-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać445 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2022-04-09
2019-07-15
Niezwykła minipowieść japońskiej pisarki Sayako Muraty. Historia nieprzystosowanej społecznie dziewczyny, wyrzuconej poza nawias społeczeństwa. Przedziwna jest bohaterka tej książeczki. Pracująca dorywczo w małym sklepiku kobieta, bez życiowych planów, bez przyjaciół, oddalona od rodziny. Obserwując jej postępowanie, analizując zawarte na stronach powieści jej wewnętrzne przeżycia można wysnuć wniosek, że mamy do czynienia z socjopatką. Chyba nawet groźną, bo moment kiedy patrzy na kuchenny nóż by ulżyć siostrze w opiece nad niemowlakiem budzi spory niepokój. Tak samo niepokojąca i dziwaczna jest jej znajomość z pewnym mężczyzną, którego traktuje trochę jak zwierzę ( posiłki dla niego określa mianem karmy) a trochę jak irytujący nowy mebel. Poznając tę historię pomyślałam sobie, że tak sztywne w swych normach i tak dalece skodyfikowane społeczeństwo japońskie może z łatwością stworzyć takich dziwaków jak bohaterka "Dziewczyny z konbini". Podziwiamy Japończyków za ich uporządkowany styl życia, prostotę i oszczędność jaką otaczają się na co dzień, a w tym wszystkim tak naprawdę brak miejsca na spontaniczność i swobodę.
Polecam bardzo tę niewielką książeczkę. Napisana znakomicie, króciutka, czyta się błyskawicznie a pozostawia po sobie sporo refleksji i materiału do przemyśleń. Jednym słowem świetna.
Niezwykła minipowieść japońskiej pisarki Sayako Muraty. Historia nieprzystosowanej społecznie dziewczyny, wyrzuconej poza nawias społeczeństwa. Przedziwna jest bohaterka tej książeczki. Pracująca dorywczo w małym sklepiku kobieta, bez życiowych planów, bez przyjaciół, oddalona od rodziny. Obserwując jej postępowanie, analizując zawarte na stronach powieści jej wewnętrzne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-04-03
Przyznaję, że po literaturę japońską sięgam rzadko, nie wydaje się jej w Polsce zbyt wiele, toteż nie jest priorytetem na liście moich czytelniczych wyborów czy zakupów. Jednak zawsze, kiedy tytuł z tego niezwykłego kraju trafi w moje ręce, jestem oszołomiona pięknem tych historii. Yoshimoto Banana, Sayaka Murata, Abe Kobo i najbardziej "zachodni" Haruki Murakami - to autorzy, których dzieła są perełkami w mojej domowej bibliotece. Teraz dołączy do nich "Ukochane równanie profesora".
Jest to jedna z tych książek, przy których, dosłownie, zapomniałam o "bożym świecie". Sama historia jest prościutka – oto starzejący się profesor matematyki, cierpiący na pewien rodzaj amnezji, wymaga pomocy w codziennych, domowych czynnościach. Wdowa po jego bracie zatrudnia w tym celu nową gosposię. Tak zaczyna się historia pięknej przyjaźni starca i młodej, samotnej kobiety i jej synka.
Przyjaźń ta nie obfituje w wielkie wydarzenia, owszem jest kilka znaczących zwrotów akcji, ale książka jest raczej kameralnym obrazem pewnego wycinka z życia kilku osób. Kilku, bowiem w powieści Yoko Ogawy bohaterów jest zaledwie czterech; nie znajdziemy tutaj herosów o nadludzkich mocach, nie ma romantycznych kochanków, brak psychopatów i policjantów. Mamy kwartet zagubionych ludzi, bez upiększeń, ani pięknych, ani brzydkich, czasem zmęczonych, zirytowanych, a kiedy indziej miłych i wyczulonych na cudzą krzywdę. Są tacy jak my, jednak tym co czyni z nich istoty wyjątkowe, jest tajemniczy piąty bohater, czyli królowa nauk – matematyka. Znienawidzona przez rzesze uczniów, moja pięta achillesowa i zmora szkolnych lat.
"Ukochane równanie profesora" opisuje świat poprzez matematykę. Kiedy profesor objaśnia jakieś zadanie, tłumaczy skomplikowane równania czy twierdzenia, to brzmi to jak poezja, jakby czytał poemat, albo recytował miłosny sonet. Jest to tak piękne, że zapragnęłam na powrót zasiąść w szkolnej ławce i jeszcze raz spróbować zrozumieć to, o czym mówił mój nauczyciel matematyki. Miał rację Lem, kiedy twierdził, że w przypadku spotkania ludzkości z pozaziemską cywilizacją, jedyną płaszczyzną do porozumienia się, będzie właśnie matematyka.
Powieściowy profesor komunikuje się ze światem dzięki liczbom, ich kombinacje i ciągi są dla niego niczym zdania wielokrotnie złożone, im wyższy stopień komplikacji, tym więcej treści przekazują. Liczby są dla profesora nośnikiem emocji, za ich pomocą można wyrazić wszystko, nawet te głęboko skrywane, nieuświadomione uczucia, dla których język wydaje się być niedoskonałym, kalekim narzędziem.
Powieść Yoko Ogawy należy do tych, coraz rzadszych, literackich dzieł, które odznaczają się głębokim humanizmem oraz niezachwianą wiarą w ludzi. Jest tu wrażliwość, jest podziw dla drugiego człowieka; ogromna tkliwość z jaką autorka pochyla się nad każdym z bohaterów, bez oceniania, każe nam postrzegać człowieka jako istotę jedyną i niepowtarzalną, choć jest zaledwie drobiną wobec ogromu wszechświata. Prawda może banalna, ale warta zapamiętania.
W prozie Yoko Ogawy, tak jak i u innych japońskich autorów, jest prostota, zarówno w fabule, jak i w warstwie językowej. Powieść jest niewielka objętościowo, to nie jest opasłe pięćsetstronicowe tomiszcze, tylko cieniutka książeczka, którą czyta się w mgnieniu oka, ale zapada głęboko w serce. Dominuje w niej oszczędność i klarowność środków wyrazu, być może dlatego ta literatura działa wybitnie wyciszająco.
W "Ukochanym równaniu profesora" odnalazłam przestrzeń, ciszę i ukojenie. Cudowna książka.
Przyznaję, że po literaturę japońską sięgam rzadko, nie wydaje się jej w Polsce zbyt wiele, toteż nie jest priorytetem na liście moich czytelniczych wyborów czy zakupów. Jednak zawsze, kiedy tytuł z tego niezwykłego kraju trafi w moje ręce, jestem oszołomiona pięknem tych historii. Yoshimoto Banana, Sayaka Murata, Abe Kobo i najbardziej "zachodni" Haruki Murakami - to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-08-15
Czytanie "Ghost Bride" Yangsze Choo było niezwykle odświeżającym przeżyciem. Po tych wszystkich nieziemsko pięknych bohaterkach obdarzonych cudownymi mocami, nadnaturalnymi umiejętnościami, które drogę od zwykłej panny do królowej na tronie pokonują z szybkością błyskawicy, obcowanie z normalną nastolatką było czymś bardzo przyjemnym. Oczywiście dodatkowym plusem jest chińska mitologia, wierzenia i opisy świata duchów, to również wytchnienie oraz interesujący powieściowy element.
Li Lan, najważniejsza postać w "Ghost Bride", owszem jest bardzo ładna, ale uroda nie determinuje jej postępowania, bywa nawet przeszkodą i zagrożeniem. Li Lan ma siedemnaście lat i dosyć trudne życie dziewczyny pozbawionej matczynej opieki w społeczeństwie o ścisłej hierarchii i ślepym przywiązaniu do tradycji. Odurzony opium ojciec i stara piastunka nie są gwarantem znalezienia dobrego kandydata na męża. Kiedy owi kandydaci wreszcie się pojawią, żaden nie jest ideałem, ani księciem z bajki. Jednak zanim dziewczę zostanie wydane za mąż, czeka je sporo przygód.
Świetnie czyta się powieść, w której bohaterka prócz urody ma przede wszystkim rozum. Li Lan dzięki ojcu ma dostęp do książek, sztuki i wiedzy o świecie, która dla innych dziewcząt w jej otoczeniu była niedostępna. Uczestnicząc w często niebezpiecznych wydarzeniach, nie potrzebuje mieczy, łuków ani nadzwyczajnych super mocy, wystarczy jej inteligencja, odwaga poparta zdrowym rozsądkiem oraz wsparcie nielicznych, ale godnych zaufania przyjaciół. Takiej bohaterce kibicuje się od pierwszej do ostatniej strony.
Piękna, bezpretensjonalna historia, świetny portret młodziutkiej dziewczyny, która we wrogim świecie dojrzewa, uczy się odpowiedzialności nie tylko za siebie; podejmuje decyzje, które mają daleko idące konsekwencje, zyskuje świadomość własnej seksualności, rozumie, że między mrzonkami nastolatki, a codziennym życiem jest spory rozdźwięk, a czasem trzeba pójść na ustępstwa. Pięknie jest to przedstawione w książce, tym bardziej że nie ma tutaj pustego ględzenia o niezależności i feminizmie. Li Lan uczy się walczyć o siebie w działaniu i w interakcjach z innymi ludźmi.
Obok Trylogii Zimowej Nocy Katherine Arden, "Ghost Bride" to najlepsza fantastyka młodzieżowa jaką ostatnio czytałam.
Czytanie "Ghost Bride" Yangsze Choo było niezwykle odświeżającym przeżyciem. Po tych wszystkich nieziemsko pięknych bohaterkach obdarzonych cudownymi mocami, nadnaturalnymi umiejętnościami, które drogę od zwykłej panny do królowej na tronie pokonują z szybkością błyskawicy, obcowanie z normalną nastolatką było czymś bardzo przyjemnym. Oczywiście dodatkowym plusem jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-08-30
Przepiękny portret nastolatki .Nie potrafię trafnie ująć tego w słowa, ale jest to cudowny, minimalistyczny opis mgnienia uczuć dziewczyny, która idzie do szkoły, a potem wraca do domu, to zaledwie kilka godzin, ale całe spektrum uczuć.
Trzeba mistrzostwa by opisać tę ulotną barwę emocji, które niczym trzepot motylich skrzydeł pojawiają się i znikają, może są bez znaczenia dla wszechświata, ale w tym konkretnym momencie mają ciężar zdolny dźwignąć wszystko, zdecydować o życiu...
Na tych niewielu stronach rozpięto tak wielki wachlarz uczuć, przemyśleń, wrażeń nastolatki, że po prostu odbiera oddech. Zwyczajność kolejnego dnia przenika się z refleksjami dorastającej dziewczyny na temat roli kobiety w życiu, na temat przyszłości , na temat możliwości, które stoją przed każdą nastolatką, co wybrać, gdzie pójść, co czeka za zakrętem...
Tu nic się nie dzieje w sensie akcji, ale uwierzcie to, co ta dziewczyna myśli, jak postrzega świat , warte jest każdej chwili. Zachwyca mnie, że autor, Japończyk, tak kulturowo inny ode mnie, potrafił tak doskonale sportretować dziewczynę w chwili przemiany z dziecka w dorosłość. Pod każdą szerokością geograficzną codziennie rozgrywają się te ulotne dramaty młodych ludzi, jak bardzo musimy być, my dorośli wrażliwi by nie krytykować, nie oceniać i nie niszczyć tego pierwszego kontaktu młodego człowieka z ogromem świata... Piękna książka, wybitny pisarz.
Przepiękny portret nastolatki .Nie potrafię trafnie ująć tego w słowa, ale jest to cudowny, minimalistyczny opis mgnienia uczuć dziewczyny, która idzie do szkoły, a potem wraca do domu, to zaledwie kilka godzin, ale całe spektrum uczuć.
Trzeba mistrzostwa by opisać tę ulotną barwę emocji, które niczym trzepot motylich skrzydeł pojawiają się i znikają, może są bez...
2020-09-09
Yoko Ogawa to jedna z ciekawszych pisarek, jaką poznałam na przestrzeni ostatnich dwóch lat. "Ukochane równanie profesora" było przepiękną, ciepłą historią o przyjaźni i matematyce. "Miłość na marginesie" to minimalistyczna opowieść o pamięci, miłości i ciszy.
Chyba nikt nie potrafi tak jak japońscy pisarze patrzeć na otaczający świat, dostrzegać drobiazgi, małe zdarzenia, ulotne chwile i nadawać im rozmiary całego kosmosu i ciężar świata.
Tak jak w poezji wymyślili haiku, tak prozie potrafią dać minimalizm, który stwarza czytelnikowi niesamowitą przestrzeń do interpretacji i swoistej obecności w tekście.
"Miłość na marginesie" jest opowieścią o pamięci, o tym jak bywa złudna, jak trudno jej ufać, bo wspomnienia nie są odzwierciedleniem przeszłych zdarzeń, a jedynie naszą indywidualną ich interpretacją, która zmienia się z upływem czasu, z zyskiwanym doświadczeniem, z lepszymi bądź gorszymi przeżyciami. To, co naprawdę się wydarzyło, to co pamiętamy i to, co opowiadamy światu na zewnątrz to trzy różne rzeczy, nawet jeśli dotyczą jednego zdarzenia. Yoko Ogawa opisuje ten proces i wychodzenie z traumy niemal poetycko, w ciszy, w padającym śniegu, w subtelnym, czułym kontakcie z drugim człowiekiem.
Japońscy pisarze wynieśli samotność do rangi sztuki. W tej powieści jest ona przeżyciem wysublimowanym, niemal mistycznym, a jednocześnie jest przerażająca, dotyka człowieka krawędziami ostrymi jak brzytwa i tnie głęboko. Dla bohaterki samotność, choć dotkliwa, jest też wyzwalająca, pozwala jej cofnąć się do tego momentu w życiu, kiedy pokochała kogoś po raz pierwszy i po raz pierwszy zmierzyła się z utratą i w tych dawnych zdarzeniach odnajduje źródło tego, co jej się przydarzyło w teraźniejszości. Dźwięk skrzypiec jest źródłem najpierw niepokoju, a potem, kiedy odnajduje się jego źródło staje się ukojeniem.
Przepiękna książka, delikatna, nieuchwytna, daleka od dosłowności, wymagająca uwagi i skupienia, ale warta każdej minuty z nią spędzonej. Ta proza działa kojąco i terapeutycznie, w niewielu słowach i zdarzeniach przekazuje niesamowitą gamę odczuć, przeżyć, emocji. Coś wspaniałego. Polecam.
Yoko Ogawa to jedna z ciekawszych pisarek, jaką poznałam na przestrzeni ostatnich dwóch lat. "Ukochane równanie profesora" było przepiękną, ciepłą historią o przyjaźni i matematyce. "Miłość na marginesie" to minimalistyczna opowieść o pamięci, miłości i ciszy.
Chyba nikt nie potrafi tak jak japońscy pisarze patrzeć na otaczający świat, dostrzegać drobiazgi, małe...
2020-12-29
Wielkiej urody zbiór kilkunastu makabresek, które przenikają się wzajemnie i łączą jak koraliki na sznurku. Bardzo pięknie napisane, oszczędnym językiem, z użyciem złożonej symboliki, która czasami wydaje się trudna do jednoznacznego odczytania, wszystkie opowiadania uciekają od oczywistych tropów interpretacyjnych. Najprzyjemniejszy jest jednak ten dreszczyk grozy, ten wstrząs, który autorka tak subtelnie acz nieodwołalnie serwuje czytelnikowi na niemal każdej stronie.
Wspaniale wędruje się z Yoko Ogawą przez słoneczne, albo zaśnieżone ulice, zagląda w codzienne życie kilku ludzi, by w końcu autorka uchyliła kurtynę i pokazała nam to, co w nas niepiękne, ukryte, przerażające, nasze mroczne pragnienia, niezdrowe żądze, psychopatyczne ciągoty. Dobroduszna staruszka, tajemnicza pisarka, sekretarka ze szpitala, zdradzana żona, wszyscy z życia wzięci. Pozornie, bowiem każde z nich pragnie czegoś, co nie może być uznane za normalne czy społecznie akceptowalne, każdy kryje w sobie ciemność, a w ciemności czyhają najstraszliwsze potwory. Nie wszyscy potrafią się oprzeć tym paskudnym pragnieniom, a kiedy od żądz przechodzi człowiek do czynów, to nietrudno o makabrę.
Yoko Ogawa ma świetne pióro, jej proza choć mało barokowa, oszczędna w jakieś ozdobniki, jest niesamowicie harmonijna i klarowna, czytanie tego zbiorku opowiadań, to jak patrzenie w krystalicznie czystą wodę, niebywała czytelnicza przyjemność i satysfakcja z obcowania, z niewielkich rozmiarów, ale jednak literackim majstersztykiem.
Japońska pisarka to dla mnie odkrycie tego roku, stawiam ją obok innej mojej ulubienicy, Eleny Ferrante i gorąco polecam.
Wielkiej urody zbiór kilkunastu makabresek, które przenikają się wzajemnie i łączą jak koraliki na sznurku. Bardzo pięknie napisane, oszczędnym językiem, z użyciem złożonej symboliki, która czasami wydaje się trudna do jednoznacznego odczytania, wszystkie opowiadania uciekają od oczywistych tropów interpretacyjnych. Najprzyjemniejszy jest jednak ten dreszczyk grozy, ten...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-08-20
"Wiwat małżeństwo" to ładny obrazek. Mamy tutaj trochę miejskiego kolorytu, opisy barów, restauracji, ulicznych straganów. Przyglądamy się zwykłym ludziom w ich codziennym kieracie. Sprzedawcy warzyw, ulicznego jedzenia, artykułów fryzjerskich, gejsze, kupcy, sklepikarze, ojcowie, matki i dzieci, wszyscy walczący o przetrwanie kolejnego dnia, bez specjalnych planów na przyszłość. Życie uchwycone na kilka chwil, już dawno przeminęło, ale bez względu na czas i miejsce zdarzeń, to samo przeżywają zwykli ludzie pod każdą szerokością geograficzną, mniej lub bardziej okrutnie.
Na tym obrazku wyróżniają się dwie osoby, Choko i jej partner, mężczyzna który dla niej porzucił żonę i dziecko. Oboje tkwią w związku, który tylko jednej stronie daje miłość, druga strona tylko bierze. Dzisiaj ta historia niespecjalnie się wyróżnia, ot kolejna opowieść o zaślepionej uczuciem kobiecie, która nie chce widzieć miernoty swojego partnera. Ona się stara w tym związku, ona pracuje, oszczędza i walczy o każdy wspólny dzień. Mężczyzna to nieudacznik, leń, wieczny Piotruś Pan skazany na wegetację na łasce Choko, bezrefleksyjny pijak i bawidamek. Aż się człowiek wewnętrznie zżyma i ma ochotę potrząsnąć tą dziewczyną i powiedzieć żeby zostawiła drania w diabły. Niestety, ktoś zaślepiony źle pojmowaną miłością jest głuchy na głos rozsądku. I tak sobie ta dwójka wegetuje na tle Osaki, barwnej i żywej, podczas gdy oni są jak żywe trupy, które szarpią się nie wiadomo po co i na co.
W gruncie rzeczy to smutna historia bez jednoznacznego zakończenia, coś jakby wyciągnięte z albumu stare zdjęcie, tak stare, że brzegi się poszarpały, a kontury postaci zatarły i zbladły, króciutkie tchnienie przeszłości i refleksja, że tak jak historia, tak i ludzkie losy kołem się toczą i wciąż wpadamy w schematy, jak wóz w utarte koleiny.
"Wiwat małżeństwo" to ładny obrazek. Mamy tutaj trochę miejskiego kolorytu, opisy barów, restauracji, ulicznych straganów. Przyglądamy się zwykłym ludziom w ich codziennym kieracie. Sprzedawcy warzyw, ulicznego jedzenia, artykułów fryzjerskich, gejsze, kupcy, sklepikarze, ojcowie, matki i dzieci, wszyscy walczący o przetrwanie kolejnego dnia, bez specjalnych planów na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-12-23
"Piekło w butelkach" to jedna z ciekawszych pozycji w serii Tajfuny Mini. Niesamowicie klimatyczne historie o obłędzie, o kruchości tego, co uważamy za rzeczywiste i namacalne, a co od szaleństwa dzieli bardzo cienka linia.
Znakomity wstęp kreśli nie tylko sylwetkę autora, ale też mówi sporo o czasach, atmosferze i rodzinie w których kształtował się pisarz, daje pojęcie jak to wszystko mogło wpłynąć, bądź wpłynęło na twórczość Kyūsaku Yumeno.
Bohater tych opowiadań jest tak naprawdę jeden, bo wszystkie te teksty brzmią jak monolog wariata, któremu wydaje się że śni, albo że jest "normalny". Z pozoru to bełkotliwe wyznania człowieka, który nie odróżnia jawy od snu, brzmi to jednak niesamowicie wiarygodnie. Prosty język, bez żadnych stylistycznych fajerwerków jest naszpikowany wieloma symbolami, mnóstwem znaczeń, które dają czytelnikowi szerokie pole do interpretacji.
"Piekło w butelkach" to książeczka przejmująca, ukazuje człowieka przepełnionego bólem, który rozpaczliwie stara się zakotwiczyć w zwyczajnym, codziennym życiu. Nie jest to dla niego łatwe, bo to kruchy, nadwrażliwy mężczyzna wątpiący w swoje zdrowe zmysły. Każda linijka to błaganie o pomoc, o to żeby znalazł się ktoś, kto wytłumaczy bohaterowi, co jest prawdą, a co ułudą wykreowaną przez chory umysł. Nie sposób żyć w świecie, który przenika się ze snami, w którym nie wiadomo czy wspomnienia i przeszłość przynależą do nas, czy są wspomnieniami kogoś innego, w którym nie można odróżnić prawdy od kłamstwa, w którym nie wie się kim się jest.
Bohater tych opowiadań żyje w świecie, w którym nie ma żadnych moralnych drogowskazów, nie ma autorytetów. Figura ojca, który powinien wskazać synowi właściwą ścieżkę, jest źródłem ogromnego lęku, bohater jest wręcz sparaliżowany na samą myśl o człowieku, który powinien być mu najbliższy, a który jest tyranem narzucającym synowi swoją wolę i którego oczekiwaniom nie sposób sprostać. Fantastycznie opisuje to opowiadanie o hucie, gdzie obecność gigantycznych, czarnych, potwornych maszyn symbolizuje właśnie ów strach i bezbronność wrażliwej jednostki wobec dominującej, silnej osobowości ojca.
W pierwszym opowiadaniu poznajemy historię człowieka bez tożsamości, który opowiada o swoim życiu, które tak naprawdę nie jest jego, po prostu ukradł imię innej osoby i zaczął żyć jej życiem. Opowiadający jest zamknięty w domu wariatów i snuje swoją opowieść lekarzowi, od którego zależy jego wolność. W trakcie orientujemy się, że narrator nie jest tym za kogo się podaje, tak naprawdę być może jest dziennikarzem, a może też samym lekarzem, ostatecznie wszystko okazuje się wytworem chorego umysłu i najprawdopodobniej dzieje się tylko w głowie pacjenta. Autor pięknie pokazuje, że świat jest wrogi wrażliwym jednostkom, ale dużo częściej największym zagrożeniem dla człowieka jest on sam i jego umysł.
Mogłabym pisać o tej maleńkiej książeczce długo, ale nie chcę nikomu psuć przyjemności z czytania i wielu zaskoczeń. Spotkanie z twórczością Kyūsaku Yumeno było ogromną przyjemnością, żałuję że niczego więcej tego autora nie ma na księgarskich półkach. Gorąco polecam miłośnikom psychologicznej prozy, którzy nie boją się patrzeć w otchłań szaleństwa.
"Piekło w butelkach" to jedna z ciekawszych pozycji w serii Tajfuny Mini. Niesamowicie klimatyczne historie o obłędzie, o kruchości tego, co uważamy za rzeczywiste i namacalne, a co od szaleństwa dzieli bardzo cienka linia.
Znakomity wstęp kreśli nie tylko sylwetkę autora, ale też mówi sporo o czasach, atmosferze i rodzinie w których kształtował się pisarz, daje pojęcie...
2019-03-08
2019-04-08
2019-06-15
2019-07-04
2019-11-25
Od bardzo długiego czasu żadna książka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Pozornie to historia jakich wiele- o przyjaźni dwóch dziewczynek, które z dzieciństwa dość raptownie wkraczają w wiek nastoletni. A że mamy tu lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku i patriarchalne Włochy, to nietrudno się domyślić, iż bohaterki błyskawicznie i niezbyt pozytywnie odczują smak dorosłości.
Powieść Ferrante ma dla mnie wymiar bardzo osobisty. W dzieciństwie przeżyłam podobną, dosyć toksyczną przyjaźń z wyjątkową dziewczynką. Ta dziewczynka to było moje nemezis, przekleństwo, które wpłynęło na mnie z ogromną siłą. Moja przyjaciółka, jak powieściowa Lila była piękna, piekielnie inteligentna, niezależna. To ona wytyczała ścieżki, ja byłam cieniem, który podążał jej śladem. Wiele lat trwało to wzajemne przyciąganie i odtrącanie, zupełnie jak w przypadku bohaterek Ferrante. Dopiero w liceum zdołałam się uwolnić od mojej Lili. Byłam z siebie dumna, wydawało mi się że był to akt odwagi z mojej strony, dzisiaj wiem że ucieczka od tej przyjaźni obnażyła tylko moją słabość. Zawsze byli, są i będą lepsi od nas, teraz to rozumiem, ale wówczas nosiłam w sobie przemożne pragnienie pokazania światu, że jestem lepsza od tamtej, chciałam zaistnieć jako ja a nie marne odbicie kogoś innego.
W losach Lenu widzę siebie i pewnie dlatego jest mi ona bliższa, choć mój podziw budzi bardziej charakter Lili. Opis wzajemnej relacji obu dziewczyn jest prawdziwy, subtelny i wnikliwy, ale ta relacja jest podszyta czymś niepokojącym, to czyni ją jeszcze prawdziwszą.
Czytając tekst nie czułam że obcuję z fikcją literacką, a z prawdziwymi zdarzeniami. Elena Ferrante ma wybitny talent do opisywania zwyczajnego życia w sposób, który sprawia, że ten ciąg pozornie banalnych zdarzeń urasta do rangi epopei z życia biednego włoskiego osiedla, gdzie szewc, woźny, rzeźnik żyją pospołu z barmanami spod ciemnej gwiazdy, lichwiarkami i drobnymi gangsterami, "młodymi wilczkami" z mlekiem pod nosem i bogatym tatusiem za plecami. Jest to obraz o barwach soczystych i wyraźnych. Czujemy te zapachy, tę radość, dzielimy smutek i cierpienie wraz z bohaterkami. Nagle przypominamy sobie swoją niepewność i zagubienie w momencie, kiedy kończyło się dzieciństwo a zaczynała dorosłość i znienacka to, co było niezrozumiałe, stawało się jasne i straszne, świat już nie był bezpiecznym kokonem.
"Genialna przyjaciółka" opisuje ten moment, który dla mnie był pierwszą "smugą cienia", tym symbolicznym i gwałtownym końcem pewnej życiowej epoki i początkiem bardziej świadomego istnienia.
Lenu i Lila dorastają w dzielnicy, w której rządzi przemoc i siła, ich rodzinami też rządzi pięść – ojcowie biją matki, matki znęcają się nad dziećmi, bracia podnoszą ręce na siostry. Ta spirala bicia i poniżania nie ma końca. Z domu rodzinnego przenosi się do pierwszych związków z chłopcami a potem do małżeństwa. Dwie wrażliwe dziewczyny z takim bagażem i wizją świata wkraczają w dorosłość i nie są przygotowane na gwałtowną zmianę w dynamice podwórkowych relacji. Koledzy nagle przestają być łobuzami dokuczającymi w szkole, zaczynają wzdychać do dziewcząt, które jeszcze wczoraj były w ich oczach głupiutkimi smarkulami. Są pierwsze dotknięcia, pocałunki, tworzą się pary. Ale już tutaj pojawia się przemoc.Młodzi mężczyźni brutalnie biorą to, co chcą, a kobiety muszą się temu podporządkować, bo coś takiego jak kobiecy sprzeciw i niezależność nie mieszczą się w ówczesnym światopoglądzie.
Lenu i Lila dość szybko i boleśnie pojmują, że albo przyjmą męski punkt widzenia, albo droga do wolności będzie nieustanną walką na pięści, często dosłownie. Historia przyjaciółek jest uniwersalna, mogła i może rozegrać się w każdym tu i teraz, bo choć wiek mamy XXI i światły to większość świata wygląda gorzej niż powieściowy obraz Włoch lat pięćdziesiątych, kiedy to kraj wkraczał niepewnie w nowoczesny kapitalizm i kult drobnej przedsiębiorczości strząsając z siebie pamięć lat wojennych, za nic mając jednostki słabe czyli kobiety i dzieci.
Ważnym elementem w powieści i w twórczości Eleny Ferrante jest opis wzajemnego oddziaływania na siebie matek i córek. Ta relacja przeważnie jest zaburzona. Matka Lili jest słaba, bez charakteru i wewnętrznej siły. Bezwzględnie posłuszna mężowi i synowi, nie potrafi przeciwstawić się żadnemu z nich. Matka Lenu nie kocha córki, która na jej oczach wyrasta na piękną i wykształconą kobietę, która potrafi zamanifestować niezgodę na model życia wybrany przez matkę. Matka nie chce dla Lenu innego niż jej życia, rozżalona na swój los czuje się gorsza od wszystkich kobiet, a szczególnie od córki i jej nauczycielki. Bohaterka patrzy na swoją rodzicielkę i widzi jej niezadowolenie i niechęć, jej brak wykształcenia i obycia, jej kalectwo. Postać matki jest brzydka zewnętrznie i wewnętrznie, jedyna więź jaka łączy obie kobiety to zależność dziecka od rodzica, nie miłość.
Mocno podkreślona jest też w książce siła pieniądza, który ma ogromny wpływ na życie przyjaciółek. Obie marzą by wyrwać się z biedy, wybierają jednak różne drogi. Lila przekonuje się, że za pieniądze można kupić miłość, godność, szacunek a nawet życie. Lenu uczy się, że dzięki pieniądzom łatwiej zdobyć wykształcenie i miejsce wśród rówieśników.
Piękna, smutna, nostalgiczna historia. Ukrywająca się pod pseudonimem autorka dała nam opowieść tak bogatą, że można pisać i mówić o niej bez końca i wciąż odkrywać coś nowego. O takiej powieści marzyłam , takiej długo szukałam – prawdziwej, osobistej i uniwersalnej jednocześnie. W filmie dokumentalnym o fenomenie twórczości Eleny Ferrante ("Ferrante Fever") padają słowa: "Kiedy pisarz jest uniwersalny? Kiedy pisze o tobie, a nie do ciebie". Może zabrzmi w tym pycha, choć nie o to mi chodzi, ale Ferrante napisała książkę o mnie. Tak to czuję i przeżywam. Niesamowita powieść, bez tchu biegnę po kolejny tom...
Od bardzo długiego czasu żadna książka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Pozornie to historia jakich wiele- o przyjaźni dwóch dziewczynek, które z dzieciństwa dość raptownie wkraczają w wiek nastoletni. A że mamy tu lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku i patriarchalne Włochy, to nietrudno się domyślić, iż bohaterki błyskawicznie i niezbyt pozytywnie odczują smak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-12-04
Drugi tom dzieła Eleny Ferrante jest jeszcze lepszy niż pierwszy. Wzajemna relacja Lenu i Lili wchodzi niejako na "wyższy poziom". We własnym mniemaniu dziewczyny są już bardzo dorosłe i śmiało podejmują decyzje, które będą miały decydujący wpływ na ich życie, a podejmują je nie do końca świadome możliwych konsekwencji. Lila staje się mężatką (choć małżeństwo nie zostało zawarte z miłości a raczej dla dobra rodziny, której sytuacja finansowa jest fatalna) Lila mężem gardzi, więc nietrudno zgadnąć, że wspólne życie zamieni się w piekło. Każdym słowem, gestem, całą sobą jest jednym wielkim i kategorycznym sprzeciwem wobec wszystkiego, co mąż sobą reprezentuje. Taka relacja prędzej czy później musiała skończyć się przemocą, przy aprobacie wszystkich -ojca, matki, brata, znajomych, sąsiadów. Cała dzielnica stoi murem za mężczyzną, który bije żonę, bo bicie jest potwierdzeniem jego męskości i władzy nad swoją rodziną. Przemoc jest wszechobecna. Biją wszyscy. Jest taka scena, kiedy Lenu obserwuje bawiące się dzieci, których zabawa jest w zasadzie jedną, nieustającą bójką. Autorka zdaje się mówić, że w takim świecie zainfekowane wirusem przemocy są już najmłodsze dzieci skazane na powielanie tego wzorca chyba w nieskończoność.
Relacja Lenu i Lili, choć według mnie daleka jest od potocznie rozumianej czy definiowanej przyjaźni, zaczyna przypominać rywalizację dwóch zapaśników za wszelką cenę usiłujących powalić przeciwnika na matę. Dziewczyny ranią się wzajemnie niczym zażarci wrogowie a wzajemna zazdrość potęguje się. Lenu zazdrości Lili wygodnego życia, pieniędzy i męża, Lila pragnęłaby uczyć się i rozwijać, ale już wie, że ta szansa jest dla niej stracona. Kontakt z Lenu daje jej namiastkę tego, co dałoby jej wykształcenie. Czyta te same książki, co przyjaciółka, nawet zakochuje się w tym samym chłopcu. Lenu i Lila pozostają w dziwnej symbiozie, nie potrafią bez siebie egzystować, a kiedy są razem więcej w tym nienawiści i rywalizacji niż przyjaźni.
Autorka ciekawie przedstawia budzącą się świadomość kobiet. Dotychczas wszystkie żeńskie bohaterki żyły w świecie rządzonym przez męską brutalność i siłę. Mężczyźni biorą od kobiet co chcą i kiedy chcą, bez pytania o zgodę, a one to akceptują, bo tak zostały wychowane i w głowie im nie postoi, że bicie i seksualne wykorzystywanie nie powinny być naturalną częścią ich świata, to nie powinno mieć miejsca. Bohaterki są bardzo osamotnione w walce o swoją godność i prawo do samostanowienia. Ich matki nie wspierają ich w żaden sposób, bo ich zdaniem życie kobiety ogranicza się do dbania o domowe ognisko i do bezwarunkowego i całkowitego podporządkowania się mężczyźnie. Lenu i Lila wychowane w ramach takiego świata są wewnętrznie rozdarte. Z jednej strony chcą niezależności, ale nie bardzo widzą dla siebie miejsce w zdominowanym przez mężczyzn świecie; pragną miłości, rodziny, dzieci, ale nie wiedzą jak to zdobyć, by jednocześnie nie powielać życia swoich matek.
Elena Ferrante jest bardzo zagadkową postacią. Nic o niej nie wiadomo. W swojej książce bawi się z czytelnikiem podsuwając kilka ciekawych tropów. Jedna z bohaterek pisze książkę o przyjaźni dwóch dziewczynek z ubogiego włoskiego osiedla, a o tym jest przecież pierwszy tom cyklu. Lila jest autorką książeczki dziecięcej pt. "Błękitna wróżka", Ferrante napisała książkę dla dzieci pt. "Zagubiona lalka". Od motywu zgubionej lalki zaczyna się historia Lenu i Lili...
"Historia nowego nazwiska" to powieść od której nie sposób się oderwać. Fascynuje, intryguje, zmusza do refleksji i wielu przemyśleń. Pierwszy tom udowodnił, że mamy do czynienia z tekstem wyjątkowym, tom drugi tylko potwierdza wielkość Ferrante. W moim prywatnym rankingu cykl Eleny Ferrante będzie tytułem roku.
Drugi tom dzieła Eleny Ferrante jest jeszcze lepszy niż pierwszy. Wzajemna relacja Lenu i Lili wchodzi niejako na "wyższy poziom". We własnym mniemaniu dziewczyny są już bardzo dorosłe i śmiało podejmują decyzje, które będą miały decydujący wpływ na ich życie, a podejmują je nie do końca świadome możliwych konsekwencji. Lila staje się mężatką (choć małżeństwo nie zostało...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-12-12
Jestem już po lekturze trzeciego tomu cyklu Eleny Ferrante. Część trzecia oczywiście trzyma poziom swoich poprzedniczek. Tym razem podróżujemy przez dorosłość Lenu i Lili. Obie są mężatkami i obie budują swoje prywatne światy, oddzielone od siebie środowiskami, w których zdecydowały się żyć. Lila dosyć drastycznie rozwiązuje kwestię swojego, wymuszonego, małżeństwa, po którym wplątuje się w związek, który miał być "prawdziwą miłością" a który skończył się "jak zwykle. Wychodzi jednak z niego znacznie silniejsza. Lenu wciąż przyjmuje postawę zachowawczą. Wybiera wygodne i łatwe z pozoru życie u boku profesora z inteligenckiej i wpływowej rodziny.
Na pierwszy rzut oka życie obu dziewczyn, teraz już młodych żon i matek, osiąga pewną stabilizację. Wydaje się, że wszystko układa się dobrze. Ale tak nie jest. Bohaterki, jak zresztą wszystkie postacie w powieści, wciąż uczestniczą w dyskusjach o skomplikowanej sytuacji politycznej Włoch, wciąż pojawiają się słowa rewolucja, klasa robotnicza, komunizm, faszyści, terroryzm, ale jak to zwykle bywa, dyskusja dyskusją, a życie swoje. Najlepiej rozumie to Lina, która całe dnie spędza na ciężkiej harówce w fabryce w nieludzkich warunkach, gdzie jako kobieta narażona jest na upokorzenia, molestowanie, gdzie grozi jej niemal co dzień gwałt ze strony brutalnego właściciela fabryki czy nie mniej brutalnych kolegów. Według niej Lenu może sobie pisać książki i dyskutować w wygodnych salach o uciskanych robotnikach, ale to Lila doświadcza wyzysku na własnej skórze, to ona doskonale rozumie, co to znaczy codziennie walczyć nie o górnolotnie rozumianą wolność, ale o każdy grosz na utrzymanie siebie i dziecka.
Podoba mi się w tej części cyklu jak zręcznie autorka rozkłada akcenty w nowych miejscach. Lila zyskuje na sympatii dzięki przybliżeniu jej postaci. To, co ją spotyka w tym tomie, pozwala lepiej zrozumieć jej motywację, staje się bardziej ludzka, choć wciąż pozostaje tajemnicza. O ile wcześniej sympatyzowałam z Lenu, to teraz moja uwaga i sympatia zwróciły się ku Lili. Stała się kobietą, która w równej mierze kieruje się w życiu emocjami, jak i rozsądkiem. Lila miała w życiu gorzej niż Lenu. Presja rodziny, brata, nacisk wyłącznie na pieniężny aspekt życia, mąż brutal, otoczenie pełne przemocy i psychopatyczna obsesja największego gangstera w okolicy to aż nadto, jak na barki młodej dziewczyny. I jakby tego było mało to jeszcze dopada ją boleśnie rozczarowująca miłość do kolejnego drania. Wszystkim tym można by obdarzyć życiorysy kilkorga ludzi. Podziwiam, że Lila choć pozornie uległa to jednak nigdy się nie poddaje. W każdej sytuacji potrafi wywalczyć dla siebie odrobinę wolności, zaznaczyć swoją niezależność. Kiedy zapewniła swojej rodzinie bezpieczeństwo finansowe postanowiła, nie bacząc na konsekwencje, porzucić dotychczasową małżeńską "złotą klatkę". Szukanie własnego miejsca w życiu jest w jej przypadku procesem bardzo bolesnym, często rozczarowującym, ale ostatecznie daje bohaterce spełnienie. Lila nieustannie udowadnia, że jest kobietą niezwykle inteligentną; pomimo braku formalnego wykształcenia wciąż się rozwija i przyswaja wiedzę w niesamowitym tempie. Rozumie techniczne aspekty raczkującego dopiero przemysłu komputerowego w lot i potrafi przekuć tę wiedzę w dobrze prosperujący, własny biznes. Ona doskonale rozumie otaczającą ją rzeczywistość, wszelkie jej zmiany i fluktuacje; żyje od dziecka w tej samej dzielnicy i podskórnie wyczuwa każdą zmianę w jej funkcjonowaniu. Lila akceptuje samą siebie, jest doskonale zasymilowana ze swoim otoczeniem, z biedą, przemocą, nieuczciwością. Nie odrzuca tego dziedzictwa, nie pozwala by stało się brzemieniem. Akceptuje je i przefiltrowuje przez swoje poglądy i myślenie i zmienia.
Inaczej jest z Lenu. Bohaterka ciężką pracą zdobywa wykształcenie po to, żeby się wyrwać z dzielnicy, w której dorastała i której nienawidzi. Pragnie innego życia i wkracza poprzez małżeństwo w rodzinę inteligentów z dziada pradziada, wśród których są sami profesorowie i uczeni o wpływach sięgających najwyższych szczebli. Lenu wyrzeka się swoich korzeni ale ciągle jest zagubioną dziewczyną,która udaje kogoś kim nie jest. Przez cały czas ma dojmujące poczucie niższości wobec towarzystwa, w którym się obraca. Lenu porzuca swoją dzielnicę i przenosi się do dużego miasta by wieść nudne życie stłamszonej acz bogatej żony uniwersyteckiego profesora, nie odnajdując się w tym zupełnie. Rola żony i matki podporządkowanej codziennej rutynie, dbającej o komfort córek i wygodę męża całkowicie pogrążonego w pracy każe jej porzucić własną twórczość literacką, co emocjonalnie jest dla niej zabójcze. Ta frustracja znajdzie ujście w uczuciu do mężczyzny, co wywróci życie Lenu do góry nogami. Lenu, jak Lila, porzuca małżeńskie obowiązki na rzecz miłości. Miłość paradoksalnie pozwala obu bohaterkom wyzwolić się ze zmaskulinizowanej codzienności, z myślenia o mężczyznach i jak mężczyźni. Nagle dostrzegają, że ich potrzeby są równie ważne i domagają się spełnienia.
Obie kobiety długo nie potrafią odnaleźć dla siebie roli, w której ich byt i myślenie nie byłyby zależne od mężczyzn. Jako żony nie zdają egzaminu w oczach społeczeństwa. Skazują się na ostracyzm ze strony rodziców, rodzeństwa, przyjaciół. Nie najlepiej radzą sobie również jako matki. Rodziny patchworkowe, dzisiejsza codzienność, wówczas były czymś niespotykanym i godnym potępienia. Nikt nie myślał o terapiach małżeńskich czy pomocy psychologicznej dla dzieci pogubionych w sprawach dorosłych.
Mogłabym rozmawiać o tej książce godzinami. Nie przestanę jej wychwalać. Liczba poruszanych tematów, problemów, fantastycznie nakreślone postacie, bogate tło społeczne czynią z cyklu Eleny Ferrante dzieło wyjątkowe, uniwersalne i po prostu piękne.
Jestem już po lekturze trzeciego tomu cyklu Eleny Ferrante. Część trzecia oczywiście trzyma poziom swoich poprzedniczek. Tym razem podróżujemy przez dorosłość Lenu i Lili. Obie są mężatkami i obie budują swoje prywatne światy, oddzielone od siebie środowiskami, w których zdecydowały się żyć. Lila dosyć drastycznie rozwiązuje kwestię swojego, wymuszonego, małżeństwa, po...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-12-20
Oto stało się i skończyłam czytać "Historię zaginionej dziewczynki", ostatni tom cyklu powieściowego Eleny Ferrante. Czeka mnie potężny kac książkowy, choć przezornie zaopatrzyłam się w kilka tytułów lżejszego kalibru.
Czwarty tom dziejów Lenu i Lili przynosi ostateczne rozwiązania wielu kwestii, ale pozostawia też czytelnika z nowymi pytaniami, na które autorka świadomie nie daje odpowiedzi.
Czy ten tom jest lepszy od poprzednich? Nie jest. Czy jest więc gorszy? Absolutnie nie. Rzadko miewam do czynienia z kilkutomowym cyklem, który trzymałby tak równy poziom, zarówno pod względem literackim, jak i pod względem spójności tematu. Nie ma tu niepotrzebnych wątków czy zbędnych dygresji, język jest niesamowicie jasny i precyzyjny. Opowiadana historia jest klarowna i zmierza do końca tą samą drogą, którą autorka wytyczyła już w pierwszym tomie. Jest to destylat z życia Lenu i Lili, narratorka opowiada tylko to, co istotne dla historii tej niezwykłej przyjaźni. W słowach Ferrante zamyka się całe bogactwo życia w każdym jego aspekcie. Jest tu dzieciństwo, dorastanie, dorosłość i początek starości. Bohaterowie od lat szkolnych przez studia, pracę, małżeństwa, rodzicielstwo pokazują nam swoje wciąż nowe twarze i maski. Nic nie jest trwałe i niezniszczalne. Dobrzy ludzie mają ciemne strony, a łajdacy czasem zdobywają się na szlachetne uczynki. Lenu i Lila też podlegają tym zmiennym rytmom życia. Ich relacja raz jest silna, a raz toksyczna, kochają się i nienawidzą, wspierają się i zazdroszczą sobie nawzajem na wielu polach.
Lila wymyka się prostym definicjom, do końca pozostaje dla Lenu tajemniczą i zagadkową trochę przyjaciółką, a trochę wrogiem. Lila podziwia Lenu za to, co ta osiągnęła ciężką pracą, jednocześnie zazdroszcząc jej zdobytego wykształcenia, towarzyskiego obycia, sławy. Lenu zaś pomimo tylu wybitnych i znaczących osiągnięć literackich, jako kobieta jest strasznie niepewna siebie i w bezpośredniej konfrontacji z Lilą nie potrafi się bronić, kiedy ta z pełną premedytacją niszczy, i tak niewielkie, poczucie własnej wartości Lenu.
Obie kobiety są jak rewers i awers jednej monety. Lila żeby osiągnąć coś w życiu chce gryźć, drapać, szarpać pazurami do krwi. Lenu wciąż się chowa, wybiera bezpieczne ścieżki, polega na nazwisku i pieniądzach męża. Nawet kiedy zostaje uznaną pisarką wciąż porównuje się do Lili, nieustannie ma poczucie, że tamta zrobiłaby wszystko lepiej, mądrzej i miałoby to znaczenie. Nie do końca sama rozumie swoje postępowanie, bo przecież Lila skończyła zaledwie pięć klas szkoły podstawowej. Fascynuje mnie ta relacja bohaterek. Ferrante na każdym jej etapie zmusza czytelnika do rewidowania raz ustalonego obrazu tej przyjaźni. Lenu i Lila nienawidzą się, by za chwilę stać się dla siebie czymś nieodzownym, potrzebują siebie, wspierają, motywują, by w kolejnym rozdziale ranić się okrutnie, bezlitośnie trafiając w swoje najczulsze punkty.
Bardzo ciekawie na przestrzeni tej i poprzedniej części sportretowane jest macierzyństwo, dalekie od obrazu, do którego przyzwyczaiła nas polska rzeczywistość. Lenu i Lilę dzielą kilometry od wizerunku matek, których najświętszym obowiązkiem jest bezwzględne i całkowite poświęcenie dzieciom. Lenu nie poświęca się swoim córkom, w takim stopniu, w jakim oczekuje tego od niej całe otoczenie. Wręcz przeciwnie- nieustannie podrzuca je pod opiekę Lili albo ojców dziewczynek, sama zajmując się swoją literacką karierą. Podoba mi się ten zdrowy egoizm, zresztą czy możemy mówić o egoizmie, kiedy ona pracuje przecież na utrzymanie dziewczynek i życie na poziomie do którego przywykły. Bez pisania i wyjazdów na promocje swoich książek Lenu szybko stałaby się kobietą sfrustrowaną i zgorzkniałą. Lila swoje dzieci od początku stara się rozwinąć w małych geniuszy, chyba w ten sposób starając się zrekompensować sobie brak wykształcenia. Zabawna jest rywalizacja obu bohaterek o to, czyje dziecko szybciej się rozwija, które pierwsze zaczyna mówić, czytać itd...
'Historia zaginionej dziewczynki" przedstawia losy bohaterek dojrzałych, koniec powieści opisuje już ich starość, albo raczej jej początek. Lenu stopniowo traci swoje idealistyczne podejście do życia, które toczy się wokół książek i dyskusji (w domowych pieleszach) o sytuacji społecznej we Włoszech. Wracając do swojej dzielnicy przekonuje się, że "człowiek nie jest samotną wyspą", a żyje w połączeniu i zależności od innych. A czasem są to relacje mocno dwuznaczne moralnie. Nawet genialna Lila, która całe życie walczyła z braćmi Solara, bez oporów korzysta z ich brudnych pieniędzy. Autorka daje do zrozumienia, że w życiu nie ma jednoznacznych postaw i wyborów. Nie można zawsze być kryształowo uczciwym herosem, który ponad swoje dobro i swoją rodzinę stawia dobro ogółu. Niejeden (żeby nie powiedzieć wszyscy) poświęciłby spokój i czystość własnego sumienia gdyby na szali stanęło życie i szczęście najbliższych.
Cała opowieść Eleny Ferrante to nieustanne przeplatanie się chwil szczęścia i tych momentów, kiedy człowiek ma wrażenie, że jego świat wali się w gruzy i nie ma nadziei na podniesienie się z kolan. Raz człowiek jest uskrzydlony, pełen wiary we własne siły, by za chwilę spaść w otchłań zwątpienia i niewiary we wszystko.
Autorka bez sentymentów i ckliwości opisuje miłosne perypetie Lili i Lenu. Jest to miła odmiana po setkach powieści, w których kobieta bez mężczyzny traci rację bytu i punkt zaczepienia w realności. Mężczyźni w powieści Ferrante nie są jednowymiarowi, bywają egoistyczni, narcystyczni i tchórzliwi, ale są też pełni poświęcenia i wyrozumiałości. Potrafią wesprzeć kobiety w ich dążeniu do samorozwoju i określenia nowej roli w zmieniającej się rzeczywistości.
Interesująco pokazane są też dzieci. To nie są słodkie, niewinne istotki, ale mocne indywidualności obdarzone silnymi charakterami i, często gęsto, zestawem niezbyt pozytywnych cech. Są okrutne, perfidne, złośliwe, kłamią bez mrugnięcia okiem i ostatecznie robią, co chcą.
Literacko cały cykl Eleny Ferrante jest piękny. Są tu zdania niemal poetyckie i jest też język dosadny, wręcz wulgarny. Dzięki temu nie ma się wrażenia, że przemawiają do czytelnika wyimaginowane postacie, a raczej ludzie z krwi i kości, których słyszymy na co dzień na ulicy. I jeszcze mamy w książce wspaniały obraz miasta. Neapol jest stary, tajemniczy, magiczny i piękny, ale ma też drugie oblicze, brzydkie, cuchnące, okrutne. Miasto wpływa na bohaterów, rodzi się z nimi i dorasta, staje się częścią ich jestestwa. Gdziekolwiek Lila czy Lenu się znajdą, zabierają miasto ze sobą.
Powtórzę się, ale cykl neapolitański Eleny Ferrante to wspaniała opowieść. Monumentalna i epicka jak filmy Martina Scorsese. O sile i wielkości tych książek świadczy ich pozorna prostota i zwyczajność, potwierdzają prawdę, że w najzwyklejszych, najpospolitszych zdarzeniach można odnaleźć wielką przygodę i niezliczone tajemnice.
Elena Ferrante to dla mnie literackie odkrycie, a ten cykl plasuje się bardzo wysoko w moim prywatnym rankingu książek wszechczasów.
Oto stało się i skończyłam czytać "Historię zaginionej dziewczynki", ostatni tom cyklu powieściowego Eleny Ferrante. Czeka mnie potężny kac książkowy, choć przezornie zaopatrzyłam się w kilka tytułów lżejszego kalibru.
Czwarty tom dziejów Lenu i Lili przynosi ostateczne rozwiązania wielu kwestii, ale pozostawia też czytelnika z nowymi pytaniami, na które autorka świadomie...
2020-01-31
Powieści z gatunku fantasy przyzwyczaiły mnie ostatnimy czasy do obcowania z historiami o walecznych zabójczyniach, które "latają" z mieczami, łukami, tudzież inną bronią po lasach i zagajnikach, co rusz trafiając na cudnej urody elfy, trolle czy gnomy, obowiązkowo płci męskiej. Elementami koniecznymi w rzeczonych opowieściach są skomplikowane perypetie miłosne i liczne sceny erotyczne, często połączone z przemocą. Aż łza się kręci na wspomnienie pierwszej lektury Tolkiena, Ursuli K. Le Guin czy Andrzeja Sapkowskiego.
W związku z powyższym po fantasy ostatnio sięgam rzadko, ale o Catherynne M. Valente coś słyszałam w tonie bardzo pozytywnym i zetknęłam się z jej nazwiskiem na łamach "Nowej Fantastyki", co było najlepszą rekomendacją.
Śmiało sięgnęłam po "Nieśmiertelnego", który od czasu polskiego wydania zyskał chyba miano powieści kultowej, bo jest nie do zdobycia, a ceny książki na Allegro są kosmiczne. Przystępując do lektury spodziewałam się więc książki co najmniej dobrej. Nie zawiodłam się. "Nieśmiertelny" jest powieścią znakomitą, nie pozbawioną pewnych niedoskonałości, ale na pewno wyjątkową.
W kulturze historia Kościeja ma wiele wersji, ogólnie rzecz biorąc jest to opowieść o tajemniczym czarowniku, który żyje poza granicami ludzkiego świata. Ma nieprzeliczone bogactwa, swoją śmierć ukrywa głęboko przed zakusami kolejnych żon (gustuje w młodych mieszkankach Rosji), które porywa z naszego świata i nader szybko porzuca na rzecz kolejnych oblubienic (rotacja jest naprawdę spora zważywszy, że bohater jest długowieczny).
W powieści Catherynne M. Valente Kościej to sybaryta, skwapliwie korzystający z uroków swojego królestwa.Pod postacią ptaka wkracza w życie pewnej młodziutkiej dziewczyny, Marii Moriewny, którą czyni swoją kolejną żoną,
a która ostatecznie jest przyczyną jego nieszczęścia i zguby. Zanim to nastąpi ( i to nie jest bynajmniej zakończenie powieści) wędrujemy z Marią przez zaklętą krainę, królestwo Kościeja, z krótkimi przystankami w "prawdziwym" Leningradzie.
"Nieśmiertelny" to mieszanka wybuchowa. Rosyjski folklor miesza się z dwudziestowieczną historią Rosji; żar ptaki, Baba Jaga, rusałki, skrzaty egzystują razem z takimi postaciami jak Lenin, Trocki czy Stalin. Domami opiekują się skrzaty, które zawiązują spółdzielnie, gdzie losy domów poddawane są głosowaniom, a na ludzkich mieszkańców pisze się donosy
i składa raporty. Baba Jaga jest feministką, która z zasady nie popiera instytucji małżeństwa i na przekór sobie wciąż zdobywa nowych mężów po to tylko, by ich pożreć, dosłownie. To ona zostaje nauczycielką młodej żony Kościeja i wprowadza Marię w tajniki małżeńskiego pożycia będącego polem bitewnym, gdzie siła kobieca i męska ścierają się w walce o władzę. Rusałka, przyjaciółka Marii, jest rasową trendsetterką, która zaznajamia ją z najlepszych kosmetykami i uczy podstaw makijażu. Gnomka zachowuje się jak agent bezpieki i rwie się do tropienia wrogów ludu i rewolucji, nic tylko by przesłuchiwała i skazywała na rozstrzelanie.
Powieść naszpikowana jest ukrytymi pod kostiumem baśni odwołaniami do historii Rosji, zapewne ktoś, kto tę historię dobrze zna bez trudu rozpozna fakty pod tym kamuflażem. Ja przyznam, że miałam z tym pewien kłopot, bo historyk ze mnie żaden.
Oprócz wielu metafor, nawiązań bezpośrednich i ukrytych do wieku XX, książka porusza również problemy płci i ról społecznych wyznaczanych kobiecie i mężczyźnie. Nietrudno zgadnąć, która płeć w mniemaniu autorki jest spychana do roli podrzędnej, całkowicie niesłusznie rzecz jasna. Kobiece postacie są znacznie lepiej wykreowane w powieści, są niesamowicie skomplikowane, nieobliczalne,szalone
i fascynujące dla mężczyzn. Baba Jaga to kobieta z ogromną charyzmą, silna, niezależna, w zasadzie mężczyzn potrzebuje wyłącznie w celach rozrywkowych, tudzież stanowią dla niej apetyczną przekąskę. Maria Moriewa z zahukanego dziecka rewolucji i dziewczęcia oszołomionego siłą i pociągającym urokiem Kościeja, zmienia się w kobietę świadomą swego piękna i siły z jaką oddziałuje na mężczyzn. Kościej
z nauczyciela, który wprowadził ją w hedonizm i wyuzdany seks, niepostrzeżenie dla samego siebie staje jej niewolnikiem i ląduje w piwnicy przykuty do ściany i posłuszny każdej erotycznej fantazji Marii.
Mężczyźni w powieści Catherynne M. Valente uosabiają agresywną męskość, są zdobywcami, a kobiety to ich trofea. Kościej i Iwan pragną Marii przede wszystkim zafascynowani jej urodą i fizycznym pięknem. Kościej uczy Marię jak podporządkować się całkowicie mężczyźnie oddając mu swoje ciało i obnażając każdą myśl. Iwan zaś niewiele ma do zaoferowania, ale skwapliwie korzysta z tego, czego Maria nauczyła się będąc z Kościejem.
Maria pouczona przez Babę Jagę i wyzwoloną rusałkę porzuca rolę potulnej i uległej zabawki, zaczyna otwierać oczy na otaczający ją świat, dostrzega liczne sekrety i tajemnice swojego męża, zaczyna zadawać niewygodne pytania i stopniowo przejmuje władzę nad Kościejem i jego królestwem. Nie na długo niestety. Ulega głosowi serca i ulega miłości do mężczyzny śmiertelnego, porzuca dla niego bajkowe luksusy i splendory by skończyć z ukochanym Iwanem w zamarzniętym, oblężonym i umierającym z głodu Leningradzie.
Całej historii "Nieśmiertelnego", jej zawiłości, niuansów, metafor, motywów zaczerpniętych z rosyjskiej mitologii, odwołań do historii Rosji nie sposób streścić i wyliczyć. Autorka opisuje zdarzenia niebywale plastycznie (fragmenty o posiłkach Marii i Kościeja sprawiają, że ślina napływa do ust) i cudownie pod względem językowym. To tak, jakby z bliska patrzeć na niezwykły obraz, na którym widać każde pociągnięcie pędzla artysty, gdzie każda barwa ma swoje znaczenie, a rozmieszczenie postaci i przedmiotów opowiada historię, od której nie można się oderwać. Każda strona powieści dowodzi, że obcujemy z czymś oryginalnym, niezwykle ciekawym, ambitnym i doskonale przemyślanym. Jedyny zarzut to to, że w pewnym momencie ta cała symbolika, czasem trudna do odczytania, zaczyna nieco nużyć. Ja jednak nie żałuję ani minuty spędzonej z "Nieśmiertelnym" Catherynne M. Valente. W kolejce czekają "Opowieści sieroty" i "Palimpsest", jestem przekonana, że będą to równie frapujące historie. Z żalem żegnam Kościeja i Marię, ale jako czytelniczka jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam poznać ich historię, tak pięknie opowiedzianą przez amerykańską pisarkę.
Powieści z gatunku fantasy przyzwyczaiły mnie ostatnimy czasy do obcowania z historiami o walecznych zabójczyniach, które "latają" z mieczami, łukami, tudzież inną bronią po lasach i zagajnikach, co rusz trafiając na cudnej urody elfy, trolle czy gnomy, obowiązkowo płci męskiej. Elementami koniecznymi w rzeczonych opowieściach są skomplikowane perypetie miłosne i liczne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-03-16
Znakomita powieść. Ironiczna, sarkastyczna, zabawna i przerażająca jednocześnie. Dawno już nie czytałam książki, która tak trafnie sportretowałaby współczesność, choć opisuje wydarzenia na przełomie 2000/2001 roku. Ottessa Moshfegh nie ma dla nas litości, jesteśmy smutni, nudni, żałośni i śmieszni. Nawet mając wszystko, pieniądze, urodę, doskonałą pracę wciąż czujemy niespełnienie, z lubością oddając się licznym nałogom. I prawie wszyscy chorujemy na jedną z najstraszniejszych chorób współczesności – depresję.
Początkowo dziwiłam się bohaterce, która mając wszystko decyduje się uciec w sen, by za pomocą hurtowo połykanych pigułek "wypisać się z życia". Poznając w trakcie czytania historię jej rodziny, czyli matki alkoholiczki (nota bene zawsze bawi mnie wizerunek alkoholiczki "po amerykańsku", czyli damesy prosto od fryzjera i kosmetyczki, z paznokciami lilaróż zalegającej w łożu rozmiaru Titanica
i połykającej litrami szampana. Gdzie ta brzydka strona pijaństwa?) oraz ojca – emocjonalnego kastrata, zaczęłam ją rozumieć. Wstrząsnęła mną scena, kiedy bohaterka leży na podłodze rozpaczając po śmierci ojca, a matka mija ją obojętnie, jak jakiegoś śmiecia na dywanie, w drodze po kolejną butelkę wódki. Dorastając w takim domu nie ma się szans na normalne, zdrowe relacje z innymi ludźmi.
W związku z mężczyzną, Trevorem, dziewczyna zachowuje się jak żywa lalka, która musi sprostać wyśrubowanym standardom piękna, żeby partner w ogóle raczył ją zauważyć. W łóżku jest jak robot, któremu ktoś wpisał program pt. "jak zadowolić faceta", odcinając się całkowicie od jakichkolwiek uczuć.
Od czasu do czasu jej senną codzienność przerywają wizyty jedynej przyjaciółki Revy, która oprócz alkoholizmu pielęgnuje zakupoholizm, wieczne diety, katorżnicze ćwiczenia i bulimię. Z bałwochwalczym uwielbieniem hołubi markowe ciuszki, buty i wszystko, co jest oznaką luksusu, a co za tym idzie wysokiej pozycji społecznej. Jest niewolnicą wszelkich trendów lansowanych przez gwiazdy i celebrytów. Naszą bohaterkę lubi bo jest chudsza i ładniejsza od niej, no
i bogata na tyle że nie musi wykonywać nudnej i znienawidzonej pracy. Przyjaźń z Revą nie wymaga żadnego wysiłku, nie trzeba przejmować się jej problemami, kiedy ma się ją za gorszą od siebie, a tak właśnie postrzega ten układ bohaterka powieści, świadoma tego że jej bogactwo pozwala jej na wiele więcej niż pozycja Revy, w końcu nawet jej lekomania jest społecznie tolerowana dopóki zasobność portfela opłaca recepty.
Książka ma kilka zabawnych momentów. Najlepszy jest portret doktor Tuttle, zdziwaczałej psychiatry z całym wachlarzem psychicznych odjazdów, które zapewne mają swoją nazwę w jakimś wykazie chorób. Za jej pomocą autorka maluje satyryczny obraz współczesnej amerykańskiej psychiatrii, której pomoc ogranicza się do dosyć beztroskiego wypisywania strumienia recept na coraz silniejsze specyfiki.
Ottessa Moshfegh opisuje świat w momencie przełomu. Za chwilę samoloty uderzą w World Trade Center i zginą tysiące ludzi, ludzkość zatrzyma się na chwilę w przekonaniu, że nic już nie będzie takie samo. Czy po niemal dwudziestu latach od tamtej tragedii coś zmieniło się w ludziach? Nauczyliśmy się żyć ze strachem i nieufnością, jesteśmy kontrolowani skrupulatnie na lotniskach i niechętnie spoglądamy na świat arabski. Żaden znaczący przełom w naszej mentalności nie dokonał się.. Szukamy szczęścia licząc pieniądze na koncie, wypełniając szafy markowymi szmatkami szytymi przez dzieci w jakimś zapomnianym przez boga i ludzi zakątku świata, faszerujemy się lekami, narkotykami, znieczulamy alkoholem. Wszystko to, by zapomnieć, że nienawidzimy życia, którego połowę spędzamy katując się dietami i ćwiczeniami na siłowniach, naiwnie wierząc że któregoś dnia ujrzymy w lustrze kolejną Kim Kardashian z plastikową twarzą, sztucznym tyłkiem i cyckami. Pragniemy pustego życia celebrytów z mediów, którzy są jak dzieci Frankensteina, pokrojeni skalpelem i złożeni w nową, mało ludzką istotę. Chcemy rozpaczliwie wpasować się w narzucane nam mody i trendy i kończymy jak bohaterka powieści – niczym zombie lunatykujące w niezrozumiałym świecie.
Powieść jest naprawdę świetna,to dowód na to, że zdrowy rozsądek już dawno opuścił naszą cywilizację.
Znakomita powieść. Ironiczna, sarkastyczna, zabawna i przerażająca jednocześnie. Dawno już nie czytałam książki, która tak trafnie sportretowałaby współczesność, choć opisuje wydarzenia na przełomie 2000/2001 roku. Ottessa Moshfegh nie ma dla nas litości, jesteśmy smutni, nudni, żałośni i śmieszni. Nawet mając wszystko, pieniądze, urodę, doskonałą pracę wciąż czujemy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-04-07
Kwiecień zaczęłam z przytupem od fantastycznej powieści "Ukochane równanie profesora, teraz miałam okazję zapoznać się z bardzo dobrą książką Eleny Ferrante pt. "Córka".
To krótka historia kobiety, której dorosłe córki wyfrunęły z rodzinnego domu, a ona sama spodziewa się, że dotknie ją syndrom "pustego gniazda". Z niejakim zdziwieniem odkrywa, że nieobecność dzieci w zasadzie sprawia jej ulgę, psychicznie czuje, że porzuciła rolę wiecznie czujnej, zamartwiającej się matki, stała się wolną kobietą. Wreszcie może myśleć tylko o sobie, planować dni zgodnie z własnymi potrzebami, jest na powrót panią samej siebie. Nowo zdobyta wolność każe jej podjąć pierwszą decyzję o wyjeździe na kilkutygodniowe wakacje. Leda chce na spokojnie przyjrzeć się samej sobie, zaplanować życie w pojedynkę, uporządkować zawodowe zobowiązania na uniwersytecie, gdzie jest wykładowczynią.
Wypoczynek w małej, nadmorskiej miejscowości rozpoczyna się sielankowo, bohaterka spędza całe dnie na prawie pustej plaży, czyta, opala się, pływa. Delektuje się ciszą i spokojem. Pewnego dnia na plażę wkracza liczna, hałaśliwa rodzina. Kilka pokoleń jowialnych, ale bardzo absorbujących Włochów burzy spokój. Mimowolnie dochodzi do interakcji, rodzina kontra spokojny wypoczynek Ledy. Od tego momentu wszystko się zmienia. W orbitę obserwacji i zainteresowania naszej bohaterki wkracza młoda kobieta z córeczką, obie wydają się samotne i zagubione, budzą w Ledzie pogrzebany instynkt macierzyński. Nadchodzą niechciane wspomnienia młodości, zbyt wczesnego macierzyństwa, poczucia niespełnienia i życiowej porażki. Wokół tych wspomnień rozgrywa się reszta wydarzeń.
Przeszłość okazuje się nie być rozdziałem definitywnie zamkniętym, jedna decyzja podjęta dawno temu prawie zdruzgotała rodzinę Ledy, choć sytuacja wróciła pozornie do normy, to jednak wciąż rezonuje we wszystkich, w córkach, w matce, w byłym mężu.
Relacje matki z córką to jeden z motywów charakterystycznych dla twórczości Eleny Ferrante. Był obecny w cyklu neapolitańskim, w "Obsesyjnej miłości", jest też obecny w "Córce". Nie wiem, czy ma to związek z biografią pisarki, ale niewątpliwie jest to bliski jej temat.
Leda nieustannie analizuje siebie pod kątem tego, jaką jest matką, czy wszystko zrobiła dobrze, czy popełnione błędy nie zaważyły zbyt mocno na kształtowaniu się charakterów córek. Z jednej strony wciąż uważa, że nie była gotowa na rolę matki, że powinna była się skupić na sobie, na rozwoju, karierze. Z drugiej bez przerwy poddaje wiwisekcji każdy krok swoich dzieci, ich koleżanki i koledzy podlegają surowej ocenie, wszystko by upewnić się, że sprawdziła się jako rodzic. Tworzy z dziewczynkami toksyczną relację, raz jest apodyktyczna, nadopiekuńcza, kontrolująca, by za chwilę żałować decyzji o posiadaniu dzieci.
Leda miała skomplikowaną, trudną relację z własną matką, uciekała od niej i od życia jakie matka wiodła w biedzie, bez wykształcenia, wiecznie spętana domowymi obowiązkami, by w ostatecznym rozrachunku wpaść na wiele lat w te same koleiny.
Czujemy zagubienie Ledy, bohaterka sama już nie wie czego chce. Jest nieszczęśliwa z mężem, z dziećmi, a kiedy mąż odchodzi, a córki dorastają i zaczynają żyć na własny rachunek, też nie bardzo potrafi się odnaleźć. Jest bardzo skupiona na sobie, roszczeniowa, tyranizuje rodzinę, nie pozwala im uwolnić się od siebie. Jest trochę egoistką, wciąż oczekuje nagrody za swoje wysiłki. Dzieci powinny być wdzięczne za jej poświęcenie, mąż i inni mężczyźni za to, że pozwala im obcować ze swoim pięknym ciałem, koledzy z pracy winni są jej podziw za zawodowe dokonania. Można próbować zrozumieć Ledę, ciężko natomiast ją polubić.
W całej książce wciąż obecna jest figura skradzionej lalki. Taka metafora kobiecości. Lalka, kiedy jest nowa, jest piękna, z czasem jednak niszczeje, ma podartą sukienkę, twarz porysowaną kredkami, brakuje jej włosów. Autorka tak też postrzega kobietę, najpierw jako niewinną, delikatną istotę, na której czas, mężczyźni, rodzicielstwo odciskają piętno, "zapisują się" jak te ślady po kredkach. Najokropniejsze jednak, co może spotkać kobietę – lalkę to niechciane, nieoczekiwane macierzyństwo, porównywane do pasożytniczego bytu w jej ciele. Kontrowersyjne porównanie, opisane w sposób trochę obrzydliwy i trudny do akceptacji.
Czy można coś zarzucić powieści? Chyba brak sympatii dla głównej bohaterki, choć to odczucie bardzo subiektywne, być może tylko ja jej nie polubiłam. Druga sprawa to zbyt pośpieszne zakończenie, które pozostawia czytelnika z poczuciem ogromnego niedosytu. Chciałabym dowiedzieć się jeszcze więcej o losach Ledy.
Powieść, choć krótka, jest znakomita. Elena Ferrante jest niesamowicie bystrą obserwatorką, wyczuloną na najmniejsze niuanse w ludzkich zachowaniach i wypowiedziach. Tworzy skomplikowane, trudne ale bardzo wiarygodne kobiece bohaterki, które mnie fascynują i które bardzo długo pamiętam. Pozorna prostota tej prozy kryje w sobie takie bogactwo znaczeń, poruszanych tematów, że nie sposób oderwać się od książki. Cieszę się, że dane mi było obcować z tak wybitnym piórem.
Kwiecień zaczęłam z przytupem od fantastycznej powieści "Ukochane równanie profesora, teraz miałam okazję zapoznać się z bardzo dobrą książką Eleny Ferrante pt. "Córka".
To krótka historia kobiety, której dorosłe córki wyfrunęły z rodzinnego domu, a ona sama spodziewa się, że dotknie ją syndrom "pustego gniazda". Z niejakim zdziwieniem odkrywa, że nieobecność dzieci w...
Rozumiem uwagi, które kierowali czytelnicy pod adresem tej książki. Nie, to nie jest wnikliwa biografia pań, o których mowa, to nie jest nawet jej zarys. "Trzy tłumaczki" to opowieść o kobietach zafascynowanych literaturą, nie dowiemy się wiele o warsztacie tłumacza, nie będziemy wiedzieć jakie słowniki leżały na biurkach tłumaczek, nie dane będzie nam zrozumieć jak pracowały, może uszczkniemy okruszek z planu ich dnia, ale to ledwie zarys, nic co dawałoby podstawę do jakichkolwiek wniosków na jakikolwiek temat.
"Trzy tłumaczki" to hołd i pean. Hołd składany kobietom, które żyły w trudnych, nieludzkich czasach, ale które kochały bezwarunkowo, czołobitnie i bezgranicznie literaturę. Trzy tłumaczki, to kobiety które w literaturze widziały ocalenie świata i ludzi, to kobiety które dały nam czytelnikom możliwość obcowania z książkami, które dla nich osobiście były ważne, a dla nas dzisiaj są arcydziełami, niedoścignionymi, o nieocenionej wartości, dziełami które zmieniły jeśli nie świat, to kulturę i nas.
"Trzy tłumaczki" to też pean na cześć książek. Tak właśnie, książek, nie autorów, nie literaturoznawców, nie profesjonalnych recenzentów, po prostu książek, po które sięgają zwykli ludzie, którzy je czytają i przeżywają, na życie których książki mają namacalny wpływ.
Książka pana Krzysztofa Umińskiego jest balladą o miłości do słów. Chyba tym jest też praca tłumacza, nie można nie kochać słów własnego i obcego języka, by chcieć przekładać słowa innych ludzi. Tłumacz to ktoś, komu obce są podziały rasowe, narodowościowe, ważne są różnice kulturowe, które każą nam postrzegać świat tak, a nie inaczej, nic innego.
"Trzy tłumaczki" pozwoliły mi zajrzeć w przeszłość, do czasów kiedy słowo pisane było czymś zakazanym, było reglamentowane, było groźne. Poniekąd zazdroszczę paniom życia w czasach, kiedy mogły korespondować z Albertem Camus, kłócić się z Jarosławem Iwaszkiewiczem, czy też wpływać na Czesława Miłosza. Nie zazdroszczę powojennej i komunistycznej codzienności.
"Trzy tłumaczki" były dla mnie podróżą nie tylko w historyczną przeszłość mojego kraju, ale przede wszystkim w moją czytelniczą przeszłość, do czasów kiedy doznawałam pierwszych, niepowtarzalnych literackich olśnień, do czasów kiedy moje palce dotykały siermiężnych na dzisiejsze czasy okładek serii "Nike", czy otwierały strony "Dżumy", "Perswazji", a moje oczy i uszy chłonęły nieśmiertelne
"Trzy Pierścienie dla królów elfów pod otwartym niebem,
Siedem dla władców krasnali w ich kamiennych pałacach,
Dziewięć dla śmiertelników, ludzi śmierci podległych,
Jeden dla Władcy Ciemności na czarnym tronie
W Krainie Mordor, gdzie zaległy cienie[...]".
Wspaniała książka, pozwólcie zabrać się w podróż wehikułem czasu do tych ważnych momentów, kiedy ludzie na nowo budowali wiarę w człowieczeństwo, kiedy to właśnie słowo pisane (i drukowane) miało siłę większą niż przysłowiowy miecz, do czasów kiedy czytanie nobilitowało człowieka, a nie było stratą czasu, jak myślą dzisiaj niektórzy.
Rozumiem uwagi, które kierowali czytelnicy pod adresem tej książki. Nie, to nie jest wnikliwa biografia pań, o których mowa, to nie jest nawet jej zarys. "Trzy tłumaczki" to opowieść o kobietach zafascynowanych literaturą, nie dowiemy się wiele o warsztacie tłumacza, nie będziemy wiedzieć jakie słowniki leżały na biurkach tłumaczek, nie dane będzie nam zrozumieć jak...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to