-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać445
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2023-10-05
2021-02-06
2020-09-28
2018-12-23
2018-04-08
2017-02-17
2017-01-24
2017-01-21
Książka trochę zapomniana, niepozorna, przez którą przebrnąć można w jedno, maksymalnie dwa popołudnia jest usiana przezabawnymi anegdotami i komicznymi obserwacjami życia, które są uniwersalne i aktualne. Nawet teraz chce mi się śmiać, gdy przypomnę sobie słowa jednego z bohaterów: „Lubię pracę, ona mnie fascynuje. Mogę siedzieć i patrzeć na nią godzinami”. Jerome K. Jerome udowadnia, że można komuś wytknąć jego wady, nie obrażając go. Wręcz przeciwnie, wskazanie palcem czyichś przywar może wywołać u wszystkich zainteresowanych salwy śmiechu. Uwielbiam tę książkę. W pełni wpisuje się w moje poczucie humoru i wiem, że gdybym wyruszyła w taką podróż z moimi znajomymi, mogłaby wyglądać równie komicznie. Polecam.
www.NiebieskaObwoluta.blogspot.com
Książka trochę zapomniana, niepozorna, przez którą przebrnąć można w jedno, maksymalnie dwa popołudnia jest usiana przezabawnymi anegdotami i komicznymi obserwacjami życia, które są uniwersalne i aktualne. Nawet teraz chce mi się śmiać, gdy przypomnę sobie słowa jednego z bohaterów: „Lubię pracę, ona mnie fascynuje. Mogę siedzieć i patrzeć na nią godzinami”. Jerome K....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-11-06
„Kto błaga o cokolwiek, ten w istocie nie żyje.”
Paderewski urządza polityczne dyskusje, a kobiety uzyskały prawa wyborcze na mocy dekretu Piłsudskiego. Zaczęto formować polską policję kobiecą. Na Boga, kto wpadł na tak idiotyczny pomysł - pomyślała opinia publiczna. To wszystko przez Ligę Narodów, która coraz bardziej naciskała na państwa członkowskie, aby utworzyły struktury do walki z handlem dziećmi i kobietami. Handel żywym towarem to jedno, rozwój grup przestępczych, które powstają niczym grzyby po deszczu, to z kolei druga choroba tocząca stolicę. Na plan pierwszy wychodzą Bannicy, którzy swoją nazwę zawdzięczają temu, że swoich wrogów skazują na śmierć topiąc ich w baniach. Dźwięki jazzu wyłaniające się z papierosowego dymu, hektolitry dobrego alkoholu, zapadające w pamięć występy Pogorzelskiej i Bodo oraz gangi próbujące działać na wzór włoskich mafii. Oto klimat książki Remigiusza Mroza.
W tym wszystkim znalazło się miejsce dla jednego, wyjątkowego bohatera - Ernesta Wilmańskiego. Były pięściarz przyjechał do stolicy, aby na zawsze zerwać z tajemniczą wileńską przeszłością, a wpadł w szpony jednego z największych warszawskich gangów przez swój altruizm i jeden wielki przypadek. Wilmański to postać niezwykle charakterystyczna. Mężczyzna zdecydowany, silny, wręcz nie do zniszczenia. Kiedy wydaje nam się, że już na pewno nie znajdzie wyjścia z tarapatów, ten zaskakuje nas błyskawiczną reakcją. Wilmański to bohater, dzięki któremu na skórze czuje się dreszczyk emocji, a w głowie ciągłe zaskoczenie i podziw. Ernest błyskawicznie wspina się po gangsterskiej drabinie. Jest wyjątkowy i nie daje o tym ani na moment zapomnieć.
Remigiusz Mróz stworzył wciągającą powieść, która niewątpliwie oddaje klimat Warszawy z ubiegłego wieku. Opowiedział w niej o sytuacji kobiet po pierwszej wojnie światowej, o nastrojach społecznych i o formowaniu policji kobiecej. Zarówno wątki oparte na faktach jak i gangsterskie potyczki - zbudowane bardziej na samej wyobraźni - niosą kawał wielowarstwowej historii, ponadczasowe zasady i kryminalny dreszczyk. „Świt, który nie nadejdzie” to przede wszystkim wykreowany świat, w którym dużą rolę odkrywa nasza wyobraźnia. Autor pozostawił nam w tej książce szerokie pole do popisu, a dedykując ją wszystkim blogerom sprawił, że każda cegiełka, którą dokładamy do domu o nazwie Blogosfera, nie jest mu obojętna. Gorąco polecam tę książkę.
www.NiebieskaObwoluta.blogspot.com
„Kto błaga o cokolwiek, ten w istocie nie żyje.”
Paderewski urządza polityczne dyskusje, a kobiety uzyskały prawa wyborcze na mocy dekretu Piłsudskiego. Zaczęto formować polską policję kobiecą. Na Boga, kto wpadł na tak idiotyczny pomysł - pomyślała opinia publiczna. To wszystko przez Ligę Narodów, która coraz bardziej naciskała na państwa członkowskie, aby utworzyły...
2016-08-24
2016-08-21
„Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” to mistrzowski kryminał trzymający w napięciu, po którego przeczytaniu nie ma się wątpliwości, czy sięgnąć po kontynuację. Mikael i Lisbeth przechodzą wielką przemianę, a ich prywatne życie jest dla mnie wielkim znakiem zapytania, który mam nadzieję odkryję w „Dziewczynie, która igrała z ogniem”. Na tak rozbudowaną i genialną pod względem stylu powieść czeka się pół czytelniczego życia.
Depresyjna, chłodna, oszczędna - skandynawska. Polecam i jednocześnie nie mówię ostatniego słowa. To dopiero początek historii.
www.NiebieskaObwoluta.blogspot.com
„Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” to mistrzowski kryminał trzymający w napięciu, po którego przeczytaniu nie ma się wątpliwości, czy sięgnąć po kontynuację. Mikael i Lisbeth przechodzą wielką przemianę, a ich prywatne życie jest dla mnie wielkim znakiem zapytania, który mam nadzieję odkryję w „Dziewczynie, która igrała z ogniem”. Na tak rozbudowaną i genialną pod...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05-15
Są książki, po których przeczytaniu ma się kaca przez tydzień, a nawet i jeden dzień dłużej. Uczucie to mogą wzmocnić wypadające kartki, zniszczona okładka i zapach kilku dobrych dekad w antykwariacie. Właśnie taki egzemplarz „Folwarku zwierzęcego” znalazł się moich dłoniach. Jedno z najważniejszych dzieł Orwella, a może i nawet w dziejach literatury. Klasyk i utwór totalnie ponadczasowy będący rozdzierającym krzykiem na widok totalitaryzmu.
Zwierzęta hodowlane wyganiają ludzi, a przede wszystkim swojego pana i właściciela - Jones'a i same zaczynają rządzić folwarkiem, który z czasem zmienia nazwę z dworskiego na zwierzęcy. Fabuła rodem z bajki - zwierzęta mając przed oczami wizje krasomówczego knura Majora postanawiają przejąć gospodarstwo. Wypisanych na ścianie obory siedem zasad wspólnego życia zdają się być początkiem idylli i codzienności, jakiej wcześniej zwierzęta nie miały okazji zasmakować. Co jeśli jednak przywódcy rewolucji zechcą naginać albo zwyczajnie łamać prawo wyłącznie dla własnych korzyści? Czy jeśli planowana idylla okaże się wielkim rozczarowaniem można się wycofać i wrócić do poprzedniego stanu? Czy w końcu można zabrać władzę tym, którzy zdążyli się nią zachłysnąć?
„Folwark zwierzęcy” to dzieło ku przestrodze. Słodko-gorzka satyra na rewolucję rosyjską, ale i współczesne dążenia do władzy. Pod osłoną pozornie niegroźnych, głupich zwierząt Orwell dobitnie ukazał jak można nieświadomie udzielić przyzwolenia na rozwój totalitaryzmu. Głupota przeradza się w cierpienie, a propaganda w terror. Potrzeba władzy sprawia, że owe zwierzęta, pozornie tak ludzkie, współczujące, wrażliwe na cierpienie, tak ciemiężone przez poprzedniego właściciela, same gotują sobie piekło na ziemi.
Władza jest narkotykiem, po jego zażyciu człowiek traci ludzkie odruchy - to próbował przekazać nam Orwell w „Folwarku zwierzęcym”. Tak mało stron, tak wiele treści, tak wiele spojrzeń na terror - zarówno od strony ofiar, jak i stosujących przemocy. Polecam.
www.NiebieskaObwoluta.blogspot.com
Są książki, po których przeczytaniu ma się kaca przez tydzień, a nawet i jeden dzień dłużej. Uczucie to mogą wzmocnić wypadające kartki, zniszczona okładka i zapach kilku dobrych dekad w antykwariacie. Właśnie taki egzemplarz „Folwarku zwierzęcego” znalazł się moich dłoniach. Jedno z najważniejszych dzieł Orwella, a może i nawet w dziejach literatury. Klasyk i utwór...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-02-11
„Gniew”, który przez dłuższy czas funkcjonował w zapowiedziach jako „Na czerwonej ziemi”, przenosi nas do Olsztyna. Stolica województwa warmińsko-mazurskiego ma w sobie zdecydowanie mniej uroku od Sandomierza, co więcej pozbawiona jest też przebojowości Warszawy. Szacki też jakby wyzuty jest ze swojego prokuratorskiego uroku.
Sam kryminał to jednak kawał świetnie opisanej i obfitującej w nieoczekiwane zwroty historii.
* * *
Ani „Na czerwonej ziemi”, ani tak naprawdę „Gniew” nie oddają w pełni charakteru tego, co czytelnik znajdzie w książce. Podczas czytania przyszedł mi do głowy pomysł na tytuł: „Polowanie na Szackiego” i ilekroć pomyślę sobie o książce Zygmunta Miłoszewskiego, mam przed oczami to sformułowanie.
Nie da się ukryć, że „Gniew” jest powieścią wyczekiwaną. Jednocześnie niosącą ze sobą pewne nadzieje, że może intryga zawarta na stronach tej książki nie będzie jednocześnie ostatnim dochodzeniem Teodora Szackiego. Nic z tych rzeczy. Pomimo imponującej fabuły czas wrócić na ziemię i pogodzić się z myślą, że tak jak niegdyś Artur Conan Doyle, tak dzisiaj Zygmunt Miłoszewski ogłosił koniec przygód swojego bohatera.
Niecodzienne odkrycie
Akcja „Gniewu” toczy się w 2013 roku. 25 listopada prokurator zostaje wezwany w okolice szpitala miejskiego, gdzie ulokowany jest zrujnowany bunkier. W czasie robót drogowych odnaleziono tam ludzki szkielet. Teodor Szacki po krótkiej analizie miejsca tajemniczego znaleziska, równie szybko zamyka sprawę, uznając że ofiarą jest pewnie kolejny Niemiec z czasów wojny. Jakież jest jego zdziwienie, gdy okazuje się, że zwłoki należą do mężczyzny, który jeszcze tydzień temu miał się całkiem dobrze. Kto mógł dopuścić się tak straszliwej zbrodni? Kto był zdolny zamienić człowieka w stertę kości i kosteczek, z zegarmistrzowską precyzją dbając, by każda z nich znalazła się w miejscu odkrycia.
Ponure miasto
Sandomierzem mogliśmy się zachwycać, choć pewnie dla Teodora Szackiego był on namiastką końca świata. Warszawę mogliśmy znieść - w końcu to stolica, ale opis Olsztyna, którego na co dzień doświadcza „prokurator” wiąże się tylko i wyłącznie z chęcią „puszczenia pawia w przestrzeń publiczną”. Miejscem akcji jest ponure miasto, którego zabudowa pozostawia wiele do życzenia. Szacki zdecydowanie nie może pogodzić się z tym, jak współcześni budowniczy zmasakrowali ostoję cywilizacji północno-wschodniej Polski.
Odmieniony Teo
W życiu Szackiego zmieniło się nie tylko miejsce pracy, ale przede wszystkich nastąpiła pewna stabilizacja w życiu prywatnym. W książce „Gniew” Teo okazuje się być kandydatem na przyszłego męża, ale i realizuje się jako ojciec. W ostatnim tomie trylogii znalazło się sporo miejsca dla córki prokuratora - Heleny, która okazuje się być istną kopią swojego ojca.
Zmian jest sporo, jednak nie da się ukryć, że to właśnie warstwa obyczajowa „Gniewu” wypada prawdopodobnie najsłabiej w porównaniu z poprzednimi częściami cyklu. Ciężko określić, czy Szacki w tej części jest człowiekiem mniej odważnym, bardziej smutnym, a może wypełnionym czymś na kształt smutku przemijania. Co więcej dialogi między bohaterami bywają płytkie i tak naprawdę niewiele wnoszące do całości.
Rozczarowanie?
Analizując „Gniew” okazuje się, że można znaleźć w tej książce sporo powodów, aby „powybrzydzać”, wynika to z pewnością z tego, że Zygmunt Miłoszewski w poprzednich częściach bardzo wysoko postawił poprzeczkę. Jest jednak coś w narracji, stylu, przekazie tego autora, co wciąga, satysfakcjonuje i daje poczucie czytelniczej uczty.
To, co wyróżnia książkę „Gniew” od poprzedniczek to nastrój - pełen smutku, goryczy, złości. Atmosfera tej powieści budzi grozę, a gdybyśmy chcieli przełożyć to na kolory, byłby to obraz w odcieniach szarości i czerni. „Gniew” jest dużo bardziej dramatyczny. To, co dzieje się na końcu książki może wyprowadzić z równowagi najbardziej spokojnego czytelnika, a samo zakończenie posiada moc zdezorientowania nawet największego fana powieści Zygmunta Miłoszewskiego. Czy czuję się rozczarowana z powodu zakończenia?
Raczej nie.
Ale zaskoczona - owszem. Życzę Wam i sobie wielu tak wciągających książek.
Do widzenia Panie Szacki.
www.NiebieskaObwoluta.blogspot.com
„Gniew”, który przez dłuższy czas funkcjonował w zapowiedziach jako „Na czerwonej ziemi”, przenosi nas do Olsztyna. Stolica województwa warmińsko-mazurskiego ma w sobie zdecydowanie mniej uroku od Sandomierza, co więcej pozbawiona jest też przebojowości Warszawy. Szacki też jakby wyzuty jest ze swojego prokuratorskiego uroku.
Sam kryminał to jednak kawał świetnie opisanej...
2015-07-19
„Odette i inne historie miłosne” to zbiór ośmiu opowiadań autorstwa Érica-Emmanuela Schmitta - prawdopodobnie najbardziej znanego czytelnikom, współczesnego filozofa, autora sztuk teatralnych i wielu książek. Ten twórca pochodzący z Francji skradł niegdyś i moje serce. Głównie z tego powodu co jakiś czas wracam do jego dzieł i szukam w nich czegoś w rodzaju odpoczynku, relaksu dla umysłu i wytchnienia.
Nieprzypadkowo napisałam, że powracam do jego dzieł, bo tak naprawdę „Odette i inne historie miłosne” ujrzały światło dzienne już w 2006 roku. Polscy czytelnicy mogli przeczytać je dzięki Wydawnictwu Znak już w 2009 roku - dokładnie 9 lutego. Teraz „Odette...” i jej „towarzyszki” powracają. Nowe, odświeżone, w całkiem innej szacie graficznej dostępne od 22 czerwca 2015.
W takiej odsłonie skusiły i mnie. Dzisiaj opowiem Wam o nich nieco więcej, niż głosi tylko okładkowa rekomendacja.
Choć już w samym tytule została szczególnie podkreślona rola jednego z ośmiu opowiadań tworzących całe dzieło Schmitta, to tak naprawdę te „inne historie”, to nie żadne błahostki - nie dajcie się zwieść. „Odette i inne historie miłosne”, to przede wszystkim epizody wyciągnięte z najciemniejszych zakamarków babcinych szaf, których z chęcią posłuchalibyśmy w klimatycznej scenerii. Żaden z nich nie może istnieć samotnie. Zebrane tworzą interesującą całość, która może spodobać się bardzo różnym czytelnikom.
Teksty francuskiego pisarza prezentują cały wachlarz historii. Gdyby można było opisać je kilkoma przymiotnikami, powiedzielibyśmy że są kobiece, liryczne, filozoficzne. Éric-Emmanuel Schmitt przedstawia nam różne wizje kobiet i pozwala nam doświadczyć skrajnych ludzkich charakterów.
Pierwsze opowiadanie zatytułowane „Wanda Winnipeg” opowiada o słodkim, jednocześnie w sposób żałosny - ślepym - poddaństwie mężczyzny wobec kobiety. To także historia pokazująca jak człowiek przez całe życie pragnie być zauważony przez innych, a nie chce być tylko i wyłącznie cieniem. „Piękny deszczowy dzień” to przemiana pod wpływem miłości. Miłość może mieć różne oblicza, ale prawie zawsze sprawia, że umysł podlega ewolucji. Najbardziej poruszająca okazała się historia pt. „Obca” prezentująca jak wiek i choroba trawi ludzkie ciało. Chora na Alzheimera kobieta, myli własne odbicie w lustrze z wyimaginowanym intruzem. Gdzieś pomiędzy tymi historiami przewija się nuta sztuki. Szczególnie pokazane jest to w opowiadaniu „Falsyfikat”, gdzie nieświadomie, w akcie zemsty, jednej z bohaterek zostaje podarowany obraz i zamiast stać się jej zgubą, okazuje się być biletem do lepszej przyszłości.
„Wszystko czego potrzeba do szczęścia” czyli piąty epizod z książki, który według mnie odpowiada na pytanie, czy ukochaną osobą możemy dzielić się z innymi. Historia „Bosej księżniczki” to opis krótkiego miłosnego uniesienia tytułowej postaci, w której żyłach tak naprawdę nie płynęła nawet kropla książęcej krwi. Tym samym dochodzimy do „Odette Jakkażda” czyli czterdziestoletniej wdowy zachwyconej książkami pewnego pisarza. Zwieńczenie zbioru Schmitta stanowi opowiadanie „Najpiękniejsza książka świata” - czy nazwalibyście tak książkę kulinarną?
Dobrze jest czasem porzucić obszerne tomiszcza na rzecz czegoś delikatniejszego. Lekki styl francuskiego autora wciąga i relaksuje tych, którzy są żądni odpoczynku. „Odette...” dawkowałam jak lek, a nie wypiłam jednym łykiem i stąd też wydaje mi się, że w pełni poczułam klimat tych historii.
Prawdę mówiąc, nie znalazłam tu aż tylu fantastycznych cytatów, jak na przykład w „Napoju miłosnym”, ale książkę z pewnością mogę polecić. Ci, którzy kiedyś czytywali Schmitta, znajdą jego nowe oblicze. A Ci, którzy spoglądają na niego, jak na kogoś obcego - może ta książka sprawi, że pobiegną do księgarni po kolejne.
„On majaczy, ten emeryt! W tym tempie za trzy miesiące okaże się, że mieszkaliśmy w Weronie, on miał na imię Romeo, a ja Julia!”
www.NiebieskaObwoluta.blogspot.com
„Odette i inne historie miłosne” to zbiór ośmiu opowiadań autorstwa Érica-Emmanuela Schmitta - prawdopodobnie najbardziej znanego czytelnikom, współczesnego filozofa, autora sztuk teatralnych i wielu książek. Ten twórca pochodzący z Francji skradł niegdyś i moje serce. Głównie z tego powodu co jakiś czas wracam do jego dzieł i szukam w nich czegoś w rodzaju odpoczynku,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-07-03
„Nazwa wyszła od Freddiego - powiedział Roger Taylor w 1974 roku. - Symbolizowała kręgi towarzyskie, w których się obracaliśmy, gdy pracowaliśmy razem na Kensington Market. Zbierała się tam dość ekscentryczna grupka ludzi. Wielu z nich było gejami, wielu udawało gejów i ta nazwa po prostu pasowała...”
Słucham „Killer Queen” i uświadamiam sobie, że jestem reprezentantką kolejnego (i to nie ostatniego) pokolenia wsłuchującego się w muzykę zespołu Queen. Zespołu, który stał się legendą, fenomenem, mega sukcesem, a do tego grupą prowadzącą działalność artystyczną do dnia dzisiejszego.
Jeśli wydawało Ci się, że po przesłuchaniu płyt i obejrzeniu kilku dokumentów na temat Queen wiesz o nich wszystko, to książka Marka Blake'a udowodni Ci, jak bardzo się myliłeś.
„Królewska historia” to nie pierwsza biografia stworzona przez Marka Blake'a. Tak naprawdę autor zasłynął z niezwykle cenionej w muzycznym świecie książki „Pink Floyd. Prędzej świnie zaczną latać”. Przekazując w nasze ręce biografię zespołu Queen, szokuje nas treścią wspomnień, które dopiero teraz ujrzały światło dzienne i faktów, których nikt wcześniej nie miał szansy poznać.
Autor przez kilka ostatnich lat kolekcjonował szczątki informacji, by móc z nich złożyć całość, od której ciężko się oderwać. Taką właśnie opowieścią jest „Królewska historia”. Szczegółowa, dogłębna, dopracowana z zegarmistrzowską precyzją, która bywa nudna, ale ostatecznie tworzy kompletną historię, którą trudno w jakikolwiek sposób ulepszyć.
Co znajdziecie w tej książce? Przede wszystkim jest to encyklopedia dokonań zespołu Queen, ale również działalność jego muzyków z okresu przed stworzeniem legendarnej formacji. Nie zabraknie tu bogatych życiorysów Freddiego Mercury'ego, Johna Deacona, Rogera Taylora, Briana Maya, a także wszystkich tych, którzy nawet tylko przez chwilę mieli do czynienia z zespołem. Książka, która została wydana pod skrzydłami Programu Trzeciego Polskiego Radia posiada również wkładkę, składającą się z ośmiu stron kolorowych zdjęć. Wydana w twardej, białej oprawie, ze złotymi literami sprawia wrażenie biblii dla prawdziwych fanów.
Wnioski jakie sama wyciągnęłam po przeczytaniu tej książki są takie, że zespół Queen był skłonny do ciągłych konfliktów. Tak naprawdę połączył cztery różne osoby, z czterema różnymi spojrzeniami na przyszłość, karierę i muzykę. Mimo tych wielkich różnic udało im się wspólnie osiągnąć ogromny sukces. Dlaczego? Ponieważ nawet jeśli inaczej interpretowali słowo muzyka, w ostatecznym rozrachunku kochali ją ponad wszystko. Próby zaistnienia Queen zostały bardzo dokładnie uchwycone w książce Marka Blake'a. W równie ciekawy sposób potrafił oddać ich wkroczenie na scenę, działalność artystyczną jak i to, co po nich zostało dzisiaj.
Książka Marka Blake'a nie próbuje nikogo rozgrzeszać, a tłumaczy jedynie powody wyboru takiej, a nie innej ścieżki muzycznej. Freddie Mercury, czyli złota wizytówka Queen nie został tutaj „wyniesiony na ołtarze”. Powiedziałabym nawet, że ukazany na równi z innymi członkami zespołu. Jednak ze względu na swój sposób bycia i udało mu się wyjść przed szereg. Pojazd o nazwie Queen jedzie dalej. Początkowo zabrał na swój pokład Paula Rodgersa, a aktualnie Adama Lamberta.
Mam nadzieję, że jeszcze nie raz usłyszycie „The Show Must Go On” i pomyślicie sobie wtedy, że to naprawdę kawał dobrej historii.
www.NiebieskaObwoluta.blogspot.com
„Nazwa wyszła od Freddiego - powiedział Roger Taylor w 1974 roku. - Symbolizowała kręgi towarzyskie, w których się obracaliśmy, gdy pracowaliśmy razem na Kensington Market. Zbierała się tam dość ekscentryczna grupka ludzi. Wielu z nich było gejami, wielu udawało gejów i ta nazwa po prostu pasowała...”
Słucham „Killer Queen” i uświadamiam sobie, że jestem reprezentantką...
2015-05-23
Są prawdopodobnie tak samo stare, jak stare jest pismo. Sumerowie, Chińczycy, Egipcjanie - wszyscy mieli swój wkład w ich ewolucję. Jedne pisane przez wielkich tego świata, a inne przez zwyczajnych ludzi, chcących podzielić się fragmentem swojego życia.
Do czasu wynalezienia telegrafu i telefonu były gloryfikowane, szanowane, uwielbiane i pisane przez wszystkich. Jedynie analfabeci byli zamknięci w klatce niemożności podzielenia się z innymi swoimi myślami na papierze.
Dzisiaj wszyscy jesteśmy analfabetami z wyboru. Od końca XX wieku piszemy mniej listów. Mówimy: zbyt późno docierają do adresata, giną w pocztowej czasoprzestrzeni, aby go napisać musiałbym ruszyć głową nieco dłużej w stosunku do naciśnięcia przycisku na ekranie - wyślij.
Tradycja została połknięta przez technologię. Shaun Usher przybywa jednak z odsieczą i chwyta nas za serca, przypominając, że dalej możemy być jak autorzy „Listów niezapomnianych” - możemy zostawić po sobie coś więcej niż tylko pełny folder pod tytułem wysłane.
LISTY Moi Drodzy. Oto dzisiaj przybywam do Was ze zbiorem najpiękniejszych i najbardziej wartościowych listów w dziejach ludzkości.
Zapytacie czy sama piszę listy. Oczywiście że tak, a w ciągu ostatniego roku stworzyłam ich szczególnie dużo i zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo jest to pracochłonne i czasochłonne dla osoby, która chce, aby każde słowo napisane przez nią własnoręcznie było idealnie pasujące do całej reszty. W swoim czytelniczym życiu trafiłam na wiele dzieł będących powieściami epistolarnymi. Większość z Was z pewnością kojarzy Goethego i jego „Cierpienia...”, a część z Was miała może okazję czytać „Listy Starego Diabła do Młodego” C. S. Lewisa... I każda z nich wniosła coś interesującego w moje życie. Czułam się, jakbym na chwilę przemknęła do czyjegoś życia prywatnego. Trochę nieproszona, ale jednocześnie zaintrygowana do granic wytrzymałości.
Apogeum tych uczuć osiągnęłam otwierając „Listy niezapomniane”. Jestem nimi zachwycona, choć zdaję sobie sprawę, że społeczeństwo amerykańskie powinno zachwycić się tym zbiorem z jeszcze większą, zdwojoną siłą. To, czego można doświadczyć w czasie przeglądania cudzej korespondencji to z pewnością kontemplacja, zaduma, refleksja połączona z jednoczesnym smakowaniem, rozczytywaniem albo zwyczajnym pożeraniem kolejnych stron. Ci, którzy darzą szacunkiem sztukę pisania listów, powinni obowiązkowo zajrzeć do tej książki. Dzięki ponad 120 listom odbędziecie podróż, w czasie której uronicie niejedną łzę, ale będziecie też mieć okazję poprawić sobie humor i się zrelaksować. W „Listach niezapomnianych” znajdziecie korespondencję autorstwa Kuby Rozpruwacza, a nawet Elżbiety II. Spośród polskich twórców, honorowe miejsce w książce znajduje ostatnia wiadomość Wisławy Szymborskiej do jej bliskiego współpracownika.
„Listy niezapomniane” to album o szczególnych walorach estetycznych. Twarda oprawa, czcionka o którą zadbano w każdym detalu i mnóstwo skanów listów z przeróżnych okresów, czy też kolorowych lub czarno-białych fotografii ich autorów. Zbiór korespondencji poleca między innymi Mela Koteluk, Magda Umer, a także Radiowa Trójka, na której antenie listy były czytywane. Przyłączam się do tych poleceń. I pamiętajcie, sztuka nie umrze nigdy, dopóki się do niej pamięta - powtarzajcie to wszystkim, którzy sądzą, że język którym posługujemy się w listach został uznany za wymarły.
www.NiebieskaObwoluta.blogspot.com
Są prawdopodobnie tak samo stare, jak stare jest pismo. Sumerowie, Chińczycy, Egipcjanie - wszyscy mieli swój wkład w ich ewolucję. Jedne pisane przez wielkich tego świata, a inne przez zwyczajnych ludzi, chcących podzielić się fragmentem swojego życia.
Do czasu wynalezienia telegrafu i telefonu były gloryfikowane, szanowane, uwielbiane i pisane przez wszystkich. Jedynie...
2013-01-05
2015-04-23
„Żadne zwłoki nie wyglądają dobrze, ale niektóre wyglądają gorzej. Leżąca w parowie pod średniowiecznymi murami Sandomierza denatka należała do drugiej kategorii.”
Dlaczego przygodę z prokuratorem Szackim zaczynam od drugiego tomu „Mrocznej Serii W.A.B.”? Nie będę owijać w bawełnę. To właśnie „Ziarno prawdy” jako pierwsze wpadło mi w ręce. Dlaczego więc nie skorzystać z okazji i nie poznać Zygmunta Miłoszewskiego, określanego w wielu recenzjach jako wybitnie uzdolnionego twórcę kryminałów. Książki, na które natrafiamy przypadkowo i których tak naprawdę nie uwzględnialiśmy w swoich wcześniejszych czytelniczych planach, zazwyczaj okazują się cudownie pozytywnym zaskoczeniem. Tak było i w wypadku tej książki. „Ziarno prawdy” to utwór dzięki któremu przeniosłam się do Sandomierza i wcale nie miałam ochoty stamtąd wracać.
Sandomierz odwiedziłam raz i to dobrych parę lat temu. Pamiętam, że odebrałam go wówczas jako bardzo klimatyczne miasto, a Zygmunt Miłoszewski przypomniał mi te smaki i zapachy w całkiem niezłym stylu. Miasto, które z pozoru zdaje się być urocze zawiera w sobie jednak sporo pierwiastków tragicznych. W Sandomierzu bowiem największym przewinieniem z kradzieży komórki w szkole staje się zabójstwo działaczki społecznej Elżbiety Budnik. Kto mógł zabić kobietę, której grono wrogów niedostrzegalne było nawet pod mikroskopem? Młoda, piękna, szlachetna i pełna empatii, a jednak ktoś był na tyle odważny by odebrać jej życie w szczególnie okrutny sposób. Gardło denatki zostało podcięte przy użyciu noża do rytualnego uboju zwierząt, używanego przez szojcheta, czyli żydowskiego rzeźnika. Pytanie brzmi: czy to wszystko jest winą historii i powinniśmy się poddać antysemickim przesądom, czy może jednak ktoś próbuje odwrócić naszą uwagę i uniemożliwić oddzielenie ziarna od plew?
Mały Sandomierz sprawia, że przesądy odżywają w mieszkańcach bardzo szybko uniemożliwiając obiektywną ocenę i zaciemniając fakty. Każdy z bohaterów jest jaskrawy na tle pastelowego świętokrzyskiego miasteczka i dodaje swoje pięć groszy do sprawy, która już na wstępie jest skomplikowana. Gdy dołożymy do tego dziennikarzy, którzy z nie takich spraw potrafili „rozdmuchać” ogólnopolskie skandale, to znajdziemy się w sytuacji Teodora Szackiego.
Teodor Szacki - charyzmatyczny, energiczny, błyskotliwy, a przede wszystkim inteligentny prokurator. Jego kariera zdaje się być usłana sądowymi sukcesami. Szkoda tylko, że życie wręcz przeciwnie. To, w jaki sposób wykreował go Zygmunt Miłoszewski pozwala nam wierzyć, że jest jedyną właściwą osobą na tym miejscu. Choć mieszkańcy Sandomierza nie darzą go zaufaniem, a z bliskich współpracowników nie posiada takiego pożytku, jakiego mógłby się spodziewać, to jego osoba broni się ze względu na to, że ma świadomość, iż wszyscy kłamią.
Jestem zachwycona konstrukcją tej powieści - niezbyt długimi rozdziałami i wprowadzeniami do nich, składającymi się z informacji z Polski i ze świata, które miały miejsce w określonym czasie. Ujął mnie język „Ziarna prawdy”. Każdy rozdział naszpikowany jest informacjami i nie ma tam zdań przypadkowych. Co więcej precyzyjność słowa Zygmunta Miłoszewskiego sprawia, że po przeczytaniu ostatniej strony czuje się niedosyt. Chciałoby się przeczytać coś więcej, co wyszło spod jego pióra.
„Ziarno prawdy” jest jednocześnie bardzo inspirujące. Wątki antysemickie aż same się proszą o to by poszerzyć je dodatkową lekturą. Już nie wspomnę o tym, jak wielkie emocje wywołują w samym czytelniku.
Chciałabym zachęcić Cię do przeczytania tej książki i jednocześnie wspomnieć o każdym z bohaterów, bo jest ich mnóstwo, a każdy z nich stanowi wartą uwagi indywidualność. Łatwiej jednak będzie napisać po prostu: przeczytaj, bo warto.
„- Czy jest pan antysemitą, panie prokuratorze?
- Jeśli pani jest Żydówką, to tak, jestem antysemitą.”
www.NiebieskaObwoluta.blogspot.com
„Żadne zwłoki nie wyglądają dobrze, ale niektóre wyglądają gorzej. Leżąca w parowie pod średniowiecznymi murami Sandomierza denatka należała do drugiej kategorii.”
Dlaczego przygodę z prokuratorem Szackim zaczynam od drugiego tomu „Mrocznej Serii W.A.B.”? Nie będę owijać w bawełnę. To właśnie „Ziarno prawdy” jako pierwsze wpadło mi w ręce. Dlaczego więc nie skorzystać z...
W Bostonie nie było i nadal nie jest bezpiecznie.
Chirurg - morderca samotnych kobiet z Bostonu, psychopata, który został niegdyś schwytany przez detektyw Jane Rizzoli powraca i to ze zdwojoną siłą. Okazuje się, że ściany więziennej klatki nie były dla niego barierą nie do przejścia i najprawdopodobniej nawiązał z kimś współpracę. Z kimś, kto bez wahania podjął decyzję o kontynuowaniu dzieła Chirurga. Tym razem na celowniku morderców są małżeństwa. W przypadku każdej z par, mąż na moment przed brutalną śmiercią jest świadkiem gwałtu żony, która później zostaje uprowadzona.
Ilu ofiar będzie wymagała spirala śmierci nakręcona przez Chirurga?
Drugi tom serii Rizzoli & Isles nie jest ani lepszy, ani gorszy od „Chirurga”. Powiedziałabym, że te książki są w dużej mierze do siebie podobne. Tess Gerritsen nie szczędzi brutalnych opisów. Jedyne co się zmieniło, to miejsce akcji - w „Skalpelu” o wiele częściej przebywamy w prosektorium, niż w sali operacyjnej. Drugi tom przekonuje nas ostatecznie, że domeną tej autorki jest zapach śmierci unoszący się w powietrzu i wnętrzności, które znajdują się dosłownie wszędzie, tak że natknąć na nie można się dosłownie wszędzie!
Książki Tess Gerritsen uświadamiają mi, że thriller medyczny to gatunek, za którym tęskniłam i którego dotychczas brakowało w mojej biblioteczce. Po „Skalpel” sięgałam z przeczuciem, że to będzie dobra książka i się nie pomyliłam, a oderwanie się od niej było momentami torturą.
Podoba mi się, że autorka włączyła do tej części nowych bohaterów. W „Skalpelu” pojawiają się nowe, intrygujące postaci takie jak agent Gabriel Dean, a ze sceny schodzą bohaterowie, co do których mogliśmy czuć przesyt po przeczytaniu „Chirurga”. Tess Gerritsen ma według mnie analityczne podejście do budowania swoich powieści. Wszystko jest tutaj wyważone, a akcja choć zaskakująca nie jest przekombinowana różnymi zwrotami akcji.
Może i nie do końca w to wierzyłam, ale książki Tess Gerritsen się pochłania. Polecam każdemu, kto nie miał jeszcze okazji po nie sięgnąć.
www.NiebieskaObwoluta.blogspot.com
W Bostonie nie było i nadal nie jest bezpiecznie.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toChirurg - morderca samotnych kobiet z Bostonu, psychopata, który został niegdyś schwytany przez detektyw Jane Rizzoli powraca i to ze zdwojoną siłą. Okazuje się, że ściany więziennej klatki nie były dla niego barierą nie do przejścia i najprawdopodobniej nawiązał z kimś współpracę. Z kimś, kto bez wahania podjął decyzję o...