-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1140
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać366
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński21
Biblioteczka
Książka kupiona z drugiej ręki, coraz częściej stosowana przeze mnie metoda nabywania literatury, także na prezent, ale dziś nie o tym, a o bodaj jednej z najmocniejszych książek ostatnich lat. Nawet przy odbiorze książki Pani poradziła mi mieć przy sobie chusteczki. Nigdy nie płakałem czytając książkę, dwa razy zdarzyło mi się natomiast mieć tzw. szkliste oko, gdzie dosłownie sekundy dzieliły mnie od otwarcia zaworu z łzami. Było tak przy "Niedźwiedziu Wojtku" Aileen Orr i "Jak wysoko sięga miłość" Barbary Sabały-Zielińskiej. Tymczasem tu było inaczej. Ta książka w pewnym momencie była dla mnie jak cios. Miałem szybsze tentno, pociłem się, każdą stronę, każde zdanie czytałem bardzo pieczołowicie, by tylko nic nie uronić. Doczytałem do końca pewnego rozdziału i zamykając książkę czułem, że naprawdę przeżyłem to co czytałem, że wywarło to na mnie ogromne wrażenie, że jestem przybity, że zejście na dół, do hotelowej restauracji, do kolegów na piwo, będzie dużo trudniejsze, niż myślałem, zaczynając tę książkę. Jak popatrzyłem w lustro, to byłem pewien, że padnie pytanie na dole, co mi jest? Wtedy miałem odpowiedzieć, że pokiereszowała mnie pewna książka, o pewnym małym chłopcu.
Nie wiem czy to, że zostałem tatą pół roku przed przeczytaniem tej książki, miało wpływ, ale chyba nigdy żadna pozycja nie wywołała we mnie takiego stanu jak "Był sobie chłopczyk". W przypadku tego tytułu, słynne zdanie - tylko dla ludzi o mocnych nerwach, nabiera nowego, ale jakże dosłownego znaczenia. A chciałem zaznaczyć, że byłem zawsze ostatni, by emocjonować się i przeżywać programu typu sprawa dla reportera czy magazyn exoressu reporterów, gdzie podobnych dramatów jest na pęczki. Powody mojego zachwytu mogą być dwa. Albo to że zostałem rodzicem tak podziałało albo to po prostu tak świetnie napisana książka, która potrafi lepiej wpłynąć na człowieka, niż niejeden film czy reportaż. Dla takich emocji warto czytać książki!
Książka kupiona z drugiej ręki, coraz częściej stosowana przeze mnie metoda nabywania literatury, także na prezent, ale dziś nie o tym, a o bodaj jednej z najmocniejszych książek ostatnich lat. Nawet przy odbiorze książki Pani poradziła mi mieć przy sobie chusteczki. Nigdy nie płakałem czytając książkę, dwa razy zdarzyło mi się natomiast mieć tzw. szkliste oko, gdzie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Najładniej wydana książka jaką miałem dotąd w ręku! Naprawdę! Po prostu cudo i co ważne zachwycam się nią co rusz, gdy potrzebuję przepisu na moją ulubioną kawę z chemexa. Z czego?! - zapytacie. Spokojnie, ja też nie miałem ani bladego, ani zielonego pojęcia, że taki przedmiot istnieje. Kawa dla mnie przed tą książką, to była zwykła biała (z dolanym mlekiem z kartonu z lodówki), mocna czarna fusiasta, rozpuszczalna i ewentualnie latte z kawiarni bądź stacji benzynowej. Tyle. Krótko mówiąc podstawa. Ale po tej lekturze zamarzyłem wręcz, by znać się na kawie. Zadziałała na mnie zupełnie jak reklama jakiejś zabawki na dziecko: "Mamo, tato, chcę to!". Wszyscy dookoła mają jakieś hobby, a wy wciąż poszukujecie swojego, a dajmy na to lubicie kawę, to jest to książka dla was (choć moja żona niecierpiąca kawy, za każdym razem pije ze mną małą filiżankę z chemexu mówiąc, że jest dobra, bo nie smakuje jak zwykla kawa).
Z tej książki dowiecie się że w sieciówce typu Starbucks, wcale nie napijecie się najlepszej kawy. Najlepszą przygotujecie sami w domu i to bez ekspresu za kilka tysięcy zł (też kiedyś myślałem, że najlepszą piję się właśnie z takich urządzeń).
Ktoś kiedyś napisał co oznacza lub co powinno oznaczać, że książka jest wybitna i lepsza od reszty? Powinna coś w nas zmienić czy to w sposobie myślenia czy zachowaniu. Ja po lekturze Iki Garboń nie zalewam już kawy wrzątkiem, jak z mlekiem to tylko przy pomocy spieniacza, co jakiś czas chodzi za mną filiżanka chemexu, którą rozkoszuję się niczym 100 letnią whisky, kawę miele sam, a latem poza soczystymi truskawkami, pachnącymi pomidorami, tęsknię już za cold brew, rzecz jasna domowym. To wszystko wzbudziła we mnie ta książka! Bezpieczne hobby, wystarczy tylko chcieć.
P.S. Najbardziej bałem się, że po przeczytaniu, po nakręceniu się na świat kawy, zwyczajnie nie poczuję różnicy między zwykłą mieloną kawą zalaną wrzątkiem czy to z expressu, a chemexem. Czuję jednak różnice i to coraz bardziej, i to jest piękne! Życie z dobrą kawą jest po prostu lepsze.
Najładniej wydana książka jaką miałem dotąd w ręku! Naprawdę! Po prostu cudo i co ważne zachwycam się nią co rusz, gdy potrzebuję przepisu na moją ulubioną kawę z chemexa. Z czego?! - zapytacie. Spokojnie, ja też nie miałem ani bladego, ani zielonego pojęcia, że taki przedmiot istnieje. Kawa dla mnie przed tą książką, to była zwykła biała (z dolanym mlekiem z kartonu z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Czytając "Księgę zachwytów" Filipa Springera nazwisko Hansen (być może świadomie przez autora) wzbudziło moją największą ciekawość. Oskar jawił się tam jako autor niezrozumiany, który prawdopodobnie wyprzedził czasy, w których żył. Czy w takim razie ciekawa może być biografia architekta, który w sumie zrealizował tylko 4 projekty w życiu? I to jeszcze jak!
"Zaczyn" to opowieść o wizjonerze, który był człowiekiem trudnym, używał jeszcze cięższego języka, ale pomysły miał niewiarygodne (system linearny przede wszystkim!). Mało pozostaje pytań bez odpowiedzi, niemal każda kwestia jest tu wyjaśniona, nawet to, dlaczego Hansen został w Polsce, mimo ofert pracy z zagranicy albo dlaczego system linearny mógł udać się tylko w PRL-u.
Ta książka spowodowała, że chcę raz jeszcze pojechać do Warszawy, ale tylko po to, by na własne oczy zobaczyć Przyczółek Grochowski. Nie omieszkam będąc w Lublinie odwiedzić osiedla Słowackiego i marzy mi się wizyta w Domu Hansenów w Szuminie. Żałuję też, że ostatecznie nie wybrano jego zwycięskiego projektu w konkursie na pomnik obozu Auschwitz.
Hansen był marzycielem, którego na ziemię często sprowadzała jego żona. Mimo, iż to on jest głównym bohaterem, po lekturze widać, że gdyby nie żona, nie zaszedłby tak daleko (tylko czy przy tej postaci można tak w ogóle powiedzieć? W końcu Springer odkopuje Oskara Hansena, którego postać nagle, niespodziewanie, niemal wyrasta z pod ziemi, trochę jak bohater filmu "Sugar Man", który wziął się znikąd i najdziwniejsze, że nikt wcześniej o nim nie słyszał. Tu jest podobnie).
Hansen jak mało kto wierzył w ludzi. Na przykład budował im scenę na środku osiedla, by Ci integrowali się, zakładali kółka teatralne, by stało się to miejscem spotkań. Życie jednak zweryfikowało jego pomysł. Miejsce to jest dziś zarośnięte i przesiadują tam lokalne pijaczki. Chyba tylko czytelnicy "Zaczynu" wiedzą co autor miał na myśli budując taką formę otwartą na terenie Lublina. Albo Przyczółek Grochowski, miejsce, gdzie jak wielu ludzi twierdzi, zostało tak zaprojektowane, by jak najmocniej uprzykrzyć życie jego mieszkańcom, a z tej książki wynika coś zupełnie innego. Masa świetnych rozwiązań dla ludzi, ale najwyraźniej nie na tamte czasy, nie na nasz klimat, nie dla NASZYCH ludzi. On projektując mieszkania w bloku w Warszawie pytał przyszłych mieszkańców czego potrzebują w swoim m4. W rzeczywistości lokale zostały przydzielone losowo i tak kwaterę z przeciągami dla gotującej pani, by szybko wywietrzyć zapachy z kuchni dostało młode małżeństwo z dzieckiem itd. Marzenia kontra rzeczywistość, TWARDA RZECZYWISTOŚĆ - takie hasło powinno przyświecać tej książce.
Wbrew pozorom tak świetną książkę, trudno gdziekolwiek dostać. E-booków w brut, ale gdy chcemy wersję klasyczną, to wszędzie braki na magazynach. Empik, dawniej Matras i inne mniejsze księgarnie - wszędzie pusto. Jedynie używaną, na Olxie znalazłem, ale też pytałem kilkukrotnie czy to nie e-book, bo nie było to wyjaśnione w opisie. Tak oto po wielkich trudach dostałem do rąk książkę, która niemal nie istnieje i mało kto o niej wie, zupełnie jak o Oskarze Hansenie i jego żonie. Już nawet miałem plan, by odezwać się do samego Springera w tej sprawie, gdy nie wyjdzie z rynkiem używanych książek. Jak przyszedł listonosz z tą książką czułem się trochę jak gówniarz w czasach komuny, który nic nie może mieć, a jak już mu się uda jakimś cudem, czuję się lepiej niż niejeden superbohater po uratowaniu Gotham City. Tak właśnie się czułem. Świetne uczucie, a książka jeszcze lepsza. Najlepsza jaką przeczytałem w 2017 roku.
Czytając "Księgę zachwytów" Filipa Springera nazwisko Hansen (być może świadomie przez autora) wzbudziło moją największą ciekawość. Oskar jawił się tam jako autor niezrozumiany, który prawdopodobnie wyprzedził czasy, w których żył. Czy w takim razie ciekawa może być biografia architekta, który w sumie zrealizował tylko 4 projekty w życiu? I to jeszcze jak!
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to"Zaczyn" to...