Służący i służąca Ivy Compton-Burnett 6,7
Akcja powieści rozgrywa się w czasach wiktoriańskich, w angielskim, zamożnym domu, którego mieszkańcy zaliczają się do tak zwanego „towarzystwa”, co od razu można poznać po formie prowadzonych tu rozmów. Bo z dialogami głównie będziemy tu mieli do czynienia. Z konwersacją toczoną w czterech ścianach, z udziałem mieszkańców tej posesji, przyjaciół domu, gości oraz trzech osób służby. O czasie i miejscu możemy tylko wnioskować z przesłanek, gdyż otwarcie nie wymieniono tutaj ani Londynu ani żadnej daty.
Nasi bohaterowie nie narzekają na nudę, stagnację. Za przykład może posłużyć nam Mortimer, będący ubogim kuzynem i rezydentem, który „Byłby zawiedziony, że nie ma żadnego zajęcia, gdyby tego rodzaju ekstrawagancja w ogóle przyszła mu do głowy.” Większość wolnego czasu, a więc właściwie wszystek czas, poświęcają na rozmowę, nader kunsztowną, obfitującą w bezmiar form grzecznościowych, wyrazów uprzejmości i uszanowania. Tych wszystkich „ą” i „ę”, okrągłych słówek, którym doprawdy nie należy przydawać ich wątpliwego znaczenia. Pomyślicie sobie, toż to przecież marazm i nuda. Kurtuazyjne rozmowy przy stole, przerzucanie się dwornością między jednym a drugim łykiem cienkiej herbaty, podając sobie z ręki do ręki cukiernicę. Nic bardziej mylnego. Wkraczając do owej jadalni czy też salonu, zaledwie po chwili orientujecie się, że nic tu nie jest tym, czym z pozoru się wydaje, a im bardziej ugrzeczniona bywa wypowiedź, tym większą dawkę uderzeniową ironii może zawierać w podtekście. O, tak, na przykładzie tej niesamowitej prozy przekonujemy się dobitnie, że słowa mogą smagać z dużą mocą, ranić głęboko i nieomylnie trafiać w cel, mimo tego, iż dla niepoznaki owinięto je w maskujące opakowanie. Ta lektura jest więc niczym rozwiązywanie łamigłówki. Próbujemy zajrzeć „pod skórę” przytaczanego dialogu, zdrapać pozłotkę, by uchwycić jego rzeczywiste znaczenie. Zjadliwość owego meritum potrafi zaś wprawić niejednokrotnie w niezłe pomieszanie.
A i eleganckie komentarze odautorskie także nie są pozbawione zawoalowanej ironii: „Horacy ożenił się z nią dla pieniędzy, w nadziei, że uratuje podupadający majątek; ona poślubiła go z miłości, w nadziei, że znajdzie spełnienie. Miłość znikła, pieniądze zostały, można by więc uznać, że Horacy był górą, gdyby sam potrafił spojrzeć na własne życie z takim optymizmem.” Im grubszą warstwą lukru ocieka jakaś wypowiedź, tym większą dawką trucizny została doprawiona. Ale dzięki temu jakże wybornie się to czyta!
Bohaterowie zakuci są w sztywny gorset konwenansów, ale też i własnej pozycji społecznej, która jest nieprzekraczalna i narzuca określone schematy zachowania. Jedyna forma buntu, która zdaje się dopuszczalna, to zawoalowany sarkazm, czytelny często jedynie dla samego mówiącego, który choć w ten sposób może dać ujście swoim emocjom.
Kobieta znaczy dużo mniej od mężczyzny, choćby była o wiele mądrzejsza i majętniejsza. Żona podlega mężowi, który albo roztrwania jej majątek, albo też, jak tutaj, każdego funta ogląda po sto razy z wszystkich stron zanim zrobi z niego użytek. Dzieci nie znaczą zgoła nic, a służba jeszcze mniej, choć o swoich chlebodawcach wie więcej niż oni sami. Ale hierarchia obowiązuje także wśród służby. Tak więc każdy przed kimś zgina karku, mając tę satysfakcję, że za chwilę ktoś o niższej pozycji pokłoni się jemu. No, chyba że jest się spowolniałą Marion, na samym dole tejże drabiny. A może to ona właśnie dzięki temu jest najbardziej wolna ze wszystkich?
Za sztucznie stworzoną, pozornie respektowaną fasadą, kipi prawdziwe, pełne emocji życie domu, skrzętnie ukrywane, zakłamywane, zmistyfikowane. Od pozorów do prawdy wiedzie tutaj kręta droga.
Ojciec, domowy tyran, nadęty, mały człowiek, w rzeczywistości jest ignorowany i obśmiewany, a jego zakazy, jeśli nie da się ich jakoś obejść, kwitowane są dosadnymi komentarzami, pogardliwie głoszonymi za jego plecami, choć przez niektórych nawet w toczącej się rozmowie, jednak nie bardzo wprost. Nawet najmłodszy, Avery „Przejmował się rzeczami, które miały dla niego wartość; opinia ojca do nich nie należała.” Piękna jest tutaj mądrość, przenikliwość i wzajemna solidarność piątki rodzeństwa, co pozwala im w miarę spokojnie znosić przydługie tyrady, pretensje i kontrolę rodzica. Przy czym dobre wychowanie tę ich wzgardę i lekceważenie, jakie mają dla ojca, doskonale maskuje.
Ale Ivy Compton-Burnett nie byłaby sobą, gdyby nie zakręciła nagle akcją, nie tąpnęła rodzinną płytą tektoniczną i nie spowodowała potężnego trzęsienia ziemi u Lambów. Narastające napięcie, generowane przez irytujące zachowanie Horacego, musiało zostać przecież jakoś rozładowane. Tego się właśnie spodziewamy – wybuchu, a tu, wbrew oczekiwaniom ono po prostu… obumiera, niczym roślina, której poskąpiono nawozu. Horacy łagodnieje, buduje więź z dziećmi, traci pazur. Nie zatrzymujmy się bez potrzeby nad przyczyną owej metamorfozy. O wiele ciekawsze jest obserwowanie jej skutków. Rodzina nagle traci przyczepność, znika dotychczasowe poczucie słuszności i celowości snutych po cichu planów. W zamian pojawia się…konsternacja.
Wiadomo jednak, że po trzęsieniu ziemi przychodzi kolej na tsunami, by zmiotło z powierzchni to, co jeszcze na niej pozostało. Tak dzieje się też u Lambów. Obok dramatu, tragifarsy, romansu, mamy jeszcze elementy kryminału z zagadką w tle. Sztuczna, teatralna sceneria, wyszukane gesty i wystudiowana mowa, przypominająca sceniczne, wypowiadane ze specyficzną, dobitną intonacją kwestie, skrywa mroczną prawdę o życiu, o ludzkich instynktach, które zwykle biorą górę nad rozsądkiem, ale też o możliwości „oświecenia”, zmiany na lepsze, co wcześniej wydawało się niewyobrażalne. A przecież całość akcji została ograniczona do salonu, kuchni i pokoju dziecinnego w jednym domu. Nikt tu nigdy nie podnosi głosu, wszyscy przestrzegają savoir vivre`u i respektują ogólnie przyjęte normy. Stoją, siedzą, jeśli już raczą się w ogóle przemieścić, to tylko o parę kroków, by dorzucić drewna do kominka. Skąd więc tyle różnych emocji i skrajnych zwrotów w życiu bohaterów? „Moim zdaniem w codziennym życiu dzieje się bardzo dużo – powiedziała Charlotte – Wystarczy przyjrzeć się temu, co blisko nas, by dostrzec cały dramat egzystencji.” Słowom tym nie sposób zaprzeczyć po lekturze tego kameralnego i na pierwszy rzut oka monotonnego, przegadanego obrazu rodziny, w którym jednak nieoceniona Ivy Compton-Burnett za każdym zdaniem ukryła jego drugie, gorzkie, zjadliwie raniące znaczenie, obnażające cały dramat tej iluzorycznej sielanki.
Książkę mogłam przeczytać dzięki portalowi: https://sztukater.pl/