-
Artykuły
Plenerowa kawiarnia i czytelnia wydawnictwa W.A.B. i Lubaszki przy Centrum Nauki KopernikLubimyCzytać2 -
Artykuły
W świecie miłości i marzeń – Zuzanna Kulik i jej „Mała Charlie”LubimyCzytać4 -
Artykuły
Zaczytane wakacje, czyli książki na lato w promocyjnych cenachLubimyCzytać2 -
Artykuły
Ma 62 lata, jest bezdomnym rzymianinem, pochodzi z Polski i właśnie podbija włoską scenę literackąAnna Sierant7
Biblioteczka
2020-06-06
2022-10-18
Tutaj, tak samo jak w części poprzedniej mamy zarówno momenty, które zapierają dech w piersi i nie dają odłożyć książki na bok, jak i te, w których akcja zdecydowanie spowalnia. Nauczona doświadczeniem wiedziałam jednak, że każdy taki wolniejszy moment do czegoś nas prowadzi, a na końcu wszystkie elementy układanki wskoczą na swoje miejsce. „Hrabia Monte Christo” jest jak wieloetapowe puzzle. Wyobraź sobie, że masz przed sobą układankę, starasz się poskładać w jedną całość podane wątki i postacie. Okazuje się, że z wszystkich elementów udaje Ci się ułożyć nie jeden, ale klika obrazków. Lecz kiedy spojrzysz na to z dalszej perspektywy, zauważysz że każdy z tych obrazków staje się kolejnym puzzlem, które razem tworzą ogromny, fascynujący obraz.
W tej powieści jest wszystko, czego można szukać w literaturze. Jest miłość, są pieniądze, kariera i intrygi, które prowadzą do zemsty. Bo właśnie o tym opowiada autor – o zemście. Szlachetność miesza się z nikczemnością, miłość z odrazą, życie ze śmiercią. Aleksander Dumas pokazuje nam działanie świata na przykładzie wykreowanych tutaj postaci. I chociaż akcja dzieje się około 200 lat wstecz, to wciąż jest niezmiernie aktualna.
Po klasykę literatury sięgam zdecydowanie za rzadko, choć zdarza mi się to w miarę regularnie. Przynajmniej raz w roku staram się nadrobić największe zaległości z tej kategorii książkowej. I chociaż nie mam na swoim koncie dziesiątek przeczytanych pozycji, to śmiało mogę powiedzieć, że „Hrabia Monte Christo” był jak dotąd najbardziej porywającą klasyczną powieścią, z jaką miałam do czynienia. Jestem zachwycona kunsztem literackim autora i wielowątkową fabułą, która nie raz chwytała za serce. Być może nieco rozczarowało mnie zakończenie, ale w tej powieści, jak i w prawdziwym życiu, nie wszystko może iść po naszej myśli. Gorąco, gorąco polecam.
________
Na całość recenzji oraz dyskusję na temat książki zapraszam tutaj: https://atramentowaprzystan.blogspot.com/2022/12/hrabia-monte-christo-ii-aleksander-dumas.html
Tutaj, tak samo jak w części poprzedniej mamy zarówno momenty, które zapierają dech w piersi i nie dają odłożyć książki na bok, jak i te, w których akcja zdecydowanie spowalnia. Nauczona doświadczeniem wiedziałam jednak, że każdy taki wolniejszy moment do czegoś nas prowadzi, a na końcu wszystkie elementy układanki wskoczą na swoje miejsce. „Hrabia Monte Christo” jest jak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-10-28
„Zniszczenie i Odnowa” dają nam… więcej tego samego, co poprzednie tomy. Nawet całkiem ciekawy, choć według mnie nieco za mało rozbudowany świat. Główna bohaterka, która oczywiście jako jedyna może ocalić świat przed zagładą. Rozterki miłosne, które w tym tomie już zupełnie mogę przemilczeć. Oraz oczywiście walka dobra ze złem. Kiedy już wiedziałam, że właśnie tego mogę się spodziewać po tej książce, przyjęłam to po prostu z dobrodziejstwem inwentarza i nie zastanawiałam się nad logiką całej akcji. Po prostu chciałam mieć to z głowy.
Czy książka jest przewidywalna? Oczywiście, że tak! Tak samo, jak w poprzednie tomy, ten również niczym mnie nie zaskoczył. Nie odbieram tego, jako minus – przy tej serii chciałam się dobrze bawić i tak właśnie było, dlatego schematyczność zupełnie mi nie przeszkadzała. Myślę, że najlepiej w tym cyklu odnalazłyby się osoby, które dopiero zaczynają swoją przygodę z fantastyką. Świat oraz wszelkie magiczne zależności ich nie przytłoczą, a dowiedzą się „z czym to się je” na praktycznym przykładzie. Trzeba jedynie podkreślić, że jest to młodzieżówka.
Mimo, że mogłam domyślić się jakie kierunki obierze fabuła na każdym zakręcie, to jest coś, co podnosi rangę tej książki na tle poprzednich tomów. „Zniszczenie i Odnowa” przynosi nam coś wspaniałego – akcję! Ileż ja musiałam poprzewracać tych stron, żeby nareszcie zaczęło się dziać! Drugi tom był pod tym względem najgorszy – tam nie działo się zupełnie nic, fabuła stała w miejscu. W ostatniej części nareszcie się doczekałam akcji z prawdziwego zdarzenia. Chociaż wiedziałam w jaką stronę to wszystko zmierza, to przynajmniej nie czułam się znużona.
________
Na całość recenzji oraz dyskusję na temat książki zapraszam tutaj: https://atramentowaprzystan.blogspot.com/2022/11/zniszczenie-i-odnowa-leigh-bardugo.html
„Zniszczenie i Odnowa” dają nam… więcej tego samego, co poprzednie tomy. Nawet całkiem ciekawy, choć według mnie nieco za mało rozbudowany świat. Główna bohaterka, która oczywiście jako jedyna może ocalić świat przed zagładą. Rozterki miłosne, które w tym tomie już zupełnie mogę przemilczeć. Oraz oczywiście walka dobra ze złem. Kiedy już wiedziałam, że właśnie tego mogę się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-10-07
W drugiej części trylogii jesteśmy rzuceni w akcję dziejącą się kilka miesięcy po wydarzeniach z pierwszego tomu. Alina i Mal ukrywają się przed Zmroczem, choć to wcale nie jest takie łatwe. Jednak w pewnym momencie czarny charakter trafia na ich ślad i dwójka naszych bohaterów wpada w jego sidła. Czy uda im się ponownie uciec? Czy Alina da radę przezwyciężyć moc Zmrocza? Czy odnajdą Rusalie – lodowego smoka, który ma być kolejnym użytecznym amplifikatorem?
Nie umiem określić, czy ta książka była lepsza, czy gorsza niż poprzednia. Początek był dosyć wciągający, ale w pewnym momencie naszym bohaterom wszystko zaczęło przychodzić zbyt łatwo. Niestety przez sporą, środkową część powieści bardzo się nudziłam. Nie działo się nic konkretnego, bohaterowie to się ze sobą śmiali, to płakali, to na siebie warczeli. Główna bohaterka niby zajmowała się jakimiś poważnymi sprawami, a tak naprawdę miało się wrażenie, jakby chodziła w te i z powrotem bez celu, nie posuwając akcji do przodu. W pewnym momencie autorce chyba też to się znudziło, bo w końcu postanowiła uraczyć nas jakąś akcją, niestety przewidywalną. Jak wszystko, co się dotąd wydarzyło od samego początku serii.
Zarówno pierwszy i drugi tom są bardzo mocno przewidywalne. Dla kogoś kto przeczytał więcej niż dwie serie fantastyczne nie stanowią żadnej zagadki, nie mówiąc o tych, którzy tak jak ja mocno siedzą w fantastyce od wielu lat. Czy jest to jakiś problem? Dla mnie nie był, bo nie oczekiwałam zbyt wiele od tej pozycji. Serię chciałam przeczytać raczej dla rozrywki, niż dla fabuły czy rozbudowanego świata. Ale nie pogardziłabym, gdyby samej akcji było nieco więcej niż dotychczas, bo czułam że non stop stoimy w miejscu.
________
Na całość recenzji oraz dyskusję na temat książki zapraszam tutaj: https://atramentowaprzystan.blogspot.com/2022/10/oblezenie-i-nawanica-leigh-bardugo.html
W drugiej części trylogii jesteśmy rzuceni w akcję dziejącą się kilka miesięcy po wydarzeniach z pierwszego tomu. Alina i Mal ukrywają się przed Zmroczem, choć to wcale nie jest takie łatwe. Jednak w pewnym momencie czarny charakter trafia na ich ślad i dwójka naszych bohaterów wpada w jego sidła. Czy uda im się ponownie uciec? Czy Alina da radę przezwyciężyć moc Zmrocza?...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-08-23
W “Koralinie” znajdziemy odrobinę znanych nam schematów, takich jak chociażby wspomniane wyżej drzwi przenoszące do innego świata, które kojarzyć się nam mogą z Narnią, albo gadający kot, który przywiedzie nam na myśl Kota z Cheshire znanego z “Alicji w Krainie Czarów”. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Autor sprawił, że wątki te wydają się czymś nowym, zupełnie innym, należą zdecydowanie do Gaimana, a nie są jedynie nędzną kopią podebraną innym historiom.
Książka skierowana jest do znacznie młodszego odbiorcy, niż ja. Myślę, że idealnie sprawdziłaby się dla młodzieży w wieku około 10-12 lat. Lekko niepokojący klimat na pewno wywołałby ciarki na plecach tak młodego czytelnika, który czytając mógłby się poczuć bardziej dojrzale. Dla pożeracza książek w takim wieku “Koralina” byłaby prawdziwym horrorem. Ale nie oznacza to, że starszy, nawet dorosły bibliofil nie znajdzie w tej książce niczego dla siebie. Ja bawiłam się przy niej bardzo dobrze, mimo że mam ćwierć wieku.
“Koralina” ma zaledwie 112 stron, więc jest to lektura dosłownie na jeden wieczór. Jednak wiem, że wrócę do niej jeszcze niejeden raz. Nie ma tutaj co oczekiwać jakichś rozbudowanych wydarzeń, czy głębokich emocji. Jest to typowa książka dla dzieci w nieco mroczniejszym wydaniu. I taka ma właśnie być, krótka, treściwa i trafiająca do młodego odbiorcy. Niesie też ze sobą morał, więc nie jest również pustą przygodą. Mnie historia przypadła do gustu właśnie dlatego, że odbierałam ją tak, jak miała zostać odebrana. Polecam.
________
Na całość recenzji oraz dyskusję na temat książki zapraszam tutaj: https://atramentowaprzystan.blogspot.com/2022/09/koralina-neil-gaiman.html
W “Koralinie” znajdziemy odrobinę znanych nam schematów, takich jak chociażby wspomniane wyżej drzwi przenoszące do innego świata, które kojarzyć się nam mogą z Narnią, albo gadający kot, który przywiedzie nam na myśl Kota z Cheshire znanego z “Alicji w Krainie Czarów”. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Autor sprawił, że wątki te wydają się czymś nowym,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-08-23
Alina Starkov to 17-letnia dziewczyna, sierota, którą poznajemy w latach młodzieńczych, gdy jeszcze w sierocińcu dokazuje razem ze swoim przyjacielem Malem Orecev. Ich drogi są niemal nierozłączne, aż do momentu, w którym dziewczyna odkrywa przed światem (i przed sobą samą) swoje zdolności. Okazuje się bowiem, że jest Griszą - czyli pewnego rodzaju magiem o wyjątkowych możliwościach. Jej moc może ocalić miejsce, w którym żyje, niektórzy mają jednak co do niej inne plany.
Książka nie jest potężnych rozmiarów, co według mnie działa na jej niekorzyść. Cała trylogia zmieściłaby się w jednej powieści, raczej normalnych wymiarów, jak na literaturę fantasy. Została jednak podzielona na trzy, naprawdę krótkie książeczki. Z jednej strony rozumiem, że historia jest podzielona na mniejsze, łatwiejsze w przyswojeniu książki, które bardzo szybko się czyta. Z drugiej wolałabym jednak usiąść do tej powieści raz i “mieć ją z głowy”, bo w pierwszym tomie tak naprawdę niewiele się działo.
Wszyscy bohaterowie jak dotąd są dosyć nijacy. Nie mam co do nich żadnych pozytywnych, ani też negatywnych odczuć. Na plus wyróżnia się jedynie Genya, jedna z Grisz, która została przydzielona Alinie jako “przewodniczka”. Ją jedną polubiłam od samego początku, niestety nikt inny nie wywołał we mnie żadnych, nawet najmniejszych emocji.
Postać Zmrocza (tłumaczenie imienia pominę - mi się ono podoba, ale rozumiem że niektórym może się nie podobać) to dla mnie jedna wielka pomyłka. Niby on taki potężny, a we mnie respektu nie wzbudził żadnego. Ani sympatii.
Jeśli szukacie w lekturze zaskoczeń i jeżeli kiedykolwiek udało się Wam przeczytać więcej niż dwie książki/serie w podobnej tematyce, to raczej ich tutaj nie znajdziecie. “Cień i Kość” jest schematyczna, zwroty akcji następujące po sobie są łatwe do przewidzenia. I chociaż jakoś szczególnie mnie to nie raziło, a książkę czytało się szybko, to jednak brakuje tutaj tego CZEGOŚ. Dosłownie przewidziałam cały bieg wydarzeń - książkę wzięłam dla przyjemności, więc aż tak nie przykładałam do tego wagi, aczkolwiek normalnie byłby to oczywisty minus.
________
Na całość recenzji oraz dyskusję na temat książki zapraszam tutaj: https://atramentowaprzystan.blogspot.com/2022/09/cien-i-kosc-leigh-bardugo.html
Alina Starkov to 17-letnia dziewczyna, sierota, którą poznajemy w latach młodzieńczych, gdy jeszcze w sierocińcu dokazuje razem ze swoim przyjacielem Malem Orecev. Ich drogi są niemal nierozłączne, aż do momentu, w którym dziewczyna odkrywa przed światem (i przed sobą samą) swoje zdolności. Okazuje się bowiem, że jest Griszą - czyli pewnego rodzaju magiem o wyjątkowych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-04-14
Gdy pierwszy raz zobaczyłam tę książkę, to pomyślałam „pozostałe były o połowę chudsze!”. Niepotrzebnie się jednak zafrasowałam, bo autorka nie daje się znudzić podczas lektury. I chociaż akcja pędzi na złamanie karku, to nie możemy poczuć przesytu. Wszystko jest idealnie wyważone – mamy ilość wartkiej akcji dostosowaną idealnie do odpoczynku dla naszej głowy. I to jest świetne.
Chciałabym Wam napisać coś więcej o fabule, jednak boję się, że będzie tutaj zbyt wiele spojlerów, tym bardziej, że nie do końca wiem, w którym momencie skończyła się „Cress”, a zaczęła „Winter”. Jeśli chcielibyście podyskutować o serii bardziej dogłębnie, dajcie znać w komentarzach, z chęcią zrobię na tę okazję osobny post, gdzie będziemy mogli swobodnie porozmawiać, a niezainteresowani będą mogli ominąć kwestie zdradzające zbyt wiele szczegółów.
Cała seria przesycona jest wątkami miłosnymi, ale tutaj wydarzyła się całkowita kumulacja. I wiecie co? Zupełnie mi to nie przeszkadzało. Saga Księżycowa ma ten specyficzny wyraz, dzięki któremu całą rzeczywistość przyjmuje się bez zbędnych pytań. Tak jest, bo tak musi być i już. Cudownie lekko płynie się przez tę powieść, mając nadzieję, że gdzieś na końcu być może kryje się happy end. Jeśli mam być szczera to od poprzedniej części uwielbiam relację Cress i Thorna – jest wyjątkowa, równomiernie słodko-gorzka i realno-nierealna. Która para tego uniwersum jest Waszą ulubioną?
Niezależnie jak wiele słów napisałabym w tej recenzji, nie będę w stanie wyrazić tego, jak bardzo podobał mi się finał historii. Może nie wszystko poszło po mojej myśli i samo zwieńczenie wyobrażałam sobie trochę inaczej, ale jeśli mam oceniać książkę, jako całokształt, to jest to zdecydowanie powyżej skali. 10,5 lub nawet 11 gwiazdek na 10 możliwych. Polecam serdecznie tę serię każdemu (mój ponadpięćdziesięcioletni tata też się zaczytywał 😉 ).
________
Na całość recenzji oraz dyskusję na temat książki zapraszam tutaj: https://atramentowaprzystan.blogspot.com/2021/05/winter-marissa-meyer-saga-ksiezycowa.html
Gdy pierwszy raz zobaczyłam tę książkę, to pomyślałam „pozostałe były o połowę chudsze!”. Niepotrzebnie się jednak zafrasowałam, bo autorka nie daje się znudzić podczas lektury. I chociaż akcja pędzi na złamanie karku, to nie możemy poczuć przesytu. Wszystko jest idealnie wyważone – mamy ilość wartkiej akcji dostosowaną idealnie do odpoczynku dla naszej głowy. I to jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-04-02
“Czarne Skrzydła Czasu” opowiadają historię mężczyzny - Williama Bellmana, który w życiu przeszedł bardzo wiele. Poznajemy jego drogę niemal od samego początku. Podążamy z nim od lat młodzieńczych, przez wiek dojrzewania, aż do samego końca… W międzyczasie, w najbliższym otoczeniu Williama pojawia się tajemnicza postać zwana Blackiem. Czy dowiemy się kim jest intrygujący jegomość?
Jeśli szukacie lektury pełnej zwrotów akcji, z mnóstwem przygód i intensywnie oddziałującą na emocje, to już możecie pożegnać się z tą książką. Ta fioletowa pozycja jest wolno płynącą opowieścią, można powiedzieć - gawędą, przy której można ukoić zmysły, oderwać się od rzeczywistości i dać się porwać nurtowi słów. “Czarne Skrzydła Czasu” zabierają nas w podróż pełną pięknych zdań. Tutaj nie ma pośpiechu, jest za to całe mnóstwo umiłowania dla słowa i czytelnika.
Powieść ta, choć zachwyca każdym słowem jest lekko nużąca. Byłam pod wrażeniem tego, w jaki sposób autorka potrafi malować słowem obrazy - nawet opis suszących się na słońcu, farbowanych na czerwono tkanin potrafił wywołać we mnie uczucie, jakbym była w tym miejscu, czuła powiew wiatru na policzku, mrużyła oczy od słońca i czuła zapach schnącego materiału. Ta książka właśnie opisami stoi, taka jest jej formuła, i chociaż opisy te w pewnym momencie przytłaczają, bo czytelnik czeka na jakieś “aż tu nagle”, którego niestety nie dostaje, to mimo wszystko nie pozbyłabym się z tej książki ani jednego z opisów, bo w rezultacie żaden z nich nie był zbędny. Ciężko jest więc oceniać tę książkę, gdy wie się, że wszystko jest na swoim miejscu, a jednocześnie pamiętać lekkie uczucie znudzenia, które towarzyszyło podczas czytania.
Mimo wszystko mnie ta książka się podobała. Początkowo myślałam, że daleko jej do poprzednich pozycji autorki, które miałam okazję przeczytać. Jednak uświadomiłam sobie, że każda z tych powieści jest zupełnie inna i nie należy ich ze sobą porównywać. Tak naprawdę wszystko zależy od upodobań czytelnika, tego co lubi, a czego nie lubi w książkach. U każdego z nas ranking tych trzech pozycji mógłby wyglądać zupełnie inaczej. I mimo, że ta książka nie zachwyciła mnie tak bardzo, jak chociażby “Trzynasta Opowieść”, to sprawiła, że potrafię spojrzeć na twórczość autorki jeszcze szerzej, zobaczyć że potrafi kreślić opowieści tak odmienne od siebie, a jednocześnie tak dobre, że wciąż będę brała jej utwory w ciemno.
________
Na całość recenzji oraz dyskusję na temat książki zapraszam tutaj: https://atramentowaprzystan.blogspot.com/2022/08/czarne-skrzyda-czasu-diane-setterfield.html
“Czarne Skrzydła Czasu” opowiadają historię mężczyzny - Williama Bellmana, który w życiu przeszedł bardzo wiele. Poznajemy jego drogę niemal od samego początku. Podążamy z nim od lat młodzieńczych, przez wiek dojrzewania, aż do samego końca… W międzyczasie, w najbliższym otoczeniu Williama pojawia się tajemnicza postać zwana Blackiem. Czy dowiemy się kim jest intrygujący...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-02-27
Na pewno należy zacząć od tego, że nie jest to książka dla dzieci. Pełno w niej seksualności i naprawdę pokręconych scen erotycznych. O ile już wcześniej znaliśmy perspektywę Dorotki podążającej żółtą ścieżką, tak teraz oglądamy świat oczyma Elfaby - późniejszej Złej Czarownicy z Zachodu. Można w zasadzie uznać, że jest to jej biografia, ponieważ historia zaczyna się od poznania jej rodziców i wczesnych lat dzieciństwa, poprzez naukę w szkole dla wysoko urodzonych dziewcząt, kończąc na jej dorosłym życiu.
Przede wszystkim liczyłam na baśniowy klimat i tego otrzymałam całe mnóstwo. Dodatkowo książka porusza tak ważny temat, jakim jest równość. Chociaż najpierw nieco przypominała mi pod tym względem “Folwark Zwierzęcy”, to w późniejszym czasie zaczęła mnie nieco męczyć tym motywem. Zresztą… nie tylko nim. Książka jest świetna, naprawdę podobała mi się pod wieloma względami, ale równocześnie jest rozwleczona niemal do granic możliwości.
Czy jest to jednak książka, którą należy przeczytać? Moim zdaniem nie. Jest to raczej lektura na raz. Podejrzewam, że nie wrócę do niej już nigdy, ale to nie znaczy, że mi się nie podobała. Posiada kilka wątków, które zapadły mi w pamięć, więc nie jest to też pozycja miałka. Jednak nie ma tego czegoś, co mogłoby mnie urzec. I chociaż jest lepsza niż książki “średnie”, to wciąż niczym szczególnym, według mnie, się nie wyróżnia. Jeśli macie ochotę, by ją przeczytać, to śmiało, na pewno nie będzie to stracony czas, ale nie mogę polecić jej w stu procentach.
________
Na całość recenzji oraz dyskusję na temat książki zapraszam tutaj: https://atramentowaprzystan.blogspot.com/2022/07/wicked-zycie-i-czasy-zej-czarownicy-z.html
Na pewno należy zacząć od tego, że nie jest to książka dla dzieci. Pełno w niej seksualności i naprawdę pokręconych scen erotycznych. O ile już wcześniej znaliśmy perspektywę Dorotki podążającej żółtą ścieżką, tak teraz oglądamy świat oczyma Elfaby - późniejszej Złej Czarownicy z Zachodu. Można w zasadzie uznać, że jest to jej biografia, ponieważ historia zaczyna się od...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-03-15
Willa pewne problemy ma już za sobą, ale staje przed kolejnymi, być może znacznie trudniejszymi. Choć znalazła ciepły dom i kochającą rodzinę, wciąż czuje, jakby nigdzie nie pasowała, a zbliżający się do jej oazy koczownicy wcale nie pomagają w osiągnięciu spokoju. W jej ukochanym lesie zaczynają dziać się dziwne rzeczy i tylko ona jest w stanie rozwiązać tę zagadkę. Czy jej się to uda? Czy dowie się, kim jest tajemnicza dziewczynka o włosach w kolorze pszenicy? Czy uratuje las, swoich pobratymców, swoją rodzinę i swój dom?
Gdybym miała porównywać obie książki z serii do siebie nawzajem, to nie umiałabym stwierdzić, która z nich jest lepsza, a która gorsza. Obie miały swoje mocniejsze i słabsze strony. „Willa, dziewczyna z Mrocznej Jamy” wyróżniała się na plus szczególnie swoją tajemniczością oraz bardziej rozbudowaną, wielowątkową fabułą, czego niestety nie umiem powiedzieć o części pierwszej. Natomiast moim zdaniem odrobinę przerysowane wydawało mi się to, że jedna dziewczynka jest w stanie zaradzić każdemu złu tego świata, nawet jeśli jest to leśna wiedźma. Mimo wszystko jest to jednak książka dla dzieci, więc można na to przymknąć oko.
Autor chciał nam przekazać opowieść, którą można czytać niezależnie od części pierwszej. Czy to mu się udało? Nie jestem pewna. W książce jest sporo nawiązań do poprzedniej części i o ile czytelnik teoretycznie może poznać tę historię, nie znając jej początku, to wiele by w ten sposób tracił. Uważam, że nie warto czegokolwiek uronić i jak najbardziej należy przeczytać oba tomy tej serii, dlatego gorąco Was do tego namawiam.
________
Na całość recenzji oraz dyskusję na temat książki zapraszam tutaj: https://atramentowaprzystan.blogspot.com/2022/05/willa-dziewczyna-z-mrocznej-jamy-robert.html
Willa pewne problemy ma już za sobą, ale staje przed kolejnymi, być może znacznie trudniejszymi. Choć znalazła ciepły dom i kochającą rodzinę, wciąż czuje, jakby nigdzie nie pasowała, a zbliżający się do jej oazy koczownicy wcale nie pomagają w osiągnięciu spokoju. W jej ukochanym lesie zaczynają dziać się dziwne rzeczy i tylko ona jest w stanie rozwiązać tę zagadkę. Czy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-09
O Jeremim Przyborze jak dotąd miałam niewielkie pojęcie. Wiedziałam kim był tak ogólnikowo, widziałam go kilka razy na ekranie, nie tylko w skeczach, ale również w starszych filmach. Nie znałam jednak jego życia od podszewki. Podobała mi się równowaga, jaką autor zachował pomiędzy opisami życia prywatnego, rodzinnego i uczuciowego bohatera, a opowiadaniem o jego życiu zawodowym, choć w obu przypadkach chciałam czegoś jeszcze…
Tym, za co najbardziej cenię tę pozycję jest przytaczanie utworów stworzonych przez Przyborę. W 2004 roku, gdy satyryk zmarł, ja miałam zaledwie 7 lat, nic dziwnego, że wielu z tych (dla niektórych być może kultowych) tekstów i scen nie znałam. Utwory zostały dopasowane do fragmentów opowieści, co zdecydowanie wzbogaca „suchy” tekst biografii, tak samo jak robią to zdjęcia.
Książka gabarytowo wygląda na znacznie grubszą niż jest w rzeczywistości, a jednocześnie mimo tych około 500 stron, przez jej treść płynie się równomiernym tempem, głównie za sprawą dużej czcionki. Rozmiar liter jest na tyle duży, że osoby starsze lub z wadami wzroku bez problemu poradzą sobie z odczytaniem tekstu.
Czy polecam? Ciężko stwierdzić. Osoby zainteresowane życiem i twórczością Jeremiego Przybory nie znajdą tutaj zapewne zbyt wielu nowości, a osoby zupełnie niezainteresowane zwyczajnie będą się nudzić. Ale jeśli tak jak ja, wiecie co nieco, ale chcecie wiedzieć więcej, to zachęcam.
________
Na całość recenzji oraz dyskusję na temat książki zapraszam tutaj: https://atramentowaprzystan.blogspot.com/2021/10/starszy-pan-b-opowiesc-o-jeremim.html
O Jeremim Przyborze jak dotąd miałam niewielkie pojęcie. Wiedziałam kim był tak ogólnikowo, widziałam go kilka razy na ekranie, nie tylko w skeczach, ale również w starszych filmach. Nie znałam jednak jego życia od podszewki. Podobała mi się równowaga, jaką autor zachował pomiędzy opisami życia prywatnego, rodzinnego i uczuciowego bohatera, a opowiadaniem o jego życiu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-06-17
Jeśli mam być szczera, to nie bardzo widzę sens w wydaniu tej książki. Rozumiem, że jest to swego rodzaju dobro kulturowe i być może patrzę przez pryzmat tego, że nie znam losów jednego z dwóch „głównych bohaterów”, ale książka jest zdecydowanie niesatysfakcjonująca. Po kilku już podobnych lekturach, które od razu zajęły sobie wygodne miejsce w moim sercu, ta wypada blado. Listów jest niewiele, bo zaledwie 61, w tym 51 Herberta do Święcickiego, co nie może nam dać pełnego obrazu znajomości. Z całej objętości książki (około 160 stron) można odjąć 20 początkowych stron wstępu, czyli małej charakterystyki artystów i 20 ostatnich stron, gdzie zostały dołączone m.in. wiersze Herberta. Na pozostałych 120 stronach otrzymujemy to, po co tutaj jesteśmy – listy i ich skany, fotografie czy chociażby kopie obrazów namalowanych przez Święcickiego.
To nie tak, że książka mi się nie podobała, uważam ją za wartościową pozycję. Przede wszystkim dobrze poznać świat polskiej literatury od środka, ale czuję niedosyt. Dla mnie było czegoś za mało. Wcześniej czytałam korespondencję pomiędzy kobietą a mężczyzną, tutaj mamy dwóch panów i zupełnie inną energię. Nie ma tego elektryzującego napięcia, owszem. Ale zupełnie go tutaj nie oczekiwałam. Myślę, że brakuje mi właśnie możliwości poznania tej relacji z obu stron, o czym pisałam wcześniej.
________
Na całość recenzji oraz dyskusję na temat książki zapraszam tutaj: https://atramentowaprzystan.blogspot.com/2021/08/pisanie-to-bardzo-bolesna-przyjemnosc.html
Jeśli mam być szczera, to nie bardzo widzę sens w wydaniu tej książki. Rozumiem, że jest to swego rodzaju dobro kulturowe i być może patrzę przez pryzmat tego, że nie znam losów jednego z dwóch „głównych bohaterów”, ale książka jest zdecydowanie niesatysfakcjonująca. Po kilku już podobnych lekturach, które od razu zajęły sobie wygodne miejsce w moim sercu, ta wypada blado....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-07-30
Alyssa wraz ze swoimi rodzicami i bratem Garrettem mieszka w Kalifornii. Pewnego zwyczajnego poranka z kranu przestaje płynąć woda – jest to skutek najdotkliwszej w historii suszy. Już wcześniej zakazano napełniania basenów wodą, następnie podlewania ogródków, nikt jednak nie sądził, że sytuacja okaże się tak poważna… Następny tydzień ma się okazać najtrudniejszym tygodniem w życiu Alyssy, Garretta i chłopaka z sąsiedztwa, Keltona. Jak samemu przetrwać, gdy wokół są tysiące wodnych zombie? I czy można przy tym nie zatracić swojego człowieczeństwa?
Szczerze mówiąc umknął mi fakt, że jest to młodzieżówka, co zupełnie mnie nie zraziło, a nawet stwierdzam, że to nawet lepiej. Potrzebowałam w tym momencie właśnie takiej książki, która jest gdzieś na pograniczu – sam wiek i podejście do tematu bohaterów są bardzo mocno młodzieżowe, natomiast problem poruszany w książce jest poważny. Tym bardziej, że nie jest do końca fikcyjny, kiedyś z kranów naprawdę może przestać płynąć woda, a my zostaniemy postawieni w tej samej sytuacji co Alyssa, Garrett i Kelton.
Bohaterowie według mnie zostali fantastycznie wykreowani, niczego im nie brakuję. Nie bardzo lubię, gdy akcja widziana jest oczyma różnych postaci, jednak tutaj to zagrało idealnie. Cudownie było poznać myśli każdego z osobna, zobaczyć, że taka sytuacja może działać na nas w różny sposób, bo przecież każdy z nas jest inny i nic w tym złego. Równie bardzo podobało mi się to, że autorzy pokazali jakich czynów można dokonać walcząc o przetrwanie i jak trudno sobie później radzić z własnym sumieniem.
Zakończenie tej książki wycisnęło ze mnie mnóstwo łez. Nie chodzi mi o sam wątek „miłosny”, którego chyba nie można dokładnie tak nazwać, a raczej o samo rozwiązanie różnych wątków na ostatnich 15 stronach. Zostałam w pełni usatysfakcjonowana tą krótką, pełną akcji pozycją. Czytajcie „Suszę” i uczcie się na błędach innych, żeby to samo nie dotknęło nas za kilka lat.
________
Na całość recenzji oraz dyskusję na temat książki zapraszam tutaj: https://atramentowaprzystan.blogspot.com/2021/08/susza-neal-shusterman-jarrod-shusterman.html
Alyssa wraz ze swoimi rodzicami i bratem Garrettem mieszka w Kalifornii. Pewnego zwyczajnego poranka z kranu przestaje płynąć woda – jest to skutek najdotkliwszej w historii suszy. Już wcześniej zakazano napełniania basenów wodą, następnie podlewania ogródków, nikt jednak nie sądził, że sytuacja okaże się tak poważna… Następny tydzień ma się okazać najtrudniejszym tygodniem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-06-13
Poniedziałek szesnastego zawsze następuje po piątku trzynastego, a jeśli w rzeczony piątek ktoś został zamordowany w miejscu pracy, to powrót po weekendzie może być dla niektórych pracowników najgorszym możliwym przeżyciem. Czy chodzi o stres, nerwy, smutek i żal po odejściu znajomego z pracy? Ależ gdzie tam! Produkcja stoi, kontrahenci dopytują, w dodatku nie ma szefa. Za to jest policja i całe mnóstwo sekretów. A tuż obok tego płynnie wplecione zostały wątki osobiste (moje ulubione!).
„Zaplanuj sobie śmierć” to przede wszystkim dobrze napisana książka. Patrząc jedynie na styl autorki, uważam, że to naprawdę dobra robota. Fakt faktem – Milena Wójtowicz ma już na swoim koncie kilka książek, więc doświadczenie w pisaniu ma, jednak jeśli się nie mylę, to jest to jej pierwsza komedia kryminalna. I jeśli oceniać tę książkę jako debiut gatunkowy, to jest ona świetna, ale jeżeli brać pod uwagę to, jak wiele takich pozycji jest już za mną, to mogę powiedzieć jedynie, że jest to pozycja więcej niż dobra.
Lubię, gdy autorzy tego typu książek nie hamują się z żartami. Tutaj miałam wrażenie, że pani Milena odrobinę się powstrzymuje, żeby coś nie poszło w złą stronę, a jednak z kilku momentów można było wycisnąć więcej. Nie zmienia to jednak faktu, że udało mi się zaśmiać w głos w niektórych momentach, jednakże nie popłakałam się ze śmiechu, jak to już nieraz bywało. Autorka ostrożnie podchodziła do czarnego dowcipu, co wydaje się być zrozumiałe, jak na pierwszy raz. Zresztą… Każdy ma inne poczucie humoru, więc komuś mogłoby się podobać to wszystko jeszcze bardziej niż mnie. Książka jest przyjemnie napisana, poczucie humoru autorki koniec końców wpasowało się w mój gust. Tutaj farsa goni farsę! I wiecie, co lubię najbardziej? To, że w mojej wyobraźni niektóre sceny przedstawiały się jako grane na scenie teatralnej. Uwielbiam, gdy tak się dzieje, bo wtedy mam poczucie nieco większej realności i wiem, że już bardziej w książkę wejść nie mogę.
Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to są to bohaterowie. Moim zdaniem odrobinę ich za dużo i są mało wyraziści. Na dobrą sprawę zapamiętałam może dwie, trzy postacie (i tylko jedna z nich jest pierwszoplanowa!), a było ich znacznie więcej. Być może coś przeoczyłam, ale wydaje mi się, że bohaterom brakowało charakteru i cech szczególnych, które pomogłyby mi ich rozróżnić.
Poza małymi mankamentami, książka naprawdę przypadła mi do gustu. Świetnie sprawdzi się jako lekka, wakacyjna lektura na raz. Szczególnie poleciłabym ją kobietom, ponieważ wątek „okołomiłosny” gra odrobinę na emocjach, ale nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby po „Zaplanuj sobie śmierć” sięgnęli również panowie. Jeśli szukacie czegoś lekkiego, ta książka sprawdzi się idealnie. Szybka, niezobowiązująca lektura na upalne chwile.
________
Na całość recenzji oraz dyskusję na temat książki zapraszam tutaj: https://atramentowaprzystan.blogspot.com/2021/08/zaplanuj-sobie-smierc-milena-wojtowicz.html
Poniedziałek szesnastego zawsze następuje po piątku trzynastego, a jeśli w rzeczony piątek ktoś został zamordowany w miejscu pracy, to powrót po weekendzie może być dla niektórych pracowników najgorszym możliwym przeżyciem. Czy chodzi o stres, nerwy, smutek i żal po odejściu znajomego z pracy? Ależ gdzie tam! Produkcja stoi, kontrahenci dopytują, w dodatku nie ma szefa. Za...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-06-23
Uwielbiam czytać lektury, w których książki odgrywają główną rolę. Czuć w nich tak wielką miłość do literatury, jaką sama odczuwam na co dzień. Dla Bythella, bez dwóch zdań, książki są całym życiem. Cieszę się, że postanowił spisać, a następnie wydać ten pamiętnik, dzięki temu można zobaczyć, że być może praca z książkami nie jest takim idealnym zajęciem. Z jednej strony rozumiem autora. Praca recenzenta wygląda trochę inaczej niż praca księgarza i pewnie część z Was się ze mną zgodzi, a inni stwierdzą, że plotę trzy po trzy, ale w pewnym momencie, gdy książki przestają być pasją, a stają się obowiązkiem, człowiek patrzy na nie zupełnie inaczej.
„Pamiętnik Księgarza” to jedna z tych pozycji, które otulają człowieka swoim ciepłem. Nie ma tutaj wartkiej akcji, nie ma budowania napięcia, ani bohaterów, którzy mają bądź nie mają głębi. Jest za to dużo codzienności, zwykłej prozy życia, która działa kojąco na wszystkie zmysły. Oprócz relacji z dnia pracy, autor przytacza wiele zabawnych anegdot, przez które czasem traci się wiarę w ludzkość lub ją zyskuje. Na początku każdego miesiąca Bythell opowiada także o jednym wybranym aspekcie pracy w antykwariacie – najczęściej dotyczącym różnorodności klientów.
Całość jest napisana w taki sposób, że płynie się przez te wszystkie strony. Treść jest lekka, przyjemna i pełna ciepła. Serdecznie polecam Wam tę pozycję szczególnie, gdy szukacie czegoś w przerwach między książkami o cięższym kalibrze.
________
Na całość recenzji oraz dyskusję na temat książki zapraszam tutaj: https://atramentowaprzystan.blogspot.com/2021/08/pamietnik-ksiegarza-shaun-bythell.html
Uwielbiam czytać lektury, w których książki odgrywają główną rolę. Czuć w nich tak wielką miłość do literatury, jaką sama odczuwam na co dzień. Dla Bythella, bez dwóch zdań, książki są całym życiem. Cieszę się, że postanowił spisać, a następnie wydać ten pamiętnik, dzięki temu można zobaczyć, że być może praca z książkami nie jest takim idealnym zajęciem. Z jednej strony...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-04-28
Mówiąc szczerze, z jednej strony jestem mile zaskoczona tą pozycją, z drugiej – głęboko nią rozczarowana. Do tej pory omijałam reportaże głównie przez to, że w mojej wyobraźni ukazywały się one jako bardzo ciężka literatura, przy której będę się jedynie męczyć. Okazało się jednak, że przez tę pozycję przeszłam bardzo szybko. Obawiałam się, że nawet te niecałe 250 stron przeciągnie mnie po bruku na kolanach, ale styl pisania dziennikarza oraz wydanie z dostosowaną do czytania czcionką znacznie ułatwiły mi zadanie. Jednak nie mogę powiedzieć, że książka spełniła moje oczekiwania.
Przede wszystkim spodziewałam się, że naprawdę zobaczę to, co dzieje się za kulisami kampanii wyborczej. A tak naprawdę Dawid Krawczyk przypomina nam najważniejsze wydarzenia z przedwyborczych tygodni. Jest to dosłownie odświeżenie tematu, bo jeśli ktoś nawet w najmniejszym stopniu interesował się w tamtych okresach polityką (sama należę do tych osób), to nie mógł nie słyszeć o większości z przytoczonych zdarzeń. Oczywiście autor dodaje wiele komentarzy, a przede wszystkim wywiadów z normalnymi, szarymi ludźmi, tyle że jako czytelnik chciałam dowiedzieć się nie o tym, co się dzieje przed sceną, tylko o tym co się dzieje za nią. To wszystko, o czym rozprawiają rozmówcy Krawczyka już słyszałam mnóstwo razy, bo na swojej drodze każdy z nas spotyka ludzi popierających tę, lub drugą stronę.
Jeśli już o stronach mowa… Oczywiste jest, że w „Cyrku Polskim” najwięcej czasu spędzamy przy boku Prawa i Sprawiedliwości oraz Koalicji Obywatelskiej – nic dziwnego, skoro właśnie te dwa ugrupowania toczą od lat najbardziej zażarty bój na polskiej scenie politycznej. Dla mnie nie tyle za dużo było tych dwóch partii, o ile za mało było innych. Gdzieś przez moment obserwowaliśmy Roberta Biedronia lub Szymona Hołownię, ale tak naprawdę wszystkie pozostałe strony łącznie zajęły co najwyżej połowę miejsca w książce. A przecież autor mógł te elementy rozwinąć - pozycję na tyle dobrze się czytało, że mogłaby być odrobinę dłuższa.
Jeszcze jednym elementem, który trochę zaburzył mi odbiór książki były ciągłe opisy otaczającej autora rzeczywistości. Raczej większość z nas była choć raz na wiejskim lub miejskim festynie. Każdy z nich wygląda niemal tak samo, niezależnie, czy gościem jest Jarosław Kaczyński, czy okoliczna kapela – jedyną różnicą jest mus wysłuchania przemówienia w pierwszym wariancie. I tutaj właśnie leży pies pogrzebany. Krawczyk podążając za kampanią wyborczą polityków był na kilkunastu takich festynach i za każdym razem opisywał jak wyglądało to tego konkretnego dnia. Mówił o straganach i pogodzie, zamiast skupić się na polityce.
Reasumując – czuję lekki niedosyt po tej lekturze, choć nie mogę powiedzieć, że była ona zła. Jako osoba, która nie śledzi polityki z dnia na dzień, ale nie jest też całkowitym ignorantem w tym temacie, uważam że „Cyrk Polski” to tylko powtórka z dziejów przeszłych. Pozycja na pewno bardziej sprawdzi się dla tych, którzy z polityką zupełnie nie mają do czynienia – mogą zobaczyć, jak to wszystko działa.
________
Na całość recenzji oraz dyskusję na temat książki zapraszam tutaj: https://atramentowaprzystan.blogspot.com/2021/05/cyrk-polski-dawid-krawczyk.html
Mówiąc szczerze, z jednej strony jestem mile zaskoczona tą pozycją, z drugiej – głęboko nią rozczarowana. Do tej pory omijałam reportaże głównie przez to, że w mojej wyobraźni ukazywały się one jako bardzo ciężka literatura, przy której będę się jedynie męczyć. Okazało się jednak, że przez tę pozycję przeszłam bardzo szybko. Obawiałam się, że nawet te niecałe 250 stron...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-04-21
„Dzieci Krwi i Kości” to pierwszy tom cyklu Dziedzictwo Oriszy. Z tego, co mi wiadomo będzie to trylogia, lecz trzecia część jeszcze nie miała swojej premiery. Książka prowadzi nas przez świat widziany z czterech różnych perspektyw – czasem bohater stoi po dobrej stronie, a czasem po złej. Dzięki temu możemy zobaczyć, że to co dla jednych wydaje się właściwym rozwiązaniem, innym może zniszczyć cały świat.
Z bliska poznajemy, jak już wspomniałam, aż czterech bohaterów. To jednak sprawia, że nie możemy ich w pełni poznać, szczególnie, że akcja wre od początku, przez co głównymi myślami postaci jest oczywiście walka o przetrwanie. Jeśli jednak miałabym stwierdzać, czy zostali oni dobrze wykreowani, to powiedziałabym, że pół na pół. Główna bohaterka – Zelie i jej nowa „przyjaciółka” Amari są dla mnie wybrakowane w pewien sposób i nie wiem, czego im brakuje, choć mam nadzieję, że kolejna część rozwinie odrobinę ich osobowości. W miarę rzeczywistą postacią wydawał mi się Inan, czyli brat Amari. Rozumiem to, jak w jego głowie zachodziły różne procesy myślowe, gdy nie wiedział, po której ze stron się opowiedzieć – to, jak został wychowany i to, kim stał się teraz mogło stworzyć mętlik. Jego prawdziwość jednak nie zmienia tego, że był najbardziej irytującą postacią w książce, co więcej – myślę, że to, właśnie przyczyna mojej irytacji. Inan był zbyt prawdziwy. Czwartym i moim zdaniem najlepszym bohaterem był Tzain, brat głównej bohaterki. Jedyna różnica między nim a Inanem polega na tym, że Tzaina dało się lubić.
Świat został przedstawiony bardzo dobrze. Znajdujemy się w mieście, w którym rządzi król tyran wciąż podnoszący podatki. Jedenaście lat wcześniej wydarzyła się Obława, podczas której została zniszczona magia. Wszyscy dorośli Ibawici zostają zgładzeni w okrutny sposób, a przy życiu pozostawiają jedynie dzieci, które jeszcze nie potrafią posługiwać się darem. Jednak nie wszystko poszło po myśli króla i magia niespodziewanie wraca. Lecz żeby mogła w pełni rozwinąć swoją moc, Zelie musi odprawić rytuał, a królewscy pomagierzy nie zamierzają jej ułatwić tego zadania. Wkręciłam się tak mocno w tę książkę, że postanowiłam wygooglować kilka rzeczy, dzięki czemu odkryłam, że zaklęcia używane przez główną bohaterkę, wypowiadane są w istniejącym języku, a ponieważ nie wszystkie zostały przetłumaczone, robiłam to sama. Mam wrażenie, że odrobinę lepiej poznałam tę książkę dzięki temu, więc i Wam serdecznie to polecam.
Oczywiście nie mogę nie powiedzieć niczego o wątku miłosnym. Już dawno nie czytałam takich bzdur. Motyw love-hate to chyba dla mnie najgorszy z możliwych, szczególnie jeśli bohaterowie zakochują się w sobie po pięciu minutach, mimo że przed momentem byli najgorszymi wrogami. Mogłabym przymknąć na to oko, gdyby nie to, że kręci się wokół tego tematu niemal pół książki. Wybrankiem serca Zelie jest w dodatku mocno niezdecydowany, rozwydrzony chłopczyk. Chciałabym opisać tutaj coś, co dzieje się z nim w końcówce książki, jednak byłby to ogromny spoiler. Najbardziej boli to, że ta wciągająca książka zawiera tak pokręcony (w negatywnym tego słowa znaczeniu) wątek romantyczny, który w pewnym momencie przyćmiewa całą resztę.
________
Na całość recenzji oraz dyskusję na temat książki apraszam tutaj: https://www.blogger.com/u/1/blog/post/edit/647907748794748900/2243115534458297802
„Dzieci Krwi i Kości” to pierwszy tom cyklu Dziedzictwo Oriszy. Z tego, co mi wiadomo będzie to trylogia, lecz trzecia część jeszcze nie miała swojej premiery. Książka prowadzi nas przez świat widziany z czterech różnych perspektyw – czasem bohater stoi po dobrej stronie, a czasem po złej. Dzięki temu możemy zobaczyć, że to co dla jednych wydaje się właściwym rozwiązaniem,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-02-26
„Amerykańskie Księżniczki” to powieść, po którą sięgnęłam przypadkowo. Okładka mogłaby skrywać niejedną historię, a opisów na tylnej okładce zazwyczaj nie czytam. Dlatego myśląc, że sięgam po książkę, która jest połączeniem pełnej intryg „Gry o Tron” z fascynującym „The Crown”, otrzymałam niestety powieść, która według mnie najbardziej przypomina „Modę na Sukces”…
Autorka opowiada nam alternatywną historię Ameryki, w której Jerzy Waszyngton zamiast prezydentem zostaje królem. Oczywiście początek książki zdążył mnie już odrobinę zirytować, ponieważ pierwsze zdanie brzmi: „Znacie już historię rewolucji amerykańskiej i narodzin amerykańskiej monarchii.”. Zacznę od tego, że z historii zawsze byłam słaba, więc nie znam historii rewolucji amerykańskiej, oprócz jej ogólnego zarysu. A dalsza część to tylko fikcja, choć pojawiają się w niej postacie, które istniały naprawdę, jednak w tej rzeczywistości piastują inne stanowiska.
Historia opowiedziana jest z perspektywy czterech młodych kobiet: Beatrycze – pierwszej przyszłej królowej, Samanty – młodszej, zbuntowanej siostry Beatrycze, Niny – plebejuszki, przyjaciółki Samanty oraz Daphne – dziewczyny, która pragnie zdobyć serce Jeffa (jedynego księcia Ameryki, brata Beatrycze i Samanty), a raczej uzyskać status poprzez wejście do rodziny królewskiej. Z każdą z dziewczyn wiąże się przynajmniej jeden wątek miłosny, zatem zostałam rzucona na głęboką wodę.
Szczerze mówiąc od samego początku mocno wkręciłam się w książkę. Fabuła była prowadzona tak dobrze, że byłam nią mocno zaintrygowana. Nawet tymi aspektami, w których królował romans. Czytałam książkę w zatrważającym tempie, ani się obejrzałam i już byłam w połowie powieści. I nagle… Uświadomiłam sobie czemu tak naprawdę omijam literaturę „kobiecą” szerokim łukiem.
Oprócz zawiłych romansów naszych bohaterek, nie wiemy tak naprawdę do czego ta książka dąży. Autorka nie wytycza żadnego celu, więc jedyną osią przewodnią są zawirowania osobiste, z których również nic nie wynika. Możemy dopingować im, żeby znaleźli sposób aby być razem, czy wręcz odwrotnie, ale jakie to ma znaczenie? I tak, jak bardzo mocno byłam zafascynowana pierwszą połową „Amerykańskich Księżniczek”, tak z drugą jej częścią ogromnie się męczyłam. Jednak najgorszym dla mnie momentem były trzy ostatnie rozdziały, kiedy już wiedziałam, że żaden z wątków nie zostanie ukończony. A to oznaczało, że powieść jest pierwszą częścią jakiegoś cyklu… Ale po raz kolejny zaznaczę: wciąż nie mamy głównego motywu, który miałby się rozwinąć, poza miłostkami. Zatem po co to rozciągać? Jaka jest tego celowość?
Właśnie stąd wzięło się moje porównanie do „Mody na Sukces”, choć i tak mam wrażenie, że tam fabuła była ciekawsza. Jak dla mnie kręcenie się wokół jednego tematu, czy ktoś się ze sobą zejdzie, czy też nie i to pomnożonego razy cztery bohaterki, które z kolei miały czasem więcej niż jednego kandydata na partnera, jest po prostu nudne. Nie chcę obniżać tej książce oceny ze względu na moją niechęć do miłosnych uniesień w literaturze, dlatego oceniam ją na pozycję przeciętną. Pragnę jednak żebyście zauważyli że mimo wszystko byłam zainteresowana tą pozycją, dopóki mnie nie rozczarowała. Tak. „Amerykańskie Księżniczki” są moim pierwszym rozczarowaniem książkowym w tym roku.
________
Na całość recenzji oraz dyskusję na temat książki zapraszam tutaj: http://atramentowaprzystan.blogspot.com/2021/03/amerykanskie-ksiezniczki-katherine-mcgee.html
„Amerykańskie Księżniczki” to powieść, po którą sięgnęłam przypadkowo. Okładka mogłaby skrywać niejedną historię, a opisów na tylnej okładce zazwyczaj nie czytam. Dlatego myśląc, że sięgam po książkę, która jest połączeniem pełnej intryg „Gry o Tron” z fascynującym „The Crown”, otrzymałam niestety powieść, która według mnie najbardziej przypomina „Modę na Sukces”…
Autorka...
Uwielbiam to, w jaki sposób Diane Setterfield nakreśla nam tajemnice, buduje z tego historię razem z otaczającym ją murem niedopowiedzeń. W tej opowieści mamy zaginione trzy dziewczynki oraz jedną odnalezioną, która jest martwa. Po godzinie jednak w niewyjaśnionych okolicznościach ożywa, okazuje się natomiast niemową. Wszystkie rodziny roszczą sobie do niej prawo, a czytelnik do samego końca pozostaje w niepewności. I tak ma już pozostać. W tej książce nie chodzi o rozwiązanie zagadki. Już nigdy nie dowiemy się skąd wzięła się ta tajemnicza postać. Za to poznamy tajemnicę głębszą i bardziej zawiłą – różne odcienie miłości rodzicielskiej.
Podobało mi się to, że tytułowa rzeka ma realne znaczenie dla historii. Każdy aspekt życia jest tutaj przyrównany do różnych etapów „życia” rzeki. Czytelnik, jeśli tylko zechce da się porwać leniwemu nurtowi słów, będzie się pluskał w wątkach fabularnych powieści i utonie w jej bezbrzeżnym, ukrytym znaczeniu. Dla mnie ta książka była niesamowitym, klimatycznym, baśniowym rejsem, cieszę się, że nareszcie zebrałam się na odwagę, by napisać o niej kilka słów.
________
Na całość recenzji oraz dyskusję na temat książki zapraszam tutaj: https://atramentowaprzystan.blogspot.com/2022/12/bya-sobie-rzeka-diane-setterfield.html
Uwielbiam to, w jaki sposób Diane Setterfield nakreśla nam tajemnice, buduje z tego historię razem z otaczającym ją murem niedopowiedzeń. W tej opowieści mamy zaginione trzy dziewczynki oraz jedną odnalezioną, która jest martwa. Po godzinie jednak w niewyjaśnionych okolicznościach ożywa, okazuje się natomiast niemową. Wszystkie rodziny roszczą sobie do niej prawo, a...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to