Wielkie złudzenie. Liberalne marzenia a rzeczywistość międzynarodowa John Mearsheimer 7,4
ocenił(a) na 648 tyg. temu Choć nie sposób odmówić Mearsheimerowi wielu ciekawych tez i trafnych wniosków, to całe jego rozumowanie obarczone jest atakowaniem chochoła. Chochołem jest liberalny Zachód, który chce oświecać maluczkich, nieść pokój i czynić narody Wschodu na swój wzór. Głupiutki Zachód robi to wszystko z powodu IDEOLOGII. Problem w tym, że taki Zachód nie istnieje i nigdy nie istniał, cywilizacje budowane są na przemocy i oszustwie, a wygrywają te które czynią to najskuteczniej i to właśnie zrobił Zachód, poza pewną dozą soft power będącej dodatkiem czy też opakowaniem do powyższych. I co nie powinno zaskakiwać - robi to dalej. I tylko w takim układzie, gdyby taki Zachód naprawdę istniał, teorie amerykańskiego politologa miałyby sens. Wtedy można takiemu słabemu Zachodowi przeciwstawić polit-chada 10/10, który bezwzględnie prowadzi złożoną grę na światowej szachownicy nie licząc się z życiem ludzkim i dzięki temu oszczędzając tysiąckrotnie więcej istnień i czyniąc świat naprawdę lepszym.
Zawsze początek czytania artykułów i książek czy słuchania wykładów Mearsheimera jest fascynujący, bo Amerykanin to wybitny, doświadczony życiowo i oczytany erudyta. Dalej wpada się jednak na dziury i sprzeczności, a pod koniec, gdy już zbierze się wszystkie argumenty autora, to pozostaje pytanie czy jest tam, poza pewnymi banałami, jakakolwiek wartościowa treść...
A jednak - chochoł z teorii Mearsheimera to dokładnie taki Zachód jaki wyobraża sobie większość ludzi w Polsce. I właśnie dla ludzi z państw średniej wielkości, państw które są położone w regionach, w którch dochodzi do sporów, lektura ,,Wielkiego Złudzenia" może być doskonałą odtrutką na miraż ,,integracji", ,,moralnej dominacji Zachodu" i ,,końca historii".
EDIT czerwiec 2024:
Ileś wykładów Mearsheimera dalej i sporo literatury o współczesnej polityce dalej i rzuca się w oczy ślepota Mearsheimera na prostą rzecz. Stany nie popełniły na Bliskim Wschodzie błędu polegającego na uwierzeniu w liberalne wartości, tylko przeceniły swoją siłę w zdolnościach do instrumentalnego tworzenia ,,zachodnich partnerów". Tworzenie demokracji w tamtym rejonie, przy założeniu wszechpotęgi USA, pozwoliłoby na jeszcze mocniejsze ugruntowanie tej potęgi. Demokracje w przeciwieństwie do satrapii są bardziej przewidywalne, lepiej wpasowują się w międzynarodowe środowisko, nie wierzgają, są prostsze do kontroli, łatwiejsze w obsadzeniu własnymi ludźmi - fundacjami, think tankami, agenturą. Demokracje nie mają własnego centralnego mózgu, więc jeśli nie wykształciły przez wieki spójnej elity, to można im zmieniać władze co kilka lat robiąc przetasowania. Demokratyczne społeczeństwa są też bardziej produktywne. Można je korzystnie utuczyć, a potem drenować z pieniędzy na znacznie większą skalę, niż jakąkolwiek satrapię. I właśnie dlatego USA mogło logicznie dążyć do eksportu demokracji na Bliski Wschód popełniając przy tym grzech pychy. Imperialne overexpansion, a nie ideologiczna głupota.
Można też podejść do interwencji bliskowschodnich z perspektywy hiperrealistycznej - uniemożliwienia uniezależnienia się finansowego dobrze funkcjonujących satrapii siedzących na absolutnie kluczowym strategicznym surowcu i uniemożliwienia regionalnej konsolidacji tych satrapii celowo je destabilizując i dzieląc za cenę miliardów dolarów wydanych na interwencję. Kwestia oceny opłacalności w analizie interwencja-efekt. I o tym Mearsheimer też nie pisze i brzęczy jakieś mgliste zaklęcia.
Jeśli więc facet, który zajmuje się tematem 50 lat i określa się jako realista, nie przedstawia tak prostych wniosków, to po raz kolejny zastawiam się czy pływanie po oceanach filozofii politycznej i rzucanie wielu nazwisk przybliża do prawdy, czy wręcz przeciwnie.