-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać14
-
ArtykułyWojciech Chmielarz, Marta Kisiel, Sylvia Plath i Paulo Coelho, czyli nowości tego tygodniaLubimyCzytać3
-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik20
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński6
Biblioteczka
2021-02-16
2021-02-19
"Testamenty", to książka nieomalże sensacyjna, co skonstatowałam ze zdumieniem, bo nie spodziewałam się tego, po tak szacownej pisarce, jak Margaret Atwood. Jeśli w "Opowieści podręcznej" dominowała bierność i przygnębienie kobiety, która została upodlona i ubezwłasnowolniona, to w "Testamentach" króluje wręcz przeciwnie – akcja zmierzająca do obalenia dyktatury. Odchodzi tu niezła intryga, uknuta za plecami reżimu i czytelnika czeka spore zaskoczenie. Narrator zmienia się – nie jest to już tylko jedna zastraszona osoba – widzimy sytuację z różnych perspektyw, w tym osławionych Ciotek. Na pewno nikt nie powinien oskarżać tej książki o brak dynamiki, czy o to, że jest nudna. Jest tu nawet spora szczypta humoru. Wreszcie Atwood odsłania też tutaj trochę więcej na temat tego, jak powstał Gilead i jak funkcjonował – to, co w Opowieści podręcznej było za mało wyjaśnione, czego czytelnicy musieli się domyślać.
Czytało mi się to wybornie (przyznaje, że lepiej niż Opowieść podręcznej), jest to na wskroś nowoczesna literatura, choć z drugiej strony towarzyszyło mi takie zmieszanie, czy powieść zaliczana do grona literatury szlachetnej, nagrodzona Bookerem – może być aż tak wciągająca, jak nie daj buk jakiś thriller. Pewnie to jakieś skrzywienie, ale jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że dobra literatura wymaga wysiłku, natomiast "Testamenty" takie nie są. Atwood postawiła na akcję, natomiast mniej tu refleksji – znowu trochę zabrakło równowagi pomiędzy tymi dwoma elementami opowieści. Myślę, że pisarka chciała iść z duchem czasu i dotrzeć w ten sposób ze swoją wizją do jak najszerszej publiczności, czemu trudno się w sumie dziwić, bo przekaz jest ważny. Zatem lekki populizm w imię wyższych celów, tylko obawiam się trochę, czy tym wszystkim jej przesłanie się nie zagubi.
"Testamenty", to książka nieomalże sensacyjna, co skonstatowałam ze zdumieniem, bo nie spodziewałam się tego, po tak szacownej pisarce, jak Margaret Atwood. Jeśli w "Opowieści podręcznej" dominowała bierność i przygnębienie kobiety, która została upodlona i ubezwłasnowolniona, to w "Testamentach" króluje wręcz przeciwnie – akcja zmierzająca do obalenia dyktatury. Odchodzi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-02-25
Prawda jest taka, że spodziewałam się po tej powieści, może nie czegoś „więcej”, ale czegoś trochę innego. Myślałam, że będzie ona bardziej metafizyczna, skłaniająca do głębszych refleksji, kładąca nacisk na psychologię, i też – trudniejsza w odbiorze. Jak przystało na „ambitną” literaturę francuską. Okazało się, że mamy do czynienia z powieścią właściwie sensacyjną, a w każdym razie tak zbudowaną. Trudna do przebrnięcia było dla mnie pierwsza tercja książki, a to dlatego, że autor wprowadza kolejnych bohaterów i tych bohaterów jest za dużo. Ale kiedy dochodzimy już do clue – robi się bardzo interesująco. Nie spodziewałam się też, że dostaniem jak na tacy wyjaśnienie owej anomalii. Chyba wolałabym, by autor zostawił to do własnej interpretacji czytelnikowi. Fakt, że jest tu wiele nawiązań i do popkultury i do literatury, i do współczesnego życia po prostu, co powoduje, że tekst jest nabrzmiały od znaczeń. A poza tym można się nim po prostu dobrze bawić.
Prawda jest taka, że spodziewałam się po tej powieści, może nie czegoś „więcej”, ale czegoś trochę innego. Myślałam, że będzie ona bardziej metafizyczna, skłaniająca do głębszych refleksji, kładąca nacisk na psychologię, i też – trudniejsza w odbiorze. Jak przystało na „ambitną” literaturę francuską. Okazało się, że mamy do czynienia z powieścią właściwie sensacyjną, a w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-05-22
Patrząc obiektywnie trzeba przyznać Mearsheimerowi sporo racji, jeśli chodzi o diagnozę aktualnej sytuacji na świecie. Jednak jego teoria jest bardzo konserwatywna, by nie powiedzieć anachroniczna oraz moim zdaniem dość uproszczona. Świat się też zmienia, nie możemy liczyć na to, że zostanie zachowane status quo i zachowywać się tak, jakby historia stała w miejscu. Moim zdaniem trzeba traktować to jako przestrogę.
Patrząc obiektywnie trzeba przyznać Mearsheimerowi sporo racji, jeśli chodzi o diagnozę aktualnej sytuacji na świecie. Jednak jego teoria jest bardzo konserwatywna, by nie powiedzieć anachroniczna oraz moim zdaniem dość uproszczona. Świat się też zmienia, nie możemy liczyć na to, że zostanie zachowane status quo i zachowywać się tak, jakby historia stała w miejscu. Moim...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-01-22
Biorąc tę książkę do ręki wydawało mi się, że będzie to co w rodzaju „Sapiens” Harariego – czyli krótka historia ludzkości. W rzeczywistości publikacja ta koncentruje się na czasach prehistorycznych, czyli dotyczy archeologii, a gwoli ścisłości archeogenetyki. Szwedzka dziennikarka, biorąc za punkt wyjścia badania genetyczne własnej rodziny cofa się właściwie do początków ludzkości. Opowiada o migracjach ludzi i mieszaniu się ówczesnych genów, o poszczególnych kulturach, o zmianach klimatycznych, jakie miały wpływ na nasz rozwój. Mowa o trzech wielkich falach napływowych: łowców, rolników oraz pasterzy. Oprócz materiału z własnych testów DNA autorka posługuje się rzecz jasna wieloma badaniami naukowymi, podróżuje po całej Europie, odwiedzając różnych badaczy oraz muzea i stanowiska archeologiczne. Omawia różne koncepcje, przy okazji konstatując, że archeologia wcale nie jest nauką tak obiektywną, jak mogłoby się wydawać, a uzależniona jest również od ideologii, tego, co kto chce udowodnić i narodowych interesów. Co wydatnie widać na przykładzie Wikingów.
To nie jest tak, że książka ta może być tylko interesująca dla mieszkańców Skandynawii, bo większa część tekstu opowiada po prostu o naszych przodkach w Europie. Okazuje się, że dzisiejszy Szwed, czy Polak może mieć przodków z terenów Półwyspu Iberyjskiego, równie dobrze jak z Wielkiej Brytanii oraz Bliskiego Wschodu. Wszyscy jesteśmy mieszańcami, dlatego absurdalne wydają mi się spory na tym polu i kłótnie o coś, co miało miejsce w tak odległej przeszłości. Tym, co mi trochę zaciemniało obraz, był brak konkretnie nakreślonych ram czasowych: miałam wrażenie, że Bojs skacze w tę i we wtę, a przytaczane przez nią nazwy kultur mieszały mi się ze sobą. Od połowy książki omawiane są czasy kilku tysięcy lat wstecz, co wydaje mi się bardzo nieodległą perspektywą czasową, biorąc pod uwagę rozwój cywilizacji takich jak grecka, egipska, czy państwa na Bliskim Wschodzie. Dosyć mnie to zastanawiało. Przydałby się jakiś appendix chronologiczny do tej publikacji. Natomiast zupełnie nie przeszkadzało mi, że autorka opowiada o tym, czego dowiedziała się o swojej rodzinie i swoich genach: w końcu to jej książka, to była jej motywacja do jej napisania, nie ukrywa ona tego (w opisie książki jest to wyraźnie napisane), a pisać każdy może o czym chce – nie rozumiem tu pretensji niektórych czytelników.
Biorąc tę książkę do ręki wydawało mi się, że będzie to co w rodzaju „Sapiens” Harariego – czyli krótka historia ludzkości. W rzeczywistości publikacja ta koncentruje się na czasach prehistorycznych, czyli dotyczy archeologii, a gwoli ścisłości archeogenetyki. Szwedzka dziennikarka, biorąc za punkt wyjścia badania genetyczne własnej rodziny cofa się właściwie do początków...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-05-20
Ta książka miała potencjał, żeby stać się moim hitem: muzyka ze "starych dobrych czasów" i miłość, która również przetrwała całe lata. Niestety ta powieść jest nudna i nijaka - za dużo opisów, za dużo rozmów o niczym, a rzekomy romans jakoś mało przekonujący. Nie było tu tego "czegoś", napięcia, tego "flow" - zarówno między bohaterami, a między książką, a mną. W dodatku to nie jest wcale opowieść łatwa i przyjemna (na co liczyłam), bo cofając się do lat młodości bohaterki dostajemy opowieść o jej trudnym dzieciństwie i przeżytej traumie. Najgorsze w moich oczach było jednak zmarnowanie motywu muzycznego. Autorka kompletnie nie wie, jak to działa, kiedy ktoś naprawdę "czuje" muzykę, tak jak teoretycznie ma ją "czuć" dwójka bohaterów. To nie jest tak, że utworów, które przywołują w nas najlepsze albo najgorsze wspomnienia można sobie tak słuchać, jak czegokolwiek innego. A w tej książce oni tak robią, po prostu puszczają sobie piosenki -a muzyka to magia, wywołująca całą gamę emocji - których tu nie ma. Zasadza się to w zdaniu: "Czy jeszcze kiedykolwiek będzie mógł słuchać tej piosenki, nie rozpaczając, że ją stracił?" - ale takie zdanie jest w powieści jedno, jedyne. Jeśli do tego dodamy, że bohater zawodowo zajmuje się muzyką, a zatem tym bardziej powinien być na nią uwrażliwiony - to narracja Sanderson jest dla mnie kompletnie niewiarygodna.
Ta książka miała potencjał, żeby stać się moim hitem: muzyka ze "starych dobrych czasów" i miłość, która również przetrwała całe lata. Niestety ta powieść jest nudna i nijaka - za dużo opisów, za dużo rozmów o niczym, a rzekomy romans jakoś mało przekonujący. Nie było tu tego "czegoś", napięcia, tego "flow" - zarówno między bohaterami, a między książką, a mną. W dodatku to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-05-27
Kryminał - wydmuszka. Książka napisana jest ładnym językiem, dobrze się to czyta, ale jak się przyjrzymy i podrapiemy to pozłotko, to się okazuje, że dużo słów opowiada tu o niczym. Przez większość książki akcja stoi w miejscu, nie dowiadujemy się niczego, co pomogłoby rozwiązać zagadkę zniknięcia szwajcarskiej bizneswoman. Poznajemy wprawdzie sporo faktów i sporo postaci z jej otoczenia, ale to wszystko jest bardzo powierzchowne. Nie ma drążenia, pogłębienia w życiu tych ludzi, tak samo zresztą, jak niewiele się dowiadujemy o zaginionej. Autorka wielokrotnie wraca do tych samych informacji/motywów. Wszystko kręci się wokół tego, że podejrzanym, a w zasadzie oskarżonym i już skazanym jest partner kobiety. Brak motywu i dowodów, ale wszyscy się upierają przy tym - łącznie z detektywem zatrudnionym przez niego - tylko dlatego, że tak mówią statystyki, a poza tym mężczyzna już kiedyś był oskarżony (i nie skazany) w podobnej sprawie. To rzecz jasna pokazuje, że nie ma czegoś takiego, jak domniemanie niewinności, jak łatwo ferujemy wyroki, a co gorsza - że jak raz coś takiego do ciebie przylgnie, to nie można tego zmyć. Nieważne, że winy nie udowodniono, że brak dowodów - w oczach wszystkich jest winny. Bo tak.
Mieszane uczucia wzbudziła we mnie postać głównego bohatera- byłego policjanta. Moim zdaniem autorka mocno inspirowała się przy kreowaniu tej postaci Cormoranem Strikiem, ale do Joan Rowling jednak tu daleko. Piotr ma być osobą kompetentną, a moim zdaniem słabo to wypada. Nie zdobywa cennych informacji, kieruje się uprzedzeniami, główną teorią, którą ma, to ta omówiona powyżej i ciągle do niej wraca. Nie wiedzieć czemu jako asystentkę zatrudnia 20-letnią dziewczynę, którą ledwie zna (ale jest tu ewidentne podobieństwo do pary Cormoran - Robyn), ale która koniec końców okazuje się bardziej ogarnięta od niego. Poza tym Sauer miota się w życiu prywatnym, co zajmuje sporą część tej powieści, więc ciągle czytamy o jego rozkminach małżeńskich. Żona zmusiła go do odejścia z policji, więc teraz wykonuje pracę, której sensu nie widzi i popada w coraz większy marazm. Takie rzeczy nigdy nie kończą się dobrze! Na niewiele się to zdało, bo żona ciągle ma do niego jakieś pretensje, nie wiadomo o co, nie układa im się. Skutek jest taki, że facet zaczyna okłamywać żonę w najistotniejszych sprawach - alarm dla ich związku wściekle wyje. O samej Karolinie też nie dowiadujemy się niczego ponad to, że jest pracoholiczką zatrudnioną w banku i że lubi wysoki standard życia.
Teoretycznie nawet w rozwleczonych kryminałach finał powinien być dynamiczny - tu byłam już tak znudzona, że ostatnie 100 stron czytałam dwa dni, a scena finałowa wlokła mi się jak flaki z olejem.
W zasadzie to wszystkie inne moje uwagi pokrywają się z opinią użytkowniczki Book_Dragoness
Kryminał - wydmuszka. Książka napisana jest ładnym językiem, dobrze się to czyta, ale jak się przyjrzymy i podrapiemy to pozłotko, to się okazuje, że dużo słów opowiada tu o niczym. Przez większość książki akcja stoi w miejscu, nie dowiadujemy się niczego, co pomogłoby rozwiązać zagadkę zniknięcia szwajcarskiej bizneswoman. Poznajemy wprawdzie sporo faktów i sporo postaci z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-05-15
Smutna, przejmująca saga rodzinna, skłaniająca do przemyśleń na temat nierówności społecznych, rasizmu oraz systemowej dyskryminacji. Tytułowa rodzina jest bez wątpienia rodziną dysfunkcyjną i patologiczną - to tacy ludzie, o których myślimy, że są przegrani, nie radzą sobie – i z reguły nie zagłębiamy się w to „dlaczego”, tylko stwierdzamy, że zapewne sami są sobie winni. Obiboki, złodzieje, alkoholicy, puszczalskie... Kanadyjska pisarka pokazuje życie takiej rodziny od wewnątrz, co skłania czytelnika do większej empatii, do próby zrozumienia, a nie tylko oceniania. Uważam jednak, że autorka nie dość dobrze wyjaśniła specyfikę społeczności metyskiej, której powieść się tyczy. Jeśli ktoś nie wie nic, lub zgoła niewiele, o losach rdzennej ludności w Ameryce, to trudno będzie mu nadać tej powieści odpowiedni kontekst. Zalecam uzupełnienie lektury o reportaż "27 śmierci Toby'ego Obeda".
Smutna, przejmująca saga rodzinna, skłaniająca do przemyśleń na temat nierówności społecznych, rasizmu oraz systemowej dyskryminacji. Tytułowa rodzina jest bez wątpienia rodziną dysfunkcyjną i patologiczną - to tacy ludzie, o których myślimy, że są przegrani, nie radzą sobie – i z reguły nie zagłębiamy się w to „dlaczego”, tylko stwierdzamy, że zapewne sami są sobie winni....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-05-12
Historia ludobójstwa przedstawiona przez Konstantego Geberta jest w zasadzie krótka - ot XX wiek. Jak to, możemy się zastanawiać - przecież ludzka historia jest historią wojen i wszyscy wiemy, że takie rzeczy działy się od zarania dziejów. Ale pojęcie "ludobójstwo" pojawiło się dopiero po II wojnie światowej. Ma też ludobójstwo swoją definicję w konwencji ONZ. I okazuje się, że wcale nie tak łatwo je udowodnić...
W tej książce znajdziemy sporo rozważań rozważaniom o naturze ludobójstwa, ideologii za nim stojących, moralności, winie, postrzeganiu zbrodni przez potomnych i problemom z ich rozliczeniem. Brakowało mi natomiast pochylenia się nad psychologią tego zjawiska - Gebert pisze o objawach choroby, a nie o jej przyczynach.
Moim zdaniem to pozycja rzetelna, szeroko ujmująca temat, dobrze udokumentowana i elokwentna, a jednak ciut kontrowersyjna i niewygodna. Autor pokazuje bowiem, jak trudno jest ukarać sprawców, co więcej - pokazuje, że ludzie robią wszystko, by z największych nawet zbrodni się oczyścić - i bynajmniej nie cierpią z nadmiaru wyrzutów sumienia. Do tego z reguły "świat patrzy i pozwala", bo zawsze są jakieś względy "ważniejsze", niż śmierć zwykłych ludzi. Wnioski bynajmniej nie są budujące, bo wskazują na to, że - mimo, iż wydaje się nam, że jesteśmy już tak cywilizowani - ten problem nie znika. Tak naprawdę nikt z nas nie jest bezpieczny - a ta książka ostrzega przed taką obojętnością, myśleniem, że "nas to nie dotyczy", że "dzieje się daleko". A przyszli ludobójcy mogą "korzystać z dorobku pokoleń".
Historia ludobójstwa przedstawiona przez Konstantego Geberta jest w zasadzie krótka - ot XX wiek. Jak to, możemy się zastanawiać - przecież ludzka historia jest historią wojen i wszyscy wiemy, że takie rzeczy działy się od zarania dziejów. Ale pojęcie "ludobójstwo" pojawiło się dopiero po II wojnie światowej. Ma też ludobójstwo swoją definicję w konwencji ONZ. I okazuje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-05-08
Ktoś pisze, że autorka to "polski Mark Elsberg" - no chyba Dan Brown, inspiracje są tu ewidentne, autorka zresztą się z nimi nie kryje. Tym niemniej Zderzacz to przyjemna lektura, łącząca przyjemne z pożytecznym - nie tylko sensacja, ale i odrobina nauki. Napisana oczywiście tak, by zrozumiał to laik, ale a nuż kogoś skłoni do pogłębienia wiedzy nt. fizyki i innych nauk ścisłych?
Ktoś pisze, że autorka to "polski Mark Elsberg" - no chyba Dan Brown, inspiracje są tu ewidentne, autorka zresztą się z nimi nie kryje. Tym niemniej Zderzacz to przyjemna lektura, łącząca przyjemne z pożytecznym - nie tylko sensacja, ale i odrobina nauki. Napisana oczywiście tak, by zrozumiał to laik, ale a nuż kogoś skłoni do pogłębienia wiedzy nt. fizyki i innych nauk...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-05-02
Wielowątkowa powieść o Ameryce na przestrzeni 50 lat - od 1968 do 2011 roku. Zachwyca barwnymi postaciami, humorem, wnikliwymi obserwacjami rzeczywistości.
Wielowątkowa powieść o Ameryce na przestrzeni 50 lat - od 1968 do 2011 roku. Zachwyca barwnymi postaciami, humorem, wnikliwymi obserwacjami rzeczywistości.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-02-21
Autorka już na wstępie sama przyznaje, że nie miała w planach pisanie drugiej części książki o TOPR, gdyż „co miałoby w niej być”. To czytelnicy namawiali. Po czym w recenzjach czytam narzekania, że „nie stało materiału”. Chciałoby się mięsem rzucić. Ja uważam, że materiału o ratownictwie górskim starczyłoby jeszcze na 10 książek. A w szczególności na opowieści o ludzkiej głupocie, ale to nie tym razem. Bo faktycznie główny wątek tej pozycji trochę jakby umyka. Książka wyraźnie rozpada się na dwie części. Najpierw jest relacja z dwóch dużych akcji ratowniczych, jakie miały miejsce w 2019 roku, a potem jest o różnych rzeczach, niekoniecznie tych związanych ze śmiercią w górach. Pojawia się myśl, że ten reportaż nie wnosi już wiele nowego (w porównaniu z pierwszą częścią), choć to zależy od oczekiwań. Dlatego ja bym to inaczej poukładała i przede wszystkim zawarła w tym więcej wniosków.
Tymczasem to, co dla mnie było najważniejsze i powinno być wyeksponowane zostało ledwie liźnięte pod sam koniec. Czyli refleksja na ile życie ratowników może być narażane przez lekkomyślność turystów. Przez osoby idące w góry kompletnie nieprzygotowane, chojrakujące i myślące, że jakby co, to będą wzywać TOPR, bo przecież „od tego oni są”. Czy faktycznie są od tego, żeby ginąć za kogoś, albo nawet po to, by wydobyć zwłoki? Gdzie jest ta granica, zwłaszcza w obliczu tego, że granice ludzkich "wyczynów" też się przesuwają. Za słabo wybrzmiewa w tej książce, za mało jest o tym dyskusji. Dominuje u nas ciągle romantyczne myślenie, że trzeba się poświęcać i to najlepiej za darmo. A jakieś wnioski z tego, co wydarzyło się na Giewoncie? Wypadek masowy w górach? Czy ktoś myśli o tym, że skoro liczba turystów się zwiększa, to powinno być też więcej ratowników? I wreszcie: są statystyki, ale brakowało mi jednego: rachunku. Ile kosztowały te akcje i kto za to zapłacił. Ja, i pan, i pani... Może to jednak nie są tematy na taką książkę, tym się powinni zająć decydenci. A reportaż jest skierowany do „ogółu” – zatem jest momentami smutno, momentami dramatycznie, ale mimo wszystko napisane tak, żeby ludzi za bardzo nie niepokoić, a żeby wlać w nich trochę ciepełka, że TOPR czuwa.
I właśnie chyba po to był chyba jeden z ostatnich rozdziałów, ten, który mnie umęczył, moim zdaniem kompletnie nietrafiony. Ten, w którym ratowników się gloryfikuje i idealizuje. Że męscy, zaradni, a w dodatku świetni mężowie i ojcowie… I nie chodzi mi o to, że to nie są fajni ludzie – bo są, i żeby ich nie chwalić, tylko, że ten rozdział jest strasznie seksistowski. Bo wynika z niego, że TOPR-owcy to wyłącznie mężczyźni: jak ratownik to on, ona tylko jako żona, ewentualnie matka. Jest to przedstawione jako oczywistość, autorka w ogóle się nad tym nie zastanawia. A ja tak. Czy stoją za tym jakieś obiektywne przyczyny? Dziś kobiety są nawet w wojsku. Ale nie w TOPR, bo TOPR kobiet nie chce. To ma być dalej elitarny klub, w 100% męski. Zastanawiałam się, na którym etapie córeczki ratowników, które chciałyby pójść w ślady tatusia, są uświadamiane, że „nie możesz, bo nie jesteś chłopcem”. Jak w ubiegłych wiekach…
I jeszcze jedna rzecz: ciarki mnie przechodzą, kiedy w książce czytam o tych nieszczęsnych "chłopakach", które "były", "zrobiły", "poszły" (a już ustaliliśmy, że kobiet wśród TOPR-owców nie ma).
Dobry reportaż, ale nie tak dobry, jak część pierwsza. I obawiam się, że w wielu czytelnikach nie wzbudzi on zbyt wielu refleksji, bo skupią się oni tylko na „akcji” i sensacji.
Autorka już na wstępie sama przyznaje, że nie miała w planach pisanie drugiej części książki o TOPR, gdyż „co miałoby w niej być”. To czytelnicy namawiali. Po czym w recenzjach czytam narzekania, że „nie stało materiału”. Chciałoby się mięsem rzucić. Ja uważam, że materiału o ratownictwie górskim starczyłoby jeszcze na 10 książek. A w szczególności na opowieści o ludzkiej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-04-14
Doceniam koncept tej książki, chęć pomocy kobietom w samoakceptacji, ale to zupełnie nie moja wrażliwość - dla mnie to jakiś new age'owy bełkot: joga, wiersze, dzwonki na wietrze, duchini, dzika dziewczynka, itp. Na początku jeszcze było ok, ale im bliżej końca, tym bardziej moja ocena tej książki spadała. Ja jestem z tych „racjonalnych” (z których de Barbaro trochę pokpiwa): potrzebuję zrozumieć przyczyny i skutki i dlatego wolę poczytać książkę popularnonaukową, a nie poppsychologiczny poradnik o wewnętrznym dziecku (niemowlaku!), w dodatku chaotycznie napisany. Jestem w szoku, że ta książka stała się takim bestsellerem - ale widać są takie kobiety, do których to przemawia.
Doceniam koncept tej książki, chęć pomocy kobietom w samoakceptacji, ale to zupełnie nie moja wrażliwość - dla mnie to jakiś new age'owy bełkot: joga, wiersze, dzwonki na wietrze, duchini, dzika dziewczynka, itp. Na początku jeszcze było ok, ale im bliżej końca, tym bardziej moja ocena tej książki spadała. Ja jestem z tych „racjonalnych” (z których de Barbaro trochę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-04-13
Dobry thriller psychologiczny, gdzie autorka umiejętnie skonstruowała psychologiczne portrety bohaterek i zaplątała je tak, że trudno powiedzieć, kto tu jest "dobry", a kto "zły". Książka ukazuje też problematykę osób "innych", odstających od ogółu z uwagi na jakieś deficyty poznawcze, takie jak spektrum autyzmu. Dodatkowo smaczek dla bibliofili - akcja w dużej części rozgrywa się w bibliotece, gdzie pracuje jedna z sióstr.
Dobry thriller psychologiczny, gdzie autorka umiejętnie skonstruowała psychologiczne portrety bohaterek i zaplątała je tak, że trudno powiedzieć, kto tu jest "dobry", a kto "zły". Książka ukazuje też problematykę osób "innych", odstających od ogółu z uwagi na jakieś deficyty poznawcze, takie jak spektrum autyzmu. Dodatkowo smaczek dla bibliofili - akcja w dużej części...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-04-11
Wbrew pozorom Życie Violette mówi o życiu, a nie o śmierci. Mimo, że jego akcja toczy się w dużej części na cmentarzu i narrator odnosi się do zmarłych, to osoby te, czy też wspomnienia o nich, nie zajmują w tej powieści wiele miejsca. Czytając o nich raczej wyobrażamy sobie życie biegnące dalej, świecące słońce i kwitnące – nawet na cmentarzu - kwiaty, mimo wszystkich tych tragedii, wydarzających się każdego dnia. To oswaja trochę śmierć, pomaga nam myśleć o niej, jak o „części życia”, co zawsze brzmiało dla mnie paradoksalnie. Lepszym określeniem chyba jest „część egzystencji”, postrzeganej jako wieczne koło – obumierania i odradzania się. Summa summarum, mimo, że akcja Życia Violette osadzona jest na cmentarzu, a jej tematem przewodnim jest przemijanie, to powieść wcale nie jest przygnębiająca.
Wbrew pozorom Życie Violette mówi o życiu, a nie o śmierci. Mimo, że jego akcja toczy się w dużej części na cmentarzu i narrator odnosi się do zmarłych, to osoby te, czy też wspomnienia o nich, nie zajmują w tej powieści wiele miejsca. Czytając o nich raczej wyobrażamy sobie życie biegnące dalej, świecące słońce i kwitnące – nawet na cmentarzu - kwiaty, mimo wszystkich tych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-04-06
Ta powieść rzeczywiście jest feministyczna, choć to słowo wybitnie nie pasuje do średniowiecza. Czyny Marie i jej podwładnych, ocierające się o herezję, byłyby feministyczne nawet w dzisiejszych czasach. Groff skupiła się na pokazaniu kobiecej siły i siły drzemiącej we wspólnocie. Rzecz jasna jest to swego rodzaju utopia. Narracja jest właśnie taka trochę odrealniona, oderwana od życia, poetycka, skupiona na emocjach i wewnętrznych przeżyciach Marie. Pomimo tego, że z reguły nie przepadam za tego typu stylem, to Wyspa kobiet mi się podobała. Uważam jednak, że jest trochę w tym feminizmie przerysowana – światu potrzebna jest równowaga pomiędzy kobiecymi i męskimi wartościami, a nie dominacja jednych nad drugimi.
Ta powieść rzeczywiście jest feministyczna, choć to słowo wybitnie nie pasuje do średniowiecza. Czyny Marie i jej podwładnych, ocierające się o herezję, byłyby feministyczne nawet w dzisiejszych czasach. Groff skupiła się na pokazaniu kobiecej siły i siły drzemiącej we wspólnocie. Rzecz jasna jest to swego rodzaju utopia. Narracja jest właśnie taka trochę odrealniona,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-02-28
David Attenborough nie bawi się w ozdobniki, nie leje wody, a na pierwszym miejscu bynajmniej nie stawia siebie, opowiadając ze szczegółami swoje życie – ale przyrodę. Zawarty jest tu w zasadzie taki bryk z biologii, napisany prostym językiem, by nie powiedzieć łopatologicznie. Bo na lekcjach biologii było o ekosystemach, ich złożoności i bioróżnorodności. Ale kto by to tam pamiętał… To także takie info o katastrofie ekologicznej w pigułce oraz spis zaleceń, co powinniśmy zrobić, by ją powstrzymać. Może dobrze, że o tym pisze powszechnie poważana osobowość telewizyjna, bo jest szansa, ze ta książka, dotrze do znacznie większej ilości osób, niż przestrogi naukowców. Moim zdaniem książka ta powinna służyć dziś jako podręcznik na lekcjach przyrody.
David Attenborough nie bawi się w ozdobniki, nie leje wody, a na pierwszym miejscu bynajmniej nie stawia siebie, opowiadając ze szczegółami swoje życie – ale przyrodę. Zawarty jest tu w zasadzie taki bryk z biologii, napisany prostym językiem, by nie powiedzieć łopatologicznie. Bo na lekcjach biologii było o ekosystemach, ich złożoności i bioróżnorodności. Ale kto by to tam...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-03-14
Reportaż dotyczy głównie ruchu wynoszącego na ołtarze ostatniego cara, Mikołaja II, jaki rozwinął się w Rosji. Wydawałoby się nieszkodliwe, ale wraz z tym idzie w parze ideologia potępiająca w czambuł wszystkie nowoczesne, postępowe idee, jakie wypracował Zachód oraz wzmacnianie poczucia Rosji jako oblężonej twierdzy, którą trzeba bronić przed wrogimi wpływami. Trochę jednak mnie na książka znużyła: za dużo polityki, za dużo o lokalnych watażkach, o rozpadzie ZSRR, o rosyjskiej Cerkwi - taka historia Rosji w pigułce, a za mało informacji dotyczących tego, jak faktycznie żyje się teraz w Rosji - czego się spodziewałam. W zasadzie zainteresował mnie tylko ostatni rozdział dot. właśnie powyższego. Brakło mi informacji jaki zasięg ma ów kult cara - czy jest to zjawisko marginalne, czy wręcz przeciwnie. Wnioski z lektury są przygnębiające (co mnie jednak w ogóle nie zaskoczyło) - Rosja to kraj, który nie może wydobyć się z bagna, w którym nie ma warunków do życia dla zwykłych ludzi - a przecież w XXI wieku naprawdę mogłoby być inaczej... Wstrząsnęła mną konkluzja, że władze dlatego nic nie robią z przemocą domową (a nawet ją sankcjonują), bo jest to sposób na przyzwyczajenie ludzi do przemocy, którą już potem można ludzi pacyfikować w szerszym kontekście. Tacy ludzie nie zwracają już potem uwagi na przemoc stosowaną przez aparat państwowy - takimi ludźmi po prostu wygodniej się rządzi.
Reportaż dotyczy głównie ruchu wynoszącego na ołtarze ostatniego cara, Mikołaja II, jaki rozwinął się w Rosji. Wydawałoby się nieszkodliwe, ale wraz z tym idzie w parze ideologia potępiająca w czambuł wszystkie nowoczesne, postępowe idee, jakie wypracował Zachód oraz wzmacnianie poczucia Rosji jako oblężonej twierdzy, którą trzeba bronić przed wrogimi wpływami. Trochę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-03-16
W powieści Sany Krasikov znajdziemy doskonale odwzorowany obraz epoki stalinowskiej. zakłamany, opresyjny ustrój, oparty na wzajemnej nieufności. Narastający w ZSRR– co paradoksalne – w czasach pokoju terror, a względne bezpieczeństwo w czasach wojny (!). Detale historyczne, w tym wątek żydowski. Propagandę radziecką, z której teraz Rosja czerpie najlepsze wzorce. Mniej znaczący wątek poboczny pokazuje Rosję współczesną, z 2008 roku i nie jest to również obrazek budujący: przeżarty korupcją kraj, rządzony przez oligarchów, którym udało się położyć łapy na złożach gazu i ropy. Jest też trochę gorzkich słów pod adresem polityki FDR.
Coś jest w tym porównaniu Patriotów do Doktora Żywago – to opowieść o ideałach, które zamieniły się w brutalną rzeczywistość, o życiu zniszczonym przez opresyjny system. Jest to również powieść wielowątkowa, wielowarstwowa, poruszająca saga rodzinna rozpisana na trzy głosy. Poza wątkiem Flory mamy również opowieść jej syna, Juliana, któremu w latach 70-tych wreszcie udało wyrwać się z ZSRR i który usiłuje zrozumieć co kierowało jego matką. Wreszcie wątek syna Juliana, powracającego do Moskwy, by robić tam biznes. Historia zatacza koło. W przypadku Rosji jest to jakieś zaklęte koło, z którego trudno się wyrwać.
W powieści Sany Krasikov znajdziemy doskonale odwzorowany obraz epoki stalinowskiej. zakłamany, opresyjny ustrój, oparty na wzajemnej nieufności. Narastający w ZSRR– co paradoksalne – w czasach pokoju terror, a względne bezpieczeństwo w czasach wojny (!). Detale historyczne, w tym wątek żydowski. Propagandę radziecką, z której teraz Rosja czerpie najlepsze wzorce. Mniej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-02-28
Ross Ulbright swego czasu wpadł na genialny w swojej prostocie pomysł, by sprzedawać narkotyki przez Internet, zupełnie jak sprzedaje się książki, czy też garnki w Amazonie. Jak łatwo się domyślić, optował on za legalizacją narkotyków, co pozwoliłoby uniknąć wielu problemów, nieszczęść i całego tego narkotykowego podziemia. Póki co jednak proceder był nielegalny, zatem Ulbright postanowił umożliwić nabywanie narkotyków w możliwie cywilizowany sposób, wykorzystując darknet. No i chwyciło. Silk Road stało się wielkim marketem, na którym można było nabyć cokolwiek tylko byśmy sobie wymyślili. Rzecz jasna gdy portal zaczął zyskiwać na popularności sprawa wkrótce wydała się i dotarła do różnych służb ścigania, takich jak NSA czy FBI, które początkowo w ogóle nie wiedziały jak to ugryźć. Kto w ogóle był na tyle szalony, by sprzedawać w necie dragi?
I to w zasadzie tyle. Rozpoczęło się polowanie na nieuchwytnego pirata, w które zaangażowanych zostało wiele amerykańskich agencji rządowych, a ta książka je opisuje. Jednak opisuje je w taki sposób, że jest to jazda bez trzymanki. Nigdy chyba nie czytałam reportażu, który byłby skonstruowany według zasad dobrego thirllera tak bardzo, jak Król Darknetu. Krótkie rozdziały, obrazowe opisy głównych postaci, naprzemienna narracja z punktu widzenia różnych bohaterów, szybkie tempo akcji, bez zbędnych szczegółów i ciągłe clifhangery. To wszystko znajdziecie w Królu Darknetu. Książkę czyta się tak dobrze, że zastanawiałam się, czy to ciągle jest jej zaletą, czy też już wadą (dla wielu osób może nią być). Czy czegoś jej nie brakuje, jako reportażowi. Skąd autor wiedział, co siedzi w głowach bohaterom tej historii? Można też zwrócić uwagę na kompletny brak informacji o technicznej stronie całego przedsięwzięcia, co czyni opowieść jeszcze bardziej przystępną, ale niektórym może tych danych brakować. Znów plus, albo też minus – zależy od punktu widzenia.
To nie jest książka o Darknecie, a tylko o jednym jego wycinku, a przede wszystkim o twórcy Silk Road. Szkoda, że autor tej pozycji nie poświęcił paru słów na refleksję w temacie granic naszej wolności i słuszności przekonań, jakie stały za decyzjami Rossa Ulbrighta.
Ross Ulbright swego czasu wpadł na genialny w swojej prostocie pomysł, by sprzedawać narkotyki przez Internet, zupełnie jak sprzedaje się książki, czy też garnki w Amazonie. Jak łatwo się domyślić, optował on za legalizacją narkotyków, co pozwoliłoby uniknąć wielu problemów, nieszczęść i całego tego narkotykowego podziemia. Póki co jednak proceder był nielegalny, zatem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Teoretycznie ta powieść powinna być perełką dla każdego bibliofila, gdyż jej tematem przewodnim są książki i opowieści. Oraz drzwi, koty, klucze, pszczoły, itd. Jej fabuła jest jednak tak splątana, że nie sposób ją streścić. Erin Morgenstern zapewne chciała napisać pełną magii powieść naszpikowaną symbolami i literackimi metaforami. W stylu najbardziej czytelne są nawiązania do Alicji w Krainie Czarów, ale jest też mnóstwo nawiązań wprost do innych książek, i to wcale nie klasyki, ale raczej literatury współczesnej.
Problem polega na tym, że treść "Bezgwiezdnego morza" kompletnie mnie nie zainteresowała, bo jest to napisane w tak zawiły sposób, że nie wiedziałam, o co właściwie autorce chodzi. Od momentu zawiązania akcji, gdy bohater natrafia na tajemniczą książkę, Ezra krąży po różnych miejscach, ale jaki jest sens tej jego wędrówki, tego nie potrafiłam uchwycić. Jego „perypetie” przeplatane są baśniowymi opowieściami, przy czym to nie jest powieść szkatułkowa, bowiem owe baśnie nie są opowiadane przez postacie z głównego wątku. W częściach z peregrynacjami Ezry gros treści stanowią rozbudowane opisy miejsc, w które chłopak trafia. Czytamy więc o tym jak wyglądają komnaty, o posadzkach, obszernych księgozbiorach, kandelabrach, umeblowaniu, gobelinach, obrazach drzwiach, gałkach do drzwi, zamkach, korytarzach, windach, etc., ect. I tak bez końca. W tym wszystkim jakakolwiek fabuła oraz postacie kompletnie się gubią. Bohaterowie są bardziej miazmatami, niż postaciami z krwi i kości, nie wiadomo kim są, jaką rolę pełnią – i nie uważam, by ta ich „tajemniczość” stanowiła zaletę.
Powieść ta paradoksalnie posiada bardziej konwencję gry komputerowej, niż książki, z tym przechodzeniem z poziomu na poziom, różnymi artefaktami, które pomagają bohaterom oraz kolejnymi ich życiami. Powieść aż kipi od symboli, jednak owa symbolika była dla mnie nieczytelna. Zabawne, że jeden z bohaterów stwierdza: sam nigdy nie przepadałem za Narnią, za dużo tam alegorii.
"Bezgwiezdne morze" okazało się dla mnie świetnym remedium na bezsenność – wystarczyło kilkanaście stron, żeby zmorzył mnie sen. Nawet w środku dnia. Pod koniec lektury, gwoli ścisłości, miałam dość nawet książek, choć przecież książki kocham.
Teoretycznie ta powieść powinna być perełką dla każdego bibliofila, gdyż jej tematem przewodnim są książki i opowieści. Oraz drzwi, koty, klucze, pszczoły, itd. Jej fabuła jest jednak tak splątana, że nie sposób ją streścić. Erin Morgenstern zapewne chciała napisać pełną magii powieść naszpikowaną symbolami i literackimi metaforami. W stylu najbardziej czytelne są...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to