstydu i bólu, jaki powoduje uzależnienie rodzica/ów, i że te emocje są stale obecne, nawet jeśli nałogowiec zniknie z drogi DDA.
"Mireczek" jest głosem milionów obywateli tego kraju, i będzie głosem dla kolejnych pokoleń, bo alkohol płynie tu strumieniami (ten, kto wymyśla promocje w takiej Biedronce — 10 piw + 10 gratis — powinien stanąć przed sądem w Strasburgu).
Autorka tej porażającej patoopowieści odważyła się sięgnąć w swoją przeszłość, co na pewno nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń, a nawet posunęła się krok dalej, w przeszłość swojego ojca, pozwalając i sobie, i nam czytelnikom domniemać, w którym momencie człowiek zmienia się w potwora, bardziej lub mniej tego świadom.
Podziwiam Aleksandrę za umiejętność ubrania w słowa najstraszniejszych obrazów z dzieciństwa, do których normalnie nikt nie ma woli ani ochoty wracać. Za spokojne przelanie na papier najczarniejszych emocji, które mogą być powielane w nieskończoność i tak zawsze będą idealną kalką dla każdego dorosłego dziecka alkoholika. Oby jak najmniej dzieci musiało samodzielnie uciekać z domu, mając zaledwie trzy latka, oby jak najmniej dzieci mając lat osiem, stało boso o pierwszej w nocy na zimnej klatce schodowej starej kamienicy, i krzyczało o pomoc, bo pijany ojczym i pijana matka po radosnej libacji przeszli do bicia i duszenia do nieprzytomności. Oby takiemu dziecku ktoś k*** otworzył...
Z książką Aleksandry Zbroi jest jak z biednym i bogatym, albo najedzonym i głodnym. Nikłe są szanse na zrozumienie przez tych, którzy w życiu nie doświadczyli strachu, wstydu i bólu, jaki powoduje uzależnienie rodzica/ów, i że te emocje są stale obecne, nawet jeśli nałogowiec zniknie z drogi DDA.
"Mireczek" jest głosem milionów obywateli tego kraju, i będzie głosem dla...
Artangel (i to nie jestem ja :D, żałuję) to angielska instytucja charytatywna, która od 1985. roku wspiera wszelkiej maści sztuki współczesne. Tam właśnie narodził się pomysł na projekt, który ochrzczono mrocznym mianem „Nights of London”. Miał on za zadanie wydobyć na przysłowiowe światło dzienne tych mieszkańców, którzy pracując nocą, wspierają codzienną egzystencję tych pracujących za dnia. Projekt wsparli muzycy, dźwiękowcy z pirackiej stacji, artyści kabaretu, ekspert w dziedzinie życia nietoperzy, fotograficy i pisarz, którego książkę trzymam właśnie w ręku. Co by nie powiedzieć „Miasto nocą” to nie tylko obraz Londynu po zmroku, ale arcyciekawy dytyramb na cześć wszechobecnej śmierci, którą właśnie nocą widać jakby jakoś bardziej...
Filmowo się zaczyna, bo oto autor roztacza przed czytelnikiem wizję oświetlonych arterii miasta widzianych z lotu ptaka, ale to tylko chwilowe piękno, bo kiedy zejdzie się na ziemię, a potem jeszcze niżej, stres, mrok, rozbite marzenia, odór odpadów i ludzkiego mięsa atakuje odbiorcę z mocą tsunami.
Nocne życie miasta to zrytualizowane rozpasanie i złudne uczucie wolności. W tonach śmieci zbieranych nocami nie czuje się dobrobytu, lecz brak poczucia sensu i proporcji. Stale postępująca gentryfikacja zmienia charakter przestrzeni publicznej. Wydaje się, że niezmiennym punktem na mapie tej metropolii jest Tamiza, ale nawet tam czai się śmierć. Szczątki ludzkich zwłok wyłowione z otchłani nie dziwią już nikogo. Z wielu form życia i nieżycia wyplatany jest ten londyński kobierzec, a dlaczego warto go poznać?
Sukhdev Sandhu jest profesorem nadzwyczajnym literatury angielskiej i dyrektorem Centrum Humanistyki Eksperymentalnej, estetyka jego wypowiedzi wprost pieści zmysły. Cenne jest to literackie spotkanie. Tę akurat książkę czytałam dwa razy, tak bardzo mi się spodobała. I Wam serdecznie polecam.
IG @angelkubrick
Artangel (i to nie jestem ja :D, żałuję) to angielska instytucja charytatywna, która od 1985. roku wspiera wszelkiej maści sztuki współczesne. Tam właśnie narodził się pomysł na projekt, który ochrzczono mrocznym mianem „Nights of London”. Miał on za zadanie wydobyć na przysłowiowe światło dzienne tych mieszkańców, którzy pracując nocą, wspierają codzienną egzystencję tych...
więcej Pokaż mimo to