Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Świetnie się to czyta razem z Synem stulecia Scuratiego, bo to dwie odmienne perspektywy wydarzeń i emocji lat 20. i 30. we Włoszech. Z jednej strony narodziny faszyzmu, z drugiej sytuacja włoskiej inteligencji pochodzenia żydowskiego, sympatyzującej z socjalistami. Tu i tu przewijają się te same nazwiska.
Książka Ginzburg jest oczywiście dużo bardziej wysublimowana literacko i dużo bardziej osobista niż beletryzowana biografia włoskiego faszyzmu Scuratiego. To, co mnie u Ginzburg uderzyło najbardziej to jej "nieobecność" jako podmiotu obdarzonego własnymi emocjami i zdolnego do komentarza. Co się w toku narracji stopniowo zmienia - dzięki czemu w zmianach narracyjnych obserwujemy dojrzewanie narratorki, zyskiwanie przez nią poglądów i własnego miejsca w świecie, kiedy przestaje być najmłodszym dzieckiem i do tego dziewczynką. Jak zauważono w wielu komentarzach jest to też opowieść o sytuacji i miejscu kobiet w życiu rodzinnym, intelektualnym, politycznym w świecie pod wieloma względami postępowych włoskich elit intelektualnych lat 30.

Świetnie się to czyta razem z Synem stulecia Scuratiego, bo to dwie odmienne perspektywy wydarzeń i emocji lat 20. i 30. we Włoszech. Z jednej strony narodziny faszyzmu, z drugiej sytuacja włoskiej inteligencji pochodzenia żydowskiego, sympatyzującej z socjalistami. Tu i tu przewijają się te same nazwiska.
Książka Ginzburg jest oczywiście dużo bardziej wysublimowana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moim zdaniem świetnie się dopełnia z niektórymi wątkami "Domu z dwiema wieżami" Bielawskiego. Jeśli dobrze pamiętam, jest u Bielawskiego hiperciekawy wątek przedwojennych losów jego matki, Żydówki z Tarnowa właśnie. Bielawski doskonale pokazuje wykorzenienie rodziny matki - rodziny która podejmowała wysiłek i wyzwanie asymilacji, ale, mimo wysiłków, w latach 30. nie było to już w Polsce możliwe (a, jak pokazuje przykład ojca Irki, wcześniej tak, choć wymagało to pewnej mimikry - wąsów a la Piłsudski). Wysiłki jej rodziny poskutkowały tylko obustronnym wykorzenieniem - utratą związków z lokalną społecznością żydowską, a jednocześnie, mimo spełnienia wielu warunków inkluzji, brakiem akceptacji ze strony Polaków. Rudek, Salek i Hesio Stramerowie mają przed sobą jeszcze węższe gardło, bo nie pochodzą ze środowiska inteligenckiego, a ich młodsza siostra Wela, w przeciwieństwie do matki Bielawskiego, jako Żydówka już nie będzie mogła studiować w Krakowie medycyny. Salek i Hesio zaangażują się w komunizm - bo to jedna z niewielu przestrzeni życia społecznego i politycznego, gdzie kwestie rasowe są drugorzędne i nie stawiają przed nimi barier. Bohaterowie szukają dla siebie miejsca do życia, ale tego miejsca jest z roku na rok w Polsce coraz mniej. W końcu będą musieli z niej uciekać, a ci którzy nie będą mieli na to sił, jak seniorzy i Ruth, zginą w obozach. Stramer i Król Twardocha są też ważnymi książkami, bo przywracają (a może ją uruchamiają, bo jej wcześniej nie było - nie potrafię powiedzieć) perspektywę zwykłego życia polskich żydów, uwikłanego w Historię. Żydów, którzy nie wiadomo kim w Polsce byli i kim są w naszej pamięci - manipuluje się nimi w statystykach - jak pokazywał przykład komisji wojskowej Nuska - dla potrzeb politycznych grup sprawujących władzę w Polsce w latach 30. W statystykach mają się stać Polakami, ale tak naprawdę nikt nie chce by się nimi faktycznie stali, bo wtedy nie byłoby wroga przeciw któremu można się było jednoczyć jako naród itp.

Moim zdaniem świetnie się dopełnia z niektórymi wątkami "Domu z dwiema wieżami" Bielawskiego. Jeśli dobrze pamiętam, jest u Bielawskiego hiperciekawy wątek przedwojennych losów jego matki, Żydówki z Tarnowa właśnie. Bielawski doskonale pokazuje wykorzenienie rodziny matki - rodziny która podejmowała wysiłek i wyzwanie asymilacji, ale, mimo wysiłków, w latach 30. nie było...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Pozycja zapamiętana z dzieciństwa i przeczytana ponownie w dorosłości - zyskuje! Kawał solidnej literatury dla młodzieży. Nie tylko miłość i szkoła, ale również prawdziwe ludzkie dylematy - wybór drogi życiowej, problematyka wieś - miasto, wątek miłosny ważny, ale nie najważniejszy, wspaniały obraz przenikliwości dziecka co do relacji między rodzicami i to, co po latach mnie zaskoczyło - podjęty bez ogródek wątek aborcji poddany subiektywnym ocenom moralnym bohaterów, a nie pochwalony lub potępiony z automatu....

Pozycja zapamiętana z dzieciństwa i przeczytana ponownie w dorosłości - zyskuje! Kawał solidnej literatury dla młodzieży. Nie tylko miłość i szkoła, ale również prawdziwe ludzkie dylematy - wybór drogi życiowej, problematyka wieś - miasto, wątek miłosny ważny, ale nie najważniejszy, wspaniały obraz przenikliwości dziecka co do relacji między rodzicami i to, co po latach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

między Faulknerem a Dziadami. Do żadnego nie dorasta.

między Faulknerem a Dziadami. Do żadnego nie dorasta.

Pokaż mimo to


Na półkach:

to ważna książka, choć nie wybitna. Najcelniejszą - jak mi się wydaje - cechą tej smutnej diagnozy jest to, że mimo różnic w statusach majątkowych i stylach życia, nasze (polskie?) oglądy świata są równie powierzchowne i banalne oraz, że zatraciliśmy elementarną potrzebę i umiejętność empatii, którą uniemożliwia król stereotyp, totalnie zawładnąwszy nasza percepcją. otępienie umysłowo-emocjonalne na własne życzenie. z lenistwa i wygody. dojmująco smutne, ale nie odkrywcze.
Masłowską jak zwykle niesie żywioł mowy i to jest wspaniałe. nasze życie odbite w błędach językowych, yeah.

to ważna książka, choć nie wybitna. Najcelniejszą - jak mi się wydaje - cechą tej smutnej diagnozy jest to, że mimo różnic w statusach majątkowych i stylach życia, nasze (polskie?) oglądy świata są równie powierzchowne i banalne oraz, że zatraciliśmy elementarną potrzebę i umiejętność empatii, którą uniemożliwia król stereotyp, totalnie zawładnąwszy nasza percepcją....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

niezwykle ważna książka. sposób, w jaki opowiedziano historię bieżeństwa mnie nie usatysfakcjonował, ale podjęcie tematu prawie nieobecnego nawet w rodzimej historiografii - bezcenne. no i w formie, która ma szeroki zasięg.
dla mnie stanowi ona niezwykle ważny wkład w przywracanie Polakom historii I wojny światowej jako historii wykuwania nowoczesnej tożsamości polskiej - niepamięć o wojnie, jej traumatyczna nieobecność, poskutkowała wieloma złymi kierunkami myślenia o sobie samych. lekcje wojenne nie zostały odrobione ani w II RP, ani później. trzeba więc opowiadać historie, których nigdy nie opowiedziano. nie tylko jako historie "innych", ale jako nasze historie.

niezwykle ważna książka. sposób, w jaki opowiedziano historię bieżeństwa mnie nie usatysfakcjonował, ale podjęcie tematu prawie nieobecnego nawet w rodzimej historiografii - bezcenne. no i w formie, która ma szeroki zasięg.
dla mnie stanowi ona niezwykle ważny wkład w przywracanie Polakom historii I wojny światowej jako historii wykuwania nowoczesnej tożsamości polskiej -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sama nie wiem.
To trochę jak Buddenbrookowie, tyle że po amerykańsku. Dzieje narodzin, wzlotu i upadku rodu. Nieuchronnego. Ale właśnie dlaczego? Bardzo rozczarowało mnie zakończenie - nie da się, fakt, nie da się ciągnąć tych dziejów, ale czy trzeba było je zamykać w ten sposób? Konieczność dziejowa? Spengler, czy jak?

Wielka amerykańska saga?
W trakcie jej czytania zatęskniłam do pierwszej lektury "Wściekłości i wrzasku", w ogóle do Faulknera. Zawsze wolałam Faulknera niż Steinbecka. Tutaj czuję więcej Steinbecka, ale to i tak nie ta liga...

Bardzo wartko płynie, jest wciągająca, postaci różnorodne, ale... mam żal za Petera, który trudno mi opisać. Za ból płynący z jego porażek. Ból, który ta narracja sukcesorów i bogaczy uśmierza, spycha go na margines, robi z niego mazgajowatość.

Jedyne, co usprawiedliwia zakończenie - to wątpliwa moralna wygrana Petera. Który odważył się być wrażliwym i odejść. Warto pozostać marginalizowanym wrażliwym. Warto odejść, nawet jeśli ma zabraknąć o nas zdania Wielkiej Historii Rodu na tle Wielkiej Historii Kraju. Bo też - to zaleta powieści Meyera - budując tę historię Autor nie zapomina o zagładzie Indian, tragicznych losach mniejszości meksykańskiej itp.

Sama nie wiem.
To trochę jak Buddenbrookowie, tyle że po amerykańsku. Dzieje narodzin, wzlotu i upadku rodu. Nieuchronnego. Ale właśnie dlaczego? Bardzo rozczarowało mnie zakończenie - nie da się, fakt, nie da się ciągnąć tych dziejów, ale czy trzeba było je zamykać w ten sposób? Konieczność dziejowa? Spengler, czy jak?

Wielka amerykańska saga?
W trakcie jej czytania...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziwna. momentami klimat nieco jak z "Pogardy" Moravii albo filmowego "Basenu" Jacquesa Deraya. A Catherine przypominała mi trochę Kat z "Pod osłoną nieba" Bowlesa, zwłaszcza uosobioną przez Debrę Winger.
Psychologicznie Hemingway nie daje rady. Ale sam temat - pisarza zmagającego się z "męskimi tematami" i jego nieudanej inicjacji - za sprawą Katarzyny - w świat nieoczywistych emocji, nieoczywistej erotyki i nieoczywistych relacji płciowych - ciekawy. Bardzo mnie jednak zasmuciła klęska Katarzyny, a ostatnia próba zlikwidowania granicy między nią a mężem - tragiczne spalenie rękopisów - bardzo mną wstrząsnęła.
Jonathan Culler wskazuje ciekawą interpretacje postkolonialną pióra Toni Morrison z Playing in the Dark: Whiteness and the Literary Imagination, warto też zerknąć do Anachronism and Its Others Valerie Rohy.

Dziwna. momentami klimat nieco jak z "Pogardy" Moravii albo filmowego "Basenu" Jacquesa Deraya. A Catherine przypominała mi trochę Kat z "Pod osłoną nieba" Bowlesa, zwłaszcza uosobioną przez Debrę Winger.
Psychologicznie Hemingway nie daje rady. Ale sam temat - pisarza zmagającego się z "męskimi tematami" i jego nieudanej inicjacji - za sprawą Katarzyny - w świat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo mnie rozczulił splot estetyczno-literackie-religijno-polityczne w biografii typowo houellebecqowskiego bohatera, który wszystko przekłada na język seksu. Kundera ostatnio patrzył przez pryzmat kobiecego pępka, bohaterów Houellebecqa po prostu interesują jak zwykle "tetas y culo" na szerszym tle (i w wersji zdecydowanie light), co ostatecznie nie przeszkadza autorowi uczynić własnego bohatera konwertytą na islam, by mógł posiąść na własność niejedną kurę domową i dziwkę w jednym, jakby to było najbardziej logiczne. Jak zwykle uroczy

Bardzo mnie rozczulił splot estetyczno-literackie-religijno-polityczne w biografii typowo houellebecqowskiego bohatera, który wszystko przekłada na język seksu. Kundera ostatnio patrzył przez pryzmat kobiecego pępka, bohaterów Houellebecqa po prostu interesują jak zwykle "tetas y culo" na szerszym tle (i w wersji zdecydowanie light), co ostatecznie nie przeszkadza autorowi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

ładne, wzruszające historie, ale bardzo tkliwe i sentymentalne. gra na prostych emocjach. zbyt piękne to wszystko, by temu uwierzyć, dać się porwać.

ładne, wzruszające historie, ale bardzo tkliwe i sentymentalne. gra na prostych emocjach. zbyt piękne to wszystko, by temu uwierzyć, dać się porwać.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

moją opinię najpierw zdominował niedosyt. nawet nie chciałam dać "świętu nieistotności" czasu, by się uleżało. a ono ulegiwało się bezwiednie. i wychodziło w rozmowach. najpierw przy okazji wspominania wiosennych spacerów do ogrodów luksemburskich, ale przede wszystkim za sprawą koncepcji kondycji przepraszającej ("Przepraszam-że-żyję" Alaina: "ten, kto pozostaje jednocześnie intruzem i człowiekiem łagodnym, skazany jest wyrokiem bezlitosnej logiki na wieczne przepraszanie za życie"). jeśli będzie wychodziło dalej, ocena będzie rosła. ta małą książeczka ma wielki potencjał, by wracać w myślach różnych.

moją opinię najpierw zdominował niedosyt. nawet nie chciałam dać "świętu nieistotności" czasu, by się uleżało. a ono ulegiwało się bezwiednie. i wychodziło w rozmowach. najpierw przy okazji wspominania wiosennych spacerów do ogrodów luksemburskich, ale przede wszystkim za sprawą koncepcji kondycji przepraszającej ("Przepraszam-że-żyję" Alaina: "ten, kto pozostaje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

pozycja godna uwagi z kilku powodów: opowiedziana dialogami, zredukowane partie typowo narracyjne, co buduje szczególny efekt - wielowymiarowości, ale i tajemnicy, niedopowiedzenia. aczkolwiek dialogi są nadmierne nasycone "prawdami", to nie tracą wcale swej przenikliwej wiarygodności. co jest tutaj naprawdę wyjątkowe.
bolesna lektura. warta trudu przed każdym rodzinnym Bożym Narodzeniem.
oswaja.

pozycja godna uwagi z kilku powodów: opowiedziana dialogami, zredukowane partie typowo narracyjne, co buduje szczególny efekt - wielowymiarowości, ale i tajemnicy, niedopowiedzenia. aczkolwiek dialogi są nadmierne nasycone "prawdami", to nie tracą wcale swej przenikliwej wiarygodności. co jest tutaj naprawdę wyjątkowe.
bolesna lektura. warta trudu przed każdym rodzinnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

wciągająca opowieść o dusznej, wiedeńskiej atmosferze przedwojennej. opowiedziana jednak językiem zbyt trzymającym się dziewiętnastego wieku, zbyt przezroczysto-uładzonym względem tych ludzi, tych historii, tych wydarzeń, tej atmosfery, które rozsadzają proste przyporządkowania - na co wskazują badacze modernizmu. dlatego mnie satysfakcjonuje. nie poczułam tego dramatyzmu końca nowoczesnego świata, który opisywali inni, np. Modris Eksteins (zajęty bardziej Paryżem czy Berlinem). najmocniej zarysowany wątek psychoanalityczny najbardziej udany.
dużo ciekawych wątków, ale wprzęgnięte w tę grzeczną opowieść tracą nieco na smaku.

wciągająca opowieść o dusznej, wiedeńskiej atmosferze przedwojennej. opowiedziana jednak językiem zbyt trzymającym się dziewiętnastego wieku, zbyt przezroczysto-uładzonym względem tych ludzi, tych historii, tych wydarzeń, tej atmosfery, które rozsadzają proste przyporządkowania - na co wskazują badacze modernizmu. dlatego mnie satysfakcjonuje. nie poczułam tego dramatyzmu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bolesna i przejmująca. Nie przekonuje mnie najzupełniej styl Muller, czasami wręcz irytuje, ale jak się raz wejdzie w życie Adiny, Clary, Paula i innych, w rzeczywistość rumuńskiego systemu chylącemu się ku upadkowi, to ciężko się z niego wydobyć. Można to przypłacić depresją. Jej widmo jednak mija niejako w momencie śmierci dykatatora i jego żony. Bardzo przejął mnie opisany przez Muller moment oglądania w telewizji ekzekucji Ceausescu - tak też wspominała go, mimo że oglądany w Polsce, moja mama. Groza, radość i smutek jednocześnie.
Przerażający świat opisany bardzo sugestywnie, jednak jak dla mnie nazbyt zmetaforyzowany, nazbyt poetycki.

Bolesna i przejmująca. Nie przekonuje mnie najzupełniej styl Muller, czasami wręcz irytuje, ale jak się raz wejdzie w życie Adiny, Clary, Paula i innych, w rzeczywistość rumuńskiego systemu chylącemu się ku upadkowi, to ciężko się z niego wydobyć. Można to przypłacić depresją. Jej widmo jednak mija niejako w momencie śmierci dykatatora i jego żony. Bardzo przejął mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mimo że „Bukareszt. Kurz i krew” czyta się znakomicie, mam wątpliwości.
Na swoje usprawiedliwienie powinnam na początku zaznaczyć, że nigdy w Rumunii nie byłam. Że sięgnęłam poń ze względu (praktycznego) na planowany za dwa miesiące wyjazd. Krótki. Może pierwszy, może pierwszy i ostatni. Krótki i niezobowiązujący. Wypoczynkowy. Taki, który nie pozwala na zatrzymanie się na dłużej, dokładne przyjrzenie się, zbadanie, zastanowienie.


Coś mi się w tym, co przeczytałam, nie podoba. I trudno mi to wyjaśnić. Nie czytam reportaży, nie znam się na tym gatunku, nie mam wyczucia, ale nie mam przekonania do takich hybryd jak „literacki reportaż”. To, co mi się nie podoba, to dramatyzowanie. Nędzy i fatalizmu. Jak mniemam, pisarka poświęciła dużo czasu na to, żeby się od tej domniemanej (vide: przegląd interpretacji Jagniątka) rumuńskiej cechy narodowej zdystansować, ale nie wiem na ile świadomie, na ile mimowolnie – wpada w jego pułapkę. Daje mu się omamić, w konsekwencji próbuje omamić i mnie.

Jak to się odbywa? Otrzymuję Bukareszt z całym inwentarzem – przestrzeń i jej uczestników jako naród poddany jego losowi, jego dziedzictwu, bierny, ale pogodny, ba, skłonny do wyszukanych żartów na własny temat. Obraz przejmujący i ostatecznie dość smutny, nędzny. Nędza. Słowo-klucz.


Dlaczego ta nędza tak zafascynowała autorkę? Tego nie wiem, bo mi tego nie wyłożyła, bo tego nie wyczytałam. Ale nie będę twierdzić, że tego tam nie ma. Ja tego nie znalazłam. Dlaczego ta nędza jest tak fascynująca, dlaczego to, co zwichnięte, jest, jej zdaniem, tak szczególnie godne uwagi, wciągające? (Bo tak generalnie to przecież wiemy, że bywa.) Co jest pierwsze – awers czy rewers – jaka jest druga strona nędzy i fatalizmu i dlaczego jest tak zdominowana przez pierwszą? Gdzieś zagubiła się proporcja, choć wynika to zapewne z tego, że w takim kraju jak Rumunia klasyczne kategorie nie funkcjonują z wielu różnych względów, które autorka w nazbyt wycyzelowanym literacko stylu opisała (tak, że styl nieznośnie wadził się z treścią o pierwszeństwo głosu). Ale jeśli ta druga strona, ten rewers jest zdominowany przez smutny, dramatyczny, nędzny awers, to dlaczego mam się dać zafascynować smutnym tego urokiem? Bo jaki jest ten urok, w czym tkwi jego sedno? Rozbabrała Rejmer to wszystko jeszcze raz, co rzekomo w Rumunii było i jest rozbabrane, nadpsute, straumatyzowane i niewyleczone. Mam teraz przewrotne poczucie, że jadę tam szukać zdrowej tkanki tych smutnych ludzi w smutnym kraju o, jak mniemam, wyjątkowych walorach geograficznych. Kraju, który jest i piękniejszy i bardziej smutny niż Polska, która jest w tym wszystkim, co nas łączy, przeciętna. Może Rumunia jest nieprzeciętna w tym, w czym Polska była i jest tak przeciętna i dlatego tak nas, niektórych tam ciągnie. Może.


Konkluzja, że w Rumunii nie znajdzie się łatwego piękna mnie nie satysfakcjonuje, chciałabym się dowiedzieć, czym jest to piękno, jak go szukać, dostać więcej wskazówek, aniżeli nabyty z lekturą precyzyjny czujnik nędzy i absurdu. Chciałoby się rzucić w recenzyjną przestrzeń komunał, że dostrzeganie piękna jest zawsze najtrudniejsze. Zapamiętuję sobie słowa, że „Bukareszt zbiera grzechy całej Rumunii, żeby reszta kraju pozostała piękna”. To dobra wskazówka – moja podróż rozpoczynać się i kończyć będzie właśnie w Bukareszcie. Czym się jednak różniło będzie to piękno bukaresztańskie od pozostałego rumuńskiego piękna?

Moje wątpliwości mają naturę praktyczną – jak „cieszyć się” Rumunią, jak nie ulec pesymizmowi i fatalizmowi i nie nabawić się depresji. Zwłaszcza, że Rumunia dla Polaka jest przypuszczalnie znacznie mniej egzotyczna niż dla sąsiada z Niemiec.
Zapewne trzeba się lepiej przygotować, wolałabym żeby Rejmer w swojej książce wyraźniej odesłała mnie do Ciorana, odsłoniła go jako poważny kontekst. Choć tak minimalnie jak to zrobiła z Hertą Muller, powołując się na nią kilkakrotnie. Jej głęboka empatia mi jakoś nie wystarcza. Pewnie ze względu na ten styl, który wadzi się z treścią nieznośnie. Jakby szukała za każdym razem tej adekwatnej formy, tej idealnej proporcji i często wykolejała się po drodze. Tak, że można by napisać recenzję w oparciu o te wykolejenia (przede wszystkim patetyczne). Jednak – i mimo – jest to wciągający i momentami bardzo wzruszający obraz jakiejś Rumunii (bo też jakiejś pełności obrazu tego miasta mi ostatecznie zabrakło), która domaga się uwagi, a uwaga ta może przynieść nam wiele korzyści wiedzowych i satysfakcji estetycznych.

Mimo że „Bukareszt. Kurz i krew” czyta się znakomicie, mam wątpliwości.
Na swoje usprawiedliwienie powinnam na początku zaznaczyć, że nigdy w Rumunii nie byłam. Że sięgnęłam poń ze względu (praktycznego) na planowany za dwa miesiące wyjazd. Krótki. Może pierwszy, może pierwszy i ostatni. Krótki i niezobowiązujący. Wypoczynkowy. Taki, który nie pozwala na zatrzymanie się na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

nostalgia za światem, którego już nie ma w dość złym stylu, który jednak dość sprawnie udaje, że jest dobry. ambiwalentne uczucia - piękni, mądrzy, wrażliwi i wykształceni ludzie bywali drzewiej... jest to mimo wszystko łechcące tych, którzy czasem smakują Manna i Schuberta (a czasem smakuję), jednak w jakimś geście utwierdzania się w samozadowoleniu. a to niedobre zawsze. siła opowieści tutaj nie przełamuje (ani tym bardziej nie pokonuje) patosu tamtej kultury (a przypuszczam, że takie miała ambicje).

nostalgia za światem, którego już nie ma w dość złym stylu, który jednak dość sprawnie udaje, że jest dobry. ambiwalentne uczucia - piękni, mądrzy, wrażliwi i wykształceni ludzie bywali drzewiej... jest to mimo wszystko łechcące tych, którzy czasem smakują Manna i Schuberta (a czasem smakuję), jednak w jakimś geście utwierdzania się w samozadowoleniu. a to niedobre zawsze....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

milutkie, pachnące, przeurocze, potoczyste, nieco przerażające, ale i szybko z pamięci wypadające.

milutkie, pachnące, przeurocze, potoczyste, nieco przerażające, ale i szybko z pamięci wypadające.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Krytyka kolonialna w literackiej formie jeszcze przed teoretykami i krytykami postkolonialnymi. Bardzo dobrze ujęte w literacką formę problemy właściwe dla dyskursu postkolonialnego. Wyeksponowane wszystkie najważniejsze mechanizmy mentalnego kolonizowania, obracanie się oświeceniowej misji białego człowieka wniwecz (zgodnie z mechanizmem mimikry, odwracającej sens narzucanych rytuałów). Zawsze wolałam europejską część twórczości Lessing, opowiadającej o doświadczeniu, które jest nam bliższe. Ale jej twórczość afrykańska ma poważne walory edukacyjne. Zwłaszcza jeśli czyta się ją wespół z bardziej współczesnymi powieściami postkolonialnymi (np. Coetzeem).

Krytyka kolonialna w literackiej formie jeszcze przed teoretykami i krytykami postkolonialnymi. Bardzo dobrze ujęte w literacką formę problemy właściwe dla dyskursu postkolonialnego. Wyeksponowane wszystkie najważniejsze mechanizmy mentalnego kolonizowania, obracanie się oświeceniowej misji białego człowieka wniwecz (zgodnie z mechanizmem mimikry, odwracającej sens...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W całej Warszawie raptem kilka egzemplarzy - trzeba było sporego wysiłku, by odnaleźć trzeci tom wielkiego cyklu Zoli w tł. Niny Gubrynowicz.
Uczucia polekturowe mieszane - metoda eksperymentalna wspaniale działa na wyobraźnię - uruchamia nieistniejące już w Bailardowskiej postaci paryskie hale (tak wspaniale obfotografowane przez Doisneau) w pełni ich zmysłowego życia. te smaki, zapachy, barwy. doznania - od chęci pochłonięcia wszystkiego po trudny do wstrzymania odruch wymiotny w reakcji na przesyt. przesyt zmysłów. niestety, postaci marne. może skonstruowany przez malarza Klaudiusza podział mieszkańców (nie ludzi w ogóle, bo co z nieskategoryzowaną Franciszkową?) na Grubych i Chudych usprawiedliwia to ograniczone spojrzenie na bohaterów, niknących w potokach z rynsztoka i innych wydzielinach różnej spoistości... jeszcze nie wiem. nie satysfakcjonują. same hale - tak.
wolę ten doskonale wymuskany realizm Flauberta, w którym kilka kropelek potu na dekolcie Emmy działa bardziej sugestywnie niż góry jarzyn obok gór gówna u Zoli.

W całej Warszawie raptem kilka egzemplarzy - trzeba było sporego wysiłku, by odnaleźć trzeci tom wielkiego cyklu Zoli w tł. Niny Gubrynowicz.
Uczucia polekturowe mieszane - metoda eksperymentalna wspaniale działa na wyobraźnię - uruchamia nieistniejące już w Bailardowskiej postaci paryskie hale (tak wspaniale obfotografowane przez Doisneau) w pełni ich zmysłowego życia. te...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

ciekawa, bo porządkuje kilka ujęć - istotę paidei chrześcijańskiej wywiedzioną ze scholastyki średniowiecznej i konsekwencje estetyczne tego systemu, co z kolei pozwala zdefiniować kulturę ze względu na trójpodział możliwości poznawczych człowieka. co się w ogólnych ramach zgodzi z opisową definicją Kłoskowskiej.

ciekawa, bo porządkuje kilka ujęć - istotę paidei chrześcijańskiej wywiedzioną ze scholastyki średniowiecznej i konsekwencje estetyczne tego systemu, co z kolei pozwala zdefiniować kulturę ze względu na trójpodział możliwości poznawczych człowieka. co się w ogólnych ramach zgodzi z opisową definicją Kłoskowskiej.

Pokaż mimo to