-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel9
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant8
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
To druga książka, po "Zjadaniu zwierząt" Foera, która jest częścią mojego osobistego maratonu książkowego najkrócej mówiąc o jedzeniu, a ściślej, o mięsie jako takim (w planach jeszcze jest "Na marne" Sapały i "Nieopowiedziana historia mięsa" Kasprzyk-Chevriaux). Zamysł był taki, że po ich przeczytaniu dojdę do wniosku co dalej z moim i mojej rodziny jedzeniem mięsa. Skoro najmocniejsza pozycja, czyli "Zjadanie zwierzęt" nie spowodowała, że przeszedłem na wegetarianizm czy weganizm, to co mogą pozostałe pozycje ze mną zrobić. Okazuje si, że sporo. Akurat "Czyste mięso" poszerza bardzo horyzonty. To zupełnie jak interesowanie się blackoutem czy morsowaniem zanim to stało się modne. To jak jedzenie chaczapuri 10 lat temu, ale nawet mimo to, spieszyłem się bardzo z jej przeczytaniem. Książka jest z 2018 roku, a strzelam, że już wielu kwestiach jest nieaktualna. W tej branży okazuje się, że działa nie tylko jedna firma (o której dowiadujemy się na początku książki i byłem przekonany, że jej tropem będziemy szli do końca lektury), a cały tuzin! Jest tego tyle, że z czasem można się pogubić kto, co, gdzie i jak. Jednak niemal w każdej z nich znajduje się ciekawa i zabawna opowieść o tym jak transportowano pierwsze próbki na degustację czy pokaz - absolutnie niewiarygodne historie! Jakbym zobaczył je w jakimś filmie, pomyślałbym, że scenarzysta popłynął.
"Gdy w XIX wieku nafta zastąpiła olej wielorybi jako główne paliwo naszych lamp, łatwiejsza stała się troska o wieloryby. Podobnie gdy wynaleziono samochody, nasze spojrzenie na konie stało się znacznie bardziej sentymentalne"
W książce wielokrotnie pada pytanie czy jak "czyste mięso" pojawi się w sklepach, to czy ludzie będą chcieli je kupować. Fani nowinek, jak ja, na pewno, ale co z mięsożercami czy nawet weganami? Jak uda się wprowadzić je na masową skalę w konkurencyjej cenie, to czy będzie na to popyt? Na to pytanie nie ma odpowiedzi, są przypuszczenia, teorie, ale chyba jest za wcześnie by coś konkretnego wiedzieć. Za kilka lat powstanie książka, która zapewne będzie już mądrzejsza w tej kwestii. Oby. Ale żeby tak się stało musi nie tylko mięso z probówki pojawić się na sklepowych półkach.
"Książkę kończy maksyma: "Aby coś zmienić, zbuduj nowy model, który stary model uczyni przestarzałym"
To druga książka, po "Zjadaniu zwierząt" Foera, która jest częścią mojego osobistego maratonu książkowego najkrócej mówiąc o jedzeniu, a ściślej, o mięsie jako takim (w planach jeszcze jest "Na marne" Sapały i "Nieopowiedziana historia mięsa" Kasprzyk-Chevriaux). Zamysł był taki, że po ich przeczytaniu dojdę do wniosku co dalej z moim i mojej rodziny jedzeniem mięsa....
więcej mniej Pokaż mimo to
Gdy pierwszy raz zobaczyłem tę książkę, jeszcze do tego w Biedronce, włos zjeżył mi się na głowie tak samo jak dobrych kilka lat temu usłyszalem, że Titus z Acid Drinkers będzie jurorem w Must Be The Music [sic!]. Pierwsze skojarzenia? Ciekawy tytuł, ale ogólnie, to bez przesady i poszedłem dalej. Potem wpadł mi w ucho świetny numer Mery "Trapowe opowiadanie" i okazało się, że jest to utwór promujący płytę noszącą tytuł taki sam jak książka. Że są to dwa połączone ze sobą światy. Zaintrygowało mnie to, a kilka dni później, żona przyniosła zupełnie przypadkowo książkę z biblioteki. Nie muszę mówić, że pierwszy do niej zasiadłem.
Czyta się lekko, przyjemnie, to jedna z tych pozycji, że możesz w dowolnym momencie wyjść, a potem wrócić do niej, ale nawet niekoniecznie do tego samego fragmentu. Są dłuższe i krótsze przemyślenia o tym co lubi, a czego nie lubi Mery. Za czym i za kim tęskni, jakie ma stanowisko wobec tego, a jakie wobec tamtego. Pisane normalnie, ale też w formie spirali, wierszem. Ogólnie widać tu duży fun i ogromny kredyt zaufania wydawcy. Było ryzyko, ale chyba się opłaciło. Nie każdy wątek jest ciekawy, ale wiesz, że drugi, trzeci lub czwarty już taki będzie. To jak rzut kostką. Nie wiesz co wypadnie, ale wiesz, że prędzej czy później na dobry numer trafisz.
P. S. Trochę się bałem tego pisania wierszem, ponieważ myślałem, że taka będzie cała książka, na szczęście tak nie jest i rozwiewam obawy tych, którzy męczą się czytając pierwsze rozdziały.
Gdy pierwszy raz zobaczyłem tę książkę, jeszcze do tego w Biedronce, włos zjeżył mi się na głowie tak samo jak dobrych kilka lat temu usłyszalem, że Titus z Acid Drinkers będzie jurorem w Must Be The Music [sic!]. Pierwsze skojarzenia? Ciekawy tytuł, ale ogólnie, to bez przesady i poszedłem dalej. Potem wpadł mi w ucho świetny numer Mery "Trapowe opowiadanie" i okazało...
więcej mniej Pokaż mimo to
Po tej książce miałem nie jeść mięsa. Ostatecznie jem je dalej, ale mniej i
nie kupuje już pierwszego z brzegu, wybieram te bez antybiotyków, nie z typowej hodowli przemysłowej.
Jestem ciekawszy wegańskich serów, jajek i całej reszty, sięgnąłem po książkę historia mięsa, by sprawdzić ile jest prawdy, w tym, że musimy jeść mięso, bo niby od wieków są podstawą naszego żywienia, czytam o czystym mięsie, czyli takim z probówki, które powstaje bez bólu i śmierci, przede mną majówka, a jak majowka to grill, wyszedłem ze sklepu z jedną paczką kiełbasek mięsnych, dwoma wegańskimi, kukurydzą, cebulą i dwoma rodzajami sera i to dziś jest sukces między innymi tej książki.
Po tej książce miałem nie jeść mięsa. Ostatecznie jem je dalej, ale mniej i
nie kupuje już pierwszego z brzegu, wybieram te bez antybiotyków, nie z typowej hodowli przemysłowej.
Jestem ciekawszy wegańskich serów, jajek i całej reszty, sięgnąłem po książkę historia mięsa, by sprawdzić ile jest prawdy, w tym, że musimy jeść mięso, bo niby od wieków są podstawą naszego...
Dużo trafnych spostrzeżeń:
- pory roku których nie widać w Warszawie, bo chodzi się z wnętrza do wnętrza i jest się daleko od przyrody
- dzisiejsi mężczyźni nie postawiliby sami domu, nie wypatroszyliby ryby itd.
- bloku latem jest gorąco jak w piekarniku
- poduszkowce, czyli sąsiadki na poduszkach w oknach
- sos z pomidorów ze śmietaną to samo najlepsze, esencja życia.
- w drodze lubię być sam, robić cokolwiek byle nie gadać o niczym
- spotkania po latach są niezręczne i sztuczne.
- nie lubię niedziel, są dla osób, które kogoś mają. Śniadanie, msza, obiad, nuda. Na studiach, dzień, w którym wiadomo było, że zaraz trzeba będzie się spakować i jechać na dworzec.
- tajemniczy zwrot, "musisz się gdzieś zakręcić", mówili rodzice dzieciom odnośnie pracy
-tradycyjna rodzina, trwała, ale pozbawiona czułości
- najważniejsze rzeczy w życiu, to nie rzeczy
- piątkowy wieczór. Czas, kiedy wszystko wydaje się możliwe. W powietrzu wisi obietnica, jak pierwszego dnia wakacji. W klubie porozmawiać można tylko w toalecie lub na zewnątrz
- jaki jest sens ciągnięcia gości kilkaset km i płacenia fortuny za mazurski hotel, kiedy każde wesele przebiega dokładnie tak samo?
Świetnie się to czytało i chcę więcej! Pozostałe książki autorki dodane do listy.
Dużo trafnych spostrzeżeń:
- pory roku których nie widać w Warszawie, bo chodzi się z wnętrza do wnętrza i jest się daleko od przyrody
- dzisiejsi mężczyźni nie postawiliby sami domu, nie wypatroszyliby ryby itd.
- bloku latem jest gorąco jak w piekarniku
- poduszkowce, czyli sąsiadki na poduszkach w oknach
- sos z pomidorów ze śmietaną to samo najlepsze, esencja życia....
Pierwotnie i jak zawsze ostatnimi czasy szukałem w sumie wśród powieści Kinga "Christine", ale jakoś nie mogę nigdzie na tę książkę trafić. Jak już mi się napatoczy, to pewnie stracę ochotę, by ją przeczytać. Ale do brzegu. Zaciekawiło mnie to jak można osadzić książkę podczas biegu i że tym co ma trzymać czytelnika nad lekturą będzie w sumie... relacja z biegu. Ok, niecodziennego, dość ekwilibrystycznego, ale jednak samego biegu. I ta sztuka Kingowi zadziwiająco się udała. Nie ma nudy... do czasu. Książka jest krótka, ale w pewnym momencie nawet sprawność Kinga, która działa do 3/4 książki zaczyna jednak wymykać się przez palce. No bo ileż możemy wałkować to samo. Strzał, zastanawianie się kto tym razem, ktoś upadł, pierwsze, drugie ostrzeżenie, stary wstawaj, wstał, potem znów i kolejny, znowu strzały. To jak strzelanina w Helikopterze w ogniu, w końcu i ona zaczyna być monotonna. Niestety spowodowało to, że miesiąc po jej przeczytaniu nie pamiętam za nic zakończenia, a przed lekturą właśnie finał i droga do niego wydawały się najciekawsze. Ciekawe i to na plus był za to start książki. Od razu akcja, z grubej rury, bez wstępu i tłumaczenia co dlaczego, super, aczkolwiek po tych 3/4 w sumie chciałbym coś wiedzieć więcej, a nie tylko, że maszerują, zmieniają się im widoki i jest ich coraz mniej. I jak ją tu ocenić? Biorąc plusy i minusy wychodzi mi remis, zero, czyli średniak, aczkolwiek przyszła mi jeszcze jedna myśl na koniec. Taka książka "Władcy much" określono mianem bodaj najsmutniejszej w historii, gdyż głównymi bohaterami są dzieci, w których budzą się zwierzęce instynkty. Dla mnie dzieci, do których się strzela, a które same się na to godzą, to w sumie smutniejsza, przerażajaca, poruszająca i bardziej kontrowersyjna historia. Koniec.
Pierwotnie i jak zawsze ostatnimi czasy szukałem w sumie wśród powieści Kinga "Christine", ale jakoś nie mogę nigdzie na tę książkę trafić. Jak już mi się napatoczy, to pewnie stracę ochotę, by ją przeczytać. Ale do brzegu. Zaciekawiło mnie to jak można osadzić książkę podczas biegu i że tym co ma trzymać czytelnika nad lekturą będzie w sumie... relacja z biegu. Ok,...
więcej mniej Pokaż mimo to2021
Góry na opak
Mam! Haha! Co za świetne uczucie, (w XXI wieku!) jarać się tym, że zdobylo się książkę, której już nie ma w oficjalnych księgarniach internetowych, jedynie na olxie, gdzie bywa nietania. Takie pozycje, bez względu na końcową ocenę czytelnika, warto mieć na półce. A ocena jak w przypadku wszystkich książek o górach, które czytałem, niska po prostu być nie może. Za każdym razem jestem pod wrażeniem, że każda z tych książek wnosi coś innego i nowego do ogródka. Tym razem są to wywiady z żonami czy braćmi, tych którzy zginęli w górach, jak i co ciekawe, bliskimi tych, którzy wciąż żyją i się wspinają. Pierwsze co rzuca się w oczy i to dosłownie, to strasznie jasny kolor czcionki pytań. Nie noszę okularów, wzrok swój mimo 32 lat oceniam na dobry, ale coś czuję, że pozostali będą musieli zmrużyć oczy lub zbliżyć lekturę do siebie. Szczegół, ale jakże jasny, za jasny moim zdaniem. Dalej formułowanie pytań i dobrych wywiadów do książki. Od początku wiadomo, jak przeczytamy z tyłu, kim jest autorka, że nie jest dziennikarką i to bardzo widać. Poziom niektórych pytań jest wręcz licealny czy gimnazjalny, podobnie, z ciągiem wywiadu, czyli reagowaniem na odpowiedzi. Ale z drugiej strony, ona nikogi nie udaje, jest kim jest i takie zadawała pytania, bardzo proste i trzeba też docenić szczerość w tej formie. Choć nie rozumiem za bardzo po co wrzucono tu wywiad z synem Kukuczki, który nie potrafił odpowiedzieć na większość pytań, gdyż najzwyczajniej w świecie nie znał i nie pamiątał ojca, a autorka dalej go oto pytała. Ale... poza tym siłą tej książki są rozmówcy, ich wypowiedzi jak i sam pomysł na książkę. Miejscami chwyta za serce, ale też podnosi na duchu. I starsi i młodsi wiekowo bohaterowie, tu nie ma podziału, od każdej niemal postaci dowiedziałem się czegoś interesującego. Np. nigdy nie zastanawiałem się, że Tybet to kraina gdzie nic nie rośnie, więc nie ma jak palić zwłok podczas pogrzebu i, zakopać też się nie da, bo tu nie ma gleby, więc ciała się ćwiartuje i rzuca ptakom. Albo, że Polacy są tak mocno religijni, że gdy dowiedzieli się o zasypaniu przez lawinę ich ukochanego, przywieźli ziemię z Polski i rozsypując w miejscu tragedii, zrobili mu symboliczny pogrzeb. Po tej książce też chce czym prędzej wysłać żonę na prawo jazdy, bo właśnie uświadomiła mi to jedna z bohaterek, że gdyby mnie zabrakło, zostawiam moją żonę w dość patowym położeniu. I myślę, co jest chyba najlepszym podsumowaniem tej książki, że chcę sięgnąć po drugą część, więc tak źle chyba nie było.
Góry na opak
Mam! Haha! Co za świetne uczucie, (w XXI wieku!) jarać się tym, że zdobylo się książkę, której już nie ma w oficjalnych księgarniach internetowych, jedynie na olxie, gdzie bywa nietania. Takie pozycje, bez względu na końcową ocenę czytelnika, warto mieć na półce. A ocena jak w przypadku wszystkich książek o górach, które czytałem, niska po prostu być nie może....
2021
Mała książka i pod względem ilości stron, jak i wizualnej wielkości. Rozmiarowo trochę jak czytanka dla najmłodszych, swoją drogą przypomniałem właśnie sobie, że poprzednia książka Tochmana też wyglądała nietypowo, mowa o Eli, Eli, która na pierwszy rzut oka wydawała się albumem ze zdjęciami. Niech jednak was nie zmyli książka po okładce. I Eli i Eli i Kontener choć obojętnościowo niewielkie, to drzemie w nich Wielka moc. Zupełnie jakby Tochman odrzucił cała ceregiele związane ze wstępem, rozwinięciem, itd. Tu od razu dostajemy mięso. Od razu konkret. Lubię go za to. Wie że możnaby napisać te książki dwa, trzy razy dłuższe, tylko po co? Zupełnie jak Smarzowski wyrzucający ze swoich obrazów niepotrzebne kadry. Zostaje tylko to, co chce nam przekazać bez didaskali i marginesów. Ok, jest wstęp o wojnie w Syrii, ale zajmuje 2-3 strony... stroniczki właściwie i dowiedziałem się z nich więcej, niż jakiegokolwiek innego źródła. Tochman nie płacze jak nauczyciel, któremu z 45 minut dyrektor zabrał 10 i on teraz nie wie jak wyrobić się z materiałem, dla niego krótka forma to atut. On bierze Ciebie za gębę i nie puszcza, bo wie że może, przy dajmy na to 300 stronach nie jestem pewien czy by też tak mocno wyszło. Świetna okładka, która raz rzuca się w oczy z daleka (ja wypatrzyłem ją wśród wielu książek polecanych przez lokalną bibliotekę na dużym stole), dwa dobrze się do niej wraca, ogląda ponownie, próbując dostrzec coś nowego za każdym razem. Super. I treść. Tochman ma rację, nas Europejczyków nie obchodzi to co dzieje się na przykład w Syrii. To daleko, ich cyrk, ich małpy. Gdyby powstał 12 odcinkowy serial o tej tematyce, pewnie bym nie obejrzał, ale godziny dokument już tak, książkę nawet nagrodzoną i chwaloną, ale dwutomową nie bardzo, a taką zgrabną czemu nie. Jeżeli zależało, by ktoś nie z kręgu zainteresowanych sięgną po taką pozycję, to ta sztuka udała mu się doskonale. Swoją drogą, my wiemy, że tam giną ludzie , głodują, że bieda, że uciekają, ale dokąd, czym to przypłacają i jak wygląda taki obóz od środka, który rozrasta się bez kontroli i już jest 4 największym miastem Jordanii, nie wiemy, a zapewniam, że warto poznać to na własnej skórze. Miejscami włos się jeży!
Mała książka i pod względem ilości stron, jak i wizualnej wielkości. Rozmiarowo trochę jak czytanka dla najmłodszych, swoją drogą przypomniałem właśnie sobie, że poprzednia książka Tochmana też wyglądała nietypowo, mowa o Eli, Eli, która na pierwszy rzut oka wydawała się albumem ze zdjęciami. Niech jednak was nie zmyli książka po okładce. I Eli i Eli i Kontener choć...
więcej mniej Pokaż mimo toO tym, że Szczygieł wybitnym reportażystą jest, wiadomo nie od dziś, że jego najbardziej autorską wizytówką jest Gottland, również, i że to dziś największy specjalista od naszych południowych sąsiadach, Czechach, to też wie każdy szanujący się czytelnik. Dlatego trochę się bałem zderzenia z tą klasyką. Czułem się trochę jakbym pierwszy raz miał zasiąść do Dostojewskiego czy "Mistrza i Małgorzaty". Trochę obawiałem się, że albo będzie zbyt politycznie, zbyt historycznie, i nie znając wielu kontekstów po prostu nie będę czuł radości tudzież wielkości tej książki, o której tyle słyszałem. Albo że zwyczajnie jestem za młody, by tę książkę do końca zrozumieć. Fakt, nie wszystko załapałem, ale kurczę, rozdział o pomniku Stalina w Pradze, perypetiach jego powstania, usunięcia i ludzi z nim związanych i ten o niezwykłym mieście Zlin - gigant branży obuwniczej na cały świat, który zbudował miasta dla swojej fabryki - to nie boję użyć się tego słowa, absolutne mistrzostwo świata! Czytasz i nie wierzysz, że u naszych sąsiadów tak ciekawe rzeczy się działy. Po tej książce wierzę, że nawet reportaż z Uzbekistanu wciągnie mnie bez reszty, pod warunkiem, że będzie równie dobry. Wielka książka, która faktycznie staje się wielka również dla Ciebie - bezcenne!
O tym, że Szczygieł wybitnym reportażystą jest, wiadomo nie od dziś, że jego najbardziej autorską wizytówką jest Gottland, również, i że to dziś największy specjalista od naszych południowych sąsiadach, Czechach, to też wie każdy szanujący się czytelnik. Dlatego trochę się bałem zderzenia z tą klasyką. Czułem się trochę jakbym pierwszy raz miał zasiąść do Dostojewskiego czy...
więcej mniej Pokaż mimo toMiałem czytać co innego, ale że przed świętami Bożego Narodzenia szukałem ciekawych przepisów w swoich książkach kucharskich (niewiele tam znalazłem), przypomniałem sobie o wielgachnej księdze jaką kiedyś udało mi się kupić z drugiej ręki w bardzo przystępnej cenie (polecam w ogóle kupowanie książek przez olx). Owa księga to właśnie "Polak NieNażarty". Znalazłem tam przepis na świąteczne śledzie po kujawsku i tak na szybko przeglądając ją przed świętami zauważyłem kilka innych ciekawych potraw do zrobienia w domu, ale i sporo tekstu. Prawdopodobne, gdyby nie poszukiwania śledzi, książka kolejne miesiące i lata przeleżałaby w kolejce do czytania. A jest to baaaardzo wartościowa pozycja i jest co czytać! Książki o jedzeniu dzielą się na kucharskie z samymi przepisami, no może z jeszcze ewentualnym wstępem literackim i te bardziej literackie, gdzie przepisów za wiele nie ma, ale jest co czytać o pochodzeniu, historii, lokalności, produkcji czy przygotowywaniu jedzenia (np. "Świat od kuchni" Anthony Bourdain, "O dobrym jedzeniu" Agaty Michalak, "Gastrobanda" Jakuba Milszewskiego i Kamila Sadkowskiego). Natomiast "Polak NieNażarty" to bodaj pierwsza tego typu książka, książka środka. Siadasz wieczorem i czytasz jak najlepszy kryminał, wciąga bardzo, a co któraś strona przepisy, ale nieprzypadkowe. Jak jest rozdział o Wielkopolsce, to jest przepis na modrą kapustę, mieszkam od lat 6 w Toruniu, a nie znałem śledzi Kujawskich, a jak góry to oscypki i nieoczywiste przepisy co można z nimi zrobić. Polacy kochają grilla, jest masa statystyk czego i ile jemy i do tego przepisy takie, że już nie mogę się doczekać, by otworzyć sezon grillowy. Co ważne, przepisy są mało skomplikowane i w czasach, gdy jest moda na każdą kuchnię, tylko nie polską, taki bogaty zbiór naszej kuchni to skarb! Niech świadczy o tym fakt, że jest to pierwsza książka yyyy... "kucharska"? gdzie po przeczytaniu wziąłem się od razu za gotowanie. Zaznaczyłem sobie co mogę zrobić teraz, w okresie zimowym i działam, ju zrobiłem z 6-7 przepisów i chce więcej. To wielka księga, do której będę wracał. Kurczę, już wracam, a przeczytałem ją miesiąc temu.
Miałem czytać co innego, ale że przed świętami Bożego Narodzenia szukałem ciekawych przepisów w swoich książkach kucharskich (niewiele tam znalazłem), przypomniałem sobie o wielgachnej księdze jaką kiedyś udało mi się kupić z drugiej ręki w bardzo przystępnej cenie (polecam w ogóle kupowanie książek przez olx). Owa księga to właśnie "Polak NieNażarty". Znalazłem tam przepis...
więcej mniej Pokaż mimo to
Znów książka i znów o górach. Czy one się chociaż czymś różnią, pyta żona. Co jest też dla mnie zaskakujące, ale tak. Tym razem wywiad z pierwszymi zdobywcami Mount Everest zimą. Wywiad do książki, nie do gazety, więc długi sporo tu rzeczy ciekawych i mniej ciekawych, jak to w długich dyskusjach. (co ciekawe rozmowa w pewnym momencie się urywa, by po kilku miesiącach wrócić i być kontynuowana).
Albo Pan Cichy i Wielicki, to bardzo dobrzy rozmówcy albo całość była dobrze przeredagowana. Czasami aż trudno uwierzyć, że takie przemyślane odpowiedzi padały. Ja bym musiał zabrać te pytania jako zadanie domowe na weekend, to może wtedy bym coś podobnego wymyślił. Zakowski nie ukrywa, że specem nie jest, na czym my czytelnicy zyskujeny, bo w końcu wytłumaczone jest np co to są raki. W każdej innej górskiej pozycji o nich, ale też o grani musiałem googlować, by dowiedzieć się co to jest.
Bardzo dobre są też takie bardzo przyziemne pytania o kupę na wysokości powyżej 6 tysięcy metrów. Swoją drogą bardzo rzeczową odpowiedź otrzymał Żakowski.
Cóż, mimo iż ładnych parę lat minęło od wydania tej książki, to dziś, w 2020 roku czytało ją się ze sporą satysfakcją
Znów książka i znów o górach. Czy one się chociaż czymś różnią, pyta żona. Co jest też dla mnie zaskakujące, ale tak. Tym razem wywiad z pierwszymi zdobywcami Mount Everest zimą. Wywiad do książki, nie do gazety, więc długi sporo tu rzeczy ciekawych i mniej ciekawych, jak to w długich dyskusjach. (co ciekawe rozmowa w pewnym momencie się urywa, by po kilku miesiącach wrócić...
więcej mniej Pokaż mimo toKiedyś dostałem od żony w prezencie znakomitą książkę zatytułowaną po prostu "Kawa" Iki Graboń i od tego momentu wpadłem w świat kawy bez reszty. Tym razem dostałem "Korek czy zakrętka" i ponownie żona mówi do mnie - "Kiedyś złapałeś bakcyla na kawę, to może po przeczytaniu tej książki będziemy pili dobre wino wieczorami". I tu pojawia się główny problem(?), zarzut(?), rozczarowanie(?) tej jakże ciekawej i świetnie się czytającej książki. Otóż po lekturze, wiem jakie kieliszki mieć w domu albo chociaż jeden uniwersalny, wiem skąd tak wysoka cena szampana, że naprawdę gdzieś na świecie jest kraina o nazwie Szampania, z jakich winogron robi się czerwone, białe i różowe wina czy że wina półsłodkie czy półwytrawne to półśrodki, więc lepiej ich unikać. Ok, ale jutro idąc do sklepu i stojąc przed półkami z winem nadal nie wiem od czego zacząć? Ok, wiem, że francuskie niby kwaśne i drogie, ale tylko dlatego, że nie potrafimy ich użyć, więc dajmy na to włoskie, hiszpańskie, chilijskie stoją przede mną. Wytrawne dajmy na to i co dalej? Nadal będę błądził, może mniej ale jednak. Mając budżet można szukać tych słynnych typu pinoty czy reslingi reńskie albo pójść do specjalnego sklepu z winami i tam dopytać o radę (pada nawet taka sugestia przez autora), ale ta książka miała pomóc zrobić ten pierwszy krok, a ja mam wrażenie, że kolejne już znam. Od tego czym otworzyć, w czym podać, w jakiej temperaturze, do czego, jak dużo mogę go wypić i jak długo może stać po otwarciu... tylko w sklepie, a tym bardziej zaraz po, nadal nie wiem czy niosę w torbie wino dobre czy przeciętne. Parę razy pada zdanie, że są bardzo dobre wina za kilkadziesiąt zł, czyli lekko powyżej 20 czy 30, ale nie padają nazwy. Cóż, jakoś sobie poradzę, bo chęci po lekturze są i to chyba najważniejsze.
Kiedyś dostałem od żony w prezencie znakomitą książkę zatytułowaną po prostu "Kawa" Iki Graboń i od tego momentu wpadłem w świat kawy bez reszty. Tym razem dostałem "Korek czy zakrętka" i ponownie żona mówi do mnie - "Kiedyś złapałeś bakcyla na kawę, to może po przeczytaniu tej książki będziemy pili dobre wino wieczorami". I tu pojawia się główny problem(?), zarzut(?),...
więcej mniej Pokaż mimo toMiłoszewski jak zawsze daje powody do chwalenia. Już raz wyszedł z ram kryminału z Szackim i wyszło to z dobrym skutkiem (Bezcenny). A jak tym razem? Pod względem językowym, jest najwyższych lotów pozycja. Już od pierwszych stron miałem tak, że coś czytam i za chwilę cofam się, by raz jeszcze przeczytać to zdanie. Tak mam tylko w dwóch przypadkach, gdy zdanie wyjątkowo mi się podoba lub żeby jeszcze raz prześledzić na spokojnie akcję książki, by się nie pogubić. W "Jak zawsze" chodziło o ten pierwszy przypadek, gdyż fabuła nie jest zbyt skomplikowana, także nie zaliczyłbym tej książki do grona trudnych. Miłoszewski dobrym pisarzem jest, to nie ulega wątpliwości, ale co z samą historią? Wciąga od razu i co ważne autor nie poszedł na łatwiznę w wysłaniu bohaterów w przeszłość. Kto przeczyta będzie wiedział o co chodzi. Jedynie wątku politycznego nie kupiłem z Unią itd, ale to może przez moją apolityczność, ale wydawało mi się to bardzo nudne. Poza tym nie znam czasów Gierka z autopsji, więc być może moi rodzice bardziej wczuliby się w te wątki. Jest zabawnie, są momenty które czytasz z niecierpliwością jak obstawiony przez Ludwika mecz piłki nożnej czy przekroczenie granic Warszawy. Doceniam też bardzo finał tej opowieści, gdzie również autor nie wybrał najłatwiejszej drogi i dobrze. I te krążące przez całą książkę pytanie, co Ty byś zrobił na ich miejscu, gdybyś mógł przeżyć swoje życie raz jeszcze? Zastanawiałem się nad tym na początku książki, w jej trakcie i na końcu, kurczę udało Ci się to Zygmuncie.
Miłoszewski jak zawsze daje powody do chwalenia. Już raz wyszedł z ram kryminału z Szackim i wyszło to z dobrym skutkiem (Bezcenny). A jak tym razem? Pod względem językowym, jest najwyższych lotów pozycja. Już od pierwszych stron miałem tak, że coś czytam i za chwilę cofam się, by raz jeszcze przeczytać to zdanie. Tak mam tylko w dwóch przypadkach, gdy zdanie wyjątkowo mi...
więcej mniej Pokaż mimo toLubię podróże, ale raczej te małe, niż duże. Takie po okolicy, jednodniowe wycieczki, a jadąc do Krakowa czy Wrocławia szukam co tam można zobaczyć poza smokiem czy Iglicą, a najlepiej rzeczy, których nie ma w przewodnikach. Tam gdzie nie ma tłumów, jak półwysep helski w marcu. Boczne drogi czasami prowadzą nas w niesamowite miejsca, jak na przykład moje małe/wielkie odkrycie, czyli Starogród niedaleko Torunia. Idąc tym tropem wpadłem przypadkiem jak to zazwyczaj bywa na "Hajstry. Krajobraz bocznych dróg". Przeczytałem tytuł, obejrzałem okładkę, gdzieś usłyszałem opinie, że trzeba koniecznie przeczytać, kupiłem, przeczytałem opis z tyłu i uważałem, że nadajemy z Robińskim na tych samych falach. Że to książka stworzona dla mnie. Zacząłem czytać. Pierwszy rozdział dosłownie połknąłem, drugi tak samo, aż żałowałem, że trzeba iść spać, bo chciałem wciągnąć też trzeci. Jakie to jest dobre pomyślałem! Zamarzyłem 30 sierpnia o zimie, gdy opisywał na początku śledzenie śladów zamarzniętych na śniegu. Ja chciałem tam być, też to zobaczyć, a w tej książce zdjęć przecież jak na lekarstwo, działa nasza wyobraźnia karmiona świetnym opisem terenu przez autora. To książka, która spowoduje, że ten kto siedzi na codzień w domu wyjdzie z niego, że złapie bakcyla podróży. W końcu trzeci rozdział. I kolejne marzenie - noc pod namiotem na pustyni w Polsce! Czad! Tak byłem ciekaw kolejnych działów i wtedy stało się to czego się obawiałem. 4 rozdział już nie ma tej mocy, która ruszyłaby kanapowca z fotela. Jeden z kolejnych nawet nie do końca wiem o czym był i po co powstał. Książka, którą chłonnąłem jak gąbka, nagle zmieniła się w coś co trzeba dokończyć. Co prawda 5 rozdział jeszcze trochę nawiązuje do pierwszych i ponownie ma momenty, że czytam z zaciekawieniem, ale dwa ostatnie znów nudzą. Wnioski - bardzo nierówna książka, która jednak w połowie czy nawet lekko ponad połowie robi piorunujące wrażenie. W końcu nie codzień człowiek dowiaduje się o istnieniu czarnego bociana w Polsce, który, o dziwo niczym wilk, wcale rzadkim zwierzęciem w naszym kraju nie jest.
Lubię podróże, ale raczej te małe, niż duże. Takie po okolicy, jednodniowe wycieczki, a jadąc do Krakowa czy Wrocławia szukam co tam można zobaczyć poza smokiem czy Iglicą, a najlepiej rzeczy, których nie ma w przewodnikach. Tam gdzie nie ma tłumów, jak półwysep helski w marcu. Boczne drogi czasami prowadzą nas w niesamowite miejsca, jak na przykład moje małe/wielkie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Najkrótsze podsumowanie tej książki jest takie, że po jej lekturze, pierwsze co chciałem, to wizyta w bibliotece i wypożyczenie minimum dwóch losowo wybranych tomów wierszy Wisławy Szymborskiej. Ale wcale nie dlatego, że oczarowały mnie fragmenty, tudzież całe wiersze, których nie brakuje w tej książce. Paradoksalnie one, a szczególnie ich analiza przez Michała Rusinka są najsłabszymi elementami tej książki. Urzeka natomiast sama Szymborska jako osoba i forma tej książki i tym razem brawa dla Rusinka. Bo poza nieudaną lekcją języka polskiego z interpretacji wiersza mam wrażenie reszta tutaj zagrała. Nie jest to biografia, gdzie zaczynamy od narodzin, dzieciństwa itd. Tutaj nie ma chronologii. To bardziej coś na kształt luźno zebranych przemyśleń o Wisławie. Prawdę mówiąc można niemal otworzyć na 33 stronie i zacząć czytanie, a potem 72 i 102 i też będzie dobrze. To zupełnie jak z tomikami wierszy. Ktoś je ułożył tak, a nie inaczej, ale możemy najpierw przeczytać 5, a potem 15 wiersz i nic strasznego się nie stanie. Dlatego pod tym względem uważam ją za kwintesencję książki na lato. Przyjemna, lekka, bez jakichkolwiek zobowiązań. Można przeczytać dwa akapity i bez bólu zamknąć książkę, bo wątek o tym, że Wisława zamawia pizze dla zaproszonych gości jest już zamknięty. To trochę taki karton, gdzie każdy mógł coś o niej napisać i wrzucić do tego kartonu karteczkę ze wspomnieniem. My teraz losujemy i odczytujemy. Świetne to jest. Chronologia jest tylko zachowana przy opowieściach o wyjazdach zagranicznych. Sporo ich było i tutaj wszystko jest już po bożemu, od a do z. Odniosłem wrażenie, że w Izraelu i Włoszech, to śmiało tylko papież był wtedy popularniejszy, a może nawet na równi byli. Aha i jeszcze jedna rzecz która mnie zdziwiła. O tym, że WS lubi robić zdjęcia przy tablicach z dziwnymi nazwami miejscowości wiedziałem od dawna, ale zaskakujące dla mnie przynajmniej jest to jak mało o tym jest w tej książce. Na koniec dwa świetne cytaty:
Nie pamiętała o urodzinach czy imieninach, nieprzywiązywała do nich wagi. "Wolę w miłości rocznice nieokragłe, do obchodzenia co dzień" i ta zasada obowiązywała także w relacjach z przyjaciółmi.
"Szymborska nie uważa, że musi mieć zadanie na każdy temat. Pytana, nie boi się odpowiedzieć, że czegoś nie wie, na czymś się nie zna"
Kurczę miało być krótko, ale prawie tak dobrze mi się to pisało, co czytało tę książkę. Nietuzinkowa pozycja trzeba przyznać
Najkrótsze podsumowanie tej książki jest takie, że po jej lekturze, pierwsze co chciałem, to wizyta w bibliotece i wypożyczenie minimum dwóch losowo wybranych tomów wierszy Wisławy Szymborskiej. Ale wcale nie dlatego, że oczarowały mnie fragmenty, tudzież całe wiersze, których nie brakuje w tej książce. Paradoksalnie one, a szczególnie ich analiza przez Michała Rusinka są...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zawsze nie lubiłem wymądrzania się i strasznego ąę w recenzjach tego Pana. Miejscami odpływał w nich jak profesor filozofi na wykładzie. Żurawiecki był do tej pory kwintesencją jakim recenzentem nie chciałbym zostać. Omijałem go, aż tu nagle na kiermaszu natrafiłem na jego książkę. Cena jak za darmo, więc kupiłem. Mówię sobie, sprawdzę i tu zaskoczenie niepełne, ale jednak. To jest napisane po ludzku, normalnym językiem, czyli zupełne przeciwieństwo jego recenzji, gdzie miejscami nie wiedziałem czy jest ona w końcu pozytywna czy negatywna. Historia może i nienajciekawsza, ale językowych jest tu kilka perełek, np:
Gdzie pracujesz
A czy to ważne, gdzie się produkuje fikcję?
Albo
Rodziców trzeba zabić zawczasu. Inaczej będą Cię prześladować do końca życia.
Ma cytaty, ma momenty i co najważniejsze przekonał mnie nieco do Żurawieckiego. Tylko czy sięgnę po jeszcze coś tego autora, skoro chociażby przy ostatnich "Nieobecnych" widnieje sporo komentarzy typu najgorsza książka jaką w życiu przeczytałem? Raczej nie, życie jest zbyt krótkie, by czytać co popadnie.
Zawsze nie lubiłem wymądrzania się i strasznego ąę w recenzjach tego Pana. Miejscami odpływał w nich jak profesor filozofi na wykładzie. Żurawiecki był do tej pory kwintesencją jakim recenzentem nie chciałbym zostać. Omijałem go, aż tu nagle na kiermaszu natrafiłem na jego książkę. Cena jak za darmo, więc kupiłem. Mówię sobie, sprawdzę i tu zaskoczenie niepełne, ale jednak....
więcej mniej Pokaż mimo to
Do książek o jedzeniu mam słabość, szczególnie gdy nie są to typowe kucharskie z przepisami. Chodzi mi o pozycje, gdzie o jedzeniu pisze się całe rozdziały, o tym, co jak smakuje, skąd pochodzi, jak się produkuje itd. Zazwyczaj każda taka książka coś we mnie pozostawia i zmienia moje podejście do jedzenia, do produktu. Ta uświadomiła mnie że każda, absolutnie każda mąka kupiona w sklepie ma pełno chemicznych dodatków nazwanych korektorami młynarskimi, że nie trzeba wcale schylać się po zagraniczne sery, skoro sami robimy równie dobre jak nie lepsze (np. ogólnie dostępny szafir, bursztyn czy koryciński, które już są na mojej liście zakupów, nie wspominając o perełkach z agroturystyk). Albo że szparagi białe i zielone to dokładnie to samo warzywo, tylko inaczej uprawiane (białe w ziemi, a zielone na słońcu). Albo to że słodka kukurydza to dość nowy produkt na naszym rynku czy fakt, że w PRL-u jadło się u nas dwa razy więcej wołowiny, niż drobiu. Dziś jest zupełnie odwrotnie. Albo to że banki roślin dają za darmo nasiona zapomnianych odmian zbóż, ale w rzeczywistości trzeba od 4 do 5 lat by zasiać cały hektar takim zbożem. O melonach i arbuzach rosnących w Polsce nie wspomnę (dla mnie to był lekki szok). Mógłbym tak jeszcze wymieniać i wymieniać. Sporo tego, co tylko dobrze świadczy o książce, rozmówcach i zebranym materiale źródłowym, ale jedna rzecz mnie zastanawia najmocniej - dlaczego w książce o dobrym jedzeniu, w której mowa o serach, warzywach, mięsie co drugi bohater jest z Warmii lub jego historia zahacza o ten region. Pochodzę z Olsztyna, więc teoretycznie powinien się cieszyć, że przy następnej wizycie w domu rodzinnym mam gdzie kupić tytułowe "dobre jedzenie", ale wydaje mi się to dość podejrzane. Warmia to raczej zapomniana kraina, nawet przez samych ich mieszkańców. Dlaczego nie poniosło Agaty Michalak na Kaszuby, Podlasie, okolice Zielonej Góry czy innych bardziej rozpoznawalnych regionów kulinarnych w Polsce? To trochę tak jakby książkę o kopalniach węgla w Polsce oprzeć na Koninie. Pierwsza myśl była taka, że ona musi być jakoś związana z tym regionem, ale wyczytałem, że mieszka w Warszawie, tam też się urodziła, a studiowała w Berlinie. Żadnego punktu zaczepienia. Ale po chwili pomyślałem, po co na siłę szukać problemu, gdzie go nie ma. Napisała co chciała, a dla mnie chyba lepiej, że stary młyn w którym robi się mąkę jak przed wiekami jest zaledwie oddalony od rodzinego Olsztyna o 30 km, tuż obok zamku w Reszlu. Już jest pretekst bym się tam pojawić i większą szansa na zakup mąki czy kaszy, a niżeli takie miejsce byłoby dajmy na to pod Oławą.
P. S. Co rozdział przyklejałem karteczki, a to z nazwą wędzarni, a to rodzajem sera, który trzeba kupić, a na końcu okazało się, że jest coś w rodzaju bibliografi ze wszystkimi produktami i miejscami opisanymi w książce, także nie musicie wysilać się z karteczkami :P
Do książek o jedzeniu mam słabość, szczególnie gdy nie są to typowe kucharskie z przepisami. Chodzi mi o pozycje, gdzie o jedzeniu pisze się całe rozdziały, o tym, co jak smakuje, skąd pochodzi, jak się produkuje itd. Zazwyczaj każda taka książka coś we mnie pozostawia i zmienia moje podejście do jedzenia, do produktu. Ta uświadomiła mnie że każda, absolutnie każda mąka...
więcej mniej Pokaż mimo to
Tak naprawdę słuchając ostatnio TOK FM natrafiłem na audycję o śnie pt. "Jak spać, żeby być wyspanym" z 29.02.2019 (do odnalezienia w sieci i aplikacji), gdzie przez 45 minut dowiedziałem się więcej, niż z całej tej książki :-/
Dobra okładka, chwytliwy tytuł, to jak widać nie wszystko. Miałem cały czas wrażenie, że co 10 - 20 stron czytam to samo co poprzednio, tak jakby nie było materiału nawet na tak niewielką książkę. Kilka ciekawych rzeczy jakie znalazłem w tej pozycji śmiało można znaleźć w niejednym artykule, także chyba strata czasu.
Tak naprawdę słuchając ostatnio TOK FM natrafiłem na audycję o śnie pt. "Jak spać, żeby być wyspanym" z 29.02.2019 (do odnalezienia w sieci i aplikacji), gdzie przez 45 minut dowiedziałem się więcej, niż z całej tej książki :-/
Dobra okładka, chwytliwy tytuł, to jak widać nie wszystko. Miałem cały czas wrażenie, że co 10 - 20 stron czytam to samo co poprzednio, tak jakby...
Przejrzenie książki, czyli przeczytanie poza przepisami najciekawszych faktów zajmuje dosłownie chwilę. Powodem jest pewnie również fakt, że większość informacji zebranych w książce jest powszechnie znana, a przynajmniej tak mi się wydaje. Natomiast dla kogoś kto uważa, że kawa nie jest zdrowa, że nie można jeść owoców po godzinie 12 i że wszystkie tłuszcze nam szkodzą, będzie to dobra pozycja, by odświeżyć nieco wiedzę w tym temacie, aczkolwiek książce bliżej do jednej z tych które znaleźć możemy w koszach z dopiskiem po 5 zł, aniżeli pozycją z księgarni.
Przejrzenie książki, czyli przeczytanie poza przepisami najciekawszych faktów zajmuje dosłownie chwilę. Powodem jest pewnie również fakt, że większość informacji zebranych w książce jest powszechnie znana, a przynajmniej tak mi się wydaje. Natomiast dla kogoś kto uważa, że kawa nie jest zdrowa, że nie można jeść owoców po godzinie 12 i że wszystkie tłuszcze nam szkodzą,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zawsze chciałem ją przeczytać. I nie wystraszyło mnie nawet to, że gdyby mi się to udało, byłaby najobszerniejszą książką jaką kiedykolwiek przeczytałem. Po prostu żona wyjechała z dzieckiem do dziadków, ja miałem dużo czasu dla siebie i zamiast trzaskać seriale, powiedziałem sobie, jak nie teraz to kiedy? Poza tym od pierwszych recenzji byłem ciekaw jak wygląda świat w którym zabrakło prądu. Dziś nie ma internetu i wszystko stoi, a co dopiero prąd! Wierzę, może naiwnie, że to książka, za która stoi legendarna już historia, że autor w końcu natrafia na niemającego wiecznie czasu wydawcę i ma jednym, góra dwoma zdaniami zainteresować, by właśnie w jego projekt uwierzył. A więc brzmiało to tak: Niech wyobrazi Pan sobie świat, w którym nagle zabrakło prądu. Kupiony wydawca, kupieni czytelnicy, kupiony i ja. Jak dodam, że wypożyczyłem tę książkę pod koniec lutego i czas czytania przypadł na początek pandemii i zamknięcia nas wszystkich w domach w marcu, to wydźwięk "Blackout" został podkręcony o 120%!
Ludzie pisali, że najlepiej wypadają fragmenty, pokazujące krok po kroku jak świat się zatrzymuje, bo prąd jest potrzebny dosłownie do wszystkiego. Do sikania, jedzenia, leczenia, zakupów, jazdy samochodem, mimo iż nadal mówimy o autach napędzanych zwykłym paliwem. Genialne, a zarazem przerażające jest wystąpienie minister spraw zagranicznych? o ile się nie mylę, która przed grupą ekspertów nakreśla wizję co się stanie z państwem Niemieckim, ale i Europą jak dany stan rzeczy utrzyma się jeszcze przez kilka tygodni. Tak czarnego scenariusza chyba nikt z czytających się nie spodziewał. Mózg rozj*bany! Nawet nie macie pojęcia jak jesteśmy uzależnieni od prądu, nie macie pojęcia!
Ludzie pisali też często, że wątek terroryzmu nie jest już tak dobry jak kreślona katastrofa. Nie zgodzę się. Nie czułem specjalnie podziału książki na dwie. To była spięta całość, którą chciało się czytać mimo obszernego materiału.
Zawsze chciałem ją przeczytać. I nie wystraszyło mnie nawet to, że gdyby mi się to udało, byłaby najobszerniejszą książką jaką kiedykolwiek przeczytałem. Po prostu żona wyjechała z dzieckiem do dziadków, ja miałem dużo czasu dla siebie i zamiast trzaskać seriale, powiedziałem sobie, jak nie teraz to kiedy? Poza tym od pierwszych recenzji byłem ciekaw jak wygląda świat w...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Dziwne jak zamiłowanie do tego typu zachcianek blednie z wiekiem, dokładnie wtedy gdy można zacząć je spełniać - o zabawą zarostem, np. by jeden policzek ogolić, a drugiego już nie"
Byłem pewien, że będzie zabawnie, a to dość poważna książka.
"Dziwne jak zamiłowanie do tego typu zachcianek blednie z wiekiem, dokładnie wtedy gdy można zacząć je spełniać - o zabawą zarostem, np. by jeden policzek ogolić, a drugiego już nie"
Pokaż mimo toByłem pewien, że będzie zabawnie, a to dość poważna książka.