-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1147
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać395
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
2016-12-22
2016-11-25
Tuż po obejrzeniu filmu „Obecność”, który moim zdaniem jest jednym z lepszych horrorów jakie powstały zacząłem szerzej przyglądać się głównym bohaterom. Po przeczytaniu licznych artykułów w prasie czy Internecie zainteresowałem się tematem na tyle, że sięgałem po niniejszą książkę. Okazało się, że Ed i Lorraine Warren to małżeństwo, które brało udział praktycznie w każdej większej sprawie jeżeli chodzi o opętania czy nawiedzenia.
„Demonolodzy. Ed i Lorraine Warren” to książka, która odpowiadana na wiele pytań związanych z demonologią. W tej książce przeczytamy o kilku najgłośniejszych sprawach, które wstrząsnęły opinią publiczną, ale także o tych mniej znanych. Czytelnicy obeznani w temacie doskonale znają Amityville czy sprawę Anneliese Michel. Te wątki i wiele innych są poruszane na łamach tego tytułu.
Jako, że Ed i Lorraine Warren doskonale przyswoili widzę z zakresu demonologii, to przeczytamy także o tym co może sprowadzić duchy do domu i jakimi sposobami można je wypędzić. Mnie osobiście jako fana ogromnie ciekawiły rozdziały, w których opisano ataki i sposoby działania bytów niematerialnych. Na dodatkowy smaczek zaliczam dialogi między Edem a duchami.
Dla miłośników mocnych wrażeń pozycja obowiązkowa.
Tuż po obejrzeniu filmu „Obecność”, który moim zdaniem jest jednym z lepszych horrorów jakie powstały zacząłem szerzej przyglądać się głównym bohaterom. Po przeczytaniu licznych artykułów w prasie czy Internecie zainteresowałem się tematem na tyle, że sięgałem po niniejszą książkę. Okazało się, że Ed i Lorraine Warren to małżeństwo, które brało udział praktycznie w każdej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-11-03
„Niebezpieczne kobiety” to wywiad z policjantkami, które aktualnie pełnią służbę w policji. Patryk Vega wyciąga od swoich rozmówczyń informacje na różne tematy. Począwszy od codziennego policyjnego życia aż po traumatyczne prywatne przeżycia. Tych historii mamy łącznie siedem. Także jest co czytać.
Co w nich możemy znaleźć? Najróżniejsze rzeczy. Wszystko zależy od osoby, która ją opowiada. Policjantki udzielające wywiadu posiadają różnie stopnie, pracują w innych wydziałach i mają odmienne prywatne życie. Dlatego historie bardzo się od siebie różnią. Chociaż kilka szczegółów pozostaje bez zmian bez względu na wiek czy wydział w jakim pracują bohaterki.
Ku mojemu zaskoczeniu dużo przeczytałem o prywatnym życiu policjantek. Fajnie, że można było poznać te osoby po jak i w trakcie pełnionych obowiązków. To niewątpliwie ogromny plus. Szkoda tylko, że tak mało było o sprawach czysto technicznych. Nie zmienia to jednak faktu, że kilka smaczków ujrzało światło dzienne. Jestem przekonany, ze kobiety, które rozważają pójście do policji po lekturze tej książki przemyślą swoją decyzję.
Miłośnicy kinowego Pitbulla będą zachwyceni.
„Niebezpieczne kobiety” to wywiad z policjantkami, które aktualnie pełnią służbę w policji. Patryk Vega wyciąga od swoich rozmówczyń informacje na różne tematy. Począwszy od codziennego policyjnego życia aż po traumatyczne prywatne przeżycia. Tych historii mamy łącznie siedem. Także jest co czytać.
Co w nich możemy znaleźć? Najróżniejsze rzeczy. Wszystko zależy od osoby,...
2016-09-10
„Magiczne akta Scotland Yardu” to powieść, która pochłonęła mnie do reszty. Ciekawa koncepcja przedstawienia świata, w którym dzieje się akcja, sprawia, że książka jest bardzo intrygująca i nie sposób się od niej oderwać. Liczne opisy, które nie bywały męczące, tylko potęgują wiktoriański klimat i budują magiczną atmosferę. Sam pomysł umieszczenia akcji w Londynie na przełomie XIX wieku uważam za bardzo udany.
Fabuła rozkręca się powoli i momentami może nużyć, tym bardziej, że sam początek jest zapowiedzią bardziej dynamicznej akcji. Warto jednak przez to przebrnąć, bowiem im dalej w las, tym lepiej. Autorka zadbała o historię, dlatego główny wątek, pomimo przegadanych scen, ciekawi i zachęca do przeczytania dalszych rozdziałów. Dialogi, podobnie jak fabuła, stoją na wysokim poziomie.
Bohaterowie powieści Anny Lange również zostali skonstruowani bardzo dobrze. Autorka świetnie poradziła sobie z wpleceniem swoich bohaterów w klimat i dodała im nieco tajemniczości. Moim faworytem jest oczywiście Clovis, ale pozostała dwójka, podobnie jak postacie poboczne, także dają radę. Jak już wcześniej wspomniałem przyjemnie czytało się dialogi i przemyślenia bohaterów.
Cała recenzja dostępna tutaj: http://polacyniegesi.org/recenzja-clovis-lafay-magiczne-akta-scotland-yardu/
„Magiczne akta Scotland Yardu” to powieść, która pochłonęła mnie do reszty. Ciekawa koncepcja przedstawienia świata, w którym dzieje się akcja, sprawia, że książka jest bardzo intrygująca i nie sposób się od niej oderwać. Liczne opisy, które nie bywały męczące, tylko potęgują wiktoriański klimat i budują magiczną atmosferę. Sam pomysł umieszczenia akcji w Londynie na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-10-24
„Wedle zasług” to książka bardzo dynamiczna. Autor zadbał, by jego czytelnicy nie byli znużeni i postawił głównie na dynamikę. Akcja powieści dzieje się na tyle szybko, że nie sposób poczuć monotonnie. Brniemy przez kolejne rozdziały niczym rozpędzony uaz, a kolejne wydarzenia zaskakują jak pijawka na bagnach. Bardzo mi się to spodobało, bowiem lubię powieści, w których akcja odgrywa kluczową rolę. Przyznam, że kiedy zasiadłem do lektury po ciężkim dniu, to ciężko mi się było od niej oderwać. Szkoda tylko, że powieść ma raptem 340 stron. Chciałoby się więcej. Może następna wystarczy na dłużej.
Jeżeli chodzi o fabułę, to nie ma co się spodziewać wybitnych monologów. Jak już wcześniej wspomniałem jest to książka akcji. Dla miłośników serii historia przedstawiona przez autora będzie nie lada gratką. Znajdą oni w niej znajome lokacje, artefakty czy liczne nawiązania do uniwersum. Dla mnie jest to właśnie największy plus. Odkąd pamiętam poszukiwałem tego charakterystycznego klimatu. Bardzo mi miło, że nie jestem już zmuszony siadać przed monitorem, żeby odwiedzić wymarzoną ZONĘ.
Cała recenzja tutaj: http://polacyniegesi.org/recenzja-wedle-zaslug-slawomir-niesciur/
I wywiad z autorem: http://polacyniegesi.org/wywiad-slawomir-niesciur/
„Wedle zasług” to książka bardzo dynamiczna. Autor zadbał, by jego czytelnicy nie byli znużeni i postawił głównie na dynamikę. Akcja powieści dzieje się na tyle szybko, że nie sposób poczuć monotonnie. Brniemy przez kolejne rozdziały niczym rozpędzony uaz, a kolejne wydarzenia zaskakują jak pijawka na bagnach. Bardzo mi się to spodobało, bowiem lubię powieści, w których...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-09-22
"Necrosis. Przebudzenie" nie jest pełnoprawną powieścią tylko zbiorem pięciu opowiadań, które łączy jeden wspólny wątek. Opowiadania zachowane są w stylu do jakiego Jacek Piekara przyzwyczaił swoich czytelników. Poszczególne historie są nasączone brutalnością, wulgaryzmami i soczystymi opisami. Autor nie ma zahamowań i opisuje wydarzenia w sposób bardzo kontrowersyjny. Mi osobiście taki styl odpowiada i z przyjemnością sięgałem po kolejne rozdziały.
Fabularnie ten zbiór jest bardzo zróżnicowany. Autor zadbał o różnorodność i widać, że każde ze swoich opowiadań doskonale przemyślał. Najbardziej zaskakujące bywały zakończenia, których nie sposób było się domyślić. Moim faworytem jest historia pt: "Krew, śmierć i świt". Ten tekst najbardziej przypadł mi do gustu. Głównie ze względu na ciekawą fabułę i barwnych bohaterów.
Moim zdaniem "Necrosis. Przebudzenie" to solidny zbiór opowiadań, który zadowoli miłośników fantastyki. Dla fanów Jacka Piekary pozycja obowiązkowa. Dla tych co zaczynają przygodę z tym autorem to może być fajny początek.
"Necrosis. Przebudzenie" nie jest pełnoprawną powieścią tylko zbiorem pięciu opowiadań, które łączy jeden wspólny wątek. Opowiadania zachowane są w stylu do jakiego Jacek Piekara przyzwyczaił swoich czytelników. Poszczególne historie są nasączone brutalnością, wulgaryzmami i soczystymi opisami. Autor nie ma zahamowań i opisuje wydarzenia w sposób bardzo kontrowersyjny. Mi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-08-13
Pierwsza polska powieść osadzona w Uniwersum Metro 2033, która wyszła spod pióra Pawła Majki była moim zdaniem całkiem udana. Wprawdzie do ideału zabrakło jej całkiem sporo, ale z przyjemnością ją przeczytałem. Na kolejny polski akcent nie trzeba było długo czekać. Robert J. Szmidt to kolejny autor, który odważył się przemierzyć zrujnowaną Polskę. Czy wrócił z tej wyprawy cało? Owszem. I to z podniesioną głową i małymi obrażeniami.
"Otchłań" to powieść, która zachwyciła mnie swoim klimatem. Autor nie patyczkuje się z drastycznymi opisami i ciętym językiem. Dzięki temu ponura atmosfera towarzyszy nam na każdym kroku. Moim zdaniem w tym gatunku literackim nie powinno się szczędzić przygnębiających opisów i soczystych słów. W końcu mamy piekło na Ziemi, prawda?
Fabularnie powieść nie wypada najgorzej. Autor wprowadził w życie kilka interesujących pomysłów, które zasługują na pochwałę. Jednym z nich jest nazewnictwo postaci czy nowe nacje. Szkoda tylko, że mutantów było jak na lekarstwo.
Postacie pierwszoplanowe dają radę. Nauczyciel jest twardym dryblasem z ciekawą przyszłością natomiast Niemota jest jego zupełnym przeciwieństwem. Przyznaje, że kontrast między tymi postaciami wyszedł całkiem fajnie. W późniejszym czasie poznamy "danie główne". Mam tutaj oczywiście na myśli Iskrę, która wprowadza do całej powieści wiele świeżości.
Czy warto sięgnąć po "Otchłań"? Moim zdaniem tak. Dla fanów pozycja obowiązkowa.
Pierwsza polska powieść osadzona w Uniwersum Metro 2033, która wyszła spod pióra Pawła Majki była moim zdaniem całkiem udana. Wprawdzie do ideału zabrakło jej całkiem sporo, ale z przyjemnością ją przeczytałem. Na kolejny polski akcent nie trzeba było długo czekać. Robert J. Szmidt to kolejny autor, który odważył się przemierzyć zrujnowaną Polskę. Czy wrócił z tej wyprawy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05-25
Miłośnicy skandynawskiego kryminału, którzy są obyci z tym gatunkiem literackim wiedzą, kim jest Jo Nesbø czy Stieg Larsson. Tych autorów nie trzeba im przedstawiać. Sam uważam, że na chwilę obecną Jo Nesbø nie ma sobie równych. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy na okładce niniejszej książki przeczytałem następujące słowa: „Jo Nesbø w świecie Stiega Larssona”. Pomyślałem wtedy, że trzymam przed sobą kryminał idealny. Atmosferę podgrzały słowa „królowej polskiego kryminału” Katarzyny Bondy, która napisała: „Koktajl współczesnych lęków ubrany w zagadkę kryminalną. Terroryści, sekta, polityka. Zapomnijcie o Nesbø, Läckberg i Mankellu. Johnsrud to nowy głos skandynawskiego kryminału”. Czy po tak licznych pochwałach można przejść obojętnie obok książki Ingara Johnsruda?
Jako że z niejednego pieca chleb jadłem to wiem, na czym polega marketing, dlatego do wszystkich takich opinii podchodzę bardzo sceptycznie. Czy tym razem te wszystkie pochwały są uzasadnione? Wnioski można wysnuć po przeczytaniu mojej recenzji.
Fredrik Beier, komisarz norweskiej policji, dostaje z pozoru bardzo rutynowe zadanie. Ma poszukać zaginionej kobiety. Śledztwo zapowiada się bardzo monotonnie do czasu, aż w siedzibie sekty Boskie Światło zostaje odkryta masakra. Wielu członków sekty zostaje w brutalny sposób zamordowana, a kilkoro znika bez śladu. Do śledztwa włącza się aspirant Andreas Figueras oraz specjalistka od terroryzmu i islamu Kafa Iqbal. Wraz z biegiem wydarzeń, policja odkrywa mroczne sekrety grupy i staje do otwartej walki z tajemniczym mordercą. Podczas lektury doświadczymy też retrospekcji, których akcja dzieje się za czasów II Wojny Światowej. Co łączy wszystkie te sprawy? Rozwiązanie zagadki zaskoczy niejednego czytelnika.
Na samym początku czytanie sprawiało mi nie lada kłopot. Natłok postaci i mnogość wątków sprawiły, że momentami byłem wręcz pogubiony. Nie wiedziałem, kto jest kim ani co się aktualnie dzieje. Dopiero po czasie złapałem rytm i mogłem się cieszyć z lektury.
Jak już wspomniałem, fabuła ma wiele wątków. Retrospekcje z przeszłości, które łączą się w całość z wątkiem głównym jakoś nie przypadły mi do gustu. Innym skandynawskim autorom udawało się przykuć moją uwagę, tutaj niestety to nie wypaliło. Uważniej śledziłem to, co się dzieje w teraźniejszości. Tam akcja trzymała równe tempo. Autor zadbał też o emocjonalne wrażenia i doprawił fabułę nagłymi zwrotami akcji, brutalnymi opisami i ciekawymi miejscami. Gdyby autor połączył wszystkie wątki w łatwiejszy sposób, książkę pochłonąłbym znacznie szybciej. A tak, przez toporny początek, zajęło mi to trochę dłużej.
To, nad czym najbardziej ubolewam, to postacie. Moim zdaniem wypadły bardzo blado. Kreacje głównych bohaterów pozostawiają wiele do życzenia. Po lekturach powieści autorów wymienionych na wstępie, spodziewałem się postaci bardziej rozbudowanych i wyróżniających się na tle całości. Niestety, ale tego nie otrzymałem. Najbardziej intrygującą sylwetką w całej tej historii to czarny charakter i intrygujący pracownicy sekty. Mam nadzieję, że w drugiej części autor nad tym popracuje.
Ingar Johnsrud nie sprawił, że zapomniałem o Nesbø i innych znanych nazwiskach gatunku. Uważam, że temu twórcy jeszcze wiele brakuje do elity. „Naśladowcy” napawają jednak optymizmem. Jest to książka, która wciągnie miłośników gatunku na długie godziny. Pozostaje mi czekać na kolejną część.
Miłośnicy skandynawskiego kryminału, którzy są obyci z tym gatunkiem literackim wiedzą, kim jest Jo Nesbø czy Stieg Larsson. Tych autorów nie trzeba im przedstawiać. Sam uważam, że na chwilę obecną Jo Nesbø nie ma sobie równych. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy na okładce niniejszej książki przeczytałem następujące słowa: „Jo Nesbø w świecie Stiega Larssona”. Pomyślałem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05-12
Jako wielki fan Cyklu Inkwizytorskiego ucieszyłem się z faktu, że Fabryka Słów przychyliła się do próśb fanów i ponownie wydała ten tytuł. „Płomień i krzyż. Tom 1” to niewątpliwie ważna część serii, gdyż wyjaśnia, dlaczego Mordimer Madderdin został inkwizytorem i jakie jest jego pochodzenie. Innymi słowy: pod względem chronologii wydarzeń „Płomień i krzyż. Tom 1” rozpoczyna Cykl Inkwizytorski.
Akcje poszczególnych opowiadań będziemy obserwować oczami Pięknej Katarzyny - matki inkwizytora oraz jego nauczyciela - Arnolda Lowefella - członka Wewnętrznego Kręgu Inkwizytorium. Przyznaję, że miałem obawy, czy brak Mordimera nie sprawi, że powieść straci klimat. Okazało się, że były one bezzasadne. Piękna Katarzyna, parająca się mroczną sztuką i wkraczający w samo serce buntu chłopów Lowefell, dali radę i z chęcią bym przeczytał o nich jeszcze w kolejnym tomie, który mam nadzieję się ukaże.
Fabuła opowiadań, jak przystało na powieści tego autora, jest nasączona brutalnością, wulgaryzmami i niesamowitym klimatem. Historie opowiedziane przez niego zainteresują miłośników fantastyki i historii. Jacek Piekara opierał się bowiem na kilku faktach, o których możemy przeczytać w przypisach.
„Płomień i krzyż. Tom 1” to pozycja obowiązkowa dla miłośników Cyklu Inkwizytorskiego i dla tych, co chcą dopiero zacząć przygodę z czarnymi płaszczami. Moim zdaniem ta seria jest jedną z lepszych na polskim rynku wydawniczym. Polecam.
Jako wielki fan Cyklu Inkwizytorskiego ucieszyłem się z faktu, że Fabryka Słów przychyliła się do próśb fanów i ponownie wydała ten tytuł. „Płomień i krzyż. Tom 1” to niewątpliwie ważna część serii, gdyż wyjaśnia, dlaczego Mordimer Madderdin został inkwizytorem i jakie jest jego pochodzenie. Innymi słowy: pod względem chronologii wydarzeń „Płomień i krzyż. Tom 1” rozpoczyna...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05-01
Recenzja dla: Polacy nie gęsi i swoich autorów mają
„Śmierć kolekcjonera” to całkiem udany kryminał, ale brakuje mu nieco do ideału. Autorka wymyśliła całkiem spójną, ale mało rozbudowaną fabułę. Historia opiera się głównie na prowadzonym śledztwie tak, że wątków obyczajowych jest tutaj jak na lekarstwo. A szkoda, bo kilka jest naprawdę bardzo interesujących. Na pochwałę zasługuje to, że twórczyni od początku do końca wiedziała co robi. Gdyby dodać do tego wspomniane wcześniej wątki fabularne, wyszłoby o wiele lepiej.
Tych, którzy sięgną po książkę Pani Agnieszki Pietrzyk dla wartkiej akcji i zapierających dech w piersiach momentów, muszę sprowadzić na ziemię. Autorka skupiła się głównie na zeznaniach świadków i badaniach miejsc zbrodni. Czy to jest minus? Wszystko zależy od czytelnika. Mnie osobiście, to nie przeszkadzało, tym bardziej, że dialogi wplatane w poszczególne zeznania wypadały dobrze. Nie zmienia to jednak faktu, że gdyby dodać do tego więcej akcji i emocji, książka zyskałaby na atrakcyjności.
Reszta recenzji ukaże się na oficjalnej stronie.
Recenzja dla: Polacy nie gęsi i swoich autorów mają
„Śmierć kolekcjonera” to całkiem udany kryminał, ale brakuje mu nieco do ideału. Autorka wymyśliła całkiem spójną, ale mało rozbudowaną fabułę. Historia opiera się głównie na prowadzonym śledztwie tak, że wątków obyczajowych jest tutaj jak na lekarstwo. A szkoda, bo kilka jest naprawdę bardzo interesujących. Na pochwałę...
2016-04-28
Na wstępie mojej recenzji pragnę uprzedzić potencjalnych czytelników, że powieść Aleksandra Minkowskiego nie należy do łatwych. Niniejsza książka jest zupełnie inna i przyznaję, że jeszcze nigdy w swoim życiu nie przeczytałem czegoś podobnego. „Zabić Ptasidzioba” to powieść dojrzała, skierowana do nieco starszych czytelników. Poruszane w niej tematy nie będą obce osobom, które w swoim życiu miewały dylematy moralne, uczuciowe rozterki i musiały zmierzyć się z licznymi przeciwnościami losu. Wprawdzie akcja powieści dzieje się niekiedy w czasach komunizmu, ale poruszane w niej tematy są ponadczasowe. Pora przenieść się nieco w czasie…
„Zapukałem. Otworzył mi... ja tamten, z roku 1972.”
Akcja powieści rozpoczyna się dość nietypowo, bowiem do drzwi głównego bohatera puka przeszłość, nazwana tutaj Ptasidziobem. Nazwa wzięła się od ludzi z rodu ptakowatych, posiadających lekkie upierzenie i potrafiących lewitować. Właśnie od owego spotkania przeszłości z przyszłością rozpoczyna się cała historia, w której poznajemy losy głównego bohatera i jego przyjaciół.
Jak już na wstępie wspomniałem, „Zabić Ptasidzioba” to dzieło niełatwe i momentami wręcz trudne w odbiorze. Nie zmienia to jednak faktu, że istnieje w nim potencjał. Wystarczyło się skupić i w pełni skoncentrować, żeby cieszyć się z kolejnych rozdziałów. Przyznaję, że dopiero po przeczytaniu kilku pierwszych stron poczułem cały klimat. Dopiero wtedy zacząłem odczuwać radość z czytania. Myślę, że cytat znany z kultowej powieści: „Życie jest jak pudełko czekoladek - nigdy nie wiesz, co ci się trafi” idealnie pasuje do fabuły. Dlaczego? Otóż historie zawarte w tej książce pokazują, że życie bywa przewrotne i nieprzewidywalne. Wielokrotnie poddawałem się zadumie i analizowałem to, co przeczytałem. Poddawałem analizie wybory i zastanawiałem się, czy sam bym podobnie postąpił. Dzięki temu powieść zmusza do rozmyślań i refleksji. A wszystko to dzięki temu, że autor w całkiem zgrabny i dobitny sposób pokazywał sukcesy i porażki, jakie bohater miewał przez cały okres swojego życia.
„Zabić Ptasidzioba” to nie tylko historie, ale także barwne opisy, dzięki którym możemy przenieść się do zupełnie innego świata.
W utworze znajdziemy nie tylko wciągające historie o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi, nieszczęśliwych miłościach, ale także dowiemy się kilku interesujących faktów na temat życia w Polsce za czasów komunizmu i na emigracji.
Powieść Aleksandra Minkowskiego zapewne nie trafi do wszystkich - to fakt. Warto jednak po nią sięgnąć. Jest to powieść, która zapadnie wam w pamięć na długo.
Na wstępie mojej recenzji pragnę uprzedzić potencjalnych czytelników, że powieść Aleksandra Minkowskiego nie należy do łatwych. Niniejsza książka jest zupełnie inna i przyznaję, że jeszcze nigdy w swoim życiu nie przeczytałem czegoś podobnego. „Zabić Ptasidzioba” to powieść dojrzała, skierowana do nieco starszych czytelników. Poruszane w niej tematy nie będą obce osobom,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-04-19
Po przeczytaniu „Nieznajomego” poczułem lekki niedosyt. I nie chodzi tu tylko o sprawdzone patenty, których autor kurczowo się trzyma, ale o brak istotnych elementów, z których Coben jest znany. Zacznę może od tego, że fabuła mnie wciągnęła. Podobnie zresztą jak w poprzednich książkach tego twórcy. Zabrakło mi jednak tego elementu zaskoczenia i dreszczyku emocji. Moim zdaniem „Nieznajomy” upodobnił się za bardzo do powieści fabularnej. Żałuję również, że autor nie wykorzystał pomysłu tytułowego nieznajomego w bardziej umiejętny sposób. Mogła powstać z tego o wiele ciekawsza książka. A tak? Otrzymaliśmy interesujący thriller z ciekawym motywem pobocznym.
Fani Cobena doskonale zdają sobie sprawę z tego, że rozwiązania zagadki nie można być pewnym aż do ostatniego zdania. Tego też zabrakło. Finał całej historii mnie nie usatysfakcjonował. Spodziewałem się czegoś zupełnie innego. Wręcz odwrotnego.
Na pochwałę zasługuje kreacja czarnych charakterów. Coben odbiega od reguły i przedstawia ich w sposób zupełnie inny. Mają oni swój cel, a wydarzenia jakie doprowadziły ich do tego czynu są logiczne i co najważniejsze - realne.
Czy „Nieznajomy” jest zatem kiepską książką? Oczywiście, że nie. Czyta się ją jednym tchem. Mogę ją polecić, ale tylko niewymagającym czytelnikom. Tym, co zaczynają przygodę z Harlanem Cobenem, odsyłam do wcześniejszych jego powieści. Są o niebo lepsze.
Po przeczytaniu „Nieznajomego” poczułem lekki niedosyt. I nie chodzi tu tylko o sprawdzone patenty, których autor kurczowo się trzyma, ale o brak istotnych elementów, z których Coben jest znany. Zacznę może od tego, że fabuła mnie wciągnęła. Podobnie zresztą jak w poprzednich książkach tego twórcy. Zabrakło mi jednak tego elementu zaskoczenia i dreszczyku emocji. Moim...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-04-13
O książkach Adama Przechrzty słyszałem wiele dobrego, ale jeszcze nigdy nie miałem okazji sięgnąć po żadną z nich. Pochlebne opinie na temat cyklu „Demony” tylko spotęgowały moją ciekawość. Pomyślałem sobie, że warto byłoby zapoznać się z twórczością tego autora przy najbliższej nadarzającej się okazji. Tak się złożyło, że Fabryka Słów zapowiedziała „Adepta” i bez chwili namysłu zgłosiłem się do zrecenzowania tego tytułu, by na własnej skórze przekonać się, czy wszystkie te pozytywne recenzje okażą się prawdziwe. Na całe szczęście się nie zawiodłem.
Akcja „Adepta” dzieje się na początku XX wieku. W stolicy Polski, która aktualnie jest pod okupacją rosyjską, pojawia się tajemnicza enklawa. Dla bezpieczeństwa jest ona odgrodzona od reszty miasta murem z nabitymi srebrnymi prętami. Nie jest to ewenement na skalę światową, ponieważ podobne enklawy znajdują się także w Moskwie i Petersburgu. Nikt z mieszkańców tak naprawdę nie ma pojęcia, skąd się ona wzięła ani co znajduje się w środku. Na jej teren zapuszczają się tylko alchemicy w poszukiwaniu rzadkich składników do leków i carskie patrole. Życie obok zamkniętej strefy toczy się normalnym rytmem, aż do czasu, kiedy dochodzi do makabrycznych odkryć. Z niebezpieczeństwem, które wyszło poza mury zamkniętej strefy, zmierzy się polski alchemik - Olaf Rudnicki - wraz z oficerem elitarnej carskiej gwardii. Chciałbym powiedzieć więcej na temat fabuły, ale oczywiście nie mogę. Nie chcę nikomu popsuć radości z czytania. Zdradzę tylko tyle, że autor zadbał także o walory historyczne.
„Adept” już na samym początku zachwyca klimatem. Polska pod rosyjską okupacją jest świetnie opisana. Nie znajdziemy tutaj przydługich opisów, które wybijają z rytmu i nudzą. Wszystko jest treściwe i dobrze wplecione w akcję. Bez wątpienia czuć ten XX-wieczny klimat, za co należą się brawa.
Po przeczytaniu zapowiedzi bałem się, że będzie to książka, która mnie niczym szczególnym nie zainteresuje. Myliłem się. Fabularnie powieść Adama Przechrzty wypada nad wyraz dobrze. Historia jest ciekawie opowiedziana, a co najważniejsze – wciąga wraz z kolejnymi rozdziałami. Wycieczki po enklawie, walki z potworami przy użyciu nadprzyrodzonych zdolności czy zwroty akcji dają satysfakcję. Nie nudziłem się nawet podczas przegadanych scen, których trochę się nazbierało. Spodobało mi się również to, że autor przyłożył się do aspektów historycznych.
Jak na dobrą powieść fantasy przystało, znajdziemy tutaj interesujących bohaterów. Weźmy pod lupę kluczowe postacie. Olaf Rudnicki jest intrygującą osobą, która zmienia się wraz z rozwojem akcji. Posiada on szeroką wiedzę na temat wykonywanej profesji. Jest alchemikiem. Jego kompan został wykreowany na typowego carskiego oficera, co jest dobrym przeciwieństwem. Moim zdaniem postać Olafa wnosi wiele i jest niewątpliwie ciekawsza od oficera cesarskiej armii. Wraz z rozwojem akcji dochodzą też inne, równie interesujące postacie. Te ze światka gwardii i świata magicznego.
Nad wadami nie będę się rozpisywał, bo dużo ich nie znalazłem. Mnie osobiście książka przypadła do gustu. Mało tego, zachęciła mnie do sięgnięcia po wcześniejsze powieści autora. W najbliższym czasie nadrobię zaległości.
Pozostaje mi tylko polecić i zachęcić do kupna.
O książkach Adama Przechrzty słyszałem wiele dobrego, ale jeszcze nigdy nie miałem okazji sięgnąć po żadną z nich. Pochlebne opinie na temat cyklu „Demony” tylko spotęgowały moją ciekawość. Pomyślałem sobie, że warto byłoby zapoznać się z twórczością tego autora przy najbliższej nadarzającej się okazji. Tak się złożyło, że Fabryka Słów zapowiedziała „Adepta” i bez chwili...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-04-01
O „Dziewczynie z pociągu” było słychać dosłownie wszędzie. Nie chodzi tu tylko o pierwsze miejsca na światowych listach bestsellerów, ale także o oszałamiające statystyki. Z tyłu na okładce możemy przeczytać, że co 6 sekund ktoś w Stanach Zjednoczonych kupuje tę książkę i ukaże się ona w 47. krajach. Przyznaję, że to brzmi imponująco. W 2016 roku doczekamy się nawet ekranizacji. Kiedy to czytałem, pomyślałem sobie, że trzymam w ręku hit stulecia. Zapewniał mnie o tym nawet sam Stephen King. Po tych wszystkich pozytywnych opiniach nie mogłem przejść obojętnie obok niniejszej powieści. Kupiłem więc bilet i wsiadłem do pociągu, by wybrać się na całkiem sympatyczną, ale bez większej ekscytacji wycieczkę.
„Dziewczyna z pociągu” opowiada historię pokrzywdzonej prze los Rachel Watson. Kobieta przez swoje uzależnienie od alkoholu stacza się na samo dno. Traci ukochanego męża, który - nie mogąc znieść jej nałogu - wdaje się w płomienny romans i ją zostawia. Zamiłowanie do alkoholu doprowadza również do problemów w pracy i konfliktów z jej współlokatorką. Jak sam tytuł wskazuje, kluczowym miejscem akcji jest pociąg. Rachel, dojeżdżając każdego ranka do miejsca swojego zatrudnienia, obserwuje w oddali szereg domów. Szczególne zainteresowanie wzbudza w niej jeden z nich, gdzie swoje życie prowadzi na pozór szczęśliwe małżeństwo. Można powiedzieć, że zżywa się z ludźmi, z którymi nawet nie rozmawiała. Wszystko odmienia się pewnego dnia, kiedy bohaterka dostrzega coś, co zupełnie nie pasuje do życia tamtych ludzi. Jakby tego było mało, w gazetach codziennych i portalach informacyjnych pojawia się wiadomość o zaginięciu kobiety, która jakimś cudem wydaje się Rachel znajoma…
Fabuła już na samym początku zapowiada typowy thriller w stylu Harlana Cobena i tak właśnie jest. Mamy niewyjaśnione tajemnice, intrygujących bohaterów i zaskakujące zakończenie. Autorka prowadzi akcję z perspektywy kilku osób. Wprawdzie to Rachel jest w centrum całej historii, ale rozdziały z innymi kluczowymi postaciami również się pojawiają. Przyznaję, że gdyby nie to, historia opowiedziana przez Paule Hawkins straciłaby dużo na swojej atrakcyjności. Opowieść może nie wbija w fotel, ale tak jak Stephen King mówił, nie można się od niej oderwać. I to się liczy.
W książce przewija się mnóstwo życiowych problemów: nałogi, zdrady, dylematy i kłamstwa. Myślę, że to właśnie przez to utwór przemawia do tak wielu osób. Główni bohaterowie są przede wszystkim ludzcy. Można się łatwo wczuć w ich role i z uwagą wypatrywać końca całej historii. Trudno jest wyczuć, kto mówi prawdę i jaka jest natura poszczególnych postaci. Wszystkiego dowiemy się dosłownie na samym końcu. Autorka nie wykreowała może wielkich osobowości, które zapiszą się na stałe w gatunku, ale do tego typu powieści pasują idealnie.
Czas odpowiedzieć sobie na kluczowe pytanie: Czy jest to książka idealna, która zasługuje na te wszystkie zachwyty? Nie mnie to oceniać. Stwierdzić mogę tylko tyle, że bez wątpienia potrafi wciągnąć czytelnika. Autorka napisała nieskomplikowaną powieść, która umili nudne popołudnie i pozwoli się zrelaksować. Chyba właśnie o to chodziło.
Czy niniejszy tytuł mogę polecić? Jak najbardziej. Paula Hawkins napisała całkiem dobry thriller. Mam nadzieję, że wytwórnia Dreamworks stanie na wysokości zadania i nakręci dobrą ekranizację. Autorce życzę natomiast samych sukcesów w branży i oby kolejna jej książka była jeszcze ciekawsza.
O „Dziewczynie z pociągu” było słychać dosłownie wszędzie. Nie chodzi tu tylko o pierwsze miejsca na światowych listach bestsellerów, ale także o oszałamiające statystyki. Z tyłu na okładce możemy przeczytać, że co 6 sekund ktoś w Stanach Zjednoczonych kupuje tę książkę i ukaże się ona w 47. krajach. Przyznaję, że to brzmi imponująco. W 2016 roku doczekamy się nawet...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-03-22
Cykl „Ostatnie Imperium” zaczął się rewelacyjnie, bo od fenomenalnego „Z mgły zrodzonego”. Ta trylogia zainteresowała mnie na tyle, że postanowiłem sięgnąć po kontynuację, czyli tytuł, który dzisiaj zrecenzuję. Ku mojemu zaskoczeniu, Brandon Sanderson napisał coś zupełnie innego. Powieści z motywem detektywistycznym się nie spodziewałem.
„Stop prawa” to zupełnie odrębna historia. Wprawdzie mamy wzmianki o kluczowych postaciach znanych z poprzednich trzech części, ale są one traktowane bardziej jako ciekawostkę. W książce Kelsier, Vin, Elend, Sazed czy Spook są częścią historii i pełnią rolę bóstw. Mają swoją religię i wyznawców. Fani autora, którzy sięgnęli po poprzednie tytuły, wyłapią też znane nazwiska rodów czy inne smaczki. Znajomość poprzednich powieści nie jest moim zdaniem jednak konieczna.
Akcja książki dzieje się trzysta lat po wydarzeniach opisanych w trylogii „Zrodzonego z Mgły”. Scadrial jest miastem, do którego szturmem wchodzą nowe technologie i zmieniają życie jego mieszkańców. W niebo wznoszą się pierwsze drapacze chmur o żelaznej konstrukcji, a domy i ulice oświetlane są przez elektryczne lampy. Głównym bohaterem jest Waxillium Ladrian - stróż prawa, obdarzony niespotykanymi zdolnościami. Jest on bowiem Podwójnym. Potrafi dzięki Allomancji odpychać metale, a dzięki Feruchemii zmniejszać lub zwiększać swój ciężar. Po dwudziestu latach spędzonych w Dziczy jako obrońca uciśnionych zostaje zmuszony do opuszczenia swojego aktualnego miejsca zamieszkania. Rodzinna tragedia zmusza go do wyprowadzki i zamieszkania w stolicy Elendel. Na odłożenie broni przyjdzie jednak czas, bo w mieście dzieją się dziwne rzeczy. Tajemniczy gang Znikaczy porywa niewinne kobiety i rabuje pociągi. Za rozwiązanie zagadki weźmie się nikt inny jak Waxillium wraz ze swoim towarzyszem Waynem.
Fabuła wciągnęła mnie już od samego początku. Autor rzucił nas na głębokie wody od pierwszych stron. Pościg za seryjnym mordercą i finał całej akcji zachęcił mnie do kontynuowania swojej przygody w tym świecie. Kiedy akcja zwolniła swoje tempo, bałem się, że tak będzie już do końca i otrzymam to samo, tylko w innej szacie. Miałem na myśli bale i przyjęcia, które momentami wręcz przynudzały. Na całe szczęście, arystokratyczne życie zostało zastąpione efektownymi pojedynkami i ciekawym śledztwem. Wszystko to zostało przyprawione zdolnościami głównych bohaterów. Muszę przyznać, że to iście wybuchowe połączenie, które zdało egzamin na ocenę celującą.
Brandon Sanderson znany jest również z tego, że potrafi wykreować barwne i wyraziste postacie. Tym razem również mu się to udało. Waxillium Ladrian to niewątpliwe bardzo intrygująca sylwetka. Ten bohater niezwykle mi się spodobał i myślę, że w kolejnych tomach jego wątek rozwinie się jeszcze bardziej. Moim numerem jeden jest jednak Wayne. Wnosi on wiele do naszej powieści. Jest to postać obdarzona genialnym wręcz poczuciem humoru, a swoim usposobieniem i zdolnościami sprawia, że kolejne rozdziały czyta się z jeszcze większą przyjemnością.
Nie jest to może utwór tak rozbudowany jak chociażby „Droga królów” czy wspomniany już wcześniej „Z mgły zrodzony”, ale warto poświęcić jedno popołudnie na przeczytanie tego tytułu.
Gdybym miał w skrócie opisać „Stop prawa”, to moja odpowiedź brzmiałaby następująco: Sherlock Holmes w stylu Brandona Sandersona. To było moje pierwsze skojarzenie i po skończeniu niniejszej książki to podtrzymuję. Miłośnicy fantastyki będą zadowoleni a fani autora otrzymają miłą odskocznię od poprzednich powieści. Polecam.
Cykl „Ostatnie Imperium” zaczął się rewelacyjnie, bo od fenomenalnego „Z mgły zrodzonego”. Ta trylogia zainteresowała mnie na tyle, że postanowiłem sięgnąć po kontynuację, czyli tytuł, który dzisiaj zrecenzuję. Ku mojemu zaskoczeniu, Brandon Sanderson napisał coś zupełnie innego. Powieści z motywem detektywistycznym się nie spodziewałem.
„Stop prawa” to zupełnie odrębna...
2016-03-07
Ostatnimi czasy polski rynek wydawniczy jest wręcz zalewany powieściami postapokaliptycznymi. Wielki boom zapoczątkowało kultowe już „Metro 2033”, które przerodziło się w uniwersum i objęło swoim zasięgiem cały świat. Wielki popyt na ten gatunek sprawił, że Fabryka Słów postanowiła odpowiedzieć konkurencyjnemu wydawnictwu swoim zbiorem powieści postapo, który został zapoczątkowany „Kompleksem 7215” Bartka Biedrzyckiego. Przyznaję, że ów książki i kontynuacji jeszcze nie przeczytałem, ale zaległości zamierzam nadrobić w najbliższym czasie. Wniosek jest więc taki, że powieść Pani Dominiki Węcławek to moje pierwsze spotkanie z tym uniwersum. Wielka szkoda, że początek naszej znajomości odbył się bez większych emocji. Pora przejść do konkretów.
Akcja powieści dzieje się w Warszawie, kilka lat po nuklearnej katastrofie. Szczęśliwcy, którzy przeżyli zagładę, znaleźli swoje schronienie w tunelach warszawskiego metra i tam wegetują, niczym znękane szczury. Ich życia nie należą do łatwych, a każdego dnia muszą zmagać się z przeciwnościami losu i spartańskimi warunkami bytu. Jakby tego było mało, jakaś tajemnicza siła wabi ocalałych i skazuje ich na pewną śmierć. Do rozwiązania zagadki zostaje przydzielona specjalna ekspedycja, w której skład wchodzą ludzie, różniący się nie tylko poglądami, ale i umiejętnościami. Właśnie to stanowi główny wątek niniejszej książki.
„Upadła świątynia” to typowe postapo, do którego fani gatunku zostali przyzwyczajeni. Na próżno szukać tutaj oryginalnych rozwiązań i wątków zapierających dech w piersiach. Autorka czerpie garściami z pomysłów swojego poprzednika. To nie byłby minus, gdyby postarano się o dobrą fabułę. Niestety ale pomysł nie wciąga i momentami wręcz nudzi. Przyznaję, że czasami nie wiedziałem o co chodzi i musiałem cofać się do poprzednich rozdziałów. Dla mnie o wiele ciekawsze były początkowe fragmenty, których akcja działa się tuż po katastrofie. Wątek walczącej o przetrwanie rodziny zainteresował mnie bardziej niż rozwiązanie całej zagadki.
Fanów gatunku ucieszy niewątpliwie fakt, że klimat rasowego postapo został zachowany. Znajdziemy tutaj wszystko, do czego zostaliśmy przyzwyczajeni: ciasne tunele metra, wycieczki na powierzchnię i walka z krwiożerczymi mutantami. W tym aspekcie nie zostałem zawiedziony. Szkoda tylko, że opisy, które miały wzbudzić w czytelniku zadumę i przerażenie, nie robiły na mnie absolutnie żadnego wrażenia.
Na plus mogę zaliczyć kreację głównych bohaterów. Konstanty - jako samotny wilk - daje radę, a Lidia jako medyczka jest świetnym uzupełnieniem. Reszta ekipy też pasuje do klimatu i dobrze wplata się w główny wątek. Dialogi między postaciami nie są może wybitne, ale przyjemnie się je czytało. Może nie licząc tej gwary, która przyprawiała mnie o palpitacje serca.
Warto wspomnieć, że po skończeniu głównego wątku czekają na czytelnika opowiadania, które są miłym dodatkiem do całości.
Powieść „Upadła świątynia” to książka skierowana do miłośników gatunku i czytelników, którzy lubią proste i nieskomplikowane książki przygodowe. Może gdybym przeczytał „Kompleks 7215” i „Stację: nowy świat”, moja ocena poszłaby o oczko w górę. A tak wyszło bardzo przeciętnie.
Ostatnimi czasy polski rynek wydawniczy jest wręcz zalewany powieściami postapokaliptycznymi. Wielki boom zapoczątkowało kultowe już „Metro 2033”, które przerodziło się w uniwersum i objęło swoim zasięgiem cały świat. Wielki popyt na ten gatunek sprawił, że Fabryka Słów postanowiła odpowiedzieć konkurencyjnemu wydawnictwu swoim zbiorem powieści postapo, który został...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-02-28
Po książkę „Masa o porachunkach polskiej mafii” sięgnąłem w wolnej chwili, głównie za sprawą reportaży o grupie pruszkowskiej. Temat zainteresował mnie na tyle, że postanowiłem sięgnąć po książkę Artura Górskiego i Jarosława „Masy” Sokołowskiego. Czy było warto? Jak najbardziej. Dzięki tej książce dowiemy się wszystkiego na temat działań grup przestępczych, które działały w latach 90.
Książka podzielona jest na krótkie rozdziały, które opowiadają o prawdziwym życiu gangstera z Pruszkowa. Dzięki nim dowiemy się jak mafia torturowała swoich wrogów czy zbierała fundusze na dalszą działalność. Największym kąskiem są jednak ciekawostki ze spraw kryminalnych, które w tamtych czasach królowały na pierwszych stronach gazet. Przyznam szczerze, że niejednokrotnie byłem zaskoczony, kiedy zagłębiałem się w kolejne rozdziały. Słyszałem o tych wszystkich głośnych sprawach i fajnie było przeczytać o nich z perspektywy człowieka, co był w centrum wydarzeń.
„Masa o porachunkach polskiej mafii” to lektura obowiązkowa dla osób lubiących zagłębiać się w sprawy kryminalne i dla tych, co chcą się dowiedzieć co nieco o czasach PRL-u.
Po książkę „Masa o porachunkach polskiej mafii” sięgnąłem w wolnej chwili, głównie za sprawą reportaży o grupie pruszkowskiej. Temat zainteresował mnie na tyle, że postanowiłem sięgnąć po książkę Artura Górskiego i Jarosława „Masy” Sokołowskiego. Czy było warto? Jak najbardziej. Dzięki tej książce dowiemy się wszystkiego na temat działań grup przestępczych, które działały w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-02-24
Autorem książki, którą dzisiaj zrecenzuję jest dr Andrzej Ćwiek. Na dzień dzisiejszy jest on kuratorem galerii w Muzeum Archeologicznym w Poznaniu. Swoje doświadczenie w tej dziedzinie zdobywał podczas prac polskich misji archeologicznych w Egipcie: w Tell Atrib, Sakkarze, Deir el-Bahari. Innymi słowy - za napisanie tej książki zabrał się profesjonalista, dlatego o jej zawartość byłem spokojny.
Pierwsze co rzuca się w oczy kiedy sięgamy po książkę dr Ćwieka to piękne wydanie. Wydawnictwo poznańskie kolejny raz pokazało, że potrafi wydawać swoje książki w ładnej szacie graficznej. Twarda oprawa i przykuwająca oko okładka bardzo ładnie się prezentują. Podobnie zresztą jak zawartość, którą teraz się zajmę.
Zacznę może od samego początku. „Hieroglify egipskie. Mowa bogów” to książka traktująca nie tylko o hieroglifach. Wprawdzie autor skupił się w znacznej mierze na nich, ale nie zapomniał również opisać historii starożytnego Egiptu - począwszy od kultury, a na wierzeniach kończąc. Jest to moja pierwsza przeczytana książka o starożytnym Egipcie i jestem nią zachwycony. Czytałem wiele czasopism o tej tematyce, ale żadne w tak szczegółowy i profesjonalny sposób nie przybliżyło mi tej tematyki. Widać, że pisał to profesjonalista i człowiek, który zna się na rzeczy. Pora przejść do zawartości niniejszego tytułu.
Książka podzielona jest na rozdziały. Na samym początku przeczytamy krótki wstęp od autora, który wprowadzi nas w tematykę jego książki. Po wstępie przejdziemy do rozdziału poświęconego cywilizacji starożytnego Egiptu. W tym fragmencie przeczytamy o początkach państwa, dowiemy się co nieco o kulturze i religii (opisy Bogów, rytuałów, wierzeń). Bardzo fajnie, że autor znalazł miejsce w swojej książce dla tego wstępu. Dzięki niemu tematyka książki staje się jeszcze obszerniejsza i nie ogranicza się do samych hieroglifów. Dla mnie był to strzał w dziesiątkę, bo interesuję się historią tego starożytnego państwa. Kolejny rozdział jest już poświęcony pismu. Zaczniemy od genezy powstania pierwszych hieroglifów, a skończymy na krótkim kursie opisującym znaczenie znaków, wymowę i używanie ich w tamtych czasach przez tamtejszy lud. Ogromny plus dla autora, że napisał to językiem zrozumiałym dla kompletnego żółtodzioba. Właśnie prosty i zrozumiały język sprawi, że czytelnicy nieobeznani w tej tematyce będą się świetnie bawić i jednocześnie uczyć. Warto nadmienić, że książka wzbogacona jest o liczne ilustracje, które pokazują pismo egipskie na różnych eksponatach i dziełach artystycznych z tamtego okresu.
Po dobrnięciu do ostatniej strony, byłem pozytywnie zaskoczony. Książka wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Wkręciłem się nawet na tyle, że sam próbowałem co nieco napisać podczas kursu hieroglifów.
„Hieroglify egipskie. Mowa bogów” to książka, która zainteresuje miłośników historii starożytnego Egiptu i tych, którzy dopiero zaczynają przygodę w kraju faraonów i ogromnych piramid. Książkę polecam nawet tym, którzy nie mieli styczności z tą tematyką. Prosty język i sposób, w jaki autor uczy czytania „mowy bogów” sprawi, że zaczniecie marzyć o wyprawie w tamte strony.
Autorem książki, którą dzisiaj zrecenzuję jest dr Andrzej Ćwiek. Na dzień dzisiejszy jest on kuratorem galerii w Muzeum Archeologicznym w Poznaniu. Swoje doświadczenie w tej dziedzinie zdobywał podczas prac polskich misji archeologicznych w Egipcie: w Tell Atrib, Sakkarze, Deir el-Bahari. Innymi słowy - za napisanie tej książki zabrał się profesjonalista, dlatego o jej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-02-14
Zacznę może od tego, że „Straceni” to moje pierwsze spotkanie z twórczością Jacka Ketchuma. Nigdy nie miałem styczności z tym autorem, dlatego nie bardzo był mi znany jego styl pisania. Do sięgnięcia po ten tytuł zachęciła mnie pozytywna opinia samego Stephena Kinga. Czy można chcieć lepszej rekomendacji? Jak się później okazało, nie mogłem przebrnąć przez pierwsze rozdziały i odkładałem książkę dwa razy, żeby za trzecim razem ją przeczytać.
Książka opowiada historię trzech przyjaciół, którzy pewnego lata zabijają dla czystej zabawy dwie młode dziewczyny. Przyjechały one na kemping nad zbiornikiem Turnera i miały cieszyć się życiem, a zostały w bestialski sposób zamordowane. Pomimo ewidentnych podejrzeń, sprawcy nigdy nie zostali skazani i żyją na wolności w małym miasteczku. Cztery lata po tych dramatycznych wydarzeniach, detektyw Schilling chce rozwiązać sprawę na dobre, by móc zaznać spokoju i pomścić ofiary zbrodni.
„Straceni” to powieść nie dla każdego. Książka zawiera w sobie mnóstwo wulgarnego języka i brutalnych opisów. Dla Jacka Ketchuma nie ma tematów tabu i opisuje wszystko w bardzo szczegółowy sposób.
Fabuła podzielona jest na rozdziały, w których narracje przejmują postacie zarówno pierwszo-, jak i drugoplanowe. Poznajemy bohaterów od podszewki. Wiemy, co czują i jakimi motywami się kierują. Na próżno jednak szukać jakichś głębszych przemyśleń. Wprawdzie przeczytamy kilka dylematów moralnych, doświadczymy walki z przeszłością, ale nie to jest kluczowe. W historii tej chodzi raczej o pokazanie szaleństwa i tego, do czego zdolny jest człowiek.
Bohaterowie są świetnie przedstawieni. Jak już wcześniej wspomniałem, poznajemy ich przemyślenia i charakter bardzo szczegółowo. Moim ulubieńcem jest szalony Ray Pay, który jest kluczową postacią powieści. Myślę, że właśnie dla negatywnego bohatera warto sięgnąć po ten tytuł.
Polecam miłośnikom mocnych wrażeń.
Zacznę może od tego, że „Straceni” to moje pierwsze spotkanie z twórczością Jacka Ketchuma. Nigdy nie miałem styczności z tym autorem, dlatego nie bardzo był mi znany jego styl pisania. Do sięgnięcia po ten tytuł zachęciła mnie pozytywna opinia samego Stephena Kinga. Czy można chcieć lepszej rekomendacji? Jak się później okazało, nie mogłem przebrnąć przez pierwsze...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-02-09
Po książki Jo Nesbø sięgam z czystą przyjemnością bo wiem, że otrzymam kryminał na najwyższym światowym poziomie. Cykl z Harrym Hole jest moim ulubionym i zawsze czytam kolejne części z zapartym tchem. Tym razem było podobnie. Nie mogłem oderwać się od lektury aż do ostatniej strony. Muszę przyznać, że zdemaskowałem mordercę mniej więcej po skończeniu połowy książki i uważam to za mały sukces. Nie znaczy to jednak, że zakończenie i cała historia mnie nie usatysfakcjonowała.
Pierwsze płatki śniegu w Oslo nie zwiastują pięknej zimy, a bałwan w ogrodzie nie jest pomnikiem dobrej zabawy. Wszystko zaczyna się od listu, jaki otrzymuje komisarz Harry Hole. Jest on tak samo tajemniczy, jak podpis nadawcy, który brzmi „Bałwan”. Ta wiadomość, jak się okazuje, jest zwiastunem serii morderstw. Wraz z pojawieniem się pierwszego śniegu, giną zamężne kobiety. Na miejscach zbrodni zawsze pojawia się ulepiony bałwan. Zaczyna się walka z czasem.
„Pierwszy śnieg” ma idealnie skonstruowaną oś fabularną. Historia wciąga, zaskakuje i co najważniejsze - przykuwa uwagę czytelnika. Każdy, kto miał styczność z twórczością Jo Nesbø wie, że niczego być pewnym nie można aż do samego końca. Autor lubi bawić się ze swoimi czytelnikami, regularnie wprowadzając ich w pole, co bardzo mi się podoba. Często główkuję i uważniej wczytuję się w rozmowy z postaciami pobocznymi, żeby odkryć mordercę przed wielkim finałem. Udało mi się to dopiero pierwszy raz. Naturalnie motywu trudno było się domyślić, tym bardziej, że na całość łączyło się kilka pomniejszych historii. Innymi słowy - każda postać odegrała swoją rolę w tym spektaklu. To świadczy o geniuszu, jakim dysponuje autor.
Do pierwszorzędnej fabuły idealnie pasują postacie poboczne, których w tej powieści jest kilka. Każda, jak już wcześniej wspomniałem, odgrywa w książce jakąś rolę. Ich historie są interesujące, a poznanie ich życia sprawiało mi ogromną przyjemność. Dzięki temu, odbiór całej fabuły był znacznie ciekawszy. O głównym bohaterze wspominać nie muszę, bo fani wiedzą, jaki Harry Hole jest i czego można się po nim spodziewać. Lubię tego uzależnionego od alkoholu a zarazem genialnego śledczego. Nie chciałbym, żeby autor go uśmiercił w kolejnych częściach, chociaż przekazanie pałeczki komuś innemu mogłoby być zabiegiem bardzo ciekawym i nadającym świeżości serii.
Jo Nesbø, wraz z kolejnymi częściami cyklu jest coraz lepszy i nie brakuje mu pomysłów, co bardzo u niego cenię. Serię o Harrym Hole polecam miłośnikom kryminałów i dobrych thrillerów. Nie będziecie zawiedzeni. Dla tych, co dopiero zaczynają przygodę z osobliwym detektywem, polecam zacząć od trylogii z Oslo.
Po książki Jo Nesbø sięgam z czystą przyjemnością bo wiem, że otrzymam kryminał na najwyższym światowym poziomie. Cykl z Harrym Hole jest moim ulubionym i zawsze czytam kolejne części z zapartym tchem. Tym razem było podobnie. Nie mogłem oderwać się od lektury aż do ostatniej strony. Muszę przyznać, że zdemaskowałem mordercę mniej więcej po skończeniu połowy książki i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
„Popiół i kurz. Opowieść ze świata Pomiędzy” to powieść nietuzinkowa. Jarosław Grzędowicz kolejny raz udowodnił, że potrafi bardzo sprawnie żonglować różnymi gatunkami literackimi. W tej książce znajdziemy fantastykę w najlepszej postaci (opis tytułowego świata Pomiędzy wbija w fotel), szczyptę thrillera i co nie co z powieści detektywistycznej. Przyznaję, że już po pierwszym rozdziale wiedziałem, że muszę jak najszybciej dobrnąć do końca. Nie tylko przez klimat, który czuć na każdym kroku, ale także ze względu na główny wątek. Autor miał ciekawy pomysł z przeplataniem kilku gatunków. Dzięki temu historia nie nuży. Do tego dochodzą nagłe zwroty akcji, których nie sposób się spodziewać. Ucieszył mnie również fakt, że znalazłem w tej książce akcent wprost z mojego rodzinnego miasta. Przy najbliższym spotkaniu z autorem zapytam się czy był to zbieg okoliczności.
Polecam i zachęcam do przeczytania tym bardziej, że Fabryka Słów postarała się o dobrą reedycję.
„Popiół i kurz. Opowieść ze świata Pomiędzy” to powieść nietuzinkowa. Jarosław Grzędowicz kolejny raz udowodnił, że potrafi bardzo sprawnie żonglować różnymi gatunkami literackimi. W tej książce znajdziemy fantastykę w najlepszej postaci (opis tytułowego świata Pomiędzy wbija w fotel), szczyptę thrillera i co nie co z powieści detektywistycznej. Przyznaję, że już po...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to