-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant12
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant2
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2024-04-17
2024-03-07
2024-02-02
2024-01-26
Debiutancka powieść Michała Podgórskiego wypadła naprawdę nieźle. Do ideału daleko, nie jest to również nic odkrywczego, lecz dała mi sporo rozrywki i miło spędziłem z nią czas.
Głównym bohaterem jest Dardan de Brandt, niegdyś szanowany młody szlachcic, dziś banita krążący po pograniczu z grupą podległych mu wojów. Trudni się jedyną rzeczą, na jakiej się zna - najazdach na grupy grabieżców i wiązaniu końca z końcem. Któregoś dnia na pogranicze przybywa tajemnicza armia, zostawiając za sobą śmierć i zniszczenie. Dardan, z pomocą starych przyjaciół i nowych sojuszników, musi odkryć, kim są przybysze i jak ich powstrzymać, nim będzie za późno. O ile już nie jest.
Fabuła jest bardzo prosta i oparta na klasycznych schematach znanych z wielu książek fantasy. Dla jednych będzie to dużą wadą, dla mnie to bardziej oznaka rozwagi autora. Na swój literacki pierwszy raz postawił na sprawdzone elementy, które nie bez powodu były tak nagminnie stosowane przez wielu twórców przed nim. Mimo wszystko historia potrafi zaintrygować, trafił się nawet zwrot akcji, który mnie szczerze zaskoczył.
Zdecydowanie kluczowym elementem powieści jest jej tempo. Pierwszy rozdział według mnie był o wiele za szybki, za dużo treści próbowano w nim upchnąć. Dobrze byłoby to rozłożyć na chociaż dwa bardziej rozwinięte rozdziały, tym bardziej, że już od pierwszych stron kupił mnie dworski klimat, który później się już niestety nie pojawia. W kolejnych rozdziałach akcja nieco zwalnia, lecz wciąż jest dynamiczna i nie pozwala się nudzić, a to już duży plus.
Bohaterowie pierwszoplanowi, głównie Dardan i Kaja, to ciekawe postaci i miło obserwuje się stopniowy rozwój relacji oraz wewnętrzną przemianę tego pierwszego. Niestety cierpi na tym kreacja postaci pobocznych, które wypadły dość płasko i jednowymiarowo. Byli bardziej elementami fabuły, które Dardan spotyka na swej drodze, niż w pełni ukształtowanymi osobami. Wiadomo, w tak krótkim metrażu ciężko jest każdego rozwinąć, ale nie miałbym nic przeciwko większej ilości stron, gdyby oznaczało to głębsze rozpisanie drugiego planu.
Podobnie płasko wypada świat przedstawiony, a raczej tło fabularne, bo do tętniącego życiem świata zdecydowanie mu daleko. Jest ono nakreślone wystarczająco, by opowiedzieć w nim spójną historię od początku do końca, jednak z moim zamiłowaniem do poznawania nowych uniwersów, czegoś mi tu zdecydowanie zabrakło. Zahartowany “Wiedźminem” jestem w stanie przymknąć na to oko.
Nie spodobało mi się również kilka rozwiązań, jakie zastosowano w ostatnich rozdziałach książki. Nie kupiło mnie to “przeczucie”, jakim kierował się Dardan w podejmowaniu decyzji. Wypadło to dość leniwie, jakby zwyczajnie zabrakło pomysłu na doprowadzenie fabuły i bohaterów z danego punktu do odgórnie ustalonego zakończenia. Bohater usprawiedliwiający swoje czyny tekstami w stylu “Nie wiem, takie mam przeczucie” po prostu nie jest zbyt wiarygodny.
Mimo pewnych bolączek i niedociągnięć, naprawdę dobrze się bawiłem. Mam nadzieję, że autor rozwinie swój warsztat i kolejne jego historie będą coraz lepsze, bo potencjał zdecydowanie czuć.
Debiutancka powieść Michała Podgórskiego wypadła naprawdę nieźle. Do ideału daleko, nie jest to również nic odkrywczego, lecz dała mi sporo rozrywki i miło spędziłem z nią czas.
Głównym bohaterem jest Dardan de Brandt, niegdyś szanowany młody szlachcic, dziś banita krążący po pograniczu z grupą podległych mu wojów. Trudni się jedyną rzeczą, na jakiej się zna - najazdach na...
2024-01-20
To była naprawdę udana lektura. Nie jest idealna i ma pewne rozwiązania, które mi do końca nie podpasowały, lecz całościowo jest to powieść godna polecenia fanom mroczniejszej fantastyki i początek naprawdę intrygującej historii.
Na północnych rubieżach rozległego imperium zaczynają dziać się niepokojące rzeczy, mogące być zwiastunem kolejnej wojny. Eriena, pierwsza i jedyna kobieta w szeregach Zakonu Czuwania, znalazła się w samym środku zdarzeń, które pchną ją na skraj wytrzymałości i zbliżą do odkrycia tajemnic z przeszłości. Czy zakon rzeczywiście jest gotowy do walki z tajemniczą Ciemnością? Kto jest większym zagrożeniem - potwory, ludzie, czy coś jeszcze straszniejszego?
“Półmrok” to kawał solidnego dark fantasy pełnego krwi, stali i śniegu. Autorka umiejętnie kreuje wiarygodny świat z głęboką, wielowarstwową historią i namacalnym, mroźnym klimatem. Każdy dzień to walka o przetrwanie, a śmierć przychodzi nagle i bez zapowiedzi, pod różnymi postaciami. Jednocześnie w całym tym mroku udaje się odnaleźć przebłyski światła, miejsce na radość, czułość i beztroskę. To sprawia, że świat nie jest przerysowany i mroczny do porzygu.
Główna bohaterka to idealny przykład poprawnie napisanej silnej kobiecej postaci. Historia Erieny angażuje już od pierwszych stron. Pomimo dużej wiedzy i talentu wciąż ma w sobie pewne słabości, które ciągną ją w dół i nie pozwalają uwolnić pełni jej potencjału. Musi pokonać wiele trudów, wyrastających na jej drodze. Po prostu chce się jej kibicować i obserwować, jak dojrzewa i zmienia się z nabytym doświadczeniem.
Równie świetnie napisano całą plejadę różnorodnych bohaterów pobocznych. Zdecydowana większość z nich obarczona jest całym bagażem doświadczeń. Okazują różne emocje, nieraz całkowicie ze sobą sprzeczne. Dzięki temu ich charaktery i relacje są niezwykle ludzkie i wiarygodne, a ich losy są dla czytelnika ciekawe i istotne.
Coś, co jeszcze mi się bardzo spodobało, to brak jednoznacznego antagonisty. W książce nie jest wyraźnie zaznaczone, kto jest “tym złym”. Każdy bohater ma tu swoje cele i tajemnice, a prawdę i kłamstwo trudno od siebie odróżnić. Zło, którego widmo unosi się nad całą krainą, nie ma swojego przedstawiciela i to mnie w nim najbardziej intryguje.
Pomimo tych wszystkich zachwytów nad tą książką, muszę przyznać, że przez długi czas miałem problem wgryźć się w tą historię. Nie mogłem dać się jej w pełni porwać. Mam wrażenie, że w pewnych momentach odrobinę się ona dłuży, nie mogąc znaleźć właściwego tempa czy kierunku. Może to być również kwestia naprawdę długich rozdziałów, których zwolennikiem nie jestem. Albo to po prostu problem bycia pierwszym tomem, konieczności dokładnego wprowadzenia w świat i rozstawienia wszystkich graczy na przysłowiowej planszy. Mam nadzieję, że drugi tom będzie już nieco bardziej dynamiczny i angażujący.
Gdybym wcześniej nie wiedział, że to debiut, nigdy bym o tym nie pomyślał. Katarzyna Staniszewska już teraz pisze jak doświadczona autorka i jestem bardzo ciekaw, jak rozwinie się jej warsztat.
To była naprawdę udana lektura. Nie jest idealna i ma pewne rozwiązania, które mi do końca nie podpasowały, lecz całościowo jest to powieść godna polecenia fanom mroczniejszej fantastyki i początek naprawdę intrygującej historii.
Na północnych rubieżach rozległego imperium zaczynają dziać się niepokojące rzeczy, mogące być zwiastunem kolejnej wojny. Eriena, pierwsza i...
2024-01-17
Ileż to ja się nasłuchałem o tej książce przed lekturą. Że to nie to samo, że Sapkowski się skończył, że bez sensu, że głupie… Mogę się zgodzić tylko z tym pierwszym stwierdzeniem. To nie to samo, to coś innego. A jeśli saga o wiedźminie czegoś uczy to właśnie tego, że inne nie znaczy gorsze.
“Sezon Burz” nie jest ani prequelem sagi, ani jej kontynuacją. To dzieło poboczne, dodatkowe. Jego akcja toczy się między opowiadaniami “Ostatnie Życzenie” i “Wiedźmin” z pierwszego zbioru. Powracają w nim znani i lubiani bohaterowie, a Geralt ponownie przejmuje stery jako bohater pierwszoplanowy. Na papierze brzmi to jak recepta na sukces. Myślę, że po rozczarowującym finale sagi, jakim była “Pani Jeziora”, był to dobry ruch ze strony autora, chcącego jeszcze coś wycisnąć ze swojej najpopularniejszej serii. I mnie to kupiło, choć zdecydowanie nie zachwyciło.
Powieść jest po prostu niezła. Nic mnie w niej nie odrzucało, nic nie wzbudziło większych emocji, ale dała mi trochę radości i śmiechu podczas śledzenia interakcji Geralta ze starymi i nowymi znajomymi. Czuć w tym klimat przygody porównywalny do tomów opowiadań poprzedzających “właściwą” sagę. I choć “Sezon Burz” jest powieścią, ilość wątków pobocznych i odrębnych przygód sprawia, że jest to bardziej zbiór opowiadań zakamuflowany jako powieść.
Największy plus należy się za stronę techniczną. Rozdziały w tym tomie są o wiele krótsze niż w powieściach z sagi, przez co o wiele łatwiej i szybciej mi się ją czytało. Pomiędzy niektórymi rozdziałami pojawiają się też interludia w postaci listów czy krótkich scenek uzupełniających wydarzenia z rodziałów, opowiedziane z perspektyw postaci innych niż Geralt.
Choć wcześniej zaznaczyłem, że czas akcji to wydarzenia między opowiadaniami, odradzałbym czytanie tej powieści przed poznaniem całej serii. Są tu bowiem odwołania do wydarzeń z “Pani Jeziora”, głównie w epilogu i jednym z wyżej wspomnianych interludiów. Nie są to może bezpośrednie spoilery, ale przy głębszym namyśle mogą zepsuć element niespodzianki podczas odkrywania losów Geralta, Yennefer i Ciri na łamach pięcioksięgu.
Ileż to ja się nasłuchałem o tej książce przed lekturą. Że to nie to samo, że Sapkowski się skończył, że bez sensu, że głupie… Mogę się zgodzić tylko z tym pierwszym stwierdzeniem. To nie to samo, to coś innego. A jeśli saga o wiedźminie czegoś uczy to właśnie tego, że inne nie znaczy gorsze.
“Sezon Burz” nie jest ani prequelem sagi, ani jej kontynuacją. To dzieło...
2024-01-09
Do sięgnięcia po tą książkę zachęciła mnie serialowa adaptacja i pochlebne słowa czytelników kierowane w jej stronę. Muszę przyznać, że pomimo niemałych różnic w prowadzeniu wątków, bardzo dobrze oddano tą historię na ekranie. Sama w sobie książka jest zaś naprawdę dobrym kryminałem i świetnym wprowadzeniem postaci Jacka Reachera.
Reacher przybywa do niedużego miasteczka w stanie Georgia w celach rekreacyjnych. Zostaje błyskawicznie aresztowany pod zarzutem morderstwa, którego nie byłby w stanie popełnić. Sprawa szybko robi się dziwna i zagmatwana, a pozornie piękna i pogodna mieścina okazuje się mieć brudne, gnijące wnętrze. By udowodnić swoją niewinność, Reacher musi polegać na swoich umiejętnościach oraz pomocy dwojga policjantów, zdeterminowanych, by wyjaśnić całą sytuację.
Debiutancka powieść Childa to kawał solidnego thrillera kryminalnego. Styl autora jest prosty i konkretny. Nie marnuje czasu na zbędne informacje czy nader poetyckie określenia. Dzięki temu powieść czyta się szybko i przyjemnie, mimo iż tekstu na każdej stronie jest niemało. Narracja pierwszoosobowa - choć porzucona w kolejnych tomach - pozwala się głęboko zanurzyć w psychikę Reachera i spojrzeć na świat jego oczami. Spojrzenie to jest dość intrygujące i nieraz potrafi on zaskoczyć swoimi przemyśleniami. Co najważniejsze, nie jest to bohater idealny. Nieraz popełnia błędy i kaja się za nie bez zawahania.
Największym problemem książki jest wątek romantyczny. Nie tyle fakt jego istnienia, co jego realizacja. Jak na mój gust postępuje o wiele za szybko i przez to brakuje mu wiarygodności. Ogólnie relacje między postaciami są tu trochę niedopracowane. Mam wrażenie, że pewni bohaterowie poboczni ufali Reacherowi odrobinę za łatwo. Mimo wszystko jest to groźny, obcy facet, o którym nie wiadomo prawie nic, a niektórzy zwierzają mu się z bardzo prywatnych spraw ledwie po kilku dniach znajomości.
Pora na gwóźdź programu, czyli jak oceniam książkę w porównaniu z serialem. Jak już sama ocena wskazuje, uważam, że serial był lepszy. Miał w sobie więcej treści, dialogi były o wiele lepiej napisane, a postaci miały więcej charakteru (choć tu dużą rolę mogli odegrać świetnie dobrani aktorzy). Jest w nim też zdecydowanie więcej akcji, która nie rozwadnia znaczenia i zagadkowości głównego wątku. Do tego wątek miłosny został o wiele lepiej poprowadzony, ma w sobie więcej subtelności i rozwija się stopniowo. Krótko mówiąc - jest o wiele bardziej ludzki.
Czy to znaczy, że książka jest zła? Nie, to po prostu produkt swoich czasów (pierwszy raz wydana w 1997 roku). Nieidealny debiut, który ma swoje lepsze i gorsze strony. Zdecydowanie polecam samemu sprawdzić i ocenić. To, co niezbyt trafiło do mnie, komuś innemu może się bardzo spodobać i odwrotnie. Lektura była na pewno bardzo przyjemna, w sam raz na odpoczynek od fantastyki, którą czytam zazwyczaj.
Do sięgnięcia po tą książkę zachęciła mnie serialowa adaptacja i pochlebne słowa czytelników kierowane w jej stronę. Muszę przyznać, że pomimo niemałych różnic w prowadzeniu wątków, bardzo dobrze oddano tą historię na ekranie. Sama w sobie książka jest zaś naprawdę dobrym kryminałem i świetnym wprowadzeniem postaci Jacka Reachera.
Reacher przybywa do niedużego miasteczka w...
Lektura tej książki była istną niemałą przeprawą. W tym dobrym sensie. Thriller Johna Marrsa porusza, szokuje, zaskakuje i prowokuje na każdym kroku. Jest to zdecydowanie lektura dla ludzi o mocnych nerwach, otwartym umyśle oraz dużej dozie empatii i zrozumienia.
Ciężko zarysować fabułę, by nie zdradzić za wiele, bowiem historia ta robi tym większe wrażenie, im mniej się o niej wie. Mogę tylko powiedzieć, że jej bohaterkami są matka i córka - Maggie i Nina Simmonds. Obie kobiety zostają wystawione na niejedną ciężką próbę. Ich życie jest samoistnie nakręcającą się karuzelą bólu, straty, kłamstw i półprawd. Jednak prawda, prędzej czy później, zawsze wyjdzie na jaw, a w tym domu prawda może się okazać gorsza niż największe z kłamstw.
Po lekturze tej powieści nikt mi nie wmówi, że mężczyzna nie potrafi napisać wiarygodnych postaci kobiecych. Bo Marrs zrobił to wyśmienicie. Obie główne bohaterki są wręcz namacalne. Nieraz przychodzi do głowy myśl, że taka historia, choć chwilami hiperboliczna i absurdalna, mogłaby się wydarzyć naprawdę, bo nie o takich rzeczach słyszał świat. Zwłaszcza gdy w grę wchodzi przemoc domowa, fizyczna lub psychiczna.
Autor doskonale operuje słowem, ciągle tworząc niedopowiedzenia, dwuznaczności i mylne tropy. Początkowo miałem obawy, czy uda się domknąć wszelkie rozpoczęte wątki, lecz nie zawiodłem się. Wszystko jest na swoim miejscu i nic nie pozostawiono czytelnikowi do dopowiedzenia samemu. Jednocześnie w trakcie lektury dostaje się pole do samodzielnego łączenia kropek, lecz gwarantuję, że historia tak czy siak znajdzie drogę, by zaskoczyć.
To, co mnie w tej powieści urzekło najmocniej, to wiarygodna i niewygodna moralna szarość, która wylewa się z każdej strony. Obie bohaterki mają na sumieniu wiele grzechów. Popełniają rzeczy, które w teorii się złe i godne potępienia, lecz wiele z nich - jeśli nie wszystkie - można w jakiś sposób usprawiedliwić. Pojęcie protagonisty i antagonisty nie ma tu żadnego zastosowania. Wszystko pozostawione jest ocenie czytelnika, który w trakcie lektury wielokrotnie zmieni zdanie na temat Maggie, Niny i postaci pobocznych.
Nie mogę dać 10/10 z dwóch powodów. Po pierwsze, książka nieco gubi rytm gdzieś w okolicach połowy. Wciąż pozostaje intrygująca, lecz dochodzi do spowolnienia akcji i spadku napięcia, co skutkuje powstawaniem drobnych, chwilowych dłużyzn. Nie wytrącało mnie to jakoś mocno, lecz wyraźnie odczuwałem, że czegoś mi brakuje i czekałem, aż historia znów nabierze rozpędu.
Drugim powodem jest mały błąd logiczny, który wkradł się do epilogu, a który, gdy się nad nim chwilę zastanowić, mógłby wykreować całkowicie inne zakończenie. Jednak patrząc na to, o jakiej ilości informacji autor musiał pamiętać, tworząc tak zawiłą i szczegółową fabułę, jestem w stanie przymknąć oko na to drobne potknięcie.
Lektura tej książki była istną niemałą przeprawą. W tym dobrym sensie. Thriller Johna Marrsa porusza, szokuje, zaskakuje i prowokuje na każdym kroku. Jest to zdecydowanie lektura dla ludzi o mocnych nerwach, otwartym umyśle oraz dużej dozie empatii i zrozumienia.
więcej Pokaż mimo toCiężko zarysować fabułę, by nie zdradzić za wiele, bowiem historia ta robi tym większe wrażenie, im mniej się o...