-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
Artykuły„Rok szarańczy” Terry’ego Hayesa wypływa poza gatunkowe ramy. Rozmowa z autoremRemigiusz Koziński1
-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz4
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
Biblioteczka
Jestem wdzięczna książkom, które otwierają przede mną drzwi perspektyw. Jedną rzeczą jest zapoznanie się z zupełniem nowym konceptem – przykład, twoje ciało składa się z mniejszych elementów zwanych komórkami, a każda komórka zwierzęca posiada jądro – a inną przekroczenie linii okalającej niezbite fakty i wybranie się w podróż do świata teorii. Do świata badań naukowych (często zwłaszcza społecznych), który wyraźnie rozróżnia pojęcia „wyniki pokazują” od „wyniki sugerują możliwy związek”.
Może poszłam o krok za daleko, ale gdy uczyłam się do matury z psychologii to największy nacisk miał być właśnie położony na to jak ważne jest krytyczne myślenie przy interpretowaniu wyników. A podkreślam to wszystko wyłącznie dlatego, że przeszukując internet w poszukiwaniu recenzji tej publikacji natrafiłam na krytykę, która jak dla mnie opierała się na takim dość naiwnym, zerojedynkowym rozumieniu tego typu pozycji.
Brian Hare – przyjęty narrator książki – przedstawia przebieg swojej kariery, przybliżając czytelnikom kolejne zwroty, przypadki i olśnienia, które naprowadziły go na trop teorii samoudomowienia ludzi. Tak, dobrze przeczytaliście. Autorzy wskazują na możliwy dobór naszego gatunku pod kątem przyjazności, który nie tylko pozwoli nam wyeliminować z gry o przetrwanie konkurencję (mam na myśli innych 𝘏𝘰𝘮𝘰), ale także doprowadzić nas na sam szczyt i objąć Ziemię w nasze panowanie.
Ale! Jeśli teraz sobie myślicie, że nie interesują was takie kocykowe lektury do poduszki o tym, jak miło jest być miłym to muszę wyraźnie zaznaczyć, że tak pięknie jak na okładkowej ilustracji to nie będzie. Nie pominięto tutaj ciemnej strony naszej natury; i choć zaczynamy od opisów nawet sympatycznych eksperymentów na psie Hare’a o imieniu Oreo, płynnie przechodzimy do głaskania udomowionych lisów, to kończymy na brutalnej rzeczywistości dehumanizacji, w której jesteśmy mistrzami.
Mimo że wiele wymienionych w środku badań jest mi dobrze znanych, wcześniej nie postrzegałam ich w ten sposób; ta lektura zdecydowanie wzbogaciła moje spojrzenie na świat, a jej przyjemny język powinien też podejść osobom, które niekoniecznie lubią przesadnie przegadane naukowe wywody.
ig: @tylkotrocheczytam
Jestem wdzięczna książkom, które otwierają przede mną drzwi perspektyw. Jedną rzeczą jest zapoznanie się z zupełniem nowym konceptem – przykład, twoje ciało składa się z mniejszych elementów zwanych komórkami, a każda komórka zwierzęca posiada jądro – a inną przekroczenie linii okalającej niezbite fakty i wybranie się w podróż do świata teorii. Do świata badań naukowych...
więcej mniej Pokaż mimo to
Moje pierwsze spotkanie z autorem zaliczam do 𝘣𝘢𝘳𝘥𝘻𝘰 udanych. Po książkę sięgnęłam z mieszanką ciekawości i obawy – z jednej strony mimowolnie nałożyłam na nią spore oczekiwania, gdyż od miesięcy czekam na jej ekranizację, a z drugiej tak naprawdę wiele o niej nie wiedziałam i szykowałam się na coś w rodzaju miernego dzieła rozdmuchanego przez zainteresowanie filmem.
Co to, to nie!
Otoż, przyznaję, że Alasdair Gray i mnie zdołał kilka razy postawił przed fragmentami tak na pierwszy rzut oka wiarygodnymi, że sięgałam z podejrzliwą miną do źródeł internetowych… tylko po to, by raz po raz natknąć się jedynie na eseje na temat powieści zamiast na potwierdzenie faktów historycznych. Ale po kolei.
Po pierwsze, pełny tytuł książki brzmi tak: „Biedne istoty. Sceny z wczesnych lat życia doktora Archibalda McCandlessa, inspektora szkockiej służby zdrowia”. A dalej książka składa się z różnych form, poczynając od przedmowy samego Gray’a, opowiadającego o tym jak wszedł w posiadanie pewnego listu i wydania książki, i dalej o jego pragnieniu pokazania jej światu. Jak się domyślacie, po tej części jako czytelnicy zostajemy zapoznani z tym dziełem, które faktycznie jest zapisem zdarzeń z perspektywy wcześniej wymienionego inspektora.
Nie chcę wiele więcej zdradzać z samej fabuły, dodam tylko, że naprawdę zręcznie są w powieści przeplatane elementy faktycznie istniejących miejsc, zdarzeń i postaci, a ich fikcja rozmywa się między prawdą a fałszem. Jednym z moich ulubionych motywów jest właśnie pozostawianie odbiorcom do oceny w co zechcą uwierzyć.
Poza tym, tekst opatrzony jest ilustracjam wykonanymi przez samego autora, co moim zdaniem jest jakoś tak urocze – jakbym pisała książkę to też chciałabym żeby była w ten sposób m o j a, w każdym calu.
„Biedne istoty” wciągają oryginalnością, łączą humor z dość poważnymi zagadnieniami i problemami dotyczącymi nie tylko jednostki, ale społeczeństwa jako ogółu. Stanowią ładny ukłon w stronę Mary Shelley oraz feminizmu, a mnie zachęcił do zagłębienia się w kontekst historyczny (i do googlowania różnych zabytków w Glasgow).
Instagram: @tylkotrocheczytam
Moje pierwsze spotkanie z autorem zaliczam do 𝘣𝘢𝘳𝘥𝘻𝘰 udanych. Po książkę sięgnęłam z mieszanką ciekawości i obawy – z jednej strony mimowolnie nałożyłam na nią spore oczekiwania, gdyż od miesięcy czekam na jej ekranizację, a z drugiej tak naprawdę wiele o niej nie wiedziałam i szykowałam się na coś w rodzaju miernego dzieła rozdmuchanego przez zainteresowanie filmem.
Co...
Książka jako zbiór niepowiązanych ze sobą wątków sprawdza się nawet nieźle. Odnalazłam w niej wiele naprawdę pięknych zdań, które zapadły mi w pamięć - od pracy w korpo, po plac Szembeka i ubieranie się w stres. W ogólnej ocenie brakowało mi jednak ciągłości, jakiegoś większego sedna.
Nie mogłam też powstrzymać się od wrażenia, że myśli bohaterki przypominają mi przeżywanie depresji i problemy z poczuciem bycia w ciele. Nie wiem czy taki miał być przekaz, ale takie miałam skojarzenie. Poza tym nieco za dużo było dla mnie abstrakcji - nie widziałam, co było prawdą, a co nie i w tej książce jakoś mi to przeszkadzało. W sumie polecam, ale właśnie bardziej jako zbiór opowiadań.
Książka jako zbiór niepowiązanych ze sobą wątków sprawdza się nawet nieźle. Odnalazłam w niej wiele naprawdę pięknych zdań, które zapadły mi w pamięć - od pracy w korpo, po plac Szembeka i ubieranie się w stres. W ogólnej ocenie brakowało mi jednak ciągłości, jakiegoś większego sedna.
Nie mogłam też powstrzymać się od wrażenia, że myśli bohaterki przypominają mi...
Po pierwsze, wydawnictwo Marginesy zrobiło fantastyczną robotę. Książka jest przepiękna, ilustracje tak klimatyczne. Bardzo się cieszę, że kupiłam sobie to wydanie i polecam wszystkim kolekcjonerom.
Po drugie, przechodząc do treści i meritum, Szklany Klosz to chyba pozycja, którą czytał (lub chciał przeczytać) każdy, kto jest z ery tumblra rok 2013. Myślę, że odbiorcy Sylvii Plath są specyficzną grupą i każdy wie o kogo chodzi - ja zdecydowanie do nich należę. Mimo to, trudno mi jakoś napisać opinię na temat tej książki. Na pewno świadomość, że jest autobiograficzna wpływa na jej odbiór i powoduje uczucie swoistej ciężkości na serduszku. Ze swojej psychologicznej wiedzy mogę dodać, że naprawdę odbieram książkę jako jeden z lepszych przykładów i opisów choroby psychicznej, jakie czytałam. Przez to przeżycia wydają nam się autentyczne i sympatyzujemy z postacią Esther, nawet jeśli nie wszyscy mają poczucie, że "rozumieją" skąd wzięły się jej problemy. Bo często właśnie o to chodzi, prawda? Jako ludzie doszukujemy się wyjaśnienia, potrzebujemy takiego jasnego "powodu" dlaczego ktoś - według nas nagle - dostaje depresji. A ta historia myślę że bliższa jest prawdy, bo zaburzenia psychiczne możemy właśnie postrzegać jako jednostki chorobowe, na które nie mamy wpływu. Których nie da się logicznie wytłumaczyć. Tak samo jak to nie jest tak, że jak komuś powiemy "ej, po prostu przestań się smucić" to nagle wyzdrowieje. I to kurczę tak pięknie pokazuje jakie to jest trudne wyjść z depresji czy w ogóle mierzyć się z różnymi formami chorób psychicznych.
Podsumowując, polecam - bardzo sympatyzuję ze złotymi utalentowanymi dziećmi, które później nie mogą się odnaleźć i na tyle boją się porażki, że ten strach paraliżuje ich przed jakimkolwiek działaniem.
Po pierwsze, wydawnictwo Marginesy zrobiło fantastyczną robotę. Książka jest przepiękna, ilustracje tak klimatyczne. Bardzo się cieszę, że kupiłam sobie to wydanie i polecam wszystkim kolekcjonerom.
Po drugie, przechodząc do treści i meritum, Szklany Klosz to chyba pozycja, którą czytał (lub chciał przeczytać) każdy, kto jest z ery tumblra rok 2013. Myślę, że odbiorcy...
2018-05
Książka jest całkiem długa, zwłaszcza jak na twórczość Gaimana; zdarzały mi się momenty, gdy to mi troszkę przeszkadzało. Wynika to chyba z faktu, że fabuła - przynajmniej na początku - toczy się dość mozolnie, kłębek historii rozwija się powolutku, tkając najpierw różne elementy backstory naszego głównego bohatera. Przeplatają się w niej wątki bliższe rzeczywistości jak i dość abstrakcyjne, które trudno sobie nawet jednoznacznie zwizualizować. Zdarza się, że w jakimś stopniu trudno rozdzielić prawdę od wrażeń.
Mimo to, po przeczytaniu mam pozytywne wrażenia. Trochę składania do myślenia jeśli chodzi o mieszanie się kultur i różne wyznania; trochę poszerza wiedzę z mitologii.
Książka jest całkiem długa, zwłaszcza jak na twórczość Gaimana; zdarzały mi się momenty, gdy to mi troszkę przeszkadzało. Wynika to chyba z faktu, że fabuła - przynajmniej na początku - toczy się dość mozolnie, kłębek historii rozwija się powolutku, tkając najpierw różne elementy backstory naszego głównego bohatera. Przeplatają się w niej wątki bliższe rzeczywistości jak i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Szczerze to nigdy nie byłam fanką typowych książęk YA/młodzieżowych; nie podobały mi się w niej głupotkowe bohaterki i jak wszystko sprowadzało się do głównego romansu. Ta trylogia jednak odbiega od tego schematu i ujmuje oryginalnością, humorem - jest naprawdę przyjemna.
Polecam też film, dość mało znany, ale bardzo miło się go ogląda.
Szczerze to nigdy nie byłam fanką typowych książęk YA/młodzieżowych; nie podobały mi się w niej głupotkowe bohaterki i jak wszystko sprowadzało się do głównego romansu. Ta trylogia jednak odbiega od tego schematu i ujmuje oryginalnością, humorem - jest naprawdę przyjemna.
Polecam też film, dość mało znany, ale bardzo miło się go ogląda.
Jedyna z tych książek, na które trafiasz, a później orientujesz się, że w dzieciństwie oglądałeś coś podobnego w telewizji. (Na swoje usprawiedliwienie dodam, że czytałam starsze wydanie bez filmowej okładki)
Pozycja bardzo przyjemna i skłaniająca do refleksji. Ukazuje przeciętne życie, które nie jest idealne, porusza też ciekawe wątki i przedstawia oryginalną perspektywę oczami mądrego, trochę "quirky" dziecka. Naprawdę polecam, bo wyróżnia się na tle podobnych książek.
Jedyna z tych książek, na które trafiasz, a później orientujesz się, że w dzieciństwie oglądałeś coś podobnego w telewizji. (Na swoje usprawiedliwienie dodam, że czytałam starsze wydanie bez filmowej okładki)
Pozycja bardzo przyjemna i skłaniająca do refleksji. Ukazuje przeciętne życie, które nie jest idealne, porusza też ciekawe wątki i przedstawia oryginalną perspektywę...
2021-01-02
Książka jest chyba najbardziej klasyczną z Cobenowych powieści. Z tego, co kojarzę to doczekała się nawet ekranizacji i wcale mnie to nie dziwi, bo pisze naprawdę dobre kryminały/thrillery, w którym zwroty akcji nie są wcale oczywiste.
Jeśli chodzi o Nie mów nikomu, jest podobnie. Bardzo przyjemna lektura napisana w stylu typowym dla autora (ja osobiście ten styl bardzo lubię, zawsze było dla mnie w nim coś komfortowego).
Książka jest chyba najbardziej klasyczną z Cobenowych powieści. Z tego, co kojarzę to doczekała się nawet ekranizacji i wcale mnie to nie dziwi, bo pisze naprawdę dobre kryminały/thrillery, w którym zwroty akcji nie są wcale oczywiste.
Jeśli chodzi o Nie mów nikomu, jest podobnie. Bardzo przyjemna lektura napisana w stylu typowym dla autora (ja osobiście ten styl bardzo...
Bardzo przyjemna pozycja; dzięki niej trochę zainteresowałam się malarstwem z okresu, który jest w obszarze zainteresowania fabuły oraz przez chwilę - oczywiście - wróciłam do gry w szachy. Czytałam już jakiś czas temu i nie chcę spoilerować, ale myślę, że książka spodoba się każdemu.
Bardzo przyjemna pozycja; dzięki niej trochę zainteresowałam się malarstwem z okresu, który jest w obszarze zainteresowania fabuły oraz przez chwilę - oczywiście - wróciłam do gry w szachy. Czytałam już jakiś czas temu i nie chcę spoilerować, ale myślę, że książka spodoba się każdemu.
Pokaż mimo to
Łapię się czasami na tym, że czytam książkę, niewiele na jej temat wiedząc, a w trakcie zaczynam łączyć kropki i obraz okazuje się intymnym rozliczeniem autora z jakąś dręczącą go kwestią. Chociaż może „rozliczenie” to za dużo powiedziane – często problem pozostaje; poharatany, otwarty, wciąż krwawiący. A jednak już trochę łatwiejszy do niesienia ze sobą dalej w życie.
Bo czy fragment swojej tożsamości możemy zamknąć? Zostawić za sobą i już nigdy się nie oglądać?
Autorka stawia te pytania przed bohaterką swojej mikropowieści, której los lustrzanym odbiciem odwzorowuje doświadczenia jej samej. Margaryta Jakowenko jest hiszpańską pisarką ukraińskiego pochodzenia. Daria Kovalenko Petrova odbiera oficjalny paszport poświadczający jej 𝘯𝘰𝘸𝘦 obywatelstwo, po dwudziestu latach spędzonych w kraju emigracji przestaje istnieć Ukrainka, jej miejsce zajmuje Hiszpanka.
Przyznam, że nie mogłam odepchnąć od siebie myśli o inwazji Rosji na Ukrainę; ta perspektywa tylko wzbogacała odbiór spisanych w książce doświadczeń. Pragnienie pozostania przy swoim, wśród swoich korzeni, zetknięte z pragmatycznym podejściem w obliczu biedy i tragedii. Rodzina Darii wyjechała, jak wiele innych w podobnym okresie, w poszukiwaniu pracy i lepszego świata; ale czy istnieje jakiś 𝘭𝘦𝘱𝘴𝘻𝘺 świat?
Ja tylko przez kilka lat mieszkałam za granicą i faktycznie trudno mi było poczuć się w pełni częścią społeczności Wysp Brytyjskich. Najbliższe mi tam osoby pochodziły z różnych konfiguracji emigranckich, historia niektórych uwzględniała więcej niż jeden kraj, więcej niż jeden kontynent. Więc może coś faktycznie w tym jest, że asymilacja jest trudna, a każdy ma do niej inne podejście.
Mimo ciężkiego kalibru tematycznego, książkę czytało mi się z łatwością. Sama w sobie jest dość krótka, jej rozdziały także są raczej oszczędne. Podobała mi się też forma podsumowania wielu z nich jednym, zaczerpniętym z rosyjskiego słowem. Czegoś mi zabrakło, by uznać to za niepowtarzalne dzieło, ale z pewnością jest to bardzo dobry debiut.
Łapię się czasami na tym, że czytam książkę, niewiele na jej temat wiedząc, a w trakcie zaczynam łączyć kropki i obraz okazuje się intymnym rozliczeniem autora z jakąś dręczącą go kwestią. Chociaż może „rozliczenie” to za dużo powiedziane – często problem pozostaje; poharatany, otwarty, wciąż krwawiący. A jednak już trochę łatwiejszy do niesienia ze sobą dalej w życie.
więcej Pokaż mimo toBo...