-
ArtykułyCzytamy w majówkę 2024LubimyCzytać103
-
ArtykułyBond w ekranizacji „Czwartkowego Klubu Zbrodni”, powieść Małgorzaty Oliwii Sobczak jako serialAnna Sierant1
-
ArtykułyNowe „Książki. Magazyn do Czytania”. Porachunki z Sienkiewiczem i jak Fleming wymyślił BondaKonrad Wrzesiński1
-
ArtykułyKrólowa z trudną przeszłościąmalineczka740
Biblioteczka
2024-04-30
2024-04-13
Genialnie przedstawiony kawałek historii Polski, do tej pory skrzętnie przemilczany w romantyzowaniu wsi i udawaniu, że wszyscy Polacy to szlachcice. Zdecydowanie książka zasługuje na poczytność, jaką zyskała i powinna być wprowadzona jako lektura w szkole.
Genialnie przedstawiony kawałek historii Polski, do tej pory skrzętnie przemilczany w romantyzowaniu wsi i udawaniu, że wszyscy Polacy to szlachcice. Zdecydowanie książka zasługuje na poczytność, jaką zyskała i powinna być wprowadzona jako lektura w szkole.
Pokaż mimo to2024-04-19
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że jesteśmy szowinistami gatunkowymi i ta teza jest dla mnie zupełnie intuicyjna - nie ma żadnej innej przyczyny dla której tak beztrosko i bez skrupułów traktujemy inne zwierzęta tak, jak traktujemy. Jaka inna przyczyna mogłaby stać za powszechnie przecież przyjętym poglądem, że dowolna ilość cierpienia zwierzęcia jest zawsze mniej ważna, niż najmniejsza ilość cierpienia człowieka? Trudno nam sobie wyobrazić, w jakim stopniu nasza egzystencja jest od nich uzależniona, gdyż cała nasza cywilizacja w zasadzie oparta jest na ich wyzysku. Branż, w których produkuje się coś ze zwierząt, albo wykorzystuje zwierzęta w jakichś sposób jest naprawdę ogrom. Stąd też trudno byłoby wszystko tak od razu odrzucić. Ale nie robienie niczego i argumenty w obronie tego stanu rzeczy to żałosne wymówki po to, byśmy mogli nadal zwierzęta wykorzystywać dla własnej wygody (Nie słyszałam jeszcze żadnego argumentu 'za", który byłby sensowny, no bo jak można sensownie uzasadnić torturowanie i zabijanie innych żywych istot?).
Zgadzam się zatem z poglądami Singera i nie trzeba mnie było do niczego przekonywać, ale chciałam przeczytać tę "biblię obrońców przyrody". I muszę stwierdzić, że ta książka mnie pokonała w kwestii drastyczności i skali okrucieństw, jakich się dopuszczamy. Autor skupia się tylko na dwóch aspektach - eksperymentach na zwierzętach (często zupełnie bezsensownych) i na przemysłowej hodowli - i już samo to jest straszne, a gdzie jeszcze inne rzeczy... Naprawdę trudno było mi przez to przebrnąć i ktoś może powiedzieć nawet, że opis tych wszystkich praktyk jest może niepotrzebny, ale z drugiej strony, czy same rozważania teoretyczne miałyby taką siłę rażenia? Wątpię. Teraz mięso stanie mi w gardle, jeśli kiedykolwiek jeszcze pomyślę, by zjeść choć kawałek. Ale i tak najbardziej chyba jest mi wstyd za psychologów.
Dodam, że poza ww. rozdziałami o "mięsie" nomen omen, autor zamieszcza kilka rozdziałów natury nawet nie filozoficznej (bo wielkiej filozofii w tym nie ma), ile etycznej. Wszystko jest logiczne, argumenty rozsądne, poparte danymi i po prostu nie widzę tam żadnego punktu, z którym można by się nie zgodzić. 50 lat minęło od pierwszego wydania tej pozycji, a jest ona niestety cały czas aktualna, bo tak mało się zmienia w tej kwestii (dobrze jednak sięgnąć po najnowsze, uaktualnione wydanie, ze wstępem m.in. Harariego). Owszem, coś tam się robi, ale przecież fermy przemysłowe mają się dobrze i zapotrzebowanie na mięso wręcz rośnie. Mimo tego, że nie tylko powoduje to cierpienie zwierząt, ale i realnie zagraża naszej planecie, przyczyniając się do katastrofy klimatycznej.
Nie oceniam, bo to nie jest książka do oceniania, tylko do głębokiego wzięcia sobie do serca.
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że jesteśmy szowinistami gatunkowymi i ta teza jest dla mnie zupełnie intuicyjna - nie ma żadnej innej przyczyny dla której tak beztrosko i bez skrupułów traktujemy inne zwierzęta tak, jak traktujemy. Jaka inna przyczyna mogłaby stać za powszechnie przecież przyjętym poglądem, że dowolna ilość cierpienia zwierzęcia jest zawsze mniej ważna,...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-16
Hippisi są (nadal) wśród nas. Aczkolwiek irytuje mnie trochę robienie z tego typu ludzi bohaterów. Pewnie wynika to z tego, że wielu z nas też by tak chciało - iść "za głosem serca", nie rozumu. Wolność, podróże, przygody... żadnej upierdliwej pracy i rachunków do zapłacenia. Pytanie tylko, czy (i dla kogo) to jest poszukiwanie siebie i "czegoś więcej", niż tylko szare życie na kredycie, czy wręcz przeciwnie - ucieczka od "prawdziwego życia" i zobowiązań. Często niestety nie kończy się to dobrze... Nie da się ukryć, że Rustad jest Alexandrem zafascynowany. Tak czy siak, uważam, że nie mamy prawa oceniać czyjegoś stylu życia, a na pewno nie sprowadzając go do uproszczeń, takich jak "kolejny biały, uprzywilejowany Amerykanin, podróżujący po świecie i lansujący się w mediach społecznościowych". (hej, ale biali ludzie też mają prawo podróżować...).
Ponadto, w ocenie tej książki trzeba umieć rozgraniczyć między oceną głównego bohatera, a oceną... książki właśnie. Która jest napisana w dobry sposób. Początkowo reportaż Harleya Rustada nie za bardzo mnie przekonywał, bo było w nim za dużo takiego typowego "oszołomstwa", jakim cechowało się w zasadzie od początku życie Justina Alexandra. Ostatni Mohikanin, surviwal, pochwała prostego życia - to są częste motywy, którymi fascynują się chłopcy w bogatych, rozwiniętych krajach, gdzie coraz mniej jest kontaktu z naturą. Wydawało mi się, że autor zanadto nadmuchuje treść - jest tu bardzo dużo dygresji, a to o inspiracjach książkowych, czy z popkultury, a to innych podobnych wagabundach (przypomina się chociażby Alex Supertramp), a to o ludziach, którzy też zaginęli w Himalajach. Jest dużo o Indiach, o specyfice tego kraju, przyciągającej wielu ludzi poszukujących "duchowości" i o tzw. "syndromie indyjskim" - a to też nigdy specjalnie mnie nie "ruszało". Myślę jednak, że po prostu nie miałam dobrego dnia na lekturę, bo już następnego, wszystko zaczęło składać mi się w ładną i ciekawą całość. Taką, której właśnie nie można ocenić jednoznacznie. No i jest czymś więcej, niż po prostu reporterskim śledztwem odnośnie tego, co stało się z Justinem.
Hippisi są (nadal) wśród nas. Aczkolwiek irytuje mnie trochę robienie z tego typu ludzi bohaterów. Pewnie wynika to z tego, że wielu z nas też by tak chciało - iść "za głosem serca", nie rozumu. Wolność, podróże, przygody... żadnej upierdliwej pracy i rachunków do zapłacenia. Pytanie tylko, czy (i dla kogo) to jest poszukiwanie siebie i "czegoś więcej", niż tylko szare...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-28
Tytuł tej książki jest bardzo mylący. I to w zasadzie mogłoby być tyle na ten temat.
Zwłaszcza, że obecnie większość ludzi już wprawdzie nie neguje katastrofy ekologicznej, ale rozpowszechniła się narracja "ja i tak nic nie mogę, bo to bogaci trują". Oczywiście to prawda (ale nie cała), że do zmiany jest system. Jednak władze w Polsce też nadal udają, że tematu nie ma, ekologia to nadal jest temat marginalizowany w polityce. Więc nadal żyjemy tak, jak żyliśmy i dokładamy swoją cegiełkę do zniszczenia planety. I postanawiamy o tym nie myśleć, bo "inaczej byśmy zwariowali". I to też najlepiej uczynić po przeczytaniu tej książki. Dopóki nie dotknie nas to bezpośrednio. Jako człowiek od dawna interesujący się ekologią i promujący wiedzę o katastrofie ekologicznej, czuję cały czas zderzanie się ze ścianą.
Tytuł tej książki jest bardzo mylący. I to w zasadzie mogłoby być tyle na ten temat.
Zwłaszcza, że obecnie większość ludzi już wprawdzie nie neguje katastrofy ekologicznej, ale rozpowszechniła się narracja "ja i tak nic nie mogę, bo to bogaci trują". Oczywiście to prawda (ale nie cała), że do zmiany jest system. Jednak władze w Polsce też nadal udają, że tematu nie ma,...
2024-03-26
Reportaż opisujący mechanizmy działania współczesnych mediów, dobrze widoczne także w Polsce. Jego słabością jest mnogość szczegółów dot. wyłącznie amerykańskiej polityki, afer, dziennikarzy, co niekoniecznie interesuje czytelnika spoza USA. Język autora też momentami jest zawiły, raz niepotrzebnie "elokwentny", a raz zbyt kolokwialny, przez co tekst staje się mało zrozumiały.
Reportaż opisujący mechanizmy działania współczesnych mediów, dobrze widoczne także w Polsce. Jego słabością jest mnogość szczegółów dot. wyłącznie amerykańskiej polityki, afer, dziennikarzy, co niekoniecznie interesuje czytelnika spoza USA. Język autora też momentami jest zawiły, raz niepotrzebnie "elokwentny", a raz zbyt kolokwialny, przez co tekst staje się mało...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-01
2019-01-23
Jako osoba mająca pewną wiedzę na temat ratownictwa górskiego, nie spodziewałam się po tej książce rewelacji. Jednak jestem zaskoczona jak dobrze jest ona napisana. Rzeczowo, konkretnie, na temat, a przy tym nie nudno (!), bez lania wody, może tylko odrobinę zbyt czołobitnie wobec głównych bohaterów (oj lecą kobitki na te czerwone polary ;) Przede wszystkim jest bardzo merytoryczna, przekazuje sporo wiedzy i na temat samego ratownictwa, i zachowania w górach. Może to być przydatne wszystkim, lecz głównie bardziej doświadczonym górołazom (bo szczerze mówiąc nie sądzę, by niedzielni turyści sięgnęli po tę pozycję). Czytanie takiej książki było dla mnie prawdziwą przyjemnością. A najbardziej frustrujące są w niej wcale nie opowieści o niefrasobliwych turystach, wzywających śmigłowiec do bolących nóg, ale ostatni rozdział, pokazujący jaki, tak naprawdę, jest w naszym państwie stosunek do osób ratujących życie i zdrowie, często wybitnych specjalistów. Szacun Pani Beato za opisanie tego wszystkiego!
Jako osoba mająca pewną wiedzę na temat ratownictwa górskiego, nie spodziewałam się po tej książce rewelacji. Jednak jestem zaskoczona jak dobrze jest ona napisana. Rzeczowo, konkretnie, na temat, a przy tym nie nudno (!), bez lania wody, może tylko odrobinę zbyt czołobitnie wobec głównych bohaterów (oj lecą kobitki na te czerwone polary ;) Przede wszystkim jest bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-17
Tomek Michniewicz z hipsterskiego podróżnika, dla którego najważniejsza była przygoda i dobra zabawa, przeistacza się w reportera pełną gębą. Widać było to już we fragmentach poprzednich książek, np. opowieści o rezerwacie w Zimbabwe, gdzie chronione są zagrożone wyginięciem nosorożce. Do którego to miejsca zresztą Michniewicz wraca w "Chrobocie".
Można tę książkę w istocie podsumować jako "opisanie świata": siedem różnych miejsc na świecie, siedem ludzkich istnień, tak różnych, a zarazem tak podobnych w swoich dążeniach do siebie. Kultura, obyczaje w tych krajach. Poza tym "Chrobot" to również spojrzenie "z lotu ptaka" na problemy współczesnego świata: zanieczyszczenie środowiska, globalizację, wyzysk biednych przez bogatych, rosnące dysproporcje pomiędzy tymiż. Manifest minimalizmu. I, kolokwialnie rzecz ujmując, trzeba to stwierdzić, że ta książka "ryje beret". Jako całokształt jest bardzo przygnębiająca, jak prawie każdy reportaż zresztą, każąc zadać sobie ostateczne pytanie o sens: "po co to wszystko?".
"O marzeniach trzeba umieć zapomnieć. Bez marzeń da się żyć. Na marzenia był czas w przedszkolu".
"W klimatyzowanych aulach na uniwersytetach uczą, że słowa kształtują rzeczywistość, że trzeba je precyzyjnie dobierać.
Nie 'Trzeci Świat' tylko 'kraje rozwijające się'. Nie 'nędza' i 'zacofanie', tylko 'problemy strukturalne'. Nie 'biedny' tylko 'ekonomicznie nieprzystosowany'.
- Ludzie w Mubende są biedni, a nie 'ekonomicznie nieprzystosowani'. Biedni. Jeśli cię nie stać na leki, nie możesz wysłać dzieci do szkoły, jesteś biedny. (...) Po co to nazywać inaczej?
- Bo to wyraz szacunku.
- My chcemy móc kupić leki, a nie być nazywani z szacunkiem i to przez kogoś na końcu świata. Używasz innych słów, ale opisujesz to samo. Przecież tu się niewiele zmienia. Te wasza słowa ukrywają, jak jest naprawdę. Komu to służy?"
"W wielu krajach podatek korporacyjny wynosi dwadzieścia pięć- trzydzieści pięć procent. Coca-cola, Apple, IBM różnymi trickami sprowadziły swój podatek do poziomu siedemnastu procent.
Boening - do ośmiu.
Facebook - do czterech."
Czytajcie!
Tomek Michniewicz z hipsterskiego podróżnika, dla którego najważniejsza była przygoda i dobra zabawa, przeistacza się w reportera pełną gębą. Widać było to już we fragmentach poprzednich książek, np. opowieści o rezerwacie w Zimbabwe, gdzie chronione są zagrożone wyginięciem nosorożce. Do którego to miejsca zresztą Michniewicz wraca w "Chrobocie".
Można tę książkę w istocie...
2020-01-14
Warto, jeśli chcecie poszerzyć horyzonty, ale wrażliwym nie polecam - historie opisane w tym reportażu są takie że o Jesooooo! Jednak moim zdaniem nie ma sensu od razu demonizować Kanady, bo historie takie jak te zdarzały się i zdarzają nadal wszędzie, na całym świecie, są uniwersalne. Po prostu taki jest gatunek ludzki, a to kolejny przykład na jego okrucieństwo i podłość. Rdzenni mieszkańcy natomiast byli tępieni w całym "Nowym Świecie", nie tylko w Kanadzie. Żal ściska jednak, że te kultury inne od naszej zostały właściwie bezpowrotnie zniszczone w imię "jedynej słusznej ideologii" przyniesionej przez białego człowieka.
Warto, jeśli chcecie poszerzyć horyzonty, ale wrażliwym nie polecam - historie opisane w tym reportażu są takie że o Jesooooo! Jednak moim zdaniem nie ma sensu od razu demonizować Kanady, bo historie takie jak te zdarzały się i zdarzają nadal wszędzie, na całym świecie, są uniwersalne. Po prostu taki jest gatunek ludzki, a to kolejny przykład na jego okrucieństwo i podłość....
więcej mniej Pokaż mimo to2020-04-20
„Kiedy wyjeżdżasz z Chin, masz wrażenie, jakbyś podróżował w przeszłość”. Tak, bo Chiny nie są już naszą fabryką, źródłem taniej siły roboczej, ale potęgą gospodarczą i po Stanach Zjednoczonych najbardziej technologicznie rozwiniętym krajem świata. To tam trwają prace nad nowymi rozwiązaniami informatycznymi, sztuczną inteligencją, systemami opartymi o big data. Kłopot w tym, że Chińczycy nie mają tu żadnych zahamowań i nie przejmują się takimi drobiazgami, jak etyka, ochrona prywatności, danych osobowych, czy praw obywatelskich. Wręcz przeciwnie - rozwiązania te służą temu, by skutecznie kneblować, inwigilować i kontrolować społeczeństwo. W Chinach obecnie ziszcza się koszmar o Wielkim Bracie. A Raport mniejszości już puka do drzwi. W takich okolicznościach wszelki opór i nieposłuszeństwo wydają się daremne. Jeśli jeszcze pomyśli się, że w Państwie Środka już przeprowadza się manipulacje genetyczne na ludziach, by kolejne pokolenia były bardziej inteligentne i przewyższyły poziomem inteligencji inne narody, to czas się naprawdę zacząć bać. W dodatku Chiny mają już taką siłę ekonomiczną, że oddziałują na cały świat - wymuszają korzystne dla siebie regulacje nawet w demokratycznych krajach, wchodząc do nich już nawet nie tylnymi, ale frontowymi drzwiami. A zachodni obywatele głosują na Chiny swoimi portfelami...
Problem z tą książką polega na tym, że z tytułu z powodzeniem można by usunąć słowo „cyfrowa” i dalej oddawałby on istotę rzeczy. Kwestie najbardziej interesujące dla czytelnika, który sięgnie po tę pozycję, zajmują bowiem ledwie 3-4 rozdziały z 17. W pozostałych autor opowiada ogólnie o tym, jak we współczesnych Chinach wzmacnia się komunistyczną dyktaturę. Mowa o różnych mechanizmach władzy, polityce, historii Chin, propagandzie... Przez wszystkie przypadki odmieniane jest słowo „partia” i rzecz jasna jej obecny przywódca Xi Jinping. Byłoby to samo w sobie ciekawe, gdyby nie to, że autor ma straszną tendencję do powtarzania się - wielokrotnie pisze to samo, tylko nieco innymi słowami. Na domiar złego miałam z tą książką do czynienia w postaci audiobooka, a te ostatnie bardzo mnie męczą. Więc tym bardziej miałam wrażenie, że w kółko słucham tego samego, a moje myśli nie raz gdzieś odpływały... Równie dobrze, a ciekawiej o tym, co dzieje się w ChRL można poczytać w powieści Bernarda Miniera „Na krawędzi otchłani”. Tym niemniej treść tej książki długo na pewno nie wyjdzie mi z głowy.
Tak nowa, a już nieaktualna... trudno bowiem powiedzieć na ile na gospodarką Chin wpłynie pandemia koronawirusa. Nie da się jednak ukryć, że nawykłe do posłuszeństwa społeczeństwa Wschodu poradziły sobie z nią lepiej, niż społeczeństwa Zachodnie, przesiąknięte ideami wolności i indywidualizmu. Zatem obawiam się, że to w nas przede wszystkim uderzy kryzys, a Chiny jeszcze się wzmocnią. Co gorsza, już pojawiają się ostrzeżenia, że pandemia stała się i u nas pretekstem do wprowadzenia niebezpiecznych rozwiązań inwigilujących i kontrolujących ludzi. Bo przecież „gdy zagrożone jest bezpieczeństwo, trzeba wprowadzić pewne regulacje.” Przyszłość zbliża się wielkimi krokami.
„Kiedy wyjeżdżasz z Chin, masz wrażenie, jakbyś podróżował w przeszłość”. Tak, bo Chiny nie są już naszą fabryką, źródłem taniej siły roboczej, ale potęgą gospodarczą i po Stanach Zjednoczonych najbardziej technologicznie rozwiniętym krajem świata. To tam trwają prace nad nowymi rozwiązaniami informatycznymi, sztuczną inteligencją, systemami opartymi o big data. Kłopot w...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-20
Reportaż Olgi Gitkiewicz jest wstrząsający, bo pokazuje, jak w Polsce zamordowano de facto transport zbiorowy. W PRL-u był, we wspaniałej „wolnej Polsce” go nie ma. To efekt myślenia, że wszystko powinien uregulować rynek i że wszystko powinno na siebie zarabiać. Nawet szkoła i park, nie mówiąc już o kolei. Transport nie jest traktowany w Polsce jako coś, co trzeba ludziom zapewnić – nie, to problem, który został zrzucony na obywateli – radźcie sobie sami. Zatem popyt na transport zbiorowy został "wygaszony", a wykreowany został kult samochodu. Co przy braku kultury jazdy kierowców ma tragiczne skutki. Kierowcy z radością rozjechaliby pieszego, czy rowerzystę, który by stanął na ich drodze, no bo przecież ci piesi i cykliści są tylko utrapieniem i problemem. W razie wypadku panuje narracja zrzucania winy na ofiarę, czyli pieszego - a statystyki są nieubłagane.
"Nie zdążę" to dla mnie lektura bolesna i emocjonalna, bo problem wykluczenia komunikacyjnego znam z autopsji. Mogłabym opowiedzieć wiele historii takich, jak te w książce. Bulwersująca jest zwłaszcza pierwsza połowa książki, dotycząca ruchu kołowego, w tym relacji kierowca - pieszy. W drugiej połowie, gdzie mowa o kolei, reportaż robi się mniej konkretny, trochę abstrakcyjny, trochę chaotyczny. Jak Polska kolej nie przymierzając... Zabrakło trochę wniosków, konkluzji. Ale jaka ona mogłaby być? Jako, że kierowcy i zwolennicy ruchu drogowego stali się w Polsce większością (wskutek takiej, a nie innej polityki dot. transportu), to światełka w tunelu nie widać. Strach pomyśleć, jak transport zbiorowy zniesie pandemię...
Reportaż Olgi Gitkiewicz jest wstrząsający, bo pokazuje, jak w Polsce zamordowano de facto transport zbiorowy. W PRL-u był, we wspaniałej „wolnej Polsce” go nie ma. To efekt myślenia, że wszystko powinien uregulować rynek i że wszystko powinno na siebie zarabiać. Nawet szkoła i park, nie mówiąc już o kolei. Transport nie jest traktowany w Polsce jako coś, co trzeba ludziom...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-15
Bardzo wyważona, mądra pozycja, w pigułce opisująca to, co dzieje się współcześnie na świecie, choć przede wszystkim w Polsce. Powinien ją przeczytać każdy, a zwłaszcza Ci, którzy mają jakiś pomysł na zmiany i wyrwanie się z tego błędnego koła, w którym teraz tkwimy. Problem w tym, że nie wiem, czy tacy ludzie istnieją.
Bardzo wyważona, mądra pozycja, w pigułce opisująca to, co dzieje się współcześnie na świecie, choć przede wszystkim w Polsce. Powinien ją przeczytać każdy, a zwłaszcza Ci, którzy mają jakiś pomysł na zmiany i wyrwanie się z tego błędnego koła, w którym teraz tkwimy. Problem w tym, że nie wiem, czy tacy ludzie istnieją.
Pokaż mimo to2020-10-17
2020-11-16
Jak zwykle z wydawnictwa Insignis wychodzi doskonała pozycja. Ta książka to faktycznie mindfuck. Opowiada o wojnie psychologicznej, dzięki której refe-rendum w Wielkiej Brytanii wygrali zwolennicy Brexitu, a wybory w USA Donald Trump. Wojnie, w której żołnierzami – pionkami jesteśmy my wszyscy, którzy korzystamy z Internetu i mediów społecznościowych. O tym, jak się nami manipuluje, wykorzystując ludzkie słabości poznawcze i emocjonalne. Jedna z najciekawszych i niestety najbardziej alarmujących książek, jakie czytałam w tym roku. Bo w roku pandemii podsycanie ludzkich strachów i gniewu jest wyjątkowo łatwe.
Jak zwykle z wydawnictwa Insignis wychodzi doskonała pozycja. Ta książka to faktycznie mindfuck. Opowiada o wojnie psychologicznej, dzięki której refe-rendum w Wielkiej Brytanii wygrali zwolennicy Brexitu, a wybory w USA Donald Trump. Wojnie, w której żołnierzami – pionkami jesteśmy my wszyscy, którzy korzystamy z Internetu i mediów społecznościowych. O tym, jak się nami...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-03-10
To nie jest łatwa książka, jak podejrzewałam. To nie jest książka o „zwierzątkach” (wybaczcie, ale to słowo w ustach dorosłej osoby budzi we mnie agresję), ani o topniejących lodowcach (o przyrodzie zawsze miło się czyta, nawet jeśli musimy ocierać łezkę w oku, że to wszystko jest na skraju wyginięcia), ale o człowieku, o polityce i o tym, jak – w skrócie mówiąc – ludzie nie robią nic, by powstrzymać zmiany klimatyczne. Bo ważniejsze są pieniądze i ideologia. Naomi Klein nie owija w bawełnę i nie kryje swojego zaangażowania. Niestety mam wrażenie, że książkę tę niewiele osób czyta, bo jest za trudna… a powinni ją czytać wszyscy, ponieważ dotyczy ona absolutnie wszystkich (zmiany klimatyczne są nazwane wielkim wyrównywaczem) i wszyscy powinniśmy skończyć wreszcie z masowym wypieraniem tego, co dzieje się na naszych oczach z naszą planetą.
To nie jest łatwa książka, jak podejrzewałam. To nie jest książka o „zwierzątkach” (wybaczcie, ale to słowo w ustach dorosłej osoby budzi we mnie agresję), ani o topniejących lodowcach (o przyrodzie zawsze miło się czyta, nawet jeśli musimy ocierać łezkę w oku, że to wszystko jest na skraju wyginięcia), ale o człowieku, o polityce i o tym, jak – w skrócie mówiąc – ludzie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-25
Jessica Bruder wykonała dobrą robotę tworząc reportaż drogi - częściowo jest to reportaż uczestniczący. Niewątpliwie wizja egzystencji w ciągłym kieracie, na granicy nędzy, pozbawionej odpoczynku, jakichkolwiek wygód, czy większych przyjemności, i bez stałego miejsca na ziemi - i tak aż do samej śmierci – jest bardzo ponura. Zwłaszcza jeśli dzieje się to w najbogatszym kraju świata, pod nosem wielkich bogaczy. Mimo tego wielu z owych współczesnych nomadów nie traci pogody ducha. Po przeczytaniu "Nomadlandu" poczułam wdzięczność za to, co mam. Momentami lektura była dla mnie jednak zbyt monotonna. Zbyt wiele podobnych historii, podobnych miejsc, mylących się nazwisk bohaterów. Za mało głębszego podejścia do tematu, analizy i opisania systemowych trudności, z jakimi mierzą się ci Amerykanie. Autorka bardziej skupiła się na jednostkowych historiach, niż na zjawisku, przy czym te historie potraktowane są (może z jednym wyjątkiem) dosyć powierzchownie.
Jessica Bruder wykonała dobrą robotę tworząc reportaż drogi - częściowo jest to reportaż uczestniczący. Niewątpliwie wizja egzystencji w ciągłym kieracie, na granicy nędzy, pozbawionej odpoczynku, jakichkolwiek wygód, czy większych przyjemności, i bez stałego miejsca na ziemi - i tak aż do samej śmierci – jest bardzo ponura. Zwłaszcza jeśli dzieje się to w najbogatszym...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-04
Książki o współczesnej Rosji przyprawiają mnie o ból głowy. Nie inaczej jest z tą pozycją. Jej autorka, fińska dziennikarka pokazuje działania prowadzone przez rosyjską propagandę, mające na celu dyskredytowanie, zastraszanie, sianie niezgody i zamętu. Opisuje dokładnie tego typu kampanie oszczerstw i nienawiści, skierowane przeciwko osobom, które ośmielają się krytykować politykę Rosji: dziennikarzom, działaczom, politykom, biznesmenom. Z różnych krajów. Aro zaczyna od własnej historii, gdyż sama również padła ofiarą takiego ataku, wskutek czego musiała „uciekać” (!) z Finlandii. Czytając to ma się poczucie wszechogarniającego zła, bo przecież Internet jest wszędzie i jest on idealnym narzędziem, jakim mogą posługiwać się trolle i hejterzy. Człowiek po prostu przestaje czuć się bezpiecznie, tym bardziej, że owo zło jest tak nienamacalne, jego autorzy anonimowi, a odium często spada na nas wszystkich. Jesteśmy w to zamieszani wszyscy, skoro wpadliśmy w sidła mediów społecznościowych i nie weryfikujemy informacji, które do nas płyną.
Trolle Putina to jednak kolejna ważna książka napisana w problematyczny dla mnie sposób. Autorka opisuje wszystko zbyt drobiazgowo. Zamiast przedstawić najważniejsze fakty i wnioski z nich płynące, grzęźnie w szczegółach, które tylko zaciemniają obraz sprawy. Trzeba się mocno koncentrować, aby spamiętać kto jest kto i co zrobił. Czytając miałam znaczne problemy z utrzymaniem swojej uwagi na tekście i wydaje mi się, że specyficzny styl tylko pogłębił ten problem. Tekst jest poszatkowany na krótkie akapity i mnie czytało się to źle, bo tekst nie stanowi płynnej, logicznej całości (bynajmniej nie czyta się tego jak powieści). Jeśli chodzi o samą treść, to spodziewałam się bardziej ogólnego podejścia, pokazania mechanizmów i sposobów działania trolli, zamiast koncentrowania się na poszczególnych przypadkach. Ale potem pomyślałam sobie, że ta książka ma być przecież sprawozdaniem z dziennikarskiego śledztwa, a nie naukową analizą tematu. I dokładnie tym jest.
Książki o współczesnej Rosji przyprawiają mnie o ból głowy. Nie inaczej jest z tą pozycją. Jej autorka, fińska dziennikarka pokazuje działania prowadzone przez rosyjską propagandę, mające na celu dyskredytowanie, zastraszanie, sianie niezgody i zamętu. Opisuje dokładnie tego typu kampanie oszczerstw i nienawiści, skierowane przeciwko osobom, które ośmielają się krytykować...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-02
Lektura "Betonozy" przyprawia o ból głowy. Dlaczego Polacy tak nienawidzą drzew, można zadać sobie pytanie, czytając tę książkę. Drzewa wycinane są u nas na potęgę, zarówno przez urzędników, jak i osoby prywatne. Każdy pretekst jest dobry. Od wielu lat nurtuje mnie to pytanie, dlaczego??? Dlaczego władze miast (a także politycy na szczeblu krajowym) sankcjonują wycinanie drzew i niszczenie przyrody? I to często POMIMO protestów mieszkańców? Dlaczego nam to robią, głusi i ślepi na oczywiste oczywistości, i to nawet teraz, kiedy zagrożeni jesteśmy katastrofą ekologiczną? A oni zamiast na naturę chuchać i dmuchać, nadal ją demolują. Idealnie to oddaje to dosadna wypowiedź cytowana w książce:
"Nie wiem, co to kurna za pomyślunek... Wyciąć w mieście drzewa, jebnąć kostkę gdzie się da, a potem kurtyny wodne stawiać, bo upał w dupę parzy".
A Jan Mencwel doskonale to wszystko opisuje. Fakt, że taką centralną osią, wokół której toczy się narracja jest wycinanie drzew, ale przeczytamy tu także o historii betonu, o samochodozie, parkach narodowych czy roli hydrologii w mieście. W książce zawarto również sporo ciekawostek z historii współczesnej, czy to koncepcji rozwoju miast, czy powstania polskiej rewolucji antyekologicznej, z którą mieliśmy do czynienia w ostatnich latach (bardzo kiepsko wybrany moment według mnie). Wszystko to oczywiście na konkretnych przykładach z polskich miast (dużo Warszawy – trochę za dużo). Myślę, że każdy Polak, który mieszka w mieście może podać wiele takich z własnego podwórka. Ja od teraz będę miała alergię na słowo „rewitalizacja”, które w nomenklaturze naszych decydentów najczęściej oznacza zalanie betonem.
Szczególnie ciekawy jest rozdział dotyczący inwestycji: drzewa, zieleń, przyroda nigdy nie są traktowane jako inwestycje (a tylko jako coś, co inwestycjom przeszkadza) – a powinny być, zwłaszcza – co znowu należy podkreślić – w erze kryzysu klimatycznego. Skoro nie przemawia nic innego, to niech tu przemówią pieniądze (choć ja jestem przeciwna przeliczaniu przyrody na dolary). Skończy się tak, że za klika-kilkanaście lat będziemy rozbierać te wszystkie betony, na które wydane zostały grube miliony – robią to już miasta w Europie, my póki co powielamy ich błędy, zamiast korzystać z dobrych praktyk.
Bardzo wartościowa pozycja edukacyjna dla wszystkich, ale przede wszystkim powinna być ona lekturą obowiązkową dla włodarzy miast, którzy z takim zapamiętaniem fundują nam betonozę i miasta nienadające się do życia.
Lektura "Betonozy" przyprawia o ból głowy. Dlaczego Polacy tak nienawidzą drzew, można zadać sobie pytanie, czytając tę książkę. Drzewa wycinane są u nas na potęgę, zarówno przez urzędników, jak i osoby prywatne. Każdy pretekst jest dobry. Od wielu lat nurtuje mnie to pytanie, dlaczego??? Dlaczego władze miast (a także politycy na szczeblu krajowym) sankcjonują wycinanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-19
Dziękuję Katarzynie Wężyk, że napisała tę książkę, książkę o tym – głównie – jak wygląda piekło kobiet w Polsce a.d.2021. Dziś już nawet najbardziej konserwatywne, katolickie kraje, jak Irlandia czy Hiszpania mają liberalne prawo aborcyjne, podczas gdy Polki są praktycznie w tej samej sytuacji, co nasze przodkinie 100 lat temu. Ta odwieczna wojna przeciwko kobietom ciągle się u nas toczy.
Znajdziemy w tej książce mnóstwo faktów i merytorycznych argumentów. Autorka obnaża całą hipokryzję tego systemu, funkcjonującego przecież od zarania dziejów. Pokazuje jak te sprawy kształtowały się w poszczególnych epokach, jakie były obowiązujące prawa i jak je uzasadniano. Tak naprawdę narracja jest ciągle ta sama, oparta na podrzędnej roli kobiety, uprzedmiotawianiu i wtłaczaniu jej w tradycyjne (usankcjonowane religią) role. Tylko język się zmienia, co też jest ciekawe – i też język jest orężem w tej batalii.
Wężyk przytacza też historie Polek (i nie tylko), które poddały się aborcji – kobiet w różnym wieku. Szczęście miały chyba te, które żyły w PRL – co jest paradoksem – gdyż wtedy mieliśmy najbardziej liberalne prawo dot. tej kwestii, a państwo generalnie nie zaglądało ludziom pod kołdry. Kobiety, które z niechcianą ciążą musiały zmagać się już w III RP opowiadają często o strachu, zagubieniu wynikającym bynajmniej nie z poczucia winy, ale z poczucia, że w trudnej sytuacji życiowej nie mają gdzie się zwrócić ze swoim problemem, że muszą to ukrywać, robić coś nielegalnego. Że Państwo zamiast się opiekować, traktuje je jak przestępczynie. I do tego wmawia im, że powinny czuć się winne…
Podziwiam autorkę, że potrafiła trzymać emocje na wodzy, co w przypadku tak gorącego tematu jest nie lada wyzwaniem. Gdyby zresztą było inaczej zaraz odezwałyby się głosy, że autorka jest „niestabilna emocjonalnie”, tak jakby odczuwanie emocji było czymś nienormalnym. Ale Wężyk relacjonuje, cytuje, ale raczej nie komentuje (choć oczywiście o bezstronności nie ma tu mowy). Dla mnie wstrząsające są nie wojenki polityków, tylko realne tragedie kobiet, którym odmówiono legalnej aborcji, mimo, że miały do niej prawo, wskutek czego utraciły zdrowie, życie albo zostały obarczone ciężko chorym dzieckiem.
W tym wszystkim brakowało mi jednego: sprawców tych ciąż. Mężczyzny w tym dyskursie w ogóle nie ma. Ani po stronie pro-life, ani pro-choice. Nie ma mowy o JEGO odpowiedzialności za to, że sobie pociupciał („rozkładałaś nogi, to teraz ródź”), nie ma mowy o JEGO wygodnictwie, kiedy miga się od obowiązków tatusia. Za to mężczyźni, zwłaszcza ci w sutannach, najlepiej wiedzą, co czuje kobieta po aborcji…
Wszystko to sprowadza się do jednego: aborcja była, jest i będzie, niezależnie od tego jak restrykcyjne prawo wprowadzimy. Tak było zawsze i naiwnością byłoby sądzić, że ci, co ustanawiają to prawo – tego nie wiedzą. Oczywiście, że wiedzą, ale mają to gdzieś, bo przecież nie chodzi o zdrowie i życie kobiet.
Dziękuję Katarzynie Wężyk, że napisała tę książkę, książkę o tym – głównie – jak wygląda piekło kobiet w Polsce a.d.2021. Dziś już nawet najbardziej konserwatywne, katolickie kraje, jak Irlandia czy Hiszpania mają liberalne prawo aborcyjne, podczas gdy Polki są praktycznie w tej samej sytuacji, co nasze przodkinie 100 lat temu. Ta odwieczna wojna przeciwko kobietom ciągle...
więcej mniej Pokaż mimo to
Bardziej interesująca, jeśli chodzi o treści "okołomedyczne", w tym podejście do etyki, eksperymentowania na ludziach, itp. - i to jeszcze nie tak dawno, bo 50 lat temu. Natomiast historia potomków Henrietty, czy ich relacji z autorką - już niespecjalnie mnie ciekawiła.
Bardziej interesująca, jeśli chodzi o treści "okołomedyczne", w tym podejście do etyki, eksperymentowania na ludziach, itp. - i to jeszcze nie tak dawno, bo 50 lat temu. Natomiast historia potomków Henrietty, czy ich relacji z autorką - już niespecjalnie mnie ciekawiła.
Pokaż mimo to