-
ArtykułyZapowiedzi książek: gorące premiery lipca 2024LubimyCzytać4
-
ArtykułyMroczne strony dorastania. „Prawda czy wyzwanie” Natashy PrestonBarbaraDorosz1
-
ArtykułyZapraszamy na spotkanie online z Magdą Tereszczuk. Zadaj pytanie i wygraj książkę „Błahostka“LubimyCzytać3
-
ArtykułyOjcowie w literaturze, czyli świętujemy Dzień OjcaKonrad Wrzesiński35
Biblioteczka
2019-01-30
2019-04-08
2019-07-04
2019-08-03
2019-08-04
2019-08-12
Cudowna książeczka. Piękny obrazek codziennego życia w małym angielskim miasteczku. Główne bohaterki to grupka starych panien i wdów, które obracają się w dość hermetycznym kółku towarzyskim. nie ma tutaj fabularnych fajerwerków czy spektakularnych zwrotów akcji. Autorka z wielką subtelnością przedstawia zwykła codzienność złożoną z wizyt towarzyskich, ploteczek i wszelkich drobiazgów, które składają się na tzw."prozę życia". Panie z Cranford to osobliwe charaktery pełne dziwactw, przesadnej, acz momentami mało szczerej wiary i skrzętnie skrywanych słabostek. Czasami bywają irytujące w przesadnej krytyce całego otoczenia ale w kryzysowym momencie jak lwice zabierają się do działania mającego na celu pomoc dla jednej z nich.Są wzruszające w hołubieniu przeszłości i bliskich, którzy odeszli. Nie zgadzam się z twierdzeniem, że ta niewielka książeczka jest nudna. Jest piękna w swojej zwyczajności,tak jak cudowne jest życie kiedy nie dzieją się w nim żadne wielkie katastrofy, a człowiek odnajduje szczęście w otoczeniu bliskich kiedy pijąc poranną kawę może westchnąć błogo na widok nadchodzącego dnia.
Cudowna książeczka. Piękny obrazek codziennego życia w małym angielskim miasteczku. Główne bohaterki to grupka starych panien i wdów, które obracają się w dość hermetycznym kółku towarzyskim. nie ma tutaj fabularnych fajerwerków czy spektakularnych zwrotów akcji. Autorka z wielką subtelnością przedstawia zwykła codzienność złożoną z wizyt towarzyskich, ploteczek i wszelkich...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-10-28
Skończyłam wreszcie "Targowisko próżności". Czemu wreszcie? Bo trochę ta książka jest nierówna. Pierwsza część ma zdecydowanie lepsze tempo, bohaterowie stawiają dopiero pierwsze kroki w dorosłym świecie. Dwie główne bohaterki-Amelia i Becky, są jak dwie strony jednej monety. Amelia, choć irytuje od pierwszej do ostatniej strony, to naiwna, romantyczna do bólu panna, która żyje w wyidealizowanym świecie powieściowych romansów i w jej malutkiej główce nie rodzi się myśl, że świat to nie jest miłe miejsce, ludzie są podli a kłamstwo, obłuda i chciwość są na porządku dziennym. Często miałam przemożną ochotę potrząsnąć słodką Amelią i wrzasnąć "otwórz wreszcie oczy"! Ale koniec końców Amelia to przypadek niereformowalny i do ostatniej strony pozostaje niezmiennie słodkim i naiwnym dziewczęciem.
Becky jest, jak każdy czarny charakter, znacznie ciekawsza. Już jako maleńka dziewczynka zasmakowała biedy i szybko zrozumiała, że bez pieniędzy trudno cieszyć się uznaniem świata. Wychowując się w otoczeniu podrzędnych malarzy, aktorów i pijaków Becky błyskawicznie zorientowała się, że urodą i słodkimi słówkami jest w stanie zawojować każdego mężczyznę, najlepiej oczywiście bogatego. To dziewczę jest pozbawione jakichkolwiek skrupułów i empatii. Dosłownie realizuje powiedzenie "po trupach do celu".
Męscy bohaterowie zostali stworzeni na podobnej zasadzie co Amelia i Becky. Dwa całkowite przeciwieństwa. George Osborne to bawidamek, kobieciarz, próżniak i egoista. Amelii nie kocha wcale i tuż po ślubie jest gotów zdradzić ją z jej najbliższą przyjaciółką. Niewiele dobrego można o nim powiedzieć.
Dobbin to z kolei bohater kryształowo uczciwy, bezgranicznie dobry i szlachetny. Całe życie wierny swojej wielkiej miłości. To typ, który cierpi w ukryciu. Jest miły, sympatyczny, do bólu uczciwy i ofiarny, ale łapałam się na myśli, że przy tej postaci można umrzeć z nudy.
Dużo sympatii wzbudza trzeci z męskich bohaterów- Joseph Sedley- obżartuch, leń, egoista tak rozkochany w sobie i w swojej wyimaginowanej urodzie, że aż śmieszny. Jest to człowiek, który w swoim życiu nie przepracował uczciwie jednego dnia, a cała jego egzystencja skupia się wokół jedzenia, strojów i wygód. Jego związki z płcią przeciwną są przezabawne.
Thackeray jako przedstawiciel realizmu krytycznego jest bezlitosny w ocenie angielskiego społeczeństwa. Dostaje się głównie arystokracji i bogaczom ale cięte pióro pisarza nie oszczędza również uboższych warstw społecznych- służących, sklepikarzy, praczek, krawcowych, kupców. Dla nikogo nie ma litości.
"Powieść jest to zwierciadło, które obnosi się po gościńcu" jak powiedział Stendhal. "Targowisko próżności" to powieść, która nurza się w błocie owego gościńca. Bez ogródek pokazuje najbrzydszą stronę ludzkich charakterów. Głośno wykrzykuje prawdę powszechnie znaną, iż światem rządzi pieniądz i dla zdobycia fortuny człowiek nie cofnie się przed największą podłością. Autor krytykuje otaczających go ludzi, obnaża ich wady i paskudne postępki i co rusz mruga do nas okiem i przypomina, że czytelnicy to tacy sami ludzie jak powieściowi bohaterowie.
Czy jest więc dla nas ludzi jakiś ratunek? Owszem jest, autor mówi nam, że jedyne co może ocalić to, co w nas dobre to (choć to strasznie banalnie zabrzmi) miłość. Wygrani w tej powieści to naiwna Amelia i dobroduszny Dobbin.
Doskonała powieść. Czyta się znakomicie, a tekst jest zaskakująco współczesny i wciąż aktualny. To jedna z tych książek, których przekaz jest uniwersalny i będzie żywy dla kolejnych pokoleń. Fantastyczna czytelnicza przygoda.
Skończyłam wreszcie "Targowisko próżności". Czemu wreszcie? Bo trochę ta książka jest nierówna. Pierwsza część ma zdecydowanie lepsze tempo, bohaterowie stawiają dopiero pierwsze kroki w dorosłym świecie. Dwie główne bohaterki-Amelia i Becky, są jak dwie strony jednej monety. Amelia, choć irytuje od pierwszej do ostatniej strony, to naiwna, romantyczna do bólu panna, która...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-11-17
2020-05-16
Ta powieść to urocza ramotka. Nic odkrywczego, ale przyjemna rozrywka. Historię można streścić w dwóch zdaniach, o całej intrydze nie można opowiedzieć bez uśmiechu, tak bardzo jest to naiwne, tak oczywiste od pierwszego zdania, że nie sposób obrazić się na autora, że wciska nam opowiastkę miałką i nieistotną, jak puch na wietrze.
Jeśli jednak pomyślimy sobie, iż ta miniaturka powstała ponad sto lat temu, a nie ubyło jej na prawdziwości, co do ludzkiej natury, to choćby na chwilę warto zatrzymać się w codziennym pędzie, by poczuć, że w swych słabościach i niedostatkach charakteru wciąż jesteśmy tacy, jak postacie z tej powieści. Chciwość, skąpstwo, pogarda dla biedy i pochodzenia innego niż nasze wciąż towarzyszą ludziom.
Na nic dzieła Charlesa Dickensa, na nic napomnienia Charlotte Bronte, nawet w fantastycznych wizjach H. G. Wellsa ludzie się nie zmieniają, wciąż okrutni i prymitywni, trudno szczerze mówiąc nazywać nas "homo sapiens".
Ta powieść to urocza ramotka. Nic odkrywczego, ale przyjemna rozrywka. Historię można streścić w dwóch zdaniach, o całej intrydze nie można opowiedzieć bez uśmiechu, tak bardzo jest to naiwne, tak oczywiste od pierwszego zdania, że nie sposób obrazić się na autora, że wciska nam opowiastkę miałką i nieistotną, jak puch na wietrze.
Jeśli jednak pomyślimy sobie, iż ta...
2020-05-20
Dramat Henrika Ibsena po raz pierwszy przeczytałam na początku liceum, jako bardzo młoda dziewczyna. Nie odebrałam jego przekazu w pełni, bo wówczas bardziej interesowali mnie chłopcy i randki a nie małżeńskie rozterki dziewiętnastowiecznej pary. Dzisiaj będąc dojrzałą kobietą na pewne sprawy patrzę, co oczywiste, zupełnie inaczej, teraz ten dramat uderza we mnie z pełną siłą.
Henrik Ibsen pisząc "Dom lalki" skupiał się przede wszystkim na nierównościach społecznych dotyczących kobiet, które w zasadzie nie miały żadnych praw, po ślubie stając się dosłownie własnością męża. Kobieta nie mogła podjąć żadnej decyzji bez zgody męża, była od niego całkowicie zależna finansowo, nawet dzieci należały do mężczyzny i to on decydował o ich losie.
W takich warunkach poznajemy Norę, młodą żonę statecznego adwokata, matkę trójki dzieci. Pięknie Ibsen początkowo myli tropy i pozwala nam myśleć, że Nora to głupia trzpiotka bezmyślnie trwoniąca pieniądze męża. Jej paplanina, błahe troski, niemożność podjęcia decyzji nawet co do stroju wydają się irytujące i czytelnik czuje brzydką satysfakcję kiedy dowiaduje się o tym, co bohaterka zrobiła za plecami męża, narażając go na utratę honoru i reputacji.
Wtedy autor funduje nam woltę, kiedy już myślimy, że mąż łaskawie wybacza małżonce przestępstwo, obiecując że zamknie ją w domu i całkowicie odizoluje od dzieci, na scenę niczym Junona, wkracza Nora i przedstawia nam swój punkt widzenia na to, co się wydarzyło. Otwierają nam się oczy, bo oto okazuje się, że ta pozorna trzpiotka to kobieta stłamszona społecznymi i małżeńskimi więzami, zniewolona i wytresowana do udawania pogodnej, szczęśliwej żony gotowej na każdą zachciankę męża, do odgrywania roli matki trójki dzieci, kiedy nikt jej nie pytał, czy owe dzieci pragnie mieć albo czy jest gotowa do roli matki. Nora wyrzuca mężowi, że nigdy z nią poważnie nie rozmawiał, wszystko zawsze robił po swojemu, urządził dom, zaplanował jej macierzyństwo, ubierał ją, dyktował plan dnia i dobierał książki, które może czytać. Dom, który stworzył nie był gniazdem rodzinnym ale domem dla lalek, bo lalką była ona, i lalkami były dzieci. Straszny jest fragment kiedy bohaterka mówi mężowi, że tak on, jak i wcześniej jej ojciec wcale jej nie kochali, a byli w niej zakochani jak w jakimś przedmiocie, który można posiadać na własność, pysznić się nim przed światem i ustawiać w odpowiedniej przegródce.
Mogłabym pisać o tym dramacie jeszcze długo, choć stokroć mądrzejsi ode mnie powiedzieli już wszystko, czytając "Dom lalki" obcujemy z czymś ponadczasowym i wybitnym. Wspomnę jeszcze na koniec, iż Henrik Ibsen używa pozornie prostego języka, bez rozbudowanych metafor, czy ozdobników. Ta językowa asceza pozwala aby wszystkie znaczenia dramatu wybrzmiały z ogromną siłą, która wstrząsa czytelnikiem. Choć wiedziałam o czym jest ten utwór, nie przeszkodziło to przy powtórnej lekturze poczuć w pełni jego piękna. Lektura obowiązkowa!
Dramat Henrika Ibsena po raz pierwszy przeczytałam na początku liceum, jako bardzo młoda dziewczyna. Nie odebrałam jego przekazu w pełni, bo wówczas bardziej interesowali mnie chłopcy i randki a nie małżeńskie rozterki dziewiętnastowiecznej pary. Dzisiaj będąc dojrzałą kobietą na pewne sprawy patrzę, co oczywiste, zupełnie inaczej, teraz ten dramat uderza we mnie z pełną...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-05-31
Niezmiernie się cieszę z powziętego postanowienia, by odświeżyć sobie twórczość Henrika Ibsena. Dzisiaj zupełnie inaczej czyta mi się jego dramaty, aniżeli w czasach "chmurnych i durnych" czyli w liceum. Dzisiaj nie muszę przejmować się "jedynym słusznym sposobem interpretacji", czytam po swojemu i wyłącznie dla własnej satysfakcji.
"Dzika kaczka" to obraz zakłamania w jakim żyje większość ludzi, złudzeń i miraży, które budują aby dostosować rzeczywistość do swojego wyobrażenia o szczęściu, a także o tych, którzy pozbawieni wszelkiej empatii, jakiegokolwiek zrozumienia dla innych, przypisują sobie rolę samozwańczych bojowników o prawdę i moralność.
Wśród osób dramatu jest tylko jedna niewinna – Hedvig, nastolatka bezkrytycznie rozkochana w swoim ojcu, taka typowa "córeczka tatusia". Pozostali bohaterowie mają "sporo za uszami". Najgorszy jest Gregers Werle, rozpieszczony synalek bogatego ojca. Nie przepracował w swoim życiu uczciwie choćby jednego dnia, prowadzi życie bezproduktywne, jest samotnikiem skupionym na "duchowych poszukiwaniach". Stawia się ponad resztą społeczeństwa przekonany o wyższości moralnej oraz doskonałej znajomości brzydkich stron ludzkiej natury, tym samym daje sobie prawo do wkroczenia w życie spokojnej, choć borykającej się z finansowymi problemami rodziny i wywleka na światło dzienne brzydkie sekrety, rozbijając rzeczoną rodzinę w drobny mak, po czym paraduje dumny jak paw, że uświadomił przyjacielowi, że jego życie było zbudowane na kłamstwie. Ja dziękuję za takiego przyjaciela, który z buciorami pcha się w moje prywatne życie. Mało tego, Gregers w swoim tępym zadufaniu doprowadza do tragicznych zdarzeń, po których rozszarpałabym typa na strzępy.
Gregers tłumaczy się ze swojego postępowania twierdząc, że Jego przyjaciel Hjalmar to wybitny człowiek, więc ujawnienie mu prawdy było jego moralnym obowiązkiem. Hjalmar zaś owszem, jest "wybitny", niestety tylko w swoim lenistwie, pijaństwie i fantazjowaniu o przyszłych dokonaniach. Jest nieudacznikiem żyjącym w wymyślonym świecie fantazji, do którego wciąga ojca, też pijaka i bankruta. Hjalmar nie poszedł na dno tylko dzięki potępianej żonie, nie sposób mieć dla tego człowieka choćby krztyny szacunku.
Żona Hjalmara, Gina, w oczach swoich współczesnych zasługuje na potępienie, ale tak naprawdę jak wielu kobietom wówczas, życie nie zostawiło jej wielkiego wyboru. Jej uwodziciel zaś, choć jest podłym człowiekiem, to zadbał chociaż finansowo o jej byt.
Największą sympatię budzi doktor Relling, pijak i hulaka, ale inteligentny człowiek obdarzony pewną życiową mądrością wynikającą z doświadczenia. Nie ma litości dla swoich nałogów i wad, ale jest wyrozumiały dla słabości innych ludzi. Będąc niedoskonałym człowiekiem nie rości sobie prawa do mówienia wszystkim wokół prawdy o nich samych, każdy powinien odkrywać siebie samego na własną rękę. Doktor żyje w myśl zasady "żyj i pozwól żyć innym".
Henrik Ibsen jest wybitnym dramaturgiem, napisano o nim tomy, przeanalizowano jego twórczość pod każdym kątem. Ja cieszę się, że dzisiaj nie muszę skupiać się na tle historycznym, symbolice, tysiącu znaczeń i interpretacji, czasy szkoły i studiów mam za sobą, dzisiaj mogę cieszyć się tym tekstem tak zwyczajnie, po ludzku, samymi emocjami. To doskonały dramat, czytajcie!
Niezmiernie się cieszę z powziętego postanowienia, by odświeżyć sobie twórczość Henrika Ibsena. Dzisiaj zupełnie inaczej czyta mi się jego dramaty, aniżeli w czasach "chmurnych i durnych" czyli w liceum. Dzisiaj nie muszę przejmować się "jedynym słusznym sposobem interpretacji", czytam po swojemu i wyłącznie dla własnej satysfakcji.
"Dzika kaczka" to obraz zakłamania w...
2020-06-01
Trudno mi uwierzyć, że na tak wiele lat od czasu liceum zapomniałam o twórczości Henrika Ibsena. A to taki wybitny dramatopisarz. Po wspaniałym "Domu lalki" i wyjątkowej "Dzikiej kaczce" przyszedł czas na równie doskonałą, o ile nie najlepszą w dorobku autora, "Heddę Gabler".
Historia nie jest jakoś bardzo skomplikowana, gdyż jak zwykle najważniejsi są bohaterowie ją tworzący. Najważniejsza to Hedda Gabler, córka generała, która jest młodą żoną spokojnego naukowca Georga Tesmana. Hedda nie kocha męża, co jest wiadome właściwie od pierwszej strony. W jej oczach jest on życiową ciamajdą, nudziarzem, pantoflarzem i daleko mu do ideału mężczyzny, jakim dla kobiety pozostaje ojciec.
Wokół Heddy pojawia się jeszcze kilka osób, jej przyjaciółka ze szkolnych lat, Thea zakochana w Eliardzie, dawnym ukochanym Heddy, rzeczony Eliard, młody, emocjonalnie zaburzony naukowiec oraz odpychający radca prawny Brack.
Hedda będąca motorem dramatycznych zdarzeń, jest kobietą skomplikowaną, nie do końca rozumiejącą samą siebie. Wychodzi za Georga trochę wbrew sobie, bo nie kocha go wcale, mężczyzna nudzi ją, a jego towarzystwo ją męczy i irytuje. Heddę w zasadzie nudzi wszystko wokół, mąż, jego święta ciotka, naiwna przyjaciółka. Niepokój budzi tylko pan Brack. Młoda mężatka nie odnajduje się w domu, nie ma ochoty go urządzać, bezmyślnie kupuje drogie, niepotrzebne przedmioty, trwoni pieniądze tak męża, jak i wspierającej go finansowo ciotki. Jednak najgorzej Hedda znosi świadomość, że te głupiutkie gesty nie wpłyną na jej sytuację, że nie zmienią jej statusu grzecznej żony, której życie będzie się zamykać w czterech ścianach domu, że jej jedynym powołaniem jest posiadanie dzieci i zaspokajanie potrzeb męża. Hedda pragnie coś robić, czegoś dokonać, chce się realizować w jakiejś dziedzinie, na przykład wojskowości, dyplomacji, handlu, ale wszystkie dziedziny życia wymagające intelektu, odwagi, sprytu, działania były dla kobiet zamknięte. Mogły jedynie usychać w monotonii miałkich dni w zamkniętej przestrzeni domów.
Świadoma swojego położenia Hedda szuka ujścia dla targającej nią wewnętrznej burzy, znajduje ją uświadamiając sobie że jej nieprzeciętna uroda i inteligencja mogą posłużyć w zabawieniu się losem innych ludzi. Może wpłynąć na ich działania dzięki manipulacji, chce sprawdzić jak silny jest ów wpływ, jak sprytna się okaże. Szybko orientuje się, że Thea to dla niej żaden przeciwnik, jest zakochana i zaślepiona uczuciem. Boi się Heddy, która w szkolnych latach ją prześladowała ( wielu krytyków wskazuje na erotyczny podtekst tej przyjaźni, ale mnie to nie przekonuje). Eliard jest alkoholikiem, ma słabą psychikę, Hedda bezlitośnie mści się na dawnym ukochanym, bo ośmielił się pokochać inną. Na skutek okrutnych działań bohaterki wraca on do dawnych przyzwyczajeń, które są dla niego niebezpieczne.
Nie sposób bohaterce wybaczyć ani moralnie usprawiedliwić. Jest mało sympatyczna, mocno dwuznaczna, można próbować ją zrozumieć, ale nie jest to łatwe po przeczytaniu dramatu.
Godnym przeciwnikiem dla Heddy jest radca Brack, który jest mistrzem manipulacji, półprawdy oraz przemilczenia. Gdyby Hedda chciała nadal kroczyć wybraną ścieżką, Brack byłby jej mistrzem i mentorem. To człowiek bezwzględny, który nie cofnie się przed niczym. Postać obrzydliwa, odrażająca.
Dramat jest naprawdę niesamowity, pomimo upływu czasu nic nie stracił, czyta się go z zapartym tchem. Bardzo gorąco polecam!
Trudno mi uwierzyć, że na tak wiele lat od czasu liceum zapomniałam o twórczości Henrika Ibsena. A to taki wybitny dramatopisarz. Po wspaniałym "Domu lalki" i wyjątkowej "Dzikiej kaczce" przyszedł czas na równie doskonałą, o ile nie najlepszą w dorobku autora, "Heddę Gabler".
Historia nie jest jakoś bardzo skomplikowana, gdyż jak zwykle najważniejsi są bohaterowie ją...
Zaskakująco współczesna powieść, nieznanej polskiemu czytelnikowi autorki. Jest to na poły kryminalna na poły obyczajowa historia zbrodni i jej konsekwencji. Sama intryga, od początku przewidywalna, ma tak naprawdę, jak dla mnie, drugorzędne znaczenie. Osią całej historii są bowiem dwie postacie- Milady i Robert Audley. To poprzez ich dzieje i ich portrety autorka porusza wiele naprawdę ważnych kwestii społecznych, które w ówczesnej literaturze były skrzętnie pomijane. Mamy tutaj poruszony problem depresji poporodowej z lubością przez mężczyzn lekarzy określaną mianem obłędu. Mamy tragiczną historię kobiety, która chcąc wyrwać się z koszmarnej biedy posuwa się do okropnych rzeczy i mamy też związek homoseksualny, opisany w nieco zawoalowany sposób ale dla współczesnego czytelnika jasny. Autorka wskazuje też na niesprawiedliwość społeczną wykluczającą sporą grupę ludzi poza nawias tylko z racji biedy bądź braku "wysokiego urodzenia". Ludziom z tzw. nizin społecznych odmawiano nawet prawa do wyższych uczuć-chociażby wrażliwości czy współczucia. Stali jedynie szczebel wyżej niż zwierzęta. Podobnie przedstawiała się sytuacja kobiet, które jako taką swobodę miały w granicach wyznaczających im rolę potulnych, nieco przewrażliwionych głupiutkich istotek, którym należy pobłażać i nie traktować,broń Boże, poważnie. Wszelkie przejawy niezależności należało tępić w zarodku a wobec wyjątkowo upartych istot zawsze był w zanadrzu dom dla obłąkanych gdzie takie biedaczki mąż czy ojciec mógł bez trudu zamknąć na całe życie. Bardzo ciekawa powieść. Czyta się ją znakomicie również z racji języka, który nie brzmi tak jak w powieściach chociażby Wilkie Collinsa. Polecam, świetna rozrywka, która skłania również do przemyślenia kilku kwestii.
Zaskakująco współczesna powieść, nieznanej polskiemu czytelnikowi autorki. Jest to na poły kryminalna na poły obyczajowa historia zbrodni i jej konsekwencji. Sama intryga, od początku przewidywalna, ma tak naprawdę, jak dla mnie, drugorzędne znaczenie. Osią całej historii są bowiem dwie postacie- Milady i Robert Audley. To poprzez ich dzieje i ich portrety autorka porusza...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to