-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1140
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać366
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński21
Biblioteczka
Mam 9 książek o górach, ale "Kukuczka" jest pierwszą i póki co jedyną biografią w tym zbiorze. Do tej pory pociągały mnie historie konkretnych wypraw (kobiecej na Annapurne, pierwszego zimowego wejścia na Nanga Parbat czy próbę znalezienia i pochowania Macieja Berbeki na Broad Peak'u). Każda z nich szczegółowo opisuje przygotowania, wędrówkę, charakterystykę góry, jej historię jak i sam atak. To się czyta jak najlepsze filmy pełne napięcia i dramaturgii. Jakież było moje zdziwienie gdy byłem mniej więcej w połowie "Kukuczki". Czułem rozczarowanie, bo wiele wejść i podróży opisanych jest dość szczątkowo i pobieżnie. Aż chciałoby się niektóre z nich poszerzyć. Momentami jest tak, że jedna wyprawa mieści się na jednej czy dwóch kartach czy o zgrozo, jednym akapicie! Z drugiej jednak strony czy to lepiej jakby książka miała 900 stron? Chyba nie. To problem, gdy tak jak w przypadku Kukuczki autor musiał cierpieć na urodzaj tematów, wątków, a przede wszystkim górskich wejść. Tego było tak dużo, że autorzy wyszli z założenia, że lepiej opowiedzieć chociaż po trochu o każdym, niż kilka pominąć. Mam wrażenie, że nie było dobrego rozwiązania na tę książkę. Zawsze ktoś byłby niezadowolony.
Moje odczucia biorą się jednak stąd, że osobiście wyznaję w przypadku górskiej literatury zasadę "raz, a dobrze". Opowieść o pojedynczym wejściu jest mi bliższa, niż biograficzna skakanka, dlatego to co dla mnie jest wadą, dla innych zmieni się w atut.
A czego dowiadujemy się o Kukuczce z tej książki? Że mimo, iż głośno mówił, że żadnej rywalizacji z Messnerem nie ma, tak naprawdę chciał być najlepszy na świecie. On latem, ja zimą, on z tlenem, ja bez, on wytyczoną ścieżką, to ja nową drogą. Przecież jego śmierć na Lothse, to również była próba dokonania czegoś niewiarygodnego, po raz pierwszy, więc i również przed Messnerem. To miało być jego ostatnie wejście na ośmiotysięcznik, choć po przeczytaniu tej książki jakoś sobie nie mogę tego wyobrazić.
"Kukuczka" to również świetny opis Polski lat 70 i 80. Himalaiści w okularach spawalniczych zamiast gogli (i pomyśleć, że wtedy to był rarytas na który stać było nielicznych!), malowanie kominów na Śląsku, bo tylko oni byli chętni się tego podjąć czy w końcu cudowny, zabawny rozdział zatytułowany Kryształy - PRL w pigułce. Śmiechu więcej niż w niejednym filmie Bareji.
A sama książka jako całość? Na pewno bardzo dobra, może gdyby to była moja pierwsza książka o górach, zakochałbym się w niej lub gdybym nie oglądał filmu "Jurek" wcześniej, gdzie poznałem postać Kukuczki. Ale że wcześniej były już inne, to siłą rzeczy nasuwają się porównania i w takim starciu niewiele, ale jednak Kukuczka przegrywa, ale bitwę, nie wojnę, bo każda książka o tej tematyce, to dla mnie jedne z najmilej spędzonych chwil przed lekturą. Nie inaczej było tym razem, tym bardziej, że obok "Bezcennego" Zygmunta Miłoszewskiego, właśnie "Kukuczka" jest tą pozycją, która kojarzy mi się z latem, bardzo upalnym latem. Czytałem ją na balkonie mając na szyi rozłożony mokry ręcznik, który w mig wysychał. Piękny obrazek :-)
Mam 9 książek o górach, ale "Kukuczka" jest pierwszą i póki co jedyną biografią w tym zbiorze. Do tej pory pociągały mnie historie konkretnych wypraw (kobiecej na Annapurne, pierwszego zimowego wejścia na Nanga Parbat czy próbę znalezienia i pochowania Macieja Berbeki na Broad Peak'u). Każda z nich szczegółowo opisuje przygotowania, wędrówkę, charakterystykę góry, jej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toKolejna pozycja, dla przyszłego taty, którą przeczytałem po "Tato to ja", ale zdecydowanie wyższych lotów. Jesper Juul faktycznie wydaje się być specjalistą, który nie próbuje być zabawy jak Wojewódzki, nie stara się straszyć, że całe Twoje życie zmieni się o 180 stopni, tylko rzeczowo, świetnie językowo i od strony psychologicznej podpowiada, radzi i tłumaczy dlaczego coś dzieje się tak, a nie inaczej. Ta lektura, to nie poradnik, to raczej coś na kształt wizyty u psychologa, terapii, a wśród marnych poradników trzeba przyznać, że ta pozycja się wyróżnia. Szkoda tylko, że Jesper nie poruszył jednej, ale za to bardzo ważnej kwestii związanej z tym co mężczyzna przeżywa podczas ciąży, mam na myśli katusze spowodowane humorami, nerwami i całą resztą tego co dzieje się w tym czasie z naszą ukochaną. Ja na miesiąc przed porodem dałbym każdemu facetowi medal za to, że przetrwał te 9 miesięcy w jednym kawałku. Poza pominięciem tego faktu, bardzo rzeczowa pozycja.
Kolejna pozycja, dla przyszłego taty, którą przeczytałem po "Tato to ja", ale zdecydowanie wyższych lotów. Jesper Juul faktycznie wydaje się być specjalistą, który nie próbuje być zabawy jak Wojewódzki, nie stara się straszyć, że całe Twoje życie zmieni się o 180 stopni, tylko rzeczowo, świetnie językowo i od strony psychologicznej podpowiada, radzi i tłumaczy dlaczego coś...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Kompletnie nie rozumiem zarzutów wobec tej książki, że oczekiwania rozmyły się z rzeczywistością. Biadolą właściciele psów i kotów, że po przeczytaniu nadal nie wiedzą co czują ich pupile (!?! %#$!) Ta książka nie opowiada wyłącznie o pieskach, kotkach czy króliczkach trzymanych w domach. To pełna rozpiętość, od owadów, przez wilki, wiewiórki po właśnie udomowione koty. Autor stara się udowodnić, że zwierzęta posiadają duszę i że są bliższe nam, niż to się wydaje. Dusza według wyjaśnień słownikowych to inteligencja i uczucia, czy więc zwierzę nie posiada uczuć i nie jest mądre? Ta książka niezliczoną ilością przykładów tylko potwierdza istnienie uczuć zwierząt i wrodzoną inteligencje, nawet u tych najmniejszych jak Physarum polycephalum, czyli bezmózgowych śluzowców i chyba tylko ten co nie czytał ze zrozumieniem może napisać, że nadal nie wie czy jego zwierzę ma duszę.
Jednak książka Petera Wohllebena, to krótkie rozdzialiki, które w pewnym momencie zaczynają męczyć nieskończoną wręcz wyliczanką. Jak coś jest u ludzi, to jak to wygląda u zwierząt - zazdrość, gniew, strach, obojętność, żałoba itd. Bo koń bywa zazdrosny, bocian troskliwy, a królik szalony. Jest w połowie książki taki moment wyliczanki i przyznam szczerze, że najlepsze są nie te momenty, gdy autor doszukuje się podobieństw z człowiekiem, a te gdy z iskrą w oku opowiada o samych zwierzętach, bez zbędnych porównań. O tym jak wiewiórki potrafią być wcielonymi bestiami lub o tym jak próbują oszukać człowieka, gdzie zakopały orzech. O rysiu niemal nie do odróżnienia z kotem domowym czy o sarnach zostawiających swoje młode nie na pewną śmierć, a wręcz odwrotnie. Nie kogut okłamując kury reklamowany na tylnej okładce czy poszukiwanie odpowiedzi czy zwierzęta też odczuwają ból, a niesamowite historie rodem z filmów dokumentalnych czytanych przez Czubówne - mnie to urzekło w tej książce, a że powinno co innego to już inna sprawa.
Kompletnie nie rozumiem zarzutów wobec tej książki, że oczekiwania rozmyły się z rzeczywistością. Biadolą właściciele psów i kotów, że po przeczytaniu nadal nie wiedzą co czują ich pupile (!?! %#$!) Ta książka nie opowiada wyłącznie o pieskach, kotkach czy króliczkach trzymanych w domach. To pełna rozpiętość, od owadów, przez wilki, wiewiórki po właśnie udomowione koty....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toW recenzjach i opowieściach w radio książka ta wydawała się czymś nowym i niezwykle ciekawym, jednak muszę przyznać, że jak nie lubiłem fizyki, tak nadal nam nie po drodze. Kilka ciekawie postawionych pytań gubi się jednak w gąszczu fizycznych teorii. Jak się okazało nie jest to tak luźna pozycja, jak myślałem. Na pewno też nie jest to książka dla dzieci.
W recenzjach i opowieściach w radio książka ta wydawała się czymś nowym i niezwykle ciekawym, jednak muszę przyznać, że jak nie lubiłem fizyki, tak nadal nam nie po drodze. Kilka ciekawie postawionych pytań gubi się jednak w gąszczu fizycznych teorii. Jak się okazało nie jest to tak luźna pozycja, jak myślałem. Na pewno też nie jest to książka dla dzieci.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Czytając "Księgę zachwytów" Filipa Springera nazwisko Hansen (być może świadomie przez autora) wzbudziło moją największą ciekawość. Oskar jawił się tam jako autor niezrozumiany, który prawdopodobnie wyprzedził czasy, w których żył. Czy w takim razie ciekawa może być biografia architekta, który w sumie zrealizował tylko 4 projekty w życiu? I to jeszcze jak!
"Zaczyn" to opowieść o wizjonerze, który był człowiekiem trudnym, używał jeszcze cięższego języka, ale pomysły miał niewiarygodne (system linearny przede wszystkim!). Mało pozostaje pytań bez odpowiedzi, niemal każda kwestia jest tu wyjaśniona, nawet to, dlaczego Hansen został w Polsce, mimo ofert pracy z zagranicy albo dlaczego system linearny mógł udać się tylko w PRL-u.
Ta książka spowodowała, że chcę raz jeszcze pojechać do Warszawy, ale tylko po to, by na własne oczy zobaczyć Przyczółek Grochowski. Nie omieszkam będąc w Lublinie odwiedzić osiedla Słowackiego i marzy mi się wizyta w Domu Hansenów w Szuminie. Żałuję też, że ostatecznie nie wybrano jego zwycięskiego projektu w konkursie na pomnik obozu Auschwitz.
Hansen był marzycielem, którego na ziemię często sprowadzała jego żona. Mimo, iż to on jest głównym bohaterem, po lekturze widać, że gdyby nie żona, nie zaszedłby tak daleko (tylko czy przy tej postaci można tak w ogóle powiedzieć? W końcu Springer odkopuje Oskara Hansena, którego postać nagle, niespodziewanie, niemal wyrasta z pod ziemi, trochę jak bohater filmu "Sugar Man", który wziął się znikąd i najdziwniejsze, że nikt wcześniej o nim nie słyszał. Tu jest podobnie).
Hansen jak mało kto wierzył w ludzi. Na przykład budował im scenę na środku osiedla, by Ci integrowali się, zakładali kółka teatralne, by stało się to miejscem spotkań. Życie jednak zweryfikowało jego pomysł. Miejsce to jest dziś zarośnięte i przesiadują tam lokalne pijaczki. Chyba tylko czytelnicy "Zaczynu" wiedzą co autor miał na myśli budując taką formę otwartą na terenie Lublina. Albo Przyczółek Grochowski, miejsce, gdzie jak wielu ludzi twierdzi, zostało tak zaprojektowane, by jak najmocniej uprzykrzyć życie jego mieszkańcom, a z tej książki wynika coś zupełnie innego. Masa świetnych rozwiązań dla ludzi, ale najwyraźniej nie na tamte czasy, nie na nasz klimat, nie dla NASZYCH ludzi. On projektując mieszkania w bloku w Warszawie pytał przyszłych mieszkańców czego potrzebują w swoim m4. W rzeczywistości lokale zostały przydzielone losowo i tak kwaterę z przeciągami dla gotującej pani, by szybko wywietrzyć zapachy z kuchni dostało młode małżeństwo z dzieckiem itd. Marzenia kontra rzeczywistość, TWARDA RZECZYWISTOŚĆ - takie hasło powinno przyświecać tej książce.
Wbrew pozorom tak świetną książkę, trudno gdziekolwiek dostać. E-booków w brut, ale gdy chcemy wersję klasyczną, to wszędzie braki na magazynach. Empik, dawniej Matras i inne mniejsze księgarnie - wszędzie pusto. Jedynie używaną, na Olxie znalazłem, ale też pytałem kilkukrotnie czy to nie e-book, bo nie było to wyjaśnione w opisie. Tak oto po wielkich trudach dostałem do rąk książkę, która niemal nie istnieje i mało kto o niej wie, zupełnie jak o Oskarze Hansenie i jego żonie. Już nawet miałem plan, by odezwać się do samego Springera w tej sprawie, gdy nie wyjdzie z rynkiem używanych książek. Jak przyszedł listonosz z tą książką czułem się trochę jak gówniarz w czasach komuny, który nic nie może mieć, a jak już mu się uda jakimś cudem, czuję się lepiej niż niejeden superbohater po uratowaniu Gotham City. Tak właśnie się czułem. Świetne uczucie, a książka jeszcze lepsza. Najlepsza jaką przeczytałem w 2017 roku.
Czytając "Księgę zachwytów" Filipa Springera nazwisko Hansen (być może świadomie przez autora) wzbudziło moją największą ciekawość. Oskar jawił się tam jako autor niezrozumiany, który prawdopodobnie wyprzedził czasy, w których żył. Czy w takim razie ciekawa może być biografia architekta, który w sumie zrealizował tylko 4 projekty w życiu? I to jeszcze jak!
"Zaczyn" to...
Do trzech razy sztuka. Moje trzecie podejście do audiobooka, ale tym razem udane. Na co dzień niespecjalnie sprawdza się u mnie ta wersja czytelnictwa, ale podczas remontu okazała się strzałem w dziesiątkę!
Intryga moim zdaniem uknuta bardzo ciekawie, w końcu ile można czytać thrillery i kryminały z perspektywy detektywów? Niemniej czym bliżej końca, tym finał staje się coraz mniej zaskakujący. Jednak, że nie należę do fanów zabawy pt. "Zgadnij kto zabił?", wcale mi to nie przeszkadzało. Poza tym uważam, że pod względem atmosfery jest to dzieło przynajmniej dobre, żeby nie powiedzieć bardzo dobre.
Tak czy inaczej, nadal tak mam, że jak widzę ponad 10 godzinnego audiobooka, to mi słabo i myślę, że to jakiś strasznie długi okres czasu, choć w sumie pewnie dłużej czytałbym wersję papierową. No nic, jednak po "Dziewczynie z pociągu" szansa, że znów posłucham jakiegoś audiobooka jest dosyć spora. Pewnie niemała w tym zasługa samej książki i Karoliny Gruszki, która czytała dla mnie tą osnutą alkoholem powieść.
Do trzech razy sztuka. Moje trzecie podejście do audiobooka, ale tym razem udane. Na co dzień niespecjalnie sprawdza się u mnie ta wersja czytelnictwa, ale podczas remontu okazała się strzałem w dziesiątkę!
Intryga moim zdaniem uknuta bardzo ciekawie, w końcu ile można czytać thrillery i kryminały z perspektywy detektywów? Niemniej czym bliżej końca, tym finał staje się...
Nie wszystkie historie równie ciekawe, ale wątek Witkacego przeczy wszelkiej logice! :-D Pijana czołówka polskich artystów śpi w centrum Zakopanego na ulicy lub pod kościołem. Dziś, czyta się te zakrapiane historie z niedowierzaniem. Zakopane dziś zimowa stolica Polski, dawniej była bohemą i co tu dużo pisać miejscem chlania jednego czy drugiego malarza. Dziś po Krupówkach również spaceruje sporo nietrzeźwych, ale nie są to osoby z pierwszych stron gazet a tym bardziej uznani artyści. Szkoda tylko, że nie wszystkie wątki są równie ciekawe i powodujące, że chyba nawet abstynent chciałby choć na chwilę przenieść się do tamtych czasów i strzelić jednego chociażby z Gałczyńskim, notabene drugim najlepszym bohaterem tej książki.
Nie wszystkie historie równie ciekawe, ale wątek Witkacego przeczy wszelkiej logice! :-D Pijana czołówka polskich artystów śpi w centrum Zakopanego na ulicy lub pod kościołem. Dziś, czyta się te zakrapiane historie z niedowierzaniem. Zakopane dziś zimowa stolica Polski, dawniej była bohemą i co tu dużo pisać miejscem chlania jednego czy drugiego malarza. Dziś po Krupówkach...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Mimo, iż wcześniej przeczytałem "Miedziankę" tego samego autora (wybitna książka!!!) , to tak naprawdę moje zainteresowanie architekturą zaczęło się od "Księgi zachwytów" właśnie.
Pamiętam jak w programie "Poczytalni" w radiu TOK FM bodaj Marta Perchuć-Burzyńska powiedziała, że mimo iż to pozycja, którą świetnie czyta się we fragmentach, to zasiąść i pochłonąć ją całą jest niezwykle trudno. Pozwolę się z tym nie zgodzić. Ona tylko na pozór przypomina coś na kształt encyklopedii czy przewodnika. Tak naprawdę już po przeczytaniu pierwszego rozdziału, czyli Szczecin, Mielno wiadomo, że mamy do czynienia z pełnokrwistą książką, od której trudno będzie się oderwać. A przypominam, że nigdy wcześniej architektura nie wzbudzała mojego zainteresowania, jakiegokolwiek.
Springer niczym magik pokazał mi, że stojące tuż obok budynki mogą być nie tylko ładne lub brzydkie, ale też funkcjonalne lub nie, pasujące do otoczenia lub nie, z iście filmowymi historiami ich powstawania lub tuż po ich wybudowaniu, wyprzedzające swoją epokę lub zagnieżdżone koncepcyjne w poprzednim ustroju. Ba! Nawet te prl-owskie, wydawać by się mogło, "brudasy" mają w Springerze sprawnego obrońcę, który tłumaczy nam dlaczego taki obiekt nie został wyburzony, przemalowany i co jest w nim takiego fascynującego. Niemal razem z nim ubolewałem, gdy jakaś architektura, kiedyś świecąca triumfy, została bezczelnie przerobiona, by pasowała do naszych czasów. Z każdą kolejną stroną zaczynam dostrzegać piękno budynków, o których pisze. Szkoda tylko, że jakość i ilość zdjęć nie przekłada się na to, co w tekście, przez co, co drugi podrozdział musiałem googlować w poszukiwaniu zdjęć, ale to chyba jedyny mankament tej książki.
Bez Springera przeszedłbym pewnie obok takich budynków, nawet nie zauważając ich, ale po tej książce zatrzymuje się przy nich, a nawet doszło do tego, że zwiedzając Warszawę specjalnie pojechałem na Ursynów, by zobaczyć Kościół Wniebowstąpienia Pańskiego, bo jak mówi Springer, architekturę najlepiej poznawać czynnie.
Od "Księgi zachwytów" zaczęła się moja przygoda z architekturą i sądząc jak daleko mnie ona zabrała, nie będzie to tylko przeloty romans.
Mimo, iż wcześniej przeczytałem "Miedziankę" tego samego autora (wybitna książka!!!) , to tak naprawdę moje zainteresowanie architekturą zaczęło się od "Księgi zachwytów" właśnie.
Pamiętam jak w programie "Poczytalni" w radiu TOK FM bodaj Marta Perchuć-Burzyńska powiedziała, że mimo iż to pozycja, którą świetnie czyta się we fragmentach, to zasiąść i pochłonąć ją całą...
Kolejna po "Miedziance" i "Księdze zachwytów" kapitalna książka Filipa Springera. Autor parę lat temu poprosił internautów, by Ci opowiedzieli historie związane z kupnem lub wynajmem swojego wymarzonego mieszkania czy też budową domu. Z całej masy listów Springer wyselekcjonował je tak, by każda historia odpowiadała danemu piętru trzynastokondygnacyjnego wieżowca. Dzięki temu zaczynamy od podziemia, czyli piwnicy i już na starcie jest pierwsza ciekawa i niezwykła historia pewnej młodej kobiety, która jak sama mówi, trudno jej tam wracać. "Bo ja muszę do tego mojego mieszkania zejść. Wszyscy idą do góry, a ja zawsze na dół".
Potem przechodzimy na powierzchnię, by poczytać o ludziach, którzy marzyli o domu. Tu kolejne nieprawdopodobne historie, jak ta chociażby z garażem! Później akcja przenosi się do bloku, a tam kredyty we frankach, czyszczyciele kamienic (uwierzcie mi, że komunikaty z telewizji na ten temat są mocno "wygładzone", tu dostajemy rzecz dla ludzi o mocnych nerwach!!! ) kredyt jako wyraz "dorosłości" wg większości Polaków, spadek po babci czy w końcu historia z ostatniego, 13 piętra niemieszcząca się w żadnych ramach zdrowego rozsądku. Człowiek niedowierza jak to czyta.
Ubolewam tylko nad tym, że zanim zejdziemy do piwnicy i poznamy historię Kamili musimy się przemęczyć przez rozdział o historii spółdzielni mieszkaniowej w Warszawie, a co za tym idzie, pierwszej w Polsce. Aż 120 stron, to zdecydowanie o te 80 za dużo. Czytając to, przychodzi gdzieś tam na myśl wcześniejsza "Miedzianka", ale tam historia była wręcz porywająca, a tu usypia i tylko odliczamy kartki do końca rozdziału . O ile informację o tym, że niegdyś na Powiślu mieszkała biedota, a dziś m2 kosztuje majątek, można traktować jako ciekawostkę, tak cała reszta (czytaj 120 stron) to lekko mówiąc rozciąganie tematu do granic wytrzymałości czytelnika. Na szczęście, gdy się przez to przebrnie albo jak zrobiła to moja żona, całkowicie pominie te 120 stron, otrzymujemy kawał świetnego reportażu, w którym szczęśliwych historii jest... z tego co pamiętam jedna i to na pół strony. To pokazuje, że nasze wyśnione cztery kąty bardzo często zderzają się z szarą polską rzeczywistością. Marzenia, które zmieniły się w koszmar - tak powinno brzmieć hasło promujące książkę np: w Empiku. Bardzo dobrą książkę, która tylko zaczyna się topornie, o ile 120 stron można nazwać rozpoczęciem.
Kolejna po "Miedziance" i "Księdze zachwytów" kapitalna książka Filipa Springera. Autor parę lat temu poprosił internautów, by Ci opowiedzieli historie związane z kupnem lub wynajmem swojego wymarzonego mieszkania czy też budową domu. Z całej masy listów Springer wyselekcjonował je tak, by każda historia odpowiadała danemu piętru trzynastokondygnacyjnego wieżowca. Dzięki...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jeden z dwóch niezdobytych zimą ośmiotysięczników ( drugi to K2). Stoimy pod tą górą razem z Dominikiem i Piotrem. Jeden opisuje atak na szczyt z jednej strony góry, drugi w tym samym czasie z drugiej. Poza nimi jest jeszcze cała masa innych wypraw, każdy ma jeden cel, zostać pierwszym na świece człowiekiem, który wejdzie tu na szczyt zimą.
Każda z opisywanych wypraw jest inna, bardziej szalona, bardziej profesjonalna, inni są też reporterzy, którzy je dla nas opisują. Pierwsza część, autorstwa Piotra Tomzy jest dużo słabsza, cięższa w czytaniu i nie poleciłbym jej osobie, która chciałaby przeczytać pierwszą w życiu książkę o himalaiźmie. Nawet dla mnie, podjaranego tym tematem gościa, nużyła pierwsza część.
Co innego druga! Bohaterzy jakby ciekawsi, całość spojniejsza, zaczynam znajdować to, za co kocham książki o górach, a czego nie znalazłem w pierwszej części. Myślę, że wiele tu zależy od reportera. I pierwsza część jest po prostu kiepska warsztatowo. Pierwszy raz, właśnie tu, zdarzyło mi się kartkówkać strony w książce o ośmiotysięczniku. Druga część, to jakby inna książka. Poznajemy niezwykle postaci jak Tomek Mackiewicz, amator, któremu teoretycznie nie powinno udawać się wchodzić tak wysoko, ale jakimś cudem wbrew wszelkiej logice, to właśnie w nim niektórzy widzą pierwszego zdobywcę Nanga Parbat czy Adam Bielecki, według niektórych obecnie nasz najlepszy himalaista i jeden z najszybciej wchodzących na szczyty ośmiotysięczników ludzi na świecie. Z pierwszej części nie pamiętam niestety nic. Dzieli je przepaść i coś czuję, że wielu mogło pozostawić ten tytuł po kilkudziesięciu stronach. Apel, jeżeli się męczycie, od razu wskakujcie w rozdział Dominika, czyli atak na szczyt od strony Diamir. Nie pożałujecie!
Jeden z dwóch niezdobytych zimą ośmiotysięczników ( drugi to K2). Stoimy pod tą górą razem z Dominikiem i Piotrem. Jeden opisuje atak na szczyt z jednej strony góry, drugi w tym samym czasie z drugiej. Poza nimi jest jeszcze cała masa innych wypraw, każdy ma jeden cel, zostać pierwszym na świece człowiekiem, który wejdzie tu na szczyt zimą.
Każda z opisywanych wypraw jest...
Kupiłem ją za całe 12 zł w namiocie z tanimi książkami w Giżycku. Nie znałem wcześniej twórczości Krzysztofa Mętraka, ale zaciekawił mnie fakt, że dzięki tej pozycji będę miał okazję przeczytać jedne z pierwszych recenzji Oleszczyka, Walkiewicza czy Żurawieckiego.
Wnioski? Nie jest tak kolorowo jak myślałem. Większość tekstów, to trochę recenzje pisane przez krytyków chyba wyłącznie dla krytyków, ale jest kilka wyjątków. Tutaj na prowadzenie wysuwa się Michał Chaciński, który swoim zwycięskim tekstem z 2002 roku o złych filmach w Hollywood tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że to tzw. "mój krytyk". Pisze ciekawie, konkretnie, bez zbędnych didaskaliów i co ważne, językiem zrozumiałym dla każdego. Można do tego grona dodać jeszcze Krzysztofa Świrka i jego tekst o bezpiecznym kinie młodych polskich filmowców i Tomasza Tiuryna, który napisał świetny tekst o "Idiotach" von Triera jako arcydziele współczesnego kina. Reszta trochę zapomniała, że recenzje pisze się dla ludzi. Ale recenzjom na konkurs Mętraka przyświeca chyba inny cel. Tutaj wybujały, literacki język jest w cenie.
Na koniec bardzo interesująca dyskusja o tym kim jest krytyk dziś, w dobie internetu. Zaskakująca była teza, z którą zgodzili się chyba wszyscy rozmówcy, że krytyk nie musi znać się na montażu, scenografii czy innych elementach filmu. Ważne, żeby miał wykształcenie lub pojęcie o literaturze, bo to dzięki niej krytyk potrafi ocenić czy dany filmowy zabieg zadział na opowieść czy też nie. Ciekawe.
Kupiłem ją za całe 12 zł w namiocie z tanimi książkami w Giżycku. Nie znałem wcześniej twórczości Krzysztofa Mętraka, ale zaciekawił mnie fakt, że dzięki tej pozycji będę miał okazję przeczytać jedne z pierwszych recenzji Oleszczyka, Walkiewicza czy Żurawieckiego.
Wnioski? Nie jest tak kolorowo jak myślałem. Większość tekstów, to trochę recenzje pisane przez krytyków chyba...
Kolejna pozycja, którą przeczytałem dzięki audycji "Poczytalni" w TOK FM. Niby zdawałem maturę z historii, ale i filmy, i książki historyczne, prawdę mówiąc, nigdy nie ciągnęły mnie do siebie, z drobnymi wyjątkami. Jednych z nich jest właśnie książka Piotra Lipińskiego.
W tym, że nie jestem już za pan brat z historią, autor akurat pomaga. Gdy opisuje jakiś okres historyczny, rzuca datami, nazwiskami, opisuje kontekst, to zanim znudzi się czytelnik niekochający historii, autor robi kontrę i wraca do współczesności, do wypowiedzi
Adama Humera, do reportażu, a nie do podręcznika od historii. Ten zabieg powoduje, że książka nie jest nudna, jest dynamiczna i czyta się ją pod względem formy dość lekko mimo swojej tematyki. A ta miejscami odpycha, gdy autor opisuje jak jednemu mężczyźnie jądra przytrzaskiwano szufladą lub jedną kobietę bito ponad sto razy nahajką, by na koniec oficer UB miał powiedzieć, zmiana, zbyt się zmęczyłem. Świetnie autor krąży między okresem stalinizmu, a współczesnością. Mógł najpierw opisać wydarzenia z przeszłości, a potem sam proces. Mógł też zrobić z tego nudną historyczną pracę, w której odnaleźliby się wyłącznie historio-maniacy. Mógł, ale nie zrobił tego.
Widać, że Humer do łatwych rozmówców nie należy, tym bardziej brawa, że autorowi udało się i tak, tak wiele od niego "wyciągnąć". Strzelam, że pewnie nie raz, nie dwa, książka musiała lądować w koszu przez Humera właśnie.
To był pierwszy tak duży proces w sprawie zbrodniarzy powojennych. Pierwszy i jak się okazuje ostatni. Po nim żaden nie wzbudził już takich emocji i zainteresowania mediów czy społeczeństwa. I dobrze, że powstała o nim tak przystępna książka.
Kolejna pozycja, którą przeczytałem dzięki audycji "Poczytalni" w TOK FM. Niby zdawałem maturę z historii, ale i filmy, i książki historyczne, prawdę mówiąc, nigdy nie ciągnęły mnie do siebie, z drobnymi wyjątkami. Jednych z nich jest właśnie książka Piotra Lipińskiego.
W tym, że nie jestem już za pan brat z historią, autor akurat pomaga. Gdy opisuje jakiś okres...
Dawno nie rozbawiła mnie tak żadna książka :-D Machulski, jak na scenarzystę przystało, zgrabnie (to nawet mało powiedziane!) przelatuje przez swoje bogate życie, gdzie jak stwierdził Jerzy Stuhr, niemal każdy rozdział, to gotowy przepis na film. Film komediowy, rzecz jasna, w którym kapitalne role odgrywają m.in. Paul Newman, Czesław Miłosz czy Andrzej Wajda.
"Hitman" to poza zabawną treścią, wyśmienity przewodnik po polskim kinie, do którego docieramy dosłownie od kuchni. Ileż tu anegdot (młody Juliusz i jego brawurowe wybrnięcie z braku pracy domowej na temat "Trenów" Kochanowskiego), paradoksów (pomysł na film "Deja Vu" tak spodobał się amerykańskiemu producentowi, że aż w końcu nie powstał?!) , smaczków i kawy rzuconej wprost na ławę, (np: w końcu wiem jak to było z hollywoodzką wersją "Kilera", co nie wyszło i dlaczego lub to, że Juliusz nie boi się mówić wprost, że gdyby nie jego ojciec, nie doszedłby do tego miejsca, w którym jest).
P. S. Czytając "Hitmana", już po 2-3 rozdziałach zamarzyłem, by mieć tę książkę na półce. Jak się okazało w tym temacie z pomocą przyszedł mój królik, który uwielbia literaturę z biblioteki. Żadna okładka nie smakuje tak dobrze, jak ta wypożyczona. W zaistniałej sytuacji musiałem książkę odkupić, a nadgryziony, niekoniecznie zębem czasu, egzemplarz został mi na pamiątkę, co mnie, mimo wszystko, bardzo cieszy do dziś :-)
Dawno nie rozbawiła mnie tak żadna książka :-D Machulski, jak na scenarzystę przystało, zgrabnie (to nawet mało powiedziane!) przelatuje przez swoje bogate życie, gdzie jak stwierdził Jerzy Stuhr, niemal każdy rozdział, to gotowy przepis na film. Film komediowy, rzecz jasna, w którym kapitalne role odgrywają m.in. Paul Newman, Czesław Miłosz czy Andrzej Wajda.
"Hitman" to...
Szybki i lekki poradnik, z tym że bywa irytujący, gdy autor co drugie zdanie próbuje być zabawny, a są to żarty w stylu: dziecko kosztuje fortunę, oczywiście możesz napaść na bank, ale proponuję mniej skrajne sposoby.
Najciekawiej wypada chyba wątek seksu, fotelików i wyboru imienia. Pierwszy, bo dużo w nim prawdy. Drugi, bo jest bardzo pomocny w gąszczu firm produkujących te ustrojstwa. A trzeci, bo daje proste rozwiązanie, gdy rodzice nie mogą dogadać się w sprawie imienia dla dziecka. Cała reszta, szczególnie wątek z doktorem czyta się niestety jak tanią komedię klasy B.
Jednak, jest w tej książce bardzo ciekawa teza, poparta autentycznym bohaterem w postaci kolegi autora, że gdy urodziło się mu dziecko ma więcej czasu dla siebie, niż przed jego narodzinami. Ale jak?! - pomyślicie. Owy człowiek teraz każdą wolną chwilę spędza na tym co lubi. Wyeliminował ze swojego życia wszystkie zbędne czynności, w tym glupkowate reklamy, seriale, programy typu show, czytanie pudelka i gazet typu super express. Okazało się, że na czytanie chociażby ulubionych książek czy inne pasje ma więcej czasu, niż wcześniej. Tylko marnował jego nadmiar na kompletnie niepotrzebne rzeczy. Gdy je wyeliminował, okazało się, że nie jest tak źle. Teoria arcyciekawa i mam zamiar ją sprawdzić od lutego, gdy urodzi się moja córka :-)
Szybki i lekki poradnik, z tym że bywa irytujący, gdy autor co drugie zdanie próbuje być zabawny, a są to żarty w stylu: dziecko kosztuje fortunę, oczywiście możesz napaść na bank, ale proponuję mniej skrajne sposoby.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNajciekawiej wypada chyba wątek seksu, fotelików i wyboru imienia. Pierwszy, bo dużo w nim prawdy. Drugi, bo jest bardzo pomocny w gąszczu firm produkujących...