Egzamin z oddychania Jan Jakub Kolski 5,2
Naprawdę trudno mi przekonać się do książek pisanych przez osoby znane z tego, że pisarzami nie są. Szczególnie, że kulfoniaste utwory wielu z tych osób, o katorżniczej drodze przez czerwony dywan aż do ścianki, skutecznie nas do ich czytania zniechęcają. Tymczasem ta książka okazała się najmilszym odkryciem. A historia wydaje się tak banalna, że aż chce się westchnąć z politowaniem. Po prostu uciekający przed smugą cienia, dojrzały mężczyzna zakochuje się w kilkadziesiąt lat młodszej od siebie dziewczynie. Nie dość, że młodej, to jeszcze ślicznej, głupiutkiej i bezgranicznie mu oddanej. Nie dość, że oddanej to wdzięcznej za wyrwanie z podłego życia z przewijającym się w tle kazirodztwem i seksualnymi wypadami za granicę w celach zarobkowych. Na tym jednak koniec z banałami, zaczyna się prawdziwa podróż przez życie Narratora. A życie to pełne jest trudnych egzaminów, nie tylko z oddychania. Już sam wstęp sugeruje, że autor usiłuje przygotować się do egzaminu z własnej śmierci. Bo śmierć matki przeżył, ale chyba czuje, że nie zdał celująco. Opowieść o chorobie i odchodzeniu mamy (nic piękniejszego i bardziej poruszającego nie czytałam od czasów lektury sceny umierania Księcia Salina w „Lamparcie”) przechodzi pięknie we wspomnienia dzieciństwa, bliskich osób, pierwszych miłosnych porywów, przydrożnych kapliczek i gadających rodzinnych portretów. JJK pięknie balansuje pomiędzy rzeczywistością a planem filmowym, bo przecież, jeśli coś nas boli i uwiera, pomyślmy o tym jak o filmie a nie o własnym życiu; i już nie będzie bolało. Tak mu powiedziała jego ledwie dorosła dziewczyna, ten muszelkowy głupolek z czarnym łebkiem, co to studiuje w Najwyższej Szkole Filmowej Świata a o filmach nic nie wie. I już wiemy, że i ten mężczyzna nie aż tak dojrzały i ta Muszelka nie taka tępa, że będzie dojrzewać, wczuwać się i wzrastać aż do Wielkiej Muszli szumiącej życiem i miłością. A może nie ludzie są tu głównymi bohaterami a miejsce, gdzie toczy się cała opowieść. Autor żyje po miejsku, pracuje po miejsku, podróżuje po dalekim świecie ale wszystko, co najważniejsze toczy się w Popielawach – wsi rodzinnej, bliskiej, znajomej aż po ostatni przydrożny kamień, pełnej duchów najbliższych. Jeśli u Wiesława Myśliwskiego wszystko zaczyna się i kończy w Dwikozach, to dla Kolskiego centrum całego wszechświata są Popielawy – źródło życia, natchnienia, punkt wyjścia w świat i miejsce wielkich powrotów. I dobrze jest po takiej lekturze jeszcze raz zerknąć na parę filmów Kolskiego, tak mocno i pięknie zanurzonych w tej wsi i w tych ludziach. Rzadko kiedy zdarza się taka harmonia osoby i jej twórczości. Celowo pomijam parę innych wątków z życia, które się żyje i historii, które się piszą, a które nadają tej opowieści dodatkowy sens. Czy to autobiografia? Trochę tak a trochę nie. Pewnie nadmiar dosłowności dotknąłby za bardzo nie tylko Muszelkę ale i jej poprzedniczkę. Nie ma też co podziwiać autora za męstwo, odwagę, szlachetność czy inne górnolotne przymioty. Ale z tej osoby pełnej pęknięć, świadomości wielu niezdanych egzaminów, depresji, tęsknot i poczucia utraty wielu ważnych chwil, buduje się pełen kolorów portret Prawdziwego Artysty.