-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać1
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński18
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
Biblioteczka
2024-04-17
2024-03-07
2019
2021-06-11
Kontynuacja “Wojny Makowej” uderza we wszystkie nuty perfekcyjnie. Mimo niemałych gabarytów, czytałem ją szybko, płynnie i nieraz z zapartym tchem. Po udanym debiucie Rebecca Kuang, niczym ten feniks z okładki, rozłożyła skrzydła i pofrunęła, lądując na szczycie.
Drugi tom trylogii rozpoczyna się niedługo po finale pierwszego. Rin musi stawić czoła konsekwencjom swojej nagłej i nieprzemyślanej decyzji. Wojna w Nikan wchodzi w decydującą fazę, od jej przebiegu zależą losy cesarstwa i jego mieszkańców. Wkrótce do gry dołączają nowi gracze, a w rękawie mają niejednego asa, które mogą zmienić bieg konfliktu na ich korzyść. Po czyjej stronie stanie dowódczyni szamanów? Ile jeszcze krwi trzeba przelać, by przywrócić pokój?
“Republika Smoka” ma w sobie wszystko, co kocham w fantastyce - ciekawy świat przedstawiony, spójny i czytelny system magii, nieprzewidywalne zwroty akcji, moralnie szare decyzje z odczuwalnymi konsekwencjami i nieidealnych bohaterów z wiarygodnymi motywacjami. Do tego jest to bardzo udany drugi tom, który poprawia wszystkie błędy i wpadki pierwszego, rozbudowując świat i historię oraz podnosząc stawkę i napięcie.
Najciężej czytało mi się pierwsze rozdziały i to głównie ze względu na główną bohaterkę. Miałem wobec Rin pewien stopień tolerancji w trakcie lektury pierwszego tomu, lecz tu mocno przechyliła szalę na swoją niekorzyść. I nie mogę tego uznać za wadę… bo taki był plan. To nigdy nie miała być dzielna postać pozytywna, lecz bezradna dziewczyna z ogromną mocą w rękach, walcząca o przetrwanie w samym środku wojny i gęstej sieci spisków. Jeśli ktoś spodziewał się szlachetnej protagonistki, wkroczył do złego świata.
W kontrze dla niej pojawiają się świetnie napisane postaci poboczne. Poza bohaterami już nam znanymi, pojawia się cała gama nowych, różnorodnych charakterów. Czeka nas również powrót kilku twarzy znanych z pierwszego tomu. I tu pojawia się największy plus książki - autorka po mistrzowsku sprawia, że czytelnik z biegiem czasu zmienia zdanie o wielu z nich. Nieraz złapałem się na tym, że zacząłem kibicować lub współczuć postaciom, wobec których w “Wojnie Makowej” nastawiony byłem neutralnie lub negatywnie.
Jeśli miałbym wymyślić wadę tej historii to byłby nią brak innej perspektywy. Myślę, że gdyby Rebecca Kuang zdecydowała się wybrać jedną z postaci pobocznych i opowiedzieć część historii z jej oczu, całość nabrałaby więcej głębi. Jednocześnie dałoby to momenty, by czytelnik na chwilę odpoczął od perspektywy głównej bohaterki, która nie wzbudza wielu pozytywnych emocji i może po pewnym czasie po prostu zmęczyć.
Kontynuacja “Wojny Makowej” uderza we wszystkie nuty perfekcyjnie. Mimo niemałych gabarytów, czytałem ją szybko, płynnie i nieraz z zapartym tchem. Po udanym debiucie Rebecca Kuang, niczym ten feniks z okładki, rozłożyła skrzydła i pofrunęła, lądując na szczycie.
Drugi tom trylogii rozpoczyna się niedługo po finale pierwszego. Rin musi stawić czoła konsekwencjom swojej...
2024-02-02
Lektura tej książki była istną niemałą przeprawą. W tym dobrym sensie. Thriller Johna Marrsa porusza, szokuje, zaskakuje i prowokuje na każdym kroku. Jest to zdecydowanie lektura dla ludzi o mocnych nerwach, otwartym umyśle oraz dużej dozie empatii i zrozumienia.
Ciężko zarysować fabułę, by nie zdradzić za wiele, bowiem historia ta robi tym większe wrażenie, im mniej się o niej wie. Mogę tylko powiedzieć, że jej bohaterkami są matka i córka - Maggie i Nina Simmonds. Obie kobiety zostają wystawione na niejedną ciężką próbę. Ich życie jest samoistnie nakręcającą się karuzelą bólu, straty, kłamstw i półprawd. Jednak prawda, prędzej czy później, zawsze wyjdzie na jaw, a w tym domu prawda może się okazać gorsza niż największe z kłamstw.
Po lekturze tej powieści nikt mi nie wmówi, że mężczyzna nie potrafi napisać wiarygodnych postaci kobiecych. Bo Marrs zrobił to wyśmienicie. Obie główne bohaterki są wręcz namacalne. Nieraz przychodzi do głowy myśl, że taka historia, choć chwilami hiperboliczna i absurdalna, mogłaby się wydarzyć naprawdę, bo nie o takich rzeczach słyszał świat. Zwłaszcza gdy w grę wchodzi przemoc domowa, fizyczna lub psychiczna.
Autor doskonale operuje słowem, ciągle tworząc niedopowiedzenia, dwuznaczności i mylne tropy. Początkowo miałem obawy, czy uda się domknąć wszelkie rozpoczęte wątki, lecz nie zawiodłem się. Wszystko jest na swoim miejscu i nic nie pozostawiono czytelnikowi do dopowiedzenia samemu. Jednocześnie w trakcie lektury dostaje się pole do samodzielnego łączenia kropek, lecz gwarantuję, że historia tak czy siak znajdzie drogę, by zaskoczyć.
To, co mnie w tej powieści urzekło najmocniej, to wiarygodna i niewygodna moralna szarość, która wylewa się z każdej strony. Obie bohaterki mają na sumieniu wiele grzechów. Popełniają rzeczy, które w teorii się złe i godne potępienia, lecz wiele z nich - jeśli nie wszystkie - można w jakiś sposób usprawiedliwić. Pojęcie protagonisty i antagonisty nie ma tu żadnego zastosowania. Wszystko pozostawione jest ocenie czytelnika, który w trakcie lektury wielokrotnie zmieni zdanie na temat Maggie, Niny i postaci pobocznych.
Nie mogę dać 10/10 z dwóch powodów. Po pierwsze, książka nieco gubi rytm gdzieś w okolicach połowy. Wciąż pozostaje intrygująca, lecz dochodzi do spowolnienia akcji i spadku napięcia, co skutkuje powstawaniem drobnych, chwilowych dłużyzn. Nie wytrącało mnie to jakoś mocno, lecz wyraźnie odczuwałem, że czegoś mi brakuje i czekałem, aż historia znów nabierze rozpędu.
Drugim powodem jest mały błąd logiczny, który wkradł się do epilogu, a który, gdy się nad nim chwilę zastanowić, mógłby wykreować całkowicie inne zakończenie. Jednak patrząc na to, o jakiej ilości informacji autor musiał pamiętać, tworząc tak zawiłą i szczegółową fabułę, jestem w stanie przymknąć oko na to drobne potknięcie.
Lektura tej książki była istną niemałą przeprawą. W tym dobrym sensie. Thriller Johna Marrsa porusza, szokuje, zaskakuje i prowokuje na każdym kroku. Jest to zdecydowanie lektura dla ludzi o mocnych nerwach, otwartym umyśle oraz dużej dozie empatii i zrozumienia.
Ciężko zarysować fabułę, by nie zdradzić za wiele, bowiem historia ta robi tym większe wrażenie, im mniej się o...
2024-01-26
Debiutancka powieść Michała Podgórskiego wypadła naprawdę nieźle. Do ideału daleko, nie jest to również nic odkrywczego, lecz dała mi sporo rozrywki i miło spędziłem z nią czas.
Głównym bohaterem jest Dardan de Brandt, niegdyś szanowany młody szlachcic, dziś banita krążący po pograniczu z grupą podległych mu wojów. Trudni się jedyną rzeczą, na jakiej się zna - najazdach na grupy grabieżców i wiązaniu końca z końcem. Któregoś dnia na pogranicze przybywa tajemnicza armia, zostawiając za sobą śmierć i zniszczenie. Dardan, z pomocą starych przyjaciół i nowych sojuszników, musi odkryć, kim są przybysze i jak ich powstrzymać, nim będzie za późno. O ile już nie jest.
Fabuła jest bardzo prosta i oparta na klasycznych schematach znanych z wielu książek fantasy. Dla jednych będzie to dużą wadą, dla mnie to bardziej oznaka rozwagi autora. Na swój literacki pierwszy raz postawił na sprawdzone elementy, które nie bez powodu były tak nagminnie stosowane przez wielu twórców przed nim. Mimo wszystko historia potrafi zaintrygować, trafił się nawet zwrot akcji, który mnie szczerze zaskoczył.
Zdecydowanie kluczowym elementem powieści jest jej tempo. Pierwszy rozdział według mnie był o wiele za szybki, za dużo treści próbowano w nim upchnąć. Dobrze byłoby to rozłożyć na chociaż dwa bardziej rozwinięte rozdziały, tym bardziej, że już od pierwszych stron kupił mnie dworski klimat, który później się już niestety nie pojawia. W kolejnych rozdziałach akcja nieco zwalnia, lecz wciąż jest dynamiczna i nie pozwala się nudzić, a to już duży plus.
Bohaterowie pierwszoplanowi, głównie Dardan i Kaja, to ciekawe postaci i miło obserwuje się stopniowy rozwój relacji oraz wewnętrzną przemianę tego pierwszego. Niestety cierpi na tym kreacja postaci pobocznych, które wypadły dość płasko i jednowymiarowo. Byli bardziej elementami fabuły, które Dardan spotyka na swej drodze, niż w pełni ukształtowanymi osobami. Wiadomo, w tak krótkim metrażu ciężko jest każdego rozwinąć, ale nie miałbym nic przeciwko większej ilości stron, gdyby oznaczało to głębsze rozpisanie drugiego planu.
Podobnie płasko wypada świat przedstawiony, a raczej tło fabularne, bo do tętniącego życiem świata zdecydowanie mu daleko. Jest ono nakreślone wystarczająco, by opowiedzieć w nim spójną historię od początku do końca, jednak z moim zamiłowaniem do poznawania nowych uniwersów, czegoś mi tu zdecydowanie zabrakło. Zahartowany “Wiedźminem” jestem w stanie przymknąć na to oko.
Nie spodobało mi się również kilka rozwiązań, jakie zastosowano w ostatnich rozdziałach książki. Nie kupiło mnie to “przeczucie”, jakim kierował się Dardan w podejmowaniu decyzji. Wypadło to dość leniwie, jakby zwyczajnie zabrakło pomysłu na doprowadzenie fabuły i bohaterów z danego punktu do odgórnie ustalonego zakończenia. Bohater usprawiedliwiający swoje czyny tekstami w stylu “Nie wiem, takie mam przeczucie” po prostu nie jest zbyt wiarygodny.
Mimo pewnych bolączek i niedociągnięć, naprawdę dobrze się bawiłem. Mam nadzieję, że autor rozwinie swój warsztat i kolejne jego historie będą coraz lepsze, bo potencjał zdecydowanie czuć.
Debiutancka powieść Michała Podgórskiego wypadła naprawdę nieźle. Do ideału daleko, nie jest to również nic odkrywczego, lecz dała mi sporo rozrywki i miło spędziłem z nią czas.
Głównym bohaterem jest Dardan de Brandt, niegdyś szanowany młody szlachcic, dziś banita krążący po pograniczu z grupą podległych mu wojów. Trudni się jedyną rzeczą, na jakiej się zna - najazdach na...
2024-01-20
To była naprawdę udana lektura. Nie jest idealna i ma pewne rozwiązania, które mi do końca nie podpasowały, lecz całościowo jest to powieść godna polecenia fanom mroczniejszej fantastyki i początek naprawdę intrygującej historii.
Na północnych rubieżach rozległego imperium zaczynają dziać się niepokojące rzeczy, mogące być zwiastunem kolejnej wojny. Eriena, pierwsza i jedyna kobieta w szeregach Zakonu Czuwania, znalazła się w samym środku zdarzeń, które pchną ją na skraj wytrzymałości i zbliżą do odkrycia tajemnic z przeszłości. Czy zakon rzeczywiście jest gotowy do walki z tajemniczą Ciemnością? Kto jest większym zagrożeniem - potwory, ludzie, czy coś jeszcze straszniejszego?
“Półmrok” to kawał solidnego dark fantasy pełnego krwi, stali i śniegu. Autorka umiejętnie kreuje wiarygodny świat z głęboką, wielowarstwową historią i namacalnym, mroźnym klimatem. Każdy dzień to walka o przetrwanie, a śmierć przychodzi nagle i bez zapowiedzi, pod różnymi postaciami. Jednocześnie w całym tym mroku udaje się odnaleźć przebłyski światła, miejsce na radość, czułość i beztroskę. To sprawia, że świat nie jest przerysowany i mroczny do porzygu.
Główna bohaterka to idealny przykład poprawnie napisanej silnej kobiecej postaci. Historia Erieny angażuje już od pierwszych stron. Pomimo dużej wiedzy i talentu wciąż ma w sobie pewne słabości, które ciągną ją w dół i nie pozwalają uwolnić pełni jej potencjału. Musi pokonać wiele trudów, wyrastających na jej drodze. Po prostu chce się jej kibicować i obserwować, jak dojrzewa i zmienia się z nabytym doświadczeniem.
Równie świetnie napisano całą plejadę różnorodnych bohaterów pobocznych. Zdecydowana większość z nich obarczona jest całym bagażem doświadczeń. Okazują różne emocje, nieraz całkowicie ze sobą sprzeczne. Dzięki temu ich charaktery i relacje są niezwykle ludzkie i wiarygodne, a ich losy są dla czytelnika ciekawe i istotne.
Coś, co jeszcze mi się bardzo spodobało, to brak jednoznacznego antagonisty. W książce nie jest wyraźnie zaznaczone, kto jest “tym złym”. Każdy bohater ma tu swoje cele i tajemnice, a prawdę i kłamstwo trudno od siebie odróżnić. Zło, którego widmo unosi się nad całą krainą, nie ma swojego przedstawiciela i to mnie w nim najbardziej intryguje.
Pomimo tych wszystkich zachwytów nad tą książką, muszę przyznać, że przez długi czas miałem problem wgryźć się w tą historię. Nie mogłem dać się jej w pełni porwać. Mam wrażenie, że w pewnych momentach odrobinę się ona dłuży, nie mogąc znaleźć właściwego tempa czy kierunku. Może to być również kwestia naprawdę długich rozdziałów, których zwolennikiem nie jestem. Albo to po prostu problem bycia pierwszym tomem, konieczności dokładnego wprowadzenia w świat i rozstawienia wszystkich graczy na przysłowiowej planszy. Mam nadzieję, że drugi tom będzie już nieco bardziej dynamiczny i angażujący.
Gdybym wcześniej nie wiedział, że to debiut, nigdy bym o tym nie pomyślał. Katarzyna Staniszewska już teraz pisze jak doświadczona autorka i jestem bardzo ciekaw, jak rozwinie się jej warsztat.
To była naprawdę udana lektura. Nie jest idealna i ma pewne rozwiązania, które mi do końca nie podpasowały, lecz całościowo jest to powieść godna polecenia fanom mroczniejszej fantastyki i początek naprawdę intrygującej historii.
Na północnych rubieżach rozległego imperium zaczynają dziać się niepokojące rzeczy, mogące być zwiastunem kolejnej wojny. Eriena, pierwsza i...
2024-01-09
Do sięgnięcia po tą książkę zachęciła mnie serialowa adaptacja i pochlebne słowa czytelników kierowane w jej stronę. Muszę przyznać, że pomimo niemałych różnic w prowadzeniu wątków, bardzo dobrze oddano tą historię na ekranie. Sama w sobie książka jest zaś naprawdę dobrym kryminałem i świetnym wprowadzeniem postaci Jacka Reachera.
Reacher przybywa do niedużego miasteczka w stanie Georgia w celach rekreacyjnych. Zostaje błyskawicznie aresztowany pod zarzutem morderstwa, którego nie byłby w stanie popełnić. Sprawa szybko robi się dziwna i zagmatwana, a pozornie piękna i pogodna mieścina okazuje się mieć brudne, gnijące wnętrze. By udowodnić swoją niewinność, Reacher musi polegać na swoich umiejętnościach oraz pomocy dwojga policjantów, zdeterminowanych, by wyjaśnić całą sytuację.
Debiutancka powieść Childa to kawał solidnego thrillera kryminalnego. Styl autora jest prosty i konkretny. Nie marnuje czasu na zbędne informacje czy nader poetyckie określenia. Dzięki temu powieść czyta się szybko i przyjemnie, mimo iż tekstu na każdej stronie jest niemało. Narracja pierwszoosobowa - choć porzucona w kolejnych tomach - pozwala się głęboko zanurzyć w psychikę Reachera i spojrzeć na świat jego oczami. Spojrzenie to jest dość intrygujące i nieraz potrafi on zaskoczyć swoimi przemyśleniami. Co najważniejsze, nie jest to bohater idealny. Nieraz popełnia błędy i kaja się za nie bez zawahania.
Największym problemem książki jest wątek romantyczny. Nie tyle fakt jego istnienia, co jego realizacja. Jak na mój gust postępuje o wiele za szybko i przez to brakuje mu wiarygodności. Ogólnie relacje między postaciami są tu trochę niedopracowane. Mam wrażenie, że pewni bohaterowie poboczni ufali Reacherowi odrobinę za łatwo. Mimo wszystko jest to groźny, obcy facet, o którym nie wiadomo prawie nic, a niektórzy zwierzają mu się z bardzo prywatnych spraw ledwie po kilku dniach znajomości.
Pora na gwóźdź programu, czyli jak oceniam książkę w porównaniu z serialem. Jak już sama ocena wskazuje, uważam, że serial był lepszy. Miał w sobie więcej treści, dialogi były o wiele lepiej napisane, a postaci miały więcej charakteru (choć tu dużą rolę mogli odegrać świetnie dobrani aktorzy). Jest w nim też zdecydowanie więcej akcji, która nie rozwadnia znaczenia i zagadkowości głównego wątku. Do tego wątek miłosny został o wiele lepiej poprowadzony, ma w sobie więcej subtelności i rozwija się stopniowo. Krótko mówiąc - jest o wiele bardziej ludzki.
Czy to znaczy, że książka jest zła? Nie, to po prostu produkt swoich czasów (pierwszy raz wydana w 1997 roku). Nieidealny debiut, który ma swoje lepsze i gorsze strony. Zdecydowanie polecam samemu sprawdzić i ocenić. To, co niezbyt trafiło do mnie, komuś innemu może się bardzo spodobać i odwrotnie. Lektura była na pewno bardzo przyjemna, w sam raz na odpoczynek od fantastyki, którą czytam zazwyczaj.
Do sięgnięcia po tą książkę zachęciła mnie serialowa adaptacja i pochlebne słowa czytelników kierowane w jej stronę. Muszę przyznać, że pomimo niemałych różnic w prowadzeniu wątków, bardzo dobrze oddano tą historię na ekranie. Sama w sobie książka jest zaś naprawdę dobrym kryminałem i świetnym wprowadzeniem postaci Jacka Reachera.
Reacher przybywa do niedużego miasteczka w...
2021-05-27
Jednym z wyznaczników bardzo dobrych książek jest pamiętanie przynajmniej części fabuły oraz emocji odczuwanych w trakcie lektury na długo po jej ukończeniu. “Wojnę Makową” czytałem kilka lat temu, lecz wciąż pamiętam pewne wątki czy sceny, a już na pewno całą gamę emocji, jakie we mnie wzbudziła.
Debiutancka powieść Rebecci F. Kuang to historia złożona z bardzo różnych elementów. Pierwsza część to etap szkolny, który podobał mi się najmniej. Akcja pędzi tam na łeb, na szyję, a same wydarzenia chwilami były dość nudne i powtarzalne. Kiedy rozpoczyna się tytułowa wojna, na pierwszy plan wychodzą wątki militarne i polityczne, co już bardziej mi się spodobało i sprawiło, że całkowicie się tej historii oddałem. Pojawia się tu również mocno zaznaczony motyw wiary i bogów, mający duże znaczenie dla bohaterów oraz świata przedstawionego.
Autorka nie pieści się ani z bohaterami, ani z czytelnikiem. Świat przedstawiony jest brutalny i bezlitosny, naznaczony krwią od początku swojej historii. Decyzje bohaterów niosą za sobą znaczące konsekwencje, nieraz szkodliwe i bolesne. Nawet najdrobniejszy błąd może przyczynić się do wielkiej porażki, a nawet śmierci. Wszystko to sprawia, że napięcie rośnie z rozdziału na rozdział, a w pewnych chwilach czytelnik - wraz z bohaterami - zaczyna tęsknić za spokojniejszymi czasami.
Kreując świat przedstawiony, Kuang czerpie garściami z różnych okresów historii Chin - wojny opiumowe, wojny chińsko-japońskie, a nawet masakra nankińska. Nie ukrywam, potrafię znieść wiele brutalnych scen, jednakże niektóre opisy sprawiały, że musiałem robić przerwy na oddech. Nie spotkałem dotąd brutalniejszej książki fantasy i uznaję to za spore osiągnięcie i komplement w stronę autorki.
To, co spodobało mi się tu szczególnie mocno, to system magii oparty na szamanizmie i bogach. Dla jednych jest to mit. Dla innych relikt zamierzchłych czasów. Jedno jest pewne - to siła niszczycielska i trudna do opanowania. Szamani nie mogą sobie pozwolić na zbyt wiele, by nie stracić kontroli i nie oszaleć od obecności bóstwa, próbującego przedostać się do świata materialnego.
Największą “wadą” książki jest zdecydowanie kreacja głównej bohaterki. Rin za połową powieści staje się dla mnie coraz bardziej irytująca. Wydaje się być bardzo jednowymiarowa, strasznie uparta, a chwilami wręcz głupia. Słowo wada dałem w cudzysłów nie bez powodu, bo to wszystko jest jakoś uzasadnione. W takie, a nie inne zachowanie bohaterki da się uwierzyć na bazie jej doświadczeń, co nie znaczy jednak, że się jej kibicuje - a przynajmniej nie w każdym aspekcie i nie przy każdej decyzji.
Książce wiele by dało dołożenie perspektywy jeszcze jednej lub dwóch postaci pobocznych, by bardziej odświeżyć formułę i by czytelnik mógł poznać inną stronę wydarzeń. Postaci poboczne zaś są tu naprawdę dobrze napisane. Tworzą ciekawą mieszankę różnych charakterów, z czego nieraz wychodzą zabawne, niebezpieczne lub poruszające sytuacje.
Jednym z wyznaczników bardzo dobrych książek jest pamiętanie przynajmniej części fabuły oraz emocji odczuwanych w trakcie lektury na długo po jej ukończeniu. “Wojnę Makową” czytałem kilka lat temu, lecz wciąż pamiętam pewne wątki czy sceny, a już na pewno całą gamę emocji, jakie we mnie wzbudziła.
Debiutancka powieść Rebecci F. Kuang to historia złożona z bardzo różnych...
2023-12-04
Pierwszy tom serii “Wielkie Płaszcze” to wprowadzenie do świata, którego fundamentami są intrygi, zdrady, kłamstwa i niedopowiedzenia. Szczerość jest tu cenniejsza niż złoto i niebezpieczniejsza niż miecz, zaś honor to szybka i prosta droga do grobu.
Głównymi bohaterami powieści są Falcio, Kest i Brasti - trzej przyjaciele, jedni z ostatnich Wielkich Płaszczy, wędrownych trybunów szerzących królewską sprawiedliwość na ziemiach bezwzględnych książąt. Ich największym problemem jest fakt, że król nie żyje od 5 lat, w kraju szerzy się bezprawie, a Wielkie Płaszcze rozwiązano. Na horyzoncie pojawia się nadzieja na zmianę przynajmniej tej ostatniej kwestii. Sprawę komplikuje morderstwo wysoko postawionego szlachcica, w które trzej trybuni zostali sprytnie wrobieni przez tajemniczą zabójczynię.
“Ostrze Zdrajcy” to połączenie “Trzech Muszkieterów” i “Gry o Tron” z elementami powieści detektywistycznej. Ta abstrakcyjna mieszanka daje niezwykle zadowalający efekt końcowy. Fabuła jest dynamiczna i nie pozwala się nudzić. Ciągle coś się dzieje, a wielowarstwowe intrygi i częste zwroty akcji przeplatane są pełnymi napięcia scenami akcji. Tu warto zaznaczyć, że w większości są one dość szczegółowo opisane, co jednym może przypaść do gustu, a innych zniechęcić i zgubić. W moim wypadku bywało różnie - raz to zagrało idealnie, a raz nie do końca.
To, co podoba mi się w tej książce najbardziej, to chemia między głównymi bohaterami. Falcio, Kest i Brasti to postaci różniące się od siebie pod wieloma względami. Różnica charakterów i światopoglądów daje pretekst do zabawnych przyjacielskich docinek, kpin i żartów z siebie nawzajem. Jednak dopóki są razem, działają jak dobrze naoliwiony mechanizm, choć nawet im zdarzają się zgrzyty.
Historia opowiedziana jest w pełni z perspektywy Falcia, a dzięki narracji pierwszoosobowej możemy go bardzo dogłębnie poznać. Przywódca Wielkich Płaszczy to człowiek mężny i sprawiedliwy, lecz również w gorącej wodzie kąpany, co często przysparza niemałych kłopotów jemu i jego towarzyszom. Liczne flashbacki, zgrabnie wplecione między wydarzenia teraźniejsze, pozwalają zrozumieć co kieruje nim przy podejmowaniu decyzji. Nie dajcie się jednak zwieść - choć Falcio stara się zachować resztki honoru w pozbawionym go świecie, wciąż ma kilka asów w rękawie, którymi potrafi zaskoczyć.
Czytałem tą książkę dwukrotnie i choć przez większość czasu dobrze się bawiłem, muszę przyznać, że za drugim razem ciężko było mi się wgryźć. Duża część treści opiera się na tajemnicach i zwrotach akcji, które robią duże wrażenie ale tylko za pierwszym razem. Kiedy dobrze się wie, do czego to wszystko zmierza, jakoś nie czułem tego napięcia tak samo mocno. Jednak mogę docenić to, że autor naprawdę dobrze poprowadził narrację i wszelkie następujące po sobie rewelacje zostały na tyle zręcznie zamaskowane, że ciężko było się ich domyślić za pierwszym razem.
Pierwszy tom serii “Wielkie Płaszcze” to wprowadzenie do świata, którego fundamentami są intrygi, zdrady, kłamstwa i niedopowiedzenia. Szczerość jest tu cenniejsza niż złoto i niebezpieczniejsza niż miecz, zaś honor to szybka i prosta droga do grobu.
więcej Pokaż mimo toGłównymi bohaterami powieści są Falcio, Kest i Brasti - trzej przyjaciele, jedni z ostatnich Wielkich Płaszczy, wędrownych...