-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński8
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać459
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2022-05-07
2022-03-13
Bardzo piękna opowieść o kobietach, w szczególności o Koreankach, ale w swoim ogólnym obrazie o kobietach z każdego zakątka świata. Bardzo wyważona, momentami zbyt ostrożna, ale warta uwagi.
"Przysłonięty uśmiech" jest bardzo kameralny, jest spotkaniem sam na sam z kilkoma Koreankami w różnym wieku, o różnej pozycji zawodowej, społecznej. To bardziej spotkanie przy kawie, aniżeli próba głębokiej socjologicznej analizy. W tym tkwi siła tej książki, bohaterki mówią swoim głosem , opowiadają o swoich przeżyciach, pokazują intymne szczegóły swojego życia, autorce i czytelnikowi pozostawiając decyzję o umieszczeniu tych opowieści na szerszym tle.
Bohaterki to żony, singielki, prostytutka, na różnych etapach życia, młode, dojrzałe, u schyłku życia. Jedne to matki, inne to emigrantki i samotniczki z wyboru, łączy je jedno – żyją w męskim świecie, stworzonym przez mężczyzn i ku ich wygodzie. To świat, w którym kobietom przypisano rolę podrzędną, bez prawa do samostanowienia. Dziewczynka od dnia narodzin jest traktowana jak balast, niepotrzebny ciężar, nieustannie słyszy, że jest obciążeniem dla rodziny. Ciężko, odebrawszy takie wychowanie, zawalczyć o siebie i własne szczęście, tym bardzie w społeczeństwie tak mocno przywiązanym do hierarchii ustanowionej jakimś niby wyższym, "boskim" prawem.
Czytałam tę książkę ze ściśniętym gardłem, współczułam, w myślach podpowiadałam możliwe wyjścia z trudnej, czy wręcz koszmarnej sytuacji, aż do refleksji, że to, co autorka opisuje skądś znam, że gdzieś już słyszałam. W twarzach koreańskich kobiet rozpoznałam siebie, swoje przyjaciółki, koleżanki znajome. Los kobiet jest podobny, niezależnie od miejsca w którym żyją. Emigrantka z biednego Wietnamu w Korei zmaga się z tym samym, co emigrantka z Ukrainy w Polsce, co kobieta z Polski w Niemczech czy Wielkiej Brytanii; niewiele nas różni, niuanse kulturowe, mentalne, prawne, a w ostatecznym rozrachunku kobieta, bez względu na prawne i społeczne zaplecze, sama musi stawić czoła męskiej dominacji.
Lektura reportażu Anny Sawińskiej skłoniła mnie do jeszcze innej refleksji – co determinuje kobiety do przyjmowania ról matki i żony? Biologia? Nieodwołalnie narzucona społecznie rola? Własny, świadomy wybór? Z biologią trudno dyskutować, świadomego wyboru można dokonać wbrew biologii i wbrew odgórnie narzuconej normie, ale najważniejszą rzeczą jest siła, to co potrafimy my kobiety odnaleźć w sobie na przekór wszystkiemu i stawić czoła całemu światu. Ja wierzę w siłę kobiet i w swoją własną, dlatego chętnie usiądę do jednego stołu z przyjaciółką z Korei, Ukrainy, Syrii, Etiopii, Meksyku i z każdego innego państwa na świecie. Jesteśmy siostrami.
Bardzo piękna opowieść o kobietach, w szczególności o Koreankach, ale w swoim ogólnym obrazie o kobietach z każdego zakątka świata. Bardzo wyważona, momentami zbyt ostrożna, ale warta uwagi.
"Przysłonięty uśmiech" jest bardzo kameralny, jest spotkaniem sam na sam z kilkoma Koreankami w różnym wieku, o różnej pozycji zawodowej, społecznej. To bardziej spotkanie przy kawie,...
2022-01-30
"Likwidator" to trochę dziwna powieść. Trochę thriller, trochę baśń dla dorosłych, po trosze wyznania człowieka na skraju załamania nerwowego. Miejscami dominuje czarny humor, gdzie indziej surrealizm zdarzeń zaskakuje czytelnika, któremu tylko wydaje się, że znalazł klucz do tej historii.
Graliście kiedyś w "Hitmana"? Może ktoś oglądał film? O ile gra jest kultowa, to film raczej kiepski, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że "Likwidator" jest napisany w podobnej stylistyce. Płatni mordercy, bezlitosne maszyny do zabijania, w których pewnego dnia budzą się ludzkie odruchy i jakby echo sumienia.Piękna bajka, a jeśli puścimy wodze wyobraźni i zaakceptujemy wizję autora, to dostajemy figurę mordercy, który wyszkolił się na płatnego zabójcę w bibliotece. Karkołomny pomysł, ale nie od dzisiaj wiadomo, że książki są lekarstwem na wiele bolączek, więc nie można wykluczyć, że pozwoliły bohaterowi ocalić resztki człowieczeństwa.
Odkrywszy w sobie pokłady wrażliwości bohater "Likwidatora" rozpoczyna krucjatę przeciwko tym, którzy nauczyli go zabijać, ale też przeciwko samemu sobie, bowiem porzuca kolejno wszystkich ludzi, których spotkał, a którzy byli dla niego szansą jeśli nie na odkupienie, to przynajmniej na nowe życie. Nasz bohater chyba nie jest gotowy na "zwyczajną" codzienność z banalnymi troskami. Tak łatwo wyliczyć egzystencjalne bolączki, ubrać je w filozoficzny monolog i nie zrobić nic. Rozkładanie samotności na czynniki pierwsze jest może psychologicznie frapujące, ale czcze jeśli nie prowadzi do istotnych zmian.
Abstrahując od mniej lub bardziej prawdopodobnej akcji, historia Resenga jest przejmująca w aspekcie wyobcowania człowieka. Azjatyccy pisarze jak nikt inny potrafią dotknąć jądra ciemności w jednostce, alienacja w ich pisarstwie jest namacalna i druzgocąca, a jednocześnie opisana w sposób liryczny, poetycki i subtelny, to połączenie piękna i bólu, wzniosłości i brudu, brzydoty, ohydy oraz uduchowienia. Coś nie do podrobienia.
"Likwidator" to z pewnością nie jest powieść dla czytelników szukających sensacji, w gruncie rzeczy to kameralna, nieco surrealistyczna opowieść o wykluczonej jednostce dla której egzystencja w powszechnie akceptowalnych ramach zwyczajności jest niemożliwa, a co za tym idzie wyjście jest tylko jedno. Szkoda, bo szczerze mówiąc mocno kibicowałam Resengowi, choć to drań przestraszny. Brawa dla autora, który potrafił tak dobrze "sprzedać" swojego bohatera, któremu daleko do "ideału".
Polecam, szczególnie miłośnikom "Hitmana" oraz koreańskich telewizyjnych dram sensacyjnych w stylu "Bad guys" – jeśli weźmiecie historię Resenga w nawias, dobra zabawa gwarantowana.
"Likwidator" to trochę dziwna powieść. Trochę thriller, trochę baśń dla dorosłych, po trosze wyznania człowieka na skraju załamania nerwowego. Miejscami dominuje czarny humor, gdzie indziej surrealizm zdarzeń zaskakuje czytelnika, któremu tylko wydaje się, że znalazł klucz do tej historii.
Graliście kiedyś w "Hitmana"? Może ktoś oglądał film? O ile gra jest kultowa, to...
2019-01-31
2019-07-15
Niezwykła minipowieść japońskiej pisarki Sayako Muraty. Historia nieprzystosowanej społecznie dziewczyny, wyrzuconej poza nawias społeczeństwa. Przedziwna jest bohaterka tej książeczki. Pracująca dorywczo w małym sklepiku kobieta, bez życiowych planów, bez przyjaciół, oddalona od rodziny. Obserwując jej postępowanie, analizując zawarte na stronach powieści jej wewnętrzne przeżycia można wysnuć wniosek, że mamy do czynienia z socjopatką. Chyba nawet groźną, bo moment kiedy patrzy na kuchenny nóż by ulżyć siostrze w opiece nad niemowlakiem budzi spory niepokój. Tak samo niepokojąca i dziwaczna jest jej znajomość z pewnym mężczyzną, którego traktuje trochę jak zwierzę ( posiłki dla niego określa mianem karmy) a trochę jak irytujący nowy mebel. Poznając tę historię pomyślałam sobie, że tak sztywne w swych normach i tak dalece skodyfikowane społeczeństwo japońskie może z łatwością stworzyć takich dziwaków jak bohaterka "Dziewczyny z konbini". Podziwiamy Japończyków za ich uporządkowany styl życia, prostotę i oszczędność jaką otaczają się na co dzień, a w tym wszystkim tak naprawdę brak miejsca na spontaniczność i swobodę.
Polecam bardzo tę niewielką książeczkę. Napisana znakomicie, króciutka, czyta się błyskawicznie a pozostawia po sobie sporo refleksji i materiału do przemyśleń. Jednym słowem świetna.
Niezwykła minipowieść japońskiej pisarki Sayako Muraty. Historia nieprzystosowanej społecznie dziewczyny, wyrzuconej poza nawias społeczeństwa. Przedziwna jest bohaterka tej książeczki. Pracująca dorywczo w małym sklepiku kobieta, bez życiowych planów, bez przyjaciół, oddalona od rodziny. Obserwując jej postępowanie, analizując zawarte na stronach powieści jej wewnętrzne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-04-03
Przyznaję, że po literaturę japońską sięgam rzadko, nie wydaje się jej w Polsce zbyt wiele, toteż nie jest priorytetem na liście moich czytelniczych wyborów czy zakupów. Jednak zawsze, kiedy tytuł z tego niezwykłego kraju trafi w moje ręce, jestem oszołomiona pięknem tych historii. Yoshimoto Banana, Sayaka Murata, Abe Kobo i najbardziej "zachodni" Haruki Murakami - to autorzy, których dzieła są perełkami w mojej domowej bibliotece. Teraz dołączy do nich "Ukochane równanie profesora".
Jest to jedna z tych książek, przy których, dosłownie, zapomniałam o "bożym świecie". Sama historia jest prościutka – oto starzejący się profesor matematyki, cierpiący na pewien rodzaj amnezji, wymaga pomocy w codziennych, domowych czynnościach. Wdowa po jego bracie zatrudnia w tym celu nową gosposię. Tak zaczyna się historia pięknej przyjaźni starca i młodej, samotnej kobiety i jej synka.
Przyjaźń ta nie obfituje w wielkie wydarzenia, owszem jest kilka znaczących zwrotów akcji, ale książka jest raczej kameralnym obrazem pewnego wycinka z życia kilku osób. Kilku, bowiem w powieści Yoko Ogawy bohaterów jest zaledwie czterech; nie znajdziemy tutaj herosów o nadludzkich mocach, nie ma romantycznych kochanków, brak psychopatów i policjantów. Mamy kwartet zagubionych ludzi, bez upiększeń, ani pięknych, ani brzydkich, czasem zmęczonych, zirytowanych, a kiedy indziej miłych i wyczulonych na cudzą krzywdę. Są tacy jak my, jednak tym co czyni z nich istoty wyjątkowe, jest tajemniczy piąty bohater, czyli królowa nauk – matematyka. Znienawidzona przez rzesze uczniów, moja pięta achillesowa i zmora szkolnych lat.
"Ukochane równanie profesora" opisuje świat poprzez matematykę. Kiedy profesor objaśnia jakieś zadanie, tłumaczy skomplikowane równania czy twierdzenia, to brzmi to jak poezja, jakby czytał poemat, albo recytował miłosny sonet. Jest to tak piękne, że zapragnęłam na powrót zasiąść w szkolnej ławce i jeszcze raz spróbować zrozumieć to, o czym mówił mój nauczyciel matematyki. Miał rację Lem, kiedy twierdził, że w przypadku spotkania ludzkości z pozaziemską cywilizacją, jedyną płaszczyzną do porozumienia się, będzie właśnie matematyka.
Powieściowy profesor komunikuje się ze światem dzięki liczbom, ich kombinacje i ciągi są dla niego niczym zdania wielokrotnie złożone, im wyższy stopień komplikacji, tym więcej treści przekazują. Liczby są dla profesora nośnikiem emocji, za ich pomocą można wyrazić wszystko, nawet te głęboko skrywane, nieuświadomione uczucia, dla których język wydaje się być niedoskonałym, kalekim narzędziem.
Powieść Yoko Ogawy należy do tych, coraz rzadszych, literackich dzieł, które odznaczają się głębokim humanizmem oraz niezachwianą wiarą w ludzi. Jest tu wrażliwość, jest podziw dla drugiego człowieka; ogromna tkliwość z jaką autorka pochyla się nad każdym z bohaterów, bez oceniania, każe nam postrzegać człowieka jako istotę jedyną i niepowtarzalną, choć jest zaledwie drobiną wobec ogromu wszechświata. Prawda może banalna, ale warta zapamiętania.
W prozie Yoko Ogawy, tak jak i u innych japońskich autorów, jest prostota, zarówno w fabule, jak i w warstwie językowej. Powieść jest niewielka objętościowo, to nie jest opasłe pięćsetstronicowe tomiszcze, tylko cieniutka książeczka, którą czyta się w mgnieniu oka, ale zapada głęboko w serce. Dominuje w niej oszczędność i klarowność środków wyrazu, być może dlatego ta literatura działa wybitnie wyciszająco.
W "Ukochanym równaniu profesora" odnalazłam przestrzeń, ciszę i ukojenie. Cudowna książka.
Przyznaję, że po literaturę japońską sięgam rzadko, nie wydaje się jej w Polsce zbyt wiele, toteż nie jest priorytetem na liście moich czytelniczych wyborów czy zakupów. Jednak zawsze, kiedy tytuł z tego niezwykłego kraju trafi w moje ręce, jestem oszołomiona pięknem tych historii. Yoshimoto Banana, Sayaka Murata, Abe Kobo i najbardziej "zachodni" Haruki Murakami - to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-08-15
Czytanie "Ghost Bride" Yangsze Choo było niezwykle odświeżającym przeżyciem. Po tych wszystkich nieziemsko pięknych bohaterkach obdarzonych cudownymi mocami, nadnaturalnymi umiejętnościami, które drogę od zwykłej panny do królowej na tronie pokonują z szybkością błyskawicy, obcowanie z normalną nastolatką było czymś bardzo przyjemnym. Oczywiście dodatkowym plusem jest chińska mitologia, wierzenia i opisy świata duchów, to również wytchnienie oraz interesujący powieściowy element.
Li Lan, najważniejsza postać w "Ghost Bride", owszem jest bardzo ładna, ale uroda nie determinuje jej postępowania, bywa nawet przeszkodą i zagrożeniem. Li Lan ma siedemnaście lat i dosyć trudne życie dziewczyny pozbawionej matczynej opieki w społeczeństwie o ścisłej hierarchii i ślepym przywiązaniu do tradycji. Odurzony opium ojciec i stara piastunka nie są gwarantem znalezienia dobrego kandydata na męża. Kiedy owi kandydaci wreszcie się pojawią, żaden nie jest ideałem, ani księciem z bajki. Jednak zanim dziewczę zostanie wydane za mąż, czeka je sporo przygód.
Świetnie czyta się powieść, w której bohaterka prócz urody ma przede wszystkim rozum. Li Lan dzięki ojcu ma dostęp do książek, sztuki i wiedzy o świecie, która dla innych dziewcząt w jej otoczeniu była niedostępna. Uczestnicząc w często niebezpiecznych wydarzeniach, nie potrzebuje mieczy, łuków ani nadzwyczajnych super mocy, wystarczy jej inteligencja, odwaga poparta zdrowym rozsądkiem oraz wsparcie nielicznych, ale godnych zaufania przyjaciół. Takiej bohaterce kibicuje się od pierwszej do ostatniej strony.
Piękna, bezpretensjonalna historia, świetny portret młodziutkiej dziewczyny, która we wrogim świecie dojrzewa, uczy się odpowiedzialności nie tylko za siebie; podejmuje decyzje, które mają daleko idące konsekwencje, zyskuje świadomość własnej seksualności, rozumie, że między mrzonkami nastolatki, a codziennym życiem jest spory rozdźwięk, a czasem trzeba pójść na ustępstwa. Pięknie jest to przedstawione w książce, tym bardziej że nie ma tutaj pustego ględzenia o niezależności i feminizmie. Li Lan uczy się walczyć o siebie w działaniu i w interakcjach z innymi ludźmi.
Obok Trylogii Zimowej Nocy Katherine Arden, "Ghost Bride" to najlepsza fantastyka młodzieżowa jaką ostatnio czytałam.
Czytanie "Ghost Bride" Yangsze Choo było niezwykle odświeżającym przeżyciem. Po tych wszystkich nieziemsko pięknych bohaterkach obdarzonych cudownymi mocami, nadnaturalnymi umiejętnościami, które drogę od zwykłej panny do królowej na tronie pokonują z szybkością błyskawicy, obcowanie z normalną nastolatką było czymś bardzo przyjemnym. Oczywiście dodatkowym plusem jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-08-30
Przepiękny portret nastolatki .Nie potrafię trafnie ująć tego w słowa, ale jest to cudowny, minimalistyczny opis mgnienia uczuć dziewczyny, która idzie do szkoły, a potem wraca do domu, to zaledwie kilka godzin, ale całe spektrum uczuć.
Trzeba mistrzostwa by opisać tę ulotną barwę emocji, które niczym trzepot motylich skrzydeł pojawiają się i znikają, może są bez znaczenia dla wszechświata, ale w tym konkretnym momencie mają ciężar zdolny dźwignąć wszystko, zdecydować o życiu...
Na tych niewielu stronach rozpięto tak wielki wachlarz uczuć, przemyśleń, wrażeń nastolatki, że po prostu odbiera oddech. Zwyczajność kolejnego dnia przenika się z refleksjami dorastającej dziewczyny na temat roli kobiety w życiu, na temat przyszłości , na temat możliwości, które stoją przed każdą nastolatką, co wybrać, gdzie pójść, co czeka za zakrętem...
Tu nic się nie dzieje w sensie akcji, ale uwierzcie to, co ta dziewczyna myśli, jak postrzega świat , warte jest każdej chwili. Zachwyca mnie, że autor, Japończyk, tak kulturowo inny ode mnie, potrafił tak doskonale sportretować dziewczynę w chwili przemiany z dziecka w dorosłość. Pod każdą szerokością geograficzną codziennie rozgrywają się te ulotne dramaty młodych ludzi, jak bardzo musimy być, my dorośli wrażliwi by nie krytykować, nie oceniać i nie niszczyć tego pierwszego kontaktu młodego człowieka z ogromem świata... Piękna książka, wybitny pisarz.
Przepiękny portret nastolatki .Nie potrafię trafnie ująć tego w słowa, ale jest to cudowny, minimalistyczny opis mgnienia uczuć dziewczyny, która idzie do szkoły, a potem wraca do domu, to zaledwie kilka godzin, ale całe spektrum uczuć.
Trzeba mistrzostwa by opisać tę ulotną barwę emocji, które niczym trzepot motylich skrzydeł pojawiają się i znikają, może są bez...
2020-09-09
Yoko Ogawa to jedna z ciekawszych pisarek, jaką poznałam na przestrzeni ostatnich dwóch lat. "Ukochane równanie profesora" było przepiękną, ciepłą historią o przyjaźni i matematyce. "Miłość na marginesie" to minimalistyczna opowieść o pamięci, miłości i ciszy.
Chyba nikt nie potrafi tak jak japońscy pisarze patrzeć na otaczający świat, dostrzegać drobiazgi, małe zdarzenia, ulotne chwile i nadawać im rozmiary całego kosmosu i ciężar świata.
Tak jak w poezji wymyślili haiku, tak prozie potrafią dać minimalizm, który stwarza czytelnikowi niesamowitą przestrzeń do interpretacji i swoistej obecności w tekście.
"Miłość na marginesie" jest opowieścią o pamięci, o tym jak bywa złudna, jak trudno jej ufać, bo wspomnienia nie są odzwierciedleniem przeszłych zdarzeń, a jedynie naszą indywidualną ich interpretacją, która zmienia się z upływem czasu, z zyskiwanym doświadczeniem, z lepszymi bądź gorszymi przeżyciami. To, co naprawdę się wydarzyło, to co pamiętamy i to, co opowiadamy światu na zewnątrz to trzy różne rzeczy, nawet jeśli dotyczą jednego zdarzenia. Yoko Ogawa opisuje ten proces i wychodzenie z traumy niemal poetycko, w ciszy, w padającym śniegu, w subtelnym, czułym kontakcie z drugim człowiekiem.
Japońscy pisarze wynieśli samotność do rangi sztuki. W tej powieści jest ona przeżyciem wysublimowanym, niemal mistycznym, a jednocześnie jest przerażająca, dotyka człowieka krawędziami ostrymi jak brzytwa i tnie głęboko. Dla bohaterki samotność, choć dotkliwa, jest też wyzwalająca, pozwala jej cofnąć się do tego momentu w życiu, kiedy pokochała kogoś po raz pierwszy i po raz pierwszy zmierzyła się z utratą i w tych dawnych zdarzeniach odnajduje źródło tego, co jej się przydarzyło w teraźniejszości. Dźwięk skrzypiec jest źródłem najpierw niepokoju, a potem, kiedy odnajduje się jego źródło staje się ukojeniem.
Przepiękna książka, delikatna, nieuchwytna, daleka od dosłowności, wymagająca uwagi i skupienia, ale warta każdej minuty z nią spędzonej. Ta proza działa kojąco i terapeutycznie, w niewielu słowach i zdarzeniach przekazuje niesamowitą gamę odczuć, przeżyć, emocji. Coś wspaniałego. Polecam.
Yoko Ogawa to jedna z ciekawszych pisarek, jaką poznałam na przestrzeni ostatnich dwóch lat. "Ukochane równanie profesora" było przepiękną, ciepłą historią o przyjaźni i matematyce. "Miłość na marginesie" to minimalistyczna opowieść o pamięci, miłości i ciszy.
Chyba nikt nie potrafi tak jak japońscy pisarze patrzeć na otaczający świat, dostrzegać drobiazgi, małe...
2020-11-04
Bardzo piękna, subtelna opowieść o sile obsesji, którą człowiek bardziej lub mniej świadomie sam zaprasza do swojej głowy. Bohater pod wpływem jednego zdarzenia zaczyna postrzegać pewną dziewczynę jako uosobienie cech, które jak uważa, powinny charakteryzować ideał kobiecości. Znajoma urasta w jego wyobraźni do miana bogini, jest piękna, dobra, mądra i nieuchwytna, otoczona nimbem tajemnicy i będąca poza zasięgiem jego rozumu i pożądania. Kiedy dziewczyna podczas niezobowiązującej rozmowy wspomina o swoim upodobaniu do złotych rybek, chłopak pod wpływem jej uroku koncentruje się wyłącznie na idei stworzenia idealnej złotej rybki, która zachwyci jego ukochaną boginkę. Tak zaczyna się historia jego życia skupiona wokół obsesji wyhodowania najpiękniejszej rybki na świecie, a w rzeczywistości na bezowocnej próbie zrozumienia i zdobycia idealnej kobiety.
Autorka niezwykle delikatnie, niemal poetycko opowiada tę historię, tak mimochodem, niczego nie narzucając czytelnikowi, jakby mówiła "posłuchajcie", nie oczekując ocen, pozostawiając nas w zachwycie, bądź zadumie. Właśnie za to bardzo cenię sobie literaturę japońską, za tę ogromną przestrzeń jaką autorzy pozostawiają czytelnikowi, za to że osoba piszącego jest zawsze w cieniu, jego głos nigdy nie jest nachalny, ani nie narzuca sposobów na odczytanie dzieła.
"Gorączka złotych rybek" jest w gruncie rzeczy opowieścią o tym jak zakłamujemy swoje życie, w jakie iluzje ubieramy tak swoje wyobrażenia o świecie i ludziach, jak i samą rzeczywistość, a siła naszych obsesji i nieosiągalnych marzeń jest druzgocąca, niszczy bez litości.
Książka piękna zarówno w treści, jak i w formie. Perełka, wymagająca skupienia, uwagi i umiejętności zachwycenia się najmniejszym, najbardziej ulotnym zdarzeniem. Coś pięknego po prostu.
Bardzo piękna, subtelna opowieść o sile obsesji, którą człowiek bardziej lub mniej świadomie sam zaprasza do swojej głowy. Bohater pod wpływem jednego zdarzenia zaczyna postrzegać pewną dziewczynę jako uosobienie cech, które jak uważa, powinny charakteryzować ideał kobiecości. Znajoma urasta w jego wyobraźni do miana bogini, jest piękna, dobra, mądra i nieuchwytna, otoczona...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-11-08
Bardzo piękny zbiór miniatur, trudnych do uchwycenia, ulotnych, delikatnych, a jednocześnie tak wiele mówiących o naszej egzystencji.
Autor, człowiek chory, umierający, chce opowiedzieć o świecie, który widzi i zastanawia się czy rzeczywistość jest aby na pewno czymś stałym i niepodważalnym, bo może umieramy bez znaczenia i bez pamięci.
Temat niby ograny, ale w tej książce brzmi on imponująco. Człowiek czyta o powolnym procesie umierania, ale chce wołać do bohatera "żyj", "trwaj", "nie odchodź"... Te opowiadania są zapisem agonii, nie tej spektakularnej, z fajerwerkami, z notatką w dzienniku, ale takiej na którą skazani jesteśmy wszyscy, cichej i bez znaczenia dla świata. Pragnienie każdego człowieka to możliwość zapisania się w pamięci potomnych, bez tego nasza egzystencja jest jak pył na wietrze, tak właśnie umieramy, po cichu, bezgłośnie .
Piękne są te opowiadania, nawet jeśli nie chwytamy sensu, to są to pocztówki ze świata naznaczonego śmiercią. Czy ktoś zdrowy może zrozumieć człowieka egzystującego w cieniu śmierci?
Nie oprę się porównaniu z "Dziennikiem" Katherine Mansfield, pisarki, która umierała na gruźlice i ostatkiem sił pisała o rzeczach codziennych, zwyczajnych, zaklinała rzeczywistość tak. jak autor "Cytryny". Oboje z umierania uczynili sztukę.
Bardzo piękny zbiór miniatur, trudnych do uchwycenia, ulotnych, delikatnych, a jednocześnie tak wiele mówiących o naszej egzystencji.
Autor, człowiek chory, umierający, chce opowiedzieć o świecie, który widzi i zastanawia się czy rzeczywistość jest aby na pewno czymś stałym i niepodważalnym, bo może umieramy bez znaczenia i bez pamięci.
Temat niby ograny, ale w tej...
2020-11-28
Piękna powieść, balansująca na granicy jawy i snu, oniryczna, przejmująca historia o odchodzeniu.
Yoko Ogawa snuje nieśpiesznie dzieje pewnego muzeum, które tworzy od podstaw grupka dziwnych, mocno ekscentrycznych i tajemniczych ludzi. Choć poznajemy wydarzenia oczami jednego bohatera, młodego mężczyzny, to nie ma wątpliwości, że każda z postaci jest równorzędna i ważna dla całości opowiadanej historii. Każda z postaci jest przedstawicielem pewnego etapu życia człowieka, jest dziewczynka – dziecko, jest chłopiec- nastolatek poszukujący swojej drogi do dorosłości, jest ogrodnik i służąca, z pozoru cienie dojrzałych ludzi podporządkowanych regułom świata i pełniących wobec niego pokorną rolę, jest starucha, która z racji wieku ma rolę przywódczą wobec pozostałych i wreszcie nasz muzealnik, młody mężczyzna, który pomimo faktu, że jest dorosły, jest też najmniej dojrzały i najbardziej wrażliwy ze wszystkich bohaterów powieści.
Wszyscy skupieni na poszukiwaniu sensu nie życia, ale paradoksalnie śmierci, tego punktu kiedy ciało przestaje funkcjonować, a zaczyna się pustka po tym, kto odszedł. Co wtedy pozostaje po człowieku, pyta autorka, czy pamięć tych, którzy znali zmarłego, czy namacalne, materialne pamiątki? Jedno i drugie jest ulotne, wątpliwe, nietrwałe. Co w takim razie po nas zostaje na tym świecie?
Ciekawie powieść Yoko Ogawy koresponduje z pieśnią Horacego, który "pozostawił po sobie pomnik trwalszy, niż ze spiżu", według którego wyjątkowe dzieła człowieka sprawiają, że pamięć o nim jest wiecznie żywa, ale japońską pisarkę bardziej interesują zwykli ludzie, którzy po prostu starają się wieść do bólu zwyczajne, codzienne życie, którzy nie są poetami, malarzami, którzy tworzą swoje małe światy w drodze do pracy, w domu, w gronie rodziny czy przyjaciół, albo też w całkowitym osamotnieniu, co z pamięcią o tych, którzy niczego niezwykłego dla ludzkości nie pozostawili? Czy należy im się pamięć? A może są skazani na zapomnienie i niebyt?
"Muzeum ciszy" jest oszczędne w stylu, napisane z pozoru prostym językiem, pozbawione rozbuchanych opisów przyrody, otoczenia, nie znajdziemy tutaj dogłębnych psychologicznie analiz postaci, autorka w kilku zdaniach lepiej opisuje charaktery i osobowości, aniżeli niejedna elegia "ku czci".
Język i sposób opowiadania oddają jeszcze intensywniej poczucie samotności, przemijania i śmierć, które towarzyszą każdej stronie tej niezwykłej książki. Nikt nie potrafi tak, jak japońscy pisarze oddać w prozie ciszy, ani opisać samotności jako czegoś, czego nie należy się bać, a raczej celebrować, bo tylko w ciszy i samotności jesteśmy w stanie dotknąć istoty egzystencji.
Wspaniała, przejmująca książka, bardzo intensywna i niełatwa w odbiorze, ale zapadająca w pamięć. Na mnie zrobiła ogromne wrażenie, jak zresztą "Ukochane równanie profesora" i "Miłość na marginesie" tejże autorki. Niezwykłe przeżycie, polecam.
Piękna powieść, balansująca na granicy jawy i snu, oniryczna, przejmująca historia o odchodzeniu.
Yoko Ogawa snuje nieśpiesznie dzieje pewnego muzeum, które tworzy od podstaw grupka dziwnych, mocno ekscentrycznych i tajemniczych ludzi. Choć poznajemy wydarzenia oczami jednego bohatera, młodego mężczyzny, to nie ma wątpliwości, że każda z postaci jest równorzędna i ważna...
2020-12-29
Wielkiej urody zbiór kilkunastu makabresek, które przenikają się wzajemnie i łączą jak koraliki na sznurku. Bardzo pięknie napisane, oszczędnym językiem, z użyciem złożonej symboliki, która czasami wydaje się trudna do jednoznacznego odczytania, wszystkie opowiadania uciekają od oczywistych tropów interpretacyjnych. Najprzyjemniejszy jest jednak ten dreszczyk grozy, ten wstrząs, który autorka tak subtelnie acz nieodwołalnie serwuje czytelnikowi na niemal każdej stronie.
Wspaniale wędruje się z Yoko Ogawą przez słoneczne, albo zaśnieżone ulice, zagląda w codzienne życie kilku ludzi, by w końcu autorka uchyliła kurtynę i pokazała nam to, co w nas niepiękne, ukryte, przerażające, nasze mroczne pragnienia, niezdrowe żądze, psychopatyczne ciągoty. Dobroduszna staruszka, tajemnicza pisarka, sekretarka ze szpitala, zdradzana żona, wszyscy z życia wzięci. Pozornie, bowiem każde z nich pragnie czegoś, co nie może być uznane za normalne czy społecznie akceptowalne, każdy kryje w sobie ciemność, a w ciemności czyhają najstraszliwsze potwory. Nie wszyscy potrafią się oprzeć tym paskudnym pragnieniom, a kiedy od żądz przechodzi człowiek do czynów, to nietrudno o makabrę.
Yoko Ogawa ma świetne pióro, jej proza choć mało barokowa, oszczędna w jakieś ozdobniki, jest niesamowicie harmonijna i klarowna, czytanie tego zbiorku opowiadań, to jak patrzenie w krystalicznie czystą wodę, niebywała czytelnicza przyjemność i satysfakcja z obcowania, z niewielkich rozmiarów, ale jednak literackim majstersztykiem.
Japońska pisarka to dla mnie odkrycie tego roku, stawiam ją obok innej mojej ulubienicy, Eleny Ferrante i gorąco polecam.
Wielkiej urody zbiór kilkunastu makabresek, które przenikają się wzajemnie i łączą jak koraliki na sznurku. Bardzo pięknie napisane, oszczędnym językiem, z użyciem złożonej symboliki, która czasami wydaje się trudna do jednoznacznego odczytania, wszystkie opowiadania uciekają od oczywistych tropów interpretacyjnych. Najprzyjemniejszy jest jednak ten dreszczyk grozy, ten...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-01-10
Trochę śmieszne i trochę straszne są te opowiadania. Dla ludzi z naszego kręgu kulturowego, wychowanych na opowiadaniach o Sherlocku Holmesie czy na grozie Edgara Allana Poe nie będą niczym nowym czy specjalnie oryginalnym, ale nie sposób odmówić im specyficznego uroku.
Bardziej niż z kryminałem kojarzy mi się ta proza z groteską, makabrą, z czymś na granicy przerażenia, odrazy, a na pewno budzącego duży niepokój. Nie wiem, czy ktoś nie poczuje ciarek podczas lektury "Gąsienicy" czy "W objęciach fotela", to niewątpliwie dwie perełki z tego zbiorku.
Co do pióra Edogawy Ranpo, to nieco trąci myszką, momentami kreacja świata i bohaterów jest mocno naiwna, zbyt powierzchowna, ledwo nakreślona, co nie umniejsza przyjemności z obcowania z literacką ciekawostką.
Książka jest przepięknie wydana, cieszy oczy ogromnie. Wielkie brawa dla tłumacza i tłumaczki oraz dla redakcji wydawnictwa. Przed lekturą opowiadań warto z uwagą prześledzić wstęp, który bardzo ułatwia odbiór tych tekstów i przybliża sylwetkę autora.
Trochę śmieszne i trochę straszne są te opowiadania. Dla ludzi z naszego kręgu kulturowego, wychowanych na opowiadaniach o Sherlocku Holmesie czy na grozie Edgara Allana Poe nie będą niczym nowym czy specjalnie oryginalnym, ale nie sposób odmówić im specyficznego uroku.
Bardziej niż z kryminałem kojarzy mi się ta proza z groteską, makabrą, z czymś na granicy przerażenia,...
2021-02-26
Przedziwna historia. Z pozoru opowieść o spotkaniu czwórki młodych ludzi w czasie gorącego tokijskiego lata. Z pozoru beztroska, ciepła historia o zawiązywaniu się przyjaźni pomiędzy trzema dziewczynami i chłopakiem. Z pozoru, bowiem od niemal pierwszych stron wdziera się niepostrzeżenie w ten śliczny obrazek najpierw śmierć, potem tajemnica, wreszcie elementy rodem z horroru, mówi się o klątwie, samobójstwach, kazirodczych związkach, niechcianych ciążach. Tematy ciężkiego kalibru, jednak u Banany Yoshimoto są tak mocno splecione ze zwyczajnością życia bohaterów, że wręcz wydają się naturalnym elementem zastanej codzienności, czymś nad czym bohaterowie po prostu przechodzą do porządku dziennego. To zdumiewa czytelnika, który po raz pierwszy styka się tak z literaturą japońską, jak i z mentalnością Japończyków.
Najciekawiej wybrzmiewają w książce fragmenty o tajemniczym pisarzu i jego równie zagadkowej książce, zbiorze opowiadań, które nie mają tytułów, są opatrzone jedynie numerami. Kim był? Dlaczego dokonał takich a nie innych, destrukcyjnych życiowych wyborów? Jaki wpływ te przeżycia miały na jego twórczość, skoro ludzie zabijają się po przeczytaniu tych opowiadań?
Banana Yoshimoto bardzo interesująco rozważa rolę tłumacza w procesie nie tyle powstawania książki, co pośredniczenia pomiędzy tekstem, autorem i czytelnikiem. Jak duży wpływ ma osobowość tłumacza na przekład? Czy da się jakiekolwiek dzieło przetłumaczyć jeden do jednego? Wreszcie jak bardzo nasze środowisko, krąg kulturowy i cywilizacyjny wpływają na naszą świadomość językową, a tym samym na przekład tekstu z zupełnie odmiennej kultury? Pytania frapujące, szkoda że nie doczekały się głębszej analizy.
"N.P." to książeczka mikrych rozmiarów, ale bardzo piękna, subtelna, pomimo poruszanej tematyki. Jest jak pastelowa pocztówka, którą wysyła się znajomym z wakacji, tyle że akurat ta pocztówka zabarwiona jest ciemniejszymi plamami. Jak to w życiu, "czasem słońce, czasem deszcz". Czyta się fantastycznie, skłania do refleksji, daje godzinę naprawdę satysfakcjonującej lektury. Czego można chcieć więcej od dobrej książki?
Przedziwna historia. Z pozoru opowieść o spotkaniu czwórki młodych ludzi w czasie gorącego tokijskiego lata. Z pozoru beztroska, ciepła historia o zawiązywaniu się przyjaźni pomiędzy trzema dziewczynami i chłopakiem. Z pozoru, bowiem od niemal pierwszych stron wdziera się niepostrzeżenie w ten śliczny obrazek najpierw śmierć, potem tajemnica, wreszcie elementy rodem z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-02-28
Dwa niezbyt obszerne opowiadania, które są jak baśnie, ale bajkami nie są, bo natężenie okrucieństwa jest dosyć wysokie, choć nie jest to krwawa makabra, do której przyzwyczaiły nas zachodnie horrory.
Akcja obu historii rozgrywa się na pograniczu jawy i snu, więc wszystkie wydarzenia należy brać w nawias, ważniejsza jest tu metafora, symbolika i to co ukryte między wierszami. Ta mikroskopijna książeczka zadowoli tych, którzy lubią w literaturze niedopowiedzenia, nie oczywistość i tajemnicę. Czytelnik nie może oczekiwać klarownej opowieści z jasnym przekazem, musi poszukać odpowiedzi sam.
Zależnie jaką ścieżkę do poszukiwań obierzemy możemy szukać tutaj metafory okropnego wielkiego miasta przepełnionego okrucieństwem, bestialstwem, miasta które plugawi duszę i zamienia każde piękno w wynaturzoną potworność. Może wydawać się, że ucieczka od cywilizacji, zwrócenie do natury, własnych korzeni dadzą wytchnienie i ratunek zwykłemu człowiekowi, ale ktoś raz dotknięty złem nie znajdzie ratunku ani w tradycji, ani w przeszłości, ani w sobie samym.
Wiśniowe drzewa z pierwszego opowiadania mogą symbolizować to do czego Japończycy są tak mocno przywiązani, czyli pamięć o przeszłej wielkości i wyjątkowości własnego kraju, umiłowanie tradycji i nienaruszalnych praw oraz hierarchii społecznych, a obłęd o jaki przyprawiają bohatera jednego z opowiadań może wyrażać chęć zerwania z całym bagażem przeszłości, chęć wyzwolenia się z ról które narzucają mu rodzina i społeczeństwo, pragnienie by odnaleźć swoje miejsce poza konwencjonalnymi rolami, jakie Japończycy przypisują mężczyźnie. Być może takie pragnienia będą kosztować wiele, być może skazują na całkowity ostracyzm, którego symbolem jest ów "wiśniowy" obłęd. Pole do interpretacji jest naprawdę szerokie.
W drugim tekście autor opisuje człowieka, który wchodzi w dorosły, sztywny, niesamowicie zhierarchizowany świat i próbuje sprawdzić samego siebie, zobaczyć gdzie są jego wewnętrzne granice. Ulega zwodniczemu urokowi kobiety, której uroda jest zniewalająca i oczarowuje młodego chłopca. Widzę tu portret człowieka, który daje się zwieść pozornemu pięknu, pod którym kryje się zgnilizna i ohyda. Księżniczka to świetny, minimalistyczny portret kogoś, kogo dzisiaj nazwalibyśmy po prostu psychopatą.
Kobiety w obu tekstach są źródłem wszelkiego zła, ale nie sposób odpowiedzieć jednoznacznie czy pisarz rzeczywiście tak postrzegał płeć piękną, czy po prostu kobiety posłużyły mu jako symbol piękna, którego urokowi ulegamy wszyscy, nie patrząc obiektywnie na podziwiany obiekt.
Pięknie jest to napisane, pięknie przetłumaczone, a wydanie zasługuje na nagrodę. Polecam miłośnikom literatury japońskiej i tym wszystkim, którzy cenią sobie w literaturze niejednoznaczność, niedopowiedzenie i tajemnicę.
Dwa niezbyt obszerne opowiadania, które są jak baśnie, ale bajkami nie są, bo natężenie okrucieństwa jest dosyć wysokie, choć nie jest to krwawa makabra, do której przyzwyczaiły nas zachodnie horrory.
Akcja obu historii rozgrywa się na pograniczu jawy i snu, więc wszystkie wydarzenia należy brać w nawias, ważniejsza jest tu metafora, symbolika i to co ukryte między...
2021-03-21
"Zima w Sokcho" to bardziej opowiadanie niż powieść, niemniej jednak piękna historia, o zaledwie wykluwającym się uczuciu między dwojgiem ludzi, z dwóch odmiennych kręgów kulturowych.
Obserwujemy parę, która jest sobą zafascynowana, ale nie potrafi ani werbalnie, ani behawioralnie zakomunikować drugiej stronie swoich emocji, brniemy więc w zawoalowane, niejednoznaczne dialogi, które niczego wprost nie mówią, które sugerują, ale nie chcą powiedzieć "tak", lub "nie". I taka jest cała ta opowieść, rozdarta między konkretem, a tym co subtelne i ledwo uchwytne w danym momencie.
"Zima w Sokcho" jest piękna, jeśli ktoś lubi w literaturze, kiedy jest niedosłowna, delikatna, kiedy pozostawia czytelnikowi bardzo szerokie pole do interpretacji.
Bohaterka jest młodą kobietą, która tkwi rozdarta między wymarzoną ścieżką życiową, a oczekiwaniami matki i ciotki, którym sprzeciwić się nie potrafi, albo nie chce. Matka jest bardzo toksyczna, autorytatywna w sposób chorobliwy, ale wysublimowany, ciężko się wobec tego zbuntować. Ciotka to książkowy przykład osoby wielbiącej znęcanie z powodów ekonomicznych. Rozumiem bohaterkę łaknącą uczucia "czystego", bez jakichkolwiek konotacji.
Mężczyźni w książce nie są przykładami romantycznych amantów – niedojrzały, acz szczery w swoich emocjach Koreańczyk oraz tajemniczy, trudny do zrozumienia, obarczony przeszłością, Francuz. Żaden z nich nie uosabia ideału, ale obaj są interesujący. Wybór dla bohaterki jest opcją pomiędzy tym, co znane, oswojone, zwyczajne, a innością mroczną i niemal mistyczną, bo kulturowo całkowicie odmienną.
Można tę książkę odczytywać, jako opowiadanie o zagubionej dziewczynie, która na początku dorosłego życia próbuje się uwolnić od niezdrowego wpływu matki, młodej kobiety która szuka swojego miejsca w życiu, bez bagażu niechcianego związku, bez oczekiwanych i wymaganych deklaracji, co do przyszłości, zwykłej dziewczyny z własnymi marzeniami, ze skrytymi mrzonkami o miłości. Boli mnie, kiedy piszę świadomie o "mrzonkach", bowiem czytelnik szybko uświadamia sobie, że studia, znajomość literatury i języka francuskiego, nie są dla tej młodej Koreanki żadną przepustką do "wielkiego świata", są jeszcze jednym powrozem, który uwiąże ją do matki, nijakiego życia w pensjonacie, marzeń o miłości, która zdarzyć się może, ale się nie zdarzy i czyta się tę miniaturkę z przejmującym bólem, ale jest to ból, który dzielimy z narratorką, bowiem w tym tkwi wielkość narracji, jesteśmy z autorem, jesteśmy z wykreowanymi bohaterami, jesteśmy w świecie wymyślonym, a jednocześnie wnosimy własną wartość w tę opowieść.
"Zima w Sokcho" to drobiazg, literacko zachwycający, bo to emocjonalnie i obrazowo coś innego, wartego uwagi, ale czy wybitnego? Wątpię, tkwi bowiem w tej prozie coś, co irytuje oraz stawia barierę, trudno mi było wejść w tę narrację bez przeszkód, była to dla mnie proza sucha, oszczędna, niemal lodowata, na pewno emocjonalna, ale na poziomie dla mnie trudnym do zrozumienia. "Zima w Sokcho" to coś jak drzazga, jeśli pozwolisz to ta książeczka wbije się w ciebie niepostrzeżenie, mocno i na długo.
"Zima w Sokcho" to bardziej opowiadanie niż powieść, niemniej jednak piękna historia, o zaledwie wykluwającym się uczuciu między dwojgiem ludzi, z dwóch odmiennych kręgów kulturowych.
Obserwujemy parę, która jest sobą zafascynowana, ale nie potrafi ani werbalnie, ani behawioralnie zakomunikować drugiej stronie swoich emocji, brniemy więc w zawoalowane, niejednoznaczne...
2021-03-31
Piękna, przejmująca opowieść o utracie najbliższej osoby – matki. Bolesna lektura, niełatwa, ale warta uwagi, bo dawno nie czytałam prozy tak klarownej, prostej, bardzo delikatnej, ale ostrej w szczerym portrecie rodziny rozbitej przez jedno tragiczne wydarzenie.
Obecność rodziców w naszym życiu przyjmujemy za pewnik, jeden z filarów naszego świata, który, jak nam się wydaje był, jest i na zawsze będzie. Ani jako dzieci, ani dorośli nie myślimy za bardzo o tym momencie kiedy zabraknie ojca czy matki, taka myśl jest zbyt przerażająca, nie przyglądamy się też za bardzo naszym rodzicom czy bliskim, oni po prostu są jednym ze stałych elementów naszej codzienności.
Przyznam, że ta książka zmusiła mnie do spojrzenia na siebie i swoją relację z mamą i uświadomiłam sobie, że nie wiem wszystkiego o kobiecie, która mnie urodziła oraz wychowała. Jest mnóstwo białych plam w jej życiorysie, których ja, córka, nie umiem wypełnić.
Rozumiem bohaterów powieści, do których dopiero w chwili zniknięcia matki z ich świata dociera, że niewiele o tej niezwykłej kobiecie wiedzieli, ba! nawet nieszczególnie ich to interesowało. Zajęci własnym życiem, karierami, własnymi dziećmi i związkami nie mieli czasu aby zatrzymać się na chwilę i poświęcić całą swoją uwagę osobie, jak się okazuje najważniejszej dla całej rodziny.
Pozbawieni jądra rozpadają się jak atomy ze świadomością, że niewiele już ich łączy i jakiekolwiek porozumienie jest raczej niemożliwe, bo zasklepili się w kręgu wzajemnego obarczania się winą, upatrywania w innych przyczyn tragedii i świadomości, że na wszystko jest już za późno i można jedynie nauczyć się żyć z ogromną dziurą w sercu, w nieustannym bólu.
Autorka dopuszcza do głosu kilku swoich bohaterów, patrzymy więc na rozgrywające się wydarzenia oczami córki, syna, męża, samej zaginionej. Taka perspektywa pozwala czytelnikowi lepiej zrozumieć wzajemne rodzinne zależności i pozycję jaką zajmowali poszczególni członkowie tej rodziny. Egoistyczny mąż, syn, który zatrzymał się w połowie drogi do realizacji swojego marzenia i wybrał wygodne, dostatnie życie, córka, która lepiej radzi sobie ze słowami niż ze związkami, wciąż pozostając singielką bez męża i dzieci, córka, która zamiast kariery wybiera macierzyństwo i matka, która jest łącznikiem pomiędzy nimi wszystkimi, która kocha każde ze swoich dzieci bezgranicznie i bezwarunkowo, nawet kiedy popełniają błędy i postępują wbrew woli czy pragnieniom rodziców.
Bardzo pięknie pisze o swoich bohaterach autorka, nawet kiedy wiele można im zarzucić, ona nie potępia, powstrzymuje się od jednoznacznych ocen, pozwalając czytelnikowi na własne zdanie i interpretację. Takie podejście sugeruje byśmy najpierw przyjrzeli się samym sobie, zanim zdobędziemy się na potępienie czy nawet współczucie wobec opisywanych postaci.
Świetna proza, bolesna, smutna ale piękna w tym smutku. To jedna z tych książek, które od pierwszej strony chwytają za gardło i trzymają do końca, nie pozwalając na żaden głębszy oddech czy wytchnienie. To nie jest balsam dla duszy, to raczej operacja na otwartym sercu, coś czego się łatwo nie zapomina.
Piękna, przejmująca opowieść o utracie najbliższej osoby – matki. Bolesna lektura, niełatwa, ale warta uwagi, bo dawno nie czytałam prozy tak klarownej, prostej, bardzo delikatnej, ale ostrej w szczerym portrecie rodziny rozbitej przez jedno tragiczne wydarzenie.
Obecność rodziców w naszym życiu przyjmujemy za pewnik, jeden z filarów naszego świata, który, jak nam się...
2021-04-19
Ciężko pisze mi się o tej książce. Owszem porusza bardzo ważny temat, czyli sytuację kobiet w Korei, przedstawiając niemal pełen wachlarz problemów, z którymi muszą się zmagać, z drugiej strony jest to podane w formie suchego raportu wyciągniętego z kartoteki pacjenta, nie sposób zaangażować się emocjonalnie w ten tekst.
Mogę zrozumieć, że "Kim Jiyoung. Urodzona w 1982" wywołała burzę w koreańskim społeczeństwie i rozpoczęła wielką debatę polityczną, ale nie jestem przekonana czy dla współczesnych Polek informacje zawarte w tej niewielkiej książeczce będą tak samo poruszające. Nie wynika to z braku wrażliwości, chodzi mi raczej o to, że w walce o swoje prawa jesteśmy trochę dalej niż Koreanki, choć do pełnej równości w świecie zdominowanym przez mężczyzn daleko nam jeszcze.
To, co mnie poruszyło to kwestia aborcji żeńskich płodów, bowiem dziewczynki są mniej przydatne dla rodziny aniżeli chłopcy. Przerażające, zupełnie jakby kwestia nie dotyczyła ludzi tylko jakiegoś produktu, który jak towar w supermarkecie można sobie wybrać, ten lub tamten...
Druga ważna kwestia to stosunek kobiet do kobiet. Ja wiem, że mówienie o siostrzanej więzi, o wzajemnym wspieraniu się matek, córek, babć, teściowych to raczej mrzonka, którą między bajki można włożyć, niemniej z przykrością i bólem czyta się jak matki, które całe życie harowały jak woły, którym odmawiano dostępu do edukacji wcale nie pomagają swoim córkom, bo najchętniej widzą je w roli żon i matek, najlepiej dzieci płci męskiej. Przykre, że kobieta, która po urodzeniu dziecka musi praktycznie zrezygnować ze wszystkiego (pracy zawodowej, kariery, życia towarzyskiego) nie znajduje pomocy ani u własnej matki, ani u teściowej, a przede wszystkim u męża, ale też zwyczajnie u koleżanek).
Mężczyzn trudno nie potępiać, bo książka przedstawia ich w bardzo niekorzystnym świetle, jednak trzeba pamiętać, że na takich, a nie innych ludzi wychował ich dom rodzinny, szkoła i tradycja traktowana jak świętość.
Ta książka jest ważna, jak każdy głos w obronie praw i wolności kobiet, ale wielkiej nadziei autorka nam nie daje. Historię Kim Jiyoung opowiada bowiem mężczyzna, który jako terapeuta wydaje się dobrze rozumieć przez co przechodzi bohaterka i co jest źródłem jej problemów, niestety ostatnie strony odbierają tę nadzieję, bo lekarz Kim Jiyoung jako mężczyzna nie potrafi spojrzeć na problemy swojej pacjentki w szerszym kontekście, nie rozumie, że problemy Kim są też problemami jego żony i całej rodziny. Bardzo smutne jest to zakończenie.
Ciężko pisze mi się o tej książce. Owszem porusza bardzo ważny temat, czyli sytuację kobiet w Korei, przedstawiając niemal pełen wachlarz problemów, z którymi muszą się zmagać, z drugiej strony jest to podane w formie suchego raportu wyciągniętego z kartoteki pacjenta, nie sposób zaangażować się emocjonalnie w ten tekst.
Mogę zrozumieć, że "Kim Jiyoung. Urodzona w 1982"...
2021-07-14
Trudna sprawa z tą książką. Podobała mi się, ale czytanie jej przypominało połykanie kamieni. Ciężko i niepokojąco obcowało nam się ze sobą.
Proza Hiroko Oyamady jest...dziwna, to chyba najlepsze określenie, jakie przychodzi mi do głowy, piękna, złożona, tajemnicza, ale niesamowicie dziwna, nieoczywista.
Opowiadania z tego zbioru ułożone są chronologicznie i tym, co szybko staje się nadrzędnym motywem kolejnych historii, to coraz większy fabularny udział przyrody, która z czasem staje się równorzędnym bohaterem wobec ludzkich postaci. I ta przyroda opisywana jest przez autorkę co najmniej niepokojąco. Rośliny są przeważnie trujące, kwiaty zwiastują śmierć bądź chorobę, żołędzie gromadzone przez małą dziewczynkę zaczynają zajmować całą domową przestrzeń, zapach kwiatów staje się duszący dla zdradzanej kobiety. Jeszcze gorzej jest ze zwierzętami – kraby wkraczają w szkolne mury i składają dziwne jajeczka, gąsienice gryzą, a pająki uważnie obserwują lokatorów pewnego mieszkania, piskorze mają uzdrawiającą moc, cóż z tego skoro mieszkają w opuszczonej studni, gdzie woda jest czarna i bez dna, psy mówią ludzkim głosem, ale rzeczy raczej niezbyt miłe. Nawet deszcz nie pada w sposób znany i normalny, ale staje się ulewą, która zwiastuje powódź.
Początek każdej historii z tego zbioru jest bardzo zwyczajny, ot obserwujemy ludzi w ich codzienności, kiedy idą do pracy, odprowadzają dziecko do przedszkola, odwiedzają rodziców, odpoczywają u znajomych albo na wycieczce w zoo, banalność życia, które przypada w udziale większości homo sapiens. Jednak z każdym kolejnym zdaniem wdziera się w ten obrazek coś dziwnego, co burzy oswojoną rzeczywistość i każe domyślać się, że na granicy naszego widzenia otwiera się czeluść bardzo mroczna i kompletnie niezrozumiała, chwilami przerażająca. Każdy z bohaterów albo próbuje rozwikłać tajemnicę, albo akceptuje ją z fatalizmem i biernością.
W trakcie lektury rodzi się pytanie czy faktycznie zewnętrzny świat jest sam w sobie źródłem zagrożenia i niepokoju, czy też nasz odbiór owego świata tak naprawdę jest projekcją naszych wewnętrznych lęków oraz bolesnych przeżyć (rozwód, bezdzietność, zdrada)? Pytanie tym bardziej zasadne, że w każdym z opowiadań rzuca się w oczy przejmująca samotność ludzi, którzy samotni być nie powinni, bo mają u boku małżonków, rodziców, przyjaciół, kolegów z pracy. Dlaczego więc każdy bohater tak bardzo się boi? Czemu wszyscy czują, że w jakiś sposób zawiedli, siebie albo najbliższych sobie ludzi? Bardzo smutne są te obrazki z codzienności. Konkluzja jaka z nich płynie nie napawa optymizmem i nie daje nadziei, bo każdy z nas jest osobnym bytem i nigdy nie osiągniemy całkowitej emocjonalnej symbiozy z inną istotą ludzką. Łączą nas więzi rodzinne czy społeczne, ale zawsze będziemy osobni, tak w chwili narodzin, jak i w momencie śmierci. Przeraża nas samotność, ale towarzyszy nam ona nieustannie, a lęk przed niespełnieniem jest tak wielki, że może doprowadzić do stanu, kiedy nie tylko inni ludzie, ale cały świat stanie się dla nas kompletnie niezrozumiały i obcy.
Piękny, choć niełatwy w odbiorze zbiór, spodoba się tym, którzy potrafią i chcą eksplorować najciemniejsze zakamarki własnego jestestwa, więc drogi czytelniku, jeśli nie lękasz się wejrzeć w swoją wewnętrzną otchłań, patrz i czekaj, co stamtąd spojrzy na ciebie. Polecam.
Trudna sprawa z tą książką. Podobała mi się, ale czytanie jej przypominało połykanie kamieni. Ciężko i niepokojąco obcowało nam się ze sobą.
Proza Hiroko Oyamady jest...dziwna, to chyba najlepsze określenie, jakie przychodzi mi do głowy, piękna, złożona, tajemnicza, ale niesamowicie dziwna, nieoczywista.
Opowiadania z tego zbioru ułożone są chronologicznie i tym, co...
Ta książka jest nieco inna, niż to do czego przyzwyczaiło nas wydawnictwo Tajfuny. Tu nie ma żadnej mistyki, żadnego oniryzmu, nie ma typowego dla japońskich autorów wszechobecnego poczucia samotności i wyobcowania ze świata. Czy to znaczy, że jest źle? Absolutnie nie.
"Zarządca Sansho" to kilka opowiadań, historii będących ledwie zarysem większej całości, napisanych językiem tak klarownym jak najczystsza woda. I zimnych jak szron na szybie. Ale nie dajcie się zwieść, bo to tylko pozór i gładka powierzchnia, pod tym kryje się tygiel emocji, buzujących, jątrzących, zatruwających każdą myśl, każdy krok, każdą czynność bohaterów. Gdyby autor rozwinął te historie w coś większego, to powstałaby powieść być może wybitna, a na pewno bardzo interesująca
Najsłabiej w zbiorku wypada właśnie tytułowy "Zarządca Sansho". To, dla dzisiejszego czytelnika, opowiastka złożona z ogranych schematów i klisz, które znamy z setek innych powieści historycznych. Być może była czymś nowym i ciekawym dla czytelników współczesnych autorowi, dzisiaj jest przewidywalna i raczej naiwna.
"Zarządca Sansho" pod względem językowego kunsztu jest po prostu piękny, być może fachowiec oceni to zupełnie inaczej, ale dla mnie, zwykłego czytelnika, ta proza, te kilka opowiadań jest jak zimna woda z lodem, romantyk powiedziałby, że to chłód górskiego strumienia, niemniej ten chłód mnie przenika, tak jak przenikliwe jest spojrzenie autora w głąb człowieka. Chciałabym więcej tej prozy.
Ta książka jest nieco inna, niż to do czego przyzwyczaiło nas wydawnictwo Tajfuny. Tu nie ma żadnej mistyki, żadnego oniryzmu, nie ma typowego dla japońskich autorów wszechobecnego poczucia samotności i wyobcowania ze świata. Czy to znaczy, że jest źle? Absolutnie nie.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to"Zarządca Sansho" to kilka opowiadań, historii będących ledwie zarysem większej całości, napisanych...