-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant12
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant1
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński8
Biblioteczka
2024-04-17
2024-03-07
2024-02-02
2024-01-26
Debiutancka powieść Michała Podgórskiego wypadła naprawdę nieźle. Do ideału daleko, nie jest to również nic odkrywczego, lecz dała mi sporo rozrywki i miło spędziłem z nią czas.
Głównym bohaterem jest Dardan de Brandt, niegdyś szanowany młody szlachcic, dziś banita krążący po pograniczu z grupą podległych mu wojów. Trudni się jedyną rzeczą, na jakiej się zna - najazdach na grupy grabieżców i wiązaniu końca z końcem. Któregoś dnia na pogranicze przybywa tajemnicza armia, zostawiając za sobą śmierć i zniszczenie. Dardan, z pomocą starych przyjaciół i nowych sojuszników, musi odkryć, kim są przybysze i jak ich powstrzymać, nim będzie za późno. O ile już nie jest.
Fabuła jest bardzo prosta i oparta na klasycznych schematach znanych z wielu książek fantasy. Dla jednych będzie to dużą wadą, dla mnie to bardziej oznaka rozwagi autora. Na swój literacki pierwszy raz postawił na sprawdzone elementy, które nie bez powodu były tak nagminnie stosowane przez wielu twórców przed nim. Mimo wszystko historia potrafi zaintrygować, trafił się nawet zwrot akcji, który mnie szczerze zaskoczył.
Zdecydowanie kluczowym elementem powieści jest jej tempo. Pierwszy rozdział według mnie był o wiele za szybki, za dużo treści próbowano w nim upchnąć. Dobrze byłoby to rozłożyć na chociaż dwa bardziej rozwinięte rozdziały, tym bardziej, że już od pierwszych stron kupił mnie dworski klimat, który później się już niestety nie pojawia. W kolejnych rozdziałach akcja nieco zwalnia, lecz wciąż jest dynamiczna i nie pozwala się nudzić, a to już duży plus.
Bohaterowie pierwszoplanowi, głównie Dardan i Kaja, to ciekawe postaci i miło obserwuje się stopniowy rozwój relacji oraz wewnętrzną przemianę tego pierwszego. Niestety cierpi na tym kreacja postaci pobocznych, które wypadły dość płasko i jednowymiarowo. Byli bardziej elementami fabuły, które Dardan spotyka na swej drodze, niż w pełni ukształtowanymi osobami. Wiadomo, w tak krótkim metrażu ciężko jest każdego rozwinąć, ale nie miałbym nic przeciwko większej ilości stron, gdyby oznaczało to głębsze rozpisanie drugiego planu.
Podobnie płasko wypada świat przedstawiony, a raczej tło fabularne, bo do tętniącego życiem świata zdecydowanie mu daleko. Jest ono nakreślone wystarczająco, by opowiedzieć w nim spójną historię od początku do końca, jednak z moim zamiłowaniem do poznawania nowych uniwersów, czegoś mi tu zdecydowanie zabrakło. Zahartowany “Wiedźminem” jestem w stanie przymknąć na to oko.
Nie spodobało mi się również kilka rozwiązań, jakie zastosowano w ostatnich rozdziałach książki. Nie kupiło mnie to “przeczucie”, jakim kierował się Dardan w podejmowaniu decyzji. Wypadło to dość leniwie, jakby zwyczajnie zabrakło pomysłu na doprowadzenie fabuły i bohaterów z danego punktu do odgórnie ustalonego zakończenia. Bohater usprawiedliwiający swoje czyny tekstami w stylu “Nie wiem, takie mam przeczucie” po prostu nie jest zbyt wiarygodny.
Mimo pewnych bolączek i niedociągnięć, naprawdę dobrze się bawiłem. Mam nadzieję, że autor rozwinie swój warsztat i kolejne jego historie będą coraz lepsze, bo potencjał zdecydowanie czuć.
Debiutancka powieść Michała Podgórskiego wypadła naprawdę nieźle. Do ideału daleko, nie jest to również nic odkrywczego, lecz dała mi sporo rozrywki i miło spędziłem z nią czas.
Głównym bohaterem jest Dardan de Brandt, niegdyś szanowany młody szlachcic, dziś banita krążący po pograniczu z grupą podległych mu wojów. Trudni się jedyną rzeczą, na jakiej się zna - najazdach na...
2024-01-20
To była naprawdę udana lektura. Nie jest idealna i ma pewne rozwiązania, które mi do końca nie podpasowały, lecz całościowo jest to powieść godna polecenia fanom mroczniejszej fantastyki i początek naprawdę intrygującej historii.
Na północnych rubieżach rozległego imperium zaczynają dziać się niepokojące rzeczy, mogące być zwiastunem kolejnej wojny. Eriena, pierwsza i jedyna kobieta w szeregach Zakonu Czuwania, znalazła się w samym środku zdarzeń, które pchną ją na skraj wytrzymałości i zbliżą do odkrycia tajemnic z przeszłości. Czy zakon rzeczywiście jest gotowy do walki z tajemniczą Ciemnością? Kto jest większym zagrożeniem - potwory, ludzie, czy coś jeszcze straszniejszego?
“Półmrok” to kawał solidnego dark fantasy pełnego krwi, stali i śniegu. Autorka umiejętnie kreuje wiarygodny świat z głęboką, wielowarstwową historią i namacalnym, mroźnym klimatem. Każdy dzień to walka o przetrwanie, a śmierć przychodzi nagle i bez zapowiedzi, pod różnymi postaciami. Jednocześnie w całym tym mroku udaje się odnaleźć przebłyski światła, miejsce na radość, czułość i beztroskę. To sprawia, że świat nie jest przerysowany i mroczny do porzygu.
Główna bohaterka to idealny przykład poprawnie napisanej silnej kobiecej postaci. Historia Erieny angażuje już od pierwszych stron. Pomimo dużej wiedzy i talentu wciąż ma w sobie pewne słabości, które ciągną ją w dół i nie pozwalają uwolnić pełni jej potencjału. Musi pokonać wiele trudów, wyrastających na jej drodze. Po prostu chce się jej kibicować i obserwować, jak dojrzewa i zmienia się z nabytym doświadczeniem.
Równie świetnie napisano całą plejadę różnorodnych bohaterów pobocznych. Zdecydowana większość z nich obarczona jest całym bagażem doświadczeń. Okazują różne emocje, nieraz całkowicie ze sobą sprzeczne. Dzięki temu ich charaktery i relacje są niezwykle ludzkie i wiarygodne, a ich losy są dla czytelnika ciekawe i istotne.
Coś, co jeszcze mi się bardzo spodobało, to brak jednoznacznego antagonisty. W książce nie jest wyraźnie zaznaczone, kto jest “tym złym”. Każdy bohater ma tu swoje cele i tajemnice, a prawdę i kłamstwo trudno od siebie odróżnić. Zło, którego widmo unosi się nad całą krainą, nie ma swojego przedstawiciela i to mnie w nim najbardziej intryguje.
Pomimo tych wszystkich zachwytów nad tą książką, muszę przyznać, że przez długi czas miałem problem wgryźć się w tą historię. Nie mogłem dać się jej w pełni porwać. Mam wrażenie, że w pewnych momentach odrobinę się ona dłuży, nie mogąc znaleźć właściwego tempa czy kierunku. Może to być również kwestia naprawdę długich rozdziałów, których zwolennikiem nie jestem. Albo to po prostu problem bycia pierwszym tomem, konieczności dokładnego wprowadzenia w świat i rozstawienia wszystkich graczy na przysłowiowej planszy. Mam nadzieję, że drugi tom będzie już nieco bardziej dynamiczny i angażujący.
Gdybym wcześniej nie wiedział, że to debiut, nigdy bym o tym nie pomyślał. Katarzyna Staniszewska już teraz pisze jak doświadczona autorka i jestem bardzo ciekaw, jak rozwinie się jej warsztat.
To była naprawdę udana lektura. Nie jest idealna i ma pewne rozwiązania, które mi do końca nie podpasowały, lecz całościowo jest to powieść godna polecenia fanom mroczniejszej fantastyki i początek naprawdę intrygującej historii.
Na północnych rubieżach rozległego imperium zaczynają dziać się niepokojące rzeczy, mogące być zwiastunem kolejnej wojny. Eriena, pierwsza i...
2024-01-17
Ileż to ja się nasłuchałem o tej książce przed lekturą. Że to nie to samo, że Sapkowski się skończył, że bez sensu, że głupie… Mogę się zgodzić tylko z tym pierwszym stwierdzeniem. To nie to samo, to coś innego. A jeśli saga o wiedźminie czegoś uczy to właśnie tego, że inne nie znaczy gorsze.
“Sezon Burz” nie jest ani prequelem sagi, ani jej kontynuacją. To dzieło poboczne, dodatkowe. Jego akcja toczy się między opowiadaniami “Ostatnie Życzenie” i “Wiedźmin” z pierwszego zbioru. Powracają w nim znani i lubiani bohaterowie, a Geralt ponownie przejmuje stery jako bohater pierwszoplanowy. Na papierze brzmi to jak recepta na sukces. Myślę, że po rozczarowującym finale sagi, jakim była “Pani Jeziora”, był to dobry ruch ze strony autora, chcącego jeszcze coś wycisnąć ze swojej najpopularniejszej serii. I mnie to kupiło, choć zdecydowanie nie zachwyciło.
Powieść jest po prostu niezła. Nic mnie w niej nie odrzucało, nic nie wzbudziło większych emocji, ale dała mi trochę radości i śmiechu podczas śledzenia interakcji Geralta ze starymi i nowymi znajomymi. Czuć w tym klimat przygody porównywalny do tomów opowiadań poprzedzających “właściwą” sagę. I choć “Sezon Burz” jest powieścią, ilość wątków pobocznych i odrębnych przygód sprawia, że jest to bardziej zbiór opowiadań zakamuflowany jako powieść.
Największy plus należy się za stronę techniczną. Rozdziały w tym tomie są o wiele krótsze niż w powieściach z sagi, przez co o wiele łatwiej i szybciej mi się ją czytało. Pomiędzy niektórymi rozdziałami pojawiają się też interludia w postaci listów czy krótkich scenek uzupełniających wydarzenia z rodziałów, opowiedziane z perspektyw postaci innych niż Geralt.
Choć wcześniej zaznaczyłem, że czas akcji to wydarzenia między opowiadaniami, odradzałbym czytanie tej powieści przed poznaniem całej serii. Są tu bowiem odwołania do wydarzeń z “Pani Jeziora”, głównie w epilogu i jednym z wyżej wspomnianych interludiów. Nie są to może bezpośrednie spoilery, ale przy głębszym namyśle mogą zepsuć element niespodzianki podczas odkrywania losów Geralta, Yennefer i Ciri na łamach pięcioksięgu.
Ileż to ja się nasłuchałem o tej książce przed lekturą. Że to nie to samo, że Sapkowski się skończył, że bez sensu, że głupie… Mogę się zgodzić tylko z tym pierwszym stwierdzeniem. To nie to samo, to coś innego. A jeśli saga o wiedźminie czegoś uczy to właśnie tego, że inne nie znaczy gorsze.
“Sezon Burz” nie jest ani prequelem sagi, ani jej kontynuacją. To dzieło...
2024-01-09
Do sięgnięcia po tą książkę zachęciła mnie serialowa adaptacja i pochlebne słowa czytelników kierowane w jej stronę. Muszę przyznać, że pomimo niemałych różnic w prowadzeniu wątków, bardzo dobrze oddano tą historię na ekranie. Sama w sobie książka jest zaś naprawdę dobrym kryminałem i świetnym wprowadzeniem postaci Jacka Reachera.
Reacher przybywa do niedużego miasteczka w stanie Georgia w celach rekreacyjnych. Zostaje błyskawicznie aresztowany pod zarzutem morderstwa, którego nie byłby w stanie popełnić. Sprawa szybko robi się dziwna i zagmatwana, a pozornie piękna i pogodna mieścina okazuje się mieć brudne, gnijące wnętrze. By udowodnić swoją niewinność, Reacher musi polegać na swoich umiejętnościach oraz pomocy dwojga policjantów, zdeterminowanych, by wyjaśnić całą sytuację.
Debiutancka powieść Childa to kawał solidnego thrillera kryminalnego. Styl autora jest prosty i konkretny. Nie marnuje czasu na zbędne informacje czy nader poetyckie określenia. Dzięki temu powieść czyta się szybko i przyjemnie, mimo iż tekstu na każdej stronie jest niemało. Narracja pierwszoosobowa - choć porzucona w kolejnych tomach - pozwala się głęboko zanurzyć w psychikę Reachera i spojrzeć na świat jego oczami. Spojrzenie to jest dość intrygujące i nieraz potrafi on zaskoczyć swoimi przemyśleniami. Co najważniejsze, nie jest to bohater idealny. Nieraz popełnia błędy i kaja się za nie bez zawahania.
Największym problemem książki jest wątek romantyczny. Nie tyle fakt jego istnienia, co jego realizacja. Jak na mój gust postępuje o wiele za szybko i przez to brakuje mu wiarygodności. Ogólnie relacje między postaciami są tu trochę niedopracowane. Mam wrażenie, że pewni bohaterowie poboczni ufali Reacherowi odrobinę za łatwo. Mimo wszystko jest to groźny, obcy facet, o którym nie wiadomo prawie nic, a niektórzy zwierzają mu się z bardzo prywatnych spraw ledwie po kilku dniach znajomości.
Pora na gwóźdź programu, czyli jak oceniam książkę w porównaniu z serialem. Jak już sama ocena wskazuje, uważam, że serial był lepszy. Miał w sobie więcej treści, dialogi były o wiele lepiej napisane, a postaci miały więcej charakteru (choć tu dużą rolę mogli odegrać świetnie dobrani aktorzy). Jest w nim też zdecydowanie więcej akcji, która nie rozwadnia znaczenia i zagadkowości głównego wątku. Do tego wątek miłosny został o wiele lepiej poprowadzony, ma w sobie więcej subtelności i rozwija się stopniowo. Krótko mówiąc - jest o wiele bardziej ludzki.
Czy to znaczy, że książka jest zła? Nie, to po prostu produkt swoich czasów (pierwszy raz wydana w 1997 roku). Nieidealny debiut, który ma swoje lepsze i gorsze strony. Zdecydowanie polecam samemu sprawdzić i ocenić. To, co niezbyt trafiło do mnie, komuś innemu może się bardzo spodobać i odwrotnie. Lektura była na pewno bardzo przyjemna, w sam raz na odpoczynek od fantastyki, którą czytam zazwyczaj.
Do sięgnięcia po tą książkę zachęciła mnie serialowa adaptacja i pochlebne słowa czytelników kierowane w jej stronę. Muszę przyznać, że pomimo niemałych różnic w prowadzeniu wątków, bardzo dobrze oddano tą historię na ekranie. Sama w sobie książka jest zaś naprawdę dobrym kryminałem i świetnym wprowadzeniem postaci Jacka Reachera.
Reacher przybywa do niedużego miasteczka w...
2023-12-04
2023-11-29
2023-11-25
2023-11-15
Niektóre książki są jak obrazy. Z zewnątrz piękne, przyciągające wzrok. Misternie wykonane i dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Kiedy się jednak zastanowić nad ich znaczeniem, ciężko wysnuć jednoznaczne wnioski. “Lęk” to jedna z tych książek.
Przed sięgnięciem po nią trzeba się nastawić na mocny slow burn. Tempo przez pierwszą połowę powieści jest naprawdę powolne. Przez ten czas autor zarysowuje psychologię bohaterów i prezentuje świat przedstawiony. Świat zepsuty, zniszczony, martwy. Mamy tu do czynienia z rzeczywistością po apokalipsie. Śledzimy życie tych, którym udało się przeżyć i ukryć na odludziu.
I to by w zasadzie wystarczyło, żeby historia sama się obroniła. Koncept prosty, ale skuteczny. To jednak nie byłaby książka Tomasza Sablika, gdyby zabrakło w niej elementu grozy. Muszę jednak przyznać, że ten element zaciekawił mnie najmniej. Nie kupiła mnie ta paranormalność i metafizyka. Być może dlatego, że spodziewałem się kolejnego po “Windzie” zaskakującego i bawiącego się z umysłem czytelnika horroru psychologicznego. Poniekąd jest on psychologiczny, ale nie aż tak, jak bym tego chciał.
Czy to znaczy, że ta powieść jest zła? Nie. Po prostu jest inna niż się spodziewałem. Wymaga dużo skupienia i cierpliwości. Nie jest łatwa do zrozumienia, ja sam nie wszystko zrozumiałem. Wyłapałem co niektóre przekazy, ale osobiście uważam, że dałoby się je równie dobrze przedstawić bez wątku horrorowego. Ta książka mogłaby w moich oczach sporo zyskać, gdyby była po prostu postapokaliptycznym dramatem obyczajowo-psychologicznym. Takim “The Last of Us” w mikro skali, gdzie motyw drogi zastąpiono motywami izolacji, samotności i wiary, zarówno w Boga, jak i własne możliwości.
Nie powiem, że ta książka mi się nie podobała. Cieszę się, że ją przeczytałem. Żałuję tylko, że nie wszystko zrozumiałem, że nie trafiła ona do mnie w pełni. Może to wina oczekiwań, może braku wystarczającej wiedzy czy otwartości na niektóre tematy. Z pewnością nie wina autora. Autor zrobił, co mógł. Czytelnik też musi być w stanie dać coś od siebie. To po prostu nie była książka dla mnie.
Niektóre książki są jak obrazy. Z zewnątrz piękne, przyciągające wzrok. Misternie wykonane i dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Kiedy się jednak zastanowić nad ich znaczeniem, ciężko wysnuć jednoznaczne wnioski. “Lęk” to jedna z tych książek.
Przed sięgnięciem po nią trzeba się nastawić na mocny slow burn. Tempo przez pierwszą połowę powieści jest naprawdę...
2023-11-06
Pierwszy tom “Wieszczby Końca Czasów” mnie nie zachwycił. Nie był zły, ale czegoś w nim zabrakło. Byłem ciekaw, czy drugi tom wykorzysta drzemiący w tej historii potencjał. Z uśmiechem na twarzy przyznaję, że tego dokonał.
“Purpurowy Byk” jest dłuższy niż “Srebrny Kruk” i w pełni wykorzystuje swój metraż. Choć zdarzały się drobne dłużyzny, nie burzą one obrazu całości, która wypada naprawdę dobrze. Każde opowiadanie - bo po raz kolejny mamy do czynienia ze zbiorem opowiadań - utrzymuje dobre tempo. Dodatkowo wszystkie są ze sobą mocniej powiązane niż ostatnim razem. Bardziej to przypomina kolejne etapy jednej, ciągłej historii (może poza paroma wyjątkami). W połączeniu z jej rozmachem i złożonością dobrze to wpływa na lepszą orientację w całej gromadzie postaci i ich wątków oraz istnym festiwalu kłamstw, półprawd i niedopowiedzeń.
Uniwersum “Oculum Mundi” odsłania kolejne elementy świata przedstawionego, tym razem skupiając się na regionach północnych. Zmniejszenie skali wypadło tu bardzo dobrze w myśl zasady “mniej znaczy więcej”. Kiedy w “Kruku” opowiadania miały miejsce w różnych regionach Cesarstwa Ingradyjskiego wzdłuż i wszerz, tak tutaj skompresowanie powierzchni miejsca akcji pozwoliło na głębsze poznanie różnych jego aspektów. Świat ten jest coraz bardziej namacalny i bogaty w różnorodną kulturę, historię, warunki pogodowe a nawet florę i faunę. Pojawia się również element fantastycznych istot innych niż klasyczne elfy i krasnoludy żyjące obok ludzi, co było bardzo pozytywnym zaskoczeniem.
Kolejnym świetnym aspektem tej książki jest stylizowany język, jakim posłużył się autor. Po raz kolejny wypada on świetnie, idealnie podkreślając klimat świata i historii. Odnoszę jednak wrażenie, że w porównaniu z poprzednim tomem tutaj jest on nieco prostszy i przystępniejszy, dzięki czemu próg wejścia jest niższy. To w moich oczach spory plus, bo ze stylizacją można nieraz przesadzić, ale w tym wypadku do tego nie doszło. Czapki z głów po raz drugi.
Na pochwałę zasługuje również prowadzenie postaci. Choć profesora Tasartira we własnej osobie jest tu mniej niż poprzednio, jego obecność jest ciągle odczuwalna, a cele jego działań powoli nabierają kształtu. Na pierwszy plan wysuwa się natomiast enigmatyczny Myrhaja. Uchylenie rąbka tajemnicy na temat jego pochodzenia było ryzykownym posunięciem, jednak uważam, że zakończyło się sukcesem. Bohater dostał więcej głębi i jestem niezmiernie ciekaw, jak potoczą się jego losy w kolejnych tomach.
Jeśli miałbym się czegoś na siłę uczepić to, po raz kolejny, interpunkcji. Spodziewałem się tego, więc w trakcie czytania przymknąłem na to oko, by w pełni skupić się na warstwie fabularnej i światotwórczej. Choć myślę, że i tak było tych błędów mniej niż ostatnio, lecz ten temat już wystarczająco wyczerpałem w recenzji pierwszego tomu.
O czym w niej nie wspomniałem, a powinienem, to o ilustracjach autorstwa Karoliny Łyżwy i Grzegorza Kiszyckiego. Dzięki metrażowi książki jest ich więcej niż w “Srebrnym Kruku”, a każda jest piękna, klimatyczna i zapadająca w pamięć, w tym również sama okładka. Warto wyróżnić ilustratorów za kawał dobrej roboty.
Pierwszy tom “Wieszczby Końca Czasów” mnie nie zachwycił. Nie był zły, ale czegoś w nim zabrakło. Byłem ciekaw, czy drugi tom wykorzysta drzemiący w tej historii potencjał. Z uśmiechem na twarzy przyznaję, że tego dokonał.
“Purpurowy Byk” jest dłuższy niż “Srebrny Kruk” i w pełni wykorzystuje swój metraż. Choć zdarzały się drobne dłużyzny, nie burzą one obrazu całości,...
2023-10-15
Na tę książkę miałem chrapkę, od kiedy tylko o niej usłyszałem. Bardzo byłem ciekaw, czymże jest to “cozy fantasy”, jak to wiele osób nazywa. I muszę przyznać, że był to naprawdę ciekawy eksperyment. Czy udany? No nie do końca.
Zacznijmy może od tego, że jest to jedna z najlżejszych książek fantasy jakie czytałem. Napięcia za wiele tu nie ma, stawka jest niezwykle niska. Nie ma tu krwi, flaków, bólu, łez czy złamanych serc. Mamy za to pocieszną protagonistkę z rodzaju “nie oceniaj książki po okładce”, przełamującą schematy historię o emeryturze po latach tułaczki i przygód, całą grupę wyrazistych i mniej lub bardziej sympatycznych postaci pobocznych oraz klimat będący połączeniem D&D i starych bajek Disneya. No i kawa. Dużo kawy.
Na pewno jest to książka, która swoją formułą mocno się wyróżnia. Jest właśnie jak to tytułowe latte - nie przekonasz się, czy jest dla ciebie, póki nie spróbujesz. Jednym da ono uczucie błogości i spokoju, a innych odrzuci swoim smakiem. Ja spróbowałem i muszę przyznać, że początkowo bardzo mi to smakowało. Jednak im dłużej piłem, tym bardziej czułem takie zamulenie, zabrakło wyrazistości. Za mało kawy, za dużo mleka.
W moich oczach jest to nieźle skrojony średniak, dobry na przerwę od bardziej “typowych” książek fantasy. Robi bardzo dobre pierwsze wrażenie, ale - choć jest to dość krótka książka - za połową zaczyna się dłużyć. Czułem, że mi się ona ciągnie i jakoś nie bardzo chciało mi się do niej wracać. I tak jak z kawą - nie jest to coś, co chciałbym czytać codziennie. Prędzej raz na jakiś czas, dla odmiany. Tylko może jakby miało to więcej pazura i dynamiki, by utrzymać uwagę czytelnika od początku do końca. Bo sam klimat to trochę za mało, przynajmniej dla mnie.
W opisie książki nie ma o tym ani słowa, ale warto dodać, że na końcu książki zawarte jest również opowiadanie “Szpila”, będące poniekąd prequelem samej powieści. Jeśli mam być szczery - jest odrobinę ciekawsze od “dania głównego” i dałbym ją raczej na samym początku. Jest dobrym uzupełnieniem, ale byłoby jeszcze lepszym wprowadzeniem.
A, no i muszę przyznać jeden wyjątkowy plusik - w książce naprawdę zgrabnie i subtelnie poprowadzono wątek LGBT. Tak delikatny, że przeszkadzać powinien tylko zatwardziałym homofobom. Książka nie jest woke, a sam ten wątek jest tak poboczny jak tylko się da. Wypada bardzo naturalnie, nie przyćmiewa całej reszty historii tylko wzbogaca relację między konkretnymi postaciami. I taką reprezentację to ja szanuję! Ucz się, Disney.
Ta książka jest trochę jak misja poboczna w kampanii D&D, tyle że zbędnie przedłużany i zbyt wolno prowadzony. Widziałbym to bardziej w formie filmu animowanego niż książki. Myślę, że gdyby przenieść tę historię kropka w kropkę na ekran, dołożyć dynamiczną animację, wyrazistych aktorów i zapadającą w pamięć muzykę, to naprawdę wiele by zyskała. Jeśli kiedykolwiek ktoś wpadnie na taki pomysł - trzymam kciuki!
Na tę książkę miałem chrapkę, od kiedy tylko o niej usłyszałem. Bardzo byłem ciekaw, czymże jest to “cozy fantasy”, jak to wiele osób nazywa. I muszę przyznać, że był to naprawdę ciekawy eksperyment. Czy udany? No nie do końca.
Zacznijmy może od tego, że jest to jedna z najlżejszych książek fantasy jakie czytałem. Napięcia za wiele tu nie ma, stawka jest niezwykle niska....
2023-10-02
Historia wiedźmina i spółki powoli zbliża się do końca. Akcja wyraźnie się rozpędza, lecz nie do końca wiadomo, dokąd właściwie zmierza i jak się to wszystko skończy. A to tylko sprawia, że robi się coraz ciekawiej!
W przeciwieństwie do poprzedniej części, tym razem historia Geralta i jego drużyny schodzi ponownie na boczny tor. Głównym wątkiem “Wieży Jaskółki” jest los Ciri. Ten po raz kolejny przybrał dość niespodziewany obrót. Osobiście uważam, że jest teraz w swoim najciekawszym punkcie. Znów czuję się zainteresowany historią tej nietuzinkowej i charakternej dziewczyny, która pod wpływem kolejnych traumatycznych przeżyć zmienia się nie do poznania.
Jeśli chodzi o tytułowego wiedźmina to i on przechodzi tu swego rodzaju przemianę. Wewnętrzny konflikt w połączeniu z bezradnością wywraca jego charakter do góry nogami. Powoli traci wiarę w sens swoich działań, jednocześnie nie mogąc przestać przeć do przodu, bo zwyczajnie nie umie inaczej, nie widzi innej drogi. Czasy neutralności już dawno minęły i najpewniej nigdy nie powrócą. Liczy się tylko dalsza wędrówka do celu, choć ten wydaje się coraz bardziej niepewny i mętny.
Podoba mi się, jak z tomu na tom zmienia się ton i tempo historii. Widać rozwój pióra autora, który coraz sprawniej żongluje wieloma wątkami naraz. Podobnie jak w “Krwi Elfów”, jest tu dużo przeskoków między różnymi momentami w czasie, jednakże o wiele lepiej poprowadzone. Czytelnik z łatwością może się połapać, co kiedy miało miejsce i powoli ułożyć w głowie chronologię zdarzeń z poszczególnych perspektyw. Wszystko dzięki poszlakom w postaci dat czy świąt, wplatanym w dialogi i opisy.
Nie zabrakło również miejsca na politykę i spiski. Szpiegowskie rozgrywki między Północą, Cesarstwem i wszystkim pomiędzy to chyba mój ulubiony element całej sagi. Są to niezwykle angażujące, wielowarstwowe i wiarygodne wątki, pełne zawirowań i zwrotów akcji. Spoiwem, które je łączy, jest - oczywiście - Ciri, którą jedni widzieliby na ślubnym kobiercu, a inni głęboko pod ziemią.
Napięcie nie słabnie, a tempo nie zwalnia. Mam nadzieję, że finał mnie nie zawiedzie!
Historia wiedźmina i spółki powoli zbliża się do końca. Akcja wyraźnie się rozpędza, lecz nie do końca wiadomo, dokąd właściwie zmierza i jak się to wszystko skończy. A to tylko sprawia, że robi się coraz ciekawiej!
W przeciwieństwie do poprzedniej części, tym razem historia Geralta i jego drużyny schodzi ponownie na boczny tor. Głównym wątkiem “Wieży Jaskółki” jest los...
2023-09-20
Sherlock Holmes to postać, której nie trzeba nikomu przedstawiać. Ikona popkultury, protoplasta innych słynnych literackich detektywów. Ja dotychczas znałem go z kilku różnych ekranizacji, jednakże kwestią czasu było poznanie jego przygód z kart powieści i opowiadań. Cóż mogę rzec - bawiłem się świetnie!
Największą frajdę sprawiały mi metody działania kultowego detektywa. Dla ówczesnego czytelnika musiały być czarną magią, a dziś wiele z nich jest podstawą metod śledczych stosowanych przez policję i inne służby. Arthur Conan Doyle był wizjonerem, który wyprzedzał swoje czasy, a sztuczki opanowane przez Sherlocka do perfekcji stały się podwalinami do powstania kryminalistyki i kryminologii. Mimo to dedukcje i obserwacje Holmesa bawią i intrygują po dziś dzień.
Choć powieść jest stosunkowo krótka, autorowi świetnie udało się nakreślić charaktery jej bohaterów. Doktor John Watson, którego perspektywę śledzimy przez większość książki, jest człowiekiem sympatycznym i bystrym, lecz nie wybiegającym poza ramy przeciętności. Policjanci Lestrade i Gregson nie są wcale tacy głupi, jak mogłoby się wydawać, po prostu brakuje im szerszej perspektywy i wiedzy. Zaś Sherlock Holmes to przeciwieństwo Watsona - ekscentryczny, humorzasty, do pewnego stopnia arogancki i nieprzewidywalny. No i, rzecz jasna, ponadprzeciętnie inteligentny.
Książkowy Holmes ma również coś, czego zabrakło jego niektórym ekranowym wersjom - empatię. Przejawia ją na swój niejednoznaczny sposób, ale jest ona wyczuwalna. To, czym się zajmuje, nie służy tylko zwalczaniu nudy i budowaniu własnej legendy - robi to, bo chce pomagać ludziom, zarówno policjantom jak i cywilom.
Jeśli chodzi o samą zagadkę to jest ona jednocześnie prosta i skomplikowana. Łatwo było mi odgadnąć, co się stało, gorzej z odkryciem, kto to zrobił i dlaczego. Szczególnie spodobało mi się to, że Doyle poświęcił kilka rozdziałów na przedstawienie motywów sprawcy z jego własnej (i nie tylko) perspektywy. Dzięki temu czytelnik dostał wszystko, co konieczne by go zrozumieć i zadać sobie pytanie, czy jego działanie może być przez to usprawiedliwione.
Sherlock Holmes to postać, której nie trzeba nikomu przedstawiać. Ikona popkultury, protoplasta innych słynnych literackich detektywów. Ja dotychczas znałem go z kilku różnych ekranizacji, jednakże kwestią czasu było poznanie jego przygód z kart powieści i opowiadań. Cóż mogę rzec - bawiłem się świetnie!
Największą frajdę sprawiały mi metody działania kultowego detektywa....
2023-09-18
Pierwsza powieść kryminalna spod pióra Stephena Kinga to książka jak najbardziej udana. Nie zwalająca z nóg, lekko napisana i przystępna. Po prostu poprawna, choć mogłaby być lepsza.
Historia opowiedziana jest z perspektywy dwóch bohaterów. Pierwszym jest Bill Hodges, emerytowany detektyw, któremu nierozwiązane sprawy ciążą bardziej niż kilogramy nadwagi. Zwłaszcza jedna, która wkrótce i nieoczekiwanie powraca do jego życia, wywracając smętną rutynę do góry nogami. Przyczynia się do tego list od drugiego bohatera głównego - Brady’ego Hartsfielda, psychopaty odpowiedzialnego za masakrę sprzed niespełna roku. Mężczyznę, który dumnie obnosi się z przydomkiem nadanym mu przez media - Zabójca z Mercedesa.
Fabuła to swoista rozgrywka szachowa między dwojgiem ludzi powiązanych przez sprawę, która jednemu spędza sen z powiek, a u drugiego wywołuje euforię i szeroki uśmiech. Starcie wyrachowania i cierpliwości z impulsywnością i nieprzewidywalnością. By dopiąć swego, Hodges musi nagiąć prawo do granic możliwości. Przed nim jednak stoją również inne bariery, utrudniające mu dalsze działania - sędziwy wiek i postęp technologiczny. Bez pomocy młodszych i równie bystrych sojuszników, stary gliniarz może nie dać sobie rady. To jednak nie znaczy, że morderca może święcić triumfy. Obaj szybko rozumieją, że zlekceważenie przeciwnika to prosta droga do porażki.
Książka rozpoczyna się z wysokiego C, lecz potem jej tempo znacznie topnieje. To typowy slow burn, który wymaga od odbiorcy cierpliwości i czasu, lecz wynagradza je z każdą kolejną stroną. Choć nie ukrywam, niekiedy tempo odrobinę kulało i pewne elementy poboczne można było dać w innym miejscu, by nie rozwadniać skrupulatnie budowanego napięcia.
Bardzo zaciekawiła mnie budowa tej historii. Z jednej strony wszystko jest jasne od początku - wiemy, kto jest winny i co jeszcze chce osiągnąć. Niemniej w starej sprawie wciąż są pewne niedopowiedzenia, które mogą pomóc w ujęciu sprawcy. King idealnie balansuje między tym, co wiadome, a tym, co dopiero czeka na odkrycie, intrygując czytelnika coraz bardziej. Jestem bardzo ciekaw dalszego ciągu tej historii, która równie dobrze sprawdza się jako jednotomówka.
Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić to byłby to wątek miłosny. Jest on drobny, ale istotny bo mający wpływ na przebieg historii i rozwój postaci. I choć był napisany zręcznie i nie wywoływał ciarek zażenowania, mam wrażenie, że postąpił trochę za szybko. Nie do końca mnie to przekonało, lecz jestem w stanie przymknąć na to oko.
Pierwsza powieść kryminalna spod pióra Stephena Kinga to książka jak najbardziej udana. Nie zwalająca z nóg, lekko napisana i przystępna. Po prostu poprawna, choć mogłaby być lepsza.
Historia opowiedziana jest z perspektywy dwóch bohaterów. Pierwszym jest Bill Hodges, emerytowany detektyw, któremu nierozwiązane sprawy ciążą bardziej niż kilogramy nadwagi. Zwłaszcza jedna,...
2023-09-07
Trzeci tom przygód Myrona Bolitara to trzecia z rzędu świetna książka, póki co możliwe, że najlepsza. Mamy tu wszystko to, za co pokochałem tą serię - idealny miks intrygującej zagadki, sarkastycznego humoru, różnorodnych emocji i osobistych pobudek. Tym razem jednak to ten czwarty element zostaje wyniesiony na pierwszy plan.
Po dziesięciu latach od niesławnej kontuzji, która zmieniła jego życie, Myron wraca do świata zawodowej koszykówki. Tym razem nie jako agent sportowy, lecz zawodnik. Choć dla świata sportu i jego najbliższego otoczenia jest to nie lada wydarzenie, jest to przede wszystkim przykrywka. Głównym zadaniem Bolitara jest wniknąć w szeregi drużyny i odkryć, co stało się z jednym z jej czołowych zawodników - oficjalnie kontuzjowanym, nieoficjalnie zaginionym. Na jaw wychodzą fakty niewygodne dla wielu osób. W tym i dla samego protagonisty.
Jest dotąd najbardziej osobiste śledztwo w karierze Myrona. Co prawda już pierwszy tom poruszał wątki ważne dla tej postaci, lecz były one związane z jego bliskimi. Teraz zaś dostajemy możliwość kompletnego zanurzenia się w psychikę i przeszłość głównego bohatera, zarówno jego własnymi oczami, jak i oczami jego przyjaciół, rodziny i rywali. Dochodzi do ostatecznego rozliczenia z upadkiem w świecie sportu i grzechami, które siedziały z tyłu jego głowy przez lata. Wszystko to sprawia, że sama zagadka spada na drugi plan, lecz odpowiedzi na wiele prywatnych pytań kryją się właśnie w jej rozwiązaniu.
Uwielbiam sposób, w jaki Coben prowadzi swoje historie. Czytelnik początkowo chodzi jak po sznurku od jednej poszlaki do drugiej, układając w głowie pierwotny obraz zdarzeń. Z czasem jednak dochodzą kolejne tropy, które względnie nijak się nie mają do głównej sprawy, lecz później zaczynają się z nią zazębiać. I kiedy już człowiek myśli, że wie wszystko, na ostatnich ok. 100 stronach wszystko zostaje rozbite i ponownie pomieszane, przez co człowiek jeszcze bardziej chce odkryć, o co tu w końcu chodzi.
Brzmi schematycznie i tak trochę jest, ale mi ten schemat dostarcza sporo radochy i póki nie przestanie, póty będę go zachwalał. Czekam na więcej!
Trzeci tom przygód Myrona Bolitara to trzecia z rzędu świetna książka, póki co możliwe, że najlepsza. Mamy tu wszystko to, za co pokochałem tą serię - idealny miks intrygującej zagadki, sarkastycznego humoru, różnorodnych emocji i osobistych pobudek. Tym razem jednak to ten czwarty element zostaje wyniesiony na pierwszy plan.
Po dziesięciu latach od niesławnej kontuzji,...
2023-08-27
Wielu czytelników “Wiedźmina”, których znam, zgodnie uznaje ten tom za swój ulubiony i najlepszy z całej sagi. Po jego lekturze mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że im się nie dziwię.
Jest to chyba pierwsza książka z serii, która w mojej ocenie nie miała żadnego słabego wątku, rozdziału czy sceny. Choć z początku trochę powoli się rozkręcała to po jakimś czasie książka nabiera nieustannego rozpędu. Poznajemy sporo nowych postaci pobocznych, z których każda ma swoją rolę do odegrania, większą lub mniejszą. Każda ma swoje motywacje i cele, a do tego są na tyle charakterystyczne, że momentalnie zapadają w pamięć.
Skoro więc ten tom nie ma dużych minusów, skupmy się na największych plusach. Przede wszystkim jest tu najwięcej Geralta od czasu opowiadań. Większa część jego wątku to typowy motyw drogi, którego zwykle nie jestem wielkim fanem, ale tutaj wyszedł naprawdę dobrze. Zaś przygody jego naprędce skleconej drużyny to jeden z najbardziej klasycznych motywów znanych w fantasy. Ale hej, klasyki nic nie przebija i ta książka jest tego dowodem. Świetnie się śledziło zwariowane losy tak skrajnie różnych indywiduów.
Kolejnym plusem i wątkiem, który skradł moje serce najbardziej, jest - o dziwo - wątek czarodziejek. Nigdy nie byłem wielkim fanem wątków magicznych, jednakże tutaj jest to zupełnie co innego. Kulisy powstawania loży czarodziejek oraz reperkusje puczu na Thanedd to mieszanina polityki, spisków, knowań, ukrytych zamiarów, ciętych ripost, podwójnych znaczeń oraz niepewnych i niespodziewanych sojuszy. Krótko mówiąc - wiedźmińskie crème de la crème.
Ostatnim z takich największych plusów jest świetne oddanie realiów wojennych. Nie mamy tu pełnych patosu przemówień, dziarskich żołnierzy idących w bój z uśmiechem na ustach czy pompatycznych opisów bitew. Mamy za to bezlik brutalnych pobojowisk, zbrodni na cywilach, drobnych i nagłych potyczek zwaśnionych armii oraz hektary spalonej ziemi i zniszczonych dobytków ludzi i nieludzi. Poczucie zagrożenia towarzyszy bohaterom w każdej chwili i każdym miejscu, przez co napięcie jest stale wysokie, nawet w chwilach pozornego spokoju.
Czytając serię po raz pierwszy, zatrzymałem się właśnie na tym tomie. Teraz, kiedy mam go wreszcie za sobą, jestem niezmiernie ciekaw tego, co będzie dalej. Zwłaszcza po tej niesamowitej końcówce! Zdecydowanie było warto wrócić do "Wiedźmina".
Wielu czytelników “Wiedźmina”, których znam, zgodnie uznaje ten tom za swój ulubiony i najlepszy z całej sagi. Po jego lekturze mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że im się nie dziwię.
Jest to chyba pierwsza książka z serii, która w mojej ocenie nie miała żadnego słabego wątku, rozdziału czy sceny. Choć z początku trochę powoli się rozkręcała to po jakimś czasie książka...
2023-08-10
Sięgając po tą książkę, spodziewałem się dość typowego kryminału. Moje przeczucie szybko zderzyło się z rzeczywistością. Dostałem coś innego, lecz wciąż świetnie napisanego i niejednokrotnie dającego do myślenia.
Głównym bohaterem powieści jest agent specjalny Vogel, doświadczony w rozwiązywaniu spraw zaginięć i porwań. Jego metody są dość kontrowersyjne. Zamiast prowadzić skrupulatne śledztwo, Vogel stawia na nakręcenie jak największego szumu medialnego. Niczym reżyser spektaklu zręcznie kontroluje dziennikarzami i widownią, by wydobyć z mroku sprawców złaknionych blasku fleszy. Metoda ryzykowna, lecz dotychczas dająca pozytywne skutki.
Ostatnia sprawa prowadzona w ten sposób zakończyła się dla niego wizerunkową porażką. Czy i tym razem jego dziwaczne metody zawiodą? Czy może jednak uda się znaleźć tego, kto może odpowiadać za nagłe zniknięcie 16-letniej dziewczyny pośrodku małej, niepozornej miejscowości?
Muszę przyznać, że po raz pierwszy czytałem kryminał, nie zgadzając się z działaniami protagonisty i powoli tracąc do niego sympatię. Dodatkowo autor w umiejętny sposób obnaża mechanizmy społeczne, zakorzenione w ludzkiej podświadomości i bewzględnie wykorzystywane przez mass media. Wywleka na wierzch hipokryzję ludzi, którzy na tragediach próbują jak najwięcej ugrać dla siebie. Udowadnia, że opinię publiczną tak naprawdę nie obchodzi ani sprawiedliwość, ani współczucie ofiarom. Obchodzi ich tylko chwilowa sensacja, dreszczyk emocji. Ciekawość, kto zabił i czy policji uda się tego potwora złapać. Bo wielu z nas woli o zbrodniarzach myśleć właśnie jako o potworach, czymś obcym, co nas nie dotyczy. Choć tak naprawdę szaleńcy i desperaci kryją się wszędzie i nigdy nie rzucają się w oczy, dopóki sami tego nie zechcą.
Carrisi lubi wodzić czytelnika za nos. Zdradza wystarczająco dużo, by zasiać w jego głowie podejrzenia, a jednocześnie ukrywa tyle informacji, by żadnego domysłu nie potwierdzić ani nie zaprzeczyć. Końcówka to istny rollercoaster zdarzeń, a finałowe strony rozsadziły mi mózg, głównie za sprawą przemyślanej podbudowy i zabawy z odbiorcą.
Jeśli miałbym się tu czegoś uczepić to wątku bractwa religijnego. Nacisk, jaki autor położył początkowo na ten aspekt sprawia, że można pomyśleć, iż to będzie istotna część fabuły. Z czasem jednak ten wątek blednie, a to, co próbowano nim osiągnąć, dałoby się zrobić spokojnie bez niego. No chyba, że to po prostu miał być jeden z wielu ślepych zaułków, w jakie autor nas wprowadza dla zmyłki. Wtedy jeszcze mogę to zrozumieć, ale jednak nie uważam, żeby wiele miało się zmienić, gdyby ten motyw wyciąć, a zostawić sam element skrajnej religijności najbliższej rodziny ofiary.
Sięgając po tą książkę, spodziewałem się dość typowego kryminału. Moje przeczucie szybko zderzyło się z rzeczywistością. Dostałem coś innego, lecz wciąż świetnie napisanego i niejednokrotnie dającego do myślenia.
Głównym bohaterem powieści jest agent specjalny Vogel, doświadczony w rozwiązywaniu spraw zaginięć i porwań. Jego metody są dość kontrowersyjne. Zamiast prowadzić...
2023-07-25
Warto zacząć od tego, że sam koncept na historię jest dość oryginalny. Mamy tu autorski świat utrzymany w realiach współczesności. Magii jest w nim ledwie szczypta, większy nacisk położono na współczesne technologie. Możnaby więc tą książkę zakwalifikować jako urban fantasy lecz w wymyślonym świecie aniżeli alternatywnej wersji naszej rzeczywistości, z czym spotykam się chyba pierwszy raz w życiu.
Sama fabuła jest dość prosta i łatwo się za nią nadąża. Chwilami może się zdawać nieco naiwna, ale autorka z czasem rozwiewa wszelkie wątpliwości i wszystko układa się w sensowną całość. Podobał mi się główny motyw szpiegowski, choć mógłby być nieco bardziej rozwinięty i rozbudowany. Może wpleść trochę więcej scen z oddziałem protagonistki.
Problematyczne może być tempo, narracja jest tu bardzo dynamiczna. W początkowych rozdziałach wkradł się przez to mały chaos, lecz im dalej tym lepiej. Nie można narzekać na nudę, bo ciągle coś się dzieje.
Ogromny plus za kreacja głównej bohaterki. Nie jest to ani Mary Sue idealna we wszystkim, ani pyskata feministka, ani niedojrzałe emocjonalnie dziewczę zamknięte w kobiecym ciele. Aline to postać z krwi i kości, świadoma swoich zalet jak i słabości. Wie, kiedy zachować powagę, a kiedy może sobie pozwolić na zabawę i zapomnienie. Choć z czasem ta jej równowaga zostaje mocno zachwiana.
Wątek romantyczny jest ważną i dużą częścią fabuły, lecz na szczęście nie przyćmiewa pozostałych wątków. Wbrew pozorom bardzo mi się spodobał. Był intrygujący, wielowarstwowy i niejednoznaczny, nie dało się go do końca przewidzieć. Jedyne, do czego się mogę przyczepić, to zbędność jednej z dwóch scen erotycznych. Nie wniosła nic do historii i była tak absurdalna, że miałem ochotę śmiać się na głos.
Choć nie jest to książka typowo w moim stylu, bawiłem się przy niej naprawdę nieźle. Jestem bardzo zaciekawiony tym, co może wydarzyć się dalej i jak rozwinie się warsztat autorki. Czuję w tej serii potencjał na świetną przygodę, musi tylko śmielej rozwinąć skrzydła, które niewątpliwie posiada.
Warto zacząć od tego, że sam koncept na historię jest dość oryginalny. Mamy tu autorski świat utrzymany w realiach współczesności. Magii jest w nim ledwie szczypta, większy nacisk położono na współczesne technologie. Możnaby więc tą książkę zakwalifikować jako urban fantasy lecz w wymyślonym świecie aniżeli alternatywnej wersji naszej rzeczywistości, z czym spotykam się...
więcej mniej Pokaż mimo to
Lektura tej książki była istną niemałą przeprawą. W tym dobrym sensie. Thriller Johna Marrsa porusza, szokuje, zaskakuje i prowokuje na każdym kroku. Jest to zdecydowanie lektura dla ludzi o mocnych nerwach, otwartym umyśle oraz dużej dozie empatii i zrozumienia.
Ciężko zarysować fabułę, by nie zdradzić za wiele, bowiem historia ta robi tym większe wrażenie, im mniej się o niej wie. Mogę tylko powiedzieć, że jej bohaterkami są matka i córka - Maggie i Nina Simmonds. Obie kobiety zostają wystawione na niejedną ciężką próbę. Ich życie jest samoistnie nakręcającą się karuzelą bólu, straty, kłamstw i półprawd. Jednak prawda, prędzej czy później, zawsze wyjdzie na jaw, a w tym domu prawda może się okazać gorsza niż największe z kłamstw.
Po lekturze tej powieści nikt mi nie wmówi, że mężczyzna nie potrafi napisać wiarygodnych postaci kobiecych. Bo Marrs zrobił to wyśmienicie. Obie główne bohaterki są wręcz namacalne. Nieraz przychodzi do głowy myśl, że taka historia, choć chwilami hiperboliczna i absurdalna, mogłaby się wydarzyć naprawdę, bo nie o takich rzeczach słyszał świat. Zwłaszcza gdy w grę wchodzi przemoc domowa, fizyczna lub psychiczna.
Autor doskonale operuje słowem, ciągle tworząc niedopowiedzenia, dwuznaczności i mylne tropy. Początkowo miałem obawy, czy uda się domknąć wszelkie rozpoczęte wątki, lecz nie zawiodłem się. Wszystko jest na swoim miejscu i nic nie pozostawiono czytelnikowi do dopowiedzenia samemu. Jednocześnie w trakcie lektury dostaje się pole do samodzielnego łączenia kropek, lecz gwarantuję, że historia tak czy siak znajdzie drogę, by zaskoczyć.
To, co mnie w tej powieści urzekło najmocniej, to wiarygodna i niewygodna moralna szarość, która wylewa się z każdej strony. Obie bohaterki mają na sumieniu wiele grzechów. Popełniają rzeczy, które w teorii się złe i godne potępienia, lecz wiele z nich - jeśli nie wszystkie - można w jakiś sposób usprawiedliwić. Pojęcie protagonisty i antagonisty nie ma tu żadnego zastosowania. Wszystko pozostawione jest ocenie czytelnika, który w trakcie lektury wielokrotnie zmieni zdanie na temat Maggie, Niny i postaci pobocznych.
Nie mogę dać 10/10 z dwóch powodów. Po pierwsze, książka nieco gubi rytm gdzieś w okolicach połowy. Wciąż pozostaje intrygująca, lecz dochodzi do spowolnienia akcji i spadku napięcia, co skutkuje powstawaniem drobnych, chwilowych dłużyzn. Nie wytrącało mnie to jakoś mocno, lecz wyraźnie odczuwałem, że czegoś mi brakuje i czekałem, aż historia znów nabierze rozpędu.
Drugim powodem jest mały błąd logiczny, który wkradł się do epilogu, a który, gdy się nad nim chwilę zastanowić, mógłby wykreować całkowicie inne zakończenie. Jednak patrząc na to, o jakiej ilości informacji autor musiał pamiętać, tworząc tak zawiłą i szczegółową fabułę, jestem w stanie przymknąć oko na to drobne potknięcie.
Lektura tej książki była istną niemałą przeprawą. W tym dobrym sensie. Thriller Johna Marrsa porusza, szokuje, zaskakuje i prowokuje na każdym kroku. Jest to zdecydowanie lektura dla ludzi o mocnych nerwach, otwartym umyśle oraz dużej dozie empatii i zrozumienia.
więcej Pokaż mimo toCiężko zarysować fabułę, by nie zdradzić za wiele, bowiem historia ta robi tym większe wrażenie, im mniej się o...