-
ArtykułySpecjalnie dla pisarzy ta księgarnia otwiera się już o 5 rano. Dobry pomysł?Anna Sierant1
-
ArtykułyKeith Richards, „Życie”: wyznanie człowieka, który niczego sobie nie odmawiałLukasz Kaminski2
-
ArtykułySzczepan Twardoch pisze do prezydenta. Olga Tokarczuk wśród sygnatariuszyKonrad Wrzesiński18
-
ArtykułySkandynawski kryminał trzyma się solidnie. Michael Katz Krefeld o „Wykolejonym”Ewa Cieślik2
Biblioteczka
2015-02-09
2015-02-01
2014-12-28
2014-09-02
2014-10-31
2014-09-04
2014-01-01
2015-01-09
2014-08-03
2014-04-01
2014-07-02
2013-12-15
2013-09-21
2013-09-03
2013-08-11
To bardzo dobra książka. Zwarta, krótka, świetnie napisana, swoiście poetycka. Każde opowiadanie opiera się na oryginalnym zamyśle kompozycyjnym (na przykład powrotu do przeszłości i spotkaniu siebie samej z dzieciństwa czy upływie czasu w odwrotną stronę w chorobie Alzheimera), który często prowadzi do zaskakujących wniosków i dramatycznych puent (jak we wspomnianym opowiadaniu o karmieniu zupą siebie z przeszłości). Jednocześnie tę dopracowaną formę wypełnia mnóstwo mocnej i wieloznacznej treści: dotyczącej wojny przekazywanej we krwi z pokolenia na pokolenie, funkcjonowania w dwóch światach, z którego jeden ciąży na życiu jak fatum (lub wielka czarna chmura), krzywdzicieli, którzy sami są ofiarami, więc nie można ich wyłącznie obarczyć winą. Jedyne ziarenko grochu, które uwierało mnie w trakcie lektury, to nie dające się ukryć godziny spędzone na psychoterapii i przemielone na wszystkie strony doświadczenia dzieciństwa, ale to naprawdę mały minus, a do tego minus niejednokrotnie wzruszający.
To bardzo dobra książka. Zwarta, krótka, świetnie napisana, swoiście poetycka. Każde opowiadanie opiera się na oryginalnym zamyśle kompozycyjnym (na przykład powrotu do przeszłości i spotkaniu siebie samej z dzieciństwa czy upływie czasu w odwrotną stronę w chorobie Alzheimera), który często prowadzi do zaskakujących wniosków i dramatycznych puent (jak we wspomnianym...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-07-21
Po lekturze tej książki utwierdziłam się w przekonaniu, że Joanna Bator jest mistrzynią w obrazowaniu pewnych grup i zjawisk społecznych. Kiedy odwiedzane przez główną bohaterkę postacie otwierają usta, od razu wiemy, kto zacz - czy to siedząca nad popielniczką matka Angeliki, konkubina, matka brudnej piątki, czy Zofia Socha, tłukąca kotlety, dbająca o czystość domu tak, że można je jeść prosto z podłogi. Autonomiczne rozdziały powieści (trzy "Bluzgi"), mimo że nieco za długie i po chwili nużące, imitowały świat internetowych forów tak, że troll stał przed oczami jak żywy.
Słabością tej książki jest dla mnie po pierwsze konstrukcja głównej bohaterki, która momentami wydawała mi się być stworzona tylko po to, by łączyć w jedną historię wspomniane drugoplanowe postaci, a brakiem znaczącej reakcji na szokujące wiadomości dotyczące jej rodziny i własnego życia traciła psychologiczne prawdopodobieństwo.
Po drugie, im dalej w las, tym fabuła bardziej się rwała, pojawiało się coraz więcej gatunkowych i pretensjonalnych klisz, a to z romansu, a to z taniego horroru czy serialu kryminalnego. Miałam wrażenie, że autorka nie miała pomysłu na wyjaśnienie intrygi, w związku z czym od czasu do czasu rzucała coraz to więcej informacji, które pozbawione odpowiedniego anturażu, traciły siłę rażenia.
Po lekturze tej książki utwierdziłam się w przekonaniu, że Joanna Bator jest mistrzynią w obrazowaniu pewnych grup i zjawisk społecznych. Kiedy odwiedzane przez główną bohaterkę postacie otwierają usta, od razu wiemy, kto zacz - czy to siedząca nad popielniczką matka Angeliki, konkubina, matka brudnej piątki, czy Zofia Socha, tłukąca kotlety, dbająca o czystość domu tak, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-07-06
Pamiętam ze studenckich czasów utyskiwania mądrych głów na zanik powieści jako takiej. Myślę, że Morfina wypełni tę pustkę, bo jest chyba najbardziej "powieściową powieścią", jaką było mi dane czytać w nowej polskiej literaturze. Jednocześnie nie ma wątpliwości, że jest to książka współczesna, wyróżnia ją, że się tak wyrażę, językowy twist, dla mnie cudowny, dosłownie transowy, demoniczny, z brzucha. Kobiecy głos, szepczący Konstantemu ni to miłosne zaklęcia, ni wieszczący przekleństwo to jeden z najbardziej fascynujących elementów książki.
Poza tym Morfina opowiada o tak wielu rzeczach, spośród których sam autor na pierwszy plan wysunął poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: "Kim jestem?". Ja wyczytałam z niej bardziej sztuczność, umowność i teatralność życia, zabawę dużych dzieci w wojnę, konspirację, romanse i dramaty, co powinno być tylko dekoracją życia, a okazuje się być jego determinantą, wielką niszczącą wszystko łapą.
Dodam jeszcze, że w wyniku kontaktu z autorem, który w kilku obejrzanych przeze mnie wywiadach i mówi żywym językiem, i (niepokojąco) wygląda, Konstanty już zawsze będzie miał dla mnie fizis Szczepana Twardocha.
Pamiętam ze studenckich czasów utyskiwania mądrych głów na zanik powieści jako takiej. Myślę, że Morfina wypełni tę pustkę, bo jest chyba najbardziej "powieściową powieścią", jaką było mi dane czytać w nowej polskiej literaturze. Jednocześnie nie ma wątpliwości, że jest to książka współczesna, wyróżnia ją, że się tak wyrażę, językowy twist, dla mnie cudowny, dosłownie...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-06-27
Z trzech stworzonych przez autora postaci najbliższa znanemu nam światu i moim zdaniem, najbardziej udana, jest sylwetka Waldka Mandarynki. Opis przygotowań do Sylwka we Wrocławiu jest brawurowy, a pod względem umiejętności oddania telewizyjnego żargonu z "bekstejdżu" to majstersztyk. Część "tirowa" i "celebrycka" łączą się w tej powieści trochę na siłę, jak gdyby autor nie mógł się zdecydować, co jest bardziej warte uwagi, ale książka godna polecenia, chociażby ze względu na humor i językowe wygibasy.
Z trzech stworzonych przez autora postaci najbliższa znanemu nam światu i moim zdaniem, najbardziej udana, jest sylwetka Waldka Mandarynki. Opis przygotowań do Sylwka we Wrocławiu jest brawurowy, a pod względem umiejętności oddania telewizyjnego żargonu z "bekstejdżu" to majstersztyk. Część "tirowa" i "celebrycka" łączą się w tej powieści trochę na siłę, jak gdyby autor nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-06-18
Pomijając pornograficzne sceny seksualne ze słynną już chyba "maszyną do jebania" oraz przymykając oko na nieznośną egzaltację autora, pretensjonalność i swego rodzaju naiwność w oglądzie bohatera, jak również język składający się w przeważającej części ze zdań pojedynczych, trudno było mi się tą książką przejąć.
Po początkowym wysiłku związanym z próbą ukrycia rumieńców pojawiła się mała iskierka nadziei, że może pochopnie tę powieść oceniłam. Najbardziej poruszający fragment to ten dotyczący śmierci matki, ale całość się jakoś nie klei. Nie jest to wyłącznie historia o miłości, to w pewnym sensie kilka książek w jednej (wątek bobrów, wątek kryminalny, wątek żydowski?), co w tym wypadku nie jest zaletą.
Jedyną esencją, jaką zdołałam wyciągnąć ze wszystkich opowiedzianych tu historii, aktów i przeżyć, jest kryzys wieku średniego. I z szacunku dla ludzkich słabości w tym momencie zamilknę.
Pomijając pornograficzne sceny seksualne ze słynną już chyba "maszyną do jebania" oraz przymykając oko na nieznośną egzaltację autora, pretensjonalność i swego rodzaju naiwność w oglądzie bohatera, jak również język składający się w przeważającej części ze zdań pojedynczych, trudno było mi się tą książką przejąć.
Po początkowym wysiłku związanym z próbą ukrycia rumieńców...
2013-06-09
Tak jak większość - ledwo dotrwałam do końca.
Jeśli chodzi o plusy - mam wrażenie, że tłumaczenie tej książki jest bardzo dobre, zdania piękne, fraza płynie wartko - chciałoby się powiedzieć - jak tytułowa wódka w gardła bohaterów. Językowa wyobraźnia autora szaleje między poezją a obrzydliwością; zdarzają się naprawdę smakowite kąski, podszyte tym charakterystycznym azjatyckim poczuciem humoru. Podobał mi się też pomysł na połączenie czterech form literackich, z różnych porządków/poziomów tekstu, ale mających gdzieś podskórną wspólną "żyłę" fabularną oraz wprowadzenie do tekstu Mo Yana, wymykającego się definicjom (czy to autor, narrator czy bohater?).
Jeśli chodzi o minusy subiektywne - nie lubię takich dziwactw, trochę z baśni, trochę z koszmaru, to znikających, to mnożących się pijanych stworów, karłów i panów w prochowcach.
Jeśli chodzi o minusy obiektywne - nie wiadomo, o czym ta książka jest. Skojarzyła mi się z krótkim filmem Siergieja Łoźnicy "List", który jest serią czarno-białych, niemal statycznych obrazków przedstawiających umysłowo chorych ludzi gdzieś w otoczeniu rosyjskiej przyrody, rzekomo będących alegorią "zniewolonego rosyjskiego społeczeństwa" (tę interpretację wyśmiał sam reżyser, odbierając nagrodę na festiwalu).
Okładka "Krainy wódki" informuje, że mamy do czynienia z "obrazem zdegenerowanego chińskiego społeczeństwa" (szukajcie, a być może znajdziecie?), a autor w końcówce litościwie przychodzi czytelnikowi z pomocą i próbuje się jakoś z tych pięciuset stron wytłumaczyć. Na nic to. Upitemu też się często wydaje, że poznał istotę wszechrzeczy, ale następnego dnia tylko ból głowy i ani śladu po wielkiej głębi.
Tak jak większość - ledwo dotrwałam do końca.
Jeśli chodzi o plusy - mam wrażenie, że tłumaczenie tej książki jest bardzo dobre, zdania piękne, fraza płynie wartko - chciałoby się powiedzieć - jak tytułowa wódka w gardła bohaterów. Językowa wyobraźnia autora szaleje między poezją a obrzydliwością; zdarzają się naprawdę smakowite kąski, podszyte tym charakterystycznym...
Zdecydowałam się na lekturę tej książki nie jako fanka thrillerów, a fanka Miłoszewskiego, który do tej pory tworzył powieści z pogranicza gatunków. Dzięki publicystycznym wątkom wplatanym w kryminalną historię w jego książkach chodziło o coś więcej niż tylko, kto zabił, a autor tak boczkiem i jakby niechcący wskakiwał na półkę z literaturą piękną.
Tutaj cała książka ulepiona jest z thrillerowatych chwytów. Myślę, że w swoim gatunku ta książka jest dobra, może nawet bardzo dobra. Te sceny jak z Jamesa Bonda, brawurowe pościgi, zmiany miejsca akcji z Nowego Jorku po Lwów, tykanie wskazówek zegara, kiedy na szali jest życie ludzkie, wprowadzanie bohaterów po kawałku, niby przypadkiem rozsypane puzzle wydarzeń i rekwizytów, które składały się na całość, jak tytułowy obraz Młodzieńca. Wyobrażam sobie korkową tablicę z kolorowymi karteczkami i strzałkami jak z amerykańskich filmów wykorzystywaną do skonstruowania tej historii, prawdziwie mrówcza praca.
Ale przy lekturze sykałam z bólu co drugą stronę. Nie mogłam wyłączyć filtra, przez który nie przechodziły naciągane, efekciarskie i kalkowate sceny, a przede wszystkim kwestie wypowiadane przez bohaterów. Miłoszewski tak dalece chciał upodobnić język do gatunkowego, że fragmenty książki brzmiały jak słabo przetłumaczone z anglojęzycznego oryginału (te wypite "kubki i dzbanki kawy" i "cholerne" przeróżne rzeczy). Scena wyznania miłosnego też słabiutka.
Edytorsko rzeczywiście ktoś się nie przyłożył, bo nawet imię głównej bohaterki Zofii pojawiło się z literówką.
Nie chcę być zbyt surowa, bo jako wakacyjna lektura Bezcenny spełnił swoją rolę i pomógł mi w podróży pociągiem. Jeśli ktoś lubi takie Dany Browny, to smacznego.
Zdecydowałam się na lekturę tej książki nie jako fanka thrillerów, a fanka Miłoszewskiego, który do tej pory tworzył powieści z pogranicza gatunków. Dzięki publicystycznym wątkom wplatanym w kryminalną historię w jego książkach chodziło o coś więcej niż tylko, kto zabił, a autor tak boczkiem i jakby niechcący wskakiwał na półkę z literaturą piękną.
więcej Pokaż mimo toTutaj cała książka...