-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant25
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać424
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Biblioteczka
2023-09-02
2012-07-06
2010-07
2017-04-20
Powrót. Okazuje się, że książkę zapamiętałam bardzo dobrze, niektóre fragmenty aż szokująco dokładnie. Ale zestarzałam się, zmądrzałam, to już nie jest rzecz dla mnie (a przede mną powtórka całej serii). I myślę, że to jest najlepsze, co można powiedzieć o tej powieści - że po jej pierwszym przeczytaniu stałam się takim człowiekiem, który z drugiego przeczytania może wynieść tylko garść wspomnień i nic więcej. Bo całą resztę wziął wtedy.
Powrót. Okazuje się, że książkę zapamiętałam bardzo dobrze, niektóre fragmenty aż szokująco dokładnie. Ale zestarzałam się, zmądrzałam, to już nie jest rzecz dla mnie (a przede mną powtórka całej serii). I myślę, że to jest najlepsze, co można powiedzieć o tej powieści - że po jej pierwszym przeczytaniu stałam się takim człowiekiem, który z drugiego przeczytania może...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-22
BEZ ZNIECZULENIA
Zaczynając pisanie tej recenzji, jestem dokładnie cztery minuty po przeczytaniu "Bez mojej zgody" Jodi Picoult. W zasięgu ręki ciągle mam chusteczkę, w głowie bezradny mętlik, a kącik lewego oka - choć wycierałam je już milion razy - nie przestaje być mokry. Siedzę z otwartym sercem i wilgotnymi oczami. Przez łzy wszystko widać wyraźniej. Może tak powinno się pisać recenzje. A może tak powinno się żyć.
Poznajemy rodzinę pięcioosobową. Chyba. Bo tak naprawdę wszystko kręci się wokół jednej osoby, czasem dwóch. Kate ma białaczkę, Anna ma pełną zgodność genetyczną. Wszystko więc wydaje się proste: Anna jest dawcą. Jednak po trzynastu latach życia na zawołanie sprzeciwia się i idzie ze swoim problemem do sądu. Reakcje są różne, a rodzina jedna. Wychodzą na jaw wszystkie zaniedbania. Pojawiają się pytania o to, co zostało zrobione nie tak. Czy można kochać wszystkie dzieci tak samo? Jasne, że nie, ale czy można nie kochać ich wcale? Gdzie jest granica pomiędzy tym, co wolno zrobić dla uratowania życia, a igraniem ze śmiercią? Orfeusz przecież wyrwał śmierci ukochaną, ale czy jego historia nie uczy nas, że umierania nie wolno przerywać?
To druga książka Picoult, którą przeczytałam. Nie ostatnia. Że powieść jest genialna, poznałam bardzo szybko. Czytałam ją w błyskawicznym tempie i nie mogłam uwolnić się od niej nawet wtedy, kiedy bezwzględnie musiałam iść do łazienki. Jednak na dziesięć stron przed metą już wiedziałam, jaki będzie koniec. Uśmiechałam się, bo lubię happy endy... A później przekręciłam stronę. Mój Boże. Wszystko na odwrót, świat do góry nogami, wykręcony lewą stronę; to, czego się spodziewałam, legło w gruzach.
Chyba wiem, jak wyglądała ta książka przed wydrukowaniem. Leżała w pudełku i składała się z różnych karteluszków. Gęsto zapisane kartki zeszytowe, serwetki, paragony, bilety, kartki z kalendarza, pocztówki, zgniecione pudełka papierowe, wyrwane strony z gazet. Wszystko, na czym dało się pisać. Bo nie wierzę, że Jodi usiadła przy biurku i po prostu napisała sobie taką książkę w czasie kilku wieczorów. Nie. To splot wspomnień, skojarzeń, myśli, których autorka wcale nie planowała. To zapis nagłych olśnień, które pozwalają wstrząsnąć czytelnikiem w najmniej oczekiwanych momentach, na przykład kiedy czyta o wspólnym rozwiązywaniu krzyżówki czy zerknięciu w lusterko samochodowe. Tego nie można było napisać ot tak. To książka, która żyje swoim życiem, bo Picoult szuka słów razem z czytelnikiem, przy nim skreśla wyrazy i na jego oczach poprawia szyk zdań. A wszystko, wszystko, co robi jest absolutnie konieczne.
Dla mnie ta książka nie ma wad. Ma same zalety. Na przykład przedstawia obraz mężczyzny idealnego, którym jest Brian. Ostatnio stwierdziłam, że to właśnie miłość ojcowska jest dla mnie bardziej niezgłębiona od miłości matki. Tu mamy tatę, którego sama bym chciała mieć, ale i wolnego od wad męża. Czasem łapałam się na tym, że wypatruję wzmianek o Brianie, choć przecież nie on jest główną postacią. O ile w ogóle ktoś jest. Bo w książce mamy siedmiu narratorów, a więc i siedmiu głównych bohaterów. Każdy jednakowo ważny dla czytelnika i każdy niedoceniany przez resztę.
Picoult ma to do siebie, że stawia pytania. Czasem wręcz rozpaczliwie chodzi po powieści i zastanawia się, które pytanie gdzie postawić. Czy zgra się z tłem? Może trochę w prawo, a może na sąsiedniej stronie? Później idzie czytelnik. Chodzi po śladach autorki i zbiera te wszystkie chorągiewki z trzepoczącymi znakami zapytania. Zmierza do mety, uważnie się rozgląda, żeby nie pominąć nic, co zostawiła przewodniczka. Stąpa ostrożnie, waży kroki i odmierza słowa. Myśli, że kiedy zbierze wszystkie chorągiewki, na mecie dostanie w nagrodę odpowiedzi na wszystkie płaczące pytania. A kiedy dochodzi do mety, okazuje się, że dźwiga na plecach całą kolekcję różnych kolorów dociekań, na które nie potrafi znaleźć odpowiedzi ani w książce, ani w życiu. Bo przyglądając się każdemu z nich, widzi, że po obu stronach pytania jest miłość. I że każda odpowiedź zrani przynajmniej jedno serce.
Książki Jodi są lekkie. I nie są. Czyta się je, a w zasadzie chłonie w jednej chwili. Jedna chwila już jednak nie wystarczy, żeby o powieści zapomnieć. Z czytaniem jej książek jest trochę jak z jazdą samochodem. Zaczynasz lekturę, później kończysz, i niby jedziesz tym samym samochodem, niby w tym samym kierunku, niby z tymi samymi ludźmi, tylko że już zupełnie inną drogą. Picoult to autorka książek potrzebnych, ale mogą je czytać wyłącznie odważni. I tylko takim osobom mogę polecić Bez mojej zgody – tym, które nie po przeczytaniu nie będą bały się stwierdzić: muszę żyć inaczej, bo żyje się tylko raz. I raz się umiera.
BEZ ZNIECZULENIA
Zaczynając pisanie tej recenzji, jestem dokładnie cztery minuty po przeczytaniu "Bez mojej zgody" Jodi Picoult. W zasięgu ręki ciągle mam chusteczkę, w głowie bezradny mętlik, a kącik lewego oka - choć wycierałam je już milion razy - nie przestaje być mokry. Siedzę z otwartym sercem i wilgotnymi oczami. Przez łzy wszystko widać wyraźniej. Może tak powinno...
2015-05-05
2014-04-16
2013-04-12
SKRZYDLATE RĘCE
Najpierw były anioły. Zafascynowałam się nimi nieprzyzwoicie. Od aniołów szybko przeszło do skrzydeł, a od nich - do ptaków. Na urodziny zażyczyłam sobie ptaszka, ale mama niestety myślała, że żartuję, i nawet przez moment nie chciała wręczyć mi klatki z fruwającym stworzeniem. A mnie ptaki fascynują jeszcze bardziej. Cóż, ciągle marzę, by mieć ptaszka. Na razie zadowalam się uroczymi spodniami ze skrzydlatym motywem. Mimo to ostatnio dotarło do mnie, że oprócz kawałka nazwiska nie mam w sobie wiele z ptaka. Co innego Ptasiek - tytułowy bohater debiutu Williama Whartona.
Ptasiek uwielbia ptaki przede wszystkim za to, co mają, a czego jemu uporczywie brakuje - umiejętność latania. Chłopak za wszelką cenę chce posiąść tajniki tej wiedzy, dlatego też obserwuje, próbuje i ćwiczy. Ćwiczy każdego dnia - wymachuje rękami 2 godziny dziennie. Nic dziwnego, że ma bardzo silne ramiona i wygiętą klatkę piersiową. Jest zwinny i szybki i właśnie dzięki tym cechom poznaje Ala, który staje się jego przyjacielem. Ptasiek ciągle interesuje się ptakami, kupuje dwa kanarki. Znawcy tematu uważają, że chłopak ma bardzo dobrą rękę do skrzydlatych zwierząt. Wkrótce jego hodowla powiększa się do dziesiątek małych i dużych ptaków obojga płci. Codziennie obserwuje i podziwia ptaki, cały czas o nich myśli. Pewnej nocy Ptasiek ma dziwny sen. Jest ptakiem. Lata. Poznaje samiczkę, razem latają w jednej z jego licznych klatek. Kiedy Ptasiek się budzi, jest oczarowany snem, ale dziwi go samiczka. Skąd się wzięła? Przecież w jego atrium takiej nie ma... Ptasiek w końcu odnajduje samiczkę i umieszcza ją w oddzielnej klatce. Podczas snu lata z nią, rozmawia, kocha się... Któregoś dnia zauważa, że wszystko, co dzieje się we śnie, ma miejsce też na jawie. Która rzeczywistość jest prawdziwa? Kim tak naprawdę jest Ptasiek?
Książka jest wyjątkowa. Nie wiem, czy jest jakaś podobna do niej, chyba próżno szukać. Początkowo czytelnik nie do końca wie, o co chodzi. Przeplatają się dwa wątki (choć w streszczeniu skupiłam się na jednym) - to, co dotyczy teraźniejszości i opowiadane jest przez Ala, i to, co chce powiedzieć Ptasiek. Narracje się mieszają. Minusem powieści - i to niestety poważnym - jest to, że tak długo trzeba czekać na odpowiedź na zasadnicze pytanie: O co chodzi? Jeśli mowa o minusach - znalazłam sporo błędów językowych, choć to nie rzutuje na książkę. Plusem jest na pewno fabuła, którą notabene docenia się dopiero w połowie książki. Mistrzowskie opisy przeżyć wewnętrznych bohaterów i zapiski z obserwacji ptaków. Jak to ptasie życie jest wspaniale opisane! Czytamy o zwykłych sprawach - karmienie, gody, lot, pióra, ale nie sposób się nudzić. Przyrzekam - ani razu nie chciałam odłożyć książki przez te opisy.
Komu polecić tę książkę? Na pewno miłośnikom oryginalnej literatury i miłośnikom ptaków. Myślę też, że jeśli ktoś próbuje unieść się na własnych rękach, powinien zawrzeć znajomość z „Ptaśkiem”.
SKRZYDLATE RĘCE
Najpierw były anioły. Zafascynowałam się nimi nieprzyzwoicie. Od aniołów szybko przeszło do skrzydeł, a od nich - do ptaków. Na urodziny zażyczyłam sobie ptaszka, ale mama niestety myślała, że żartuję, i nawet przez moment nie chciała wręczyć mi klatki z fruwającym stworzeniem. A mnie ptaki fascynują jeszcze bardziej. Cóż, ciągle marzę, by mieć ptaszka. Na...
2013-01-09
Poeci zazwyczaj kojarzą się z niedbale ubranymi, zamyślonymi i wiecznie milczącymi mężczyznami. I nie wiadomo, co takiego w tej poezji jest, że z miłości do niej są w stanie poświęcić wszystko: dobre imię, atrakcyjny wygląd, spełnioną miłość i życie w dostatku. W dzisiejszym świecie trudno sobie wyobrazić takie poświęcenie. Ludzie są do bólu racjonalni i nie wiedzą, że bez przerwy mijają się z czymś tak małym - wielką poezją. Wystarczy jednak odpowiednia osoba, aby bez wysiłku zarazić pasją i miłością do słowa. Bo to jest bardzo zaraźliwe, czego doświadczyli uczniowie Akademii Weltona.
W beztroskim opisie szkolnej codzienności wyróżnia się kilku chłopców. Wiodą oni dość monotonne, ale pracowite życie w znanej z surowej dyscypliny Akademii Weltona (w języku uczniowskim: Helltona). Zupełnie nieoczekiwanie los stawia na ich drodze intrygującą osobowość - Johna Keatinga, nauczyciela angielskiego. Na jego lekcjach uczniowie z niesłabnącym zdziwieniem wykonują dziwaczne polecenia profesora: maszerują po szkolnym dziedzińcu, piszą wiersze, krzyczą i zwracają się do niego "o kapitanie mój, kapitanie". Zainspirowani tym, co odnaleźli w szkolnej kronice, reaktywują spotkania Stowarzyszenia umarłych poetów. Z czasem w każdym z chłopców następuje przełom, bardziej lub mniej świadomie inicjowany przez Keatinga. Zakochują się, odnajdują swoje powołanie, poszerzają swoje horyzonty, kształtują swoja osobowość i co najważniejsze: uczą się walczyć o swoje, brzydząc się konformizmem. Na oczach czytelnika zmieniają się w silnych duchem i wrażliwych mężczyzn.
Bardzo mnie poruszyła ta książka. Może dlatego, że podejmuje tematykę, która jest mi bliska? Pan Keating jest ideałem nie tylko nauczyciela, ale i człowieka, którym próbują się stawać. Zaraża swoich uczniów, tym co kocha(m), i mówi bardzo wyraźnie NIE dla konformizmu. Doskonały bohater, jestem nim zachwycona (bardziej niż Wokulskim!). Dobra, koniec prywaty.
Historia jest bardzo pouczająca i poruszająca. Ten "beztroski opis szkolnej codzienności" niepostrzeżenie przemienia się w prawdziwy dramat. Chłopcy stają przed dylematami, z których rozstrzygnięciem i dorośli mieliby problem. Nie boją się ani cierpienia, ani śmierci w imię głoszonych poglądów. Odważnie stawiają czoła kłodom, które non stop są rzucane im pod nogi.
Plusem książki jest lekkość, z jaką została napisana. Kleinbaum opisała wydarzenia krótko i rzeczowo, nie narzucając się czytelnikowi. I właśnie ta zwięzłość robi piorunujące wrażenie. W tej powieści więcej miejsca jest na myślenie niż na samo czytanie. Gdyby autorka próbowała pochwalić się swoją paletą możliwości i uatrakcyjnić opis mnogością ozdobników, pozbawiłaby utwór uroku. Drugim atutem (oczywiście oprócz samej fabuły i Keatinga) jest przesłanie, jakie za sobą niesie. "Stowarzyszenie..." może dać czytelnikowi dużo radości i wskazówek (najbardziej mi się podobało analizowanie nieprzeczytanej lektury).
Tę całkowicie idealną książkę warto polecić wszystkim. Najbardziej tym, którzy zwątpili i w młodzież, i w nauczycieli, i w poezję. Także szukającym piękna w wierszach mogłaby dopomóc. Myślę, że będzie dobrą lekturą dla każdego, kto chce czytać mądre książki.
Poeci zazwyczaj kojarzą się z niedbale ubranymi, zamyślonymi i wiecznie milczącymi mężczyznami. I nie wiadomo, co takiego w tej poezji jest, że z miłości do niej są w stanie poświęcić wszystko: dobre imię, atrakcyjny wygląd, spełnioną miłość i życie w dostatku. W dzisiejszym świecie trudno sobie wyobrazić takie poświęcenie. Ludzie są do bólu racjonalni i nie wiedzą, że bez...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-10-02
2012-09-27
Nie chce mi się rozwodzić nad tą książką. Jest dobra, bardzo dobra. Napisana swego rodzaju figlarnym językiem. Pierwszy raz spotkałam się w literaturze z zabiegami stylistycznymi, które sama chętnie stosuję. Z pewnością sięgnę po następne książki Segala.
Nie chce mi się rozwodzić nad tą książką. Jest dobra, bardzo dobra. Napisana swego rodzaju figlarnym językiem. Pierwszy raz spotkałam się w literaturze z zabiegami stylistycznymi, które sama chętnie stosuję. Z pewnością sięgnę po następne książki Segala.
Pokaż mimo to2011-06-12
Za "List w butelce" wzięłam się dopiero w czwartek (09.06), mimo że kupiłam go na początku maja.
Pomijając błędy interpunkcyjne oraz błędy- jak przypuszczam- w druku oraz niefortunną budowę niektórych zdań, książka jest doskonała. Fabuła... przepiękna, subtelna i taka... magiczna.
Dojrzała kobieta zakochuje się w mężczyźnie, którego nawet nie widziała... Zaczyna go szukać. Znajduje i... wywraca jej się życie do góry nogami, bo mężczyzna do końca dyspozycyjny nie jest...
Książka pełna miłości- myślę, że to najtrafniejsza recenzja.
Za "List w butelce" wzięłam się dopiero w czwartek (09.06), mimo że kupiłam go na początku maja.
Pomijając błędy interpunkcyjne oraz błędy- jak przypuszczam- w druku oraz niefortunną budowę niektórych zdań, książka jest doskonała. Fabuła... przepiękna, subtelna i taka... magiczna.
Dojrzała kobieta zakochuje się w mężczyźnie, którego nawet nie widziała... Zaczyna go...
2011-08-01
2012-05-28
2012-06-04
Nie może być... Nie skomentowałam mojej biblii; książki, którą polecam wszystkim, jak leci? Nie wierzę. Teraz zatem nadrabiam.
Książka o Bohaterze Związku Radzieckiego...
Tak, już widzę Twoją kwaśniejącą minę. Spokojnie, bez żadnych uprzedzeń. Rosjanin też człowiek.
Wojna. Aleksiej. Samolot. Strzał. Ziemia. Boli, na pewno boli.
Niedźwiedź.
Śnieg, dużo śniegu.
Resztki jedzenia. Owoce. Trawa. Korę też można jeść.
Nogi bolą, a droga taka długa. Podpórka. Drzewko. Na czworaka. Zawsze można się czołgać, obracać.
Ratunek. Szpital. Noga, noga i po nodze czy jednak zostanie? Czy można latać samolotem, nie mając sprawnych kończyn? Jak nauczyć się tańczyć?
Dobra, wiem, że beznadziejnie to napisałam, ale przeczytaj. Uwierz, że można.
Bo można.
Nie może być... Nie skomentowałam mojej biblii; książki, którą polecam wszystkim, jak leci? Nie wierzę. Teraz zatem nadrabiam.
Książka o Bohaterze Związku Radzieckiego...
Tak, już widzę Twoją kwaśniejącą minę. Spokojnie, bez żadnych uprzedzeń. Rosjanin też człowiek.
Wojna. Aleksiej. Samolot. Strzał. Ziemia. Boli, na pewno boli.
Niedźwiedź.
Śnieg, dużo śniegu.
Resztki...
2 IX 2023
wiele odkryć. duża zasługa zmiany formy i siegniecia po czytnik. nowy układ tekstu pozwalał na nowe zachwyty i zaskoczenia. po dziesiątym razie jeszcze mniej mam pomysł, jak wgl ktokolwiek mógłby napisać coś tak genialnego. maestria światów
18 IX 2022
niesłychane. skuszona pytaniami dobrych dusz podliczyłam, ile razy przeczytałam "lalkę". wydawało mi się, że to był siódmy albo ósmy, a był DZIEWIĄTY. jeżu. jak można czytać w kółko to samo? dziewięć razy?? tę samą książkę??? głupota. albo arcypowieść.
-------------
30 XII 2021
ależ to była przeprawa.
w tym roku zaczęłam czytać "lalkę" już w październiku - trochę z przejęcia, a trochę z przekory. z przejęcia, bo odkąd zmieniłam pracę, czytam jak wróbelek i bałam się, że zabraknie mi czasu na ten coroczny powrót do źródła. a z przekory, bo nie wierzyłam, że ta lekturka będzie się ciągnęła trzy miesiące.
cóż. pomyliłam się też w wielu innych sprawach.
w 2021, moim ulubionym roku, codzienną porcję ukochanej książki przyjmowałam na wynos. najczęściej w autobusie o godzinie 5:48. dawka dobrej prozy sączyła się do mózgu przez jakieś 7 min mojej podróży. jak się "lalka" sprawdza jako lektura towarzysząca? nie jest to na pewno bezpieczna przystań. nie zliczę, ile razy (zwłaszcza przy końcu) zaczytywałam się tak zachłannie, że dopiero w ostatniej chwili przypominałam sobie, że to mój przystanek. za krótkie mam podróże na taki styl czytania arcypowieści. tegoroczne odkrycia: 1) przypomnienie, że wiadomość ochockiego zapewne usunęłaby niemy znak zapytania z zakończenia, co jeszcze dodatkowo potwierdza ostatnie zdanie (aż mi wstyd, że po tylu latach pierwszy raz zwróciłam na nie uwagę, do tej pory rozpływałam się nad pierwszym); 2) nie ma w literaturze polskiej piękniejszej sceny umierania oraz że 3) to niepozorne słowo "koniec" jest rozczulające; wiadomo przecież, że w czytaniu "lalki" żadnego końca nie ma.
-----
30 XII 2020
w życiu dużo się zmienia, wszystko się zmienia i cholernie szybko, a mój podziw dla tego dzieła trwa. siódmy raz. trochę smakowanie każdego słowa, trochę czytanie na wyścigi wspomagane audiobookiem. tym razem były zwątpienia, pytania do samej siebie i nawet zarzuty co do obrania tej książki za najbliższą sercu. a później, po wielu, wielu stronach (w tym roku niekiedy zbyt wielu) dotknięcie prawdziwie wielkiego Zakończenia, które wynagradza absolutnie wszystko. skończyłam jakieś 20 min temu zapłakana jak nieszczęście, i teraz pisząc, dalej jeszcze płaczę. może to hormony. a może naprawdę wielka literatura.
tym razem po lekturze mam (oczywiście jak zawsze) kolejny trop interpretacyjny (wiecie, właśnie po to się czyta ukochane książki, żeby tak jak najlepszego przyjaciela poznawać ją na nowo bez tchu). może głównym bohaterem jest tak naprawdę Rzecki? to jego poznajemy od A do Z, to on przeżywa i w dużej mierze opowiada historię Wokulskiego. jest nam przedstawiony niemal od początku i dostarcza najwięcej emocji - od rozbawienia przez znudzenie (któż nie miał ochoty rzucić tej książki właśnie na pamiętniku starego subiekta?) aż po wzruszenie. za rok wymyślę pewnie coś innego. na 2020 wieszajcie psy, ale właśnie u schyłku tego roku zakochałam się w ukochanej książce na nowo.
----------
Jak to jest, że przeczytałam tę książkę piąty raz i dalej się śmiałam w głos i powstrzymywałam łzy wzruszenia czy smutku. Dopiero za 5. (nie ostatnim!) razem zauważyłam, że Wokulski jest cudowny najmniej we fragmentach z rozmowami z panną Izabelą. Mimo to nadal uważam "Lalkę" za książkę życia, arcydzieło Prusa i także po prostu: fenomenalną rzecz.
_________
Sorka od polskiego podyktowała 31 pozycji, nazywając je lekturami, które dobrze byłoby przeczytać w wakacje. Może nie wszystkie, ale "Lalka" jest bardzo obszerna i zazwyczaj długo się ją czyta - powiedziała. A ja jej uwierzyłam. Dwa brązowe tomy w twardych okładkach (nienawidzę twardych okładek) niechętnie położyłam pośród stada innych książek, których przeczytanie zaplanowałam na wakacje.
- To taki straszak - tłumaczyłam innym. Za owego "straszaka" zabrałam się dopiero pod koniec sierpnia, biadoląc przy tym i prawie płacząc z niechęci do powieści. Wówczas nawet przez myśl mi nie przyszło, jak wiele przeżyć może mi ona dostarczyć - śmiałam się, ocierałam łzy, zakochałam się, a dla niektórych postaci wymyślałam niezwykłe riposty.
Stanisław Wokulski jest wysoki, przystojny i go kocham. Ma odmrożone, czerwone dłonie i czterdzieści sześć lat (jak dla mnie wiek nie gra roli). Nonkonformista, urodzony romantyk, inteligentny, uparty, stanowczy, wierny, silny wolą, z poczuciem humoru i mężczyzna idealny. Jego jedyną wadą jest to, że zakochał się w doskonale niewłaściwej kobiecie - zimnej, dbającej o pozory, nudnej, pustej, a do tego ślicznej egoistce, która dodatkowo ma (nie)szczęście wywodzić się z arystokracji. Nie mógł mój Wokulski gorzej trafić. Zakochawszy się w niej, postanawia poruszyć niebo i ziemię, oblecieć kulę ziemską, stanąć na rzęsach - wszystko, byle tylko dostać się do hermetycznego grona znajomych pięknej jaśnie panny Łęckiej. I udaje mu się. Dorabia się niebotycznego majątku, którym z łatwością i właściwą sobie finezją przeciera szlaki, stając się nawet bliskim znajomym księcia. Chodzi do teatru, gra z bankrutem Łęckim w karty, pozwalając mu wygrać, wykupuje jego weksle, srebrny serwis, który arystokrata postanawia sprzedać, by mieć pieniądze na życie, a nawet kamienicę - i to o trzydzieści tys. rubli więcej, niż jest ona warta. Na próżno, bowiem okazuje się, że łatwiej jest założyć spółkę z księciem i jego kumplami niż poruszyć zimne jak lód serce panny Izabeli. Mimo ostrzeżeń swojego przyjaciela - Ignacego Rzeckiego - brnie w to romansidło dalej i w końcu - zdaje się - osiąga cel. Jego bóstwo, jego ukochana, do której się modli i której stawiałby ołtarze, pani jego losów zaszczyca go spojrzeniem raz, drugi, dziesiąty - oczywiście wtedy, kiedy jej się to opłaca. Biedny mój Wokulski, widząc w Izabeli istotę idealną, tańczy, jak mu zagra, buntując się zaledwie kilka razy. Kiedy już najdroższy mój Stach je jej z ręki, panna Łęcka razem z panem Starskim, który jest istną "gwiazdą" damskiego towarzystwa, wylewa na niego kubeł lodowatej wody. Nie wie, do jakiego nieszczęścia może to doprowadzić, bo przecież dla niej Wokulski był i jest "lalką", z którą można zrobić, co się chce, gdy staje się nudna.
"Lalka" jest wspaniałą powieścią. Początkowo zastanawiałam się, dlaczego właśnie taki tytuł, ale z każdą stroną ta kwestia zostawała rozstrzygana. W końcu dostrzegłam, że motyw lalki przewija się od pierwszej do ostatniej strony, i to w różnych kontekstach.
Fabuła jest cudowna. Nieprzeciętna, z zawrotnym tempem i tysiącem nagłych i zupełnie nieoczekiwanych zwrotów. Czytelnik nie ma czasu ani ochoty na nic, czego nie można robić z "Lalką" przed oczyma. Następnym plusem są postacie. Na pierwszym miejscu mój Wokulski, mój i tylko mój, nie rozumiem, jak mogła się w nim nie zakochać ta durna Łęcka. Właśnie owe zdanie może być przykładem na to, jak wyraziści są bohaterowie i że nie sposób nie żywić do nich jakichś uczuć. Wokulskiego się lubi (albo bardzo, bardzo mocno kocha): to człowiek z gołębim sercem, anielską dobrocią i duszą chorobliwego romantyka, Łęckiej się nie cierpi z całego serca: to zimna (za przeproszeniem) suka, a do Rzeckiego nie da się nie uśmiechnąć: to następny romantyk, tyle że mniej porywczy, oraz dobrotliwy staruszek, na zabój zakochany w Napoleonach i nieco słabej w pani Stawskiej. Jego wypowiedzi troszkę przynudzają, są zdecydowanie za długie, ale mają szalenie duży wpływ na poznanie zarówno sympatycznego subiekta, jak i wydarzeń z innej, bo nieobiektywnej strony.
Są dwie wady powieści. Pierwsza: zakończenie. Jeśli już musiało być tak tragiczne i nieszczęśliwe dla mojego przyszłego związku z Wokulskim, to powinno być chociaż trochę bardziej właściwe romantykowi. Miejsce, w którym Stach położył kres naszej wspólnej przyszłości, było owszem, dobre, ale sposób, w jaki tego dokonał, zupełnie mnie rozczarował i zasmucił. Druga: panna Łęcka.
Książkę polecam absolutnie wszystkim, a już na pewno każdemu romantykowi. Uczniowie, nie słuchajcie nauczycieli ani nikogo, kto chce Was zniechęcić nie tylko do tej wspaniałej powieści, ale i do innych lektur. Często jeśli zaczynacie czytać ze złym nastawieniem, to trudno Wam się przestawić i czerpać przyjemność z zapoznawania się z obowiązkowymi książkami.
(pierwszy raz: 6 IX 2012, drugi raz: 27 VIII 2015, trzeci raz: 15 V 2016, czwarty raz: 30 XII 2017, piąty raz: 31 XII 2018, szósty raz: audiobook 19 XI 2019, siódmy raz: 30 XII 2020, ósmy raz: 30 XII 2021, dziewiąty: 18 IX 2022, dziesiąty: 2 IX 2023, jedenasty:
2 IX 2023
więcej Pokaż mimo towiele odkryć. duża zasługa zmiany formy i siegniecia po czytnik. nowy układ tekstu pozwalał na nowe zachwyty i zaskoczenia. po dziesiątym razie jeszcze mniej mam pomysł, jak wgl ktokolwiek mógłby napisać coś tak genialnego. maestria światów
18 IX 2022
niesłychane. skuszona pytaniami dobrych dusz podliczyłam, ile razy przeczytałam "lalkę". wydawało mi się, że to...