Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Nowy wspaniały świat, słowem - antyutopia. Huxley, posługując się fikcją naukową (sci-fi), zabiera nas do przyszłości, w której społeczeństwa są kastowe, a owe kasty determinowane są genetycznie - każda z nich ma swoją określoną rolę i zadania, którymi służy reszcie mieszkańców. Ludzie zdają się być ujednoliceni pod każdym możliwym kątem, a wszelkie zalążki indywidualizmu są skutecznie tłumione przez ogólnodostępne używki. Społeczeństwo spięte kajdanami wydajności i pragmatyzmu autor przeciwstawia Rezerwatowi, w którym każdy jest inny, a jednostka zdaje się mieć wartość sama w sobie - niezależnie od swoich sukcesów i niepowodzeń. Paradoksalnie (a może i nie?) antyutopia Huxleya to świat wiecznej szczęśliwości - szczęśliwości wynikającej z tego, że człowiek nie jest świadom możliwości rozwoju, jakie dałoby mu wyjście z raz przypisanej sobie roli.

Nowy wspaniały świat, słowem - antyutopia. Huxley, posługując się fikcją naukową (sci-fi), zabiera nas do przyszłości, w której społeczeństwa są kastowe, a owe kasty determinowane są genetycznie - każda z nich ma swoją określoną rolę i zadania, którymi służy reszcie mieszkańców. Ludzie zdają się być ujednoliceni pod każdym możliwym kątem, a wszelkie zalążki indywidualizmu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dystopijny obraz świata wykreowany przez Orwella prawie osiemdziesiąt lat temu wydaje się teraz, w 2024 roku, niebezpiecznie realny w wielu miejscach na świecie - Wielki Brat patrzy bez ustanku, postprawda zastąpiła prawdę, nowomowa redefiniuje to, co już znane, a dwójmyślenie zdaje się być codziennością dla establishmentu. Myślę, że tę książkę, podobnie jak i inne powieści Orwella, można a nawet trzeba traktować jako bardzo obrazową przestrogę.

Dystopijny obraz świata wykreowany przez Orwella prawie osiemdziesiąt lat temu wydaje się teraz, w 2024 roku, niebezpiecznie realny w wielu miejscach na świecie - Wielki Brat patrzy bez ustanku, postprawda zastąpiła prawdę, nowomowa redefiniuje to, co już znane, a dwójmyślenie zdaje się być codziennością dla establishmentu. Myślę, że tę książkę, podobnie jak i inne powieści...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Klasyczny, alegoryczny obraz świata, w którym przyszło żyć autorowi. I choć, jak powszechnie wiadomo, Folwark Zwierzęcy jest niejako komentarzem do współczesnych autorowi totalitaryzmów, to bez przeszkód można w nim odnaleźć odbicie czasów i nam współczesnych, bowiem wszystkie zwierzęta zawsze były równe, ale tak samo, jak wtedy, tak i teraz, niektóre z nich są po prostu równiejsze...

Klasyczny, alegoryczny obraz świata, w którym przyszło żyć autorowi. I choć, jak powszechnie wiadomo, Folwark Zwierzęcy jest niejako komentarzem do współczesnych autorowi totalitaryzmów, to bez przeszkód można w nim odnaleźć odbicie czasów i nam współczesnych, bowiem wszystkie zwierzęta zawsze były równe, ale tak samo, jak wtedy, tak i teraz, niektóre z nich są po prostu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka, którą dostałem w prezencie. Książka, która przeczytałem podczas jednej krótkiej podróży pociągiem. Książka o tym, jak trudno ukryć przed światem swoją prawdziwą naturę... a przed sobą samym jeszcze trudniej.

Książka, którą dostałem w prezencie. Książka, która przeczytałem podczas jednej krótkiej podróży pociągiem. Książka o tym, jak trudno ukryć przed światem swoją prawdziwą naturę... a przed sobą samym jeszcze trudniej.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Powieść wybitnego autora, Josepha Conrada, opowiadają o skrytej naturze każdego człowieka, o jądrze ciemności (czy też sercu ciemności, jeśli iść wiernie za tłumaczeniem tytułu angielskiego), które tylko czeka na sprzyjające okoliczności, aby się przebudzić i nim zawładnąć. Ale także o tym, że wolimy pozwolić komuś innemu żyć swoim wyobrażeniem o danym człowieku niż je niszczyć.
Lektura, choć niedługa, to jednak nie jest łatwa. Mimo to szczerze będę zachęcał każdego do jej przeczytania.

Powieść wybitnego autora, Josepha Conrada, opowiadają o skrytej naturze każdego człowieka, o jądrze ciemności (czy też sercu ciemności, jeśli iść wiernie za tłumaczeniem tytułu angielskiego), które tylko czeka na sprzyjające okoliczności, aby się przebudzić i nim zawładnąć. Ale także o tym, że wolimy pozwolić komuś innemu żyć swoim wyobrażeniem o danym człowieku niż je...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W świecie pop-kultury, w którym wampiry przeszły już chyba wszystkie możliwe (r)ewolucje, dobrze jest wrócić do klasycznego obrazu jednego z literackich pierwowzorów naszego wyobrażenia o wampirze. Bram Stoker zabiera czytelnika w bardzo pieczołowicie przygotowaną historię, którą pozwala nam poznać dzień po dniu - dzięki skrupulatności zapisków swoich bohaterów. Wydaje mi się, że jest to obowiązkowa lektura dla każdego, kogo wyobrażenie o wampirach ogranicza się do świecenia na świetle słonecznym niczym dyskotekowa kula ;-)
A okładka zaproponowana przez wydawcę jest wspaniała - klimatyczna i nastrojowa!

W świecie pop-kultury, w którym wampiry przeszły już chyba wszystkie możliwe (r)ewolucje, dobrze jest wrócić do klasycznego obrazu jednego z literackich pierwowzorów naszego wyobrażenia o wampirze. Bram Stoker zabiera czytelnika w bardzo pieczołowicie przygotowaną historię, którą pozwala nam poznać dzień po dniu - dzięki skrupulatności zapisków swoich bohaterów. Wydaje mi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"-(...)gdy tylko znajdę się w niebezpieczeństwie, serce wali mi ze strachu jak młot.
- Może masz po prostu jakąś wadę serca."
Jako lekarz chichrałem się z tego dobre dwie minuty xD

"-(...)gdy tylko znajdę się w niebezpieczeństwie, serce wali mi ze strachu jak młot.
- Może masz po prostu jakąś wadę serca."
Jako lekarz chichrałem się z tego dobre dwie minuty xD

Pokaż mimo to


Na półkach:

Próba opisania przyszłości naszego gatunku przez jednego z prekursorów fantastyki naukowej, Wellsa, nie jest może wyjątkowo wysublimowana, ale pokazuje jednocześnie, że obecnie snute wizje wcale a wcale od niej wyjątkowo nie odstają. Choć powieść Wellsa niewątpliwie jest podszyta jego poglądami politycznymi i filozoficznymi, to jest pewnym archetypem tego, jak człowiek postrzega swoją własną przyszłość - jako drogę ku skrajności.

Próba opisania przyszłości naszego gatunku przez jednego z prekursorów fantastyki naukowej, Wellsa, nie jest może wyjątkowo wysublimowana, ale pokazuje jednocześnie, że obecnie snute wizje wcale a wcale od niej wyjątkowo nie odstają. Choć powieść Wellsa niewątpliwie jest podszyta jego poglądami politycznymi i filozoficznymi, to jest pewnym archetypem tego, jak człowiek...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Baśnie wybrane braci Grimm Jacob Grimm, Wilhelm Grimm
Ocena 8,0
Baśnie wybrane... Jacob Grimm, Wilhel...

Na półkach:

Oryginalne baśnie braci Grimm są, delikatnie ujmując, trochę inne niż te, które znamy obecnie. Szczerze polecam tę lekturę - pierwotne wersje baśni mogą niektórych zaskoczyć, innych zniesmaczyć, a jeszcze innych rozśmieszyć... te baśnie nie są dla dzieci. Ale według braci Grimm nigdy nie miały takie być.

Oryginalne baśnie braci Grimm są, delikatnie ujmując, trochę inne niż te, które znamy obecnie. Szczerze polecam tę lekturę - pierwotne wersje baśni mogą niektórych zaskoczyć, innych zniesmaczyć, a jeszcze innych rozśmieszyć... te baśnie nie są dla dzieci. Ale według braci Grimm nigdy nie miały takie być.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Proces to niezwykła i pełna sprzeczności książka... Już dawno nie czytałem bowiem książki, która byłaby tak nudna, nijaka i nurząca, a jednocześnie tak dosadna, głęboka i skłaniająca do refleksji. Wiem, że istnieje wielopłaszczyznowa interpretacja tego utworu Kafki, niemniej mnie, jako biologowi, podoba się patrzenie na Proces jako na alegorię życia - zaczyna się, trwa i czegokolwiek byśmy nie robili, zawsze kończy się tak samo. Śmiercią. Bo życie to proces.

To nie jest książka dla każdego - uprzedzam, bo choć pozycja do najgrubszych nie należy, to samemu zeszło mi na niej dużo dłużej, niż planowałem. Jest trudna i potrafi człowieka zmęczyć.

Proces to niezwykła i pełna sprzeczności książka... Już dawno nie czytałem bowiem książki, która byłaby tak nudna, nijaka i nurząca, a jednocześnie tak dosadna, głęboka i skłaniająca do refleksji. Wiem, że istnieje wielopłaszczyznowa interpretacja tego utworu Kafki, niemniej mnie, jako biologowi, podoba się patrzenie na Proces jako na alegorię życia - zaczyna się, trwa i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubię myśleć, że dobra książka to taka, która zostaje w mojej głowie na długo i powraca w pamięci niczym bumerang wszystkich dobrych i złych jej momentów. Powieść "Spowiedź abysalu" autorstwa Feranosa bez wątpienia zagości w moich przemyśleniach na długo, jednak powód tego jest zupełnie inny - cały czas bowiem głowię się nad tym, co ja właściwie przeczytałem? Książka ta, co tu dużo kryć, jest nietuzinkowa na wielu płaszczyznach i nieraz wystawiała mnie na próbę, serwując zabiegi, które albo niezwykle przypadły mi do gustu lub wręcz przeciwnie, drażniły mnie i zniechęcały. Jedno jest pewne, książka ta nie jest tym, na co wygląda i zaskakiwała mnie od samego początku do samego końca.

"Spowiedź abysalu" zaatakowała mnie po raz pierwszy w 2022 roku na łódzkim Kapitularzu, gdzie jej mroczna okładka skutecznie przykuła mój wzrok... na krótką chwilę, kiedy to zorientowałem się, że pośród tego mroku znajduje się przykucająca jakże słowiańsko elficka dziewczyna ubrana w dres z trzema paskami... Prawilnie, co się chwali na dzielni, jednak nie dla mnie. Pierwszą moją myślą było, że jest to jakaś wariacja w klimacie współczesnego "urban fantasy", które nigdy nie należało do moich ulubionych. Jakże wielkie było moje zdziwienia, kiedy okazało się, że autor obdarzył mnie pstryczkiem w nos i to już na okładce, bowiem w gruncie rzeczy to, co na niej, nie znajduje odzwierciedlenia w treści książki... a przynajmniej nie w głównym zarysie fabularnym, ponieważ w detalach bywa już różnorako. Tak czy siak, powiedzenie "nie oceniaj książki po okładce" znalazło dla mnie swój jakże dosłowny sens w "Spowiedzi abysalu".

Głównym bohaterem książki jest mężczyzna imieniem Gort Anakur - królewski kat w służbie kontrwywiadu, którego nieodzownymi towarzyszami są krew, wóda, papierosy i dupy. Gort jest dobry w swoim fachu, nie brak mu pieniędzy, nie brak mu rozrywki i nie brak mu zleceń, gdyż sytuacja geopolityczna w krainie, którą zamieszkuje i której służy, jest, delikatnie mówiąc, dość płynna. Gorta poznajemy w momencie, w którym zostaje zaangażowany w przesłuchiwania zdrajców i podwójnych agentów maczających palce w domniemanym dozbrajaniu elfów w ich getcie i w przygotowaniach zbrojnego powstania.
Świat, w którym osadzona jest opowieść, jest... tak bardzo niespójny, jak tylko można sobie wyobrazić. Całość utrzymana jest, jak sądzę, w klimatach średniowiecznych - w rynsztokach płyną nieczystości, atrybutami są zbroje i miecze, o elektryczności czy też maszynach parowych nikt jeszcze nie pomyślał, a jeździ się konno lub też lata na wijach. Całość przeplatają elementy fantastyczne, jak wzmiankowane już wije, kościane golemy, magiczne kryształy czy zwoje otrzymane od aniołów, no i oczywiście obecność samych elfów. Mimo to, nasz bohater odwiedza mnóstwo jakże współcześnie wyglądających klubów, skręca papierosy, nie je mięsa z powodów ideologicznych i umawia się z dziewczynami zgodnie z regułą "szesnaście plus". Zwieńczeniem współczesnych wstawek w tym średniowiecznym fantasy jest język, którym posługuje się główny bohater i narrator (czyli główny bohater, ale o tym za chwilę) - język w najmniejszym stopniu nie jest stylizowany, jest wręcz kalką tego, co słyszymy na co dzień na ulicach ze sztandarowym "elo, mordo" na czele. Jakby tego było mało, autor bezpośrednio czerpie z kulturowej studzienki Europy, adaptując na swoje potrzeby biblijny mit o stworzeniu świata i wygnaniu z raju, przytaczając sentencje Platona (który u Feranosa posiada niepozorne H pomiędzy T a O - Plathon), czy dywagując nad twierdzeniem Pitagorasa czy prawem Pascala. Efektem końcowym jest swoista zupa, istny miszmasz, która w gruncie rzeczy mogłaby być urban fantasy, gdyby nie fakt osadzenia jej w tak konsekwentnie opisanych realiach średniowiecznych. Wisienką na torcie niekonsekwencji "Spowiedzi abysalu" jest wspomniana już przeze mnie okładka, która jasno daje potencjalnemu czytelnikowi do zrozumienia, że przyjdzie mu zanurzyć się w wielkomiejskim fantasy, którym ta powieść nie jest.

Czym zatem jest ta powieść? Autor zaserwował nam wgląd w kilka kolejnych dni z życia Gorta - opisy następujących po sobie tortur, chlania i ćpania, kolejnych tortur, kolejnego chlania i ćpania, raz jeszcze tortury, pogrzeb ojca przyjaciela Gorta (tak, tu też jest chlanie), znowu tortury, znowu chlanie, a na końcu grande finale - a wszystko to doprawione osobistymi rozterkami głównego bohatera, który, jak się w pewnym momencie wydaje, odnalazł miłość swojego życia. W gruncie rzeczy jednak fabuła tej książki nie jest tej książce potrzebna i stanowi ona swego rodzaju tło dla przemyśleń głównego bohatera. A wszystko to za sprawą sposobu prowadzenia narracji przez Feranosa - powieść jest bowiem napisana w pierwszej osobie i w czasie teraźniejszym, czyniąc tym samym narratora powieści jej głównym bohaterem. Nie ukrywam, że czytało się to co najmniej dziwnie i w pierwszej chwili bardzo mi to przeszkadzało. Jednak z czasem, kiedy poznawałem Gorta coraz bardziej, zrozumiałem celowość tego zabiegu. Jak już wspominałem, fabuła w "Spowiedzi abysalu" jest czymś drugoplanowym, a wręcz zbędnym - to, co dostajemy, to "strumień myśli" Gorta Anakura. Główny bohater prowadzi ze sobą dialog wewnętrzny na przestrzeni 304 stron i równie dobrze mógłby to robić, leżąc przez cały ten czas na kanapie. Przemyślenia Gorta czasem są poważne, czasem płytkie, czasem zabawne, czasem błyskotliwe, czasem głębokie, a czasem głupie, a wszystko to buduje w wyobraźni czytelnika obraz autentycznej postaci, którą chce się zrozumieć i poznać, której chce się towarzyszyć w dalszym poznawaniu siebie. Gorta Anakura można lubić albo można nie lubić, ale Feranos sprawił, że Gort Anakur przestaje być dla czytelnika obcy, że staje się pełnokrwistym towarzyszem, który (czasem groteskowo lub wręcz karykaturalnie) otwiera się przed czytelnikiem i nawiązuje z nim intymną więź porozumienia. Słowem, Gort jest prawdziwy, a jego strumień myśli jest równie rzeczywisty, co on sam. Czytając kolejne strony "Spowiedzi abysalu", patrzyłem na mężczyznę, który usilnie stara się udowodnić sam przed sobą, że nie jest zepsutym i złym człowiekiem. Poznawałem mężczyznę, który stara się usilnie odnaleźć i kurczowo chwycić za wszelkie argumenty, które tłumaczyłyby jego czyny - czyny brutalne, okrutne, barbarzyńskie i nieludzkie, ale jednocześnie czyny niezbędne, ważne, delikatne i służące dobru ogółu - tortury, ból i cierpienie, które zadawał swoim ofiarom. Gort próbuje przekonywać samego siebie o tym, że nie jest zwyrodniałym psychopatą, a oddanym sprawie i lojalnym patriotą w służbie króla. Przemyślenia Gorta stają się jeszcze bardziej intensywne i tym samym jeszcze bardziej rzeczywiste, kiedy jego lojalność zostaje podzielona - wierność królowi i wierność ukochanej osobie zdają się w przypadku bohatera "Spowiedzi abysalu" wzajemnie wykluczać, jednak o tym nie napiszę nic. Zawieszę tu głos, nie zdradzając zbyt wiele.
Jest jednak coś, czego Feranosowi nie wybaczę. Tym czymś jest zaprzepaszczenie wspaniałej okazji na stworzenie świetnej metafory - metafory abysalu. Słowo "abysal" pada w tytule utworu, pojawia się także w tekście, gdzie Gort "spogląda wewnątrz siebie i dostrzega tam jedynie abysal". Abysal jest najgłębszą strefą wód oceanicznym (nie licząc hadalu), jest tam najzimniej, najciemniej, najbardziej pusto. Wystarczyło jedno zdanie, w którym Gort porównałby swoją duszę do abysalu właśnie, twierdząc, że jest pusta, zimna, martwa i mroczna... takie porównanie jednak nie pada, co skutkuje tym, że książka nawiązuje w swoim tytule nie do otchłani, a do oceanicznej głębi, Gort zaś dostrzega w sobie nie pustkę, a strefę wód oceanicznych. Jasne, można tłumaczyć się faktem, że jest to nawiązanie do angielskiego słowa "abyss" (głębia, otchłań), jednak w sytuacji, w której słowo "abysal" jest słowem występującym w języku polskim, niczego to nie zmienia. Rozczarowało mnie to. Niedoborów researchu na kartach "Spowiedzi abysalu" można odnaleźć więcej, jak chociażby rozcinanie skóry i mięśni na udzie skazańca i uwidocznienie tam aorty (nie, tam nie ma aorty... nawet u elfów), a wszystko to w akompaniamencie wielu powtórzeń. Bardzo wielu. To ostatnie jednak nie jest tak rażące i może być nawet zaletą, uwiarygadnia bowiem Gorta w jego natłoku i strumieniu myśli, pokazując, jak bardzo jest emocjonalny, a jak mało wyrachowany w swoim wnętrzu. Niemniej, ta refleksja przychodzi dopiero po czasie, a powtórzenia rzucają się w oczy od samego początku.

Jak mogę zatem ocenić "Spowiedź abysalu"? To niełatwe. Uważam, że książka ta jest bardzo dobra, jednak pewne jej aspekty nie pozwalają mi powiedzieć, że jest ona wspaniała. Powieść ta bez wątpienia jest pewnego rodzaju eksperymentem, który zdaje się być zakończony sukcesem, tyle że... pacjent umarł. Dostrzegam w piórze Feranosa ogromny potencjał, zdolność do przykucia uwagi i zainteresowania. Dawno już nie spotkałem w książce tak prawdziwej, szczerej, rzeczywistej, namacalnej nieomalże postaci, jak Gort Anakur. Jednak tło, na którym został przedstawiony, w mojej ocenie mogłoby być lepsze, odciąga bowiem uwagę czytelnika od tego, co w tej powieści najważniejsze - prywatnej relacji, jaką czytelnik nawiązuje z głównym bohaterem. Niech zwieńczeniem tej przydługiej recenzji będzie to, że po lekturze "Spowiedzi abysalu" przeczytałem kilka istniejących już recenzji na jej temat i... każda jest inna. Książka ta jest chwalona i jest ganiona. Znalazłem recenzje krytyczne, jak i ociekające zachwytem. A każdy z recenzentów uważał, że dzieło Feranosa jest tak naprawdę o czym innym. I to jest chyba największy komplement, jaki można wystawić utworowi, bowiem w sztuce każdy z nas powinien dostrzegać co innego.

Lubię myśleć, że dobra książka to taka, która zostaje w mojej głowie na długo i powraca w pamięci niczym bumerang wszystkich dobrych i złych jej momentów. Powieść "Spowiedź abysalu" autorstwa Feranosa bez wątpienia zagości w moich przemyśleniach na długo, jednak powód tego jest zupełnie inny - cały czas bowiem głowię się nad tym, co ja właściwie przeczytałem? Książka ta, co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wszystkie książki powinny być takie, jak ta - dawać czytelnikowi to, co obiecują.
Książka ta jest wspaniałą przygodą w świecie fizyki kwantowej opowiedzianą w sposób tak przystępny, a zarazem ciekawy i zachęcający, że trudno się od niej oderwać. Autor maluje przed nami opis świata, o istnieniu którego większość z nas nie wie, a jednocześnie oprowadza nas po nim w sposób bardzo delikatny, bez twardych opisów matematycznych, dowodów i wzorów.
Szczerze polecam

Wszystkie książki powinny być takie, jak ta - dawać czytelnikowi to, co obiecują.
Książka ta jest wspaniałą przygodą w świecie fizyki kwantowej opowiedzianą w sposób tak przystępny, a zarazem ciekawy i zachęcający, że trudno się od niej oderwać. Autor maluje przed nami opis świata, o istnieniu którego większość z nas nie wie, a jednocześnie oprowadza nas po nim w sposób...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wciągająca historia, która dzieje się na przestrzeni pokoleń (książka to de facto zbiór opowiadań). Sithowie, mimo iż w tej książce widzimy ich z perspektywy pięciu tysięcy lat BBY, wcale a wcale nie odbiegają od tych, których znamy z rozkwitu Republiki... no, może poza tym, że jest ich więcej. Jeden z ich statków rozbija się na planecie zamieszkanej przez niezaawansowane cywilizacyjnie istoty, stawiając przed Sithami konieczność przetrwania w nowym środowisku. Czytając książkę, obserwujemy na przestrzeni dziesięcioleci, jak Sithowie podporządkowują sobie tubylców, jak zwalczają aię nawzajem i jak sami dla siebie stają się swoim największym wrogiem. Polecam tę książkę dla fanów starego rozszerzonego uniwersum.

Wciągająca historia, która dzieje się na przestrzeni pokoleń (książka to de facto zbiór opowiadań). Sithowie, mimo iż w tej książce widzimy ich z perspektywy pięciu tysięcy lat BBY, wcale a wcale nie odbiegają od tych, których znamy z rozkwitu Republiki... no, może poza tym, że jest ich więcej. Jeden z ich statków rozbija się na planecie zamieszkanej przez niezaawansowane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Postaram się skomentować tę książkę bez emocji, na chłodno, jakkolwiek wywołała ona u mnie, niestety, negatywne odczucia.

Po pierwsze - autor i wydawnictwo trochę sobie pokpili z czytelnika. Tytuł książki jasno sugeruje, że jest to druga część albo kontynuacja Kwantechizmu, tymczasem jest to po prostu drugie wydanie tej samej książki z dodanym jednym krótki rozdzialikiem. Było to dla mnie nieprzyjemne odkrycie.

Narracja autora nie uległa tu zmianie. Jakkolwiek jestem pełen podziwu i uznania dla wiedzy i umiejętności naukowych profa Dragana, to jednak bez parasola, płaszcza przeciwdeszczowego i kaloszków nie radzę czytać tej książki. Ocieka ona wręcz samozachwytem autora nad samym sobą, co momemtami zniechęcało do dalszej lektury.

Jako biolog muszę także stwierdzić, że autor pudłuje w swoich wycieczkach na temat ewolucji i biologii szereko pojętej... co nie przeszkadza mu w dalszym trwaniu w samozachwycie.

Niemniej, książkę jestem zmuszony ocenić raczej pozytywnie. Uwielbiam fizykę, a ponieważ nic o niej nie wiem, to luźne podejście autora do tematu i obrazowe przykłady bardzo ułatwiają zgłębienie tematów poruszanych przez autora.

Postaram się skomentować tę książkę bez emocji, na chłodno, jakkolwiek wywołała ona u mnie, niestety, negatywne odczucia.

Po pierwsze - autor i wydawnictwo trochę sobie pokpili z czytelnika. Tytuł książki jasno sugeruje, że jest to druga część albo kontynuacja Kwantechizmu, tymczasem jest to po prostu drugie wydanie tej samej książki z dodanym jednym krótki rozdzialikiem....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka pod tytułem "Dice", autorstwa Agaty Suchockiej, jest swego rodzaju jing-jang i opisem próby osiągnięcia ideału przez przeciwstawione sobie grupy: ludzi i androidów. Ludzie, dążąc do doskonałości (głównie tej zewnętrznej, fizycznej, do którem środkiem są tylko i wyłącznie pieniądze) stają się coraz mniej ludzcy, a coraz bardziej podobni do maszyn - zabiegi korekcyjne, ciągłe upiększanie swoich ciał i życie praktycznie wyłącznie w wirtualnej rzeczywistości odczłowieczają to, w człowieku jeszcze z człowieka pozostało. Maszyny zaś, będąc praktycznie nieomylnymi samoświadomymi bytami, posiadły całą ludzką wiedzę, jednak wciąż nie do końca rozumieją swoich stwórców - ich uczuć, emocji, impulsów i poświęcenia. Wiedziona chęcią zostania człowiekiem sztuczna inteligencja jest na tyle świadoma, że rozumie, iż człowiek jest niczym innym jak tylko zagrożeniem dla jej planety, na której też przecież "żyje" - postanawia więc zadbać o swoją przyszłość i pozbawić ludzi wolnej woli. Otumania ich propagandą, narkotykami i seksem, sprowadzając istnienie człowieka do podstawowych instynktów i żądz.

Pierwszym moim skojarzeniem było - no dobra, mamy "Nowy wspaniały świat" Huxleya przepisany na nowo. I choć faktycznie można upatrywać się podobieństw, to jednak świat przedstawiony przez autorkę jest zupełnie inny. I to właśnie świat przedstawiony zdaje się być głównym problemem tej książki.

Całość rozgrywa się gdzieś na Wyspach Brytyjskich po wielkim konflikcie nuklearnym, który, mówiąc wprost, wyparował stolice i wielkie miasta i generalnie większość samej ludzkości też. Ci, którzy przetrwali (ludzie i sztuczna inteligencja) musieli sobie jakoś radzić. I tu mam już pierwszy zgrzyt... ci, którzy przetrwali. Autorka podaje wprost, że celami ataków jądrowych stały się wszystkie stolice i wszystkie duże miasta na świecie - słowem apokalipsa. Zastanawia mnie, czy ktokolwiek miałby po prostu możliwość przetrwania takiej wojny, nie ze względu na śmierć w wyniku wybuchów, a przez... poziom promieniowania i choroby popromienne. Autorka jednak przychodzi z odpowiedzią, twierdząc, że była to najnowocześniejsza broń, która nie dość, że nie dawała promieniowania po wybuchu, to jeszcze zawierała w sobie jakieś substancje organiczne powodujące jakieś zmiany chorobowe... No nie. Sorry, ale to tak nie działa. Uniwersum książki to nasza Ziemia tyle że kilka lat wprzód, więc fizyka obowiązuje. Nie ma reakcji jądrowej bez promieniowania. A co się dzieje z materią organiczną w kontakcie z taką siłą, można obejrzeć na filmach na Youtube'ie. No dobra, ale czytam dalej, bo ludzie jakoś przetrwali, ale co ze sztuczną inteligencją? Cóż, ona też przetrwała - wybudowała sobie samej ogromną kopułę i wypełniła ją mieszaniną gazów, bowiem powietrze po wybuchach atomowych... jak to było? "Straciło zdolność przewodzenia fal elektromagnetycznych" przez co padła łączność wśród maszyn. Nawet radia nie posłuchasz! Po raz kolejny... uważam, że jeżeli ktoś chce się bawić w postapokaliptyczne sci-fi, to powinien zrobić research na temat tego, co chciałby napisać i opisać. Promieniowanie magnetyczne rozchodzi się w próżni i nie potrzebuje do swojej propagacji niczego specjalnego. Czy można się od niego odciąć? Można. Ekranowaniem - grubymi warstwami metalu. Nie sądzę jednak, by powietrze po wybuchu jądrowym stawało się nagle ekranowane. Research w tej książce mnie rozczarował i mocno nadwątlił worldbuilding, który jest ważny z punktu widzenia fabuły.

A w samej sferze fabularnej wszystko przedstawia się trochę lepiej (trochę). Całość podzielona jest na trzy części - w pierwszej dostajemy zawiązanie akcji, która jednak nie jest aż tak wciągająca, jak mogłaby być. Ciężko bowiem utożsamić się z bohaterami, których dialog wewnętrzny przykryty jest opisem idealnych piersi, wyliczaniem miejsc ejakulacji głównego bohatera i wskazywaniem, kogo który bohater by przerżnął, a kogo nie. Zabiegi te mogą być zabawne/ciekawe/szokujące przez pewien czas, jednak kiedy pojawiają się prawie bez przerwy, sprawiają wrażenie celowego przykrycia niedociągnięć fabularnych. I nie, nie jestem zniesmaczony, wręcz przeciwnie, byłem ciekawy, jak erotykę i pornografię można ciekawie przedstawić w tak niecodziennym anturażu postapo... To, co dostałem, to nawet nie seks, to zezwierzęcona kopulacja - i nie ma w tym nic złego, to bo zabieg budujący nastrój i zwyczaje w postapokaliptycznym świecie, ale było tego jednak na tyle dużo i tak nieoryginalnie opisanego, że po pierwszych dwóch "szokach" zacząłem te fragmenty traktować jak nudny zamiennik martwego dialogu. Jest, bo musi.

Część druga fabuły to zwrot akcji. To coś, co bardzo mi się spodobało, coś co sprawiło, że powiedziałem: "No i to to jest literatura!" Pojawia się tu próba wytłumaczenia motywacji antagonistów i czytelnik zaczyna patrzeć na wszystko z szerszej perspektywy. I chociaż czytelnik nigdy nie dowiaduje się, jak główny bohater trafił w tej części tam, gdzie część ta się rozgrywa, to z chęcią czytałem dalej, albowiem ja, czytelnik, tak samo jak bohaterowie książki, dałem się nabrać na to, co widziałem. Rzeczywistość okazała się być jednak inna, ale o tym nic więcej nie powiem. Kto zechce, dowie się sam.

Część trzecia to jedno wielkie rozczarowanie. Czytelnik wie i czuje, że zbliża się moment kulminacyjny, jednak rozwiązanie akcji jest w mojej ocenie słabe. Wszyscy nagle wiedzą, gdzie główny antagonista trzyma to, co dla niego najcenniejsze, miejsce to jest absolutnie niestrzeżone (jak rozumiem najciemniej pod latarnią), rzeczy dzieją się na zasadzie deus ex machina, a jedna z głównych antagonistek ginie, bo... bo nie było świadoma swojego ciała, a główny bohater znalazł jej punkt G... Po takim zwrocie akcji, jaki znalazłem w części drugiej, oczekiwałem mniej leniwego pisarstwa.

Książka zawiera także błędy logiczne, jak "usłyszał uśmiech Mony Lizy"... Mógł go co najwyżej zobaczyć, jak to uśmiech. Usłyszeć zaś można śmiech, a nie uśmiech. Innym przykładem jest "epicentrum wybuchu"... Epicentrum znaczy dosłownie "nad środkiem" i odnosi się do trzęsień ziemi, konkretnie do miejsca na powierzchi ziemi, które znajdowało się dokładnie nad ogniskiem trzęsienia.

Czy warto sięgnąć po tę książkę? Mimo wszystko uważam, że tak. Pomieszanie dramatu egzystencjalnego z postapokaliptycznym sci-fi z elementami erotyki i pornografii jest ciekawym eksperymentem. Pozwala bowiem na ujęcie pewnych utartych już problemów w zupełnie nowe ramy i spojrzenie na nie z zupełnie innego kątu. Książka ta ma niewątpliwie potencjał, co do którego zachęcam do zapoznania się z nim, jednak W MOJEJ ocenie, autorce nie udało się tego potencjału dostatecznie wykorzystać i zagospodarować.

Książka pod tytułem "Dice", autorstwa Agaty Suchockiej, jest swego rodzaju jing-jang i opisem próby osiągnięcia ideału przez przeciwstawione sobie grupy: ludzi i androidów. Ludzie, dążąc do doskonałości (głównie tej zewnętrznej, fizycznej, do którem środkiem są tylko i wyłącznie pieniądze) stają się coraz mniej ludzcy, a coraz bardziej podobni do maszyn - zabiegi...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Z góry zaznaczam, że czytałem tę książkę w oryginale, nie wiem więc, czy inne wersje językowe są przetłumaczone w taki popularyzatorski i przystępny dla niespecjalisty sposób.
Książka ta, w mojej ocenie (człowieka z life sciences), jest bardzo przystępną i logiczną próbą nakreślenia wyraźnej granicy między tym, co jest nauką, a tym, co jest aktywizmem.
Autorka jasno i klarownie przedstawia prawdy biologiczne na temat płciowości i seksualności człowieka podpierając to licznymi przykładami z dziedzin takich jak genetyka, biologia rozwoju, czy nawet czysta neuroanatomia. Dodatkowo, w książce znajdziemy opisy wielu przypadków klinicznych. Autorka nie szczędzi też czytelnikowi zaprezentowania elementów amerykańskiego prawodawstwa regulującego chociażby zmianę płci (z punktu widzenia czytelnika niespecjalisty akurat te fragmenty mogą być nurzące).
Całość doprawiają opisy walki z "poprawnością polityczną" i z "aktywistami", gdzie ani to pierwsze nie jest nauką, ani ci drudzy nie są naukowcami - a mimo to nierzadko nadają ton debacie publicznej w tak ważkiej sprawie, o której nie mają de facto zielonego pojęcia.
Polecam tę książkę szczerze.

Z góry zaznaczam, że czytałem tę książkę w oryginale, nie wiem więc, czy inne wersje językowe są przetłumaczone w taki popularyzatorski i przystępny dla niespecjalisty sposób.
Książka ta, w mojej ocenie (człowieka z life sciences), jest bardzo przystępną i logiczną próbą nakreślenia wyraźnej granicy między tym, co jest nauką, a tym, co jest aktywizmem.
Autorka jasno i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"W nicość" to chronologicznie pierwsza książka opowiadająca historię z "odległej galaktyki". Dla osób, które chłoną każdą nieomalże ciekawostkę z uniwersum Gwiezdnych Wojen, książka ta może być ciekawa ze względu na ukazanie początków tego, z czego później powstał zakon Jedi. Nie znajdziemy tu jasnej i ciemnej strony mocy, a jedynie symbolizujące je Ashlę i Bogana - dwa księżyce planety Tython, na której mieszkają użytkownicy mocy. Interesujące jest także ukazanie tajników mocy, które później, uznane za nienaturalne, stają się domeną ciemnej strony - jak regeneracja ciała. Z lekkim rozczarowaniem jednak przyjąłem prześlizgnięcie się autora nad tematem Tho Yor.

Jednak z punktu widzenia czysto literackiego książka nie błyszczy. Fabuła wydaje się być dość przewidywalna, dialogi zostawiają wiele do życzenia, a postaci mogłyby być zarysowane nieco bardziej. Ciężko czekać na to, co kolejne strony książki przyniosą głównej bohaterce, kiedy prawie nic o tej bohaterce nie wiemy...
Jako fan Gwiezdnych Wojen pewne smaczki każą mi ocenić tę książkę powyżej średniej, jednak mam świadomość, że "zwykłemu" czytelnikowi może ona nie przypaść do gustu.

"W nicość" to chronologicznie pierwsza książka opowiadająca historię z "odległej galaktyki". Dla osób, które chłoną każdą nieomalże ciekawostkę z uniwersum Gwiezdnych Wojen, książka ta może być ciekawa ze względu na ukazanie początków tego, z czego później powstał zakon Jedi. Nie znajdziemy tu jasnej i ciemnej strony mocy, a jedynie symbolizujące je Ashlę i Bogana - dwa...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Hormony Joy Hinson, Peter Raven
Ocena 8,3
Hormony Joy Hinson, Peter R...

Na półkach:

Bardzo konkretna, rzeczowa i syntetyczna książka, która nie ogranicza się jedynie do człowieka, ale przedstawia także obraz funkcjonowania układu endokrynologicznego u innych kręgowców oraz u owadów. Chociaż brakuje mi pewnych opisów powiązań pomiędzy układami hormonalnym i nerwowym, to szczerze polecam tę pozycję tak biologom, jak i lekarzom. Jedyna wada to cena, która, jak na 167-stronicową pozycję, jest dość wysoka.

Bardzo konkretna, rzeczowa i syntetyczna książka, która nie ogranicza się jedynie do człowieka, ale przedstawia także obraz funkcjonowania układu endokrynologicznego u innych kręgowców oraz u owadów. Chociaż brakuje mi pewnych opisów powiązań pomiędzy układami hormonalnym i nerwowym, to szczerze polecam tę pozycję tak biologom, jak i lekarzom. Jedyna wada to cena, która,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miałem bardzo duże oczekiwania odnośnie tej książki, niestety nie udało jej się ich spełnić.
Książka jest mniej więcej czymś w rodzaju artykułu przeglądowego z dużą porcją historii, powtórki z obrazu klinicznego konkretnych chorób i przytaczaniem statystyk. Od książki o tak sprecyzowanym temacie (i tak zacnej objętości) spodziewałem się dokładnych i wyczerpujących opisów molekularnego działania konkretnych substacji, łącznie z nakreśleniem ścieżek sygnalizacji komórkowej, które są aktywowane/hamowane w wyniku działania substancji psychoaktywnych. Nie dowiedziałem się niczego, czego nie wiedziałbym z podręczników i opracowań farmakologicznych. Pomysł na taką książkę był bardzo dobry - niestety nie wyczerpano tego pomysłu.

Miałem bardzo duże oczekiwania odnośnie tej książki, niestety nie udało jej się ich spełnić.
Książka jest mniej więcej czymś w rodzaju artykułu przeglądowego z dużą porcją historii, powtórki z obrazu klinicznego konkretnych chorób i przytaczaniem statystyk. Od książki o tak sprecyzowanym temacie (i tak zacnej objętości) spodziewałem się dokładnych i wyczerpujących opisów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Delirium" to pierwsza część cyklu "Krwiopijcy" autorstwa Jarosława Dobrowolskiego, która to książka ukazała się nakładem wydawnictwa Planeta Czytelnika. Pozycja ta liczy sobie 479 stron i podzielona jest na dwadzieścia rozdziałów, które rozpoczyna prolog, a kończy epilog, a książka ta opowiada o... wampirze. Pierwsza myśl, jaka przeszła mi przez głowę, kiedy tylko wziąłem tę książkę do ręki, to: "Serio...? Wampir? Na jaki jeszcze sposób można podać ten sam stary kotlet?". Cóż, okazuje się, że z Jarka Dobrowolskiego jest nie byle jaki kucharz, a historia, którą stworzył, to nie żaden stary kotlet tylko danie najpierwszej świeżości.

Z recenzją tej książki jest pewien problem - trzeba uważać na to, co się pisze, żeby nie zdradzić za dużo i nie odebrać czytelnikowi przyjemności odkrywania tajemnic Jagniątkowa. Autor z początku spokojnie wprowadza nas w wykreowany przez siebie świat, prezentując z pozoru jedynie niezwiązane ze sobą wątki. A potem... No właśnie.

Jagniątkowo to zapomniana przez Boga wioska gdzieś w Bieszczadach. Na nieszczęście dla jego mieszkańców (acz na szczęście dla czytelników) o Jagniątkowie nie zapomniały inne pradawne moce, których aktywność ostatnimi czasy wzrosła. Chyba nie bez powodu mówi się, że "licho nie śpi"... acz tam, gdzieś przy polsko-ukraińskiej granicy, licho jest czymś niebezpiecznie realnym i namacalnym. I tak - właśnie się przebudziło. Czy ma to coś wspólnego z pojawieniem się w Jagniątkowie pewnego dość specyficznego wampira, Konrada?

Wampir Konrad nie jest tym typem głównego bohatera, którego lubi się od pierwszej strony. Mimo to, jest typem bohatera, który od owej pierwszej strony intryguje. Konrad bowiem przybył do Jagniątkowa by zaszyć się przed światem i odciąć od swojej przeszłości, której albo nie pamięta, albo nie chce pamiętać. Jest pełen przemyśleń na temat swojej własnej natury i wbrew swoim instynktom postanawia wyrzec się tego, co czyni wampira wampirem. Postrzega siebie jako coś na kształt pasożyta na zdrowym organizmie społeczeństwa i decyduje się przestać pić ludzką krew. Zadowala się krwią zwierząt, na które poluje w bieszczadzkich lasach. Nie ma jednak świadomości, że bieszczadzkie lasy to nie takie zwyczajne lasy, a ich mieszkańcy to coś więcej niźli jedynie środkowoeuropejska fauna... Choć z drugiej strony, może właśnie taka środkowoeuropejska? Taka... słowiańska?

Po kilku pierwszych rozdziałach można by odnieść wrażenie, że Konrad dokona swojego nieumarłego żywota w swojej samotni na końcu świata, gdyby nie pewien wypadek samochodowy i nie pewien barman. Nasz wampir jest bowiem wziętym chirurgiem, a ów barman - tajemniczy Borys - szuka u Konrada pomocy dla poszkodowanych w wypadku. Ta jakże naturalna reakcja Borysa sprawia, że kolejne tajemnice skrywane tak przez niego, jak i przez samego wampira, pomału przestają być tajemnicami, a zaczynają stawać się motorem napędowym dla kolejnych fantastycznych, ale i mrożących krew w żyłach, wydarzeń w Jagniątkowie. Okazuje się, że lasy wokół wsi są domem dla wielu krwiożerczych bestii, a historie naszych bohaterów zaczynają niebezpiecznie splatać się z losami ludzi, którym do krwiożerczych bestii wcale a wcale nie jest wyjątkowo daleko.

Historia, którą opowiada Jarek Dobrowolski, napisana jest wartko i przystępnie. Całość czyta się szybko i chociaż w moim osobistym odczuciu opisy wewnętrznych przeżyć bohaterów są momentami nieco rozwlekłe, to mimo to fabuła nie traci tempa. "Delirium" to bardzo ciekawe połączenie fantastyki z elementami horroru, thrillera, a gdzieniegdzie nawet dramatu psychologicznego. Autor nie stroni także od nawiązań do współczesnej popkultury, stwierdzając dosadnie, że Konrad to wampir, który "nie błyszczy". I bardzo dobrze. Co prawda Konrad może i nie błyszczy, ale zdecydowanie wyręcza go w tym sama książka.

Czy znajduję w książce jakieś minusy? Czy coś mi się nie podobało? Pewnie, że tak. Z drobnych rzeczy to pewne niezręczne sformułowania, jak "mięśnie wewnętrzne", czy "lekarz medycyny". Wszystkie mięśnie, ze swojej natury, są wewnętrzne (jeżeli jakiś znajduje się na zewnątrz - marsz do lekarza!), poprawniej byłoby powiedzieć "mięśnie głębokie". A co do lekarza... to lekarz jest lekarzem, a nie lekarzem medycyny (taki tytuł zawodowy w Polsce nie istnieje) - Konrad, jako chirurg, powinien o tym wszystkim doskonale wiedzieć. Niemniej, są to błahostki, które zauważam ja, a które w żaden sposób nie wpływają na ogólny odbiór książki. Był natomiast jeden moment, w którym byłem naprawdę zły. Moment, w którym nie zorientowałem się, że jedna z postaci, choć aktywnie uczestnicząca w wydarzeniach, to jednak jest już martwa. Autor nie dał żadnych poszlak, by czytelnik domyślił się tego wcześniej - dowiadujemy się o tym później niczym grom z jasnego nieba. Są także pojedyncze fragmenty, w których można się pogubić - nieraz naprawdę dzieje się bardzo dużo naraz, ale... co to za problem wrócić i przeczytać raz jeszcze?

Podsumowując, "Delirium" Jarka Dobrowolskiego to w mojej ocenie książka warta polecenia. Zakończenie pierwszego tomu cyklu "Krwiopijcy" jest niezwykle satysfakcjonujące, łącząc ze sobą wszystkie zarysowane w książce wątki. Nie ukrywam, zakończenie bardzo mi się podobało. Pokazuje ono bowiem Konrada takim, jakim był, a jakim być już nie chce. Pokazuje to, od czego nasz wampir starał się uciec. Nie wiem, jaki był zamysł autora i nie wiem, co nas czeka w kolejnych tomach, ale w moim odczuciu "Delirium" (odłożywszy na bok wampiry, potwory, obrzędy, strzelaniny i intrygi) jest tak naprawdę o odkrywaniu samego siebie. O tym, kim tak naprawdę się jest. Czy mam rację, Konradzie?

Zacząłem tę recenzję dość kulinarnie, postaram się więc także zakończyć ją dość podobnie. "Delirium" Jarosława Dobrowolskiego nie syci - ono rozbudza apetyt. Jest bardzo dobrym aperitifem i pozostaje mi jedynie mieć nadzieję, że kolejne tomy głównego dania cyklu "Krwiopijcy" będą jeszcze smaczniejsze.

"Delirium" to pierwsza część cyklu "Krwiopijcy" autorstwa Jarosława Dobrowolskiego, która to książka ukazała się nakładem wydawnictwa Planeta Czytelnika. Pozycja ta liczy sobie 479 stron i podzielona jest na dwadzieścia rozdziałów, które rozpoczyna prolog, a kończy epilog, a książka ta opowiada o... wampirze. Pierwsza myśl, jaka przeszła mi przez głowę, kiedy tylko wziąłem...

więcej Pokaż mimo to