rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

"Dziwne jak zamiłowanie do tego typu zachcianek blednie z wiekiem, dokładnie wtedy gdy można zacząć je spełniać - o zabawą zarostem, np. by jeden policzek ogolić, a drugiego już nie"

Byłem pewien, że będzie zabawnie, a to dość poważna książka.

"Dziwne jak zamiłowanie do tego typu zachcianek blednie z wiekiem, dokładnie wtedy gdy można zacząć je spełniać - o zabawą zarostem, np. by jeden policzek ogolić, a drugiego już nie"

Byłem pewien, że będzie zabawnie, a to dość poważna książka.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To druga książka, po "Zjadaniu zwierząt" Foera, która jest częścią mojego osobistego maratonu książkowego najkrócej mówiąc o jedzeniu, a ściślej, o mięsie jako takim (w planach jeszcze jest "Na marne" Sapały i "Nieopowiedziana historia mięsa" Kasprzyk-Chevriaux). Zamysł był taki, że po ich przeczytaniu dojdę do wniosku co dalej z moim i mojej rodziny jedzeniem mięsa. Skoro najmocniejsza pozycja, czyli "Zjadanie zwierzęt" nie spowodowała, że przeszedłem na wegetarianizm czy weganizm, to co mogą pozostałe pozycje ze mną zrobić. Okazuje si, że sporo. Akurat "Czyste mięso" poszerza bardzo horyzonty. To zupełnie jak interesowanie się blackoutem czy morsowaniem zanim to stało się modne. To jak jedzenie chaczapuri 10 lat temu, ale nawet mimo to, spieszyłem się bardzo z jej przeczytaniem. Książka jest z 2018 roku, a strzelam, że już wielu kwestiach jest nieaktualna. W tej branży okazuje się, że działa nie tylko jedna firma (o której dowiadujemy się na początku książki i byłem przekonany, że jej tropem będziemy szli do końca lektury), a cały tuzin! Jest tego tyle, że z czasem można się pogubić kto, co, gdzie i jak. Jednak niemal w każdej z nich znajduje się ciekawa i zabawna opowieść o tym jak transportowano pierwsze próbki na degustację czy pokaz - absolutnie niewiarygodne historie! Jakbym zobaczył je w jakimś filmie, pomyślałbym, że scenarzysta popłynął.

"Gdy w XIX wieku nafta zastąpiła olej wielorybi jako główne paliwo naszych lamp, łatwiejsza stała się troska o wieloryby. Podobnie gdy wynaleziono samochody, nasze spojrzenie na konie stało się znacznie bardziej sentymentalne"

W książce wielokrotnie pada pytanie czy jak "czyste mięso" pojawi się w sklepach, to czy ludzie będą chcieli je kupować. Fani nowinek, jak ja, na pewno, ale co z mięsożercami czy nawet weganami? Jak uda się wprowadzić je na masową skalę w konkurencyjej cenie, to czy będzie na to popyt? Na to pytanie nie ma odpowiedzi, są przypuszczenia, teorie, ale chyba jest za wcześnie by coś konkretnego wiedzieć. Za kilka lat powstanie książka, która zapewne będzie już mądrzejsza w tej kwestii. Oby. Ale żeby tak się stało musi nie tylko mięso z probówki pojawić się na sklepowych półkach.

"Książkę kończy maksyma: "Aby coś zmienić, zbuduj nowy model, który stary model uczyni przestarzałym"

To druga książka, po "Zjadaniu zwierząt" Foera, która jest częścią mojego osobistego maratonu książkowego najkrócej mówiąc o jedzeniu, a ściślej, o mięsie jako takim (w planach jeszcze jest "Na marne" Sapały i "Nieopowiedziana historia mięsa" Kasprzyk-Chevriaux). Zamysł był taki, że po ich przeczytaniu dojdę do wniosku co dalej z moim i mojej rodziny jedzeniem mięsa....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gdy pierwszy raz zobaczyłem tę książkę, jeszcze do tego w Biedronce, włos zjeżył mi się na głowie tak samo jak dobrych kilka lat temu usłyszalem, że Titus z Acid Drinkers będzie jurorem w Must Be The Music [sic!]. Pierwsze skojarzenia? Ciekawy tytuł, ale ogólnie, to bez przesady i poszedłem dalej. Potem wpadł mi w ucho świetny numer Mery "Trapowe opowiadanie" i okazało się, że jest to utwór promujący płytę noszącą tytuł taki sam jak książka. Że są to dwa połączone ze sobą światy. Zaintrygowało mnie to, a kilka dni później, żona przyniosła zupełnie przypadkowo książkę z biblioteki. Nie muszę mówić, że pierwszy do niej zasiadłem.

Czyta się lekko, przyjemnie, to jedna z tych pozycji, że możesz w dowolnym momencie wyjść, a potem wrócić do niej, ale nawet niekoniecznie do tego samego fragmentu. Są dłuższe i krótsze przemyślenia o tym co lubi, a czego nie lubi Mery. Za czym i za kim tęskni, jakie ma stanowisko wobec tego, a jakie wobec tamtego. Pisane normalnie, ale też w formie spirali, wierszem. Ogólnie widać tu duży fun i ogromny kredyt zaufania wydawcy. Było ryzyko, ale chyba się opłaciło. Nie każdy wątek jest ciekawy, ale wiesz, że drugi, trzeci lub czwarty już taki będzie. To jak rzut kostką. Nie wiesz co wypadnie, ale wiesz, że prędzej czy później na dobry numer trafisz.

P. S. Trochę się bałem tego pisania wierszem, ponieważ myślałem, że taka będzie cała książka, na szczęście tak nie jest i rozwiewam obawy tych, którzy męczą się czytając pierwsze rozdziały.

Gdy pierwszy raz zobaczyłem tę książkę, jeszcze do tego w Biedronce, włos zjeżył mi się na głowie tak samo jak dobrych kilka lat temu usłyszalem, że Titus z Acid Drinkers będzie jurorem w Must Be The Music [sic!]. Pierwsze skojarzenia? Ciekawy tytuł, ale ogólnie, to bez przesady i poszedłem dalej. Potem wpadł mi w ucho świetny numer Mery "Trapowe opowiadanie" i okazało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po tej książce miałem nie jeść mięsa. Ostatecznie jem je dalej, ale mniej i
nie kupuje już pierwszego z brzegu, wybieram te bez antybiotyków, nie z typowej hodowli przemysłowej.
Jestem ciekawszy wegańskich serów, jajek i całej reszty, sięgnąłem po książkę historia mięsa, by sprawdzić ile jest prawdy, w tym, że musimy jeść mięso, bo niby od wieków są podstawą naszego żywienia, czytam o czystym mięsie, czyli takim z probówki, które powstaje bez bólu i śmierci, przede mną majówka, a jak majowka to grill, wyszedłem ze sklepu z jedną paczką kiełbasek mięsnych, dwoma wegańskimi, kukurydzą, cebulą i dwoma rodzajami sera i to dziś jest sukces między innymi tej książki.

Po tej książce miałem nie jeść mięsa. Ostatecznie jem je dalej, ale mniej i
nie kupuje już pierwszego z brzegu, wybieram te bez antybiotyków, nie z typowej hodowli przemysłowej.
Jestem ciekawszy wegańskich serów, jajek i całej reszty, sięgnąłem po książkę historia mięsa, by sprawdzić ile jest prawdy, w tym, że musimy jeść mięso, bo niby od wieków są podstawą naszego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dużo trafnych spostrzeżeń:
- pory roku których nie widać w Warszawie, bo chodzi się z wnętrza do wnętrza i jest się daleko od przyrody
- dzisiejsi mężczyźni nie postawiliby sami domu, nie wypatroszyliby ryby itd.
- bloku latem jest gorąco jak w piekarniku
- poduszkowce, czyli sąsiadki na poduszkach w oknach
- sos z pomidorów ze śmietaną to samo najlepsze, esencja życia.
- w drodze lubię być sam, robić cokolwiek byle nie gadać o niczym
- spotkania po latach są niezręczne i sztuczne.
- nie lubię niedziel, są dla osób, które kogoś mają. Śniadanie, msza, obiad, nuda. Na studiach, dzień, w którym wiadomo było, że zaraz trzeba będzie się spakować i jechać na dworzec.
- tajemniczy zwrot, "musisz się gdzieś zakręcić", mówili rodzice dzieciom odnośnie pracy
-tradycyjna rodzina, trwała, ale pozbawiona czułości
- najważniejsze rzeczy w życiu, to nie rzeczy
- piątkowy wieczór. Czas, kiedy wszystko wydaje się możliwe. W powietrzu wisi obietnica, jak pierwszego dnia wakacji. W klubie porozmawiać można tylko w toalecie lub na zewnątrz
- jaki jest sens ciągnięcia gości kilkaset km i płacenia fortuny za mazurski hotel, kiedy każde wesele przebiega dokładnie tak samo?

Świetnie się to czytało i chcę więcej! Pozostałe książki autorki dodane do listy.

Dużo trafnych spostrzeżeń:
- pory roku których nie widać w Warszawie, bo chodzi się z wnętrza do wnętrza i jest się daleko od przyrody
- dzisiejsi mężczyźni nie postawiliby sami domu, nie wypatroszyliby ryby itd.
- bloku latem jest gorąco jak w piekarniku
- poduszkowce, czyli sąsiadki na poduszkach w oknach
- sos z pomidorów ze śmietaną to samo najlepsze, esencja życia....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwotnie i jak zawsze ostatnimi czasy szukałem w sumie wśród powieści Kinga "Christine", ale jakoś nie mogę nigdzie na tę książkę trafić. Jak już mi się napatoczy, to pewnie stracę ochotę, by ją przeczytać. Ale do brzegu. Zaciekawiło mnie to jak można osadzić książkę podczas biegu i że tym co ma trzymać czytelnika nad lekturą będzie w sumie... relacja z biegu. Ok, niecodziennego, dość ekwilibrystycznego, ale jednak samego biegu. I ta sztuka Kingowi zadziwiająco się udała. Nie ma nudy... do czasu. Książka jest krótka, ale w pewnym momencie nawet sprawność Kinga, która działa do 3/4 książki zaczyna jednak wymykać się przez palce. No bo ileż możemy wałkować to samo. Strzał, zastanawianie się kto tym razem, ktoś upadł, pierwsze, drugie ostrzeżenie, stary wstawaj, wstał, potem znów i kolejny, znowu strzały. To jak strzelanina w Helikopterze w ogniu, w końcu i ona zaczyna być monotonna. Niestety spowodowało to, że miesiąc po jej przeczytaniu nie pamiętam za nic zakończenia, a przed lekturą właśnie finał i droga do niego wydawały się najciekawsze. Ciekawe i to na plus był za to start książki. Od razu akcja, z grubej rury, bez wstępu i tłumaczenia co dlaczego, super, aczkolwiek po tych 3/4 w sumie chciałbym coś wiedzieć więcej, a nie tylko, że maszerują, zmieniają się im widoki i jest ich coraz mniej. I jak ją tu ocenić? Biorąc plusy i minusy wychodzi mi remis, zero, czyli średniak, aczkolwiek przyszła mi jeszcze jedna myśl na koniec. Taka książka "Władcy much" określono mianem bodaj najsmutniejszej w historii, gdyż głównymi bohaterami są dzieci, w których budzą się zwierzęce instynkty. Dla mnie dzieci, do których się strzela, a które same się na to godzą, to w sumie smutniejsza, przerażajaca, poruszająca i bardziej kontrowersyjna historia. Koniec.

Pierwotnie i jak zawsze ostatnimi czasy szukałem w sumie wśród powieści Kinga "Christine", ale jakoś nie mogę nigdzie na tę książkę trafić. Jak już mi się napatoczy, to pewnie stracę ochotę, by ją przeczytać. Ale do brzegu. Zaciekawiło mnie to jak można osadzić książkę podczas biegu i że tym co ma trzymać czytelnika nad lekturą będzie w sumie... relacja z biegu. Ok,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Góry na opak
Mam! Haha! Co za świetne uczucie, (w XXI wieku!) jarać się tym, że zdobylo się książkę, której już nie ma w oficjalnych księgarniach internetowych, jedynie na olxie, gdzie bywa nietania. Takie pozycje, bez względu na końcową ocenę czytelnika, warto mieć na półce. A ocena jak w przypadku wszystkich książek o górach, które czytałem, niska po prostu być nie może. Za każdym razem jestem pod wrażeniem, że każda z tych książek wnosi coś innego i nowego do ogródka. Tym razem są to wywiady z żonami czy braćmi, tych którzy zginęli w górach, jak i co ciekawe, bliskimi tych, którzy wciąż żyją i się wspinają. Pierwsze co rzuca się w oczy i to dosłownie, to strasznie jasny kolor czcionki pytań. Nie noszę okularów, wzrok swój mimo 32 lat oceniam na dobry, ale coś czuję, że pozostali będą musieli zmrużyć oczy lub zbliżyć lekturę do siebie. Szczegół, ale jakże jasny, za jasny moim zdaniem. Dalej formułowanie pytań i dobrych wywiadów do książki. Od początku wiadomo, jak przeczytamy z tyłu, kim jest autorka, że nie jest dziennikarką i to bardzo widać. Poziom niektórych pytań jest wręcz licealny czy gimnazjalny, podobnie, z ciągiem wywiadu, czyli reagowaniem na odpowiedzi. Ale z drugiej strony, ona nikogi nie udaje, jest kim jest i takie zadawała pytania, bardzo proste i trzeba też docenić szczerość w tej formie. Choć nie rozumiem za bardzo po co wrzucono tu wywiad z synem Kukuczki, który nie potrafił odpowiedzieć na większość pytań, gdyż najzwyczajniej w świecie nie znał i nie pamiątał ojca, a autorka dalej go oto pytała. Ale... poza tym siłą tej książki są rozmówcy, ich wypowiedzi jak i sam pomysł na książkę. Miejscami chwyta za serce, ale też podnosi na duchu. I starsi i młodsi wiekowo bohaterowie, tu nie ma podziału, od każdej niemal postaci dowiedziałem się czegoś interesującego. Np. nigdy nie zastanawiałem się, że Tybet to kraina gdzie nic nie rośnie, więc nie ma jak palić zwłok podczas pogrzebu i, zakopać też się nie da, bo tu nie ma gleby, więc ciała się ćwiartuje i rzuca ptakom. Albo, że Polacy są tak mocno religijni, że gdy dowiedzieli się o zasypaniu przez lawinę ich ukochanego, przywieźli ziemię z Polski i rozsypując w miejscu tragedii, zrobili mu symboliczny pogrzeb. Po tej książce też chce czym prędzej wysłać żonę na prawo jazdy, bo właśnie uświadomiła mi to jedna z bohaterek, że gdyby mnie zabrakło, zostawiam moją żonę w dość patowym położeniu. I myślę, co jest chyba najlepszym podsumowaniem tej książki, że chcę sięgnąć po drugą część, więc tak źle chyba nie było.

Góry na opak
Mam! Haha! Co za świetne uczucie, (w XXI wieku!) jarać się tym, że zdobylo się książkę, której już nie ma w oficjalnych księgarniach internetowych, jedynie na olxie, gdzie bywa nietania. Takie pozycje, bez względu na końcową ocenę czytelnika, warto mieć na półce. A ocena jak w przypadku wszystkich książek o górach, które czytałem, niska po prostu być nie może....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Kontener Katarzyna Boni, Wojciech Tochman
Ocena 7,2
Kontener Katarzyna Boni, Woj...

Na półkach: , ,

Mała książka i pod względem ilości stron, jak i wizualnej wielkości. Rozmiarowo trochę jak czytanka dla najmłodszych, swoją drogą przypomniałem właśnie sobie, że poprzednia książka Tochmana też wyglądała nietypowo, mowa o Eli, Eli, która na pierwszy rzut oka wydawała się albumem ze zdjęciami. Niech jednak was nie zmyli książka po okładce. I Eli i Eli i Kontener choć obojętnościowo niewielkie, to drzemie w nich Wielka moc. Zupełnie jakby Tochman odrzucił cała ceregiele związane ze wstępem, rozwinięciem, itd. Tu od razu dostajemy mięso. Od razu konkret. Lubię go za to. Wie że możnaby napisać te książki dwa, trzy razy dłuższe, tylko po co? Zupełnie jak Smarzowski wyrzucający ze swoich obrazów niepotrzebne kadry. Zostaje tylko to, co chce nam przekazać bez didaskali i marginesów. Ok, jest wstęp o wojnie w Syrii, ale zajmuje 2-3 strony... stroniczki właściwie i dowiedziałem się z nich więcej, niż jakiegokolwiek innego źródła. Tochman nie płacze jak nauczyciel, któremu z 45 minut dyrektor zabrał 10 i on teraz nie wie jak wyrobić się z materiałem, dla niego krótka forma to atut. On bierze Ciebie za gębę i nie puszcza, bo wie że może, przy dajmy na to 300 stronach nie jestem pewien czy by też tak mocno wyszło. Świetna okładka, która raz rzuca się w oczy z daleka (ja wypatrzyłem ją wśród wielu książek polecanych przez lokalną bibliotekę na dużym stole), dwa dobrze się do niej wraca, ogląda ponownie, próbując dostrzec coś nowego za każdym razem. Super. I treść. Tochman ma rację, nas Europejczyków nie obchodzi to co dzieje się na przykład w Syrii. To daleko, ich cyrk, ich małpy. Gdyby powstał 12 odcinkowy serial o tej tematyce, pewnie bym nie obejrzał, ale godziny dokument już tak, książkę nawet nagrodzoną i chwaloną, ale dwutomową nie bardzo, a taką zgrabną czemu nie. Jeżeli zależało, by ktoś nie z kręgu zainteresowanych sięgną po taką pozycję, to ta sztuka udała mu się doskonale. Swoją drogą, my wiemy, że tam giną ludzie , głodują, że bieda, że uciekają, ale dokąd, czym to przypłacają i jak wygląda taki obóz od środka, który rozrasta się bez kontroli i już jest 4 największym miastem Jordanii, nie wiemy, a zapewniam, że warto poznać to na własnej skórze. Miejscami włos się jeży!

Mała książka i pod względem ilości stron, jak i wizualnej wielkości. Rozmiarowo trochę jak czytanka dla najmłodszych, swoją drogą przypomniałem właśnie sobie, że poprzednia książka Tochmana też wyglądała nietypowo, mowa o Eli, Eli, która na pierwszy rzut oka wydawała się albumem ze zdjęciami. Niech jednak was nie zmyli książka po okładce. I Eli i Eli i Kontener choć...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Rozmowy o Evereście Leszek Cichy, Krzysztof Wielicki, Jacek Żakowski
Ocena 7,1
Rozmowy o Ever... Leszek Cichy, Krzys...

Na półkach: , ,

Znów książka i znów o górach. Czy one się chociaż czymś różnią, pyta żona. Co jest też dla mnie zaskakujące, ale tak. Tym razem wywiad z pierwszymi zdobywcami Mount Everest zimą. Wywiad do książki, nie do gazety, więc długi sporo tu rzeczy ciekawych i mniej ciekawych, jak to w długich dyskusjach. (co ciekawe rozmowa w pewnym momencie się urywa, by po kilku miesiącach wrócić i być kontynuowana).

Albo Pan Cichy i Wielicki, to bardzo dobrzy rozmówcy albo całość była dobrze przeredagowana. Czasami aż trudno uwierzyć, że takie przemyślane odpowiedzi padały. Ja bym musiał zabrać te pytania jako zadanie domowe na weekend, to może wtedy bym coś podobnego wymyślił. Zakowski nie ukrywa, że specem nie jest, na czym my czytelnicy zyskujeny, bo w końcu wytłumaczone jest np co to są raki. W każdej innej górskiej pozycji o nich, ale też o grani musiałem googlować, by dowiedzieć się co to jest.
Bardzo dobre są też takie bardzo przyziemne pytania o kupę na wysokości powyżej 6 tysięcy metrów. Swoją drogą bardzo rzeczową odpowiedź otrzymał Żakowski.

Cóż, mimo iż ładnych parę lat minęło od wydania tej książki, to dziś, w 2020 roku czytało ją się ze sporą satysfakcją

Znów książka i znów o górach. Czy one się chociaż czymś różnią, pyta żona. Co jest też dla mnie zaskakujące, ale tak. Tym razem wywiad z pierwszymi zdobywcami Mount Everest zimą. Wywiad do książki, nie do gazety, więc długi sporo tu rzeczy ciekawych i mniej ciekawych, jak to w długich dyskusjach. (co ciekawe rozmowa w pewnym momencie się urywa, by po kilku miesiącach wrócić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedyś dostałem od żony w prezencie znakomitą książkę zatytułowaną po prostu "Kawa" Iki Graboń i od tego momentu wpadłem w świat kawy bez reszty. Tym razem dostałem "Korek czy zakrętka" i ponownie żona mówi do mnie - "Kiedyś złapałeś bakcyla na kawę, to może po przeczytaniu tej książki będziemy pili dobre wino wieczorami". I tu pojawia się główny problem(?), zarzut(?), rozczarowanie(?) tej jakże ciekawej i świetnie się czytającej książki. Otóż po lekturze, wiem jakie kieliszki mieć w domu albo chociaż jeden uniwersalny, wiem skąd tak wysoka cena szampana, że naprawdę gdzieś na świecie jest kraina o nazwie Szampania, z jakich winogron robi się czerwone, białe i różowe wina czy że wina półsłodkie czy półwytrawne to półśrodki, więc lepiej ich unikać. Ok, ale jutro idąc do sklepu i stojąc przed półkami z winem nadal nie wiem od czego zacząć? Ok, wiem, że francuskie niby kwaśne i drogie, ale tylko dlatego, że nie potrafimy ich użyć, więc dajmy na to włoskie, hiszpańskie, chilijskie stoją przede mną. Wytrawne dajmy na to i co dalej? Nadal będę błądził, może mniej ale jednak. Mając budżet można szukać tych słynnych typu pinoty czy reslingi reńskie albo pójść do specjalnego sklepu z winami i tam dopytać o radę (pada nawet taka sugestia przez autora), ale ta książka miała pomóc zrobić ten pierwszy krok, a ja mam wrażenie, że kolejne już znam. Od tego czym otworzyć, w czym podać, w jakiej temperaturze, do czego, jak dużo mogę go wypić i jak długo może stać po otwarciu... tylko w sklepie, a tym bardziej zaraz po, nadal nie wiem czy niosę w torbie wino dobre czy przeciętne. Parę razy pada zdanie, że są bardzo dobre wina za kilkadziesiąt zł, czyli lekko powyżej 20 czy 30, ale nie padają nazwy. Cóż, jakoś sobie poradzę, bo chęci po lekturze są i to chyba najważniejsze.

Kiedyś dostałem od żony w prezencie znakomitą książkę zatytułowaną po prostu "Kawa" Iki Graboń i od tego momentu wpadłem w świat kawy bez reszty. Tym razem dostałem "Korek czy zakrętka" i ponownie żona mówi do mnie - "Kiedyś złapałeś bakcyla na kawę, to może po przeczytaniu tej książki będziemy pili dobre wino wieczorami". I tu pojawia się główny problem(?), zarzut(?),...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O tym, że Szczygieł wybitnym reportażystą jest, wiadomo nie od dziś, że jego najbardziej autorską wizytówką jest Gottland, również, i że to dziś największy specjalista od naszych południowych sąsiadach, Czechach, to też wie każdy szanujący się czytelnik. Dlatego trochę się bałem zderzenia z tą klasyką. Czułem się trochę jakbym pierwszy raz miał zasiąść do Dostojewskiego czy "Mistrza i Małgorzaty". Trochę obawiałem się, że albo będzie zbyt politycznie, zbyt historycznie, i nie znając wielu kontekstów po prostu nie będę czuł radości tudzież wielkości tej książki, o której tyle słyszałem. Albo że zwyczajnie jestem za młody, by tę książkę do końca zrozumieć. Fakt, nie wszystko załapałem, ale kurczę, rozdział o pomniku Stalina w Pradze, perypetiach jego powstania, usunięcia i ludzi z nim związanych i ten o niezwykłym mieście Zlin - gigant branży obuwniczej na cały świat, który zbudował miasta dla swojej fabryki - to nie boję użyć się tego słowa, absolutne mistrzostwo świata! Czytasz i nie wierzysz, że u naszych sąsiadów tak ciekawe rzeczy się działy. Po tej książce wierzę, że nawet reportaż z Uzbekistanu wciągnie mnie bez reszty, pod warunkiem, że będzie równie dobry. Wielka książka, która faktycznie staje się wielka również dla Ciebie - bezcenne!

O tym, że Szczygieł wybitnym reportażystą jest, wiadomo nie od dziś, że jego najbardziej autorską wizytówką jest Gottland, również, i że to dziś największy specjalista od naszych południowych sąsiadach, Czechach, to też wie każdy szanujący się czytelnik. Dlatego trochę się bałem zderzenia z tą klasyką. Czułem się trochę jakbym pierwszy raz miał zasiąść do Dostojewskiego czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Najkrótsze podsumowanie tej książki jest takie, że po jej lekturze, pierwsze co chciałem, to wizyta w bibliotece i wypożyczenie minimum dwóch losowo wybranych tomów wierszy Wisławy Szymborskiej. Ale wcale nie dlatego, że oczarowały mnie fragmenty, tudzież całe wiersze, których nie brakuje w tej książce. Paradoksalnie one, a szczególnie ich analiza przez Michała Rusinka są najsłabszymi elementami tej książki. Urzeka natomiast sama Szymborska jako osoba i forma tej książki i tym razem brawa dla Rusinka. Bo poza nieudaną lekcją języka polskiego z interpretacji wiersza mam wrażenie reszta tutaj zagrała. Nie jest to biografia, gdzie zaczynamy od narodzin, dzieciństwa itd. Tutaj nie ma chronologii. To bardziej coś na kształt luźno zebranych przemyśleń o Wisławie. Prawdę mówiąc można niemal otworzyć na 33 stronie i zacząć czytanie, a potem 72 i 102 i też będzie dobrze. To zupełnie jak z tomikami wierszy. Ktoś je ułożył tak, a nie inaczej, ale możemy najpierw przeczytać 5, a potem 15 wiersz i nic strasznego się nie stanie. Dlatego pod tym względem uważam ją za kwintesencję książki na lato. Przyjemna, lekka, bez jakichkolwiek zobowiązań. Można przeczytać dwa akapity i bez bólu zamknąć książkę, bo wątek o tym, że Wisława zamawia pizze dla zaproszonych gości jest już zamknięty. To trochę taki karton, gdzie każdy mógł coś o niej napisać i wrzucić do tego kartonu karteczkę ze wspomnieniem. My teraz losujemy i odczytujemy. Świetne to jest. Chronologia jest tylko zachowana przy opowieściach o wyjazdach zagranicznych. Sporo ich było i tutaj wszystko jest już po bożemu, od a do z. Odniosłem wrażenie, że w Izraelu i Włoszech, to śmiało tylko papież był wtedy popularniejszy, a może nawet na równi byli. Aha i jeszcze jedna rzecz która mnie zdziwiła. O tym, że WS lubi robić zdjęcia przy tablicach z dziwnymi nazwami miejscowości wiedziałem od dawna, ale zaskakujące dla mnie przynajmniej jest to jak mało o tym jest w tej książce. Na koniec dwa świetne cytaty:
Nie pamiętała o urodzinach czy imieninach, nieprzywiązywała do nich wagi. "Wolę w miłości rocznice nieokragłe, do obchodzenia co dzień" i ta zasada obowiązywała także w relacjach z przyjaciółmi.

"Szymborska nie uważa, że musi mieć zadanie na każdy temat. Pytana, nie boi się odpowiedzieć, że czegoś nie wie, na czymś się nie zna"

Kurczę miało być krótko, ale prawie tak dobrze mi się to pisało, co czytało tę książkę. Nietuzinkowa pozycja trzeba przyznać

Najkrótsze podsumowanie tej książki jest takie, że po jej lekturze, pierwsze co chciałem, to wizyta w bibliotece i wypożyczenie minimum dwóch losowo wybranych tomów wierszy Wisławy Szymborskiej. Ale wcale nie dlatego, że oczarowały mnie fragmenty, tudzież całe wiersze, których nie brakuje w tej książce. Paradoksalnie one, a szczególnie ich analiza przez Michała Rusinka są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zawsze nie lubiłem wymądrzania się i strasznego ąę w recenzjach tego Pana. Miejscami odpływał w nich jak profesor filozofi na wykładzie. Żurawiecki był do tej pory kwintesencją jakim recenzentem nie chciałbym zostać. Omijałem go, aż tu nagle na kiermaszu natrafiłem na jego książkę. Cena jak za darmo, więc kupiłem. Mówię sobie, sprawdzę i tu zaskoczenie niepełne, ale jednak. To jest napisane po ludzku, normalnym językiem, czyli zupełne przeciwieństwo jego recenzji, gdzie miejscami nie wiedziałem czy jest ona w końcu pozytywna czy negatywna. Historia może i nienajciekawsza, ale językowych jest tu kilka perełek, np:
Gdzie pracujesz
A czy to ważne, gdzie się produkuje fikcję?

Albo

Rodziców trzeba zabić zawczasu. Inaczej będą Cię prześladować do końca życia.

Ma cytaty, ma momenty i co najważniejsze przekonał mnie nieco do Żurawieckiego. Tylko czy sięgnę po jeszcze coś tego autora, skoro chociażby przy ostatnich "Nieobecnych" widnieje sporo komentarzy typu najgorsza książka jaką w życiu przeczytałem? Raczej nie, życie jest zbyt krótkie, by czytać co popadnie.

Zawsze nie lubiłem wymądrzania się i strasznego ąę w recenzjach tego Pana. Miejscami odpływał w nich jak profesor filozofi na wykładzie. Żurawiecki był do tej pory kwintesencją jakim recenzentem nie chciałbym zostać. Omijałem go, aż tu nagle na kiermaszu natrafiłem na jego książkę. Cena jak za darmo, więc kupiłem. Mówię sobie, sprawdzę i tu zaskoczenie niepełne, ale jednak....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Jedno łóżko, dwa śpiochy. Jak razem spać i się wyspać John Dittami, Gerhard Klösch, Josef Zeitlhofer
Ocena 4,0
Jedno łóżko, d... John Dittami, Gerha...

Na półkach: , ,

Tak naprawdę słuchając ostatnio TOK FM natrafiłem na audycję o śnie pt. "Jak spać, żeby być wyspanym" z 29.02.2019 (do odnalezienia w sieci i aplikacji), gdzie przez 45 minut dowiedziałem się więcej, niż z całej tej książki :-/
Dobra okładka, chwytliwy tytuł, to jak widać nie wszystko. Miałem cały czas wrażenie, że co 10 - 20 stron czytam to samo co poprzednio, tak jakby nie było materiału nawet na tak niewielką książkę. Kilka ciekawych rzeczy jakie znalazłem w tej pozycji śmiało można znaleźć w niejednym artykule, także chyba strata czasu.

Tak naprawdę słuchając ostatnio TOK FM natrafiłem na audycję o śnie pt. "Jak spać, żeby być wyspanym" z 29.02.2019 (do odnalezienia w sieci i aplikacji), gdzie przez 45 minut dowiedziałem się więcej, niż z całej tej książki :-/
Dobra okładka, chwytliwy tytuł, to jak widać nie wszystko. Miałem cały czas wrażenie, że co 10 - 20 stron czytam to samo co poprzednio, tak jakby...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Możesz jeść wszystko! Jakub Mauricz, Aldona Sosnowska-Szczuka
Ocena 5,9
Możesz jeść ws... Jakub Mauricz, Aldo...

Na półkach: ,

Przejrzenie książki, czyli przeczytanie poza przepisami najciekawszych faktów zajmuje dosłownie chwilę. Powodem jest pewnie również fakt, że większość informacji zebranych w książce jest powszechnie znana, a przynajmniej tak mi się wydaje. Natomiast dla kogoś kto uważa, że kawa  nie jest zdrowa, że nie można jeść owoców po godzinie 12 i że wszystkie tłuszcze nam szkodzą, będzie to dobra pozycja, by odświeżyć nieco wiedzę w tym temacie, aczkolwiek książce bliżej do jednej z tych które znaleźć możemy w koszach z dopiskiem po 5 zł, aniżeli pozycją z księgarni.

Przejrzenie książki, czyli przeczytanie poza przepisami najciekawszych faktów zajmuje dosłownie chwilę. Powodem jest pewnie również fakt, że większość informacji zebranych w książce jest powszechnie znana, a przynajmniej tak mi się wydaje. Natomiast dla kogoś kto uważa, że kawa  nie jest zdrowa, że nie można jeść owoców po godzinie 12 i że wszystkie tłuszcze nam szkodzą,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

ŚWIETNA KSIĄŻKA i piszę to szczerze i chcę żeby to wybrzmiało w kontrze do wielu negatywnych opinii. Ok, jest parę rzeczy które i mi przeszkadzają, jak przyjaciel gej, którego zawsze musi mieć kobieca bohaterka i ten ich ciągły płacz. Skoro "Wilk z Wall Street" jest filmem, gdzie najwięcej w historii kina padło słowo fuck, to myślę, że jeżeli chodzi o łzy, to książka Kuny jest w polskiej czołówce. Poza tym oni ciągle piją, aż do przesady, typu rano na śniadanie szklaneczka whisky. Ale jakby postawić te wszystkie żale z boku, to mamy lekką, dowcipną, a wręcz rozbrajającą miejscami humorem książkę. Były momenty, że śmiałem się w głos, szczególnie jeżeli chodzi o relacje Klary z matką. To najlepsze fragmenty powieści, choć z drugiej strony też najbardziej autentyczne i myślę, że wiele osób przejrzy się w tej relacji jak w lustrze. Ja tak miałem! One tak się nienawidzą, że aż nie mogą bez siebie żyć. Kapitalne i prawdziwe. Poza tym wiele osób czyta pierwsze zdanie bądź pierwszą stronę i na podstawie tego wiedzą już czy iść w to dalej. W tym aspekcie Klara "robi robotę". Powiem tak, aż żałuję, że Kuna poprzestała tylko na tej książce. Z chęcią sięgną bym po kolejne. Potrzeba więcej takich trafiających w punkt, lekkich i zabawnych książek. Zadziałała na mnie i rozluźniła lepiej niż niejedna komedia. Tym keoiehz że nieco dłużej to trwa, bo dłużej się czyta, niż ogląda film. Garść plusów ode mnie!

ŚWIETNA KSIĄŻKA i piszę to szczerze i chcę żeby to wybrzmiało w kontrze do wielu negatywnych opinii. Ok, jest parę rzeczy które i mi przeszkadzają, jak przyjaciel gej, którego zawsze musi mieć kobieca bohaterka i ten ich ciągły płacz. Skoro "Wilk z Wall Street" jest filmem, gdzie najwięcej w historii kina padło słowo fuck, to myślę, że jeżeli chodzi o łzy, to książka Kuny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Każdy wywiad, program, artykuł w gazecie czy właśnie książka o kawie jest dla mnie ciekawą pozycją, mimo iż uważam że wiem na ten temat trochę więcej niż przeciętny Kowalski, to i tak każde zetknięcie się z kawą np. w formie pisanej sprawia mi przyjemność. Z tej książki dowiedziałem się na przykład które kraje przodują w produkcji kawy, a które wypijają jej najwięcej, co ciekawe jedno z drugim kompletnie się nie łączy. Zwalczony został mit Włochów jako kawoszy i Brytyjczyków jako herbaciarzy. Dość szczegółowo opisano też skąd jaka kawa pochodzi i dlaczego. Wątki historyczne, które zazwyczaj z chęcią bym pominął, tu skondensowane do krótkich ciekawostek, jak ta związana z Cejlonem - dziś imperium herbaty, a niegdyś kawy. Ale, zawsze jest jakieś ale. Jakby ktoś chciał poznać kawę od kuchni, to ta pozycja nie wyczerpuje tematu. Ku mojego zaskoczeniu nie ma nic o rodzajach kaw do picia (typu cappuccino czy espresso), nie mówiąc o metodach parzenia jak vario czy mój ukochany chemex. Nawet o samych ekspresach do kawy wychwyciłem chyba tylko jedno czy dwa zdanie. Twórcy tej książki skupili się bardziej na kawie jako owocu, jako ziarnie, jako fundamencie, a nie na temat jego późniejszej obróbki, z którą spotyka się każdy z nas. I jeszcze jedno. Miałem nieodparte wrażenie, że to obcojęzyczna pozycja tylko przetłumaczona na polski, gdyż mimo iż pisała to Polka, nie ma w niej o nas. Nawet jak wymienia w których krajach europejskich ile statystycznie pije się kawy na głowę, to na próżno szukać tam Polski. Musiałem to sobie wygooglać, a wystarczyłyby dwa-trzy zdania. Podsumowując, "Kawa" Iki Graboń to to nie jest, ale z kilku przepisów na pewno skorzystam, jak kawa po turecku z kardamonem, kawa po jamajsku czy wiedeńsku. Ja znalazłem tu coś dla siebie, może Ty też znajdziesz, tym bardziej, że po odjęciu przepisów to raptem 65 stron.

Każdy wywiad, program, artykuł w gazecie czy właśnie książka o kawie jest dla mnie ciekawą pozycją, mimo iż uważam że wiem na ten temat trochę więcej niż przeciętny Kowalski, to i tak każde zetknięcie się z kawą np. w formie pisanej sprawia mi przyjemność. Z tej książki dowiedziałem się na przykład które kraje przodują w produkcji kawy, a które wypijają jej najwięcej, co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tytuł książki brzmi "Jak tanio i ... podróżować z dzieckiem". Wydaje mi się, że podtytuł wymyślił wydawca, który podobnie jak dystrybutorzy kinowi zrobią wszystko byś wybrał akurat ich tytuł. Ja sięgnąłem po tę książkę właśnie ze względu na podtytuł. Mam półtoraroczne dziecko, które akurat bardzo lubi podróżować i 3,5 tysiąca km w dwa tygodnie po Podkarpaciu, Małopolsce i Opolu bardzo jej pasowało, ale wyjazd z tak małym dzieckiem za granicę, na własną rękę, po bezdrożach Norwegii to dla mnie jednak nieco abstrakcja, więc byłem ciekaw jak sobie poradzili i ile ich to kosztowało. Ostatecznie otrzymałem odpowiedzi na swoje pytania, ale bardzo pobieżnie. Dziecko w podróży jest w tej książce, ale gdzieś na trzecim planie. A szkoda, bo z tego co wyczytałem ta podróż była niesamowita i więcej perspektywy dziecka pomogłoby raczej tylko tej książce. Dla wybierających się do Norwegii na wycieczkę, pozycja obowiązkowa!

Tytuł książki brzmi "Jak tanio i ... podróżować z dzieckiem". Wydaje mi się, że podtytuł wymyślił wydawca, który podobnie jak dystrybutorzy kinowi zrobią wszystko byś wybrał akurat ich tytuł. Ja sięgnąłem po tę książkę właśnie ze względu na podtytuł. Mam półtoraroczne dziecko, które akurat bardzo lubi podróżować i 3,5 tysiąca km w dwa tygodnie po Podkarpaciu, Małopolsce i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Miała być oddzielna opinia dla książki "Podwórko bez trzepaka. Reportaże z dzieciństwa" Łukasza Pilipa i oddzielna dla "Halo Tato. Reportaże o dobrym ojcostwie" Konrada Kruczkowskiego, ale po przeczytaniu obu, jedna po drugiej, stwierdziłem, że więcej je łączy niż dzieli. Że jak ktoś przeczytał jedną musi koniecznie sięgnąć po drugą. Dla mnie to było coś na kształt drugiej części. Obie książki cenię równie mocno. "Halo Tato" choćby za to, że były pierwsze i w końcu poczułem, że to literatura ojcowska z prawdziwego zdarzenia, a nie kolejny poradnik jak nie zwariować podczas ząbkowania i jak zmieniać pieluchy. Dla mnie to była terapia, jak wizyta u psychologa czy coacha, tylko dużo tańsza. Włączałem do niej swoją żonę. Wyglądało to tak, że zaginałem kartki w miejscach interesujących, a po lekturze czytałem dany fragment i były to często początki bardzo ważnych rozmów o nas jako rodzicach, o naszym dziecku, wychowaniu i światopoglądzie. Jakie masz zdanie o dwójce niepełnosprawnych, głuchoniemych, którzy zdecydowali się na dziecko? Co myślisz o terapii dla ojców? Adopcja? Analizowaliśmy konkretne przykłady i rozwiązania wychowawcze znalezione w książce. Nie wiem czy mi to pomogło lub pomoże stać się lepszym rodzicem, ale raczej nie zaszkodzi. Poza tym odnalazłem w jednym z rozdziałów siebie z dzieciństwa, czyli syna, który ojca miał, ale na rowerze jeździć, samochodem jeździć czy nawet golić się uczyła mnie mama. Mojego ojca w dzieciństwie było bardzo mało, a pracował dużo. Co z tego, że w pewnym momencie były pieniądze. Dziś ojca nie ma, a ja pierwsze co chcę zrobić, to być nieco innym tatą, niż on. Żona twierdzi, że to z tego powodu widząc jakiegokolwiek ojca z dzieckiem na ulicy smucę się, czego nie potrafię wyjaśnić, gdyż w domu czeka na mnie moją ukochana córka. I jeszcze jedno słowo, a raczej cytat odnoście "Halo Tato":
"Swoją drogą ciekawe, że z najbliższymi osobami kłócimy się najczęściej i tak zaciekle. Może dlatego, że mamy gwarancję, że nam wybaczą?" Bardzo mądry cytat 13-latki z końcowych stron książki.

Potem zasiadłem zachęcony oczywiście przez TOK FM  do "Podwórka bez trzepaka" i czułem, że jest to analogiczna część dalsza Halo Tato. Znów czułem, że to książka dla mnie, dla debiutującego ojca, który obawia się tego co jeszcze przed nim. Ta książka to zbiór reportaży, gdzie jeden jest lepszy, wartościowszy od drugiego. To jak szczęśliwa 13-tka. Absolutny top. Nie ma sytuacji kartkowania strony, bo może kolejny rozdział będzie ciekawszy. Niektóre wciągają bez reszty jak ta o rodzinie, która rzuciła wszystko i wyruszyła w rejs katamaranem czy o rodzinie zastępczej Kamińskich. Ta ostatnia, z pozoru błaha, z każdą kolejną kartką przeraża i trochę jak historia małej Madzi z Sosnowca, nie do wymyślenia nawet przez najlepszych scenarzystów. Szok!

Bardzo podobała mi się forma tej książki. Najpierw jest reportaż o dzisiejszych dzieciach z o tym czym dziś jest dzieciństwo, co robią dzieci gdy na podwórku brakuje tytułowego trzepaka. Mimo iż w większości są to negatywne historie, nie czuje się przygnębienia i dołującego klimatu. Później jest krótki opis dzieciństwa jak to było kiedyś i znów dziś, na przemian z kiedyś. Te krótkie formy z przeszłości są świetnymi przerwami między właściwymi rozdziałami. Coś na kształt krótkich animacji przed wielkimi kinowymi hitami Pixara. Można spokojnie przejrzeć się w nich w lustrze i w końcu natrafić na swój kawałek dzieciństwa. Co ciekawe dopiero pod koniec książki załapałem, że ułożenie krótkich opisów z przeszłości nie jest przypadkowe. Zaczyna się od biegania po podwórku z patykiem i robieniu lalek z trawy, a kończy na youtubie, czyli tak jakby ostatnia krótka opowieść była zarazem pierwszą przed pierwszym właściwym rozdziałem. Konstrukcyjna perełka!

Obie te książki, choć teoretycznie tylko jedna mówi o tym wprost, są skierowane do ojców albo przynajmniej chcę żeby tak było.Do mnie trafiła jedna i druga. One się uzupełniają. To czego nie było w pierwszej, jest w drugiej i odwrotnie. Dla mnie powinny być sprzedawane w zestawach, np. na prezent dla świeżo upieczonego taty, stąd jedna, pakietowa recenzja obu tytułów.

Miała być oddzielna opinia dla książki "Podwórko bez trzepaka. Reportaże z dzieciństwa" Łukasza Pilipa i oddzielna dla "Halo Tato. Reportaże o dobrym ojcostwie" Konrada Kruczkowskiego, ale po przeczytaniu obu, jedna po drugiej, stwierdziłem, że więcej je łączy niż dzieli. Że jak ktoś przeczytał jedną musi koniecznie sięgnąć po drugą. Dla mnie to było coś na kształt drugiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Najładniej wydana książka jaką miałem dotąd w ręku! Naprawdę! Po prostu cudo i co ważne zachwycam się nią co rusz, gdy potrzebuję przepisu na moją ulubioną kawę z chemexa. Z czego?! - zapytacie. Spokojnie, ja też nie miałem ani bladego, ani zielonego pojęcia, że taki przedmiot istnieje. Kawa dla mnie przed tą książką, to była zwykła biała (z dolanym mlekiem z kartonu z lodówki), mocna czarna fusiasta, rozpuszczalna i ewentualnie latte z kawiarni bądź stacji benzynowej. Tyle. Krótko mówiąc podstawa. Ale po tej lekturze zamarzyłem wręcz, by znać się na kawie. Zadziałała na mnie zupełnie jak reklama jakiejś zabawki na dziecko: "Mamo, tato, chcę to!". Wszyscy dookoła mają jakieś hobby, a wy wciąż poszukujecie swojego, a dajmy na to lubicie kawę, to jest to książka dla was (choć moja żona niecierpiąca kawy, za każdym razem pije ze mną małą filiżankę z chemexu mówiąc, że jest dobra, bo nie smakuje jak zwykla kawa).

Z tej książki dowiecie się że w sieciówce typu Starbucks, wcale nie napijecie się najlepszej kawy. Najlepszą przygotujecie sami w domu i to bez ekspresu za kilka tysięcy zł (też kiedyś myślałem, że najlepszą piję się właśnie z takich urządzeń).

Ktoś kiedyś napisał co oznacza lub co powinno oznaczać, że książka jest wybitna i lepsza od reszty? Powinna coś w nas zmienić czy to w sposobie myślenia czy zachowaniu. Ja po lekturze Iki Garboń nie zalewam już kawy wrzątkiem, jak z mlekiem to tylko przy pomocy spieniacza, co jakiś czas chodzi za mną filiżanka chemexu, którą rozkoszuję się niczym 100 letnią whisky, kawę miele sam, a latem poza soczystymi truskawkami, pachnącymi pomidorami, tęsknię już za cold brew, rzecz jasna domowym. To wszystko wzbudziła we mnie ta książka! Bezpieczne hobby, wystarczy tylko chcieć.

P.S. Najbardziej bałem się, że po przeczytaniu, po nakręceniu się na świat kawy, zwyczajnie nie poczuję różnicy między zwykłą mieloną kawą zalaną wrzątkiem czy to z expressu, a chemexem. Czuję jednak różnice i to coraz bardziej, i to jest piękne! Życie z dobrą kawą jest po prostu lepsze.

Najładniej wydana książka jaką miałem dotąd w ręku! Naprawdę! Po prostu cudo i co ważne zachwycam się nią co rusz, gdy potrzebuję przepisu na moją ulubioną kawę z chemexa. Z czego?! - zapytacie. Spokojnie, ja też nie miałem ani bladego, ani zielonego pojęcia, że taki przedmiot istnieje. Kawa dla mnie przed tą książką, to była zwykła biała (z dolanym mlekiem z kartonu z...

więcej Pokaż mimo to