-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać245
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
Znów książka i znów o górach. Czy one się chociaż czymś różnią, pyta żona. Co jest też dla mnie zaskakujące, ale tak. Tym razem wywiad z pierwszymi zdobywcami Mount Everest zimą. Wywiad do książki, nie do gazety, więc długi sporo tu rzeczy ciekawych i mniej ciekawych, jak to w długich dyskusjach. (co ciekawe rozmowa w pewnym momencie się urywa, by po kilku miesiącach wrócić i być kontynuowana).
Albo Pan Cichy i Wielicki, to bardzo dobrzy rozmówcy albo całość była dobrze przeredagowana. Czasami aż trudno uwierzyć, że takie przemyślane odpowiedzi padały. Ja bym musiał zabrać te pytania jako zadanie domowe na weekend, to może wtedy bym coś podobnego wymyślił. Zakowski nie ukrywa, że specem nie jest, na czym my czytelnicy zyskujeny, bo w końcu wytłumaczone jest np co to są raki. W każdej innej górskiej pozycji o nich, ale też o grani musiałem googlować, by dowiedzieć się co to jest.
Bardzo dobre są też takie bardzo przyziemne pytania o kupę na wysokości powyżej 6 tysięcy metrów. Swoją drogą bardzo rzeczową odpowiedź otrzymał Żakowski.
Cóż, mimo iż ładnych parę lat minęło od wydania tej książki, to dziś, w 2020 roku czytało ją się ze sporą satysfakcją
Znów książka i znów o górach. Czy one się chociaż czymś różnią, pyta żona. Co jest też dla mnie zaskakujące, ale tak. Tym razem wywiad z pierwszymi zdobywcami Mount Everest zimą. Wywiad do książki, nie do gazety, więc długi sporo tu rzeczy ciekawych i mniej ciekawych, jak to w długich dyskusjach. (co ciekawe rozmowa w pewnym momencie się urywa, by po kilku miesiącach wrócić...
więcej mniej Pokaż mimo toLubię podróże, ale raczej te małe, niż duże. Takie po okolicy, jednodniowe wycieczki, a jadąc do Krakowa czy Wrocławia szukam co tam można zobaczyć poza smokiem czy Iglicą, a najlepiej rzeczy, których nie ma w przewodnikach. Tam gdzie nie ma tłumów, jak półwysep helski w marcu. Boczne drogi czasami prowadzą nas w niesamowite miejsca, jak na przykład moje małe/wielkie odkrycie, czyli Starogród niedaleko Torunia. Idąc tym tropem wpadłem przypadkiem jak to zazwyczaj bywa na "Hajstry. Krajobraz bocznych dróg". Przeczytałem tytuł, obejrzałem okładkę, gdzieś usłyszałem opinie, że trzeba koniecznie przeczytać, kupiłem, przeczytałem opis z tyłu i uważałem, że nadajemy z Robińskim na tych samych falach. Że to książka stworzona dla mnie. Zacząłem czytać. Pierwszy rozdział dosłownie połknąłem, drugi tak samo, aż żałowałem, że trzeba iść spać, bo chciałem wciągnąć też trzeci. Jakie to jest dobre pomyślałem! Zamarzyłem 30 sierpnia o zimie, gdy opisywał na początku śledzenie śladów zamarzniętych na śniegu. Ja chciałem tam być, też to zobaczyć, a w tej książce zdjęć przecież jak na lekarstwo, działa nasza wyobraźnia karmiona świetnym opisem terenu przez autora. To książka, która spowoduje, że ten kto siedzi na codzień w domu wyjdzie z niego, że złapie bakcyla podróży. W końcu trzeci rozdział. I kolejne marzenie - noc pod namiotem na pustyni w Polsce! Czad! Tak byłem ciekaw kolejnych działów i wtedy stało się to czego się obawiałem. 4 rozdział już nie ma tej mocy, która ruszyłaby kanapowca z fotela. Jeden z kolejnych nawet nie do końca wiem o czym był i po co powstał. Książka, którą chłonnąłem jak gąbka, nagle zmieniła się w coś co trzeba dokończyć. Co prawda 5 rozdział jeszcze trochę nawiązuje do pierwszych i ponownie ma momenty, że czytam z zaciekawieniem, ale dwa ostatnie znów nudzą. Wnioski - bardzo nierówna książka, która jednak w połowie czy nawet lekko ponad połowie robi piorunujące wrażenie. W końcu nie codzień człowiek dowiaduje się o istnieniu czarnego bociana w Polsce, który, o dziwo niczym wilk, wcale rzadkim zwierzęciem w naszym kraju nie jest.
Lubię podróże, ale raczej te małe, niż duże. Takie po okolicy, jednodniowe wycieczki, a jadąc do Krakowa czy Wrocławia szukam co tam można zobaczyć poza smokiem czy Iglicą, a najlepiej rzeczy, których nie ma w przewodnikach. Tam gdzie nie ma tłumów, jak półwysep helski w marcu. Boczne drogi czasami prowadzą nas w niesamowite miejsca, jak na przykład moje małe/wielkie...
więcej mniej Pokaż mimo toKiedyś dostałem od żony w prezencie znakomitą książkę zatytułowaną po prostu "Kawa" Iki Graboń i od tego momentu wpadłem w świat kawy bez reszty. Tym razem dostałem "Korek czy zakrętka" i ponownie żona mówi do mnie - "Kiedyś złapałeś bakcyla na kawę, to może po przeczytaniu tej książki będziemy pili dobre wino wieczorami". I tu pojawia się główny problem(?), zarzut(?), rozczarowanie(?) tej jakże ciekawej i świetnie się czytającej książki. Otóż po lekturze, wiem jakie kieliszki mieć w domu albo chociaż jeden uniwersalny, wiem skąd tak wysoka cena szampana, że naprawdę gdzieś na świecie jest kraina o nazwie Szampania, z jakich winogron robi się czerwone, białe i różowe wina czy że wina półsłodkie czy półwytrawne to półśrodki, więc lepiej ich unikać. Ok, ale jutro idąc do sklepu i stojąc przed półkami z winem nadal nie wiem od czego zacząć? Ok, wiem, że francuskie niby kwaśne i drogie, ale tylko dlatego, że nie potrafimy ich użyć, więc dajmy na to włoskie, hiszpańskie, chilijskie stoją przede mną. Wytrawne dajmy na to i co dalej? Nadal będę błądził, może mniej ale jednak. Mając budżet można szukać tych słynnych typu pinoty czy reslingi reńskie albo pójść do specjalnego sklepu z winami i tam dopytać o radę (pada nawet taka sugestia przez autora), ale ta książka miała pomóc zrobić ten pierwszy krok, a ja mam wrażenie, że kolejne już znam. Od tego czym otworzyć, w czym podać, w jakiej temperaturze, do czego, jak dużo mogę go wypić i jak długo może stać po otwarciu... tylko w sklepie, a tym bardziej zaraz po, nadal nie wiem czy niosę w torbie wino dobre czy przeciętne. Parę razy pada zdanie, że są bardzo dobre wina za kilkadziesiąt zł, czyli lekko powyżej 20 czy 30, ale nie padają nazwy. Cóż, jakoś sobie poradzę, bo chęci po lekturze są i to chyba najważniejsze.
Kiedyś dostałem od żony w prezencie znakomitą książkę zatytułowaną po prostu "Kawa" Iki Graboń i od tego momentu wpadłem w świat kawy bez reszty. Tym razem dostałem "Korek czy zakrętka" i ponownie żona mówi do mnie - "Kiedyś złapałeś bakcyla na kawę, to może po przeczytaniu tej książki będziemy pili dobre wino wieczorami". I tu pojawia się główny problem(?), zarzut(?),...
więcej mniej Pokaż mimo toMiłoszewski jak zawsze daje powody do chwalenia. Już raz wyszedł z ram kryminału z Szackim i wyszło to z dobrym skutkiem (Bezcenny). A jak tym razem? Pod względem językowym, jest najwyższych lotów pozycja. Już od pierwszych stron miałem tak, że coś czytam i za chwilę cofam się, by raz jeszcze przeczytać to zdanie. Tak mam tylko w dwóch przypadkach, gdy zdanie wyjątkowo mi się podoba lub żeby jeszcze raz prześledzić na spokojnie akcję książki, by się nie pogubić. W "Jak zawsze" chodziło o ten pierwszy przypadek, gdyż fabuła nie jest zbyt skomplikowana, także nie zaliczyłbym tej książki do grona trudnych. Miłoszewski dobrym pisarzem jest, to nie ulega wątpliwości, ale co z samą historią? Wciąga od razu i co ważne autor nie poszedł na łatwiznę w wysłaniu bohaterów w przeszłość. Kto przeczyta będzie wiedział o co chodzi. Jedynie wątku politycznego nie kupiłem z Unią itd, ale to może przez moją apolityczność, ale wydawało mi się to bardzo nudne. Poza tym nie znam czasów Gierka z autopsji, więc być może moi rodzice bardziej wczuliby się w te wątki. Jest zabawnie, są momenty które czytasz z niecierpliwością jak obstawiony przez Ludwika mecz piłki nożnej czy przekroczenie granic Warszawy. Doceniam też bardzo finał tej opowieści, gdzie również autor nie wybrał najłatwiejszej drogi i dobrze. I te krążące przez całą książkę pytanie, co Ty byś zrobił na ich miejscu, gdybyś mógł przeżyć swoje życie raz jeszcze? Zastanawiałem się nad tym na początku książki, w jej trakcie i na końcu, kurczę udało Ci się to Zygmuncie.
Miłoszewski jak zawsze daje powody do chwalenia. Już raz wyszedł z ram kryminału z Szackim i wyszło to z dobrym skutkiem (Bezcenny). A jak tym razem? Pod względem językowym, jest najwyższych lotów pozycja. Już od pierwszych stron miałem tak, że coś czytam i za chwilę cofam się, by raz jeszcze przeczytać to zdanie. Tak mam tylko w dwóch przypadkach, gdy zdanie wyjątkowo mi...
więcej mniej Pokaż mimo to
Do książek o jedzeniu mam słabość, szczególnie gdy nie są to typowe kucharskie z przepisami. Chodzi mi o pozycje, gdzie o jedzeniu pisze się całe rozdziały, o tym, co jak smakuje, skąd pochodzi, jak się produkuje itd. Zazwyczaj każda taka książka coś we mnie pozostawia i zmienia moje podejście do jedzenia, do produktu. Ta uświadomiła mnie że każda, absolutnie każda mąka kupiona w sklepie ma pełno chemicznych dodatków nazwanych korektorami młynarskimi, że nie trzeba wcale schylać się po zagraniczne sery, skoro sami robimy równie dobre jak nie lepsze (np. ogólnie dostępny szafir, bursztyn czy koryciński, które już są na mojej liście zakupów, nie wspominając o perełkach z agroturystyk). Albo że szparagi białe i zielone to dokładnie to samo warzywo, tylko inaczej uprawiane (białe w ziemi, a zielone na słońcu). Albo to że słodka kukurydza to dość nowy produkt na naszym rynku czy fakt, że w PRL-u jadło się u nas dwa razy więcej wołowiny, niż drobiu. Dziś jest zupełnie odwrotnie. Albo to że banki roślin dają za darmo nasiona zapomnianych odmian zbóż, ale w rzeczywistości trzeba od 4 do 5 lat by zasiać cały hektar takim zbożem. O melonach i arbuzach rosnących w Polsce nie wspomnę (dla mnie to był lekki szok). Mógłbym tak jeszcze wymieniać i wymieniać. Sporo tego, co tylko dobrze świadczy o książce, rozmówcach i zebranym materiale źródłowym, ale jedna rzecz mnie zastanawia najmocniej - dlaczego w książce o dobrym jedzeniu, w której mowa o serach, warzywach, mięsie co drugi bohater jest z Warmii lub jego historia zahacza o ten region. Pochodzę z Olsztyna, więc teoretycznie powinien się cieszyć, że przy następnej wizycie w domu rodzinnym mam gdzie kupić tytułowe "dobre jedzenie", ale wydaje mi się to dość podejrzane. Warmia to raczej zapomniana kraina, nawet przez samych ich mieszkańców. Dlaczego nie poniosło Agaty Michalak na Kaszuby, Podlasie, okolice Zielonej Góry czy innych bardziej rozpoznawalnych regionów kulinarnych w Polsce? To trochę tak jakby książkę o kopalniach węgla w Polsce oprzeć na Koninie. Pierwsza myśl była taka, że ona musi być jakoś związana z tym regionem, ale wyczytałem, że mieszka w Warszawie, tam też się urodziła, a studiowała w Berlinie. Żadnego punktu zaczepienia. Ale po chwili pomyślałem, po co na siłę szukać problemu, gdzie go nie ma. Napisała co chciała, a dla mnie chyba lepiej, że stary młyn w którym robi się mąkę jak przed wiekami jest zaledwie oddalony od rodzinego Olsztyna o 30 km, tuż obok zamku w Reszlu. Już jest pretekst bym się tam pojawić i większą szansa na zakup mąki czy kaszy, a niżeli takie miejsce byłoby dajmy na to pod Oławą.
P. S. Co rozdział przyklejałem karteczki, a to z nazwą wędzarni, a to rodzajem sera, który trzeba kupić, a na końcu okazało się, że jest coś w rodzaju bibliografi ze wszystkimi produktami i miejscami opisanymi w książce, także nie musicie wysilać się z karteczkami :P
Do książek o jedzeniu mam słabość, szczególnie gdy nie są to typowe kucharskie z przepisami. Chodzi mi o pozycje, gdzie o jedzeniu pisze się całe rozdziały, o tym, co jak smakuje, skąd pochodzi, jak się produkuje itd. Zazwyczaj każda taka książka coś we mnie pozostawia i zmienia moje podejście do jedzenia, do produktu. Ta uświadomiła mnie że każda, absolutnie każda mąka...
więcej mniej Pokaż mimo to
Tak naprawdę słuchając ostatnio TOK FM natrafiłem na audycję o śnie pt. "Jak spać, żeby być wyspanym" z 29.02.2019 (do odnalezienia w sieci i aplikacji), gdzie przez 45 minut dowiedziałem się więcej, niż z całej tej książki :-/
Dobra okładka, chwytliwy tytuł, to jak widać nie wszystko. Miałem cały czas wrażenie, że co 10 - 20 stron czytam to samo co poprzednio, tak jakby nie było materiału nawet na tak niewielką książkę. Kilka ciekawych rzeczy jakie znalazłem w tej pozycji śmiało można znaleźć w niejednym artykule, także chyba strata czasu.
Tak naprawdę słuchając ostatnio TOK FM natrafiłem na audycję o śnie pt. "Jak spać, żeby być wyspanym" z 29.02.2019 (do odnalezienia w sieci i aplikacji), gdzie przez 45 minut dowiedziałem się więcej, niż z całej tej książki :-/
Dobra okładka, chwytliwy tytuł, to jak widać nie wszystko. Miałem cały czas wrażenie, że co 10 - 20 stron czytam to samo co poprzednio, tak jakby...
Czytając "Księgę zachwytów" Filipa Springera nazwisko Hansen (być może świadomie przez autora) wzbudziło moją największą ciekawość. Oskar jawił się tam jako autor niezrozumiany, który prawdopodobnie wyprzedził czasy, w których żył. Czy w takim razie ciekawa może być biografia architekta, który w sumie zrealizował tylko 4 projekty w życiu? I to jeszcze jak!
"Zaczyn" to opowieść o wizjonerze, który był człowiekiem trudnym, używał jeszcze cięższego języka, ale pomysły miał niewiarygodne (system linearny przede wszystkim!). Mało pozostaje pytań bez odpowiedzi, niemal każda kwestia jest tu wyjaśniona, nawet to, dlaczego Hansen został w Polsce, mimo ofert pracy z zagranicy albo dlaczego system linearny mógł udać się tylko w PRL-u.
Ta książka spowodowała, że chcę raz jeszcze pojechać do Warszawy, ale tylko po to, by na własne oczy zobaczyć Przyczółek Grochowski. Nie omieszkam będąc w Lublinie odwiedzić osiedla Słowackiego i marzy mi się wizyta w Domu Hansenów w Szuminie. Żałuję też, że ostatecznie nie wybrano jego zwycięskiego projektu w konkursie na pomnik obozu Auschwitz.
Hansen był marzycielem, którego na ziemię często sprowadzała jego żona. Mimo, iż to on jest głównym bohaterem, po lekturze widać, że gdyby nie żona, nie zaszedłby tak daleko (tylko czy przy tej postaci można tak w ogóle powiedzieć? W końcu Springer odkopuje Oskara Hansena, którego postać nagle, niespodziewanie, niemal wyrasta z pod ziemi, trochę jak bohater filmu "Sugar Man", który wziął się znikąd i najdziwniejsze, że nikt wcześniej o nim nie słyszał. Tu jest podobnie).
Hansen jak mało kto wierzył w ludzi. Na przykład budował im scenę na środku osiedla, by Ci integrowali się, zakładali kółka teatralne, by stało się to miejscem spotkań. Życie jednak zweryfikowało jego pomysł. Miejsce to jest dziś zarośnięte i przesiadują tam lokalne pijaczki. Chyba tylko czytelnicy "Zaczynu" wiedzą co autor miał na myśli budując taką formę otwartą na terenie Lublina. Albo Przyczółek Grochowski, miejsce, gdzie jak wielu ludzi twierdzi, zostało tak zaprojektowane, by jak najmocniej uprzykrzyć życie jego mieszkańcom, a z tej książki wynika coś zupełnie innego. Masa świetnych rozwiązań dla ludzi, ale najwyraźniej nie na tamte czasy, nie na nasz klimat, nie dla NASZYCH ludzi. On projektując mieszkania w bloku w Warszawie pytał przyszłych mieszkańców czego potrzebują w swoim m4. W rzeczywistości lokale zostały przydzielone losowo i tak kwaterę z przeciągami dla gotującej pani, by szybko wywietrzyć zapachy z kuchni dostało młode małżeństwo z dzieckiem itd. Marzenia kontra rzeczywistość, TWARDA RZECZYWISTOŚĆ - takie hasło powinno przyświecać tej książce.
Wbrew pozorom tak świetną książkę, trudno gdziekolwiek dostać. E-booków w brut, ale gdy chcemy wersję klasyczną, to wszędzie braki na magazynach. Empik, dawniej Matras i inne mniejsze księgarnie - wszędzie pusto. Jedynie używaną, na Olxie znalazłem, ale też pytałem kilkukrotnie czy to nie e-book, bo nie było to wyjaśnione w opisie. Tak oto po wielkich trudach dostałem do rąk książkę, która niemal nie istnieje i mało kto o niej wie, zupełnie jak o Oskarze Hansenie i jego żonie. Już nawet miałem plan, by odezwać się do samego Springera w tej sprawie, gdy nie wyjdzie z rynkiem używanych książek. Jak przyszedł listonosz z tą książką czułem się trochę jak gówniarz w czasach komuny, który nic nie może mieć, a jak już mu się uda jakimś cudem, czuję się lepiej niż niejeden superbohater po uratowaniu Gotham City. Tak właśnie się czułem. Świetne uczucie, a książka jeszcze lepsza. Najlepsza jaką przeczytałem w 2017 roku.
Czytając "Księgę zachwytów" Filipa Springera nazwisko Hansen (być może świadomie przez autora) wzbudziło moją największą ciekawość. Oskar jawił się tam jako autor niezrozumiany, który prawdopodobnie wyprzedził czasy, w których żył. Czy w takim razie ciekawa może być biografia architekta, który w sumie zrealizował tylko 4 projekty w życiu? I to jeszcze jak!
"Zaczyn" to...
Każdy wywiad, program, artykuł w gazecie czy właśnie książka o kawie jest dla mnie ciekawą pozycją, mimo iż uważam że wiem na ten temat trochę więcej niż przeciętny Kowalski, to i tak każde zetknięcie się z kawą np. w formie pisanej sprawia mi przyjemność. Z tej książki dowiedziałem się na przykład które kraje przodują w produkcji kawy, a które wypijają jej najwięcej, co ciekawe jedno z drugim kompletnie się nie łączy. Zwalczony został mit Włochów jako kawoszy i Brytyjczyków jako herbaciarzy. Dość szczegółowo opisano też skąd jaka kawa pochodzi i dlaczego. Wątki historyczne, które zazwyczaj z chęcią bym pominął, tu skondensowane do krótkich ciekawostek, jak ta związana z Cejlonem - dziś imperium herbaty, a niegdyś kawy. Ale, zawsze jest jakieś ale. Jakby ktoś chciał poznać kawę od kuchni, to ta pozycja nie wyczerpuje tematu. Ku mojego zaskoczeniu nie ma nic o rodzajach kaw do picia (typu cappuccino czy espresso), nie mówiąc o metodach parzenia jak vario czy mój ukochany chemex. Nawet o samych ekspresach do kawy wychwyciłem chyba tylko jedno czy dwa zdanie. Twórcy tej książki skupili się bardziej na kawie jako owocu, jako ziarnie, jako fundamencie, a nie na temat jego późniejszej obróbki, z którą spotyka się każdy z nas. I jeszcze jedno. Miałem nieodparte wrażenie, że to obcojęzyczna pozycja tylko przetłumaczona na polski, gdyż mimo iż pisała to Polka, nie ma w niej o nas. Nawet jak wymienia w których krajach europejskich ile statystycznie pije się kawy na głowę, to na próżno szukać tam Polski. Musiałem to sobie wygooglać, a wystarczyłyby dwa-trzy zdania. Podsumowując, "Kawa" Iki Graboń to to nie jest, ale z kilku przepisów na pewno skorzystam, jak kawa po turecku z kardamonem, kawa po jamajsku czy wiedeńsku. Ja znalazłem tu coś dla siebie, może Ty też znajdziesz, tym bardziej, że po odjęciu przepisów to raptem 65 stron.
Każdy wywiad, program, artykuł w gazecie czy właśnie książka o kawie jest dla mnie ciekawą pozycją, mimo iż uważam że wiem na ten temat trochę więcej niż przeciętny Kowalski, to i tak każde zetknięcie się z kawą np. w formie pisanej sprawia mi przyjemność. Z tej książki dowiedziałem się na przykład które kraje przodują w produkcji kawy, a które wypijają jej najwięcej, co...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książka kupiona z drugiej ręki, coraz częściej stosowana przeze mnie metoda nabywania literatury, także na prezent, ale dziś nie o tym, a o bodaj jednej z najmocniejszych książek ostatnich lat. Nawet przy odbiorze książki Pani poradziła mi mieć przy sobie chusteczki. Nigdy nie płakałem czytając książkę, dwa razy zdarzyło mi się natomiast mieć tzw. szkliste oko, gdzie dosłownie sekundy dzieliły mnie od otwarcia zaworu z łzami. Było tak przy "Niedźwiedziu Wojtku" Aileen Orr i "Jak wysoko sięga miłość" Barbary Sabały-Zielińskiej. Tymczasem tu było inaczej. Ta książka w pewnym momencie była dla mnie jak cios. Miałem szybsze tentno, pociłem się, każdą stronę, każde zdanie czytałem bardzo pieczołowicie, by tylko nic nie uronić. Doczytałem do końca pewnego rozdziału i zamykając książkę czułem, że naprawdę przeżyłem to co czytałem, że wywarło to na mnie ogromne wrażenie, że jestem przybity, że zejście na dół, do hotelowej restauracji, do kolegów na piwo, będzie dużo trudniejsze, niż myślałem, zaczynając tę książkę. Jak popatrzyłem w lustro, to byłem pewien, że padnie pytanie na dole, co mi jest? Wtedy miałem odpowiedzieć, że pokiereszowała mnie pewna książka, o pewnym małym chłopcu.
Nie wiem czy to, że zostałem tatą pół roku przed przeczytaniem tej książki, miało wpływ, ale chyba nigdy żadna pozycja nie wywołała we mnie takiego stanu jak "Był sobie chłopczyk". W przypadku tego tytułu, słynne zdanie - tylko dla ludzi o mocnych nerwach, nabiera nowego, ale jakże dosłownego znaczenia. A chciałem zaznaczyć, że byłem zawsze ostatni, by emocjonować się i przeżywać programu typu sprawa dla reportera czy magazyn exoressu reporterów, gdzie podobnych dramatów jest na pęczki. Powody mojego zachwytu mogą być dwa. Albo to że zostałem rodzicem tak podziałało albo to po prostu tak świetnie napisana książka, która potrafi lepiej wpłynąć na człowieka, niż niejeden film czy reportaż. Dla takich emocji warto czytać książki!
Książka kupiona z drugiej ręki, coraz częściej stosowana przeze mnie metoda nabywania literatury, także na prezent, ale dziś nie o tym, a o bodaj jednej z najmocniejszych książek ostatnich lat. Nawet przy odbiorze książki Pani poradziła mi mieć przy sobie chusteczki. Nigdy nie płakałem czytając książkę, dwa razy zdarzyło mi się natomiast mieć tzw. szkliste oko, gdzie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Najładniej wydana książka jaką miałem dotąd w ręku! Naprawdę! Po prostu cudo i co ważne zachwycam się nią co rusz, gdy potrzebuję przepisu na moją ulubioną kawę z chemexa. Z czego?! - zapytacie. Spokojnie, ja też nie miałem ani bladego, ani zielonego pojęcia, że taki przedmiot istnieje. Kawa dla mnie przed tą książką, to była zwykła biała (z dolanym mlekiem z kartonu z lodówki), mocna czarna fusiasta, rozpuszczalna i ewentualnie latte z kawiarni bądź stacji benzynowej. Tyle. Krótko mówiąc podstawa. Ale po tej lekturze zamarzyłem wręcz, by znać się na kawie. Zadziałała na mnie zupełnie jak reklama jakiejś zabawki na dziecko: "Mamo, tato, chcę to!". Wszyscy dookoła mają jakieś hobby, a wy wciąż poszukujecie swojego, a dajmy na to lubicie kawę, to jest to książka dla was (choć moja żona niecierpiąca kawy, za każdym razem pije ze mną małą filiżankę z chemexu mówiąc, że jest dobra, bo nie smakuje jak zwykla kawa).
Z tej książki dowiecie się że w sieciówce typu Starbucks, wcale nie napijecie się najlepszej kawy. Najlepszą przygotujecie sami w domu i to bez ekspresu za kilka tysięcy zł (też kiedyś myślałem, że najlepszą piję się właśnie z takich urządzeń).
Ktoś kiedyś napisał co oznacza lub co powinno oznaczać, że książka jest wybitna i lepsza od reszty? Powinna coś w nas zmienić czy to w sposobie myślenia czy zachowaniu. Ja po lekturze Iki Garboń nie zalewam już kawy wrzątkiem, jak z mlekiem to tylko przy pomocy spieniacza, co jakiś czas chodzi za mną filiżanka chemexu, którą rozkoszuję się niczym 100 letnią whisky, kawę miele sam, a latem poza soczystymi truskawkami, pachnącymi pomidorami, tęsknię już za cold brew, rzecz jasna domowym. To wszystko wzbudziła we mnie ta książka! Bezpieczne hobby, wystarczy tylko chcieć.
P.S. Najbardziej bałem się, że po przeczytaniu, po nakręceniu się na świat kawy, zwyczajnie nie poczuję różnicy między zwykłą mieloną kawą zalaną wrzątkiem czy to z expressu, a chemexem. Czuję jednak różnice i to coraz bardziej, i to jest piękne! Życie z dobrą kawą jest po prostu lepsze.
Najładniej wydana książka jaką miałem dotąd w ręku! Naprawdę! Po prostu cudo i co ważne zachwycam się nią co rusz, gdy potrzebuję przepisu na moją ulubioną kawę z chemexa. Z czego?! - zapytacie. Spokojnie, ja też nie miałem ani bladego, ani zielonego pojęcia, że taki przedmiot istnieje. Kawa dla mnie przed tą książką, to była zwykła biała (z dolanym mlekiem z kartonu z...
więcej mniej Pokaż mimo to
Miałem czytać co innego, ale że przed świętami Bożego Narodzenia szukałem ciekawych przepisów w swoich książkach kucharskich (niewiele tam znalazłem), przypomniałem sobie o wielgachnej księdze jaką kiedyś udało mi się kupić z drugiej ręki w bardzo przystępnej cenie (polecam w ogóle kupowanie książek przez olx). Owa księga to właśnie "Polak NieNażarty". Znalazłem tam przepis na świąteczne śledzie po kujawsku i tak na szybko przeglądając ją przed świętami zauważyłem kilka innych ciekawych potraw do zrobienia w domu, ale i sporo tekstu. Prawdopodobne, gdyby nie poszukiwania śledzi, książka kolejne miesiące i lata przeleżałaby w kolejce do czytania. A jest to baaaardzo wartościowa pozycja i jest co czytać! Książki o jedzeniu dzielą się na kucharskie z samymi przepisami, no może z jeszcze ewentualnym wstępem literackim i te bardziej literackie, gdzie przepisów za wiele nie ma, ale jest co czytać o pochodzeniu, historii, lokalności, produkcji czy przygotowywaniu jedzenia (np. "Świat od kuchni" Anthony Bourdain, "O dobrym jedzeniu" Agaty Michalak, "Gastrobanda" Jakuba Milszewskiego i Kamila Sadkowskiego). Natomiast "Polak NieNażarty" to bodaj pierwsza tego typu książka, książka środka. Siadasz wieczorem i czytasz jak najlepszy kryminał, wciąga bardzo, a co któraś strona przepisy, ale nieprzypadkowe. Jak jest rozdział o Wielkopolsce, to jest przepis na modrą kapustę, mieszkam od lat 6 w Toruniu, a nie znałem śledzi Kujawskich, a jak góry to oscypki i nieoczywiste przepisy co można z nimi zrobić. Polacy kochają grilla, jest masa statystyk czego i ile jemy i do tego przepisy takie, że już nie mogę się doczekać, by otworzyć sezon grillowy. Co ważne, przepisy są mało skomplikowane i w czasach, gdy jest moda na każdą kuchnię, tylko nie polską, taki bogaty zbiór naszej kuchni to skarb! Niech świadczy o tym fakt, że jest to pierwsza książka yyyy... "kucharska"? gdzie po przeczytaniu wziąłem się od razu za gotowanie. Zaznaczyłem sobie co mogę zrobić teraz, w okresie zimowym i działam, ju zrobiłem z 6-7 przepisów i chce więcej. To wielka księga, do której będę wracał. Kurczę, już wracam, a przeczytałem ją miesiąc temu.
Miałem czytać co innego, ale że przed świętami Bożego Narodzenia szukałem ciekawych przepisów w swoich książkach kucharskich (niewiele tam znalazłem), przypomniałem sobie o wielgachnej księdze jaką kiedyś udało mi się kupić z drugiej ręki w bardzo przystępnej cenie (polecam w ogóle kupowanie książek przez olx). Owa księga to właśnie "Polak NieNażarty". Znalazłem tam przepis...
więcej Pokaż mimo to