-
ArtykułyNatasza Socha: Żeby rodzina mogła się rozwijać, potrzebuje czarnej owcyAnna Sierant1
-
ArtykułyZnamy nominowanych do Nagrody Literackiej „Gdynia” 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyMój stosik wstydu – które książki czekają na przeczytanie przez was najdłużej?Anna Sierant21
-
ArtykułyPaulo Coelho: literacka alchemiaSonia Miniewicz3
Biblioteczka
2024-05-06
Jeśli to czytasz, to już jest za późno.
Nie, wróć, jednak to był fałszywy alarm; po prostu od czasu do czasu trzeba społeczeństwo trochę postraszyć, a jak za tym czekają jakieś zyski (na przykład ze sprzedaży książki) to nic tylko malować obraz nieuchronnej apokalipsy.
Otrzeźwienie przychodzi dopiero, gdy sami zgłębimy temat i zorientujemy się, że ChatGPT nie czyha na nasze posady, bo sam nie odróżnia kłamstwa od prawdy i potrafi przekonująco argumentować nieprawidłowe wyniki zadań arytmetycznych. Taka była moja osobista droga.
Jednak nie każdy pracuje w branży leżącej tak blisko tej dziedziny i być może dla takiego czytelnika pisze Suleyman. Choć w moim odbiorze tego swojego idealnego czytelnika traktuje trochę jak istotę, która nic o świecie nie wie. Każdy argument mógłby zawrzeć się w kilku stronach, on potrafi jednak rozwlec go na stron kilkadziesiąt, posiłkując się przykładami, o których każdy z nas już czytał wielokrotnie.
Ponadto, sama książka sączy się jak taka fala – rozmywa treść wśród generycznych zdań niczym uformowanych przez generatywną sztuczną inteligencję. Wzrok dosłownie płynął mi przez kolejne strony, poszukując konkretu, nowości. Szukając 𝘴𝘦𝘥𝘯𝘢 pośród opisów wynalezienia silnika spalinowego, przedsięwzięcia jakim był Human Genome Project, zwrócenia uwagi na to, że ogień był ważnym przełomem w istnieniu naszego gatunku. I wielu, wielu, naprawdę wielu innych.
Bardzo trudno mi uchwycić o co właściwie miało tu chodzić; na pewno dobrą reklamę robi sama przeszłość (i teraźniejszość) Suleymana, który obecnie jest CEO Microsoft AI, a przebił się w środowisku już wcześniej jako współzałożyciel DeepMind. Ta cała jego otoczka była tym, co zachęciło na pewno wiele osób po sięgnięcie po „Nadchodzącą falę”.
A, według mnie, niespecjalnie to czuć podczas lektury. Zabrakło mi dyskusji o tematach, które naprawdę mnie wciąż niepokoją przy powstawaniu rozwiązań AI, zabrakło mi poczucia, że autor coś wniósł do mojego rozumienia tego zagadnienia.
ig: @tylkotrocheczytam
◦
Książkę otrzymałam w ramach współpracy barterowej od @szczeliny_, za co pięknie dziękuję.
Jeśli to czytasz, to już jest za późno.
Nie, wróć, jednak to był fałszywy alarm; po prostu od czasu do czasu trzeba społeczeństwo trochę postraszyć, a jak za tym czekają jakieś zyski (na przykład ze sprzedaży książki) to nic tylko malować obraz nieuchronnej apokalipsy.
Otrzeźwienie przychodzi dopiero, gdy sami zgłębimy temat i zorientujemy się, że ChatGPT nie czyha na...
Samą „Śmierć” kupiłam na targach książki w Warszawie przy przemiłym stoisku @wydawnictwo.filtry, ale wiecie jakim nieuchwytnym bytem jest tbr, nawet jeśli grzecznie czeka sobie na półce, dlatego dopiero niedawno gwiazdy zbiegły się w swoich trajektoriach żeby zapoznać mnie z historią Viveka.
Jak już wiemy po tytule, nie będzie to wesoła historia – przewrotnie, zaczynamy w punkcie, gdzie jego życie dobiega końca. I właściwie jest w tym coś wymownego, bo mimo fragmentów narracyjnych z punktu widzenia tytułowej postaci, to właściwie poznajemy go bardziej przez pryzmat osób w jego otoczeniu. Nakładające się na siebie ich wrażenia i opisy nie zawsze tworzą spójną całość – ale też trochę o to chodzi, bo w niewielu zdaniach, które skierowane są przez samego Viveka do nas, do czytelników, pada 𝘯𝘪𝘦 𝘫𝘦𝘴𝘵𝘦𝘮 𝘵𝘺𝘮, 𝘻𝘢 𝘬𝘰𝘨𝘰 𝘸𝘴𝘻𝘺𝘴𝘤𝘺 𝘮𝘯𝘪𝘦 𝘮𝘢𝘫ą.
I z tą częścią myślę że wiele osób rezonuje. Oczywiście nie każdy musi przechodzić przez tak samo wyboistą drogę, jak ta opisana w powieści, ale szukanie siebie i swojego miejsca było dla mnie znajomym wątkiem. Inne, cóż, nie zawsze.
Bardzo grubą kreskę stawiam przy temacie, który tu mocno wybrzmiewa – mamy do czynienia z relacjami pomiędzy bardzo bliskimi krewnymi. Dla mnie jest to pewna bariera braku akceptacji i odrzucenia; na domiar tego, nie mówimy tu o przewadze emocjonalnej więzi i miłości, ale o przeróżnych opisach erotycznych. Trochę też pojawia się motywów zdrady i ten natłok to było trochę dużo.
Z perspektywy językowej książka trzyma się na wysokim poziomie, pojawiało się wiele pięknych, wręcz lirycznych zdań, które zostaną mi w pamięci. Jednakże, coś, czego mi zabrakło to przypisy i tłumaczenia lokalnych słów. Pełno było zwrotów nietłumaczonych i zachowanych w oryginale, a to mi trochę odbierało przyjemności lektury.
instagram.com/tylkotrocheczytam
Samą „Śmierć” kupiłam na targach książki w Warszawie przy przemiłym stoisku @wydawnictwo.filtry, ale wiecie jakim nieuchwytnym bytem jest tbr, nawet jeśli grzecznie czeka sobie na półce, dlatego dopiero niedawno gwiazdy zbiegły się w swoich trajektoriach żeby zapoznać mnie z historią Viveka.
Jak już wiemy po tytule, nie będzie to wesoła historia – przewrotnie, zaczynamy w...
Wybieracie się w transatlantyczną podróż samolotem. 𝘖𝘶𝘪 𝘰𝘶𝘪 wsiadacie sobie w Paryżu, z niedokończonym pain au chocolat w jednej dłoni, a w drugiej z dobrą książką lub uwieszonym na ramieniu dziecku. Może jesteście znużeni – po głowie chodzi wam zerwanie z obecnym partnerem, ale nie możecie się do tego zebrać; może jesteście dziwnie apatyczni – niby lecicie odebrać jakaś-tam-nagrodę, ale czy to ma jakieś znaczenie?
Niezależnie od tego z czym wsiadacie na pokład, czeka was jeszcze trochę nieprzyjemności. Nie zdrzemniecie się, nie nadrobicie odcinków serialu, o nie – czekają was najgorsze turbulencje waszego życia, bo to wam się przytrafił lot podczas jednej z największych burz dekady. I naprawdę jest źle, naprawdę już myślicie że to koniec i robicie w głowie szybki rachunek zasług i niedokończonych spraw.
Uf. A jednak. Jesteście cali. Doświadczanie wspólnej euforii z pozostałymi pasażerami, już w trakcie odbioru bagaży macie ochotę zadzwonić do swoich bliskich i opowiedzieć im jak bliskie spotkanie ze śmiercią właśnie przetrwaliście. I dalej życie toczy się swoim torem, bez większych perturbacji i zmian. Aż do momentu, gdy do waszych drzwi pukają nieznajomi w postaci agentów FBI.
Tak mniej więcej prezentuje się zamysł „Anomalii” napisanej przez członka (a nawet w tym momencie chyba przewodniczącego) legendarnej grupy OuLiPo. Ale zanim zerwiecie się i popędzicie do księgarni po swój egzemplarz, pozwólcie mi rozgonić nieco tę chmurkę mistycyzmu i słodkich obietnic.
Pokrótce: z dużym zdziwieniem czytałam kreację naukowców; zdziwionych naprawdę najbardziej podstawowymi konceptami, które na nikim już nie robią wrażenia w świecie kultury popularnej. Te domniemane egzystencjalne przemyślenia nie były nowe czy odkrywcze, a tak były przecież reklamowane! Najbardziej mi tu podeszły historie postaci, naprawdę się w nie wciągnęłam – niestety każda z nich została przerwana w którymś momencie, nie pozwalając mi uformować prawdziwego z nimi powiązania.
Czasami świecidełka to jednak trochę tandeta, mająca przyciągnąć uwagę, ale przy bliższym spojrzeniu rozczarowująca.
Wybieracie się w transatlantyczną podróż samolotem. 𝘖𝘶𝘪 𝘰𝘶𝘪 wsiadacie sobie w Paryżu, z niedokończonym pain au chocolat w jednej dłoni, a w drugiej z dobrą książką lub uwieszonym na ramieniu dziecku. Może jesteście znużeni – po głowie chodzi wam zerwanie z obecnym partnerem, ale nie możecie się do tego zebrać; może jesteście dziwnie apatyczni – niby lecicie odebrać...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Gdy się nad tym zastanowimy, to ciekawe, że bardzo jesteśmy w stanie odczuwać 𝘣𝘳𝘢𝘬.
W swoim zbiorze Mariusz Szczygieł eksploruje temat związany z koncepcją 𝘯𝘪𝘦 𝘮𝘢; obietnica jest syta, solidna, ambitna. Jej realizacja – moim zdaniem – nierówna i rozczarowująca.
Autor już pierwszym rozdziałem zrobił na mnie niepochlebne wrażenie; odczułam jakby zachwyt nad samym sobą, och, jak to wspaniale potrafi przetłumaczyć i zapamiętać wiersz z Czeskiego metra, och, jak to potrafi ze zwykłej podróży uczynić coś większego – obsadzić pasażerów w roli aktorów, uczynić ich interesującymi przez soczewkę swojej perspektywy.
Nieco lepiej robiło się w momentach, gdy w pełni głos zostawał oddany innym postaciom, czyli bohaterom zbioru. Część historii była poruszająca, owszem, ale może ten ich brak uniwersalności obierał przesłaniu? Bo myślę że każdy z nas doświadczył utraty, braku, swojego własnego 𝘯𝘪𝘦 𝘮𝘢, a jednak sytuacje tych konkretnych osób (czy miejsc) były w większości bardzo jednostkowe.
Miło było przeczytać o pięknej willi, wzruszyć się nad chłopcem… za dużo było tu za to skakania z tematu na temat, urywania, nieodpowiadania, niedookreślania. Wiele rozdziałów nie odznacza się niczym w pamięci, bo przelatuje trochę abstrakcją albo trwa zbyt krótko, by zaistnieć w znaczeniu.
Nie mogę powiedzieć, że język był poplątany czy jakkolwiek wadliwy; nie mogę powiedzieć, że był tu wyraźny brak researchu. Z drugiej strony nie mogę też stwierdzić, że jakoś dobrze poznałam tu styl Szczygła – zbyt wiele było tu cudzych słów, czasami cytowanych długimi fragmentami, dosłownie. I okej, czasami to rozumiem, ale nie czuję, że jestem w stanie po tej lekturze coś powiedzieć o jego stylu. No, chyba że o tych niechlubnych w moich oczach fragmentach, gdy pokazuje jaki to on (nie) jest.
Troszkę takie kręcenie się w kółko o niczym. Nurkowanie na głęboką wodę w jednej historii i ledwo dotykanie tafli innej. Świadome zwodzenie i czasami nużące komplikacje.
Wobec takiego zachwytu nad autorem pewnie sięgnę po coś jeszcze, ale raczej nieprędko.
ig: @tylkotrocheczytam
Gdy się nad tym zastanowimy, to ciekawe, że bardzo jesteśmy w stanie odczuwać 𝘣𝘳𝘢𝘬.
W swoim zbiorze Mariusz Szczygieł eksploruje temat związany z koncepcją 𝘯𝘪𝘦 𝘮𝘢; obietnica jest syta, solidna, ambitna. Jej realizacja – moim zdaniem – nierówna i rozczarowująca.
Autor już pierwszym rozdziałem zrobił na mnie niepochlebne wrażenie; odczułam jakby zachwyt nad samym sobą,...
Podnoszę wzrok znad książki, mojej pierwszej przeczytanej w 2024 roku, by przyjrzeć się przez moment spadającym płatkom śniegu za oknem. Czytam o 𝘸𝘪𝘦𝘤𝘻𝘯𝘦𝘫 𝘯𝘰𝘤𝘺, niebieskich lodowcach, skradzionych meteorytach i o mrozie tak przenikliwym, że nawet przepowiadane -17°C w mojej rodzinnej miejscowości przestaje robić wrażenie.
Na pewno jestem wdzięczna takim osobom, jak autorka, które jadą do odległych – jak na moje standardy – miejsc, i przynoszą nam historie, które w natłoku informacji o świecie mogłyby zginąć. Dzięki reportażom jak ten z @wydawnictwoczarne mój świat z jednej strony wciąż się powiększa, z drugiej przynajmniej na jeden moment mogę się poczuć bliżej jakiejś jego cząstki.
O Grenlandii wiedziałam raczej niewiele, samą książką zainteresowałam się już przy okazji słuchania jednego z odcinków Działu Zagranicznego; ale… po tej lekturze moja wiedza zwiększyła się nieznacznie. Owszem poruszanych jest kilka wątków szerszych i historycznych (jak dzieje Roberta Peary’ego, typowego białego mężczyzny, który przyjeżdża, bierze co tam chce i później już nie ogląda się za siebie), jednakże reportaż dotyczy głównie codziennego życia w Qaanaaq i później w Siorapaluk.
Na pewno jest to unikalna perspektywa – naprawdę możemy się poczuć jakbyśmy przez chwilę byli częścią tych społeczności. Oglądamy z nimi telewizję, chodzimy od domu do domu, a nawet na polowanie. I w tym zakresie książka się spełnia. Ukazuje rzeczywistość z mojej perspektywy trudną, okrutną odległą.
Nie zdawałam sobie sprawy jak wygląda życie w takich warunkach. 𝘞 𝘵𝘢𝘬𝘪𝘤𝘩 𝘸𝘢𝘳𝘶𝘯𝘬𝘢𝘤𝘩. Już w tym zwrocie widać moje życie w wygodzie, widać nakładanie się mojej perspektywy. Dlatego starałam się podchodzić do opisywanych zdarzeń jak najbardziej obiektywnie, choć – tu takie ostrzeżenie – są tu dokładne opisy polowań, obrabiania fok czy lisów, a także sposobów kontroli populacji psów.
A jednak muszę przyznać, że gdybym wcześniej wiedziała, jaką formę przyjmuje reportaż, to zaczęłabym od innej książki autorki. Albo znalazła coś innego, oferującego dokładniejszy wstęp do świata Grenlandii.
Podnoszę wzrok znad książki, mojej pierwszej przeczytanej w 2024 roku, by przyjrzeć się przez moment spadającym płatkom śniegu za oknem. Czytam o 𝘸𝘪𝘦𝘤𝘻𝘯𝘦𝘫 𝘯𝘰𝘤𝘺, niebieskich lodowcach, skradzionych meteorytach i o mrozie tak przenikliwym, że nawet przepowiadane -17°C w mojej rodzinnej miejscowości przestaje robić wrażenie.
Na pewno jestem wdzięczna takim osobom, jak...
2023-11-16
Jako czytelnicy zostajemy przeniesieni w czasie i przestrzeni do jednego z pierwszych miast koncepcyjnych w USA. Wszystko w Shaker Heights jest ustalone, zaplanowane, przewidziane – nawet domy, zależnie od stylu architektonicznego, miały z góry przydzielone konkretne palety kolorów.
I w tym miasteczku swoje idealne życie zaplanowała pani Richardson. Elena tu przyszła na świat i zrodziła się z zasad założycieli, tu wróciła po studiach realizować swój plan, odznaczając kolejne dzieci i sukcesy niczym pozycje na checkliście. Idylliczną codzienność naruszają nowe lokatorki wynajmujące ich drugą rodzinną posiadłość; Mia, samotna matka, wiodąca życie nomadycznej artystki, i jej córka, Pearl, śliczna, intelektualistka o duszy poetki.
Na zaproszenie jednego z synów Richardsonów, do ich życia zagląda najpierw jedna, potem druga… a losy członków tych dwóch rodzin splatają się w wyjątkowo skomplikowanych konfiguracjach.
Jak czytamy w opisie, książka dogłębnie porusza temat macierzyństwa, a także tożsamości i tego, że nawet najściślejsze zasady nie potrafią uchronić nas od katastrofy. W sumie całkiem się z tym zgadzam, chociaż jeśli chodzi o konflikty czy różne mniejsze i większe 𝘵𝘳𝘢𝘨𝘦𝘥𝘪𝘦, które mają tu miejsce to jednak uważam, że to dzieło z tych serii, gdzie jedna rozmowa mogłaby wnieść wiele.
Były tu wątki prowadzone ciekawiej, inne z kolej były mało przekonujące. Powracały oklepane szarej myszki, która staje się popularna jak i skromnych artystów, nagle docenianych przez najwyżej postawione osoby w branży. Niektóre kwestie zostały dość błaho rozwiązane, inne spisywałam na karteczkach reakcją 𝘮𝘦𝘩.
ALE, nie była to najgorsza książka. Po prostu ja nie przepadam za obyczajówkami, a do tego jestem dość pragmatyczną osobą, która lubi zasady, więc niektóre dylematy nie były dla mnie tak… dylematyczne.
Instagram: @tylkotrocheczytam
Jako czytelnicy zostajemy przeniesieni w czasie i przestrzeni do jednego z pierwszych miast koncepcyjnych w USA. Wszystko w Shaker Heights jest ustalone, zaplanowane, przewidziane – nawet domy, zależnie od stylu architektonicznego, miały z góry przydzielone konkretne palety kolorów.
I w tym miasteczku swoje idealne życie zaplanowała pani Richardson. Elena tu przyszła na...
2023-11-07
Tę książkę dostałam w prezencie urodzinowym ze względu na swoje pochodzenie i zainteresowanie podobnymi tematami. Już po zapoznaniu się z fragmentami na okładce zaczęłam się do siebie uśmiechać z rozbawieniem, bo moja babcia też tak mówi wiecie, 𝘱𝘰 𝘱𝘳𝘰𝘴𝘵𝘦𝘮𝘶.
Wojciech Koronkiewicz zabiera nas ze sobą na wycieczkę – głównie rowerową – po różnych miejscach, o których gdzieś tam słyszał plotki. Krótkie rozdziały poprzetykane są zdjęciami z owych lokacji, przez co reportaż ten czyta się naprawdę szybko.
Ja jednak trochę nie wiem do czego tutaj autor dążył; kolejne punkty na trasie niekoniecznie się ze sobą łączyły w jeden ciąg, a raczej otwierały coraz to więcej 𝘳𝘢𝘯, których to w tym rejonie nie brakuje. I tak od zwiedzania wzgórza, na którym straszy, przechodzimy do tragicznej historii łomżyńskich Romea i Julii, to do śledzenia masowych mordów ludności żydowskiej w Jedwabnem i znów do opowieści o kalesonach Napoleona, który to zostawił je w prezencie w Łomży.
Grzebiemy z autorem w historii, trochę tam wywlekając rzeczy na wierzch, błądząc po bezdrożach czasu i cierpienia. Tytułowe cmentarze czasem są symboliczne, czasem rzeczywiste; przypominają o czasach, gdy ludzi po prostu grzebano gdzie popadnie, a którzy po dziesiątkach lat dopiero otrzymują należyty im pochówek.
Mała dygresja – ostatnio, przy grobie mojego dziadka, ciocia wybudowała mały pomnik na cześć dziewczyny, którą po bombardowaniu mojej rodzinnej miejscowości w czasie wojny, zakopano tam po cichu, nocą. Zaczęło się od starszego pana, który zaczepił ciocię na cmentarzu i powiedział, kto tam obok leży, a skończyło na mojej mamie rozpytującej w urzędzie o imię i nazwisko tej zmarłej, żeby potwierdzić całą historię i móc coś napisać na krzyżu.
Także o ile Podlasie jest pełne sekretów i tajemnic, to ten reportaż była dla mnie zbyt chaotyczny. Jest jak takie notatki pisane na kolanie przy okazji zwiedzania tych miejsc, które autor wyciągnął z dzienniczka i opublikował. I myślę że taka mogła być intencja. Ale ja jednak wolę większy porządek.
Tę książkę dostałam w prezencie urodzinowym ze względu na swoje pochodzenie i zainteresowanie podobnymi tematami. Już po zapoznaniu się z fragmentami na okładce zaczęłam się do siebie uśmiechać z rozbawieniem, bo moja babcia też tak mówi wiecie, 𝘱𝘰 𝘱𝘳𝘰𝘴𝘵𝘦𝘮𝘶.
Wojciech Koronkiewicz zabiera nas ze sobą na wycieczkę – głównie rowerową – po różnych miejscach, o których gdzieś...
Trzy różne wydania. Łączenie audiobooka i wersji papierowej. Momenty kryzysu i porzucenia. Pół roku trudów zakończone podczas długiej podróży pociągiem. (I te spojrzenia sąsiednich pasażerów – wiecie, te charakterystyczne, gdy widzą jak czytacie klasyki.)
Zacznijmy może jednak od konkretów: tak, udało mi się skończyć „Rok 1984”. Trudno zaprzeczyć, że to jest jedno z tych literackich dzieł, które pozostawiło po sobie niezatarty ślad zarówno w popkulturze jak i w naszym sposobie myślenia na temat inwigilacji, autorytaryzmie i znaczenia języka. Ale kurczę – zapoznając się z tą książką poraz pierwszy w roku 2023 po prostu nie czułam już tej nowatorskości w podejściu, która zapewne towarzyszyła pierwszym czytelnikom w roku 1949, gdy George Orwell ją opublikował.
Lęki i obawy społeczeństwa po II wojnie światowej były znakomitym gruntem pod wstrząsającą wizję dystopijnej przyszłości prezentowaną przez autora. Pod tym względem jego podejście było przełomowe i wyprzedzało swoje czasy. Ja zaś dla siebie nie znalazłam w niej nic dla siebie.
Tempo fabuły było dość powolne, niemrawe. Choć wiele myśli niewątpliwie skłaniało do refleksji, momentami narracja wydawała się krążyć w kółko i powtarzać. Ciągła inwigilacja, propaganda i ponurość, te same wątki, tylko opowiedziane nieco inaczej lub w parafrazie. Miałam poczucie, że zrozumiałam tego sedno w pierwszych osiemdziesięciu stronach, nie musiała mieć do tego kolejnych stu przykładów tego samego.
Główny bohater, Winston Smith, nie wzbudził we mnie szczególnej sympatii. Sprawiał wrażenie osoby dość biernej, co utrudniało emocjonalne zaangażowanie się w jego los, zwłaszcza po obecnych na początku historii dość graficznych opisach tego, co chciałby zrobić jednej ze swoich koleżanek z partii.
To, co mi się za to całkiem podobało to sama kreacja świata, gdzie wszystko było dopięte na ostatni guziczek. Dla mnie rozwiązanie i zakończenie też było satysfakcjonujące, a przynajmniej mi bardzo odpowiadało.
Instagram: @tylkotrocheczytam
Trzy różne wydania. Łączenie audiobooka i wersji papierowej. Momenty kryzysu i porzucenia. Pół roku trudów zakończone podczas długiej podróży pociągiem. (I te spojrzenia sąsiednich pasażerów – wiecie, te charakterystyczne, gdy widzą jak czytacie klasyki.)
Zacznijmy może jednak od konkretów: tak, udało mi się skończyć „Rok 1984”. Trudno zaprzeczyć, że to jest jedno z tych...
Sam tytuł "Nieznośna lekkość bytu" jest w literaturze wręcz legendarny. Zaciekawia, sugeruje wysoki poziom doświadczenia przy czytaniu i jakąś głęboką prawdę, która na nas czeka między kartami.
Nie. Książka w moim odczuciu jest manifestem uzasadnienia zdrady i tego, dlaczego zdrada jest taka fajna - a jeśli nie zdradzasz (jak niektóre postacie) to w sumie jesteś trochę luzerem. Dodatkowo, Kudera przedstawia mężczyzn jako właściwie zbudowanych do zdrady, bo jest im ciężko powstrzymać swoje demony. Odbierałam postać Tomasza jako kogoś, kto mówi: ojej, kobiety są takie piękne, więc jak mam nie zdradzać.
Rzeczywiście pojawiają się ciekawe przemyślenia, ale raczej na samym początku książki. Później wchodzimy już w toksyczne myśli, generowanie samym sobie problem, jak dla mnie też po prostu seksizm...
Podsumowując: rozczarowanie. Jak ktoś popiera statementy z książki to trochę red flag.
Sam tytuł "Nieznośna lekkość bytu" jest w literaturze wręcz legendarny. Zaciekawia, sugeruje wysoki poziom doświadczenia przy czytaniu i jakąś głęboką prawdę, która na nas czeka między kartami.
Nie. Książka w moim odczuciu jest manifestem uzasadnienia zdrady i tego, dlaczego zdrada jest taka fajna - a jeśli nie zdradzasz (jak niektóre postacie) to w sumie jesteś trochę...
Mistrz i Małgorzata to taki wielki i szanowany klasyk; nic jednak nie poradzę na to, że ja go chyba nie zrozumiałam. Z bijącym sercem czekałam na moment, w którym połączę kropki i doszukam się jakiegoś sensu w książce przeplatanej przypadkowymi, dziwnymi wątkami oraz historią Poncjusza Piłata. Niestety, ten moment nigdy nie nastąpił. Nigdy też nie dotarłam do takiej chwili, w której najbardziej uznawany cytat na temat tego, że damy piją spirytus, do mnie dotrze i go docenię. Nie potrafię pojąć tego fenomenu i fascynacji.
Mistrz i Małgorzata to taki wielki i szanowany klasyk; nic jednak nie poradzę na to, że ja go chyba nie zrozumiałam. Z bijącym sercem czekałam na moment, w którym połączę kropki i doszukam się jakiegoś sensu w książce przeplatanej przypadkowymi, dziwnymi wątkami oraz historią Poncjusza Piłata. Niestety, ten moment nigdy nie nastąpił. Nigdy też nie dotarłam do takiej chwili,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Moja opinia na temat tej książki zawsze wzbudza pewną dyskusję, gdy tylko wpływa na powierzchnię; a ja nigdy nie zrozumiem fenomenu tej książki. Pamiętam, że pierwsza myśl, jaką miałam po przeczytaniu to: chciałabym ją spalić tak jak jedna z postaci paliła książki. Brnięcie przez fabułę i narrację było nużące, niewiele wyniosłam z tej lektury.
Nie polecam, zawsze odradzam.
Moja opinia na temat tej książki zawsze wzbudza pewną dyskusję, gdy tylko wpływa na powierzchnię; a ja nigdy nie zrozumiem fenomenu tej książki. Pamiętam, że pierwsza myśl, jaką miałam po przeczytaniu to: chciałabym ją spalić tak jak jedna z postaci paliła książki. Brnięcie przez fabułę i narrację było nużące, niewiele wyniosłam z tej lektury.
Nie polecam, zawsze odradzam.
Trudno jest teraz pisać ocenę tej książki, po tym wszystkim co Netflix z nią zrobił - mam wrażenie, że idea książki była zupełnie inna niż to, co zostało przedstawione w serialu. Ale to nie miejsce na to, więc pozostawię ten wątek otwarty mimo oczywistej frustracji.
Książkę kupiłam jeszcze przed całym 'hypem' na nią. Przez lata na tumblrze krążyły z niej cytaty i właśnie to mnie zachęciło do jej nabycia; cała otoczka też brzmiała bardzo ciekawie, bo taśm można też było posłuchać w internecie. Gdy jednak zaczęłam ją czytać miałam bardzo dziwne odczucia, że coś tu jest nie tak.
Sposób, jaki wybrała główna bohaterka wydał mi się szalenie okrutny. Zarówno to, że taśm odsłuchiwała jedyna osoba, która nawet według niej była dla niej dobra, jak i to w jaki sposób znaleźli ją jej rodzice po tym jak popełniła samobójstwo. Zwykle nie zgadzam się z powiedzeniem, że samobójcy są samolubni, ale tutaj cała ta aranżacja wydawała mi się naprawdę maksymalizująca cierpienie wszystkich osób jakkolwiek w to zamieszanych. Dodatkowo, odniosłam wrażenie, że sposób prowadzenia narracji sugeruje czytelnikom, że to było dobre wyjście z całej sytuacji. A dla mnie - chociaż wiem jak to brzmi - przedstawione przez Hannah powody nie były "wystarczające". Większość rzeczy była jeszcze do naprawienia, a niektóre do uniknięcia, gdyby już specjalnie nie starała się pogorszyć sprawy. W takim połączeniu tworzy to niezbyt dobre przesłanie dla czytelników, którzy może potencjalnie są w podobnym położeniu.
Podsumowując, książka według mnie nie tylko była kiepska, ale też mogła być potencjalnie szkodliwa.
Trudno jest teraz pisać ocenę tej książki, po tym wszystkim co Netflix z nią zrobił - mam wrażenie, że idea książki była zupełnie inna niż to, co zostało przedstawione w serialu. Ale to nie miejsce na to, więc pozostawię ten wątek otwarty mimo oczywistej frustracji.
Książkę kupiłam jeszcze przed całym 'hypem' na nią. Przez lata na tumblrze krążyły z niej cytaty i właśnie...
Zacznę od tego, że jak najbardziej jestem skłonna przyznać, że to ja tutaj czegoś nie zrozumiałam. Że moja niska ocena i rozczarowanie Kafką nad morzem wynika z niewyłapania ulotnego sensu, który krył się za światem wymalowanym bezpośrednio. Trudno mi napisać coś więcej, książkę czytałam cały czas mając z tyłu głowy, że może ja tu czegoś nie łapię i dlatego niewiele rzeczy ma dla mnie jakikolwiek sens. Pozostałe, bardziej zrozumiałe, były zwykle po prostu przedziwne i też plasowały się raczej nisko na skali moich upodobań.
Zacznę od tego, że jak najbardziej jestem skłonna przyznać, że to ja tutaj czegoś nie zrozumiałam. Że moja niska ocena i rozczarowanie Kafką nad morzem wynika z niewyłapania ulotnego sensu, który krył się za światem wymalowanym bezpośrednio. Trudno mi napisać coś więcej, książkę czytałam cały czas mając z tyłu głowy, że może ja tu czegoś nie łapię i dlatego niewiele rzeczy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toLśnienie jest dla mnie od początku do końca wielkim rozczarowaniem. Czytałam przed nim wiele pozycji autora i naprawdę chociażby Misery można postawić - według mnie - znacznie wyżej na półkach horroru. Z tyłu Lśnienia czytamy, że ohoho jaki to horror wszechczasów, a tymczasem ja podczas lektury nie poczułam nawet drobnego wzruszenia dreszczyku. Nie jest to specjalnie ciekawa książka i wiem, że moja opinia bywa oceniana jako kontrowersyjna, ale nie rozumiem zachwytów nad nią.
Lśnienie jest dla mnie od początku do końca wielkim rozczarowaniem. Czytałam przed nim wiele pozycji autora i naprawdę chociażby Misery można postawić - według mnie - znacznie wyżej na półkach horroru. Z tyłu Lśnienia czytamy, że ohoho jaki to horror wszechczasów, a tymczasem ja podczas lektury nie poczułam nawet drobnego wzruszenia dreszczyku. Nie jest to specjalnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPrzepraszam pana Vonneguta za to, że nie zachwycam się pozycją, która bezsprzecznie jest jego najpopularniejszą (i najpoważniejszą?). Być może moja ocena jest naruszona faktem, że najpierw przeczytałam Breakfast of Champions i po niej nic już nie wydaje się takie samo. Może też moje wysokie oczekiwania wobec Rzeźni pozostawiły po sobie takie wrażenie nieporozumienia; w każdym razie, sama pozycja nie wzbudziła we mnie szczególnych emocji. W którymś miejscu się minęliśmy i oceniam ją po prostu jako przeciętną.
Przepraszam pana Vonneguta za to, że nie zachwycam się pozycją, która bezsprzecznie jest jego najpopularniejszą (i najpoważniejszą?). Być może moja ocena jest naruszona faktem, że najpierw przeczytałam Breakfast of Champions i po niej nic już nie wydaje się takie samo. Może też moje wysokie oczekiwania wobec Rzeźni pozostawiły po sobie takie wrażenie nieporozumienia; w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Herman Hesse należy z pewnością do tych autorów, których obecność przenika do świadomości całkiem nieumyślnie, może nawet przypadkowo – nawet jeśli nie czytaliśmy jego książek, nazwisko kojarzy się z pewnym mistycyzmem i myślą filozoficzną. Wydaje się, że jego przekaz trafia zwłaszcza do poszukujących osób, trochę na rozdrożu życia, często gdzieś na początku studiów.
Moje osobiste doświadczenia opiera się, co prawda, na spotkaniu osób wychwalających „Siddartę”, ale po przeczytaniu wyżej wymienionej pozycji czuję, że ta też przypadłaby im do gustu. Ciągnąc temat dalej, od razu przyznam, że startowałam z pozycji raczej niechęci do samego autora; kojarzył mi się z przesadnym dramatyzmem i trochę takim zapętlonym wzdychaniem nad osobą własną…
… no i właściwie moje skojarzenia niedaleko padły od narracji „Demiana”. Otóż w tej powieści poznajemy chłopca o imieniu Sinclair, którego przeżycia wewnętrzne rangą dorównują największym męczennikom historii. Najmniejsze występki lat dziecięcych piętnują go i skazują na egzystencję nikczemnika. A przynajmniej na kilka miesięcy.
Tym opisem chcę podkreślić patos naszego głównego bohatera, bo wszystko, co go dotyczy określa on takim tonem; im dalej śledzimy jego losy tym głębiej wchodzimy w przekonanie, że niektóre jednostki czują bardziej i wiedzą więcej, a reszta świata ich nie rozumie, bo wiedzie prosty żywot pozbawiony rozwoju osobistego.
Może idę uproszczoną drogą, ale tego nie mogłam przełknąć w tych wszystkich zadufanych rozmyślaniach. Czy też znacie takie osoby, które w ten sposób patrzą na świat? Bo ja niestety tak i kłuło to w moje własne poglądy, gdyż wiem, że treść tego typu może trafić na odpowiedni grunt i podrzucać argument tymże jednostkom. A gdy jakaś grupa uważa się za lepszą od innych to już krótka droga do podjęcia różnych działań.
Ale! Niezwykle zaciekawiła mnie cała historia publikacji książki, a także życiorys autora; osadzenie tej opowieści w kontekście wojny, nadziei na lepszy świat, dodało mi wobec niej trochę wyrozumiałości.
ig: @tylkotrocheczytam
Herman Hesse należy z pewnością do tych autorów, których obecność przenika do świadomości całkiem nieumyślnie, może nawet przypadkowo – nawet jeśli nie czytaliśmy jego książek, nazwisko kojarzy się z pewnym mistycyzmem i myślą filozoficzną. Wydaje się, że jego przekaz trafia zwłaszcza do poszukujących osób, trochę na rozdrożu życia, często gdzieś na początku studiów.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toMoje...