-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel16
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2024-04-24
2024-04-18
Lepiej pomińmy fakt ile „Dziewczyna w walizce” czekała na swoją kolej do przeczytania. W końcu się jednak za nią zabrałam. Spodziewałam się dobre lektury, a dostałam sama nie wiem, co.
Teo Avelar jest samotnikiem. Mieszka w Rio de Janeiro razem ze sparaliżowaną matką i jej psem. Jest studentem medycyny. Teo jednak nie utrzymuje z nikim kontaktów. Można nawet powiedzieć, że nie lubi ludzi. Pewnego dnia poznaje Clarice, która jest jego kompletnym przeciwieństwem. Teo zaczyna mieć obsesję na jej punkcie, ale dziewczyna nie odwzajemnia jego uczuć, a to powoduje, że Teo porywa Clarice w walizce… Przecież wystarczy kilka tygodni razem, aby dziewczyna przekonała się, że są dla siebie stworzeni.
Od samego początku, gdy zaczęłam czytać tę książkę miałam wrażenie, że akcja strasznie pędzi. Teo porwał Clarice już po jakiś 50 stronach, po jednej dłuższej rozmowie od ich spotkania. Potem ich podróż trwała kilka miesięcy, a ja ciągle miałam wrażenie, że autor gdzieś pędzi.
Spodziewałam się, że książka będzie mnie trzymać w napięciu dużo bardziej, a ja nie miałam przyśpieszonego bicia serca ani przez moment. Nie bałam się, nie czułam odrobiny strachu przed tym, co Teo może zrobić Clarice. Jego postać była dość dobrze wykreowana i uważam, że z jego myśli dało się wyczuć, że nie jest normalny, ale nie był przerażający.
Na dodatek to zakończenie. Wyglądam mi na to, że skoro autor obiecał mamie książkę o miłości to postanowił do tego dopasować wszystko innego włącznie z zakończeniem, które jest bardzo słabe i przede wszystkim nierealne. Skoro autor chciał zrobić przyjemność mamie to mógł napisać romans lub powieść obyczajową, a nie thriller psychologiczny. W tej książce to zakończenie psuje wszystko, niszczy to, co było dobre.
Ja jestem mocno rozczarowana. Plusem jest to, że książkę czyta się szybko, a z zabiegu jak jest wydrukowana przez wydawnictwo (duże litery oraz odstęp od brzegów/środka strony jest ogromny) wnioskuję, że w oryginalne wcale nie był to długa książka. Osobiście nie polecam chyba, że mocniejsze thrillery nie są dla Was zbyt drastyczne.
"Każdym związkiem rządzi zasada wzajemności, wymienianie się uprzejmościami. Dwa bieguny relacji wzajemnie się przyciągają, zafascynowane odkrywaniem zaskakujących cech partnera." ~ Raphael Montes, Dziewczyna w walizce, Poznań 2016, s. 71.
Lepiej pomińmy fakt ile „Dziewczyna w walizce” czekała na swoją kolej do przeczytania. W końcu się jednak za nią zabrałam. Spodziewałam się dobre lektury, a dostałam sama nie wiem, co.
Teo Avelar jest samotnikiem. Mieszka w Rio de Janeiro razem ze sparaliżowaną matką i jej psem. Jest studentem medycyny. Teo jednak nie utrzymuje z nikim kontaktów. Można nawet powiedzieć, że...
2024-04-15
Do drugiego tomu „Sagi o ludziach ziemi” podeszłam bardzo optymistycznie. Pierwsza część nawet mi się podobał. Wiedziałam też, jakiego stylu się spodziewać, więc z pewnością odpadało przyzwyczajanie się do niego.
W rodzinie Józwiaków dorasta kolejne pokolenie. Szczepan ma dwóch synów. Janka, który ma urodę, dowcip i wdzięk, a dziewczyny go uwielbiają. Z kolei na jego młodszego brata Michała nikt nie zwraca uwagi, ponieważ jest nieśmiały i chodzi zgarbiony, a na dziewczyny z sąsiedztwa nawet nie spojrzy. Na kujawy znowu dociera epidemia cholery, a na rodzinę Józwiaków spadają coraz to nowe nieszczęścia.
Drugi tom jest odrobinę słabszy od poprzedniego. Jeśli mam być szczera to akcja dzieje się dużo za wolno, – jeśli porównamy ją do poprzedniej części. Autorka dalej pokazuje jak wyglądało życie chłopstwa w XIX wieku i jak wiele trudności dotykało zwykłych ludzi. W dalszym ciągu Anna Fryczkowska łączy wierzenia chrześcijańskie z zabobonami. Jest to fascynujące.
Moim zdaniem jednak na jedną rodzinę spadło za dużo nieszczęść w dość krótkim czasie. W sumie w tamtych czasach było to bardzo prawdopodobne (i pewnie tak było skoro autorka opisuje dzieje własnej rodziny), ale w odbiorze trochę męczyło, bo ile można czytać o problemach jednaj rodziny? Wcale też to nie przyśpieszało książki.
Doskonale w tym tomie widać różnice między chłopem pańszczyźnianym, a chłopem czynszowym. Jest to warte odnotowania, że ci drudzy też nie mieli lekko, bo nigdy nie wiedzieli czy uda się uzbierać na czynsz dla dziedzica.
Doceniam walor historyczny tej powieści, bo podobnie jak w tomie pierwszym jest sporo informacji o tym, co działo się w świecie i jak to nie wpływało na wieś. Chłopi nie brali udziału w powstaniach, nowinki rozwojowe docierały do nich ze sporym opóźnieniem, a dodatkowo często były przyjmowane z dużą dozą nieufności i ironii. Chłopi nie rozumieli, po co ulepszać coś, co działa od wielu lat. Raczej w unowocześnianiu widzieli zwiększanie dobrobytu dziedzica i więcej dni w polu na rzecz dziedzica.
Brakowało mi skupienia się na tradycjach w dni świąteczne. Opisano Noc Kupały, ale Bożemu Narodzeniu nie poświęcono akapitu. Na wisach zdecydowanie bardziej liczono się z tradycją i to było coś ważnego.
Liczę, że jeśli wyjdzie następnym tom to będzie lepszy niż ten, bo w tej serii jest ogromny potencjał i uważam, że jest bardzo dobra. Pełna realizmu i dobrego pióra.
Do drugiego tomu „Sagi o ludziach ziemi” podeszłam bardzo optymistycznie. Pierwsza część nawet mi się podobał. Wiedziałam też, jakiego stylu się spodziewać, więc z pewnością odpadało przyzwyczajanie się do niego.
W rodzinie Józwiaków dorasta kolejne pokolenie. Szczepan ma dwóch synów. Janka, który ma urodę, dowcip i wdzięk, a dziewczyny go uwielbiają. Z kolei na jego...
2024-04-10
Jestem zdania, że są książki, którym bookmedia poświęcają zdecydowanie za mało czasu. Takie książki przechodzą bez echa, a powinno się o nich mówić jak najwięcej, aby dotrzeć do jak największej ilości osób. Właśnie taką książka jest „Wpatrzeni w niebo”.
Rok 1816 – przez Kujawy przeszła epidemia cholery, którą przywlekły wojska rosyjskie. Choroba odprowadza do tego, że wiele wsi wymiera. Jedną z takich wiosek jest Nachaczowo, do którego dziedzic sprowadza nowych chłopów. Wśród nich są Hanka i Antoni Józwiak. Młode małżeństwo, którego największym marzeniem jest mniejsza pańszczyzna. Jak potoczą się ich losy? Czy odnajdą lepszy los?
Początkowo obawiałam się tej książki. Jest ona pisana z perspektywy pierwszoosobowej, ale język stylizowany jest na ten, jakiego używali chłopi w XIX wieku. Trudno było się odnaleźć na początku, ale potem czułam, że płynę przez tę książkę.
Autorka opisuje losy swojej rodziny. Jest to niewątpliwie zaleta tej powieści. Dodajmy do tego jeszcze walor poznawczy w postaci życia chłopów i tego jak wyglądała pańszczyzna, a potem jak narodziła się czynszówka. Czuć ogrom pracy, jaki Anna Fryczkowska włożyła w oddanie ducha i realiów XIX wieku. Życie było wtedy łaskawe, jeśli było się dziedzicem. Dla chłopów była to dosłownie orka na ugorze, bo jak wytłumaczyć, że jedna osoba z rodziny musiała odrabiać pańszczyznę w postaci ośmiu dni, kiedy tydzień ma ich tylko siedem? Wiadomo było, że nawet, jeśli jakiś chłop miał swoje pole jak Antek i Hanka to brakowało im na nie czasu.
Niestety chłopi byli wykorzystywani i uznawani za gorszy gatunek. Czasami z własnej winy, bo opierali się ulepszeniom, a czasami po prostu tzw. Dziedzic miał ich za nic. Historia chłopstwa jest trudna, ale nie ckliwa. Autorka pokazała to w sposób naturalny, a nieprzedramatyzowany.
Podobało mi się to pomieszanie religii z pogaństwem. Wydawałoby się, że XIX wiek to już okres, gdzie pogańskie zabobony zniknęły, ale przekazywane z pokolenia na pokolenie przetrwały przecież do dnia dzisiejszego. Dlaczego więc miałyby nagle zniknąć w XIX wieku? Sama nie wiem, czemu tak pomyślałam, ale podobało mi się to połączenie. Co prawda dużo bardziej jest to widoczne w drugim tomie ze względu na historię.
Kolejna rzecz, jaka mi się podobała to, że oprócz codziennego życia chłopów dostawaliśmy informacje na temat tego, co działo się na świecie.
Pod koniec książka mi się trochę dłużyła i nie chciała skończyć, ale ogólnie uważam, że historia rodziny Józwiaków jest bardzo ciekawa i warta poznania. Nie spodziewałam się, że książka o polskiej wsi z XIX wieku może, aż tak wciągnąć.
Jestem zdania, że są książki, którym bookmedia poświęcają zdecydowanie za mało czasu. Takie książki przechodzą bez echa, a powinno się o nich mówić jak najwięcej, aby dotrzeć do jak największej ilości osób. Właśnie taką książka jest „Wpatrzeni w niebo”.
Rok 1816 – przez Kujawy przeszła epidemia cholery, którą przywlekły wojska rosyjskie. Choroba odprowadza do tego, że...
2024-04-04
Po „My Beloved Monster” wiedziałam, że będę sięgać po książki autorki. Mocno zaciekawiło mnie jej styl, wyczucie emocji i to jak prowadzi historie. Oczywiście „September Sun” mnie nie zawiódł.
Julien mieszkał we Francji w miasteczku Sangatte. Razem z matką prowadził dobrze prosperujący hostel. Mimo, że Julien ma dwadzieścia pięć lat to nie jest jak większość mężczyzn w jego wieku. Julien lubi samotność. Nienawidzi tłumów. Pewnego dnia w jego życiu pojawia się September. Od tego dnia w życiu Juliena nie jest takie jak było i przewidywalne. A Julien lubił przewidywalność. September była jednak jego przeciwieństwem.
Naprawdę Marta Łabęcka staje się powoli jedną z moich ulubionych młodych autorek. Podoba mi się jej styl pisania i historie, które tworzy i co chce nimi przekazać. Te opowieści nie są banalne czy trywialne. Za tymi historiami stoją ludzie. Jej bohaterowie są z krwi i kości. Można się z nimi utożsamić.
Historia Juliena i September łamie serca, jest poruszająca, mimo, że ogromnie trudno mi się w nią było wkręcić. Po około 50 stronach wciągnęłam się w tę historię tak mocno, że nie chciałam, aby lato w Sangatte się kiedykolwiek skończyło.
Historia przeszłości September jest bardzo przykra. A już najbardziej to, że nie ufała własnym rodzicom, że bała się zwrócić do własnych rodziców. To przykre, że dzieci czasami nie mają wsparcia od najbliższych im osób. Jestem zdania, że rodzice zawsze powinni być zawsze przy dzieciach – nawet, gdy ich zdaniem podejmują złe decyzje życiowe.
Podoba mi się, że książki Marty zostawiają mnie z refleksją nad światem czy życiem. Marta pięknie operuje słowem. Maluje obraz słowem, a świat przez nią wykreowany jest piękny. Nie porusza banalnych problemów, ukazuje ich też przyczynowość.
Naprawdę cieszę się, że poznałam twórczość Marty Łabęckiej i z pewnością sięgnę po jej debiutancką trylogię Flaw(less), ale potrzebuję sobie tę przyjemność dawkować.
"Był jak ćma lecąca do światła, tylko, że w jego przypadku tym, co go przyciągało, nie był ogień, ale samo słońce." ~ Marta Łabęcka, September Sun, Gliwice 2024, s. 318.
Po „My Beloved Monster” wiedziałam, że będę sięgać po książki autorki. Mocno zaciekawiło mnie jej styl, wyczucie emocji i to jak prowadzi historie. Oczywiście „September Sun” mnie nie zawiódł.
Julien mieszkał we Francji w miasteczku Sangatte. Razem z matką prowadził dobrze prosperujący hostel. Mimo, że Julien ma dwadzieścia pięć lat to nie jest jak większość mężczyzn w...
2024-03-31
Ostatni tom! W końcu! Myślałam, że już się tego nie doczekam. Naprawdę sądziłam, że uporam się z nią w dwa tygodnie, bo styl autorki nie jest trudny. Niestety męczyłam się z tą serią cały miesiąc. A ostatni tom jest równie fatalny jak poprzednie.
Jeśli mam być szczera to nawet nie wiem, o czym był ten ostatni tom. Wiem, że coś było o Lanorach, o innych bogach niż Ci z Ferrinu. Było też coś o życiu w dwóch światach przez Anaelę i Sellinarisa. Była też jakaś wojna. To wszystko prowadzone w sposób chaotyczny i kompletnie bez ładu i składu.
Anaela w tej serii była jeszcze gorsza. Straszna. Ciągle groziła i wiedziała wszystko najlepiej.
Czuję ogromny niedosyt, ponieważ oczekiwałam dłuższego wyjaśnienia historii życia Anaeli, kiedy była nastolatką oraz jej siostry bliźniaczki. Te kilka stron było napisane w bardzo okrojony sposób jakby autorka to wymyśliła, bo pasowało jej do fabuły i tyle. Jakby nie miało to większego znaczenia dla książki.
Ogólnie uważam, że cała seria jest bardzo niezrozumiała. Autorka, co chwila zabijała Anaelę i ją wskrzeszała. Nie wiem ile razy ona zmartwychwstała, ale to było już strasznie nudne i powtarzalne. Na dodatek wprowadzenie Gabrieli tylko na jeden tom. Po co? A no po to, aby pokazać czytelnikowi, że to Anaela jest najlepsza i nikt jej nie dorówna. Bardzo nie lubię takich bohaterek, które są zawsze naj i wszystko wiedzą najlepiej. Nawet w tematach, których wcześniej nie miały zielonego pojęcia.
Kwestia, która najbardziej mnie bulwersowała to traktowanie kobiet. Nie wiem, czemu przedstawiono je, jako obiekt przemocy seksualnej. Z jednej strony Ferrin pokazany jest jako miejsce chlebem i miodem płynące, gdzie kobiety są szanowane, ale sama Anaela, co chwila może paść ofiarą gwałtu. To było straszne. Nie wiem, czemu tak to autorka przedstawiła, ale uważam to za złe. Na dodatek sceny seksu były opisane w sposób okropny i prymitywny.
Nie polecam. Jestem bardzo mocno rozczarowana, bo spodziewałam się, że będzie lepiej.
Ostatni tom! W końcu! Myślałam, że już się tego nie doczekam. Naprawdę sądziłam, że uporam się z nią w dwa tygodnie, bo styl autorki nie jest trudny. Niestety męczyłam się z tą serią cały miesiąc. A ostatni tom jest równie fatalny jak poprzednie.
Jeśli mam być szczera to nawet nie wiem, o czym był ten ostatni tom. Wiem, że coś było o Lanorach, o innych bogach niż Ci z...
2024-03-28
Kończę tę serię, bo mam ją fizycznie. Nic innego mnie do tego nie przekonuje. Ta seria to z pewnością jedna z gorszych, które czytałam.
Anaela powraca do Ferrinu w zamian za swoją córkę Gabrielę. Ma poprowadzić Ferrin do bitwy. Ale, z kim? O co? Czym? Tego Anaela nie wie, bo ferrińscy bogowie nie byli łaskawi jej powiedzieć. Na dodatek Anaela musi decydować, kto będzie z nią walczył w drużynie, a to nie jest takie proste, ponieważ kobieta nikomu nie ufa, a jak ktoś kwestionuje jej rozkazy to biada jego duszy.
Anaela wraca i jest postacią straszną. O ile wcześniej była zastraszana i niepewna siebie – tak teraz po prostu jest tyranem, Każde nieposłuszeństwo karane jest czerwoną energią. Znowu nikomu nic nie mówi, ale oczekuje, że ludzie będą jej ufać na ślepo i bez żadnego słowa sprzeciwu. Nie zdaje sobie sprawy, że jest nieznośna.
Czuję obrzydzenie do głównej bohaterki. Zawiodła mnie, jako matka. Sellinaris zgwałcił jej córkę w poprzednim tomie, a ta zamiast go za to ukarać to w niecałe 90 stron wylądowała z nim w łóżku. Miłość życia, miłością życia, ale jednak miłość do córki powinna być ważniejsza i silniejsza. Powinna nienawidzić tego elfa za to, co zrobił jej dziecku.
Rozumiem, że autorka chciała stworzyć silną, kobiecą postać, ale osiągnęła efekt inny od zamierzonego. Uważam, że Anaela nie jest silna i bazuje tylko na szczęściu. Nie szanuje nikogo, a już najbardziej siebie.
Nie rozumiem, czemu wiele autorek tak usilnie stosuje moty, że bohaterki kochają tych niegrzecznych i zbuntowanych facetów? Bo co? Bo łobuz kocha najbardziej? Bo go zmienią? W życiu to nie jest prawdą. Zwłaszcza, jeśli mówimy, o kimś takim jak Selinnaris. To jest po prostu potwór od pierwszych stron.
Nie wiem skąd ta dość wysoka ocena w portalu Lubimy Czytać. Nie rozumiem tego, ale nie zgadzam się z nią i to bardzo.
Kończę tę serię, bo mam ją fizycznie. Nic innego mnie do tego nie przekonuje. Ta seria to z pewnością jedna z gorszych, które czytałam.
Anaela powraca do Ferrinu w zamian za swoją córkę Gabrielę. Ma poprowadzić Ferrin do bitwy. Ale, z kim? O co? Czym? Tego Anaela nie wie, bo ferrińscy bogowie nie byli łaskawi jej powiedzieć. Na dodatek Anaela musi decydować, kto będzie z...
2024-03-21
Ja z każdym tomem wierzę, że w złych seriach któryś tom będzie po prostu tym, który wbije mnie w fotel z zachwytu. W „Kronikach Ferrinu” trzecia część, czyli „Serce Ferrinu” wbiło mnie w fotel, ale z zażenowania i głupoty.
Tym razem do Ferrinu przybywa nie Anaela tylko jej córka Gabriela. Jest „Wybawicielką”, a jej głównym zadaniem jest przynieść Ferrinowi wieczny pokój. Jednak jak to zrobić? Dlaczego matka kazała jej ocalić serce Ferrinu? I czym to serce jest? Jaką moc ono daje? Jaka tajemnica rodziny Gabrieli zostanie odkryta?
Bohaterki Katarzyny Michalak – mało istotne jest t oczy to Anaela czy jej córka Gabriela – są mało logiczne i mają zadziwiając dużo sily żeby oddalić się z bezpiecznego miejsca, ale już żeby wrócić to nie. Gabriela wypłynęła na obce wody i płynęła, płynęła i płynęła. Nie zastanawiała się nad powrotem. Potem zaczęła panikować, że jak ona ma wrócić jak nie ma sił. Potem jakieś merliny podobne do delfinów pomagają jej dostać się do brzegu, ale trwa to kilka godzin, a prędkość mają dużą. Więc, z jaką prędkością płynęła Gabriela, że płynęła tak daleko? No zadanie idealne na maturę z matematyki!
Na dodatek Gabriela okazuje się jeszcze doskonałym dowódcą. Zauważa, coś, czego nie dostrzega doświadczony żołnierz. A żeby było śmieszniej to robi to po kilkudniowej śpiączce, w którą zapadła po tym jak została prawie pobita na śmierć i zgwałcona. Cudowne ozdrowienie! Na dodatek potrafi sama wyzwolić jakiś dworek/królestwo (to było tak absurdalne, że już nie pamiętam, co to było). Znaczy on i trzy lwiany. Dorosłe chłopy nie chciały tego zrobić, bo za duże ryzyko, ale nie dla niej. Jej to przychodzi wręcz z łatwością. Jej plan jest genialny. No absurd!
Na dodatek kwestia ojcostwa. Kto jest w końcu ojcem dziewczyny? Nawet, gdy to już wychodzi na jaw to pomysł autorki jest żenujący. Naprawdę zaczyna lecieć na kogoś, kogo przez 25 lat uważała za ojca? I wychodzi za niego z musu? Przecież to jest niesmaczne!
To, co wyszło w tej książce wcale mnie nie zaskoczyło. Spodziewałam się tego, bo autorka często używała pewnych sformułowań. Może myślała, że jej czytelniczki się nie zorientują? Nie zauważą? Nie wiem, ale dla mnie to nie jest już nawet żałosne ani śmieszne. To przykre, że potraktowała je tak płytko.
Na dodatek w każdym tomie autorka robi z kobiet obiekt seksualny. Każdy facet (zły w tej serii) chce tylko jakąś zgwałcić lub pobić jeszcze do tego wszystkiego. Jak tak można? Dlaczego inna kobieta widzi i opisuje nas w ten sposób? To naprawdę źle się czytało.
Nie polecam, bo naprawę czytanie tego jest torturą.
Ja z każdym tomem wierzę, że w złych seriach któryś tom będzie po prostu tym, który wbije mnie w fotel z zachwytu. W „Kronikach Ferrinu” trzecia część, czyli „Serce Ferrinu” wbiło mnie w fotel, ale z zażenowania i głupoty.
Tym razem do Ferrinu przybywa nie Anaela tylko jej córka Gabriela. Jest „Wybawicielką”, a jej głównym zadaniem jest przynieść Ferrinowi wieczny pokój....
2024-03-13
Chciałabym móc powiedzieć, że „Gra o Ferrin” to była po prostu zwykła wpadka autorki i że drugi tom Kronik Ferrinu jest zdecydowanie lepszy. Jednak żeby móc to powiedzieć to musiałabym skłamać.
Karolina tudzież Anaela przez pewien czas żyła z Sellinarisem na ziemi. Jednak pewnego dnia ukochany stęskniony za Ferrinem wraca do swojej krainy. Anaela rusza za nim. Jednak to nie jest Ferrin, który zna. Jest w innym czasie niż była poprzednio. Czy Anaela ocali Ferrin ponownie? Czy ona i Sellinaris mogą być szczęśliwi w Ferrinie?
Anaela nie zmądrzała nawet o krok. Mam wrażenie, że jest postacią kompletnie bezmyślną. Kocha Sellinarisa, ale to nie przeszkadza jej przespać się z innym. Ja rozumiem, że kobiety w różnych sytuacjach zachowują się czasem mało racjonalnie, ale Anaela robi to ciągle. Mam wrażenie, że kocha każdego, kto ukazuje jej odrobinę uczuć.
W zasadzie każdy facet ją kocha. To robię się nudne już w pierwszym tomie, a gdy powtarza się to też w kolejnym to wyobraźcie sobie, co czuje czytelnik… Plus ta ciągła seksualizacja kobiet i robienie z nich obiektów seksualnych. Ileż można? Anaeli, co chwila grozi gwałt, którego za każdym razem unika. Ja na jej miejscu już po pierwszej „Grze…” nie chciałabym wrócić do tego miejsca, gdzie moje słowo „nie” nic nie znaczy”. A gdyby mój facet uciekł do tego miejsca? Droga wolna i szczęścia życzę.
Ta książka nie uczy kobiet szacunku do samych siebie, a wręcz przeciwnie – poniża je. Anaela nie jest nawet mądra. Jest głupia. Ciągle uważa, że jej poświęcenie coś znaczy, że to jedyna droga.
Jej pyskate odpowiedzi nie są nawet śmieszne. Są żałosne. Tak naprawdę to postać strasznie mdła i nijaka. Jest nadęta i nie myśli nad tym, co robi, chociaż autorka kreuje ją na postać skromną.
Ta seria to tragedia, a dla mnie nauczka, aby nie kupować serii na zapas. Jeszcze trzy tomy…
Chciałabym móc powiedzieć, że „Gra o Ferrin” to była po prostu zwykła wpadka autorki i że drugi tom Kronik Ferrinu jest zdecydowanie lepszy. Jednak żeby móc to powiedzieć to musiałabym skłamać.
Karolina tudzież Anaela przez pewien czas żyła z Sellinarisem na ziemi. Jednak pewnego dnia ukochany stęskniony za Ferrinem wraca do swojej krainy. Anaela rusza za nim. Jednak to...
2024-03-05
Na rok 2024 mam jeden plan czytelniczy: wyczytać wszystkie książki Katarzyny Michalak jakie posiadam. Chcę się ich pozbyć, ponieważ twórczość tej autorki nie jest moją ulubioną. Zaczęłam od "Kronik Ferrinu" i już po pierwszym tomie wiem, że to będzie droga przez mękę.
Karolina jest lekarką pogotowia. Zostaje wezwana do samobójczyni. Tożsamość kobiety burzy jej świat. Dziewczyna postanawia uciec w magiczny świat Ferrinu, który poznała w sierocińcu, gdy była dzieckiem. W tym świecie nie jest Karoliną, a Anaelą dell'Iderei Gwiazdą Ferrinu - Pierwszą z przepowiedni, a sam Ferrin jest w środku wojny między dobrem, a złem. Kto chce pomóc Anaeli? kto jest jej sojusznikiem, a kto wrogiem? Czy Anaela uratuje Ferrin?
Liczyłam, że "Gra o Ferrin" będzie poprawna. Jednak nie. Na początku nie mogłam się w nią wciągnąć, a potem zaczęła mnie irytować główna bohaterka. Bardzo nie podobało mi się, że z Karoliny zrobiono obiekt seksualny. To było strasznie irytujące, bo nie ma na świecie kobiety, która podobałaby się każdemu facetowi. A tu każdy - dosłownie każdy chciał ją mieć w łóżku. Na dodatek mamy doczynienia nie z trójkątem miłosnym, a czworokątem.
Na dodatek inteligencja głównej bohaterki woła o pomstę do nieba. Nie znając zasad panujacych w danym świecie robiła straszne głupoty, które narażały ją na niebezpieczeńśtwo, ale również osoby jej bliskie. A potem był płacz, bo ktoś zginął. Cóz skoro ktoś doświadczony mówi, że masz uciekać to nie zostajesz popatrzeć na wojnę. Nie mówisz, że będziesz słuchać mądrzejszych, a potem masz to w dupie. Jest po prostu ignorantką, która ciągle się poświęcała i myślała, że to załatwi sprawę.
Autorka również nie mogła się zdecydować czy pisze powieść w czasie teraźniejszym czy przeszłym. Raz pisze "mówi", a za kilka stron "mówiła". Dla mnie taki brak konsekwencji jest rażący.
Nie wspomnę o masie błędów logicznych, np. Karolina ma 23 lat i już jest po studiach medycznych? To, co ona je zaczęła w liceum?
Nie mogę dać tej książce więcej niż dwie gwiazdki za fakt, że czyta się w miarę szybko.
Na rok 2024 mam jeden plan czytelniczy: wyczytać wszystkie książki Katarzyny Michalak jakie posiadam. Chcę się ich pozbyć, ponieważ twórczość tej autorki nie jest moją ulubioną. Zaczęłam od "Kronik Ferrinu" i już po pierwszym tomie wiem, że to będzie droga przez mękę.
Karolina jest lekarką pogotowia. Zostaje wezwana do samobójczyni. Tożsamość kobiety burzy jej świat....
2024-02-29
Audiobookiem "Krwawa hrabina" zainteresowałam się po masie reklam, które wyświetlały mi się co chwila w mediach społecznościowych. Promowano go jako wciągający horror z Elżbietą Batory. Zachęcona zaczęłam słuchać, bo historia Elżbiety jest bardzo ciekawa postać. To moja druga powieść o tej kobiecie i moje pierwsze rozczarowanie.
NIe znam dokładnie historii Elżbiety Batory. Jednak ważam, że jest to postać niesamowicie ciekawa, ponieważ obok głosów, że była mądrą kobietą, która rządziła twardą reką i to była jej przeszkoda w męskim świecie. Nie bała się upomnieć u króla o zwrot zaciąginętego długu - to świadczy o jej odwadze. Z kolei są też głosy, że była osobą, która bez powodu torturowała swoich służących w czym podobno pomagał jej również mąź Franciszek.
Jaka była prawda? Myślę, że to wie tylko sama Elżbieta i jej otoczenie. Według mine w tej książce nie pokazano Elżbiety jako kobiety silnej i twarde. Raczej postrzegałam ją jako postać, którą w umiejętny sposób można było manipulować. Może i była twarda wobec króla, ale Anna Darvullia rozgrywała Elżbietą jak chciała. Potrafiła zastraszyć Elżbietę tak, aby ta straciła racjonalny obraz sytuacji.
Mnie osobiście ten audiobook nie porwał. Jest nijaki i za mło w nim Elżbiety. Nie jest to powieść, która ma jakąkolwiek wartość historyczną. Czuję się mocno rozczarowana, bo autorka nie pokazała Elżbiety w sposób charakterny.
Audiobookiem "Krwawa hrabina" zainteresowałam się po masie reklam, które wyświetlały mi się co chwila w mediach społecznościowych. Promowano go jako wciągający horror z Elżbietą Batory. Zachęcona zaczęłam słuchać, bo historia Elżbiety jest bardzo ciekawa postać. To moja druga powieść o tej kobiecie i moje pierwsze rozczarowanie.
NIe znam dokładnie historii Elżbiety Batory....
2024-03-27
„Szepty” zainteresowały mnie ze względu na swój opis. Niestety, ale opis jest mylący. Spodziewałam się dużo lepszego zakończenia niż to, które dostałam. Thriller, który ani trochę nie zasługuje na ten tytuł.
Cztery kobiety, cztery różne macierzyństwa, cztery różne matki.
Podczas grilla u Whitney Loverly kobiety wybucha gniewem stosunku do swojego dziesięcioletniego syna Xaviera. Goście są świadkami tego jak traci cierpliwość. Maska idealnej matki pęka. Możliwe, że cała sytuacja poszłaby w niepamięć, gdyby nie wypadek Xaviera. Dziesięciolatek w środku nocy wypada przez okno sypialni z pierwszego piętra. Po wypadku zapada w śpiączkę. Sąsiedzi zachodzą w głowę, jakim cudem doszło do wypadku? Co łączy Marę, Rebecckę oraz Blair z wypadkiem chłopca?
Ta książka przedstawia cztery różne podejścia do macierzyństwa. Blair, która dla rodziny gotowa jest oddać wszystko. Rebecca, która pragnie być matką oraz Mara, która rozpamiętuje przeszłość. Na końcu Whitney, która robi wszystko, aby otoczenie postrzegało ją, jako idealną. Tak naprawdę to jest jedyny pozytyw tej książki. Zobaczyć jak różne kobiety widzą macierzyństwo i czym dla każdej z nich ono jest.
Trudno mi było polubić Whitney. Gdy czytałam jej fragmenty czułam obrzydzenie. I nie, dlatego, że udawała idealną, ale dlatego jak traktowała swoje dzieci i męża. Jej przykład pokazuje, że spełnianie oczekiwań innych prowadzi do bycia nieszczęśliwym. Po prostu nie każda kobieta czuje chęć bycia matką i to jest w porządku. Niestety presja otoczenia jest zbyt wielka i takie kobiety podejmują błędne decyzje. Najlepsza przyjaciółka Whitney – Blair o jej kompletne przeciwieństwo. Bycie matką i żoną jest dla niej najważniejsze, ale w tym spełnianiu ról straciła siebie i swoje potrzeby. Było to trochę irytująca, ale z pewnością to miał być największy kontrast Whitney.
Uważam, że ta książka to bardziej powieść obyczajowa niż thriller. Przegadana i nietrzymająca zbytnio w napięciu. Chciałam po prostu dowiedzieć się, dlaczego Xavier wypadł z okna.
Zakończenie i wyjaśnienie całej sytuacji bardzo mocno mnie rozczarowało. Spodziewałam się, że to będzie coś mocnego, coś, co wręcz mnie wgniecie w fotel.. Ale niestety było to miałkie i nijakie. Na dodatek zostawiło sporo pytań i jest otwarte. Bez sensu moim zdaniem.
Szkoda, bo liczyłam na naprawdę dobry thriller psychologiczny, a dostałam obyczajówkę z dużą ilością wątków dramatycznych.
„Szepty” zainteresowały mnie ze względu na swój opis. Niestety, ale opis jest mylący. Spodziewałam się dużo lepszego zakończenia niż to, które dostałam. Thriller, który ani trochę nie zasługuje na ten tytuł.
Cztery kobiety, cztery różne macierzyństwa, cztery różne matki.
Podczas grilla u Whitney Loverly kobiety wybucha gniewem stosunku do swojego dziesięcioletniego syna...
2024-02-22
Problem niepłodności jest coraz większy. Nie dziwią mnie, więc książki, które poruszają ten temat w najmroczniejszy sposób. Ale wyobraźmy sobie coś.
Wyobraź sobie, że ostatnie naturalne narodziny wydarzyły się dwadzieścia lat temu.
Wyobraź sobie, że aby zostać rodzicem trzeba przejść bolesny proces indukcji.
Wyobraź sobie, że podczas tego procesu kobieta może umrzeć.
Wyobraź sobie, że wszystkie noworodki są ściśle monitorowane przez Biuro Standardów Rodzicielskich.
Wyobraź sobie, że jest to gorszy organ od znanej nam pomocy społecznej.
Wyobraź sobie, że za niepodtrzymanie główki dziecka lub ignorowanie jego płaczu przez pięć minut dostajesz NSR, czyli Niezadowalający Standard Rodzicielski.
Wyobraź sobie, że dziewięć NSR wystarczy, aby odebrać dziecko i podać je ekstrakcji do specjalnego ośrodka i już nigdy więcej go nie zobaczysz.
Wyobraź sobie, że żyjesz w takim świecie jak Kit nasza główna bohaterka…
Kit nigdy nie chciała zostać matką. Widziała ile wysiłku zajmuje zajście w ciążę, a potem jak łatwo dziecko można stracić. Poznała jednak Thomasa i wtedy zmieniła zdanie. Zapragnęła dziecka. Udało się jej urodzić Mimi. Jednak kilka drobnych błędów doprowadza do tego, że ekstrakcja Mimi staje się coraz bardziej realna. Co zrobi Kity, aby nie oddać córki i uchronić rodzinę?
To trudna książka, ale jednocześnie bardzo dobra. Podzielona jest na dwie formy, które się ze sobą przeplatają. „Kiedyś” to życie Kit nim stanęła w punkcie, w którym jest teraz. Z kolei „Teraz” jest opisem sytuacji na bieżąco. Początkowo forma „wcześniej” była dużo bardziej ciekawsza, ponieważ wprowadzała czytelnika w świat. Kit dokładnie tłumaczyła, co i jak się działo i dlaczego.
Ta książka poruszyła mi serce. BRS było brutalne w kwestii upominania dzieci. Tłumaczyli to wszystko ich dobrem, ale w moim mniemaniu to było po prostu brutalne. Nie ma rodzica, który nigdy nie popełni błędu, a pracownicy BRS potrafili wlepiać NRS z byle powodu. Ekstrakcja dzieci nie miała nic wspólnego z dobrem maluchów. Powodowało to u nich ogromny stres. Ciągły nadzór BRS powodował u rodziców poczucie strachu i niedoskonałości. Brak wiary we własne możliwości oraz rodzicielskie umiejętności.
Cała historia Kit i jej siostry Evie w końcówce mnie zaskoczyła, ale jednocześnie pokazała, że zawsze było tak, jest i zawsze tak będzie, że to obywatele są dla państwa, a nie państwo dla obywateli. Wyzysk i oszustwo są na porządku dziennym od lat.
Jeśli komuś podobały się „Opowieści podręcznej” to myślę, że „Mroczna kołysanka” również się spodoba. Nie jest to idealna powieść, bo forma „Teraz” mniej mnie interesowała, ale ogólnie uważam tę książkę za bardzo dobrą.
Problem niepłodności jest coraz większy. Nie dziwią mnie, więc książki, które poruszają ten temat w najmroczniejszy sposób. Ale wyobraźmy sobie coś.
Wyobraź sobie, że ostatnie naturalne narodziny wydarzyły się dwadzieścia lat temu.
Wyobraź sobie, że aby zostać rodzicem trzeba przejść bolesny proces indukcji.
Wyobraź sobie, że podczas tego procesu kobieta może umrzeć....
2024-02-19
W końcu ostatni tom - to była moja pierwsza myśl, chociaż serduszko też mówiło, że może po „Nieśmiertelnych” to będzie równie dobre. Niestety było tak jak się spodziewałam, czyli kompletnie nie rozumiem, po co autor napisał ten tom.
Konrad i Sara wywieźli z Rosji Michaiła Popowskiego. Bez zgodny przełożonych eksfiltracji. W czasie ich nieobecności Wydział Q zostaje rozwiązany, a przeciwko Sarze i Konradowie zostaje wszczęte śledztwo. Popowski posiada informacje o rosyjskiej agenturze w Polsce. Jest to jego polisa ubezpieczeniowa. W Polsce zaczyna się ostra gra o władzę, a dla Rosji to idealny moment na przebudowanie sytuacji politycznej w Polsce.
Nie wiem, co powiedzieć na temat tego tomu. Jest zbędny. Jak dla mnie to po prostu dodatek. Wskazuje na to czcionka, którą jest napisany ten tom. Była wielka, a poprzednie tomy miały dużo mniejszą. Użyto grubszego papieru, a także rozdziały zaczynały się od nowej strony. Po prostu czuć, że autor nie miał pomysłu na ten tom i robił wszystko, aby wydawał się dłuższy. A raczej wydawnictwo zrobiło wszystko.
Fabuła nie jest porywająca. A momenty, kiedy pojawiał się Marcin i jego teksty doprowadzały mnie do szału. Nie wiem, jaki cudem dostał się do Wydziału Q. Ogólnie liczyłam, że zakończenie wbije mnie w fotel, ale poczułam się po nim zażenowana i rozczarowana. Z pewnością jest otwarte i daje autorowi pole do napisania kolejnego tomu. Mam jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Cieszę się, że mam tę serią za sobą. Niestety, ale jestem nią bardziej rozczarowana niż oczarowana. Bardzo nierówna, drobiazgowa. Na plus, że autor zawsze wszystko spinał w końcówce. Pozostałe jednak kilka pytań, które jako czytelnik nie dostałam odpowiedzi.
Porównywanie tej serii do „Millennium” Stiega Larssona jest dużym nadużyciem. „Millennium” było zdecydowanie lepsze w moim odczuciu.
Nie wiem czy sięgnę po inne książki tego autora. Jeśli już to nie w formie papierowej, a raczej ebooka lub audiobooka.
W końcu ostatni tom - to była moja pierwsza myśl, chociaż serduszko też mówiło, że może po „Nieśmiertelnych” to będzie równie dobre. Niestety było tak jak się spodziewałam, czyli kompletnie nie rozumiem, po co autor napisał ten tom.
Konrad i Sara wywieźli z Rosji Michaiła Popowskiego. Bez zgodny przełożonych eksfiltracji. W czasie ich nieobecności Wydział Q zostaje...
2024-02-14
„Nieśmiertelni” przerażali mnie swoją grubością. Zwłaszcza po fatalnych „Niewiernych”. Chciała po prostu jak najszybciej skończyć tę serię. Jednak „Nieśmiertelni” mnie miło zaskoczyli, ponieważ było wiele momentów, gdzie nie mogłam oderwać się od lektury oraz wielokrotnie miałam uczucie niepokoju o bohaterów. Czy wyjdą z tego wszystkiego żywi?
Konrad i jego ludzie wyruszają tym razem do Iranu. Mają za zadanie zapobiec międzynarodowemu konfliktowi. Teheran nie jest bezpiecznym miejscem, więc Konrad i Sara walczą o to, aby wszyscy żywi opuścili Irak. W międzyczasie w Sztokholmie na prestiżowej politechnice zostały zamordowane cztery osoby. Sprawę prowadzą Gunnar Selander, którego poznaliśmy w „Nielegalnych” oraz Harriet Bighen i Linda Lund. Z kolei w Moskwie Michaił Popowski wspiera zapach stanu, a Jagan podąża za Aminą na Kaukaz. Jak skończy się ta szachowa rozgrywka? Kto okaże się „Nieśmiertelny”?
No w końcu! Dostałam odpowiednią ilość akcji. Miałam w sobie wiele niepokoju o bohaterów, a autor stopniował napięcie. Najbardziej wciągnął mnie wątek w Iranie. Muszę przyznać, że na te rozdziały czekałam najbardziej. Tam nie można było być pewnym, że coś pójdzie zgodnie z planem. Uważam natomiast, że część dziejąca się na Kaukazie była najsłabsza. Niby coś się działo, ale Jagan zaczął mnie denerwować w tym tomie. Wcześniej był mi obojętny.
Ten tom czytało mi się lepiej. Chwilę zajęło mi nim dotarło do mnie, dlaczego tak się zadziało. Mniej postaci Marcina. Jest to bohater, który strasznie mnie irytuje i im niej go w serii tym lepiej. Z pewnością działo się w tym tomie zdecydowanie więcej i akcja była bardziej dynamiczna. Niestety, o ile również do tej pory Konrad był dla mnie postacią dobrą. Nie idealną, a dobrą tak po dodaniu związku/romansu stał się dla mnie ciężko strawny.
W tym tomie miałam przyśpieszone bicie serca. Chciałam czytać i czytać. Nie mogłam się oderwać od książki. To zdecydowanie najlepszy tom serii. Kwestia rosyjska również ciekawa, a zakończenie pokazuje, że w Rosji jeszcze długo będą się utrzymywać przy władzy Ci sami ludzie i nic się nie zmieni.
„Nieśmiertelni” to dobre zakończenie cyklu. Uważam, że nic więcej nie zostało do dodania. Dlatego też jestem ciekawa, co autor chce jeszcze przekazać w „Niepokornych”.
"Przyszła chwila, na którą człowiek czeka całe życie, oswaja się z nią, wie, że któregoś dnia i jego dotknie, a kiedy w końcu przychodzi, to okazuje się, że wcale nie był na nią gotowy. Uświadamia sobie nagle, że stracił coś najdroższego w życiu i świat nie będzie już nigdy taki sam, i on też, i wszyscy wokół. Chwila, w której człowiek pragnie oddać własne życie, by tylko cofnąć czas, lecz nie może nic zrobić. W zamian dostaje od losu rozrywające cierpienie, najgorszą z tortur." ~ Vincent V. Severski, Nieśmiertelni, Warszawa 2014, s. 709-710.
„Nieśmiertelni” przerażali mnie swoją grubością. Zwłaszcza po fatalnych „Niewiernych”. Chciała po prostu jak najszybciej skończyć tę serię. Jednak „Nieśmiertelni” mnie miło zaskoczyli, ponieważ było wiele momentów, gdzie nie mogłam oderwać się od lektury oraz wielokrotnie miałam uczucie niepokoju o bohaterów. Czy wyjdą z tego wszystkiego żywi?
Konrad i jego ludzie...
Swego czasu miałam ogromną fazę na temat dynastii Romanowów. Pewnie z okresu tej fazy ta książka „Sekrety carów” znalazła się w mojej biblioteczce.
Książka nie jest gruba. Ma lekko ponad 200 stron. Czcionka też jest przyjazna dla oka. Autor omawia każdego z panujących carów. Nie wiem czy to był dobry pomysł, ponieważ ciekawiej by było, gdyby podawał również ciekawostki i życie pobocznych członków rodziny.
Co do drugiej części tytułu: „Intrygi, skandale i zbrodnie Romanowów” to bardziej są to rozszerzone lekcje historii, bo nic z tych skandali jakoś bardzo mnie nie zaskoczyło, zbrodni również, bo miałam świadomość, że Romanowowie byli sadystami, a z racji zawierania małżeństw między bliskimi krewnymi choroby psychiczne oraz fizyczne występowały dość często. Intryg trochę było, ale niech rzuci kamieniem rodzina królewska, w której nie było walki o tron.
Irytowała mnie spora ilość literówek w początkowych rozdziałach. Strasznie wybijały mnie z rytmu czytania. A dużym plusem książki jest to, że dobrze, a nawet bardzo dobrze się czyta. Gdyby nie obowiązki życiowe to pewnie przeczytałabym tę książkę w dwa dni. Autor naprawdę ciekawie opowiedział całą historię Romanowów.
Autor nie bawi się jednak w subtelności. Jak ma być mocno i dosadnie, to jest mocno i dosadnie. Nie czytajcie tej książki przy jedzeniu, bo może Wam obrzydzić posiłek.
Ta książka pomogła mi ułożyć swoją wiedzę o dynastii Romanowów. Zawiera wiele ciekawych informacji, których na lekcji historii nie mówią. Dużym minusem jest to, że przypisu znajdują się na końcu książki, co dla mnie jest zawsze ogromnym utrudnieniem w zerkaniu na to, co autor chciał dodać w przypisie.
Jeśli chcecie pogłębić swoją wiedzę o Romanowach to ta książka może Wam w tym pomóc.
Swego czasu miałam ogromną fazę na temat dynastii Romanowów. Pewnie z okresu tej fazy ta książka „Sekrety carów” znalazła się w mojej biblioteczce.
więcej Pokaż mimo toKsiążka nie jest gruba. Ma lekko ponad 200 stron. Czcionka też jest przyjazna dla oka. Autor omawia każdego z panujących carów. Nie wiem czy to był dobry pomysł, ponieważ ciekawiej by było, gdyby podawał również ciekawostki i...