-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać325
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
2020-05-28
2020-06-15
Charlie i Silas nie znają swojej przeszłości. Co jeśli prawda jest tak szokująca, że tylko zapomnienie chroni ich przed szaleństwem? Ich umysły pełne są mrocznych tajemnic. On zrobi wszystko, by wskrzesić wspomnienia. Ona za wszelką cenę chce je pogrzebać.
Wydaje mi się, że śmiało mogę stwierdzić, iż "Never never" to moje największe rozczarowanie 2020r. Nastawiłam się na niesamowitą historię romantyczną w stylu Hoover z dodatkowym twistem, który rozwali mój mózg - od Fisher. Ale to co dostałam było jakąś totalną masakrą i nieporozumieniem...
Przez pierwszą połowę książki przepłynęłam w oka mgnieniu, moje zaciekawienie rosło, tworzyłam niesamowite teorie w głowie... a później historia Charlie i Silasa zaczęła się wyjaśniać i moje niezadowolenie rosło z każdą stroną. Nim dalej, tym gorzej.
Zakończenie wbiło mnie w fotel, bo byłam nim tak bardzo zażenowana, że nie mogłam się ruszyć. Gapiłam się tylko tępo w ostatnią stronę i próbowałam znaleźć jakiekolwiek zalety "Never never", ale nie udało mi się. A epilog, który okazał się dodatkowym twistem był również kolejną cegiełką rozczarowania.
Duet Hoover i Fisher czytałam w ramach małego maratonu/wspólnego czytania i wiem, że nie każdy ma takie odczucia jak ja, więc może warto sprawdzić na własnej skórze i zobaczyć o co chodzi. Bo ja nie chciałam wierzyć w to, że historia opisana przez Colleen Hoover mi się nie spodoba. Niestety było tu za dużo Tarryn Fisher, która lubi dawać czytelnikom słabo trzymające się kupy zakończenie z *czterech liter*
Cóż, nie polecam.
Charlie i Silas nie znają swojej przeszłości. Co jeśli prawda jest tak szokująca, że tylko zapomnienie chroni ich przed szaleństwem? Ich umysły pełne są mrocznych tajemnic. On zrobi wszystko, by wskrzesić wspomnienia. Ona za wszelką cenę chce je pogrzebać.
Wydaje mi się, że śmiało mogę stwierdzić, iż "Never never" to moje największe rozczarowanie 2020r. Nastawiłam się na...
2020-07
2020-07-06
Ceony całe swoje życie marzyła o tym, aby zostać Wytapiaczem – specjalistką od magii metalu. Okazuje się jednak, że w Anglii brakuje magów władających magią papieru. W związku z tym ambitna, choć zrezygnowana nastolatka trafia pod opiekę ekscentrycznego papierowego maga. A gdy nauczyciel pada ofiarą Wycinacza, Ceony przekonuje się, że na świecie istnieje także magia zakazana.
Przyznajcie, że pomysł na fabułę jest niesamowicie ciekawy! Niezmiernie się cieszę, że autorka postanowiła wrzucić czytelników na dzień dobry w sam środek wydarzeń. Świat magów nie jest skomplikowany, więc wprowadzenie na 100 stron byłoby całkowicie zbędne i nudne. Historia rusza z kopyta już od pierwszego zdania i nie zwalnia ani na chwilę, a to jest według mnie jeden z największych plusów (bo na 250 stronach trudno jest znaleźć jakieś zapchajdziury) Dla kogoś mógłby być to minus, bo potencjał jest ogromny i można opisać przygody Ceony nawet na 500 stron, ale... Po co? Książka jest krótka i łatwa w odbiorze, a takie też są nam czasem potrzebne!
Mimo, że nie było zbyt wiele czasu na poznawanie bohaterów to i tak zdążyli oni zdobyć moją sympatię. Ceony to mądra dziewczyna, która mimo wszystko próbuje znaleźć plusy w swojej obecnej sytuacji, czym bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Bałam się, że dziewczyna będzie się tylko nad sobą użalać, a tak na szczęście nie było. Emery Thane to bardzo ciekawa postać: na zewnątrz szalony nauczyciel, a w środku... musicie przekonać się sami.
Jedyna rzecz, która mi się w tej książce nie podobała to kompletnie zbędny wątek romantyczny. Może mam takie wrażenie ze względu na różnicę wieku między bohaterami, a może dlatego, że relacja między nimi nie miała szansy się porządnie rozwinąć. To wygląda tak jakby ten wątek został wciśnięty na siłę na ostatnich 50 stronach historii i wypadło to dość kiepsko.
Pomijając jednak ten jeden minus to "Papierowy Mag" podobał mi się bardzo i chętnie sięgnę po następne części tej serii! Jestem ciekawa co autorka przygotowała dla nas w "Szklanym magu" 😊
PS: Mogę wspomnieć jeszcze o samym wydaniu? Kocham twarde oprawy, więc dla mnie to tylko kolejny plus! Ale wiadomo, to w przypadku recenzji książki jest najmniej istotne, jednak bardzo chciałam zwrócić na to Waszą uwagę :)
Ceony całe swoje życie marzyła o tym, aby zostać Wytapiaczem – specjalistką od magii metalu. Okazuje się jednak, że w Anglii brakuje magów władających magią papieru. W związku z tym ambitna, choć zrezygnowana nastolatka trafia pod opiekę ekscentrycznego papierowego maga. A gdy nauczyciel pada ofiarą Wycinacza, Ceony przekonuje się, że na świecie istnieje także magia...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-06
Gdy bezwzględne morderstwo wstrząsa miastem, wszystko zaczyna się rozpadać – również świat pewnej pół Fae. Po dwóch latach od tego wydarzenia, Bryce postanawia pomóc w śledztwie i nie spocznie póki nie dowie się kto stoi za zabiciem jej najlepszej przyjaciółki.
{oceniam obie polskie części jako jedną, ponieważ w oryginale jest to jedna książka i nie widzę sensu rozdzielania mojej oceny na tom I i II)
To było moje pierwsze spotkanie z Maas i okazało się być niesamowicie udane! Czekałam na nową serię tej autorki, ponieważ nadrabianie starych i bardzo obszernych tomiszczy nie do końca mnie "kręci". Chociaż teraz może jednak się skuszę... No ale wróćmy do "Księżycowego Miasta"!
Gdy zaczynałam czytać ten tytuł bałam się, że będzie to erotyk pod przykrywką fantastyki. Na całe szczęście tak nie było i niesamowicie się z tego cieszę. Ogromnym plusem jest to, że książka nie jest napchana zbędnymi scenami seksu co 50 stron. Dla mnie ta kwestia jest bardzo istotna, bo jeśli chcę poczytać o seksie w każdym rozdziale, to biorę do ręki erotyk, a nie fantastykę. Pewnie rozumiecie o co mi chodzi. Tak, "Księżycowe Miasto" przeznaczone jest dla czytelników dorosłych, ale ze względu na ostre słownictwo i narkotyki, które się tam pojawiają często i gęsto. Ostrzeżenie w tej kwestii jest jak najbardziej spoko - nawet jeśli według niektórych wcale nie jest tu aż tak ostro.
Pomysł na fabułę bardzo mnie zaskoczył. Rozwiązywanie zagadki morderstwa z przed dwóch lat i odkrywanie wielu mrocznych tajemnic, które wychodziły na światło dzienne, sprawiało mi ogromną frajdę.
Bohaterowie. AH, BOHATEROWIE! Autorka poświęciła czas KAŻDEMU, dzięki czemu nie ma postaci, która nie zapadnie Wam w pamięci. Każdy jest wyjątkowy na swój sposób i każdy wnosi coś ważnego do historii. Bryce ma świetny charakterek, Hunt jest świetnym dupkiem alfa, Lehabah jest przecudowna, Syrinx przeuroczy... Mogłabym tutaj poświęcić dłuższą chwilę każdemu z nich i wielu innym bohaterom, ale nie mamy całego dnia, więc po prostu pamiętajcie, że w "Księżycowym Mieście" kreacja postaci to majstersztyk.
Obszerność całej książki trochę mnie przerosła, ale (na całe szczęście!) rozdziały nie są napchane bezsensownymi informacjami i zapchajdziurami, a dzięki temu przez książkę się płynie. Nie ma tam nic co można by wyciąć. Także nie bójcie się naszych 1000 stron, bo jeśli lubicie fantastyczno-kryminalne klimaty to będziecie się świetnie bawić.
Podsumowując moje wszystkie przemyślenia dochodzę do jednego wniosku: "Crescent City" to kawał niesamowicie dobrej książki i z czystym serduchem polecam ją wszystkim. Nieistotne czy w polskim tłumaczeniu czy w oryginale, bo obie wersje są tak samo dobre
Gdy bezwzględne morderstwo wstrząsa miastem, wszystko zaczyna się rozpadać – również świat pewnej pół Fae. Po dwóch latach od tego wydarzenia, Bryce postanawia pomóc w śledztwie i nie spocznie póki nie dowie się kto stoi za zabiciem jej najlepszej przyjaciółki.
{oceniam obie polskie części jako jedną, ponieważ w oryginale jest to jedna książka i nie widzę sensu...
2020-05
Gdy bezwzględne morderstwo wstrząsa miastem, wszystko zaczyna się rozpadać – również świat pewnej pół Fae. Po dwóch latach od tego wydarzenia, Bryce postanawia pomóc w śledztwie i nie spocznie póki nie dowie się kto stoi za zabiciem jej najlepszej przyjaciółki.
{oceniam obie polskie części jako jedną, ponieważ w oryginale jest to jedna książka i nie widzę sensu rozdzielania mojej oceny na tom I i II)
To było moje pierwsze spotkanie z Maas i okazało się być niesamowicie udane! Czekałam na nową serię tej autorki, ponieważ nadrabianie starych i bardzo obszernych tomiszczy nie do końca mnie "kręci". Chociaż teraz może jednak się skuszę... No ale wróćmy do "Księżycowego Miasta"!
Gdy zaczynałam czytać ten tytuł bałam się, że będzie to erotyk pod przykrywką fantastyki. Na całe szczęście tak nie było i niesamowicie się z tego cieszę. Ogromnym plusem jest to, że książka nie jest napchana zbędnymi scenami seksu co 50 stron. Dla mnie ta kwestia jest bardzo istotna, bo jeśli chcę poczytać o seksie w każdym rozdziale, to biorę do ręki erotyk, a nie fantastykę. Pewnie rozumiecie o co mi chodzi. Tak, "Księżycowe Miasto" przeznaczone jest dla czytelników dorosłych, ale ze względu na ostre słownictwo i narkotyki, które się tam pojawiają często i gęsto. Ostrzeżenie w tej kwestii jest jak najbardziej spoko - nawet jeśli według niektórych wcale nie jest tu aż tak ostro.
Pomysł na fabułę bardzo mnie zaskoczył. Rozwiązywanie zagadki morderstwa z przed dwóch lat i odkrywanie wielu mrocznych tajemnic, które wychodziły na światło dzienne, sprawiało mi ogromną frajdę.
Bohaterowie. AH, BOHATEROWIE! Autorka poświęciła czas KAŻDEMU, dzięki czemu nie ma postaci, która nie zapadnie Wam w pamięci. Każdy jest wyjątkowy na swój sposób i każdy wnosi coś ważnego do historii. Bryce ma świetny charakterek, Hunt jest świetnym dupkiem alfa, Lehabah jest przecudowna, Syrinx przeuroczy... Mogłabym tutaj poświęcić dłuższą chwilę każdemu z nich i wielu innym bohaterom, ale nie mamy całego dnia, więc po prostu pamiętajcie, że w "Księżycowym Mieście" kreacja postaci to majstersztyk.
Obszerność całej książki trochę mnie przerosła, ale (na całe szczęście!) rozdziały nie są napchane bezsensownymi informacjami i zapchajdziurami, a dzięki temu przez książkę się płynie. Nie ma tam nic co można by wyciąć. Także nie bójcie się naszych 1000 stron, bo jeśli lubicie fantastyczno-kryminalne klimaty to będziecie się świetnie bawić.
Podsumowując moje wszystkie przemyślenia dochodzę do jednego wniosku: "Crescent City" to kawał niesamowicie dobrej książki i z czystym serduchem polecam ją wszystkim. Nieistotne czy w polskim tłumaczeniu czy w oryginale, bo obie wersje są tak samo dobre
Gdy bezwzględne morderstwo wstrząsa miastem, wszystko zaczyna się rozpadać – również świat pewnej pół Fae. Po dwóch latach od tego wydarzenia, Bryce postanawia pomóc w śledztwie i nie spocznie póki nie dowie się kto stoi za zabiciem jej najlepszej przyjaciółki.
{oceniam obie polskie części jako jedną, ponieważ w oryginale jest to jedna książka i nie widzę sensu...
2020-04-29
2020-04-15
2020-04
2020-03
2020-03-26
2018-11-16
Riley skończyła szkołę średnią i wyjeżdża na wakacje do ciotki. Na miejscu wpada jej w oko pewien malarz, a żeby zrobić na nim dobre wrażenie, dziewczyna kłamie, że zajmuje się DIY i robi... mydło. W tym samym czasie na drodze Riley pojawia się również pewien uroczy chłopak z sąsiedztwa, który na pierwszy rzut oka wygląda na typowego geeka. Przed którym z nich nastolatka postanowi otworzyć serce?
Historia Lauren i Harrisona w "Odrobinie brokatu" bardzo mi się podobała, mimo swojej prostoty, więc z niecierpliwością oczekiwałam drugiego tomu serii. Fabuły są ze sobą powiązane, ale nie bezpośrednio, ponieważ każda część opowiada o innej parze bohaterów, ale z jednej grupy przyjaciół. Ostatnio jest to dosyć popularny zabieg stosowany przez autorów, a ja to bardzo lubię.
Riley już w pierwszej części nie przypadła mi do gustu, ale miałam nadzieję, że tym razem poznam ją z innej strony. Niestety już od samego początku widać, że jest to ta sama, płytka Riley, której nie byłam w stanie polubić. Dlatego przez ponad połowę książki myślałam, że oceniają bardzo nisko. Na szczęście te dwa miesiące wakacji, które główna bohaterka spędziła u ciotki, bardzo ją zmieniły i stała się ona sympatyczną dziewczyną i zyskała uznanie w moich oczach :)
Trójkąt (nie) miłosny Riley, Linusa i Zeke'a nie zawładnął moim sercem, bo w porównaniu do "Odrobiny brokatu" ta historia wypada dosyć kiepsko, ale mimo wszystko czytało się przyjemnie, a zakończenie jest w 100% satysfakcjonujące. Na końcu stało się to, na co się nastawiłam zaczynając czytać "Odrobinę blasku", czyli wszystko zostało polane ogromną ilością lukru - a to dobrze, bo w ten sposób cała historia została uratowana.
Jest to bardzo lekka i przyjemna młodzieżówka. Powielany jest tutaj banalny schemat dziewczyny, która nie wie którego chłopaka powinna wybrać, ale czasem warto sięgnąć po coś tak prostego w odbiorze. Jeśli polubiliście historię Lauren, to z drugą częścią serii też spędzicie miło czas, ale radzę nastawić się na mniejszą ilość słodyczy i dużą ilość zbiegów okoliczności ;)
Riley skończyła szkołę średnią i wyjeżdża na wakacje do ciotki. Na miejscu wpada jej w oko pewien malarz, a żeby zrobić na nim dobre wrażenie, dziewczyna kłamie, że zajmuje się DIY i robi... mydło. W tym samym czasie na drodze Riley pojawia się również pewien uroczy chłopak z sąsiedztwa, który na pierwszy rzut oka wygląda na typowego geeka. Przed którym z nich nastolatka...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-09-04
Do domu Lauren na jakiś czas wprowadza się Harrison - kolega jej starszego brata. Chłopak zajmuje domek gościnny, który był studiem nagrań Lauren. Dziewczyna jest okropnie poirytowana tym faktem, ale postanawia przeczekać kryzys, bo przecież kumpel jej brata nie zamieszka z nimi na zawsze. Lauren nie musi też wciąż myśleć o tym, jaki Harrison jest zabawny, zdolny, przystojny i... wkurzający!
Zapowiada się młodzieżowy romansik wypełniony po brzegi lukrem i... brokatem? Tak! Czy to źle? Oczywiście, że nie! Ta historia jest słodziutka i można ją pochłonąć w jeden luźny wieczór, a ja (jako fanka dobrze dopracowanych romansików) jestem nią zachwycona! Nie jest to oczywiście nic wybitnego i wymagającego, ale wiedziałam po co sięgam. Chciałam takiej uroczej historii. To jest klucz do sukcesu: sięgamy po to, na co mamy ochotę i wtedy mamy już 90% szans na to, że książka nam się spodoba.
"Odrobina brokatu" to lekka książka, którą czyta się ekspresowo. Historia przepełniona jest humorem i młodzieńczymi miłosnymi rozterkami. Jest również dopracowana w szczegółach, a bohaterowie nie są idiotami, więc nie mam się do czego przyczepić. Hmm... może Harrison jest troszkę zbyt idealny, ale ta książka to lukier w słowach. Czego innego można się spodziewać? Ten tytuł to typowe "I żyli długo i szczęśliwie" ;)
Styl pisania autorki spodobał mi się BARDZO, bo uwielbiam, gdy niektóre uwagi bohatera są np. podane w nawiasach, albo gdy bohater sam siebie przywołuje do porządku. Jeśli śledzicie mnie od jakiegoś czasu, to mogliście zauważyć, że sama często tak robię (spójrz na drugi akapit) ;) I dlatego tak bardzo mnie to zauroczyło!
Bałam się, że ta historia będzie zbyt banalna i oklepana, ale nie żałuję, że sięgnęłam po "Odrobinę brokatu". Wręcz przeciwnie – bardzo cię cieszę, że to zrobiłam, bo naprawdę mi się spodobało! Świetnie spędziłam z tą książką czas! Cudowna, urocza historia, przy której nie trzeba wysilać szarych komórek, a można się zwyczajnie odstresować i miło spędzić czas.
Mogłabym w kółko pisać o tym, jak ta książka ujęła mnie swoją słodkością, ale mam nadzieję, że z tego zdajecie już sobie sprawę ;) Jeśli macie ochotę na odrobinę brokatu w szary dzień, sięgnijcie po... "Odrobinę brokatu"! ♥ A ja mam nadzieję, że historia Riley w drugiej książce Shari L. Tapscott (po którą na pewno sięgnę!) będzie równie urocza :)
Do domu Lauren na jakiś czas wprowadza się Harrison - kolega jej starszego brata. Chłopak zajmuje domek gościnny, który był studiem nagrań Lauren. Dziewczyna jest okropnie poirytowana tym faktem, ale postanawia przeczekać kryzys, bo przecież kumpel jej brata nie zamieszka z nimi na zawsze. Lauren nie musi też wciąż myśleć o tym, jaki Harrison jest zabawny, zdolny,...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-05-31
Emika Chen, nastoletnia hakerka, namierza i wyłapuje graczy Warcrossa, którzy zaangażowali się w nielegalne zakłady. Licząc na szybki zarobek, Emika, włamuje się do meczu otwarcia Międzynarodowych Mistrzostw Warcrossa i błyskawicznie staje się światową sensacją. Ku swemu zdziwieniu odkrywa, że kontaktu z nią szuka twórca gry, który pragnie złożyć jej propozycję nie do odrzuceniall. Hideo Tanaka poszukuje hakera, który w jego imieniu wystąpi jako szpieg w tegorocznych rozgrywkach Warcrossa i zlokalizuje lukę w systemie bezpieczeństwa.
Cóż to była za książka! Porywająca, wciągająca już od pierwszych stron historia! Warcross to idealna pozycja dla fanów science-fiction, którzy potrzebują nuty kryminalnej zagadki w swojej lekturze. Świetnie bawiłam się w trakcie czytania przygód Emiki! Świat wykreowany został genialnie, bohaterowie są bardzo różnorodni i ciekawi, a fabuła gna jak szalona. To połączenie sprawia, że książka dosłownie *czyta się sama*.
W całości jest tylko jeden minus. Fabuła i styl pisania (tudzież tłumaczenia) są świetne i do niczego nie jestem w stanie się przyczepić. Jednak jako "grammar nazi" nie mogę nie wspomnieć o tym, że polskie wydanie pełne jest literówek. Najczęściej powtarzającym się błędem był brak pierwszej literki "R" w nazwie gry "Warcross". Wszyscy jesteśmy ludźmi i popełniamy błędy, ale ta piekielna ilość literówek doprowadzała mnie do szału.
Warcross to idealna książka np. dla fanów gier komputerowych, bo czerpie się wtedy z tej lektury podwójną przyjemność. Mnie ten tytuł wyciągnął z małego zastoju czytelniczego, więc zdecydowanie polecam!
Emika Chen, nastoletnia hakerka, namierza i wyłapuje graczy Warcrossa, którzy zaangażowali się w nielegalne zakłady. Licząc na szybki zarobek, Emika, włamuje się do meczu otwarcia Międzynarodowych Mistrzostw Warcrossa i błyskawicznie staje się światową sensacją. Ku swemu zdziwieniu odkrywa, że kontaktu z nią szuka twórca gry, który pragnie złożyć jej propozycję nie do...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-04-29
Wszystkie psy idą do nieba... chyba że mają niedokończone sprawy na ziemi. Oto pełna głębokich uczuć historia o oddanym czworonogu, którego życiową misją jest wpajanie swoim właścicielom znaczenia miłości, która nie zna granic. Tytułowy pies w każdym swoim wcieleniu wie, że najważniejsze to kochać i dobrze się bawić.
Jako totalna "psiara" wiedziałam, że prędzej czy później sięgnę po "Był sobie pies". Jako właścicielka psa, która po 16 latach wspólnego dorastania straciła swojego najlepszego przyjaciela, czekałam aż rany się zagoją, abym psychicznie dała radę tej książce. No cóż, chyba nie dałam.
"Był sobie pies" to przepiękna historia o przyjacielu człowieka, który szuka sensu w swoim istnieniu. Za każdym razem zadaje sobie pytanie "Jakie jest moje zadanie na tym świecie?", a ja podziwiałam go w każdym jego wcieleniu.
Na początku relacja między mną, a tą książką była dosyć burzliwa, ale nim więcej czytałam, tym bardziej zakochiwałam się w tej lekturze. Bardzo podobał mi się sposób przedstawienia tej historii z perspektywy tytułowego psa. Na początku nie rozumie on świata ani tego, co mówią do niego ludzie. "Zostań" rozumie jako "pogryź" i jest on uroczy w tej swojej słodkiej niewiedzy. Nim jest starszy, tym częściej myśli o poważnych sprawach, takich jak śmierć. Zrozumiał krąg życia i wie, że każdego właściciela prędzej czy później będzie musiał opuścić. Może to dziwnie zabrzmi, ale podobał mi się sposób w jaki autor przedstawił śmierć czworonoga: ogarniała co błogość i przy ostatnim oddechu nie czuł żadnego bólu, czuł się dobrze.
Po lekturze naszły mnie różne refleksje. Czy psy widzą w ten sposób świat? Chcę wierzyć, że tak właśnie jest, nawet jeśli nie odradzają się kilka razy w rożnych wcieleniach, aby wypełnić jakiś wyżej ustalony cel życia. Zdecydowanie pałam teraz jeszcze większą miłością do psów niż wcześniej.
"Był sobie pies" zdecydowanie awansuje do krótkiej listy moich ulubionych książek. Wiem, że nie jest to lektura dla każdego, bo trzeba przygotować się na morze wylanych łez. Jednak czasem takie książki też są potrzebne, więc jeśli uważacie, że nadszedł dobry czas w Waszym życiu na kilkadziesiąt przepłakanych stron, proszę, sięgnięcie po "Był sobie pies", książkę, która jest niesamowicie cudowna i wyjątkowa.
Wszystkie psy idą do nieba... chyba że mają niedokończone sprawy na ziemi. Oto pełna głębokich uczuć historia o oddanym czworonogu, którego życiową misją jest wpajanie swoim właścicielom znaczenia miłości, która nie zna granic. Tytułowy pies w każdym swoim wcieleniu wie, że najważniejsze to kochać i dobrze się bawić.
Jako totalna "psiara" wiedziałam, że prędzej czy...
2019-04-17
Marcel po wypadku samochodowym nie odzyskuje przytomności. Dominika jest zdruzgotana – zamiast układać sobie życie z ukochanym, spędza długie godziny w szpitalu, czuwając przy jego łóżku. W dniu, gdy chłopak budzi się ze śpiączki, radość błyskawicznie zamienia się w rozpacz, bo Marcel nie pamięta ostatnich dwóch lat życia. Czy miłość będzie silniejsza od zapomnienia?
Zainteresowałam się tym tytułem, ponieważ opis przypomina mi książkę "Zapomniałam, że cię kocham", do której mam ogromny sentyment. Dlatego nadrobiłam pierwszą część historii o Dominice i Marcelu, a dziś powiem Wam kilka słów na temat drugiej. Śmiało mogę powiedzieć, że "Najlepszy powód, by żyć" podobała mi się bardziej niż "Wiele powodów, by wrócić", ale ciekawa jestem jakie byłyby moje wrażenia, gdybym nie znała pierwszej części.
Styl autorki ogólnie mi się podoba, ale niestety wypowiedzi Marcela są na siłę młodzieżowe, a przez to czasem okropnie sztuczne, hłe, hłe. Trochę się do tego przyzwyczaiłam w czasie lektury pierwszej części, ale mimo tego przewracanie oczami w czasie czytania niektórych dialogów nie było mi obce. Nie żartuję. Dodatkowo, w tej historii z Marcela robi się okropny buc, ale można go usprawiedliwić trudnymi przeżyciami, przez które przechodzi.
Są pewne nieścisłości, albo raczej zachowania bohaterów, których kompletnie nie rozumiem. (Kto by nie wyrzucił Wiktorii na, za przeproszeniem, zbity pysk po akcji z tatą Dominiki? No kto?) A skoro już o Wiktorii wspomniałam, to muszę przyznać, że trochę trudno mi się czytało o tak okropnej postaci, która jest moją imienniczką. Ale to w sumie taka pierdoła, przecież ta bohaterka musiała dostać jakieś imię ;)
Znajomość pierwszej części nie jest niezbędna, więc jeśli jesteście zainteresowani tylko drugą - czytajcie śmiało! Zakończenie sugeruje, że może powstać kolejna część, ale nie wiem czy chciałabym czytać o kolejnych smutnych przygodach Dominiki i Marcela. Chyba, że los będzie dla nich łaskawy, wtedy bardzo chętnie.
"Wiele powodów, by wrócić" to książka, którą warto przeczytać, jeśli spodobał się Wam opis fabuły w pigułce. Ma ona w sobie coś wyjątkowego, chociaż do wybitnych nie należy, bo jednocześnie czegoś mi tutaj brakowało. Jeśli lubicie tego typu książki, to najlepiej będzie, gdy wyrobicie sobie własną opinię :)
Marcel po wypadku samochodowym nie odzyskuje przytomności. Dominika jest zdruzgotana – zamiast układać sobie życie z ukochanym, spędza długie godziny w szpitalu, czuwając przy jego łóżku. W dniu, gdy chłopak budzi się ze śpiączki, radość błyskawicznie zamienia się w rozpacz, bo Marcel nie pamięta ostatnich dwóch lat życia. Czy miłość będzie silniejsza od...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-12-18
Zuzanna zaczyna pracować w Biurze Przesyłek Niedoręczonych. Gdy dowiaduje się o seledynowych i niebieskich kopertach, ich sprawa nie daje jej spokoju. Postanawia zrobić wszystko co w jej mocy, aby po 38 latach nadawcy listów się spotkali.
Na początku nie potrafiłam wciągnąć się w historię Zuzy. Mało się działo, wiało nudą. Na szczęście z każdą przeczytaną stroną było coraz lepiej, a ja wciąż chciałam więcej i więcej. Jak już uda się Wam wkręcić, to nie będziecie mogli się oderwać.
Książkę czyta się ekspresowo, głównie dlatego, że rozdziały są dosyć krótkie, przez co fabuła gna jak szalona. Znajdziemy tutaj wiele postaci, które będą wywoływać mnóstwo uśmiechów na twarzy czytelnika, np. słodka lotopałanka karłowata i cyniczny pan Stanisław.
W tej książce główne skrzypce grają zbiegi okoliczności (lub jak kto woli: cuda), które możemy znaleźć na każdej stronie. Nic nie dzieje się przypadkowo, więc jeśli lubicie rozwiązywać *zagadki* i przewidywać co będzie się działo dalej, to będziecie mieć tutaj duże pole do popisu.
"Biuro przesyłek Niedoręczonych" to nietypowa historia miłosna o bezinteresownej dobroci, która pokazuje, że nie należy tracić nadziei. Jestem pewna, że spodoba się tym, którzy wciąż czują magię listów (ale nie tych z rachunkami). Jak wiele innych, jest to idealna lektura na okres świąteczny, ale jej największym atutem jest fakt, że jest ona jedyna w swoim rodzaju. Polecam Wam ją z czystym serduchem :)
Zuzanna zaczyna pracować w Biurze Przesyłek Niedoręczonych. Gdy dowiaduje się o seledynowych i niebieskich kopertach, ich sprawa nie daje jej spokoju. Postanawia zrobić wszystko co w jej mocy, aby po 38 latach nadawcy listów się spotkali.
Na początku nie potrafiłam wciągnąć się w historię Zuzy. Mało się działo, wiało nudą. Na szczęście z każdą przeczytaną stroną było...
2019-03-20
Salomea Klementyna Przygoda ucieka od zwariowanej rodziny, chcąc rozpocząć samodzielne życie we Wrocławiu. Dom przy Lipowej 5 przypomina posiadłość z filmów grozy klasy B, mieszkają w nim siostry w dość podeszłym wieku i papuga lubiąca wafelki, w telefonie słychać głosy, a Salka zaczyna zastanawiać się, czy zamieszkanie tu to aby na pewno był dobry pomysł. Pojawienie się młodszego brata jedynie komplikuje i tak niełatwą już sytuację – zwłaszcza, gdy pewnego dnia próbuje utopić siostrę w Odrze.
Opisy książek Marty Kisiel mają to do siebie, że na ich podstawie tak naprawdę nie wiemy czego możemy się spodziewać. Wydają się być niepozorne, ale zdążyłam już zauważyć, że zazwyczaj kryją w sobie ogromną tajemnicę. I nutkę grozy, ale to swoją drogą.
Styl tej autorki jest całkowicie niepowtarzalny i wyjątkowy, dlatego uważam, że należy sięgnąć po jej jakąkolwiek książkę, chociażby po to, aby przeżyć to doświadczenie na własnej skórze. Uwielbiam używany tutaj sarkazm, ironię i kilka gramów czarnego humoru. Oczywiście, jednym spodoba się użycie w tekście np. slangu gamingowego i sformułowań w stylu "A wiesz, siostra, że pasuje ci ta papuga? Powaga. Odciąga uwagę od tej, no. Twarzy.", a drugim nie, ale warto sprawdzić do której grupy będziemy należeć. Ja zdecydowanie zaliczam się do tej pierwszej, bo dzięki temu poziom zabawy w trakcie lektury sięga zenitu, a ja wciąż śmieję się na głos. W tym przypadku hitem był Niedaś, tytan intelektu.
A skoro już o konkretnym bohaterze mowa, to muszę wspomnieć, że kto jak kto, ale kreować postaci to Marta Kisiel potrafi genialnie. Niezdarna Salomea, na którą spadają wszystkie nieszczęścia świata, kiepsko rozgarnięty życiowo studenciak Niedaś i starsza pani farmiąca honor pointy na battlegroundach (spokojnie, ja też średnio wiem o co kaman, haha) to tylko niektórzy z tych wielobarwnych bohaterów. Spędzanie z nimi wolnego czasu to sama przyjemność!
Na końcu pozostał lekki niedosyt. Zakończenie pojawiło się tak nagle i trwało niesamowicie krótko, a ja... czuję się lekko nieusatysfakcjonowana. Czegoś mi tam zabrakło, chociaż nie mam zielonego pojęcia czego. Może to jeden z zabiegów celowych, żebym do razu sięgnęła po kolejną książkę Kisiel? W przypadku "Oczu urocznych" i większości opowiadań, które znajdziemy w "Pierwszym słowie" sytuacja wyglądała podobnie... Cóż, może rozgryzłam tę cwaną pułapkę, ale i tak da(ła)m się złapać.
Podsumowując, z czystym sumieniem polecam Wam sięgnąć po "Nomen omen" (i inne książki autorki!), a ja ogromnie się cieszę, że poznałam przygody Salomei, ponieważ dzięki temu przekonałam się na 100%, że grono moich ulubionych autorek się powiększyło. Drogie Panie, jesteście już trzy!
Salomea Klementyna Przygoda ucieka od zwariowanej rodziny, chcąc rozpocząć samodzielne życie we Wrocławiu. Dom przy Lipowej 5 przypomina posiadłość z filmów grozy klasy B, mieszkają w nim siostry w dość podeszłym wieku i papuga lubiąca wafelki, w telefonie słychać głosy, a Salka zaczyna zastanawiać się, czy zamieszkanie tu to aby na pewno był dobry pomysł. Pojawienie się...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-12
*kontynuacja opowiadania "Szaławiła"* Oda wiedzie (prawie) spokojne życie jako wiła-szaławiła wraz z sepleniącym małym czortem oraz psiakiem na trzech łapkach. Wraz z nieoczekiwanym atakiem zimy nadciągają równie niespodziewane kłopoty. Ktoś lub coś grasuje po okolicy, atakując przypadkowe osoby. Nadciąga czas nieprzejednanej nocy. Czas śmierci.
Ta opinia sponsorowana jest przez stwierdzenie "Nie sądziłam, że aż tak spodoba mi się..."
Z bohaterami "Oczu urocznych" spotkałam się podczas czytania zbioru opowiadań pt. "Pierwsze słowo". Już wtedy polubiłam Odę i po same uszy zadurzyłam się w Bazylku. Cieszę się, że na opowiadaniu "Szaławiła" się nie skończyło i bohaterowie dostali szansę na hmm... pełnometrażową historię ;)
Na tych trzystu stronach dostajemy niesamowitą dawkę humoru, wiele postaci z wierzeń słowiańskich oraz najprościej rzecz ujmując: oryginalności. Nie sądziłam, że aż tak spodobają mi się takie klimaty, ale jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Teraz chcę tylko więcej i więcej! Nawet jeśli nie czytaliście poprzednich części serii "Dożywocie" (tak jak ja), to nie bójcie się sięgnąć po "Oczy uroczne". Szczęście w nieszczęściu jest takie, że znajomość poprzednich tytułów nie jest aż tak kluczowa.
Przyznam szczerze, że chyba jeszcze nigdy nie śmiałam się tak głośno w czasie czytania książki, a w moich oczach od dawna nie pojawiało się aż tak wiele łez spowodowanych śmiechem. Wszystko to za sprawą Bazyla, niezwykle uroczego czorta z wadą zgryzu. Jestem w nim totalnie zakochana, a niebieskimi znacznikami zaznaczyłam większość dialogów, w których Bazylek bierze udział. Będę je czytać w gorsze dni i poprawię sobie nimi humor, tego jestem pewna.
Może "Oczy uroczne" nie dostały ode mnie najwyższej możliwej oceny, ale ta książka ma w sobie coś tak niepowtarzalnego, że nie można przejść obok niej obojętnie. Polecam ją wszystkim szukającym czegoś niekonwencjonalnego z nutką grozy, tajemnicy i HU-MO-RU. Styl Marty Kisiel oraz jej niesamowita wyobraźnia działają na mnie jak narkotyk. Wciąż chcę więcej. Kto by pomyślał, że ja, wielbicielka budyniu, zapragnę w swoim życiu więcej kisielu. Dobrze, że na półce czekają już na mnie wszystkie pozostałe książki tej Ałtorki* ;)
*kontynuacja opowiadania "Szaławiła"* Oda wiedzie (prawie) spokojne życie jako wiła-szaławiła wraz z sepleniącym małym czortem oraz psiakiem na trzech łapkach. Wraz z nieoczekiwanym atakiem zimy nadciągają równie niespodziewane kłopoty. Ktoś lub coś grasuje po okolicy, atakując przypadkowe osoby. Nadciąga czas nieprzejednanej nocy. Czas śmierci.
Ta opinia sponsorowana...
2019-02-26
Idealna miłość. Nieidealni ludzie.
Quinn i Graham przysięgali sobie miłość, wierząc, że wspólnie poradzą sobie z wszelkimi przeciwnościami losu. Przez kilka lat wzajemne przyrzeczenia stają się źródłem rozczarowań. W życiu małżonków zaczyna królować rutyna, a marzenia o założeniu rodziny stają się nieosiągalne. Oddalający się od siebie Quinn i Graham zaczynają wątpić w sens swojego związku. Czy warto o niego jeszcze zawalczyć?
Colleen Hoover znów rozerwała mi serce na miliony kawałków, a później starała się je ułożyć na nowo, jakby to były zwykłe puzzle z zdjęciem owczarka niemieckiego. Tym razem historia bohaterów, stworzonych przez moją ulubioną autorkę, niesamowicie okrutnie bawiła się moimi uczuciami.
Opowieść o Quinn i Grahamie pochłonęła mnie już od pierwszej strony, ale to nie jest dla mnie zaskoczenie, ponieważ każda historia, którą stworzyła Hoover wciąga mnie od razu. Poruszony zostaje tutaj bardzo trudny temat, jakim jest bezpłodność. Każde pytanie w stylu "Kiedy planujecie powiększyć rodzinę?" potrafi być ogromną szpilą wbitą w serce. Rozpaczałam wraz z główną bohaterką, bo tak bardzo dotknęły mnie jej realne przeżycia.
Oczywiście nie zawsze było kolorowo w trakcie czytania. (O ile w ogóle mogę to tak ująć.) Niektóre sytuacje zahaczały już o granice absurdu, a Graham jest zbyt idealny, aby być prawdziwym, ale starałam się przymykać na to oko. Nie chciałam psuć sobie radości z lektury i rozkładać to na czynniki pierwsze.
Jednak nim dłużej zastanawiam się nad tym tytułem, tym bardziej mi się on podoba. Gdy odpuścimy sobie narzekanie na wyidealizowanego mężczyznę, zobaczymy jak cholernie prawdziwa jest ta historia. Przy niektórych rozdziałach było to dla mnie tak bolesne psychicznie, że musiałam zrobić sobie przerwę i chwilę popłakać w samotności. (Wspominałam już, że łatwo jest wywołać u mnie łzy smutku i/lub wzruszenia?) Na szczęście (dla czytelnika) po chwili przychodzi kolejna część, zatytułowana "Wtedy" i znów jesteśmy cali w skowronkach. A następnie wracamy do "Teraz" i mamy powtórkę z rozrywki. Ale to jest właśnie to, co najbardziej wyróżnia ten tytuł na tle pozostałych.
Minęło kilka dni odkąd przeczytałam "Wszystkie nasze obietnice", ale wciąż nie potrafię zebrać swoich myśli. Ogólnie rzecz biorąc, chciałabym Wam polecić ten tytuł, bo jest jedyny w swoim rodzaju. Kocham historię Quinn i Grahama, a jednocześnie jej nienawidzę. Życie nie było dla nich sprawiedliwe i właśnie o tym jest ta książka. O poznawaniu siebie nawzajem, szukaniu porozumienia, problemach w zwykłej komunikacji międzyludzkiej i o... rodzinie. A raczej o braku możliwości założenia takiej, o jakiej się marzy.
Czy warto spędzić swój wolny czas z tą książką? Zdecydowanie tak! Ja wciąż nie mogę jej wyrzucić ze swojej głowy i niestety dostałam niezłego kaca książkowego. No cóż, chyba będę go musiała wyleczyć kolejną książką Hoover. Taki jest krąg życia... mola książkowego.
Idealna miłość. Nieidealni ludzie.
Quinn i Graham przysięgali sobie miłość, wierząc, że wspólnie poradzą sobie z wszelkimi przeciwnościami losu. Przez kilka lat wzajemne przyrzeczenia stają się źródłem rozczarowań. W życiu małżonków zaczyna królować rutyna, a marzenia o założeniu rodziny stają się nieosiągalne. Oddalający się od siebie Quinn i Graham zaczynają wątpić w...
Tiffy pilnie potrzebuje taniego lokum. Leon bierze nocne zmiany w szpitalu, bo rozpaczliwie potrzebuje pieniędzy. Nieznajomi znajdują idealne rozwiązanie: w ciągu dnia Leon będzie w ciasnej kawalerce odsypiał noce zmiany, dzięki czemu Tiffy będzie miała to samo mieszkanie wyłącznie dla siebie przez resztę doby.
Oficjalnie dołączyłam do ogromnego grona fanów "Współlokatorów"! Tak wiele pozytywnych opinii, które krążą wokół tego tytułu są jak najbardziej zasłużone!
Przede wszystkim - ta historia jest idealna w swojej prostocie, a dzięki temu niesamowicie dobrze spędziłam z nią czas. Zalety tego tytułu zdają się nie mieć końca: nietuzinkowa fabuła, bohaterowie z charakterem, świetny styl pisania autorki... i można tak wymieniać w nieskończoność. W czasie czytania byłam tak oczarowana, że nawet nie udało mi się dostrzec żadnej wady. A ja lubię szukać dziury w całym.
Ciekawie wykreowani bohaterowie zapewniają niemałą dawkę dobrego humoru, więc jeśli szukacie czegoś w stylu nietypowego romansu, który nie powtórzy zbyt wielu dobrze znanych schematów - Współlokatorzy to coś dla Was! A ja z niecierpliwością czekam na kolejne książki Beth O'Leary!
Tiffy pilnie potrzebuje taniego lokum. Leon bierze nocne zmiany w szpitalu, bo rozpaczliwie potrzebuje pieniędzy. Nieznajomi znajdują idealne rozwiązanie: w ciągu dnia Leon będzie w ciasnej kawalerce odsypiał noce zmiany, dzięki czemu Tiffy będzie miała to samo mieszkanie wyłącznie dla siebie przez resztę doby.
więcej Pokaż mimo toOficjalnie dołączyłam do ogromnego grona fanów...