-
Artykuły
Zwyciężczyni Bookera ścigana przez indyjski rząd. W tle kontrowersyjne prawo antyterrorystyczneKonrad Wrzesiński3 -
Artykuły
Sherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1 -
Artykuły
Dostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3 -
Artykuły
Magda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1
Biblioteczka
2023-11-24
2018-10-02
Seria „The Last Regret” od pierwszych stron skradła moje serce, dlatego bardzo uważnie wypatruję zapowiedzi by nie przegapić kolejnych tomów. Gdy wydana została trzecia część to wiedziałam, że kwestią czasu będzie, aż ją przeczytam.
Tym razem lepiej poznamy historię basisty The Last Regret Milesa, który rozstał się z ukochaną Allie, gdy jego zespół był u szczytu sławy. Jednak, od kiedy poznał Kacey od razu poczuł, że jest między nimi chemia, która ich do siebie przyciąga. Czy przeszłość, która ciągnęła za sobą dziewczyna z Albuquerque będzie dla nich przeszkodą? Czy Miles zdoła zdobyć zaufanie Kacey?
Bardzo cieszyłam się na myśl, że przeczytam kolejny tom o paczce z Pittsburgha, jednak po około stu stronach czułam się lekko rozczarowana rozwlekłą akcją. Autorka przyzwyczaiła mnie już do bardziej spiesznej akcji w swoich książkach. Na dodatek przeszłość Kacey w jej opowieściach została – dla mnie – mocno spłaszczona. Wiem jak to jest być ofiarą prześladowania w szkole i bardzo dużo uwagi przykładam do tego wątku w książkach. Tu on bardzo mi się nie spodobał ze względu na to, że został spłaszczony i pokazany bardzo słabo.
W poprzednich tomach serii był moment, że czytelnik nie wiedział, jak się skończy książka. Taki moment BUM!, gdzie serce na moment przestaje bić. Tu tego zabrakło, a jeśli był to go przeoczyłam. Brakowało mi tego tupnięcia, które wbiłoby mnie w fotel. Bardziej jestem rozczarowana niż zaskoczona tą częścią. Była nijaka, gdyby to ona zaczynała serię to po dalsze tomy bym nie sięgnęła. Jest zdecydowanie najsłabszy pod względem fabuły, bo styl autorki jest podobny do tego z tomu drugiego.
Możliwe, że gdyby historia Kacey byłaby opisana dokładniej, a nie została streszczona w pół strony byłoby to bardziej wciągające, bo nawet jak dla mnie byłej ofiary przemocy w szkole ta historia była płytka, ale rozumiałam, co czuła potem w relacjach międzyludzkich Kacey, ale dla czytelnika, który tego nie przeżył w szkole takie spłycenie tak ważnego problemu może być mało wciągające.
Czy polecam? Jeśli bardzo Was ciekawi, co działo się u The Last Regret to owszem przeczytajcie, ale jeśli już poprzednie tomy Was rozczarowały lub trochę zawiodły to tego nie ruszajcie, bo nie zmieni on magicznie Waszego myślenia.
"Na życie wcale nie składały się sekundy, minuty, godziny, dni, tygodnie, miesiące, lata... Na życie składały się doświadczenia. Te złe i te dobre. Tak już po prostu było." ~ Anna Bellon, Zaufaj mi, Kraków 2018, s. 94.
Seria „The Last Regret” od pierwszych stron skradła moje serce, dlatego bardzo uważnie wypatruję zapowiedzi by nie przegapić kolejnych tomów. Gdy wydana została trzecia część to wiedziałam, że kwestią czasu będzie, aż ją przeczytam.
Tym razem lepiej poznamy historię basisty The Last Regret Milesa, który rozstał się z ukochaną Allie, gdy jego zespół był u szczytu sławy....
2021-01-25
Z tego, co się orientuję to należę do mniejszości, której podobała się seria „Niezgodna” Veronici Roth Płakać z tego powodu nie zamierzam, bo ile ludzi na świecie tyle gustów. Gdy usłyszałam, że Roth wydaje nową książkę od razu wiedziałam, że muzę ją mieć i przeczytać. Udało mi się dopiero ponad rok po premierze, ale przemilczmy ten szczegół.
Na planecie Thuvhe mieszkają dwa narody. Pierwszym z nich jest Thuvhe, który miłuje pokój i rodzinę. Z niego właśnie wywodzi się Akos oraz jego starszy brat Eijeh zostali porwani przez drugi naród czyli Shotet, który jest brutalny, a rządzi nim bezwzględny Ryzek okrutny tyran, który boi się, że pewnego dnia spełni się jego los. Siostrą Ryzeka jest Cyra, która od nurtu otrzymała okropny dar. Może zadawać ból samym dotykiem, ale również ona sama przez przepływający przez jej ciało dar nurtu odczuwa wieczny ból. Pewnego dnia brat przedstawia jej porwanego Akosa, który również otrzymał pewien dar. Jest on odporny na wszystkie nurty, które przepływają przez ludzi, którzy go dotykają. Dzięki temu jest w stanie ulżyć w życiu Cyrze, a także sprawić, że obcy ludzie mogą ją dotknąć. Co ich połączy? Czy wrogowie mogą się zmienić w przyjaciół i kochanków?
Autorka niestety nie dała żadnego oficjalnego poradnika, żeby połapać się w panującym świecie w książce, więc teraz kilka słów wyjaśnienia do stworzonego przeze mnie opisu. Każde dziecko na dziewięciu planetach w odpowiednim wieku otrzymuje dar nurtu, który go wypełnia i czasem ułatwia, a czasem utrudnia życie. Dodatkowo rodzą się wybrańcy losu, którzy mogą zmienić przyszłość swojej galaktyki, a ich los opowiedziany jest tylko jednym zdaniem. Czasem prostym, a czasem dwuznacznym. Są również wyrocznie, które widzą kilka wersji przyszłości i mogą kierować planetą, na której żyją zgodnie z wizją przyszłości, która według nich jest najlepsza.
Przyznaję się bez bicia, że bałam się tej książki. Anita z kanału, na YT Books Reviews by Anita nie zarekomendowała jej dobrze, a z kolei Strefa Czytacza był nią zachwycony, więc czułam się mało pewnie zasiadając… ALE TA KSIĄŻKA JEST GENIALNA! O matko! Uwielbiam! Veronica Roth dla mnie stworzyła świetny świat, który wcale nie jest przerysowany. Mnie porwała od pierwszych stron i non stop w pracy odliczałam godziny do wyjścia, żeby móc poczytać tę książkę, bo bardzo chciałam wiedzieć, co będzie dalej i co na kolejnych stronach spotka Akosa i Cyrę.
Już dawno nie widziałam tak dobrze dobranej okładki do treści książki. Te poziome cięcia idealnie oddają to, co dzieje się w rodzie Shotet. Okładka jest przepiękna moim zdaniem. Przyciąga wzrok na półce i gdy się ją czyta w autobusie. Bardzo się cieszę, że Wydawnictwo Jaguar nie zaprojektowało własnej okładki tylko wykorzystało oryginalną, bo jest dla mnie idealna. Z tego, co widziałam to oprawa graficzna drugiego tomu również jest taka jak w amerykańskiej wersji.
Jedyny minus, jaki zauważam to taki, że czytelnik nie jest wprowadzany stopniowo w świat Roth. Tylko zostaje rzucony od razu na głęboką wodę i na początku ciężko jest się połapać w tych wszystkich nazwach, roślinach, zwierzętach czy zwyczajach. Wszystkiego nagle jest dużo i gęsto. Po jakimś czasie jest lepiej, ale na początku ma się wrażenie jakby dostało się czymś ciężkim w głowę.
Ogólnie nie przepadam za książkami fantasy i jestem w tym gatunku kompletnie zielona, ale ta książka mnie porwała. Dałam szansę mimo obaw i nie żałuję. Jak dla mnie bardzo dobra książka, którą polecam młodzieży, ale w wieku powyżej szesnastu lat, bo jednak jest w niej sporo brutalnych scen, przy, których nawet ja często wzdrygałam się z obrzydzenia.
Czekam na drugi tom, czyli „Spętanych przeznaczeniem”, ponieważ autorka zostawiła mnie z wieloma pytaniami bez odpowiedzi, a na dodatek opis kolejnej części jest bardzo intrygujący.
„Nie ma miejsca na honor, gdy chodzi o przetrwanie.”~ Veronica Roth, Naznaczeni śmiercią, Warszawa 2017, s. 114.
Z tego, co się orientuję to należę do mniejszości, której podobała się seria „Niezgodna” Veronici Roth Płakać z tego powodu nie zamierzam, bo ile ludzi na świecie tyle gustów. Gdy usłyszałam, że Roth wydaje nową książkę od razu wiedziałam, że muzę ją mieć i przeczytać. Udało mi się dopiero ponad rok po premierze, ale przemilczmy ten szczegół.
Na planecie Thuvhe mieszkają...
2018-10-11
„Czarna Seria” Wydawnictwa Czarna Owca jest dość popularna. Włączana do tej serii jest w dużej mierze literatura skandynawska, a dokładniej kryminały i thrillery. Do tej pory ze skandynawskiej literatury poznałam cykl „Millennium” Stiega Larsona, więc w końcu postanowiłam zapoznać z drugą popularną serią z tego regionu, czyli z twórczością Camilli Läckberg.
Na zachodnim wybrzeżu Szwecji jest spokojne miasteczko Fjällbacka, gdzie każdy każdego zna. Pewnego dnia w jednym z domów zostaje znaleziona martwa Alexandra Wijkner. Wiele wskazuje na samobójstwo, jednak są osoby, które w to nie wierzą. Należy do nich Erika Falck, która przyjaźniła się z Alex w dzieciństwie, ale ich kontakt urwał się, gdy zamordowana wraz z rodzicami wyprowadziła się do Göteborga. Erika postanawia rozwiązać sprawę morderstwa przyjaciółki z dawnych lat, a pomaga jej w tym dawny adorator, a obecny policjant Patrik Hedstöm. Jakie tajemnice skrywała Alex? Czy kochała swojego męża? Jakie miała stosunki z młodszą siostrą Julią? Co ma wspólnego z Alex lokalny pijak o wielkim talencie malarskim? I przede wszystkim, kto zabił? Na te pytania Erika i Patrik muszą dopiero znaleźć odpowiedź.
O postaciach słów kilka… Erika mnie nie denerwowała. Była raczej osobo twardo stąpającą po ziemi i wiedzącą, czego chce. Dlatego nie mogła zrozumieć, dlaczego jej siostra Anna jest ze swoim mężem Lucasem. Ten człowiek to niezrównoważony psychopata. Bardzo mnie denerwował i najchętniej nakopałabym mu do czterech liter. Z klei Patrika oceniam, jako ciepłe kluchy. Jakoś nie pasuje mi na książkowego bohatera policjanta, który zapada w pamięć i człowiek go lubi. Jest nijaki, bezbarwny. Możliwe, że w kolejnych tomach się chłopak trochę rozkręci. Pozostali bohaterowie to postaci ciekawe, ale to, co zauważyłam, że posiadają sporo cech negatywnych. Nie miałam żadnego punktu zaczepienie żeby kogoś jakoś bardzo polubić. Mimo to książkę czyta się dobrze i przyjemnie.
Muszę przyznać, że książka wciągnęła mnie od pierwszych stron i nie mogłam się od niej oderwać. Owszem jest coś, co mnie trochę denerwowało, a nawet odrobinę bardziej niż trochę. Nie podobały mi się relacje ukazane między Eriką i Patrikiem. Po prostu lepiej dla serii byłoby gdyby autorka ukazała ich, jako parę przyjaciół z dzieciństwa, a nie dwójkę napalonych na siebie ludzi.
Zauważyłam, że autorka nie trzyma się konsekwentnie raz przyjętej linii, co jest trochę przykre. Erika jest autorką biografii wiec kokosów nie zarabia (co jest podkreślone kilka razy w książce), ale na kolację z Patrikiem kupuje kawior, który jak wiemy trochę kosztuje. W jednym z akapitów Läckberg pisze, że Erika mistrzynią w kuchni nie jest, ale daje sobie radę z gotowaniem prostych potraw, a po chwili serwuje danie jak z pięciogwiazdkowej restauracji.
Skoro było kilka minusów to, co sprawiło, że połknęłam tę książkę? Otóż fabuła! Byłam nią zachwycona i chciałam ciągle czytać i czytać. Pomysł to zdecydowanie coś, co ratuje tę książkę przez większość stron. Niestety zakończenie mnie rozczarowało. Spodziewałam się czegoś bardziej drastycznego, czegoś mrożącego krew w żyłach.
Myślę, że „Księżniczka z lodu” to dobry pierwszy tom. Nie fenomenalny, ale dający nadzieję na to, że autorka w pozostałych książkach zachwyci i zaskoczy czymś wielkim. Będąc blisko zakończenia chciałam dać mocną siódemkę, ale czytając rozwiązanie mój entuzjazm opadł i czułam się rozczarowana i trochę oszukana… Zdecydowałam się dać szóstkę, bo wierzę, że w kolejnych tomach autorka może mnie jeszcze pozytywnie zaskoczyć.
"Wspólne zamieszkanie, zaręczyny, ślub, dzieci, a potem wiele nakładających się na siebie powszednich dni. Aż któregoś dnia spojrzą na siebie i odkryją, że razem dożyli starości. To przecież niezbyt wygórowane życzenie." ~ Camilla Läckberg, Księżniczka z lodu, Warszawa 2012, s. 324.
„Czarna Seria” Wydawnictwa Czarna Owca jest dość popularna. Włączana do tej serii jest w dużej mierze literatura skandynawska, a dokładniej kryminały i thrillery. Do tej pory ze skandynawskiej literatury poznałam cykl „Millennium” Stiega Larsona, więc w końcu postanowiłam zapoznać z drugą popularną serią z tego regionu, czyli z twórczością Camilli Läckberg.
Na zachodnim...
2018-10-29
Pierwszy tom „Sagi p Fjällbace” byłby bardzo dobry, gdyby nierozczarowujące zakończenie, w którym moim zdaniem autorka mocno przesadziła. Dlatego trochę z mniejszym entuzjazmem podeszłam do tomu drugiego, bo obawiałam się, że autorka znowu wyskoczy z mordercą niczym królik z kapelusza.
W Wąwozie Królewskim zostają znalezione zwłoki młodej kobiety. Nie było przy niej żadnych dokumentów, a nawet ubrań. Zbrodnią wstrząsają dodatkowe dwa trupy, na których leżała ofiara. Trupy, które nie żyły minimum od dwudziestu pięciu lat. Sprawę prowadzi znany z poprzedniej serii Patrik Hedström, który musi na dodatek swój czas poświęcić ciężarnej ukochanej Erice.
Każda rodzina ma swoje głęboko skrywane tajemnice. W „Księżniczce z lodu” mieliśmy do czynienia z pokazaniem bogactwa i wpływów, które doprowadziły do nieszczęść i patologii, co zamieciono pod dywan z obawy przed wstydem i upokorzeniem oraz dla „większego dobra”. W drugim tomie również mamy styczność z głęboko skrywanymi demonami, które podzieliły rodzinę Hultów i sprawiły, że jedna jej część rodziny była szanowana, a druga musiała chodzić ze spuszczoną głową i ledwo wiązała koniec z końcem.
Ogólnie bardzo podoba mi się to jak Läckberg kreuje swoich bohaterów, ale muszę zaznaczyć, że drugą część czytało mi się trochę gorzej. Dlaczego? Tak przez ¾ książki uważałam, że wlecze się ona jak flaki z olejem. Ekipa Patrika najpierw robiła krok do przodu, a potem dwa kroki w tył. To już w pewnym momencie zaczynało mnie męczyć. Dopiero ostatnie 100 stron książki zaczęło nadawać jej sens, ale to było dużo za późno.
Jeśli chodzi o mordercę to typowałam go od połowy książki, chociaż autorka cały czas próbowała mnie zmylić, ale nie udało się jej to. Wyjaśnienie medyczne, tego jak doszedł Patrik do tego, kto jest mordercą pozostawię bez komentarza. Nie znam się na medycynie i nie będę go podważać, ale z pewnością jest ono ciekawe i nie posądzam autorki o wprowadzanie nierealnych wątków.
„Kaznodzieja” był słabszy od pierwszego tomu. Bardziej ospały i mniej zachęcający do czytania. Nawet te ostatnie 100 stron nie zachęcają mnie do podniesienia oceny. Mam nadzieję, że ten tom był jednorazową wpadką autorki.
Pierwszy tom „Sagi p Fjällbace” byłby bardzo dobry, gdyby nierozczarowujące zakończenie, w którym moim zdaniem autorka mocno przesadziła. Dlatego trochę z mniejszym entuzjazmem podeszłam do tomu drugiego, bo obawiałam się, że autorka znowu wyskoczy z mordercą niczym królik z kapelusza.
W Wąwozie Królewskim zostają znalezione zwłoki młodej kobiety. Nie było przy niej żadnych...
2018-11-05
Po bardzo rozczarowującym „Kaznodziei” z obawą sięgnęłam po „Kamieniarza”. Bardzo liczyłam, że drugi tom to po prostu wpadka i trzeci wróci na przyzwoity tor, bo spodobał mi się styl pisania Camilli.
W Fjällbace zostają znalezione zwłoki dziewczynki w morzu. Śledztwo trafia do Patrika i jego zespołu. Mężczyzna traktuje sprawę bardzo osobiście z dwóch powodów. Po pierwsze Sara była córką Charlotte, która jest najlepszą przyjaciółką jego partnerki Eriki, a po drugie dwa miesiące temu został ojcem córeczki Mai i nie może sobie przestać wyobrażać, że coś takiego mogłoby się przydarzyć jego dziecku. Po sekcji zwłok okazuje się, że to nie był nieszczęśliwy wypadek. W płucach Sary znaleziono słodką wodę i ślady mydła. Kto zabił dziewczynkę w wannie, a następnie chcąc upozorować wypadek wrzucił małą do morza. Jak sprawa małej Sary wiąże się z historią kamieniarza Andersa i jego nieszczęśliwego związku z Agnes z lat 20. XX wieku, który poznajemy równocześnie?
Polubiłam Patrika i jego styl bycia. Jednak nie mogę przekonać się do Eriki. W „Dziewczynie z lodu” była sympatyczna. Od momentu zajścia w ciążę, a potem zostania mamą stała się nieznośna. Zachowywała się tak, jakby tylko ona na świecie nie radziła sobie noworodkiem. Jakby tylko ona siedziała z córka w domu, a jej partner pracował. Rozumiem też jej zachowanie, bo w obecnych czasach wszystkie mamy chcą pokazywać, że radzą sobie ze wszystkim, ale tak nie jest. Macierzyństwo nie jest proste i każda z mam ma prawo do gorszych momentów, bo nie wie, dlaczego jej dziecko płacze, bo maleństwo nie chce usnąć. To normalne! Jednak Erika robiła z siebie moim zdaniem męczennicę, bo urodziła dziecko i się nim zajmowała. Po prostu jej zachowanie było dla mnie mocno przerysowane. Dodatkowo irytują mnie koledzy Patrika z komisariatu. Ernst to śmierdzący leń, który uważa się za nie wiem jak super policjanta, a częściej działa na niekorzyść śledztwa niż pomaga. Gösta to maniak golfowy, który od czasu do czasu ma przebłysk i chce pomagać i jest zaangażowany w swoją pracę, ale podobnie jak Ernst robi wszystko, żeby się nie przemęczać. Na dodatek komendantem komisariatu jest, Mellberg, który został zdegradowany z bycia w policjantem w Göteborga za swoje drobne grzeszki i teraz każdą rozwiązaną sprawę przypisuje sobie w nadziei, że wróci na stare śmieci. Patrik może polegać tylko na Annice i na Martinie. Ta dwójka faktycznie jest zaangażowana w swoją pracę i chce pomagać ludziom, którzy zostali skrzywdzeni. Mam jednak żal do Läckberg, że nie stworzyła lepszego zespołu, aby pokazać, że w małych miejscowościach również są policjanci z powołania.
Od początku wiedziałam, że ten tom mnie porwie. Wystarczył mi do tego pięćdziesiąt stron książki. Strony same uciekały mi jak szalone. Byłam bardzo głodna tej historii i tego, kto zabił małą Sarę. Jaką tajemnicę skrywa w sobie jej rodzina? Pytań było jeszcze więcej, a autorce bardzo sprytnie szło unikanie dawania na nie odpowiedzi. Podobnie próbowała zrobić z „Kaznodzieją”, ale szło jej to zdecydowanie gorzej. W „Kamieniarzu” można śmiało stwierdzić, że zrobiła to po mistrzowsku. Do samego końca nie wiedziałam, kto zabił, chociaż jak patrzę z perspektywy czasu to autorka dawała subtelne sygnały, ale ja zafascynowana lekturą kompletnie je ignorowałam. Tu zostałam bardzo zaskoczona tym, kto zabił! To lubię!
Trzeci tom serii był dla mnie najlepszy. Przede mną jeszcze siedem i domyślam się, że pewnie trafią się słabsze od „Kamieniarza”, ale ogromnie liczę na to, że nie będą mnie za mocno rozczarowywać.
Po bardzo rozczarowującym „Kaznodziei” z obawą sięgnęłam po „Kamieniarza”. Bardzo liczyłam, że drugi tom to po prostu wpadka i trzeci wróci na przyzwoity tor, bo spodobał mi się styl pisania Camilli.
W Fjällbace zostają znalezione zwłoki dziewczynki w morzu. Śledztwo trafia do Patrika i jego zespołu. Mężczyzna traktuje sprawę bardzo osobiście z dwóch powodów. Po pierwsze...
2018-11-13
„Kamieniarz” był fenomenalny! W końcu miałam ukazane, że autorka umie rozwinąć swoje możliwości pisarskie, co zaowocowało genialną książką. Już czułam, że „Ofiarę losu” wręcz połknę, ale czy tak było?
Patrik został wezwany do wypadku samochodowego. Towarzyszy mu nowa koleżanka Hanna Kruse, która przybyła na ich komisariat w zamian za zwolnionego Ernsta, co bardzo mnie ucieszyło, bo ten policjant działał mi wybitnie na nerwy. Podczas oględzin miejsca wypadku policjanci wyczuwają od zmarłej woń alkoholu. Wszystko wskazuje na to, że Marit usiadła po pijanemu za kółko, ale zeznania jej byłego męża, córki oraz obecnej partnerki mówią, co innego. Zmarła nigdy nie pila alkoholu. Prowadzenie sprawy utrudnia na dodatek kręcony w mieście reality-show oraz jeszcze jeden dodatkowy trup. Czy śmierć Marit i osoby ze środowiska reality-show są w jakiś sposób ze sobą powiązane? Patrik musi prowadzić dwa śledztwa równocześnie, a także sprostać jednemu ważnemu zadaniu w swoim życie, czyli pomoc Erice w organizowaniu ślubu.
W poprzednich recenzjach nie wspominałam o Annie, czyli siostrze Eriki. Tylko w pierwszym tomie nakreśliłam Wam jej związek z Lucasem. Tu jest po trudnym związku i traumatycznym przeżyciu. W obronie własnej i dzieci zabiła męża. Anna na początku nie umie sobie poradzić z tym, co zrobiła. Erika ponownie wciela się w rolę nie tylko jej opiekunki, ale również swoich małych siostrzeńców, czyli Emmy i Adriana. W końcu znajduje się osoba, która umie dotrzeć do Anny. Jest to Dan – przyjaciel rodziny. Anna może nie od razu staje na nogi, ale zaczyna funkcjonować na tyle, aby stać się oparciem dla Eriki i pomocą w przygotowywanym ślubie ze względu na ciągłą nieobecność Patrika.
Ważną postacią jest nowa policjantka Hanna oraz jej mąż Lars. Para skrywa tajemnicę, która ich dzieli, przez którą nie mogą być jak normalne pary. Hanna jest bardzo zaangażowana w swoją pracę, co jest dużym plusem i miłą odmianą, jeśli przypomni sobie czytelnik leniwego Ernsta, który swoim zachowaniem irytował przez trzy pierwsze tomy. Jednak jest w niej coś, co w głowie czytelnika powoduje niepokój. Coś, co sprawia, że nie ufa jej do końca…
Niestety stało się to, czego obawiałam się najbardziej. „Ofiara losu” to kolejna słabsza książka Läckberg. Jest na poziomie „Kaznodziei”, który zdecydowanie mnie rozczarował. Historia, jaka ciągnie się za morderstwem Marit sama w sobie jest bardzo pasjonująca i ciekawa, ale dodanie do tego jeszcze trupa z reality-show spowodowało, że nie byłam w stanie skupić się na głównym śledztwie. Znowu przez ¾ książki nie dzieje się nic, co by sprawiło, że chce się ją czytać. Robiłam to, bo zawsze kończę zaczęte książki jak i serie. Po prostu nie umiem inaczej.
Niestety rozczarowałam się, bo spodziewałam się czegoś więcej po „Kamieniarzu”, który był historią genialną i jak na razie najlepszą. „Ofiara losu” jest w dużej mierze przegadana i nie wnosi nic nowego. Jestem może trochę zaskoczona zakończeniem, ale nic więcej nie mogę dać na plus. Jest taka nijaka.
"Na szczęście są rzeczy, które równoważą zło, dając tyle energii, że ma się siłę ciągnąć to wszystko." ~ Camilla Läckberg, Ofiara losu, Warszawa 2012, s. 286.
„Kamieniarz” był fenomenalny! W końcu miałam ukazane, że autorka umie rozwinąć swoje możliwości pisarskie, co zaowocowało genialną książką. Już czułam, że „Ofiarę losu” wręcz połknę, ale czy tak było?
Patrik został wezwany do wypadku samochodowego. Towarzyszy mu nowa koleżanka Hanna Kruse, która przybyła na ich komisariat w zamian za zwolnionego Ernsta, co bardzo mnie...
2018-11-20
Już wiem, że seria Camilli Läckberg nie jest równa. Po dwóch słabych tomach wiem, że nie mogę po każdym spodziewać się cudów i wspaniałości. Czytając opis piątek tomu modliłam się, aby tego autorka koncertowo nie zepsuła, bo tematyka II wojny światowej zawsze mocno mnie interesuje.
W poprzednim tomie Erika Falck w starym kufrze, który należał do jej matki znalazła biały, niemowlęcy kaftanik zabrudzony krwią, w który zawinięty był hitlerowski medalion oraz pamiętnik z lat młodości rodzicielki. Początkowo kobieta nie chce czytać zapisów matki, ale ostatecznie ciekawość zwycięża. Erika w ten sposób chce się dowiedzieć, dlaczego Elsy była chłodna w relacja wobec niej i jej siostry Anny. Medal postanawia pokazać swojemu staremu, emerytowanemu nauczycielowi historii, który ma bardzo rozległą wiedzę na temat II wojny światowej i nazizmu. Mężczyzna ginie w tajemniczych okolicznościach kilka dni po spotkaniu z Eriką. Jego zwłoki zostają znalezione przez dwóch nastolatków kilka miesięcy po śmierci w jego własnym domu. Czy medal, który znalazła Erika zapoczątkował dramatyczny bieg wydarzeń? Kto zabił nauczyciela? Co kryje za sobą medalion i pamiętniki matki?
W poprzednim tomie do zespołu dołączyła Hanna, ale pod koniec z niego odeszła. W tym autorka dorzuca nam młodą policjantkę Paulę Morales. Dziewczynę, która w wieku kilku lat uciekła z matką z Chile do Szwecji. Wyróżnia się swoim wyglądem od rodowitych Szwedów, co w przypadku poruszonego w tym tomie neonazizmu i nienawiści rasowej dobrze pokazuje, z czym muszą się borykać imigranci czy też osoby o innej orientacji seksualnej oraz jak niebezpieczny jest neonazizm i ruch narodowy w każdym kraju. Jednak należy pamiętać, że każdy kij ma dwa końce i nawał imigrantów, którzy w wielu krajach mają lepiej bez pracy niż rodowici obywatele, którzy pracują powoduje właśnie to, że ludzie coraz częściej zerkają w stronę bardziej konserwatywną i organizacji neonazistowskich.
Już dawno nie trafiłam na bohaterkę, która tak bardzo działała mi na nerwy jak Erika Falck! Jest to postać bardo irytująca swoim zachowaniem, że mam ochotę nią potrząsnąć, żeby przestała dramatyzować. Wzięła Patrika pod pantofel i tylko, dlatego, że on jest ciepłą kluchą są jeszcze razem. Rozumiem, że Erika nie chciała być tylko kurą domową, ale to, że w trakcie urlopu ojcowskiego zaczynała dramatyzować za każdym razem, gdy on prosił ją o chwilową opiekę nad córką, podczas, gdy on będzie w sklepie było dla mnie czymś strasznym. Zastanawiam się czy to znaczy, że przez cały okres trwania urlopu ojcowskiego Patrika nie miała zamiaru opiekować się Mają, bo robiła to przez cały pierwszy rok jej życia? Przede mną jeszcze pięć tomów… Potrzebuję melisy.
W piątym tomie mamy więcej obyczajówki niż kryminału. Autorka bardziej skupiła na przeszłości matki Eriki i to, dlaczego kobieta była chłodna w relacjach z własnymi dziećmi. Jest to również droga do odnalezienia zabójcy profesora. Ponownie rozwiązywanie zagadki idzie leniwie i powoli, co trochę mnie zaczyna nudzić. W każdym tomie dopiero pod koniec policjanci wpadają na brakujący trop i znajdują mordercę. A gdyby tak raz zrobić odmianę i mieć podejrzanego od początku i próbować udowodnić mu winę? To byłoby miłe.
Ogólnie „Niemiecki bękart” nie był zły, ale równie dobry jak „Kamieniarz” też nie był. Oceniam go podobnie jak pierwszy tom, bo trochę mnie zawiódł. Książkom, które dotykają tematu II wojny światowej zawsze stawiam wysoko poprzeczkę. Tu mi zabrakło tego czegoś. Takie smaczku, który by mnie porwał i sprawił, że pokochałabym tę książkę.
Już wiem, że seria Camilli Läckberg nie jest równa. Po dwóch słabych tomach wiem, że nie mogę po każdym spodziewać się cudów i wspaniałości. Czytając opis piątek tomu modliłam się, aby tego autorka koncertowo nie zepsuła, bo tematyka II wojny światowej zawsze mocno mnie interesuje.
W poprzednim tomie Erika Falck w starym kufrze, który należał do jej matki znalazła biały,...
2018-08-11
„Bandyci z Armii Krajowej” – już sam tytuł wzbudza pewne kontrowersje. Armia Krajowa w naszym kraju jest traktowana jak bohaterowie (i słusznie moim zdaniem). Zdecydowałam się na tę książkę tylko po to, aby sprawdzić czy Wojciech Lada nie chce po prostu wzniecić burzy z niczego.
To, co należy zaznaczyć na początku tej recenzji to fakt, że jestem skłonna uwierzyć, że w szeregach AK były również czarne charaktery, bo Ne było, nie ma i nigdy nie będzie na świecie armii, która będzie miała w 100% członków dobrych lub złych. Pamiętajmy, że nie każdy Niemiec w III Rzeszy był potworem, ale również nie wszyscy Polacy w trakcie II wojny światowej byli dobrze, bo i byli tacy, którzy współpracowali z Niemcami i sprowadzali śmierć na innych swoich rodaków.
Zacznę od okładki, bo według mnie jest bardzo klimatyczna i idealnie nadaje się do tego typu publikacji. Również w środku utrzymany jest klimat okładki, co bardzo cenię i uznaję za ogromny plus książki. Mamy też wiele zdjęć, a to, czego nie mogę zarzucić autorowi to, że brakuje przypisów i bibliografii. To wszystko jest, co wybija mi z ręki argument, że informacje w książce są wyssane z palca. Przypisy są na każdej stronie, a obszerna bibliografia na końcu książki.
Autor poruszył bardzo ważny temat i trochę włożył kij w mrowisko. Jednak nie można mu zarzucić, że nie włożył w swoją książkę pracy, bo znalezienie wszystkich materiałów, zebranie ich w całość, a także ułożenie było z pewnością trudnym procesem i bardzo wymagającym. Zwłaszcza, że nie mówi się dużo o ciemnej stronie Armii Krajowej, o tym jak jej członkowie sami skazywali ludzi na śmierć bez wyroków z góry. Lada pokazał w swojej książce, że po prostu nie każdy mężczyzna jest gotowy do bycia żołnierzem. Wielu z nich nie dawało rady psychicznie, bo wojna zmieniała w nich wszystko. Chociaż początkowo Armia Krajowa miała być niewielką organizacją w końcu zaczęła się rozrastać do tego stopnia, że dowódcy, który stali na najwyższym szczeblu nie byli wstanie kontrolować licznych mniejszych jednostek.
Książka Wojciecha Lady pokazuje, że wojna zmienia w człowieku wszystko, a tylko nieliczni z jej uczestników byli urodzonymi żołnierzami. Pokazuje również, że w każdym człowieku w sytuacji zagrożenia życia, a wojna do takich należy, chce po prostu przeżyć i zrobi wszystko, żeby żyć.
Ciężko mi się czytało, bo tematyka do lekkich nie należy, ale również momentami czułam się znudzona. Nie mogłam się też pozbyć wrażenia (mam nadzieję, że mylnego), że książkę napisano, aby wzbudziła sensację i to uczucie towarzyszyło mi przez całą książkę.
„Bandyci z Armii Krajowej” – już sam tytuł wzbudza pewne kontrowersje. Armia Krajowa w naszym kraju jest traktowana jak bohaterowie (i słusznie moim zdaniem). Zdecydowałam się na tę książkę tylko po to, aby sprawdzić czy Wojciech Lada nie chce po prostu wzniecić burzy z niczego.
To, co należy zaznaczyć na początku tej recenzji to fakt, że jestem skłonna uwierzyć, że w...
2018-12-12
Nie wiem, czemu ubzdurałam sobie, że ta książka Natalii Sońskiej dzieje się w okresie świąt Bożego Narodzenia. Tak nie jest, ale jest skrzący się śnieg i dużo ciepła, więc myślę, że również ona da radę wprowadzić nas w atmosferę nadchodzących świąt.
Alicja jest lekarką w krakowskim szpitalu. Uwielbia swoją pracę i spędza w niej każdą wolną chwilę. Dodatkowy dyżur za koleżankę w Wigilię? Ala jest pierwsza żeby zastąpić kolegów. Nasza główna bohaterka postępuje tak, bo jest osobą bardzo zamknięta w sobie i zawieranie nowych znajomości przychodzi jej z trudem. Ma grupkę starych przyjaciół, ale również z nimi spotyka się od wielkiego dzwonu. Jakimś cudem daje się im namówić na Sylwestra w Zakopanem. Ten jeden wyjazd sprawia, że dawna Ala, która uwielbiała się śmiać i dobrze bawić próbuje wydostać się ze skorupy. Czy Kopciuszek obudzi się na czas?
Alicję otacza grono przyjaciół. Najbliższą osobą z tej paczki jest Przemek, który jest homoseksualistą. Polubiłam go, bo naprawdę martwił się o kobietę i szczerze mówił jej to, co myśli, ale robił to w sposób przystępny. Z kolei Monika za każdym razem, gdy główna bohaterka robiła coś, czego ta nieakceptowana od razu się na Alę obrażała i trochę podburzała resztę grupy przeciwko lekarce. Warto kilka słów wspomnieć o Michale. Polubiłam go, ale nie jest typem bohatera, który zapadnie w moje serce.
Książka ma przesłanie. Każdy z nas ma szanse na szczęście, odrzucenie przeszłości, ale należy sobie dać na to szansę. Nie warto zamykać się w swoim świecie, bo można przegapić szczęście i miłość.
Za kilka miesięcy nie będę pamiętać o tej parze i ich historii. To trochę smutne, ale takie są realia. Ta książka to dobry relaks na wieczór po ciężkim dniu w pracy i nic więcej. Historia, jakich wiele na rynku wydawniczym, ale ubrana w inne wydarzenia. Plus za to, że dobrze się czytało.
Ogólnie książkę czytało mi się dobrze. Na początku byłam bardzo ciekawa jak potoczy się historia Alicji i Michała, a także, dlaczego dziewczyna zerwała kontakt z ojcem. Natalia Sońska miała dobry pomysł na całą powieść, ale w pewnym momencie nie potrzebnie zaczęła to wszystko przedłużać. Pewne przeszkody, jakie stawiała przed Alą i Michałem były zbędne i prowadziły do tego, że zaczynałam się nudzić i irytować.
"Zza najcięższych chmur również można dostrzec słońce, a nawet, jeśli towarzyszy mu rzęsisty deszcz, zawsze pozostaje barwna, pocieszająca tęcza. Trzeba tylko chcieć ją zauważyć." ~ Natalia Sońska, Obudź się, Kopciuszku, Poznań 2016 s. 161.
Nie wiem, czemu ubzdurałam sobie, że ta książka Natalii Sońskiej dzieje się w okresie świąt Bożego Narodzenia. Tak nie jest, ale jest skrzący się śnieg i dużo ciepła, więc myślę, że również ona da radę wprowadzić nas w atmosferę nadchodzących świąt.
Alicja jest lekarką w krakowskim szpitalu. Uwielbia swoją pracę i spędza w niej każdą wolną chwilę. Dodatkowy dyżur za...
2018-12-23
Ostatnia świąteczna pozycja w roku 2018 to „Uwierz w miłość, Calineczko”. Po „Zakochaj się, Julio” czułam, że ja i Natalia Sońska możemy się polubić. Jednak czy jej najnowsza powieść nie okaże się najsłabsza z całego trio, które czytałam? Przekonajcie się sami.
Maja wraz z ciotką mieszkają w Zakopanem. Dziewczyna wychowywała się w domu dziecka, bo w latach 90. niezamężnej kobiecie – jaką była i jest jej ciotka Rozalia – nie było dane stać się dla siostrzenicy nawet rodziną zastępczą. Matka zostawiła Majkę bez słowa rok po porodzie i zniknęła z jej życia oraz swojej siostry. Ciotka uparcie próbuje połączyć młodą dziewczynę z jej wieloletnim przyjacielem Bartkiem, ale tę dwójkę oprócz przyjaźni nic nie łączy. Maja mimo dzieciństwa spędzonego w domu dziecka jest osobą pozytywnie patrzącą na życie. Nie rozpacza z byle powodu, ale poważne rozmowy są dla niej ogromną traumą, bo przywołują wspomnienia z bidula. Maja pewnego dnia poznaje Wojtka, który jest wnukiem bardzo sympatycznej pani Anieli, którą poznaliśmy już w dwóch poprzednich książkach. Czy nasza Calineczka uwierzy w miłość i się zakocha? Czy Bartek na pewno jest dla niej tylko przyjacielem?
Maję polubiłam, bo jest osobą trochę podobną do mnie. Wojtek był kreowany na takiego złego chłopca, ale autorce kompletnie to nie wyszło. Czy będę go pamiętać? Możliwe, że tak, bo z całej trójki postaci męskich, czyli: Michała z „Obudź się, Kopciuszku”, Jakuba z „Zakochaj się, Julio” to właśnie Wojtek miał najwięcej wyrazistości, ale też nie na tyle, aby powalić mnie swoją męskością i żebym wzdychała do niego dniami i nocami.
Powiem tak, od razu wiedziałam, że ta książka jest najgrubsza z całej trójki i niestety obawiałam się, że będzie mocno przegadana. I była przegadana. Dużo opisów, które nic nie wnosiły i które wydłużały tylko fabułę. Może nie było by to tak drażniące, gdyby opisy przemyśleń dotyczyły też tego, co dzieje się w głowie Wojtka, a poznawaliśmy tylko i wyłącznie stronę Majki i po prostu w pewnym momencie było tego już za dużo. Na dodatek trochę opis mi nie gra z całością książki, bo wiecie jest mowa o byłym narzeczonym, który w zasadzie się nie pojawia. Jasne potem wyjaśnia się, kim jest ten były narzeczony, ale żebym Wam nie spolerować to nic więcej nie powiem. Po prostu jest to niezgodność, która mnie denerwuje, bo bardzo przykładam uwagę do tego czy opis na okładce odpowiada treści książki po jej przeczytaniu.
Za rok o tej porze nie będę pamiętać o tej książce, co mnie smuci. Dobrze się bawiłam, ale nie trafi na półkę „ulubione”, a raczej „do sprzedania”.
"Tak, we dwoje wszystko było łatwiejsze, jaśniejsze i mniej uciążliwe. Problemy rozkładały się na dwoje, a szczęście mnożyło razy dwa." ~ Natalia Sońska, Uwierz w miłość, Calineczko, Poznań 2018 s. 235.
Ostatnia świąteczna pozycja w roku 2018 to „Uwierz w miłość, Calineczko”. Po „Zakochaj się, Julio” czułam, że ja i Natalia Sońska możemy się polubić. Jednak czy jej najnowsza powieść nie okaże się najsłabsza z całego trio, które czytałam? Przekonajcie się sami.
Maja wraz z ciotką mieszkają w Zakopanem. Dziewczyna wychowywała się w domu dziecka, bo w latach 90. niezamężnej...
2018-09-06
Po bardzo dobrym piątym tomie wiedziałam, że może się walić i palić, a ja i tak najpierw wezmę do rąk „Miasto Niebiańskiego Ognia”, a nie jakąś inną książkę. Miałam wrażenie, że szósty tom musi być po prostu petardą nad petardy. Czy się pomyliłam?
Nad światem Nocnych Łowców zapanował chaos. Ciemność i destrukcja obezwładniły Nefilim. Sebastian tworzy Mrocznych Nocnych Łowców i tym sposobem rozdziela rodziny i przyjaciół. Stawia naprzeciw siebie rodziców i dzieci, siostry i braci, żony i mężów. Prowadzi bratobójczą walkę w świecie Nocnych Łowców. Wydaje się, że nic nie jest wstanie go pokonać, że Nefilim, którzy są gotowi z nim walczyć są skazani na porażkę. Clary, Jace, Alec, Izzy oraz Simon udają się do królestwa demonów. Czy ta podróż będzie miała szanse? Czy młodzi Nocni Łowcy i wampir przeżyją spotkanie z najmroczniejszym z demonów? Czy wygra dobro czy zło?
Muszę przyznać, że szósty tom mnie nie rozczarował. Było w nim to, czego oczekiwałam. Dużo akcji, napięcia i nieprzewidzianych sytuacji. Mogliśmy poznać myśli każdego z bohaterów na sytuację, w jakiej się znaleźli wszyscy Nocni Łowcy i Podziemni. Nie ukrywam, że było kilka momentów, kiedy głupota Clary doprowadzała mnie do szału, ale po sześciu tomach stwierdziłam, że już do tego zaczynam być przyzwyczajona. Przez całą serię trochę mnie bolało, że autorka trochę poszła schematem, jeśli chodzi o główną postać kobiecą, czyli po prostu zrobiła z niej narwaną na ratowanie świata i bliskich nastolatką. Ale przecież nie można mieć wszystkiego, prawda? Ogólnie jestem zadowolona z różnorodności bohaterów, jakie dostaliśmy przez sześć tomów. Moją ulubioną parą byli Alec i Magnus i bardzo im kibicowałam od samego początku. Z kolei Jace to jeden z najbardziej pewnych siebie i zapatrzonych w siebie męskich bohaterów, z jakim miałam styczność w trakcie mojej czytelniczej przygody, która trwa już około 14 lat.
Jest jedna rzecz, która w ostatnim tomie mi się nie podobało. Mianowicie to jak pod koniec została pokazana postać Sebastiana. Zdecydowanie dla mnie to było przecukrzone i przedobrzone. Autorka mogła iść ścieżką, którą wytyczyła kilka tomów wcześniej, a nie nagle wszystko zmieniać, bo to dla mnie była lekka przesada i poczułam się bardzo oszukana. Nie tego oczekiwałam i nie tego się spodziewałam i dostałam coś kompletnie… dziwnego.
Myślę, że ostatni tom to dobry moment, że podsumować nie tylko tę część serii, ale całość. Uważam, że „Dary Anioła” są dobrym młodzieżowym cyklem. Możliwe, ze zakochałabym się w tym świecie bardziej, gdybym przeczytała go będąc zdecydowanie młodszą. Teraz irytowała mnie trochę bezmyślność Clary i nonszalancja Jace’a. Jednak nie uważam, że była to zła seria. Wręcz przeciwnie. Dobra z zadatkami na świetną, ale zadatki zostały zepsute przez dwa tomy: drugi i trzeci. Były one trochę nudne i ciężko się w nie wchodziło. Całą serię uratowały trzy ostatnie części, które nadały jej odpowiedniego pazura.
Młodzieży polecam, ale czy starszemu czytelnikowi się spodoba? Nie wiem. Wiem, że gdybym zapoznała się wcześniej być może uwielbiałabym świat Nocnych Łowców, a tak uznaję to za miłą przygodę, ale nie wiem czy kiedyś przeczytam „Dary Anioła” ponownie czy seria po prostu nie trafi na kupkę do sprzedaży.
"Bo świat nie jest podzielony na wyjątkowych i zwyczajnych. Wszyscy mają potencjał. Póki ma się duszę i wolną wolę, można być wszystkim, robić wszystko, wybrać wszystko." Cassandra Clare, Miasto niebiańskiego ognia, Warszawa 2014, s. 668-669.
Po bardzo dobrym piątym tomie wiedziałam, że może się walić i palić, a ja i tak najpierw wezmę do rąk „Miasto Niebiańskiego Ognia”, a nie jakąś inną książkę. Miałam wrażenie, że szósty tom musi być po prostu petardą nad petardy. Czy się pomyliłam?
Nad światem Nocnych Łowców zapanował chaos. Ciemność i destrukcja obezwładniły Nefilim. Sebastian tworzy Mrocznych Nocnych...
2018-08-23
Czwarty tom „Darów Anioła” zakończył się w momencie, gdzie paliłam się, aby zabrać się za piąty, ale nim do tego doszło musiałam zagłębić się w świat dwóch innych książek. Jednak z utęsknieniem spoglądałam na swój egzemplarz „Miasta Zagubionych Dusz”, bo czułam, że może być lepszy od „Miasta Upadłych Aniołów”
Lilith została pokonana i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że Sebastian zniknął, a wraz z nim Jace. Nikt nie jest wstanie zlokalizować żadnego z nich. Clary i wąskie grono bliskich jej osób nie ustają w poszukiwaniach przyjaciela. Pewnego dnia Clary spotyka Jace’a, bo ten nie umie trzymać się od niej z daleka. Rudowłosa odkrywa straszną rzecz, która zmienia oblicze poszukiwań. Wszyscy przyjaciele Jace’a wiedzą, że muszą znaleźć dla niego ratunek nim Clave odnajdzie jego i Sebastiana. Na dodatek grupa jest zmuszona się rozdzielić, bo Clary podejmuje niebezpieczną grę zupełnie sama.
Muszę przyznać, że piąty tom to do tej pory najlepsza część. Nie czułam znudzenia przez ani jedną stronę książki. Pewnie, dlatego, że autorka nie skupia się tylko na Clary i jej desperackiej próbie ratowania ukochanego, ale porusza również inne wątki. Doceniam, że po przybliżeniu w poprzednim tomie Simona i Jace’a teraz Clare skupiła się bardziej na związku Aleca i Magnusa i ich problemach, ale także rozwinęła poboczny wątek Mai i Jordana. Swoją drogą nie jestem w stanie powiedzieć, czy na jej miejscu umiałabym podjąć taką samą decyzję. Na dodatek ważnym punktem, który powoduje, że piąty tom jest lepszy niż poprzedni to Sebastian, a w zasadzie Jace Morgenstern, którego autorka stworzyła w sposób bardzo dobry i przemyślany.
Odnoszę wrażenie, że seria „Dary Anioła” jest pewnym wyjątkiem od reguły, że kolejne tomy są gorsze od pierwszego czy poprzednich. Tu jest inaczej. Z części na część jak dla mnie jest tylko lepiej i mam nadzieję, że ostatni tom będzie po prostu petardą.
„- Czy to naprawdę miłość, mówić komuś, że gdyby trzeba wybierać między nim a każdym innym życiem na planecie, wybrałabyś właśnie jego? Czy to… nie wiem, czy to w ogóle moralny rodzaj miłości?
- Miłość nie jest moralna czy niemoralna […] Po prostu jest.
- Wiem. Ale działania, które podejmujemy w imię miłości są moralne albo niemoralne.”~ Cassandra Clare, Miasto zagubionych dusz, Warszawa 2012, s. 150.
Czwarty tom „Darów Anioła” zakończył się w momencie, gdzie paliłam się, aby zabrać się za piąty, ale nim do tego doszło musiałam zagłębić się w świat dwóch innych książek. Jednak z utęsknieniem spoglądałam na swój egzemplarz „Miasta Zagubionych Dusz”, bo czułam, że może być lepszy od „Miasta Upadłych Aniołów”
Lilith została pokonana i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt,...
2018-07-27
Po dobrym trzecim tomie „Darów Anioła” postanowiłam iść za ciosem i kontynuować przygodę z twórczością Cassandry Clare. Obawiałam się tylko tego, że opinie, które czytałam o kolejnych tomach nie były zbyt dobre, ale wiedziałam, że muszę się o tym przekonać na własnej skórze.
Po pokonaniu Valentine’a Clary wraca do Nowego Jorku, gdzie będzie odbywała szkolenie Nocnego Łowcy. Na dodatek jej matka została wybudzona ze śpiączki. Młoda Fray może legalnie umawiać się z Jacem, bo okazało się, że ten jednak nie jest jej bratem. Wydaje się, że wszystko w końcu jakoś się ułoży, ale nagle w świecie Nocnych Łowców znowu dzieje się coś złego. Ktoś ich zabija, a podejrzenia padają na grono Podziemnych. Na dodatek dziwne rzeczy zaczynają dziać się z Jacem, który zaczął unikać Clary. Jakie skutki będzie miło jedno życzenie, które wypowiedziała do Anioła w poprzedniej części? Czy klątwa, którą obdarowała Simona w wojnie zniszczy chłopaka? Jedno jest pewne: Nocni Łowcy znowu stają w obliczu wyzwania…
Czwarty tom „Darów Anioła” podobał mi się najbardziej pod względem fabuły. Poznajemy lepiej wilkołaków, wampiry. Jest więcej zagadek, problemów do rozwiązania. Wszystko dzieje się płynnie i dynamicznie. Na dodatek miłość głównych bohaterów, czyli Clary i Jace’a nie jest na pierwszym planie, co jest miłą odskocznią i przyjęłam to bardzo dobrze. Brakowało mi trochę Aleca i Magnusa w tym tomie, którzy gdzieś tam byli wspominani, ale pojawili się dopiero pod koniec książki.
Podoba mi się to jak rozwinęła akcję autorka w czwartym tomie. Mimo moich obaw po opiniach, które przeczytałam nie czuję się rozczarowana kontynuacją. Nawet podobała mi się bardziej niż tomy drugi i trzeci. Czytało mi się ją szybciej, wręcz chciałam się dowiedzieć, co będzie dalej. Podobne odczucia miałam przy pierwszym tomie, co mnie ucieszyło. Nie chodzi o to, że męczyłam się przy poprzednich częściach, ale ta bardziej mi się podobała.
Podsumowując uważam, że autorka dobrze wszystko sobie rozplanowała. Mam nadzieję, że piąty tom będzie równie dobry, a trochę się łudzę, że nawet lepszy niż czwarty.
„Niektóre rzeczy trzeba zrobić, nawet jeśli to zły pomysł.”~ Cassandra Clare, Miasto upadłych aniołów, Warszawa 2011, s. 69.
Po dobrym trzecim tomie „Darów Anioła” postanowiłam iść za ciosem i kontynuować przygodę z twórczością Cassandry Clare. Obawiałam się tylko tego, że opinie, które czytałam o kolejnych tomach nie były zbyt dobre, ale wiedziałam, że muszę się o tym przekonać na własnej skórze.
Po pokonaniu Valentine’a Clary wraca do Nowego Jorku, gdzie będzie odbywała szkolenie Nocnego Łowcy....
2018-07-14
Po ciekawym zakończeniu drugiego tomu serii „Dary Anioła” szybko wzięłam się za trzecią część. Niestety już po kilkunastu stronach „Miasta szkła” wiedziałam w czym tkwi problem, że czytam tę serię tak długo. Otóż bardzo ciężko przebić mi się przez pierwsze sto stron, które są po prostu trochę nudne…
Nocni Łowcy po spotkaniu z Valentinem są w rozsypce. Podczas walki na statku wielu zginęła. Jace ustala z Clary zasady ich znajomości. Chce być dla niej tylko bratem. W trosce o nią nie zgadza się, aby udała się z nim i Lightwoodami do Idrisu. Obawia się, że jeśli Clary pojawi się w Idrisie Clave będzie dociekliwe w sprawie jej wyjątkowych umiejętności. Dziewczyna chce tam się udać, ponieważ właśnie tam żyje Ragnor Fell, który może wybudzić jej mamę z tajemniczej śpiączki. Ostatecznie dzięki swojej upartości znajduje drogę do kraju Nocnych Łowców, ale kosztuje to ją bardzo dużo, a podczas pobytu jej ojciec atakuje stolicę, którą jest Alicante. Nocni Łowcy muszą podjąć decyzję czy chcą być pod władzą Valentine’a czy też chcą walczyć przeciwko niemu u boku Podziemnych…
Muszę przyznać, że trzeci tom czytało mi się sprawniej i przyjemniej niż drugi tom (gdy w końcu pokonałam pierwsze sto stron). Ale za to Clary irytowała mnie coraz mocniej. Mam wrażenie, że z części na część jest coraz bardziej bezmyślna i częściej działa, bo uważa, że musi coś zrobić niż dlatego, że jest to konieczne. Dla mnie ta dziewczyna kompletnie nie nadawała się na super bohaterkę.
Odnośnie postaci to jest ich dalej wiele, ale jakoś dalej nie posiadam swojej ulubionej. Oczywiście z każdą stroną wyszukuje genialnych tekstów Jace’a, których w tym tomie było zdecydowanie więcej, co powodowało, że uśmiechałam się do książki jak głupia. Myślę, że stworzone przez Clare postaci są idealne dla grupy docelowej dla którejsą przeznaczone, czyli 15-18 lat. Ja z racji tego, że jestem już trochę starsza niż wyznaczone kryteria nie do końca kupuję ich zachowanie, ale też nie irytują mnie tak, że mam ochotę wyrzucić je przez okno (z wyjątkiem Clary oczywiście).
Podobał mi się ten tom, a zwłaszcza końcówka, gdzie wiele rzeczy się wyjaśnia i rozplątuje. Jednak musze rozwinąć wątek, który rozpoczęłam we wstępie. Otóż według mnie autorka za mocno rozwleka swoje książki na ich początku. Ciężko jest przebrnąć przez pierwsze sto do stu pięćdziesięciu stron, dlatego właśnie tak długo schodzi mi się na ich czytaniu. Nie jestem w stanie zmusić się do przeczytania więcej niż trzydzieści stron dziennie, dopiero gdy przekraczam magiczną granicę wtedy czytanie idzie zdecydowanie łatwiej.
Podsumowując nie było źle, ale też nie było wybitnie. Czytało się lepiej niż drugi tom i działo się w nim zdecydowanie więcej, ale jednak nie mogą dać oceny wyżej, bo nie było tak ciekawe jak „Miasto kości”. Dlatego oceną idealną będzie 6. Obawiam się tylko kolejnych tomów, bo najpierw „Dary Anioła” miały być trylogią, a potem się trochę rozrosły i nie czytałam za dobrych opinii na temat kolejnych tomów. Jednak muszę się o tym przekonać na własnej skórze.
„Pozory są ważne, zwłaszcza w polityce. Zawsze można wpłynąć na tłum, oczywiście jeśli ma się dobrą historię.”~ Cassandra Clare, Miasto szkła, Warszawa 2010, s. 113.
Po ciekawym zakończeniu drugiego tomu serii „Dary Anioła” szybko wzięłam się za trzecią część. Niestety już po kilkunastu stronach „Miasta szkła” wiedziałam w czym tkwi problem, że czytam tę serię tak długo. Otóż bardzo ciężko przebić mi się przez pierwsze sto stron, które są po prostu trochę nudne…
Nocni Łowcy po spotkaniu z Valentinem są w rozsypce. Podczas walki na...
2018-06-28
Sporo czasu minęło, od kiedy czytałam „Miasto kości”, ale w końcu udało mi się wrócić do „Darów Anioła”. Pierwszy tom nawet mi się podobał, więc od drugiego oczekiwałam tylko by mnie nie zanudził i nie spełniło się, że następny zawsze zawodzi.
Valentine uciekł, Jace i Clary nie mogą być razem, bo dowiedzieli się, że są rodzeństwem. Na dodatek chłopak według Instytutu w Nowym Jorku nie nazywa się Wayland, a Morgenstern i za to został wrzucony do więzienia w Cichym Mieście, czyli miejscu odosobnienie dla Nocnych Łowców, którzy oczekują na przesłuchanie lub wykonanie kary. Trafił tam, ponieważ Nocni Łowcy obawiają się, że stoi on po stronie Valentine. Z kolei, Clary mieszka u Luke’a, który nadal jest dla niej jak ojciec. Ona i Simon próbują wieść normalne życie w Nowym Jorku, ale świat cieni nie pozwala im o sobie zapomnieć…
Muszę przyznać, że w drugi tom wchodziło mi się bardzo ciężko. Nie wiem czy to nie jest wina tego, że po pierwszym miałam miesiąc przerwy. Jednak będąc mniej więcej w połowie zaczęłam czuć się zaciekawiona. Pojawiło się więcej akcji, nowe postaci, które dodawały powieści charakteru. Podziwiam Clare za wyobraźnię, że nie pogubiła się w wykreowanym przez siebie świecie. Do tego trzeba ogromnego skupienia, żeby nie pomieszać nawet najdrobniejszego elementu, który zagorzałemu fanowi nie umknie. Ja wielkim fanem tej serii już wiem, że nie będę, więc niedociągnięcia w niuansach mogły mi umknąć.
Trochę byłam zawiedziona, ponieważ brakowało mi w tym tomie śmiesznych tekstów Jace’a. Było ich kilka, a w pierwszym tomie było ich zdecydowanie więcej, przez co całą pierwszą część się śmiałam. W otwierającej książce, czyli w „Mieście Kości” Clary tak mnie nie denerwowała. W tej miałam ochotę udusić ją gołymi rękoma. Wszędzie była pierwsza, a tak naprawdę najmniej mogła pomóc w walce, bo była zwykłą Przyziemną z krwią Nocnych Łowców, ale nigdy nie była szkolona w tym kierunku. Owszem posiadała pewne niezwykłe zdolności, ale w walce z demonami przydałaby się jakakolwiek umiejętność posługiwania się bronią. Jej ciągłe narażanie się było irytujące i ja się zastanawiam, jakim cudem Alec jej nie zabił?
Odniosłam wrażenie, że drugi tom był odrobinę słabszy od pierwszego. Nie jakoś znacząco, ale tak troszkę. Bardzo trudno szło mi wchodzenie w tę książkę. Trochę szkoda, bo sądziłam, że stanę się fanką tej serii, a już wiem, że będzie mi ona po prostu obojętna.
„Jeśli naprawdę coś kochasz, nie starasz się zatrzymać tego na zawsze. Musisz temu czemuś pozwolić się zmieniać.”~ Cassandra Clare, Miasto popiołów, Warszawa 2009, s. 430.
Sporo czasu minęło, od kiedy czytałam „Miasto kości”, ale w końcu udało mi się wrócić do „Darów Anioła”. Pierwszy tom nawet mi się podobał, więc od drugiego oczekiwałam tylko by mnie nie zanudził i nie spełniło się, że następny zawsze zawodzi.
Valentine uciekł, Jace i Clary nie mogą być razem, bo dowiedzieli się, że są rodzeństwem. Na dodatek chłopak według Instytutu w...
2018-05-03
Seria „Dary Anioła” to jedna z tych młodzieżówek, o których wiele czytałam, a moja dobra koleżanka cierpliwie czekała, aż się za nią wezmę. Na szczęście od samego początku dobrze mi się czytało pierwszy tom, więc pozytywnie zapowiada się ta seria, co mnie cieszy, bo przede mną jeszcze pięć tomów.
Pewnego dnia Clary Fray zauważa coś, czego nie widzi jej kolega Simon. Wplątuje się w dość dziwną sytuację, przez która poznaje świat Nocnych Łowców, który dla normalnego Przyziemnego jest niewidzialny. Czy to znaczy, że Clary jest nienormalna? Z pewnością nie jest chora psychicznie, bo po kłótni z matką kolejny raz spotyka Jace’a, a po powrocie do domu zauważa, że ten jest zdewastowany, a matki nigdzie nie ma. A Clary i Jace muszą stoczyć walkę na śmierć i życie z Wyklętymi. Na miejscu i później dzieje się wiele różnych rzeczy, które są dla Clary nowe. Co ukrywała Jocelyn przed swoją córką? Czym są Dary Anioła? Co to jest Clave? Gdzie leży Idris? Razem z Clary wkraczamy w świat Nocnych Łowców, gdzie walka dopiero się zaczyna…
Pierwszy plus, jaki nasuwa mi się podczas pisania recenzji to fakt, że Clare wprowadza nas stopniowo w stworzony przez siebie świat. Nie ma się uczucia zdezorientowania, bo również Fray jest nowa w świecie Nocnych Łowców. Taki zabieg, chociaż jest dość popularny w książkach to dla czytelnika jest zbawieniem, bo przez to nie jest oszołomiony światem, do którego wkracza.
Cassandra Clare stworzyła wiele postaci i każda z nich jest inna. Narcystyczny i sarkastyczny Jace, zakochany w grach i filmach Simon, którego porównania sytuacji do tych momentów wziętych z tych dwóch światów powalają na łopatki. Pewna swojej urody Isabelle, która rozkochuje w sobie większość mężczyzn. Mający swoją tajemnicę Alec oraz próbująca wszystkich ratować Clary (trochę irytująca postać, ale w ogólnej ocenie nie jest tak źle w pierwszym tomie). To tylko część głównych i drugoplanowych postaci w świecie Nocny Łowców. Jedyni przypadną komuś bardziej lub mniej, ale każdy znajdzie coś dla siebie.
Każda szanująca się młodzieżówka musi mieć wątek miłosny. „Igrzyska Śmierci” – mają. „Niezgodna” – posiada. „The Last Regret” tym bardziej ma, wiec i w Darach Anioła ją mamy. W pierwszej części nie jest on postawiony na pierwszym miejscu. Poznajemy przede wszystkim świat Nocnych Łowców. To mi się podobało i doceniam to, że Clary nie próbowała poderwać Jace’a przy pierwszym spotkaniu.
Po pierwszym tomie jestem dobrze nastawiona na kolejne części tego cyklu. Nie nudziłam się, bo w książce cały czas coś się dzieje. Akcja pogania akcję, ale mi to nie przeszkadzało. Z przyjemnością sięgam po drugi tom i zobaczymy, co będzie dalej.
„Ten, kto z uporem wypiera się brzydkich stron tego, co robi, nigdy nie wyciągnie nauki ze swoich błędów.”~ Cassandra Clare, Miasto kości, Warszawa 2009, s. 254.
Seria „Dary Anioła” to jedna z tych młodzieżówek, o których wiele czytałam, a moja dobra koleżanka cierpliwie czekała, aż się za nią wezmę. Na szczęście od samego początku dobrze mi się czytało pierwszy tom, więc pozytywnie zapowiada się ta seria, co mnie cieszy, bo przede mną jeszcze pięć tomów.
Pewnego dnia Clary Fray zauważa coś, czego nie widzi jej kolega Simon....
2018-12-19
„Obudź się, Kopciuszku” nie było dramatyczne, ale lekko przegadane, więc obawiałam się, że w przypadku „Zakochaj się, Julio” będzie podobnie. Jednak muszę Wam przyznać, że tak nie było. Ta książka była lepsza i nie było w niej zbędnego przeciągania i główni bohaterowie nie odpychali się od siebie w nieskończoność. To była naprawdę dobra i wzruszająca książka…
Julia jest nauczycielką w jednym z krakowskich liceów. Uczy matematyki, jest wychowawcą ostatniej klasy, która za pasem ma maturę. W trakcie szkolnej wycieczki do Zakopanego poznaje przystojnego Jakuba, na którego dosłownie spadła na stoku. Na początku wydaje się, że między nimi może coś być, ale okazuje się, że Kuba ma dziewczynę Dagmarę (która twierdzi, że jest jego narzeczoną). Losy Julii i Jakuba splatają się ze sobą w Krakowie przez zupełny przypadek i wydaje się, że wszystko jest na dobrej drodze gdyby nie pewna przeszkoda w postaci czynnika ludzkiego…
Perypetie miłosne Julii były dla mnie bardziej przystępne niż Alicji z poprzedniej książki. Może to, dlatego, że Julka nie stroniła od ludzi, że kochała życie i nie widziała w nich samych negatywnych rzeczy. Doceniała wszystko, co dostała od losu, a na dodatek Możliwe, że to właśnie przez jej usposobienie książka mniej męczyła mnie, jako czytelnika, bo byłam wręcz spragniona momentów czytania. Na dodatek wzruszyłam się na kilku scenach, przypomniały mi się moje matury czy też pożegnanie maturalne. Ze swoim liceum mam również same dobre wspomnienia i nigdy nie żałowałam decyzji, jaką podjęłam te… dziesięć lat temu.
Postaci? Jakub również nie zapadnie mi w pamięć podobnie jak Michał z „Obudź się, Kopciuszku” jest bohaterem jeszcze bardziej nijakim. Było go bardzo mało w książce i jego uczuć do Julii też było tyle, co kot napłakał. Nie czuję się przekonana do nich, jako pary, ale całość przyjemnie się czytało i dlatego dałam wyższą ocenę niż poprzedniczce.
Przesłanie jest jedno: nigdy się nie poddawaj i w każdej złej sytuacji mogą się znaleźć dobre strony. Po każdej burzy wschodzi słońce. Czasami po prostu warto zawalczyć o swoje szczęście i dobro, bo jeśli my tego nie zrobimy to nikt inny tego również za nas nie zrobi.
Jeśli mam się czegoś bardzo czepić oprócz nijakiego Jakuba to będzie to okładka. Większość książki dzieje się w okresie letnim, więc nijak ma się zimowa oprawa książki do jej treści i trochę mnie to rozczarowało.
Czy polecam? Na zimowy wieczór tak, ale dla odpoczynku i rozprężenia się. Tak na jeden góra dwa wieczory.
"Życie to nie matematyka, tu często trzeba dostosowywać się do tego, co mamy, a nie, co w naszym mniemaniu powinniśmy mieć. Każde życiowe równanie daje inny wynik, choćby z pozoru wyglądało dokładnie tak samo jak wiele innych." ~ Natalia Sońska, Zakochaj się, Julio, Poznań 2017 s. 114.
„Obudź się, Kopciuszku” nie było dramatyczne, ale lekko przegadane, więc obawiałam się, że w przypadku „Zakochaj się, Julio” będzie podobnie. Jednak muszę Wam przyznać, że tak nie było. Ta książka była lepsza i nie było w niej zbędnego przeciągania i główni bohaterowie nie odpychali się od siebie w nieskończoność. To była naprawdę dobra i wzruszająca książka…
Julia jest...
2018-12-30
Z Colleen Hoover nie miałam do tej pory styczności. Słyszałam i czytałam o jej książkach same dobre opinie. Chciałam się jeszcze wstrzymać z czytaniem jej twórczości, ale „Wszystkie nasze obietnice” wręcz wyskakiwały mi z lodówki i już nie miałam siły udawać, że nie zauważam tej książki. I wiecie, co? Na 100% pokochałam styl Colleen Hoover.
Quinn i graham poznali się w momencie, gdy przyłapali swoich poprzednich partnerów na zdradzie. Od tego czasu są razem, a ich małżeństwo obchodzi siódmą rocznicę ślubu. Niestety ich związek chyli się ku upadkowi. Wiele lat razem, w które wkradła się rutyna i szara codzienność, a także niespełnione marzenie o posiadaniu dziecka sprawiło, że oddalili się od siebie zaczęli udawać, że są dla siebie kimś ważnym. Jednak łączy ich szkatułka, w której kryją się ich wspomnienia z przeszłości oraz wszelkie niedopowiedzenia…
Nie spodziewałam się takiego bagażu emocji w tak krótkiej książce, ale w połowie byłam już tak bardzo zaangażowana w losy Quinn i Grahama, że nie wyobrażałam sobie nie skończyć tej książki w ciągu drugiej doby jej czytania. Cała historia opisana jest z perspektywy Quinn i na dodatek w dwóch przedziałach czasowych: „Wtedy” i „Teraz”. Pozwala to czytelnikowi poznać losy ich związku od momentu poznania i co doprowadziło ich do punktu, w którym znajdują się obecnie.
Książka ma zaledwie 300 stron, a emocji jest w niej tyle, jakby liczyła z 600. Naprawdę pragnęłam, aby się nie kończyła i żebym mogła ją czytać wiecznie. Quinn i Graham to ludzie, których spotkała idealna miłość. Idealna miłość, która trafiła na nieidealnych ludzi. Ludzie opętanych swoimi pragnieniami i wadami, które mogą zniszczyć ich miłość.
Hoover porusza temat bezpłodności. Pokazała jak wielki jest to dramat dla kobiety i mężczyzny. Udowodniła, że pytania z cyklu „Kiedy będziecie mieć dziecko” są nie tylko niedyskretne, ale przede wszystkim bezczelne i intymne. To trochę tak, jakbyśmy wchodzili obcej parze do łóżka. Para, która kilka lat po ślubie nie ma dzieci może ich po prostu niech cieć jak w przypadku „Dziecioodpornej” autorstwa Emily Giffin lub też bezskutecznie się stara o potomstwo jak w powieści Hoover. Nie każdy marzy o dzieciach i rodzinie, ale są też ludzie, którzy umierają w środku, bo nie mogą mieć dzieci. W obu przypadkach należy okazywać szacunek i nie rzucać intymnych pytań i porad, ale również należy uszanować wybór pary, która tych dzieci nie chce i nie mieszać ich od razu z błotem.
Podczas czytania „Wszystkich naszych obietnic” towarzyszyła mi piosenka Ani Karwan „Głupcy”, która idealnie pasuje do treści książki. Mnie nie pozostaje nic innego jak Wam polecić tę pozycję i bić się w pierś, że tak krytycznie podchodziłam do twórczości Hoover i że nie wierzyłam, że ktoś może tak emocjonalnie pisać. Na końcówce nawet płakałam!
"To zabawne, że można być z kimś tak szczęśliwym i kochać go tak bardzo, że pojawia się w człowieku ukryty lęk, którego wcześniej się nie znało. Lęk przed utratą tej osoby. Lęk, że ta osoba będzie cierpieć." ~ Colleen Hoover, Wszystkie nasze obietnice, Kraków 2018, s. 190.
Z Colleen Hoover nie miałam do tej pory styczności. Słyszałam i czytałam o jej książkach same dobre opinie. Chciałam się jeszcze wstrzymać z czytaniem jej twórczości, ale „Wszystkie nasze obietnice” wręcz wyskakiwały mi z lodówki i już nie miałam siły udawać, że nie zauważam tej książki. I wiecie, co? Na 100% pokochałam styl Colleen Hoover.
Quinn i graham poznali się w...
2018-11-22
Święta za miesiąc, więc uznałam, że to idealny moment na poczytanie książek właśnie w tym klimacie. Na pierwszy ogień poszła seria Joanny Szarańskiej pod tytułem „Cztery płatki śniegu”, a dokładniej rzecz ujmując pierwszy tom.
W pewnym mieście w bloku przy ulicy Weissa mieszka kilka rodzin, które są dla siebie całkiem obce. Oprócz grzecznościowych powitań na klatce schodowej nic o sobie nie wiedzą. Wśród nich jest małżeństwo Zuzanny i Kajetana, którzy nie są pewni wierności drugiej połówki. Jest również młoda mężatka Monika, która od kilku miesięcy jest mamą syna Piotrusia i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że macierzyństwo trochę przerasta młodą kobietę, a dobrych rad szuka w poradnikach dla matek, a na dodatek ma na karku teściową dobrą radę. Inna para to Anna i Waldemar. Anna marzy o dziecku, ale Waldemar jest strasznym sknerą i od kilku lat zwodzi żonę odnośnie potomstwa. Mężczyzna potrafi godzinami płakać za źle wydaną złotówką, więc posiadanie dziecka przy takim mężu jest dla Anny mało realne. Ostatnią rodziną, o jakiej czytamy jest mała Stasia i jej mama Marzena. Dziewczynka cierpi, ponieważ ze względu na swoje imię ma spore problemy z adaptacją w nowej klasie. Na dodatek cały czas ma wrażenie, że jest za mało idealna dla swojej mamy, bo gdyby była to mama nie pracowałaby od rana do nocy na kasie w supermarkecie. A pieczę nad lokatorami, o których czytamy trzyma niezastąpiona i bezapelacyjnie moja ulubiona postać w tej książce, czyli pani Michalska samozwańcza dozorczyni bloku, której nieodłącznym atrybutem jest siejąca postrach miotła. Jest to jednak kobieta, która w przeszłości przeżyła ogromną tragedię. Jej historia ścisnęła moje serce. Nie wiem czy po takim dramacie kiedykolwiek pomyślałabym pozytywnie o świętach Bożego Narodzenia. Ta kobieta odnalazła w sobie siłę oraz nadzieję i postanowiła spróbować…
Joanna Szarańska stworzyła książkę, którą czyta się szybko, bo zajęła mi tylko jeden dzień, ale jest to zasługa nie tylko lekkiego pióra, ale również barwnych postaci, bo jak można nie śmiać się z Zuzy i Kajtka, gdy robią podchody do sprawdzenia czy jedno drugiego nie zdradza. I te ich miłosne rozterki. Albo jak można nie wściekać się na skąpego Waldemara, który chce oszczędzać na wszystkim – nawet na własnym dziecku. Nie wiem, co Anna w nim widziała w młodości, ale musiała być bardzo ślepa, albo bardzo zakochana. W tej książce jest cała masa momentów, dialogów, z których śmiałam się do łez. Piór autorki jest idealne jak dla mnie! Pisze lekko, ale nie prześmiewczo o tym, co powinno być ważne dla ludzi nie tylko w czasie świąt, ale przez cały rok.
Wzruszyłam się, gdy czytałam tę książkę. Końcówka jest bardzo poruszająca i dająca nadzieję nie tylko bohaterom, ale również nam, czytelnikom. Powieść „Cztery płatki śniegu” to moja pierwsza styczność z twórczością Joanny Szarańskiej, ale wiem też, że nie ostatnia. Za moment sięgam po „Anioła na śniegu”, a w następnym roku po serię z Kaliną. Niech ten akapit będzie rekomendacją dla tej świątecznej powieści.
Święta za miesiąc, więc uznałam, że to idealny moment na poczytanie książek właśnie w tym klimacie. Na pierwszy ogień poszła seria Joanny Szarańskiej pod tytułem „Cztery płatki śniegu”, a dokładniej rzecz ujmując pierwszy tom.
W pewnym mieście w bloku przy ulicy Weissa mieszka kilka rodzin, które są dla siebie całkiem obce. Oprócz grzecznościowych powitań na klatce...
Biorąc do ręki pierwszy tom Harry’ego Pottera wzruszenie ścisnęło mi gardło, gdy zobaczyłam, że ten cykl jest tak bardzo zaczytany przez moją mamę i moją skromną osobę. Harry Potter jest zaraz obok Ani Shirley i Tomka Wilmowskiego bohaterem mojego dzieciństwa. Był również pierwszym cyklem w pełni zebranym przeze mnie (co wyjaśnia dlaczego jest w stanie gorszym niż Ania i Tomek). Jednak nie miałabym sumienia wymienić go na nowe, bo w nowych nie znalazłabym tych wszystkich swoich myśli, które zostawiłam w starych. Po prostu nie znalazłabym samej siebie z dzieciństwa.
Potter wychowuje się w u Veronona i Petunii Dursley’ów, którzy traktują go jak piąte koło u wozu. Z jakiegoś powodu nienawidzą go bardzo mocno. Chłopiec cierpi, ale stara się dzielnie walczyć o to by podczas śniadania zjeść jak najszybciej swoją porcję, by uniknąć zbierania jej z ziemi po wybuchu szału swojego kuzyna Dudley’a. Musi nosi ubrania, które są na niego zdecydowanie za duże i w szkole nie ma przyjaciół, bo kto by się chciał przyjaźnić z workiem treningowym Dudley’a? Jeszcze by sobie Dursley pomyślał, że Harry ma przyjaciół!
Czasami Harry’emu towarzyszą dziwne rzeczy. Zmienia kolor peruki swojej nauczycielki, okropny sweterek kurczy się za każdym razem gdy ciotka próbuje włożyć mu go przez głowę. On nie umie tego wyjaśnić, ale i tak za wszystko obrywa. W dniu jedenastych urodzin wszystko się wyjaśnia i okazuje, że Harry Potter jest czarodziejem znanym w swoim prawdziwym świecie. Dlaczego? Co on takiego zrobił?
Początkowo nasz główny bohater jest zagubiony (co jest jasne) i pragnie tylko tego by ludzie przestali wytykać go palcami. Najbardziej na świecie chciałby mieć normalną rodzinę jak jego najlepszy przyjaciel Ron Weasley, który jest bardzo barwną postacią tego cyklu. Rudzielec pochodzi z wielodzietnej rodziny, gdzie najważniejsza jest miłość i wsparcie, a nie byt materialny. Ron jest po prostu biedny. Wstydzi się tego, ale przede wszystkim jest cudownym młodym chłopakiem, który potrafi zawsze znaleźć jakiś śmieszny komentarz. Z jego rodzeństwa najbardziej uwielbiam bliźniaków Weasley, którzy dają tej powieści wiele.
Skoro mówimy o Ronie to nie wolno nam zapomnieć o Hermionie, która jest lekko przemądrzałą dziewczyną z mugolskiej rodziny, ale jednocześnie jest najlepszą czarownicą na pierwszym roku w Hogwarcie. Początkowo jest to postać mało sympatyczna ze względu na to, że ponad wszystko ceni sobie naukę i bycie prymusem, ale wraz z upływem czasu u mnie zyskała chociaż dalej była przemądrzała.
Nie będę spolerować, ale Harry Potter już na pierwszym roku musi zmierzyć się ze swoim największym wrogiem. Cóż zdecydowanie Harry ma wybitne zdolności do pakowania się w kłopoty (najwyraźniej odziedziczył to po swoim ojcu). Jest jednak przede wszystkim obrońcą słabszych i najlepszym przyjacielem jakiego można sobie wyobrazić.
To jaki pani Rowling stworzyła świat na zwykłej serwetce jest czymś niesamowitym i pięknym. Pokochałam cały cykl od pierwszego zdania i za każdym razem wracam do niego bardzo chętnie i zawsze będzie kojarzył mi się głównie z czasami dzieciństwa, gdzie wszystko było łatwiejsze.
"Są takie wydarzenia, które – przeżyte wspólnie – muszą zakończyć się przyjaźnią […]." ~ Joanne K. Rowling, Harry Potter i kamień filozoficzny, Poznań 2000, s.188.
Biorąc do ręki pierwszy tom Harry’ego Pottera wzruszenie ścisnęło mi gardło, gdy zobaczyłam, że ten cykl jest tak bardzo zaczytany przez moją mamę i moją skromną osobę. Harry Potter jest zaraz obok Ani Shirley i Tomka Wilmowskiego bohaterem mojego dzieciństwa. Był również pierwszym cyklem w pełni zebranym przeze mnie (co wyjaśnia dlaczego jest w stanie gorszym niż Ania i...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to