-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać1
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać1
-
Artykuły10 gorących książkowych premier tego tygodnia. Co warto przeczytać?LubimyCzytać3
-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
Biblioteczka
2023-12-23
2023-12-30
𝗡𝗶𝗲𝘀𝗽𝗼𝗸𝗼𝗷𝗻𝗲 𝗰𝘇𝗮𝘀𝘆
𝑂𝑑𝑚𝑖𝑒𝑛𝑛𝑜ść , 𝑗𝑎𝑘𝑎𝑘𝑜𝑙𝑤𝑖𝑒𝑘 𝑏𝑦 𝑏𝑦ł𝑎, 𝑧𝑏𝑦𝑡 𝑐𝑧ę𝑠𝑡𝑜 𝑙𝑢𝑑𝑧𝑖 𝑖𝑟𝑦𝑡𝑢𝑗𝑒 𝑖 𝑝𝑟𝑜𝑤𝑜𝑘𝑢𝑗𝑒 𝑑𝑜 𝑛𝑖𝑒𝑐𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑐𝑧𝑦𝑛ó𝑤.
Są takie sagi, że pojawienie się każdego nowego tomu na rynku wydawniczym powoduje u mnie przyśpieszone bicie serca. 𝑆𝑎𝑔𝑎 𝑘𝑟𝑦𝑛𝑖𝑐𝑘𝑎 niewątpliwie do takich należy. 𝑃𝑜𝑟𝑦𝑤𝑦 𝑛𝑎𝑚𝑖ę𝑡𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑠𝑒𝑟𝑐 jest trzecim tomem tej znakomicie napisanej sagi, a za chwilę będzie miał premierę czwarty i ostatni tom – 𝑈𝑟𝑜𝑘𝑖 𝑝𝑟𝑜𝑚𝑖e𝑛𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑑𝑛𝑖. 𝑆𝑎𝑔𝑎 𝑘𝑟𝑦𝑛𝑖𝑐𝑘𝑎 to niezwykła opowieść, napisana pięknym językiem, w której losy fikcyjnych bohaterów przeplatają się z losami historycznych postaci żyjących w cieniu znanego uzdrowiska. W tym pozornie spokojnym miejscu krzyżują się losy kuracjuszy, przyjezdnych i mieszkańców. Edyta Świętek z dużą wrażliwością, ale też z pewną nostalgią pisze o tym, co wydarzyło się kilkadziesiąt lat temu, a przy tym wiernie oddaje klimat tamtych czasów i malowniczego uzdrowiska. Miejscem akcji tej niesamowitej sagi jest bowiem Krynica-Zdrój jedno z piękniejszych miejsc w Polsce. Ogromnym plusem tej sagi jest fakt, że każdy kolejny tom autorka zaczyna od przypomnienia tego, co działo się w poprzedniej części.
Teodozja po poznaniu prawdy o swoich rodzicach zupełnie zmieniła swoje zachowanie, chociaż trudno jej poskromić swoją prawdziwą naturę. Dziewczyna ma swoje plany na przyszłość, w których wspiera ją Aurelia i babcia Felicyta. Teodozja postanowiła się dalej kształcić, chociaż panny w jej wieku przeważnie już kończyły pensje. Ciotka Teodozji nie ukrywa oburzenia tym faktem i wciąż zarzuca Aureli, że źle wychowała podopieczną.
Teosia zadecydowała, że zostanie akuszerką i pielęgniarką. Pomimo że jej serce rwie się do pewnego mężczyzny, ona wyrusza do Lwowa, by spełniać tam swoje marzenia, a zarazem ustrzec się przed sprowadzeniem dzieci na świat. Jest przekonana o tym, że mogłaby im przekazać złe geny swoich rodziców. Przedkłada swoją misję nad porywy serca i odrzuca myśl o założeniu rodziny i ustabilizowanym życiu. Uważa, że w ten sposób odpokutuje za czyny rodziców i tego samego oczekuje od brata.
Tajemnice skrzętnie skrywane przez Aurelię przez lata wychodzą w końcu na światło dzienne i będą miały niebagatelny wpływ na wieloletnią przyjaźń, jaka łączyła Aurelię i Matyldę. W sytuacji kryzysowej Matylda bardzo szybko zapomniała ile zawdzięczała Aureli, na szczęście wieloletnie przywiązanie i rozsądek biorą górę nad urażoną ambicją.
Krynica jako kurort budzi coraz większe zainteresowanie wśród pensjonariuszy. W 1911 r. została doprowadzona linia kolejowa, dzięki której zwiększył się napływ nowych gości. W tym samym roku Krynica uzyskała też prawa miejskie. W świecie coraz głośniej jest o ruchu sufrażystek. Kobiety zaczynają zdawać sobie sprawę, że chcą od życia czegoś więcej niż bycie tylko ozdobą męża na salonach. Coraz więcej mężczyzn zaczyna doceniać inteligencję kobiet i ich edukację, szukają w partnerkach nie tylko urody, ale towarzystwa i miłej konwersacji. Doceniają to, że kobiety chcą się uczyć czegoś więcej niż robótek ręcznych, śpiewu, czy gry na fortepianie.
[…] 𝑤𝑖𝑒𝑙𝑒 𝑜𝑠ó𝑏 𝑤𝑐𝑖ąż 𝑡𝑟𝑎𝑘𝑡𝑢𝑗𝑒 𝑚𝑎łż𝑒ń𝑠𝑡𝑤𝑜 𝑗𝑎𝑘 𝑘𝑜𝑛𝑡𝑟𝑎𝑘𝑡. Ż𝑒 𝑠𝑝𝑦𝑐ℎ𝑎 𝑠𝑖ę 𝑛𝑎 𝑏𝑜𝑘 𝑔ł𝑜𝑠 𝑠𝑒𝑟𝑐, 𝑎 𝑏𝑖𝑒𝑟𝑧𝑒 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑑𝑒 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑖𝑚 𝑝𝑜𝑑 𝑢𝑤𝑎𝑔ę 𝑝𝑜𝑑𝑝𝑜𝑤𝑖𝑒𝑑𝑧𝑖 𝑧𝑑𝑟𝑜𝑤𝑒𝑔𝑜 𝑟𝑜𝑧𝑠ą𝑑𝑘𝑢. Niestety czasem chciwość i chęć zapewnienia sobie odpowiedniej pozycji w towarzystwie, odbierała zdrowy rozsądek, a potem za błędne wybory płacili całe życie, jak w przypadku Augusta i Teodozji. Oboje płacą wysoką cenę za swoje wybory. Ona samotnością, a on nieszczęśliwym małżeństwem. 𝑀𝑖𝑗𝑎ł ż𝑜𝑛ę 𝑜𝑏𝑜𝑗ę𝑡𝑛𝑖𝑒, 𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑤𝑎ż𝑎ł 𝑛𝑎 𝑡𝑜, ż𝑒 𝑛𝑎 𝑛𝑖𝑒𝑔𝑜 𝑐𝑧𝑒𝑘𝑎ł𝑎 𝑖 𝑡ę𝑠𝑘𝑛𝑖ł𝑎. […] 𝑇𝑤𝑖𝑒𝑟𝑑𝑧𝑖ł, ż𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑚ęż𝑐𝑧𝑦𝑧𝑛ą, 𝑤𝑖ę𝑐 𝑚𝑎 𝑝𝑟𝑎𝑤𝑜 𝑚𝑖𝑒ć 𝑤ł𝑎𝑠𝑛𝑒 𝑠𝑝𝑟𝑎𝑤𝑦, 𝑎 𝑗𝑒𝑗 𝑛𝑖𝑐 𝑑𝑜 𝑡𝑒g𝑜, 𝑝𝑜𝑛𝑖𝑒𝑤𝑎ż 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑘𝑜𝑏𝑖𝑒𝑡ą, 𝑐𝑧𝑦𝑙𝑖 𝑗𝑒𝑗 𝑟𝑜𝑙𝑎 𝑠𝑝𝑟𝑜𝑤𝑎𝑑𝑧𝑎 𝑠𝑖ę 𝑑𝑜 𝑡𝑟𝑜𝑠𝑘𝑖 𝑜 𝑑𝑜𝑚 𝑖 𝑟𝑜𝑑𝑧𝑖𝑛ę. Nie zmieniło tego nawet pojawienie się na świecie potomka.
Wszyscy żyli w społeczeństwie, w którym należało pokazywać tylko piękne strony, stwarzać iluzję wspaniałego życia. Nie wolno było się skarżyć i publicznie mówić o tym, co doskwierało, bo nie wypadało tego robić. Najważniejsze były pozory. Dobrze wychowanej damie nie godziło się okazywać negatywnych uczuć, należało je tłumić w sobie, zaciskać zęby i robić dobrą minę do złej gry.
W tej części losy Aurelii i Matyldy schodzą na dalszy plan. Porywy namiętnych serc to głównie opowieść o Teodozji i jej wyborach, przeplatających się z losami prawdziwych postaci. Zakochałam się w tej sadze po lekturze 𝑆𝑒𝑘𝑟𝑒𝑡ó𝑤 𝑘𝑜𝑏𝑖𝑒𝑐𝑦𝑐ℎ 𝑑𝑢𝑠𝑧 i ta moja miłość po każdej kolejnej części jest coraz większa. Edyta Świętek znakomicie oddaje realia tamtych czasów, czaruje słowem, opowiadaną historią, od której nie można się oderwać. Wspaniale wykreowała postacie, które są od siebie tak różne, a jednak razem tworzą piękną całość, można je kochać albo nienawidzić.
𝑃𝑜𝑟𝑦𝑤𝑦 𝑛𝑎𝑚𝑖ę𝑡𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑠𝑒𝑟𝑐 dzieją się wczasach niespokojnych, coraz głośniej rozprawia się o możliwości wybuchu wojny, ale wszyscy zarówno mieszkańcy, jak i kuracjusze starają się tę myśl odsuwać od siebie jak najdalej. Tu w uzdrowisku czas płynie inaczej. Nadal uwaga mieszkańców skupia się głównie na przyjęciach, na tym, co wypada a co nie i na poszukiwaniu odpowiednich kandydatów na męża dla swoich córek. Liczne przyjęcia i zabawy sprawiają, że młode dziewczyny marzące o zamążpójściu, często mylą atencje mężczyzn poszukujących majętnych panien, z prawdziwą miłością.
Nad Europą zaczynają się gromadzić ciemne chmury i słychać już pomruki zbliżającej się wojny. […] 𝑚𝑖𝑒𝑠𝑧𝑘𝑎ń𝑐𝑦 𝐾𝑟𝑦𝑛𝑖𝑐𝑦 𝑠ą 𝑃𝑜𝑙𝑎𝑘𝑎𝑚𝑖, 𝑎 𝑤ł𝑎𝑑𝑧𝑎 𝑐𝑒𝑠𝑎𝑟𝑧𝑎 𝐹𝑟𝑎𝑛𝑐𝑖𝑠𝑧𝑘𝑎 𝐽ó𝑧𝑒𝑓𝑎 𝑧𝑜𝑠𝑡𝑎ł𝑎 𝑛𝑎𝑟𝑧𝑢𝑐𝑜𝑛𝑎 𝑠𝑖łą. 𝑊𝑜𝑙𝑒𝑙𝑖𝑏𝑦 𝑚𝑖𝑒ć 𝑠𝑢𝑤𝑒𝑟𝑒𝑛𝑛𝑦 𝑘𝑟𝑎𝑗 𝑧 𝑤ł𝑎𝑠𝑛𝑦𝑚 𝑟𝑧ą𝑑𝑒𝑚. Ż𝑦𝑐𝑖𝑒 𝑤 𝐾𝑟𝑦𝑛𝑖𝑐𝑦 𝑏𝑖𝑒𝑔ł𝑜 𝑧𝑑𝑒𝑐𝑦𝑑𝑜𝑤𝑎𝑛𝑖𝑒 𝑖𝑛𝑛𝑦𝑚 𝑡𝑜𝑟𝑒𝑚 𝑛𝑖ż 𝑗𝑎𝑘𝑖𝑚𝑘𝑜𝑙𝑤𝑖𝑒𝑘 𝑚𝑖𝑒𝑗𝑠𝑐𝑢 𝑑𝑎𝑤𝑛𝑒𝑗 𝑃𝑜𝑙𝑠𝑘𝑖. 𝑁𝑖𝑐 𝑤𝑖ę𝑐 𝑑𝑧𝑖𝑤𝑛𝑒𝑔𝑜, ż𝑒 𝑤 𝑠𝑝𝑟𝑎𝑤𝑎𝑐ℎ 𝑤𝑎ż𝑘𝑖𝑐ℎ 𝑟𝑜𝑧𝑚𝑎𝑤𝑖𝑎𝑛𝑜 𝑔łó𝑤𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑖𝑚𝑜𝑤ą 𝑝𝑜𝑟ą. […] 𝑊 𝑠𝑧𝑐𝑧𝑦𝑐𝑖𝑒 𝑠𝑒𝑧𝑜𝑛𝑢 𝑘𝑢𝑟𝑎𝑐𝑦𝑗𝑛𝑒𝑔𝑜 𝑚𝑎ł𝑜 𝑘𝑡𝑜 𝑚𝑖𝑎ł 𝑐𝑧𝑎𝑠, 𝑏𝑦 𝑚𝑦ś𝑙𝑒ć 𝑜 𝑖𝑛𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑟𝑧𝑒𝑐𝑧𝑎𝑐ℎ 𝑛𝑖ż 𝑠𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖𝑎𝑛𝑖𝑒 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑗𝑒𝑚𝑛𝑜ś𝑐𝑖 𝑔𝑜ś𝑐𝑖𝑜𝑚. Jednak w rozmowach coraz częściej można było usłyszeć słowa wolność, niepodległość, wojna. Słowo wojna budziła grozę, ale Polacy pragnęli niepodległości. Chociaż w Europie już mocno wrzało, to do tego spokojnego miejsca wieści docierały mocno przytłumione.
Okoliczni Łemkowie martwili się wybuchem wojny, bo to oznaczało, że ich synowie będą zmuszeni wziąć w niej udział i ryzykować życie. Nadejście Rosjan nie wróżyło dla okolicznych mieszkańców nic dobrego. Zagrożenie dla spokojnego ludu płynęło także od Węgrów walczących w armii austriackiej. Na potrzeby wyżywienia wojska rabowano gospodarzom inwentarz i zboże, nikt nie przejmował się prostym ludem, któremu głód zaglądał w oczy. Konsekwencje wojny dotknęły absolutnie każdego, najbardziej tych, którym synów powołali do wojska. Wojna pozbawiła duszy niejednego człowieka. Ci, co przeżyli walki na froncie, nie chcieli opowiadać o tych okropnościach. Ś𝑤𝑖𝑎𝑡 𝑗𝑢ż 𝑛𝑖𝑔𝑑𝑦 𝑛𝑖𝑒 𝑏ę𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑡𝑎𝑘𝑖 𝑠𝑎𝑚. W domach pozostali bardzo często starzy i niedołężni rodzice, którzy swoich synów nie mogli pochować w polskiej ziemi.
Jestem pod wielkim wrażeniem dbałości Edyty Świętek o szczegóły, a przede wszystkim pracy, jaką włożyła w napisanie sagi, jak z niezwykłą starannością oddała realia i klimat tamtych czasów. Urzeczona jestem tym, jak z ogromną zręcznością przeplatała losy fikcyjnych bohaterów z postaciami historycznymi. Szczególnie zafascynowała mnie postać malarza Nikifora Krynickiego (Epifaniusza Drownia). Nikifor pochłonięty pasją malarską żył samotnie, w nędzy, przez większość życia będąc uważanym za niepełnosprawnego intelektualnie, bo mówił bełkotliwie i niewyraźnie. Szydzono z niego, popychano […] 𝐴 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜 𝑑𝑙𝑎𝑡𝑒𝑔𝑜, ż𝑒 𝑐ℎł𝑜𝑝𝑎𝑘 𝑏𝑦ł 𝑖𝑛𝑛𝑦. […] 𝐶ℎ𝑜ć 𝑠𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖𝑎ł 𝑤𝑟𝑎ż𝑒𝑛𝑖𝑒 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑔ł𝑢𝑝𝑖𝑒𝑔𝑜, 𝑤 𝑟𝑧𝑒𝑐𝑧𝑦𝑤𝑖𝑠𝑡𝑜ś𝑐𝑖 𝑤 𝑗𝑒𝑔𝑜 𝑠𝑝𝑜𝑗𝑟𝑧𝑒𝑛𝑖𝑢 𝑏𝑦ł𝑎 𝑗𝑎𝑘𝑎ś 𝑑𝑧𝑖𝑤𝑛𝑎, 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑛𝑖𝑘𝑙𝑖𝑤𝑎 𝑚ą𝑑𝑟𝑜ść.
𝑃𝑜𝑟𝑦𝑤𝑦 𝑛𝑎𝑚𝑖ę𝑡𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑠𝑒𝑟𝑐 przedstawiają zawiłe ludzkie losy z wielką historią w tle. To niesamowita opowieść o przyjaźni, miłości, pilnie strzeżonych tajemnicach i krzywdach, za które trzeba zapłacić. Czy bohaterowie sagi uzyskają upragniony spokój? Czy odnajdą szczęście i miłość? Tego zapewne dowiemy się z ostatniego tomu – 𝑈𝑟𝑜𝑘𝑖 𝑝𝑟𝑜𝑚𝑖𝑒𝑛𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑑𝑛𝑖.
𝐵𝑖𝑒𝑑𝑎 𝑤𝑦𝑘𝑙𝑢𝑐𝑧𝑎 𝑠𝑧𝑐𝑧ęś𝑐𝑖𝑒, 𝑎 𝑚𝑎𝑟𝑧𝑒𝑛𝑖𝑎 𝑚𝑜𝑔ą 𝑠𝑝𝑒ł𝑛𝑖𝑎ć 𝑡𝑦𝑙𝑘𝑜 𝑐𝑖, 𝑘𝑡ó𝑟𝑧𝑦 𝑚𝑎𝑗ą 𝑛𝑎 𝑡𝑜 𝑝𝑖𝑒𝑛𝑖ą𝑑𝑧𝑒. 𝑁ę𝑑𝑧𝑎𝑟𝑧𝑒 𝑚𝑢𝑠𝑧ą 𝑟𝑜𝑏𝑖ć 𝑟𝑧𝑒𝑐𝑧𝑦, 𝑛𝑎 𝑘𝑡ó𝑟𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑎𝑗ą 𝑜𝑐ℎ𝑜𝑡𝑦.
𝗡𝗶𝗲𝘀𝗽𝗼𝗸𝗼𝗷𝗻𝗲 𝗰𝘇𝗮𝘀𝘆
𝑂𝑑𝑚𝑖𝑒𝑛𝑛𝑜ść , 𝑗𝑎𝑘𝑎𝑘𝑜𝑙𝑤𝑖𝑒𝑘 𝑏𝑦 𝑏𝑦ł𝑎, 𝑧𝑏𝑦𝑡 𝑐𝑧ę𝑠𝑡𝑜 𝑙𝑢𝑑𝑧𝑖 𝑖𝑟𝑦𝑡𝑢𝑗𝑒 𝑖 𝑝𝑟𝑜𝑤𝑜𝑘𝑢𝑗𝑒 𝑑𝑜 𝑛𝑖𝑒𝑐𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑐𝑧𝑦𝑛ó𝑤.
Są takie sagi, że pojawienie się każdego nowego tomu na rynku wydawniczym powoduje u mnie przyśpieszone bicie serca. 𝑆𝑎𝑔𝑎 𝑘𝑟𝑦𝑛𝑖𝑐𝑘𝑎 niewątpliwie do takich należy. 𝑃𝑜𝑟𝑦𝑤𝑦 𝑛𝑎𝑚𝑖ę𝑡𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑠𝑒𝑟𝑐 jest trzecim tomem tej znakomicie napisanej sagi, a za chwilę będzie miał...
2023-12-20
𝗚ł𝗮𝘇 𝗰𝘇𝗮𝗿𝗼𝘄𝗻𝗶𝗰
𝑍𝑤𝑦𝑘𝑙𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑏𝑎𝑐𝑧𝑎𝑚𝑦 𝑤 ż𝑦𝑐𝑖𝑢 𝑧 𝑤ł𝑎ś𝑐𝑖𝑤𝑒𝑗 𝑑𝑟𝑜𝑔𝑖, 𝑘𝑖𝑒𝑑𝑦 𝑘𝑖𝑒𝑟𝑢𝑗𝑒 𝑛i𝑚𝑖 𝑙ę𝑘.
Paulina Kuzawińska każdą kolejną powieścią mnie zaskakuje. Oczywiście pozytywnie. Nieodmiennie zachwyca mnie sposób, w jaki autorka snuje swoje opowieści, bo potrafi jak nikt inny czarować słowem, wodzić czytelnika po manowcach, a przy tym wspaniale oddać realia tamtych czasów i doskonale odmalować atmosferę epoki. 𝐶𝑧𝑎𝑟𝑜𝑤𝑛𝑖𝑐𝑎 jednak wydaje mi się trochę inna od poprzednich książek autorki. Cechuje ją niebywale mroczny klimat, ta historia to połączenie świetnie skonstruowanej fabuły z atmosferą grozy. Sądzę, że 𝐶𝑧𝑎𝑟𝑜𝑤𝑛𝑖𝑐𝑎 doskonale wpisze się w gust wielbicieli mrocznych gotyckich powieści, ale moim zdaniem nie tylko. Błyskotliwa narracja i niepokojący klimat, sprawiają, że powieści nie da się odłożyć, aż do ostatniej strony.
Akcję 𝐶𝑧𝑎𝑟𝑜𝑤𝑛𝑖𝑐𝑦 autorka osadziła w małym sennym miasteczku w Irlandii, dziesięć lat po tym, jak zakończyła się klęska Wielkiego Głodu. Głód i choroby zebrały straszliwe żniwo i po burzliwym okresie wielkiej plagi ziemniaczanej, która nawiedzała ten kraj, wiele domostw zostało opuszczonych na zawsze. 𝐶𝑖, 𝑘𝑡ó𝑟𝑧𝑦 𝑝𝑜𝑚𝑖𝑚𝑜 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑐𝑖𝑤𝑛𝑜ś𝑐𝑖 𝑧𝑜𝑠𝑡𝑎𝑙𝑖 𝑤 𝑚𝑖𝑎𝑠𝑡𝑒𝑐𝑧𝑘𝑢 𝑎𝑙𝑏𝑜 𝑝𝑜 𝑙𝑎𝑡𝑎𝑐ℎ 𝑑𝑜 𝑛𝑖𝑒𝑔𝑜 𝑤𝑟ó𝑐𝑖𝑙𝑖, 𝑚𝑢𝑠𝑖𝑒𝑙𝑖 𝑛𝑎 𝑛𝑜𝑤𝑜, 𝑧 𝑚𝑜𝑧𝑜ł𝑒𝑚 𝑏𝑢𝑑𝑜𝑤𝑎ć 𝑠𝑤ó𝑗 ś𝑤𝑖𝑎𝑡 𝑝𝑜ś𝑟ó𝑑 ś𝑙𝑎𝑑ó𝑤 𝑛𝑖𝑒𝑑𝑎𝑤𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑡𝑟𝑎𝑔𝑒𝑑𝑖𝑖. To zadanie wymagało niezachwianej wiary w boski plan, dlatego biskup uznał, że potrzebują księdza.
Ma się wrażenie, że to miejsce znajduje się na krańcu świata z dala od cywilizacji, gdzie czas płynie inaczej, dużo wolniej. Okolica jest pełna wspomnień z przeszłości, niestety najczęściej smutnych i złych. Nad morzem tkwi opuszczona ciemna i posępna latarnia morska, a w miasteczku znajduje się zaniedbany i zrujnowany kościół. Obie budowle przypominają o ludzkich tragediach, które odcisnęły piętno na mieszkańcach miasteczka w okresie wielkiej zarazy ziemniaczanej. To miejsce pamiątek okrutnej przeszłości, przeklęte, pełne szkieletów.
W retrospekcjach pojawia się historia Fiony, Patricka i Muriel, kobiety, która przygarnęła Fionę, by przekazać jej wielowiekowe dziedzictwo. Chciała uczyć siostrzenicę, jak tworzyć z pozornie nic nieznaczących elementów sekretne zaklęcia, ale piękna dziewczyna w ogóle nie wykazywała tym zainteresowania. 𝑍 𝑐𝑧𝑎𝑠𝑒𝑚 𝑑𝑙𝑎 𝑀𝑢𝑟𝑖𝑒𝑙 𝑠𝑡𝑎ł𝑜 𝑠𝑖ę 𝑗𝑎𝑠𝑛𝑒 , ż𝑒 𝐹𝑖𝑜𝑛𝑎 𝑛𝑖𝑒 𝑛𝑎𝑑𝑎𝑗𝑒 𝑠𝑖ę 𝑡𝑜 𝑡𝑒𝑔𝑜, 𝑏𝑦 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑘𝑎𝑧𝑎ć 𝑗𝑒𝑗 𝑝𝑖𝑙𝑛𝑖𝑒 𝑠𝑡𝑟𝑧𝑒ż𝑜𝑛𝑦 𝑠𝑒𝑘𝑟𝑒𝑡 𝑘𝑜𝑏𝑖𝑒𝑡 𝑖𝑐ℎ 𝑟𝑜𝑑𝑢. Fiona miała głowę zaprzątniętą miłością do Patricka. Tyle że Patrick był księdzem…
Wysłany przez biskupa, z Dublina przybywa młody ksiądz Liam Flynn. Tuż po jego przyjeździe, stary proboszcz popełnia samobójstwo, a potem ktoś demoluje plebanię. Zarówno młody ksiądz, jak i parafianie są zszokowani postępkiem proboszcza. Co takiego się stało, że wiekowy ksiądz ceniony i kochany przez parafian, nagle targnął się na swoje życie? Na to pytanie nikt nie zna odpowiedzi. Parafianie są tak samo wstrząśnięci i zdezorientowani, jak nowo przybyły ksiądz.
Ksiądz Liam postanowił zająć się remontem zniszczonej przez czas świątyni. Angażuje się w to przedsięwzięcie całym sercem, do prac związanych z remontem udaje mu się wciągnąć także parafian. Powoli Liam przekonuje się, że śmierć proboszcza nie jest jedyną mroczną tajemnicą tego miejsca, bo ma je nie tylko miasteczko, ale także kościół.
Jeszcze echo po śmierci proboszcza dobrze nie wybrzmiało, gdy pojawi się kolejna ofiara z dziwnym napisem na ciele. Ktoś popełnił zbrodnię przy dolmenie – Głazie Czarownic. Po znalezieniu zwłok do miasteczka wkradł się lęk, pełzał między domami i bezszelestnie przenikał jak rosa. Liam chcąc nie chcąc angażuje się w śledztwo. Czy uda mu się odkryć mordercę? Jakie znaczenie w tej sprawie ma rudowłosa zielarka Maeve? Zanim uda się cokolwiek wyjaśnić, zostaje popełnione kolejne morderstwo w podobnych okolicznościach, jak poprzednio.
Każde społeczeństwo ma swoje tajemnice, w każdej społeczności można znaleźć osobę, która ma coś do ukrycia. Duchy, podziemne istoty i zjawy były częścią irlandzkiej natury – dziedzictwa, więc łatwo przerażonym ludziom uwierzyć, że to, co się dzieje, ma związek z mroczną przeszłością, z klątwą czarownicy, którą mogła rzucić na miasteczko, gdy płonęła na stosie. 𝑂𝑠𝑡𝑎𝑡𝑒𝑐𝑧𝑛𝑖𝑒 ż𝑦𝑐𝑖𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑗𝑎𝑘 𝑚𝑜𝑟𝑠𝑘𝑎 𝑓𝑎𝑙𝑎 – 𝑟𝑎𝑧 𝑤𝑧𝑛𝑜𝑠𝑖 𝑛𝑎𝑠 𝑤𝑦𝑠𝑜𝑘𝑜, 𝑟𝑎𝑧 𝑐𝑖𝑠𝑘𝑎 𝑛𝑎 𝑑𝑛𝑜… 𝐾𝑎ż𝑑𝑦 𝑑𝑜 𝑐𝑧𝑒𝑔𝑜ś 𝑑ąż𝑦, 𝑝𝑜𝑠𝑧𝑢𝑘𝑢𝑗𝑒. Racjonalnie myślący lekarz i duchowny nie powinni wierzyć w czary, ale cała historia brzmi zbyt fantastycznie, zbyt nierealnie, by mogła mieć racjonalne wyjaśnienie.
Niejasne okoliczności śmierci i niepokojące napisy na ciele ofiar sprawiają że ksiądz Liam nie potrafi sobie wytłumaczyć z czym ma do czynienia. Postanawia swoimi wątpliwościami podzielić się z biskupem , który nakazuje mu szukać źródeł zła w rzeczywistości, a nie mrocznych legendach. Musi wrócić i poradzić sobie z dziwnymi zdarzeniami. Powoli ksiądz Liam przekonuje się, że miasteczko ma wiele tajemnic. Niektóre z nich uda mu się odkryć , co wcale nie będzie dla niego powodem do dumy. Zawiódł się na tych, którym ufał, a prawda, którą odkrył wcale nie sprawi, że w miasteczku zapanuje spokój. Lepiej dla niego byłoby gdyby nigdy nie odkrył prawdy, która będzie mu już zawsze towarzyszyć jak otwarta rana, bez szans na zagojenie. 𝑃𝑜𝑡𝑟𝑧𝑒𝑏𝑛𝑒 𝑛𝑎𝑚 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑧𝑗𝑒𝑑𝑛𝑜𝑐𝑧𝑒𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑎𝑚𝑖𝑎𝑠𝑡 𝑤𝑦𝑘𝑙𝑢𝑐𝑧𝑒𝑛𝑖𝑎. 𝑃𝑜𝑗𝑒𝑑𝑛𝑎𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑎𝑚𝑖𝑎𝑠𝑡 𝑜𝑏𝑤𝑖𝑛𝑖𝑎𝑛𝑖𝑎. 𝑀𝑖ł𝑜𝑠𝑖𝑒𝑟𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑧𝑎𝑚𝑖𝑎𝑠𝑡 𝑤𝑖𝑒𝑐𝑧𝑛𝑒𝑔𝑜 𝑝𝑜𝑡ę𝑝𝑖𝑎𝑛𝑖𝑎. 𝑇𝑒𝑔𝑜 𝑝𝑜𝑡𝑟𝑧𝑒𝑏𝑎 𝑛𝑎𝑚 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑖𝑚.
𝐶𝑧𝑎𝑟𝑜𝑤𝑛𝑖𝑐𝑎 to wyśmienita, klimatyczna, mroczna historia, którą czyta się z zapartym tchem. Na uwagę zasługują świetnie wykreowani bohaterowie z fantastyczną postacią księdza Liama na czele, którego postawa jest zaskakująco nowoczesna jak na tamte czasy. Młody ksiądz, gdy przyjeżdża na parafię, jest pełen ideałów, które wkrótce zderzą się z prawdą, której wolałby nie poznać. Czasem lepiej żyć w nieświadomości, ponieważ prawda nie zawsze wyzwala i przynosi dobro. Niektóre tajemnice nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego, bo mogą otworzyć stare rany i przywołać duchy przeszłości, które na zawsze powinny zostać w niej pogrzebane.
𝐶𝑧𝑎𝑟𝑜𝑤𝑛𝑖𝑐𝑎 to wspaniała powieść, opowiadająca o zakazanej miłości z przeszłości, która nie powinna się nigdy zdarzyć, mająca przykre konsekwencje w teraźniejszości. Idealnie skrojona fabuła, w której autorka mami, zwodzi, oszukuje, by na koniec wszystko zaskakująco rozwiązać. Wspaniała mieszanka różnych wątków, które śledzi się z ogromnym zainteresowaniem i czyta z niezwykłą przyjemnością. Kolejny raz nie zawiodłam się na lekturze książki Pauliny Kuzawińskiej, czytanie 𝐶𝑧𝑎𝑟𝑜𝑤𝑛𝑖𝑐𝑦 zakończyłam z poczuciem czytelniczej satysfakcji.
𝑀ł𝑜𝑑𝑜ść 𝑚𝑎 𝑠𝑤𝑜𝑗𝑒 𝑝𝑟𝑎𝑤𝑎. 𝐷𝑎𝑗𝑒 𝑧ł𝑢𝑑𝑧𝑒𝑛𝑖𝑒, ż𝑒 𝑚𝑎𝑚𝑦 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑑 𝑠𝑜𝑏ą 𝑤𝑖𝑒𝑐𝑧𝑛𝑜ść 𝑖 ż𝑒 𝑖𝑠𝑡𝑛𝑖𝑒𝑗𝑒 𝑡𝑦𝑙𝑘𝑜 𝑡𝑜, 𝑐𝑜 𝑡𝑢 𝑖 𝑡𝑒𝑟𝑎𝑧. 𝐷𝑜𝑝𝑖𝑒𝑟𝑜 𝑝𝑜 𝑙𝑎𝑡𝑎𝑐ℎ 𝑜𝑘𝑎𝑧𝑢𝑗𝑒 𝑠𝑖ę, ż𝑒 𝑧𝑜𝑠𝑡𝑎𝑙𝑖ś𝑚𝑦 𝑜𝑠𝑧𝑢𝑘𝑎𝑛𝑖 – 𝑐𝑧𝑎𝑠 𝑝𝑟𝑧𝑦ś𝑝𝑖𝑒𝑠𝑧𝑎 𝑧 𝑘𝑎ż𝑑𝑦𝑚 𝑟𝑜𝑘𝑖𝑒𝑚 𝑖 𝑠𝑘𝑟𝑎𝑐𝑎 𝑠𝑖ę 𝑧 𝑘𝑎ż𝑑𝑦𝑚 𝑜𝑑𝑑𝑒𝑐ℎ𝑒𝑚
𝗚ł𝗮𝘇 𝗰𝘇𝗮𝗿𝗼𝘄𝗻𝗶𝗰
𝑍𝑤𝑦𝑘𝑙𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑏𝑎𝑐𝑧𝑎𝑚𝑦 𝑤 ż𝑦𝑐𝑖𝑢 𝑧 𝑤ł𝑎ś𝑐𝑖𝑤𝑒𝑗 𝑑𝑟𝑜𝑔𝑖, 𝑘𝑖𝑒𝑑𝑦 𝑘𝑖𝑒𝑟𝑢𝑗𝑒 𝑛i𝑚𝑖 𝑙ę𝑘.
Paulina Kuzawińska każdą kolejną powieścią mnie zaskakuje. Oczywiście pozytywnie. Nieodmiennie zachwyca mnie sposób, w jaki autorka snuje swoje opowieści, bo potrafi jak nikt inny czarować słowem, wodzić czytelnika po manowcach, a przy tym wspaniale oddać realia tamtych czasów i...
2023-12-27
𝗭𝗮𝘄𝘀𝘇𝗲 𝘁𝗮𝗺, 𝗴𝗱𝘇𝗶𝗲 𝘁𝘆
𝑅𝑎𝑘 to historia stalkera z Tindera, który przez czternaście lat oszukiwał i wykorzystywał kobiety. Manipulował ludźmi i czuł się całkowicie bezkarny. Psychopata został ujęty dzięki determinacji Grzegorza Filarowskiego przedsiębiorcy, któremu w 2020 r. ów człowiek prywatne życie wywrócił do góry nogami. Grzegorz Filarowski jest integralną częścią tej historii, którą opisał wraz z dziennikarką Nadią Szagdaj. Książka Rak powstała, jako dowód na to, co się wydarzyło i jako element walki w tej sprawie. 𝐾𝑠𝑖ąż𝑘𝑎 𝑝𝑜𝑤𝑠𝑡𝑎ł𝑎, 𝑏𝑜 𝑐ℎ𝑐𝑖𝑎ł𝑒𝑚 𝑝𝑜𝑘𝑎𝑧𝑎ć, ż𝑒 𝑠ą 𝑤ś𝑟ó𝑑 𝑛𝑎𝑠 𝑏𝑎𝑟𝑑𝑧𝑜 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑧𝑒 𝑧𝑎𝑘𝑎𝑚𝑢𝑓𝑙𝑜𝑤𝑎𝑛𝑖 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑠𝑡ę𝑝𝑐𝑦, 𝑘𝑡ó𝑟𝑧𝑦 𝑛𝑖𝑠𝑧𝑐𝑧ą 𝑙𝑢𝑑𝑧𝑖, 𝑗𝑎𝑘 𝑟𝑎𝑘 – powiedział Filarowski podczas prezentacji powieści w Centrum Prasowym PAP. Można stwierdzić, że gdyby bestia z Tindera nie wtargnęła brutalnie w życie Grzegorza Filarowskiego, który postanowił przeprowadzić swoje prywatne śledztwo, które w efekcie doprowadziło do ujęcia przestępcy, on do dziś cieszyłby się wolnością i dalej wykorzystywał kolejnych ludzi.
𝐵𝑦ć 𝑡𝑎𝑚, 𝑧𝑎𝑤𝑠𝑧𝑒 𝑡𝑎𝑚 𝑔𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑇𝑦.
Gdy Jacek Skubikowski i Jan Borysewicz, w 1990 roku pracowali nad tekstem tej piosenki, nie byli w stanie przewidzieć, że ten utwór stanie się po trzydziestu latach mottem przewodnim w życiu pewnego psychopaty. I, ż𝑒 𝑠ł𝑜𝑤𝑎 𝑏𝑦ć 𝑧𝑎𝑤𝑠𝑧𝑒 𝑡𝑎𝑚, 𝑔𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑡𝑦 nie będą zaburzonemu człowiekowi kojarzyć się z miłością. Staną się motywem przewodnim stalkera – polskiego oszusta z Tindera, groźnego i niebezpiecznego przestępcy ściganego latami.
Każdy z nas nieświadomie może wpaść w ręce stalkera, znaleźć się na celowniku psychopaty nawet o tym nie wiedząc. Gdy znajdujemy się w kryzysowej sytuacji, możemy stać się ofiarą kogoś takiego, bo wtedy wyłącza się czujność i nim się obejrzymy, psychopata zdąży nas osaczyć i uzależnić od siebie. Człowiek, który okazuje nam empatię i zainteresowanie, oferuje swoją pomoc, może być drapieżnym pająkiem, który stopniowo będzie nas wciągał w swoje sieci.
Robert I. to przeciętny niczym niewyróżniający się osobnik, niezwykle pewny siebie przebiegły manipulant, potrafiący sprytnie zaistniałe okoliczności naginać i przeinaczać na swoją korzyść. Człowiek z zaburzoną osobowością, który z niszczenia innych stworzył sobie sposób na życie i czerpał z tego chorą satysfakcję. Mściwy, nieobliczalny, niewyróżniający się w tłumie niczym ani wyglądem, ani elokwencją, a mimo to kobiety mu ufają, zabierają do domu, dają kąt do spania i pożyczają pieniądze, których nigdy nie oddaje. Jawi się tu jako człowiek zakompleksiony z trudnym dzieciństwem, bez empatii, niemający skrupułów. Bez wyrzutów sumienia wykorzystujący innych w celu zaspokajania swoich potrzeb. W chwili, gdy ofiary żądały zwrotu pożyczonych pieniędzy, stawał się agresywny i siłą wymuszał na nich posłuszeństwo. 𝐵𝑦ł 𝑧𝑎𝑤𝑠𝑧𝑒 𝑡𝑎𝑚, 𝑔𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑏𝑦𝑙𝑖 𝑖𝑛𝑛𝑖. 𝑊𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜 𝑤𝑖𝑒𝑑𝑧𝑖𝑎ł, 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜 𝑤𝑖𝑑𝑧𝑖𝑎ł 𝑖 𝑠ł𝑦𝑠𝑧𝑎ł, 𝑎 𝑤 𝑜𝑑𝑝𝑜𝑤𝑖𝑒𝑑𝑛𝑖𝑚 𝑚𝑜𝑚𝑒𝑛𝑐𝑖𝑒, 𝑤𝑦𝑘𝑜𝑟𝑧𝑦𝑠𝑡𝑦𝑤𝑎ł 𝑑𝑙𝑎 𝑤ł𝑎𝑠𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑘𝑜𝑟𝑧𝑦ś𝑐𝑖. 𝐼 𝑏𝑦ł 𝑧 𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑛𝑖𝑒𝑧𝑤𝑦𝑘𝑙𝑒 𝑑𝑢𝑚𝑛𝑦.
Psychopata zwykle „pracował” więcej niż nad jedną kobietą. Był mistrzem kłamstw, intryg i iluzji, tworzenia fałszywych obrazów swego życia, jakie roztaczał przed nieświadomymi zagrożenia ofiarami.
𝑅𝑎𝑘 to historia potwora, manipulatora, oszusta, brutala i szantażysty. Temat, jak z amerykańskiego filmu, ale niestety wszystko wydarzyło się w Polsce za przyzwoleniem społeczeństwa i z powodu lekceważenia problemu przez policję oraz braku środków na ściganie przestępcy. 𝑃𝑜𝑙𝑖𝑐𝑗𝑎, 𝑝𝑜𝑏𝑖𝑡𝑒 𝑘𝑜𝑏𝑖𝑒𝑡𝑦, 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑠𝑡𝑜𝑗𝑛𝑦 𝑏𝑖𝑧𝑛𝑒𝑠𝑚𝑒𝑛, 𝑗𝑒𝑔𝑜 𝑚𝑟𝑜𝑐𝑧𝑛𝑎 𝑛𝑒𝑚𝑒𝑧𝑖𝑠, 𝑎 𝑑𝑜 𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑇𝑖𝑛𝑑𝑒𝑟. To poruszająca i przerażająca historia, oparta na prawdziwych wydarzeniach. Historia świra, który bezkarnie przez lata manipulował, wyłudzał pieniądze, zastraszał swoje ofiary, nawiązywał z ludźmi relacje, które były toksyczne, oparte na strachu. 𝑅𝑎𝑘 𝑡𝑜 𝑜𝑑𝑝𝑜𝑤𝑖𝑒𝑑𝑛𝑖𝑎 𝑛𝑎𝑧𝑤𝑎 𝑑𝑙𝑎 𝑖𝑠𝑡𝑜𝑡𝑦, 𝑘𝑡ó𝑟𝑎 ż𝑒𝑟𝑢𝑗𝑒 𝑛𝑎 𝑧𝑑𝑟𝑜𝑤𝑦𝑐ℎ 𝑜𝑠𝑜𝑏𝑎𝑐ℎ 𝑖 𝑠𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖𝑎, ż𝑒 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑠𝑡𝑎𝑗ą 𝑡𝑎𝑘𝑖𝑚𝑖 𝑏𝑦ć. Osaczone i zdezorientowane kobiety, zamiast szukać pomocy, coraz bardziej pogrążały się w chorej relacji ze stalkerem, coraz głębiej wplątywały się w jego sieci.
Robert I. to szaleniec, który niszczył wszystko, co znalazło się w zasięgu jego intryg. Psychopata, który zagrażał nie tylko kobietom, ale także mężczyznom, którzy z jakichś powodów znaleźli się pod jego wpływem, a potem się go obawiali. Okazało się bowiem, że człowiek zwany Rakiem był sprytnym manipulantem, który potrafił uśpić czujność każdego i wpełzał niepostrzeżenie w czyjeś życie niczym obślizły wąż.
Reakcja internautów na artykuł o bezczelnym i brutalnym oszuście tylko utwierdziła drania o jego bezkarności. Ludzie, zamiast potępić działania przestępcy, wiadra pomyj wylewali na jego ofiary. Wydaje się to wręcz niewiarygodne, że działania człowieka pozbawionego empatii, wyrzutów sumienia, żerującego na naiwności kobiet, typowego socjopaty spotkały się z aprobatą społeczeństwa. Śmiano się z okradzionych kobiet, a podziwiano przestępcę za polski spryt. Zastanawiam się nad tym, czy reakcja tych ludzi byłaby podobna, gdyby ofiarami stalkera były kobiety z ich otoczenia.
Powieść 𝑅𝑎𝑘 jest pewnego rodzaju ostrzeżeniem. Ofiarą stalkera może stać się każdy, bo cwaniaczków i psychopatów nie brakuje. Jedni są zamykani w więzieniu, a w ich miejsce pojawiają się następni. Ludzie często nie zdają sobie nawet sprawy z obecności kogoś takiego w swoim otoczeniu, że tak łatwo i nieświadomie mogą się stać ofiarami stalkera. Należało społeczeństwu zatem pokazać, że takie rzeczy się dzieją i jest to najprawdziwsza prawda, która miała miejsce i to całkiem niedawno.
𝑅𝑎𝑘 to rewelacyjna powieść, którą czyta się jednym tchem. Z historii opartej na faktach wyszedł świetny kryminał z elementami sensacji, jeden z lepszych, jakie miałam okazję przeczytać. Powieść została napisana przez nietuzinkowy duet. Współautorem Raka jest ofiara stalkera, a zarazem człowiek, który przyczynił się do jego ujęcia, a współtwórczynią tego wyśmienitego kryminału uznana autorka poczytnych książek. Grzegorz Filarowski stworzył konstrukcję tej historii, a Nadia Szagdaj nadała jej pisarskiego szlifu. Połączone siły autorów przyczyniły się do stworzenia udanej i bardzo dobrej powieści, którą przeczytać powinien każdy ku przestrodze. Opowiedziana przez autorów historia jest co prawda inspirowana życiem, ale na potrzeby stworzenia interesującej i wciągającej fabuły niektóre fakty twórcy musieli ubrać w fikcję literacką. Natomiast główna konstrukcja powieści jest prawdą, której ram autorzy nie przekroczyli, natomiast musiały ulec zmianie miejsca akcji i imiona występujących w książce osób, by utrudnić identyfikację ofiar stalkera.
𝗭𝗮𝘄𝘀𝘇𝗲 𝘁𝗮𝗺, 𝗴𝗱𝘇𝗶𝗲 𝘁𝘆
𝑅𝑎𝑘 to historia stalkera z Tindera, który przez czternaście lat oszukiwał i wykorzystywał kobiety. Manipulował ludźmi i czuł się całkowicie bezkarny. Psychopata został ujęty dzięki determinacji Grzegorza Filarowskiego przedsiębiorcy, któremu w 2020 r. ów człowiek prywatne życie wywrócił do góry nogami. Grzegorz Filarowski jest integralną częścią tej...
2023-12-13
𝗖𝗼ś 𝘀𝗶ę 𝘇𝗮𝗰𝘇𝘆𝗻𝗮 𝗶 𝗰𝗼ś 𝗸𝗼ń𝗰𝘇𝘆
𝑃𝑖𝑒𝑛𝑖ą𝑑𝑧𝑒 𝑠ą 𝑤𝑎ż𝑛𝑒, 𝑙𝑒𝑐𝑧 𝑛𝑖𝑒 𝑛𝑎𝑗𝑤𝑎ż𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑒. 𝐶𝑒𝑛𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑒 𝑜𝑑 𝑏𝑜𝑔𝑎𝑐𝑡𝑤𝑎 𝑠ą 𝑚𝑖ł𝑜ść, 𝑧𝑟𝑜𝑧𝑢𝑚𝑖𝑒𝑛𝑖𝑒 𝑖 𝑤𝑧𝑎𝑗𝑒𝑚𝑛𝑦 𝑠𝑧𝑎𝑐𝑢𝑛𝑒𝑘.
Czy można przeczytać coś piękniejszego i wzruszającego niż historię opartą na prawdziwych wydarzeniach? Rodzinną sagę, przepełnioną emocjami, tajemnicami i marzeniami o lepszym jutrze. 𝐾𝑎𝑛𝑎𝑑𝑦𝑗𝑠𝑘𝑖 𝑟𝑎𝑗 to finał sagi 𝐾𝑙𝑜𝑛𝑜𝑤𝑒𝑔𝑜 𝑙𝑖ś𝑐𝑖𝑎.
Od opisywanych w poprzedniej części zdarzeń mijają trzy lata. Rodzina Antoniego przebywa w Niemczech. Córki uczęszczają tu do szkoły, a oni nie mogą legalnie pracować. Z całej rodziny najbardziej tęskni za Polską Antoni, za tym, co tam zostawił i za matką. Tymczasem w Polsce upada komunizm, a w Niemczech mur berliński. Antoni coraz częściej myśli o powrocie do ojczystej ziemi, gdyż w Niemczech jest nikim, czuje się tu obco jak zwykły pachołek. Innego zdania jest Alina, bo nie po to wszystko przeżyła, by wracać teraz do kraju. Wciąż marzy o wyjeździe do Kanady i o tym, co ich tam czeka. Niestety życie na obczyźnie wśród gromady podobnych im emigrantów coraz bardziej rozdziela małżonków, nie są już tą samą kochającą się parą, co kiedyś. Alina sądzi, że wyjazd do Kanady wszystko zmieni, natomiast Antoni najchętniej wróciłby do Polski.
Kanada nie okazała się Złotym Eldorado, a Ostrowscy nie znaleźli w tym kraju oczekiwanego szczęścia. Ludzie wszędzie są tacy sami. Jednakowo kochają i jednakowo nienawidzą. Zamieszkanie tu nie przywróciło Alinie wyczekiwanego porozumienia z Antonim, a wprost przeciwnie. On nadal tęskni za Polską, coraz więcej pije, a ona, żeby utrzymać wymarzony dom, ciężko pracuje w fabryce Chryslera. Antoni wciąż pragnie powrotu do Polski, a Alina poukładała sobie tu życie i nie ma ochoty zaczynać kolejny raz wszystkiego od nowa. Coraz bardziej sfrustrowany Antoni topi smutki w alkoholu i zmienia pracę jak rękawiczki, natomiast Alina nie ma siły dłużej znosić nieróbstwa i pijaństwa Antoniego. Dodatkowo szczęście rodzinne burzy nieoczekiwany wyjazd najstarszej córki do Niemiec. Alina miała nadzieję, że kanadyjski dom scali jej rodzinę i da im możliwości, których nie mieli w Polsce, a tymczasem nikt tego nie chciał poza nią. Żyła z poczuciem winy, bo wszyscy oskarżali ją o podjęte decyzje, a nikt nie ruszył palcem, by było dobrze.
Tymczasem w Polsce dokonują się rzeczy dziejowe, a rodzina Stefanii przeżywa dramatyczne chwile. Lata biegną, zmienia się obraz polskiej rzeczywistości. Czas płynie, jedni umierają, a nowe pokolenie przychodzi na świat. Następne osoby odchodzą z tego świata, kolejne stają nad grobem bliskich zmarłych. Rozważają upływ czasu i z niejakim żalem wspominają wspólne rozmowy, śmiechy, oglądanie seriali. I banalne czynności jak choćby obieranie jabłek, czy wspólne spożywanie posiłków. Chociaż Stefania stara się jakoś żyć, czuje się samotna, coraz częściej odwiedza ją były owdowiały mąż. Nie ma już szans na wspólne życie, ale to, co kiedyś ich łączyło, pomaga przetrwać im ten trudny czas.
W życiu Aliny następuje moment przełomowy i wszystko się zmienia. Gdy jej córka z zięciem przez nierozważne inwestycje tracą wszystko i muszą zaczynać od nowa, zrozumie że nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny, zdaje sobie sprawę, że najpiękniejsze wspomnienia zostawiła w Polsce w Lipowie. Nadszedł w końcu czas, by na gruzach pobudować nowe. Zrozumiała, że każdy ma swoje miejsce na ziemi, swoje korzenie, wiarę i historię, i że o tym nigdy nie powinno się zapominać. Nie zastąpią tego mrzonki o bogactwie za granicą i złudne nadzieje, gdyż serce zawsze będzie ciągnęło do ojczyzny. Pieniądze tak naprawdę nic nie znaczą, jeśli nie ma się zdrowia, rodziny i miłości, która zwycięży wszystko, bo nie ma sytuacji bez wyjścia. Gdy naprawdę się kogoś kocha, to nie ma znaczenia, jakie kto błędy popełnił.
𝑆𝑎𝑔𝑎 𝑘𝑙𝑜𝑛𝑜𝑤𝑒𝑔𝑜 𝑙𝑖ś𝑐𝑖𝑎 opowiada historię ludzi, którzy istnieli naprawdę. O chwilach radosnych, czasem smutnych, a nawet nostalgicznych, ale przecież takie jest życie. Żal było żegnać się z bohaterami, ale wszystko, co ma swój początek, musi mieć też swój koniec. Jestem pełna podziwu dla pisarskich umiejętności Anny Stryjewskiej. Zapewne pisanie tej opowieści musiało być dla autorki sporym wyzwaniem. Z jednej strony nie mogła dać się ponieść wyobraźni i puścić wodze fantazji, bo wszystko, o czym pisała, już się wydarzyło, więc nie miała wpływu na losy bohaterów, a z drugiej wykazała się niezwykłym kunsztem pisarskim, ubierając tę prawdę w piękne słowa, opisy i emocje. Wykazała się niezwykłą empatią i wyczuciem, by tę historię przekazać prawdziwie bez zbędnego koloryzowania. Przy okazji opowiadania historii Stefani i jej rodziny autorka pokazuje, jak w życiu człowieka ważna jest rodzina, szacunek do drugiego człowieka i miłość do ojczyzny.
Wspaniała droga, którą przebyłam wraz z autorką, po trudnych ścieżkach życia rodziny Stefci dobiegła końca. Ta historia nigdy nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie szczerość i chęć opowiedzenia jej przez Blankę, wnuczkę Stefci Annie Stryjewskiej i wielkiego zaangażowania w ten projekt autorki. Dziękuję Pani Annie za wszystko, czego dowiedziałam się o tej rodzinie, za niezwykłą drogę, jaką dane było mi przejść poprzez burzliwy okres wojennej i powojennej Polski, aż do czasów współczesnych.
𝑆𝑎𝑔𝑎 𝑘𝑙𝑜𝑛𝑜𝑤𝑒𝑔𝑜 𝑙𝑖ś𝑐𝑖𝑎 to opowieść, która zmusza do refleksji i postawienia wielu pytań, na które trudno wprost udzielić odpowiedzi. Często za swoje wybory płacimy wysoką cenę, bo całe lata zajmuje nam dostrzeżenie oczywistej prawdy i docenienia tego, co jest w życiu najważniejsze. Każdy z nas nosi bagaż życiowych doświadczeń i przeżyć. Często życie wyobrażamy sobie zupełnie inaczej, czas jednak często weryfikuje nasze marzenia. Tak nie wiele przecież trzeba nam do szczęścia, a próbujemy go szukać hen daleko i gdy nam się wydaje, że realizacja marzeń jest tuż na wyciągnięcie ręki, przychodzi choroba albo śmierć. I wtedy pozostaje tylko nam tylko garść wspomnień.
𝐶𝑜ś 𝑠𝑖ę 𝑧𝑎𝑐𝑧𝑦𝑛𝑎 𝑖 𝑐𝑜ś 𝑘𝑜ń𝑐𝑧𝑦. 𝐴 𝑘𝑎ż𝑑𝑦 𝑘𝑜𝑛𝑖𝑒𝑐 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑝𝑜𝑐𝑧ą𝑡𝑘𝑖𝑒𝑚 𝑐𝑧𝑒𝑔𝑜ś 𝑛𝑜𝑤𝑒𝑔𝑜.
𝗖𝗼ś 𝘀𝗶ę 𝘇𝗮𝗰𝘇𝘆𝗻𝗮 𝗶 𝗰𝗼ś 𝗸𝗼ń𝗰𝘇𝘆
𝑃𝑖𝑒𝑛𝑖ą𝑑𝑧𝑒 𝑠ą 𝑤𝑎ż𝑛𝑒, 𝑙𝑒𝑐𝑧 𝑛𝑖𝑒 𝑛𝑎𝑗𝑤𝑎ż𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑒. 𝐶𝑒𝑛𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑒 𝑜𝑑 𝑏𝑜𝑔𝑎𝑐𝑡𝑤𝑎 𝑠ą 𝑚𝑖ł𝑜ść, 𝑧𝑟𝑜𝑧𝑢𝑚𝑖𝑒𝑛𝑖𝑒 𝑖 𝑤𝑧𝑎𝑗𝑒𝑚𝑛𝑦 𝑠𝑧𝑎𝑐𝑢𝑛𝑒𝑘.
Czy można przeczytać coś piękniejszego i wzruszającego niż historię opartą na prawdziwych wydarzeniach? Rodzinną sagę, przepełnioną emocjami, tajemnicami i marzeniami o lepszym jutrze. 𝐾𝑎𝑛𝑎𝑑𝑦𝑗𝑠𝑘𝑖 𝑟𝑎𝑗 to finał sagi 𝐾𝑙𝑜𝑛𝑜𝑤𝑒𝑔𝑜...
2023-08-20
𝗗𝘇𝗶𝗲𝗰𝗸𝗼 𝘀𝘇𝗰𝘇ęś𝗰𝗶𝗮
Pierwsza część 𝑆𝑎𝑔𝑖 𝑘𝑟𝑦𝑛𝑖𝑐𝑘𝑖𝑒𝑗 idealnie trafiła w mój gust. To piękna powieść, wypełniona emocjami, napisana w pięknym stylu. Autorka zabrała mnie w niezapomnianą podróż w czasie do pięknego uzdrowiska w Krynicy w 1894 roku, gdzie krzyżowały się losy kuracjuszy i mieszkańców.
Od opisywanych zdarzeń w 𝑆𝑒𝑘𝑟𝑒𝑡𝑎𝑐ℎ 𝑘𝑜𝑏𝑖𝑒𝑐𝑦𝑐ℎ 𝑑𝑢𝑠𝑧 minęło siedem lat. Jest początek XX wieku. Krynica rozkwita i staje się znanym uzdrowiskiem.
O rodzinie Drzewickich wciąż jest głośno w okolicy z kilku powodów. Najpierw ślub Jana z prostą łemkowską dziewczyną, potem jego przedwczesna śmierć, a następnie nieoczekiwana adopcja Aureli przez teściów.
Autorka na początku pokrótce przypomina zdarzenia z pierwszego tomu i przedstawia losy Aurelii tuż po wypadku, który dość dramatycznie zamknął poprzedni tom. Kobiecie na początku trudno było zarządzać tartakiem, bo pracownicy nie darzyli jej zaufaniem. Królowało bowiem przekonanie, że kobieta powinna siedzieć w domu i wychowywać dzieci. Zarządzanie interesami było męską rzeczą, jednak gdy zobaczyli jak doskonale sobie radzi i że pod jej rządami tartak się rozwija, niechęć szybko zmieniła się w podziw. Aurelia to kobieta nietuzinkowa wymykającą się wszelkim schematom, mądra i przedsiębiorcza, z sercem na dłoni, która nie waha się przyjąć pod swój dach kobiety, która wraz z mężem zniszczyła jej szczęśliwe życie.
Szczęśliwa Matylda oczekuje czwartego potomka. Jej mąż ma nadzieję, że tym razem udało mu się spłodzić syna. Gdy Matyldę dotyka tragedia, może liczyć jedynie na wsparcie przyjaciółki, która doskonale ją rozumie. Aurelia wie, że czas nie leczy ran, jedynie je zabliźnia. Czasami nie trzeba nic mówić, wystarczy wspólnie pomilczeć, by lżej było cierpiącej duszy.
𝐹𝑎𝑛𝑡𝑎𝑧𝑗𝑒 𝑛𝑖𝑒𝑤𝑖𝑛𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑙𝑎𝑡 to wspaniale opowiedziana historia dwóch przyjaciółek osadzona na początku XX wieku, gdzie pochodzenie nadal dla niektórych ma niebagatelne znaczenie. Wciąż króluje obłuda i poczucie wyższości nad innymi, którym powodzi się gorzej. Matylda nie jest w stanie zrozumieć podejścia ludzi z jej sfery. Uważa, że ocenianie innych na podstawie miejsca ich urodzenia, czy okoliczności, w jakich dorastali, jest wysoce krzywdzące. 𝑂 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘𝑢 𝑤𝑖𝑛𝑛𝑦 ś𝑤𝑖𝑎𝑑𝑐𝑧𝑦ć 𝑗𝑒𝑔𝑜 𝑐𝑧𝑦𝑛𝑦 𝑖 𝑑𝑜𝑘𝑜𝑛𝑎𝑛𝑖𝑎 𝑜𝑟𝑎𝑧 𝑠𝑡𝑜𝑠𝑢𝑛𝑒𝑘 𝑑𝑜 𝑖𝑛𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑜𝑠ó𝑏. Niektórzy zachowywali się, jakby pochodzili co najmniej z królewskiego rodu, zadzierali nosa, podkreślali swoją pozycję, co nie przeszkadzało im w oszukaniu i okradzeniu z dóbr wdowy z małymi dziećmi. Bardziej obawiali się skandalu łączenia w pary z ludźmi z plebsu, niż tego, że ktoś mógłby nazwać ich złodziejami. Zachłanność i pieniądze niektórym odbierały rozum. Zazdrość mąciła zdrowy rozsądek. 𝐶𝑧𝑎𝑠𝑦 𝑠𝑖ę 𝑧𝑚𝑖e𝑛𝑖𝑎𝑗ą 𝑖 𝑙𝑢𝑑𝑧𝑖 𝑐𝑜𝑟𝑎𝑧 𝑚𝑛𝑖𝑒𝑗 𝑠𝑧𝑜𝑘𝑢𝑗ą 𝑡𝑧𝑤. 𝑚𝑒𝑧𝑎𝑙𝑖𝑎𝑛𝑠𝑒. 𝑊𝑠𝑧𝑎𝑘 𝑐𝑧ę𝑠𝑡𝑜 𝑤𝑠𝑝𝑜𝑚𝑖𝑛𝑎𝑙𝑖 𝐿𝑢𝑐𝑗𝑎𝑛𝑎 𝑅𝑦𝑑𝑙𝑎, 𝑘𝑡ó𝑟𝑦 𝑏𝑦ł 𝑒𝑤𝑖𝑑𝑒𝑛𝑡𝑛𝑦𝑚 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑘ł𝑎𝑑𝑒𝑚 𝑛𝑎 𝑡𝑜, ż𝑒 𝑚𝑜ż𝑛𝑎 𝑤𝑦𝑗ść 𝑝o𝑧𝑎 𝑢𝑡𝑎𝑟𝑡𝑒 𝑠𝑐ℎ𝑒𝑚𝑎𝑡𝑦, 𝑎 𝑟óż𝑛𝑖𝑐𝑒 𝑠𝑝𝑜ł𝑒𝑐𝑧𝑛𝑒 𝑠ą 𝑤𝑦łą𝑐𝑧𝑛𝑖𝑒 𝑒𝑓𝑒𝑘𝑡𝑒𝑚 𝑙𝑢𝑑𝑧𝑘𝑖𝑒𝑗 𝑝𝑦𝑐ℎ𝑦 𝑖 𝑐ℎę𝑐𝑖 𝑑𝑜𝑚𝑖𝑛𝑜𝑤𝑎𝑛𝑖𝑎 𝑛𝑎𝑑 𝑖𝑛𝑛𝑦𝑚𝑖. Ludzie zaczynali zmieniać swój światopogląd i dopuszczali myśl, że nie pochodzenie jest najważniejsze, lecz jego sposób bycia i to, co miał w głowie. Czasy powoli się zmieniają i ludzie wywodzący się z prostego ludu, coraz odważniej poczynają sobie w świecie.
Po śmierci Eleonory Aurelia zgodnie z jej wolą objęła opieką dzieci zmarłej, ale im są starsze tym coraz bardziej wykorzystują dobroć kobiety. Skłonne są do nieustannych psot i manipulowania innymi, zwłaszcza starszy Staś. Dzieci Eleonory rosną, a wraz z tym piętrzą się kłopoty z ich wychowaniem. Staś i Teosia stają się przebiegli, zręcznie wykorzystują swoją sytuację, wszyscy bowiem współczują sierotom. Wybryki rodzeństwa zaczynają być szeroko komentowane przez mieszkańców Krynicy. Aurelia zdaje sobie sprawę, że nie poradzi sobie z ich wychowaniem sama. Zaczyna poważnie rozważać zamążpójście, zwłaszcza że o jej rękę stara się przystojny i wpływowy Filip. Ciągle ma jednak wątpliwości, czy będzie w stanie pokochać go tak jak Jana, ale ma też nadzieję, że obecność mężczyzny w domu poskromi rozbrykane rodzeństwo.
Aurelia bardzo szybko przekonała się, jak niezwykle trudno jest wychowywać cudze dzieci, a zwłaszcza że mają trudny charakter i dodatkowo podjudzane są przez zazdrosną siostrę zmarłej matki. Aurelia próbuje wszystko im tłumaczyć i zachowywać wobec nich cierpliwość, co krnąbrne i niewdzięczne nastolatki biorą za słabość charakteru ich opiekunki i dręczące ją wyrzuty sumienia. Nie znają prawdy o swoich rodzicach, więc podszepty złej i zawistnej ciotki trafiają na podatny grunt. Nie rozumieją, jak wiele zawdzięczają Aureli, że za ofiarowany chleb, nie mają prawa swojej opiekunce okazywać tak skrajnej niewdzięczności.
𝑆𝑎𝑔𝑎 𝑘𝑟𝑦𝑛𝑖𝑐𝑘𝑎 to wspaniała i ujmująca historia, w której jestem zakochana od samego początku, napisana przepięknym językiem. Jestem urzeczona niesamowitym klimatem sagi, świetnie wykreowanymi postaciami bohaterów pierwszoplanowych, jak i drugoplanowych oraz idealnie skonstruowaną fabułą. Podobał mi się kunszt autorki , z jakim przeplata losy poszczególnych postaci i jak na siebie one wpływały. 𝐹𝑎𝑛𝑡𝑎𝑧𝑗𝑒 𝑛𝑖𝑒𝑤𝑖𝑛𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑙a𝑡 to piękna literacka podróż w czasie, opowiadająca o decyzjach i ich konsekwencjach, o dylematach moralnych i o ludzkiej przyzwoitości tak po prostu.
𝐹𝑎𝑛𝑡𝑎𝑧𝑗𝑒 𝑛𝑖𝑒𝑤𝑖𝑛𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑙𝑎𝑡 to książka z doskonale przedstawionym tłem historycznym, pełna emocji i wyjątkowego klimatu. To powieść o konwenansach, miłości, kobiecej przyjaźni i sile charakteru. To niesamowita i fascynująca podróż do minionej epoki. Do czasów, gdy na salonach odbywały się huczne przyjęcia, a wśród pięknej muzyki i wspaniałych toalet szerzyły się spiski, powstawały i rozwijały się skandale. Druga część sagi podobnie jak pierwsza kończy się dość zaskakująco i spektakularnie, więc nie pozostaje nic innego jak sięgnąć po kolejny tom.
𝑁𝑎 𝑤𝑖ę𝑘𝑠𝑧𝑜ść 𝑟𝑧𝑒𝑐𝑧𝑦 𝑝𝑜 𝑝𝑟𝑜𝑠𝑡𝑢 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑎𝑚𝑦 𝑤𝑝ł𝑦𝑤𝑢. 𝑀𝑢𝑠𝑖𝑚𝑦 𝑠𝑖ę 𝑛𝑎 𝑛𝑖𝑒 𝑔𝑜𝑑𝑧𝑖ć, 𝑎 𝑖𝑚 𝑏𝑎𝑟𝑑𝑧𝑖𝑒𝑗 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘 𝑠𝑖ę 𝑠𝑧𝑎𝑟𝑝𝑖𝑒 𝑖 𝑟𝑜𝑧𝑑𝑧𝑖𝑒𝑟𝑎 𝑟𝑎𝑛𝑦 , 𝑡𝑦𝑚 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑚𝑢 𝑡𝑟𝑢𝑑𝑛𝑖𝑒𝑗.
𝗗𝘇𝗶𝗲𝗰𝗸𝗼 𝘀𝘇𝗰𝘇ęś𝗰𝗶𝗮
Pierwsza część 𝑆𝑎𝑔𝑖 𝑘𝑟𝑦𝑛𝑖𝑐𝑘𝑖𝑒𝑗 idealnie trafiła w mój gust. To piękna powieść, wypełniona emocjami, napisana w pięknym stylu. Autorka zabrała mnie w niezapomnianą podróż w czasie do pięknego uzdrowiska w Krynicy w 1894 roku, gdzie krzyżowały się losy kuracjuszy i mieszkańców.
Od opisywanych zdarzeń w 𝑆𝑒𝑘𝑟𝑒𝑡𝑎𝑐ℎ 𝑘𝑜𝑏𝑖𝑒𝑐𝑦𝑐ℎ 𝑑𝑢𝑠𝑧 minęło siedem lat. Jest...
2023-12-11
𝗕𝗼𝗹𝗲𝘀𝗻𝗲 𝗼𝗯𝗿𝗮𝘇𝘆
Po przeczytaniu pierwszej części Serii z Alicją przyrzekłam sobie, że będę sięgała odtąd po kolejne książki autora. 𝑆𝑧𝑒𝑝𝑡𝑦 𝑚𝑜𝑖𝑐ℎ 𝑙ę𝑘ó𝑤 ujęły mnie ciekawym pomysłem na fabułę, wartką trzymającą w napięciu akcją i zaskakującym finałem. Dodatkowo oczarowała mnie niezwykła okładka, która doskonale jest wpasowana w treść książki.
Co mogą mieć ze sobą wspólnego zagryziona w lesie dziewczyna, znalezione zwłoki dziennikarza w rzece, który tą sprawą się interesował, para, które nie może, ale za wszelką cenę pragnie mieć dziecko i wykorzystywani do ciężkiej pracy w zakładzie drobiarskim pracownicy za wschodniej granicy? Tych kilka pozornie luźnych wątków, w którymś momencie zgrabnie się ze sobą połączą.
Alicja Romska rusza w Bieszczady prowadzić śledztwo tuż po tym, jak dziennikarz który był u niej na komendzie w sprawie zagryzionej dziewczyny, zostaje znaleziony martwy w rzece. Formalnie nie uzyskała zielonego światła od szefa, bo nie jest to ich rewir, ale czuje, że musi to zrobić.
Bezwzględna ukraińska mafia, młode kobiety za wschodniej granicy, które liczą w Polsce na szybki zarobek, a wpadają w sidła wykorzystujących ich ludzi. Bezduszni przedsiębiorcy, którzy zaprzęgają kobiety z Ukrainy do ciężkiej i wyczerpującej pracy za nędzne wynagrodzenie. Proceder handlu dziećmi i zdesperowani ludzie, którzy by spełnić swoje marzenia, przyczyniają się do krzywdy innych.
Beznadzieją sytuację jednych wykorzystują inni, którzy tworzą obozy pracy, gdzie łamane są wszelkie obowiązujące normy traktowania drugiego człowieka. Przerażające, że w Polsce uważanym za kraj wysoce cywilizowany dochodzi do procedur wołających o pomstę do nieba.
𝑍𝑎𝑡𝑜𝑘𝑎 𝑠𝑦𝑟𝑒𝑛 to kolejna powieść Kaniosa, która mnie nie zawiodła. Wciągająca fabuła, precyzyjnie skonstruowana intryga, nieoczekiwane zwroty akcji. Mroczna i klimatyczna pełna ludzkich występków i zła. Nie brakuje w niej jednak zwykłych ludzkich odruchów, a nawet miłości, która łagodzi brutalny wydźwięk opowiadanej historii. Stopniowanie napięcia i finał, w którym okazało się, że autor wpuścił mnie w ślepy zaułek, ale to nie jest zarzut, a wprost przeciwnie ogromna zaleta.
Moją uwagę przykuł poruszony problem bezdzietnych par, których determinację wykorzystują przestępcy. Handel dziećmi to ciemny proceder, który mimo prób jego ukrócenia, wciąż ma się dobrze. Zawsze znajdą się zdesperowane kobiety, które będą, chciały sprzedać swoje dzieci i tacy, którzy zechcą je kupić. Gdy po fakcie matki zaczną żałować swojej decyzji, nie mają już szans w zderzeniu z podziemiem, bo ci ludzie pozbawieni skrupułów, bez wahania pozbywają się niewygodnych świadków. Dla nich ten proceder to kura znosząca złote jaja, więc nie pozwolą sobie tego zepsuć. Trzeba, to przekupią, zastraszą lub uciszą. Często w nielegalny handel dziećmi zamieszani są ludzie na wysokich stanowiskach, przedstawiciele władzy, a niejednokrotnie skorumpowana jest także policja. Duży i łatwy pieniądz kusi i mami każdego. Potęga pieniądza dla niektórych to jedyna wartość, jaką w życiu uznają.
Trochę zgubił się wątek Alicji bowiem autor bardziej skupił się na przedstawianym problemie, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Postać policjantki, może jest mniej widoczna, ale to za sprawą tego, że to nie jej wydział prowadzi śledztwo. Pojawia się tam nieformalnie i drąży temat z przystojnym dziennikarzem, do którego ewidentnie ją ciągnie.
𝑍𝑎𝑡𝑜𝑘𝑎 𝑠𝑦𝑟𝑒𝑛 to bardzo dobry kryminał ocierający się chwilami o powieść sensacyjną. Wykreowane przez autora postacie doskonale odwzorowują cechy naszego współczesnego społeczeństwa. Chciwość, pazerność, bezwzględność, władza oraz chęć szybkiego wzbogacenia się bez względu na konsekwencje. Nie wszyscy bohaterowie jednak do końca są źli. Poprzez próbę odkupienia win wzbudzają współczucie i zdobywają sympatię czytającego. Może trochę brakowało mi głębszej analizy psychologicznej i przeżyć bohaterów, ale rekompensowała to wartka akcja, bo nie było czasu na zastanawianie się nad motywacją postępowania postaci.
Cenię sobie, gdy autor oprócz dobrej rozrywki, dostarcza mi ciekawych powodów do przemyśleń. Porusza ważne i trudne zagadnienia. Mariusz Kanios pokazuje nasze społeczeństwo zupełnie z innej strony. Nie to, które uważa się za europejskie i cywilizowane, ale to które nie jest pozbawione hipokryzji, nieuczciwości, okrucieństwa i podłości. Pokazuje mroczne oblicza ludzi, którzy nie mają oporów przed tym, by wykorzystywać innych. Przestępcze organizacje, dla których nie liczy się nic i nikt poza własnymi interesami i gigantycznymi zyskami, a swoje brudy zamiatają pod dywan przy pomocy prawników. W 𝑍𝑎𝑡𝑜𝑐𝑒 𝑠𝑦𝑟𝑒𝑛 autor opowiada wstrząsającą historię, odważnie prezentuje świat przesiąknięty złem, a w tle pojawiają się piękne bieszczadzkie krajobrazy.
𝐶ℎ𝑎𝑚 𝑖 𝑝𝑟𝑜𝑠𝑡𝑎𝑘, 𝑘𝑡ó𝑟𝑒𝑚𝑢 𝑑𝑎𝑛𝑜 𝑜𝑑𝑟𝑜𝑏𝑖𝑛ę 𝑤ł𝑎𝑑𝑧𝑦, 𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑚𝑎𝑟𝑛𝑢𝑗𝑒 ż𝑎𝑑𝑛𝑒𝑗 𝑜𝑘𝑎𝑧𝑗𝑖, 𝑎𝑏𝑦 𝑑𝑜𝑤𝑎𝑟𝑡𝑜ś𝑐𝑖𝑜𝑤𝑎ć 𝑠𝑖ę 𝑘𝑜𝑠𝑧𝑡𝑒𝑚 𝑠ł𝑎𝑏𝑠𝑧𝑦𝑐ℎ.
𝗕𝗼𝗹𝗲𝘀𝗻𝗲 𝗼𝗯𝗿𝗮𝘇𝘆
Po przeczytaniu pierwszej części Serii z Alicją przyrzekłam sobie, że będę sięgała odtąd po kolejne książki autora. 𝑆𝑧𝑒𝑝𝑡𝑦 𝑚𝑜𝑖𝑐ℎ 𝑙ę𝑘ó𝑤 ujęły mnie ciekawym pomysłem na fabułę, wartką trzymającą w napięciu akcją i zaskakującym finałem. Dodatkowo oczarowała mnie niezwykła okładka, która doskonale jest wpasowana w treść książki.
Co mogą mieć ze sobą wspólnego...
2023-12-02
𝗣𝗿𝘇𝗲𝗸𝗹ę𝘁𝗲 𝗺𝗶𝗲𝗷𝘀𝗰𝗲
𝐽𝑒𝑑𝑛𝑎𝑘 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘𝑎 𝑑𝑜𝑙𝑎 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑗𝑎𝑘𝑜 𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑑𝑟𝑧𝑒𝑤𝑎. 𝐼𝑚 𝑏𝑎𝑟𝑑𝑧𝑖𝑒𝑗 𝑔𝑎𝑟𝑛𝑖𝑒 𝑠𝑖ę 𝑘𝑢 𝑗𝑎𝑠𝑛𝑜ś𝑐𝑖, 𝑡𝑒𝑚 𝑔𝑤𝑎ł𝑡𝑜𝑤𝑛𝑖𝑒𝑗 𝑧𝑎𝑝𝑢𝑠𝑧𝑐𝑧𝑎𝑗ą 𝑠𝑖ę 𝑗𝑒𝑔𝑜 𝑘𝑜𝑟𝑧𝑒𝑛𝑖𝑒 𝑤 𝑧𝑖𝑒𝑚𝑖ę, 𝑤 𝑑ół, 𝑤 𝑐𝑖𝑒𝑚𝑛𝑖ę, 𝑤 𝑔łą𝑏, 𝑤 𝑧ł𝑜! 𝑇𝑎𝑘𝑜 𝑟𝑧𝑒𝑐𝑧𝑒 𝑍𝑎𝑟𝑎𝑡𝑢𝑠𝑡𝑢𝑟𝑎 – Fredrich Nietzsche tłm. Wacław Berent. – cytat znajdujący się na samym początku książki.
Dwie bardzo znane autorki, które przyjaźnią się od lat, postanowiły napisać wspólnie kryminał. Twórczość obu jest mi znana i bardzo byłam ciekawa, jak im ta książka się udała. Gwarantuję Wam, że emocji w 𝑊𝑦𝑟𝑜𝑏𝑖𝑠𝑘𝑢 nie brakuje i nie jest łatwo odgadnąć, która z Pań w danym momencie przemawia ze stron powieści.
Jeszcze nie zdarzyło mi się, żebym przed przeczytaniem książki dokonała researchu miejsca, w którym została umieszczona akcja powieści. Cieszę się, że nasza wizyta w kopalni soli Wieliczka odbyła się, zanim przeczytałam 𝑊𝑦𝑟𝑜𝑏𝑖𝑠𝑘𝑜, bo po lekturze książki nikt nie namówiłby mnie do pokonania 380 drewnianych stopni i zejścia w dół pod ziemię.
Mówię całkiem serio, naprawdę trzeba pokonać 380 stopni (łącznie 800), żeby znaleźć się na dole, panuje tam temperatura na granicy 17 stopni Celsjusza, chłód dosłownie wchodzi w kości. Po wejściu otacza zewsząd mrok, pomimo że człowiek postanowił rozświetlić to miejsce. Po trzech godzinach przemierzania ciemnych tuneli i komór nie dziwię się autorkom, że wpadły na genialny pomysł, że kopalnia to idealne miejsce, by umieścić w nim akcję kryminału. W rzeczywistości wędruje się tam przez bite trzy godziny po ciemnych tunelach i czasami tylko wchodzi do jakieś bardziej rozświetlonej sali. Ten podziemny świat w ogóle nie wydał mi się tak fascynujący, jak tego oczekiwałam. Doceniłam nastrój panujący w kopalni dopiero po lekturze 𝑊𝑦𝑟𝑜𝑏𝑖𝑠𝑘𝑎.
𝑀𝑟𝑜𝑐𝑧𝑛𝑒 𝑘𝑜𝑝𝑎𝑙𝑛𝑖𝑎𝑛𝑒 𝑠𝑡𝑟𝑜𝑝𝑦, 𝑜𝑔𝑟𝑎𝑛𝑖𝑐z𝑜𝑛𝑎 𝑖𝑙𝑜ść 𝑡𝑙𝑒𝑛𝑢 𝑖 𝑛𝑖𝑒𝑚𝑎𝑙 𝑏𝑟𝑎𝑘 𝑝𝑜łą𝑐𝑧𝑒𝑛𝑖𝑎 𝑧 𝑝𝑜𝑤𝑖𝑒𝑟𝑧𝑐ℎ𝑛𝑖ą. Muszę przyznać, że autorkom idealnie udało się oddać klimat tego miejsca, chociaż na potrzeby tej historii zdecydowały się przeorganizować kopalnianą przestrzeń, ale czytając książkę, w ogóle się nad tym nie zastanawiałam, czy przechodziliśmy tamtędy, czy też nie.
𝑁𝑎𝑐𝑖𝑒𝑠𝑧𝑐𝑖𝑒 𝑠𝑖ę 𝑗𝑒𝑠𝑧𝑐𝑧𝑒 𝑠ł𝑜ń𝑐𝑒𝑚 𝑑𝑧𝑖𝑒𝑤𝑐𝑧𝑦𝑛𝑦, 𝑏𝑜 𝑗𝑎𝑘 𝑤𝑦𝑗𝑑𝑧𝑖𝑒𝑚𝑦 𝑛𝑎 𝑝𝑜𝑤𝑖𝑒𝑟𝑧𝑐ℎ𝑛𝑖ę, 𝑚𝑜ż𝑒 𝑔o 𝑗𝑢ż 𝑛𝑖𝑒 𝑏𝑦ć. Te złowieszczo brzmiące słowa wypowiedziane przez szefa lokalnej stacji telewizyjnej do ekipy filmowej, tuż przed tym, zanim zejdą pod ziemię kręcić reportaż, okażą się prorocze. Osiem osób schodzi po 380 drewnianych stopniach do podziemi kopalni i od tej chwili odwrotu nie będzie.
Od początku wiadomo, że ekipa nie jest zgrana. Iwona Jastrzębska, reporterka od dziecka cierpi na klaustrofobię, alergicznie wręcz reaguje na ciemność, wzdryga ją sama myśl o przebywaniu w słabo oświetlonych korytarzach kopalni.
Leon Piekart dźwiękowiec wolałby ten piękny dzień spędzić z ukochaną kobietą, zamiast realizować reportaż pod ziemią.
Roman Sznajder operator, nieprzewidywalny i uzależniony od narkotyków.
Michał Goc oświetleniowiec, człowiek bezwzględny i wyrachowany. Manipulant, który zależnie od okoliczności potrafi być czarującym dżentelmenem lub ordynarnym agresorem.
Witold Jastrzębski właściciel stacji, prywatnie mąż Iwony i ojczym nastoletniej Igi. Człowiek despotyczny i wymagający.
Iga córka Iwony, zbuntowana nastolatka, która o Iwonie i Witoldzie wie więcej, niż oni by tego chcieli.
Bogdan Dankiewicz przewodnik, traktujący tę pracę jako dodatkowy dochód, by zarobić na spłacenie horrendalnych długów.
I Edyta Maj kulturoznawczyni, petrolożka, wykładowca na Politechnice Krakowskiej. Samotna kobieta, niemająca szczęścia w miłości.
Kopalnia zazwyczaj jest pełna turystów, ale na dzień kręcenia reportażu wybrano Święto Wniebowzięcia. 𝑍𝑒𝑟𝑜 𝑡𝑢𝑟𝑦𝑠𝑡ó𝑤, 𝑧𝑒𝑟𝑜 𝑔ó𝑟𝑛𝑖𝑘ó𝑤, 𝑧𝑒𝑟𝑜 𝑠𝑡𝑟𝑎ż𝑛𝑖𝑘ó𝑤. Taka sytuacja powinna budzić komfort w ekipie, ale nie budzi.
Najbardziej przerażona pobytem pod ziemią jest Iwona, ale to właśnie ona odkrywa w podziemnym jeziorze ciało kolegi z ekipy. Potem następuje wybuch, który uwięzi przewodnika. Cała grupa wpada w panikę. Kto z nich zabił? Mają zostać, czy uciekać? Trzymać się razem, czy się rozdzielić? Czy powinni sobie zaufać, czy może nie? Pośród nich znajduje się przecież morderca. Świadomość, że wszyscy znajdują się w labiryncie solnych korytarzy, wykutych przez człowieka, z których nie ma wyjścia, jest przerażająca. Grupa ludzi zdana tylko na siebie powinna ze sobą współpracować, ale nie są do siebie przyjaźnie nastawieni i żadne z nich nie ma czystego sumienia. Każde z nich ukrywa drugą mroczną naturę, której nikt nie zna. Autorki stopniowo odsłaniają prawdziwą twarz uczestników nieszczęsnej eskapady, tym samym zaciemniając prawdziwy obraz zdarzeń, tak że coraz trudniej jest wytypować prawdziwego mordercę, bo każdy z nich jest podejrzany, każdy miał powód, by zabić.
Zbuntowana i nieprzewidywalna nastolatka, niedowartościowana kochanka, zazdrosny, despotyczny mąż, zadłużony człowiek, który dla rodziny zrobi wszystko, bezwzględny diler narkotyków, ćpun, który dawno nie panuje nad swoim nałogiem, i zamknięta w sobie samotna kobieta. Teraz w ekstremalnych warunkach wszyscy walczą o życie. Mieli kręcić reportaż, który dźwignie oglądalność stacji, a tymczasem, grają swoje role życia, próbują przetrwać i przeżyć.
W międzyczasie autorki dostarczają wiedzy o każdym uczestniku. Zamiast wyjaśnienia ma się jednak coraz więcej wątpliwości. Wszyscy razem i każde z osobna ma mroczną naturę i powody, by zabić. Okazuje się też, że są ze sobą w jakiś sposób połączeni. Wiedzą o sobie coś, co nie powinno ujrzeć światła dziennego.
Morderca idzie tym samym korytarzem, co oni wszyscy. Nie mają do siebie zaufania i wzajemnie się podejrzewają, a im dłużej przebywają pod ziemią, tym coraz bardziej daje o sobie znać ich prawdziwa natura i ich lęki.
Wydaje się, że tempo powieści jest dość wolne, ale to tylko złudzenie, bo wciąż zaskakują zwroty akcji, nieoczekiwane zdarzenia, które jeżą włosy na głowie i wywołują ciarki na plecach. 𝑊𝑦𝑟𝑜𝑏𝑖𝑠𝑘𝑜 to znakomite połączenie thrillera psychologicznego z rasowym kryminałem. Tu nie ma wygranych ani przegranych, bo autorki nie biorą jeńców. Zakończenie może nie jest zbyt zaskakujące, ale w pełni satysfakcjonuje. Olejniczak i Przydryga wykazały się niezwykłą pomysłowością. W bieżące zdarzenia zgrabnie wplotły retrospekcje, tak że całość wypadła znakomicie, bardzo ciekawie i intrygująco.
Atmosfera kopalni, ciemność, ciągłe komplikacje, strach uczestników i wzajemne oskarżanie się, tworzą niezwykle klimatyczną powieść, od której trudno się oderwać i jeszcze trudniej o niej zapomnieć. Opisy odcięcia ekipy od świata, grobowej ciszy, która wnikała w najczarniejsze zakamarki umysłów, nieoczekiwanych zdarzeń powodowały, że każdą komórką ciała odczuwało się ich strach, przerażenie i bezradność, a także obecność ducha Białej Damy.
𝗣𝗿𝘇𝗲𝗸𝗹ę𝘁𝗲 𝗺𝗶𝗲𝗷𝘀𝗰𝗲
𝐽𝑒𝑑𝑛𝑎𝑘 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘𝑎 𝑑𝑜𝑙𝑎 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑗𝑎𝑘𝑜 𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑑𝑟𝑧𝑒𝑤𝑎. 𝐼𝑚 𝑏𝑎𝑟𝑑𝑧𝑖𝑒𝑗 𝑔𝑎𝑟𝑛𝑖𝑒 𝑠𝑖ę 𝑘𝑢 𝑗𝑎𝑠𝑛𝑜ś𝑐𝑖, 𝑡𝑒𝑚 𝑔𝑤𝑎ł𝑡𝑜𝑤𝑛𝑖𝑒𝑗 𝑧𝑎𝑝𝑢𝑠𝑧𝑐𝑧𝑎𝑗ą 𝑠𝑖ę 𝑗𝑒𝑔𝑜 𝑘𝑜𝑟𝑧𝑒𝑛𝑖𝑒 𝑤 𝑧𝑖𝑒𝑚𝑖ę, 𝑤 𝑑ół, 𝑤 𝑐𝑖𝑒𝑚𝑛𝑖ę, 𝑤 𝑔łą𝑏, 𝑤 𝑧ł𝑜! 𝑇𝑎𝑘𝑜 𝑟𝑧𝑒𝑐𝑧𝑒 𝑍𝑎𝑟𝑎𝑡𝑢𝑠𝑡𝑢𝑟𝑎 – Fredrich Nietzsche tłm. Wacław Berent. – cytat znajdujący się na samym początku książki.
Dwie bardzo znane autorki, które przyjaźnią się od lat, postanowiły...
2023-06-09
𝗛𝗶𝘀𝘁𝗼𝗿𝗶𝗮 𝗻𝗶𝗲𝘇𝗻𝗮𝗻𝗮
Cieszę się, że mogłam dowiedzieć się co słychać u sióstr Keller, które pokochałam całym sercem za ich hart ducha, niezłomną wolę, a przede wszystkim za siostrzaną miłość, która dodawała im siły w najtrudniejszych momentach i pozwalała przetrwać. Zmieniają się czasy, zmieniają się także siostry, które w wyniku zdarzeń, często tragicznych coraz bardziej dojrzewają. Zmienia się też ich zachowanie, bo coraz częściej są zdane tylko na siebie. W tle wielka historia, niespokojne czasy dziejowe, w których kobiety zmuszone są same sobie radzić. Autorka cudownie opisuje obrazy życia ludzi z tego okresu, świetnie oddaje klimat epoki, odkrywając przy tym kolejne tajemnice.
Trwa trzeci rok wojny.
Zosia dzięki Witoldowi uniknęła zsyłki i od miesięcy uchodzi za jego narzeczoną. Czuje się obco w Piotrogrodzie i szuka sposobu, by wrócić do Warszawy. Zdaje sobie sprawę z uczuć Tarłowskiego i coraz cieplej o nim myśli, ale pojawienie się dawnej przyjaciółki wszystko komplikuje.
Julia zachorowała na tyfus i tylko cudem uniknęła śmierci. Znajduje się daleko na wschodzie i nie ma możliwości kontaktu z rodziną. Jest zdana na samą siebie i by się utrzymać, podejmuje pracę szwaczki w znanym domu mody u Hersego.
Pola ze względu na stan zdrowia zostaje wyekspediowana wraz z dzieckiem na mazurską wieś. Adela postanawia wyswatać swoją córkę z wdowcem Richterem. Nad kobietami nadal wisi widmo niewyjaśnionego bankructwa i śmierci Maksymiliana.
W 𝐺𝑎𝑟ś𝑐𝑖 𝑝𝑜𝑝𝑖𝑜ł𝑢 Ida Żmiejewska kontynuuje losy sióstr Keller. Rok 1916, druga wiosna Wielkiej Wojny. Warszawą rządzą Niemcy i chociaż złagodzili nieco przepisy, to łupią mieszkańców bez litości, którzy z każdym dniem cierpią coraz większą biedę. Kłopoty finansowe nie ominęły także rodziny Keller. Wielkanoc kobiety musiały urządzić bardzo skromnie, bo nie tylko nie miały pieniędzy, ale także ceny zmuszały je do oszczędności. Jak zawsze podziw budzi babcia Adela dystyngowana dama, która znanymi sobie sposobami potrafi wyjść z tarapatów, osiągnąć swój cel, a przy tym zachować godność i klasę.
Ida Żmiejewska snuje przepiękną opowieść o kobietach z rodziny Keller, na tle historii Polski. Zręcznie splata ich losy z rzeczywistością tamtych czasów. Nie ubarwia, nie koloryzuje, przedstawia realia takimi, jakie były. Podziwiam talent autorki do tworzenia nietuzinkowych powieści, tworzenia postaci, które łatwo polubić i zrozumieć motywy ich postępowania. W 𝐺𝑎𝑟ś𝑐𝑖 𝑝𝑜𝑝𝑖𝑜ł𝑢 opowiada losy pięciu kobiet, twardych i dumnych, które mimo przeciwności losu, które wciąż je dotykają, pozbawionych męskiego wsparcia, majątku i złudzeń, nigdy się nie poddają. Autorka nie oszczędza swoich bohaterek, muszą sobie radzić nie tylko z przeciwnościami losu, ale dodatkowo nie zabraknie im także sercowych rozterek.
Ida Żmiejewska przedstawia wiarygodne sytuacje, oparte na rzeczywistych wspomnieniach i tekstach źródłowych. Jak mało kto potrafi osadzić swoich bohaterów w historycznych ramach, malując pełen emocji obraz społeczeństwa i realiów epoki. Autorka opisuje życie takim, jakie było, przedstawia historię nie tylko z perspektywy bohaterek, ale także innych ludzi, którzy muszą sobie radzić z życiem. Ida Żmiejewska zachwyca niesamowicie i realnie przedstawionym obrazem epoki, którą zna się jedynie z kart historii, olśniewa wspaniale połączoną fikcją literacką z prawdą historyczną. Akcja 𝐺𝑎𝑟ś𝑐𝑖 𝑝𝑜𝑝𝑖𝑜ł𝑢 jest umieszczona w okresie, w którym sporo się dzieje, następują duże zmiany, jeśli chodzi o kwestie obyczajowe. Kobiety do pierwszej wojny światowej nie miały praw, pracowały tylko te biedne, gdyż dobrze usytuowanym nie wypadało tego robić. Gdy wybuchła wojna, mężczyźni poszli walczyć, a kobiety musiały sobie radzić same, wtedy status społeczny przestał mieć znaczenie. Trzeba było żyć i na to życie zarobić.
𝐺𝑎𝑟ść 𝑝𝑜𝑝𝑖𝑜ł𝑢 to fascynująca opowieść o sile kobiet żyjących w czasach ciągłej niepewności, o nadziei, odwadze i siostrzanej miłości. To piękna historia, która nie tylko wzrusza, przyprawia o szybsze bicie serca, ale nie pozbawiona jest też szczypty humoru, bez którego życie bohaterów byłoby szare i monotonne. Zakończenie powieści jest otwarte, więc nie pozostaje nic innego jak sięgnąć po kolejną część 𝑍𝑎𝑤𝑖𝑒𝑟𝑢𝑐ℎ𝑦 i przygotować się na wspaniałą ucztę literacką na najwyższym poziomie.
𝗛𝗶𝘀𝘁𝗼𝗿𝗶𝗮 𝗻𝗶𝗲𝘇𝗻𝗮𝗻𝗮
Cieszę się, że mogłam dowiedzieć się co słychać u sióstr Keller, które pokochałam całym sercem za ich hart ducha, niezłomną wolę, a przede wszystkim za siostrzaną miłość, która dodawała im siły w najtrudniejszych momentach i pozwalała przetrwać. Zmieniają się czasy, zmieniają się także siostry, które w wyniku zdarzeń, często tragicznych coraz bardziej...
2023-12-06
𝗞𝗮𝘀𝘇𝘂𝗯𝘀𝗸𝗶𝗲 𝘀𝗲𝗿𝗰𝗲
[…] 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘, 𝑏𝑦 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑡𝑟𝑤𝑎ć, 𝑚𝑢𝑠𝑖 𝑛𝑎𝑢𝑐𝑧𝑦ć 𝑠𝑖ę 𝑝𝑎𝑚𝑖ę𝑡𝑎ć, 𝑐𝑜 𝑠𝑡𝑤𝑎𝑟𝑧𝑎 𝑧𝑎𝑔𝑟𝑜ż𝑒𝑛𝑖𝑒, 𝑑𝑙𝑎𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑧𝑎𝑤𝑠𝑧𝑒 𝑚𝑜𝑐𝑛𝑖𝑒𝑗 𝑖 𝑛𝑎 𝑑ł𝑢ż𝑒𝑗 𝑧𝑎𝑝𝑎𝑚𝑖ę𝑡𝑢𝑗𝑒 𝑠𝑖ę 𝑧ł𝑒 𝑟𝑧𝑒𝑐𝑧𝑦, 𝑎 𝑛𝑖𝑒 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑒. 𝐷𝑜𝑏𝑟ą 𝑜𝑝𝑖𝑛𝑖ę 𝑏𝑢𝑑𝑜𝑤𝑎𝑛ą 𝑙𝑎𝑡𝑎𝑚𝑖 𝑝𝑜𝑡𝑟𝑎𝑓𝑖 𝑧𝑏𝑢𝑟𝑧𝑦ć 𝑗𝑒𝑑𝑒𝑛 𝑚𝑜𝑚𝑒𝑛𝑡.
Jestem zachwycona tą sagą od samego początku, dawno nie czytałam czegoś tak wyjątkowego. Nie znałam Kaszub ani historii tego regionu, a teraz zakochałam się dzięki Darii w tej ziemi, tak samo, jak w jej niezwykłej sadze i jej bohaterach.
Kaszubi to twardy i dumny naród, który przez lata był dyskryminowany, a ich kulturę wielokrotnie próbowano zniszczyć, ale mimo trudności zachowali własny język, tradycje i obyczaje oraz świadomość, że są potomkami prastarego plemienia słowiańskiego. Daria Kaszubowska Kaszubka z krwi i kości pokazała, że ma rozległą wiedzę na temat swojego regionu, z którą w znakomity i plastyczny sposób dzieli się w 𝑆𝑎𝑑𝑧𝑒 𝑘𝑎𝑠𝑧𝑢𝑏𝑠𝑘𝑖𝑒𝑗. Z niesamowitą miłością i wyczuciem odkrywa przed czytelnikiem piękno tego regionu i czuć, jak bardzo Kaszuby są jej bliskie i jaką ogromną miłością je darzy.
Ta niesamowita wiedza i miłość Darii sprawiają, że Saga Kaszubska z każdą kolejną książką staje się coraz lepsza i coraz bardziej wciągająca. Daria Kaszubowska stworzyła nie tylko wspaniałą opowieść o rodzinie Stoltmanów, ale w fikcyjne ich losy mistrzowsko wplotła zdarzenia, które faktycznie miały miejsce. Przy okazji opowiadania dziejów kaszubskiej rodziny, przedstawia zwyczaje, tradycje, przesądy i wiarę, a także regionalne potrawy. Ta historia jest tak pięknie napisana, że nie sposób nie zakochać się w Kaszubach i w bohaterach powieści, którym autorka snuje losy, plecie kolejne wątki, plącze nitki, rzuca kłody pod nogi, ale pozwala przeżywać im także chwile uniesień i euforii.
Drugą część sagi — 𝑍𝑒𝑚𝑠𝑡𝑎 otwierają przygotowania do pogrzebu Bernarda Stoltmana szanowanego gospodarza i głowy rodziny, którego ktoś zamordował pod jego domem w noc po zebraniu narodowościowym w karczmie. Sceny związane z obrzędami pogrzebowymi i rozpacz rodziny, rozrywa serce na strzępy. Każde z rodzeństwa na swój sposób szuka mordercy ojca. Anton robi wszystko szybko i bez zastanowienia, Piotr zlecił czarną robotę detektywowi, Bruno ze spokojem czeka, aż sprawy wyjaśnią się w swoim rytmie, a Anna chodzi po wsi i wypytuje ludzi. Niestety mimo ich usilnych starań, wciąż nie można ustalić, kto w tak okrutny sposób odebrał im ukochanego ojca. Ciało Bernarda Stoltmana spoczywa w ziemi, a sprawę jego brutalnego mordu przyćmiewają sprawy polityczne.
Sprawa powstania wielkopolskiego podzieliła Młodokaszubów. Jedni chcieli walczyć, by przyspieszyć przepędzenie Niemców i pokazać obradującym w Wersalu politykom, że Pomorze chce należeć do Polski, a inni uważali, że trzeba poczekać na pokojowe przywrócenie ziem zaboru pruskiego do Polski, że byłoby największą głupotą dać się wybić Niemcom. 𝐽𝑎𝑘 𝑡𝑟𝑢𝑑𝑛𝑜 𝑏𝑦ć 𝐾𝑎𝑠𝑧𝑢𝑏ą! 𝐽𝑒𝑑𝑛𝑖 żą𝑑𝑎𝑗ą 𝑜𝑑 𝑐𝑖𝑒𝑏𝑖𝑒 𝑑𝑒𝑘𝑙𝑎𝑟𝑎𝑐𝑗𝑖 𝑝𝑜𝑙𝑠𝑘𝑜ś𝑐𝑖, 𝑖𝑛𝑛𝑖 𝑛𝑖𝑒𝑚𝑖𝑒𝑐𝑘𝑜ś𝑐𝑖, 𝑎𝑙𝑒 ż𝑎𝑑𝑛𝑖 𝑤 𝑝𝑒ł𝑛𝑖 𝑐𝑖 𝑛𝑖𝑒 𝑢𝑓𝑎𝑗ą, 𝑙𝑒𝑐𝑧 𝑤𝑦𝑘𝑜𝑟𝑧𝑦𝑠𝑡𝑢𝑗ą 𝑘𝑎ż𝑑ą 𝑜𝑘𝑎𝑧𝑗ę, 𝑏𝑦 𝑑𝑜𝑘𝑢𝑐𝑧𝑦ć 𝑖 𝑝𝑜𝑔𝑛ę𝑏𝑖ć. 𝐴 𝑠𝑤𝑜𝑖? 𝑆𝑡𝑎𝑤𝑖𝑎𝑗ą 𝑛𝑖𝑒𝑟𝑒𝑎𝑙𝑛𝑒 𝑤𝑦𝑚𝑎𝑔𝑎𝑛𝑖𝑎, 𝑐𝑜 𝑚𝑎𝑠𝑧 𝑚ó𝑤𝑖ć, 𝑟𝑜𝑏𝑖ć, 𝑚𝑦ś𝑙𝑒ć, 𝑏𝑦 𝑚ó𝑐 𝑠𝑖ę 𝑛𝑎𝑧𝑤𝑎ć 𝐾𝑎𝑠𝑧𝑢𝑏ą. 𝐴 𝑤𝑦𝑧𝑛𝑎𝑐𝑧𝑛𝑖𝑘𝑖𝑒𝑚 𝑝𝑜𝑤𝑖𝑛𝑛𝑎 𝑏𝑦ć 𝑤𝑦łą𝑐𝑧𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑜𝑤𝑎 𝑘𝑎𝑠𝑧𝑢𝑏𝑠𝑘𝑎 𝑖 𝑡𝑟𝑜𝑠𝑘𝑎 𝑜 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑜 𝐾𝑎𝑠𝑧𝑢𝑏. […] 𝑈𝑝𝑎𝑑𝑎ł 𝑑𝑜𝑡𝑦cℎ𝑐𝑧𝑎𝑠𝑜𝑤𝑦 𝑝𝑜𝑟𝑧ą𝑑𝑒𝑘, 𝑤 𝑘𝑡ó𝑟𝑦𝑚 𝐾𝑎𝑠𝑧𝑢𝑏𝑖, 𝑃𝑜𝑙𝑎𝑐𝑦, 𝑁𝑖𝑒𝑚𝑐𝑦, Ż𝑦𝑑𝑧𝑖 𝑝𝑜𝑡𝑟𝑎𝑓𝑖𝑙𝑖 ż𝑦ć 𝑜𝑏𝑜𝑘 𝑠𝑖𝑒𝑏𝑖𝑒 𝑤 𝑧𝑔𝑜𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑖 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑗𝑎ź𝑛𝑖. 𝐶𝑜 𝑚𝑖𝑎ł𝑎 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑛𝑖𝑒ść 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑠𝑧ł𝑜ść?
Gdy nadciągnęło wojsko polskie, Kaszubów ogarnęła radość. Dzielili się z żołnierzami tym, co mieli. Radość niestety nie trwała długo. Pogarda okazywana Kaszubom i grabieże jedzenia, którego na przednówku mieszkańcy Pomieczyna sami mieli nie za wiele, szybko ostudziła ich sympatię do polskiego wojska. Dodatkowo zabawy, nieobyczajne rozrywki spędzały mieszkańcom wioski sen z oczu. Polacy byli ignorantami i nie znali miejscowej kultury, historii, języka i z tej ignorancji wynikały najwstrętniejsze zachowania. Młode dziewczyny bez zastanowienia, karmiąc się mrzonkami o wielkiej miłości, ochotnie oddawały się uciechom cielesnym z żołnierzami, często żonatymi, a potem za swoją niefrasobliwość często płaciły niechcianą ciążą. Wojsko za chwilę poszło dalej, a one całe życie będą musiały nosić brzemiona swojej naiwności.
Daria Kaszubowska nie szczędzi swoim bohaterom przeżyć, których losy śledzi się z zapartym tchem. Ciągłe zwroty akcji są tak samo zaskakujące, jak życie, które codziennie przynosi coś nowego. 𝑆𝑎𝑔𝑎 𝑘𝑎𝑠𝑧𝑢𝑏𝑠𝑘𝑎 to prawdziwe dzieło sztuki, utkane ze zwyczajów, wierzeń, historii kaszubskiej ziemi i losów jej bohaterów. Opowieść o rodzinie Stoltmanów Kaszubów z dziada pradziada jest pretekstem do opowiedzenia prawdziwej historii o pełnym godności narodzie, który mimo przeciwności losu do dziś kultywuje swoją odrębność. Dzięki codziennym i odświętnym zwyczajom, które były przekazywane z pokolenia na pokolenie, naród kaszubski zawsze potrafił przetrwać bez względu na to, czy ich ziemia przynależała do Niemiec, czy do Polski, zawsze potrafił być dumny z własnej unikalności.
Finał tej części jest dość zaskakujący. Nie pozostaje nic innego, jak czekać na kolejną część, której premiera będzie już niebawem.
𝑂 𝑖𝑙𝑒 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜 𝑏𝑦ł𝑜𝑏𝑦 𝑝𝑟𝑜𝑠𝑡𝑠𝑧𝑒, 𝑔𝑑𝑦𝑏𝑦 𝑤 ż𝑦𝑐𝑖𝑒 𝑙𝑢𝑑𝑧𝑖 𝑛𝑖𝑒 𝑤𝑘𝑟𝑎𝑐𝑧𝑎ł𝑎 𝑝𝑜𝑙𝑖𝑡𝑦𝑘𝑎 […] 𝐺𝑑𝑦𝑏𝑦 𝑚𝑜ż𝑛𝑎 „𝑜𝑑𝑝𝑜𝑙𝑖𝑡𝑦𝑐𝑧𝑛𝑖ć” ś𝑤𝑖𝑎𝑡 𝑖 ż𝑦ć 𝑡𝑦𝑙𝑘𝑜 𝑑𝑙𝑎 𝑝𝑟𝑎𝑐𝑦 𝑖 𝑑𝑙𝑎 𝑟𝑜𝑧𝑟𝑦𝑤𝑘𝑖. 𝑃𝑟𝑧𝑒𝑠𝑡𝑎ć 𝑠𝑖ę 𝑧𝑎𝑚𝑎𝑟𝑡𝑤𝑖𝑎ć, 𝑔𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑏𝑖𝑒𝑔𝑛ą 𝑔𝑟𝑎𝑛𝑖𝑐𝑒, 𝑘𝑡𝑜 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑘𝑟ó𝑙𝑒𝑚, 𝑘𝑡𝑜 𝑚𝑖𝑛𝑖𝑠𝑡𝑟𝑒𝑚, 𝑎 𝑡𝑟𝑜𝑠𝑧𝑐𝑧𝑦ć 𝑠𝑖ę 𝑤𝑦łą𝑐𝑧𝑛𝑖𝑒 𝑜 𝑡𝑜, 𝑗𝑎𝑘 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑗𝑒𝑚𝑛𝑖𝑒 𝑠𝑝ę𝑑𝑧𝑖ć 𝑑𝑧𝑖𝑒ń.
𝗞𝗮𝘀𝘇𝘂𝗯𝘀𝗸𝗶𝗲 𝘀𝗲𝗿𝗰𝗲
[…] 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘, 𝑏𝑦 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑡𝑟𝑤𝑎ć, 𝑚𝑢𝑠𝑖 𝑛𝑎𝑢𝑐𝑧𝑦ć 𝑠𝑖ę 𝑝𝑎𝑚𝑖ę𝑡𝑎ć, 𝑐𝑜 𝑠𝑡𝑤𝑎𝑟𝑧𝑎 𝑧𝑎𝑔𝑟𝑜ż𝑒𝑛𝑖𝑒, 𝑑𝑙𝑎𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑧𝑎𝑤𝑠𝑧𝑒 𝑚𝑜𝑐𝑛𝑖𝑒𝑗 𝑖 𝑛𝑎 𝑑ł𝑢ż𝑒𝑗 𝑧𝑎𝑝𝑎𝑚𝑖ę𝑡𝑢𝑗𝑒 𝑠𝑖ę 𝑧ł𝑒 𝑟𝑧𝑒𝑐𝑧𝑦, 𝑎 𝑛𝑖𝑒 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑒. 𝐷𝑜𝑏𝑟ą 𝑜𝑝𝑖𝑛𝑖ę 𝑏𝑢𝑑𝑜𝑤𝑎𝑛ą 𝑙𝑎𝑡𝑎𝑚𝑖 𝑝𝑜𝑡𝑟𝑎𝑓𝑖 𝑧𝑏𝑢𝑟𝑧𝑦ć 𝑗𝑒𝑑𝑒𝑛 𝑚𝑜𝑚𝑒𝑛𝑡.
Jestem zachwycona tą sagą od samego początku, dawno nie czytałam czegoś tak wyjątkowego. Nie znałam Kaszub ani historii tego regionu, a teraz...
2023-11-30
𝗕𝗿𝗮𝘁𝗻𝗶𝗲 𝗱𝘂𝘀𝘇𝗲
𝐽𝑎𝑘 𝑐𝑖 𝑤 ż𝑦𝑐𝑖𝑢 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑧𝑒, 𝑛𝑖𝑒 𝑠𝑧𝑢𝑘𝑎𝑗 𝑛𝑖𝑒𝑝𝑜𝑡𝑟𝑧𝑒𝑏𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑤𝑟𝑎ż𝑒ń, ż𝑒𝑏𝑦 𝑐𝑧𝑒𝑔𝑜ś 𝑛𝑖𝑒 𝑠𝑝𝑖𝑒𝑝𝑟𝑧𝑦ć.
Każda książka Małgorzaty Rogali jednakowo mnie zachwyca wyjątkowym i pięknym językiem, doskonale napisanymi dialogami, nieszablonową fabułą i oryginalnym rozwiązaniem intrygi. Urzeka kreacją postaci śledczych, którzy bez wyjątku są mi tak samo bliscy i chcę wraz z nimi, podążać po śladach przestępcy. W 𝑁𝑖𝑒𝑏𝑒𝑧𝑝𝑖𝑒𝑐𝑧𝑛𝑖𝑒𝑗 𝑜𝑏𝑠𝑒𝑠𝑗𝑖 prym wiedzie para Czaplińska i Maciejka. Sympatyczne, dociekliwe, błyskotliwe i pełne empatii policjantki, których nie sposób nie polubić i nie kibicować im w śledztwie. Duetowi nadkomisarz Michalinie Czaplińskiej i sierżant Zofii Maciejce z każdym kolejnym śledztwem współpracuje się coraz lepiej, bo wspaniale się uzupełniają i wciąż zadziwiają niekonwencjonalnym myśleniem.
Stawscy to ludzie zakochani w sztuce i gdy nadarza się okazja, kupują stary dom i zamieniają go w galerię, spełniając tym samym swoje marzenie. Przy galerii Stawscy założyli pracownię konserwatorską, w której pracuje ich córka Ada i jej wieloletnia przyjaciółka Natalia, dziewczyny oddane całym sercem swojej pracy.
Dom Stawskich był niesamowitym miejscem przemienionym w coś niezwykłego. Każde pomieszczenie wyposażone w taki sposób w przedmioty użytkowe, że panowała w nich idealna harmonia. 𝐾𝑎ż𝑑𝑦 𝑜𝑏𝑖𝑒𝑘𝑡 𝑚𝑖𝑎ł 𝑠𝑤𝑜𝑗𝑒 𝑚𝑖𝑒𝑗𝑠𝑐𝑒, 𝑎 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑖𝑒 𝑟𝑎𝑧𝑒𝑚 𝑡𝑤𝑜𝑟𝑧𝑦ł𝑦 𝑤𝑦𝑗ą𝑡𝑘𝑜𝑤ą 𝑘𝑜𝑙𝑒𝑘𝑐𝑗ę, 𝑜𝑑𝑧𝑤𝑖𝑒𝑟𝑐𝑖𝑒𝑑𝑙𝑎𝑗ą𝑐ą 𝑧𝑎𝑚𝑖ł𝑜𝑤𝑎𝑛𝑖𝑒 𝑆𝑡𝑎𝑤𝑠𝑘𝑖𝑐ℎ 𝑑𝑜 𝑠𝑧𝑡𝑢𝑘𝑖, 𝑖𝑐ℎ 𝑤𝑟𝑎ż𝑙𝑖𝑤𝑜ść 𝑖 𝑡ę𝑠𝑘𝑛𝑜𝑡ę 𝑧𝑎 𝑚𝑖𝑛𝑖𝑜𝑛𝑦𝑚𝑖 𝑐𝑧𝑎𝑠𝑎𝑚𝑖. Skarabeusz bardzo szybko stał się jedną z najmodniejszych galerii sztuki. W połowie grudnia małżonkowie organizują pierwszą wystawę, której najważniejszym i najcenniejszym eksponatem ma być obraz słynnego malarza wypożyczony z prywatnej kolekcji. Niestety tuż po wernisażu Florentyna Stawska stwierdza, że ktoś specjalnie uszkodził dzieło. Postanowiła więc przenieść je do pracowni konserwacji malarstwa i powierzyć jego renowację córce. Kilka dni później, gdy wszyscy świętują nadejście nowego roku, ktoś włamuje się do pracowni i kradnie cenne dzieło.
Śledztwo zostaje powierzone nadkomisarz Michalinie Czaplińskiej i sierżant Zofii Maciejce. Policjantki muszą rozwiązać nie tylko zagadkę kradzieży słynnego obrazu Gustave’a Courberta – Kobieta z orchideą, ale ująć sprawcę zabójstwa. Tropów i podejrzanych jest kilkoro, ale nie będzie śledczym łatwo trafić na właściwy ślad, bo szybko zdają sobie sprawę, że ludzie, by zdobyć upragnioną rzecz, są gotowi dosłownie na wszystko. Fascynacja łatwo może przerodzić się w niebezpieczną obsesję. Jednym wydaje się, że dzieło, które kiedyś zostało skradzione im przez nazistów, powinno wrócić do dawnego właściciela, innym, że kobieta z obrazu przypomina kogoś bliskiego i chcą mieć obraz za wszelką cenę u siebie, jeszcze innym, by spieniężyć kapitał i wejść w posiadanie obrazu niekoniecznie w legalny sposób.
𝑁𝑖𝑒𝑏𝑒𝑧𝑝𝑖𝑒𝑐𝑧𝑛𝑎 𝑜𝑏𝑠𝑒𝑠𝑗𝑎 to rewelacyjnie napisany kryminał, przemyślany i wciągający, w którym prawda miesza się z fikcją literacką, tak perfekcyjnie, że wszystko przyjmuje się za pewnik. Całość uwieńczona niecodziennym i satysfakcjonującym finałem z jednym niejasnym akcentem na koniec.
𝑁𝑖𝑒𝑏𝑒𝑧𝑝𝑖𝑒𝑐𝑧𝑛𝑎 𝑜𝑏𝑠𝑒𝑠𝑗𝑎 to niecodzienna historia opowiadająca o kradzieży obrazu i ludziach, którzy w tę kradzież zostali wplątani. Opowieść o fascynacji i pożądaniu posiadania artefaktów, przekraczających granice przyzwoitości i prawa, o ludziach, którzy w pogoni za rzeczami, które są poza ich zasięgiem, gotowi są nawet zabić. Ta historia to mroczny i niebezpieczny świat sztuki, który z założenia powinien być piękny, ale niestety fascynację od obsesji dzieli bardzo cienka granica.
Autorka przy okazji historii kryminalnej, jak zawsze porusza ważne tematy dnia codziennego. Tym razem na tapet wzięła działania mediów, które zasłaniając się tym, że ludzie mają prawo wiedzieć, tworzą na siłę tanią sensację, byle im wzrosła ilość clickbeitów. Wiadomości wyrwane z kontekstu, często z rzeczywistością niewiele mają wspólnego i społeczeństwo zamiast prawdy otrzymuje zlepek informacji, które niepotrzebnie wprowadzają tylko zamęt. Małgorzata Rogala także zgrabnie wplotła w fabułę wątek choroby dziecka. Przedstawia dylematy i decyzje zrozpaczonej rodziny, która nie ma środków, by ratować dziecko, podejmuje brzemienne w skutki decyzje, nie bacząc na konsekwencje.
Małgorzata Rogala oddała głos wielu postaciom, co zazwyczaj mi przeszkadza, bo nie potrafię poczuć więzi z żadną z nich, ale tym razem to w ogóle nie miało dla mnie znaczenia. Głównym bohaterem 𝑁𝑖𝑒𝑏𝑒𝑧𝑝𝑖𝑒𝑐𝑧𝑛𝑖𝑒𝑗 𝑜𝑏𝑠𝑒𝑠𝑗𝑖 jest bowiem sztuka i związane z kradzieżą obrazu zagadki. Kolorytu powieści dodają wspaniale opisane smaczki związane ze światem sztuki, mnóstwo wiedzy na temat świata sztuki, słynnych kradzieży obrazów, wieloletniego procederu handlu dziełami sztuki skradzionymi przez nazistów podczas drugiej wojny światowej. Znajduje się tu też sporo informacji o zdarzeniach dotyczących życia, twórczości i współpracy Courbeta z Cherubinem Patą. Chociaż w 𝑁𝑖𝑒𝑏𝑒𝑧𝑝𝑖𝑒𝑐𝑧𝑛𝑖𝑒𝑗 𝑜𝑏𝑠𝑒𝑠𝑗𝑖 prym wiedzie wielka sztuka, to nie zabraknie w niej zbrodni, wielkich namiętności, tęsknoty za utraconą miłością. Na uznanie zasługuje świetnie skonstruowana fabuła kryminalna spleciona ze światem sztuki oraz doskonałe portrety psychologiczne bohaterów. Jednym słowem mówiąc, jest to uczta literacka na najwyższym poziomie.
Kocham oglądać piękne obrazy, kocham czytać pięknie napisane książki, zatem 𝑁𝑖𝑒𝑏𝑒𝑧𝑝𝑖𝑒𝑐𝑧𝑛𝑎 𝑜𝑏𝑠𝑒𝑠𝑗𝑎 zaspokoiła moje pragnienie obcowania z pięknem. Pani Małgorzata Rogala jest dla mnie niekwestionowaną mistrzynią polskich kryminałów bez rozlewu krwi i opisów brutalnych morderstw. Nie epatuje brutalnością i przemocą, ale za to przemyca mnóstwo swoich spostrzeżeń na temat otaczającej nas rzeczywistości. Jeśli ktoś lubi świetnie napisane kryminały bez rozlewu krwi z rozbudowanym tłem obyczajowym, to książki Małgorzaty Rogali idealnie trafią w jego gust.
𝑊𝑎ż𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑦 𝑜𝑑 𝑠𝑎𝑚𝑒𝑔𝑜 𝑑𝑧𝑖𝑒ł𝑎 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑒𝑓𝑒𝑘𝑡, 𝑗𝑎𝑘𝑖 𝑜𝑛𝑜 𝑤𝑦𝑤𝑜ł𝑢𝑗𝑒. 𝑆𝑧𝑡𝑢𝑘𝑎 𝑚𝑜ż𝑒 𝑢𝑚𝑟𝑧𝑒ć, 𝑜𝑏𝑟𝑎𝑧 𝑢𝑙𝑒𝑐 𝑧𝑛𝑖𝑠𝑧𝑐𝑧𝑒𝑛𝑖𝑢. 𝐼𝑠𝑡𝑜𝑡𝑛𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑧𝑖𝑎𝑟𝑛𝑜, 𝑘𝑡ó𝑟𝑒 𝑧𝑜𝑠𝑡𝑎ł𝑜 𝑧𝑎𝑠𝑖𝑎𝑛𝑒.
Joan Miró
𝗕𝗿𝗮𝘁𝗻𝗶𝗲 𝗱𝘂𝘀𝘇𝗲
𝐽𝑎𝑘 𝑐𝑖 𝑤 ż𝑦𝑐𝑖𝑢 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑧𝑒, 𝑛𝑖𝑒 𝑠𝑧𝑢𝑘𝑎𝑗 𝑛𝑖𝑒𝑝𝑜𝑡𝑟𝑧𝑒𝑏𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑤𝑟𝑎ż𝑒ń, ż𝑒𝑏𝑦 𝑐𝑧𝑒𝑔𝑜ś 𝑛𝑖𝑒 𝑠𝑝𝑖𝑒𝑝𝑟𝑧𝑦ć.
Każda książka Małgorzaty Rogali jednakowo mnie zachwyca wyjątkowym i pięknym językiem, doskonale napisanymi dialogami, nieszablonową fabułą i oryginalnym rozwiązaniem intrygi. Urzeka kreacją postaci śledczych, którzy bez wyjątku są mi tak samo bliscy i chcę wraz z nimi,...
2023-10-09
𝗦𝗸𝗿𝘇𝘆𝗱ł𝗮
Dom, z czym powinien się kojarzyć? 𝑊𝑖ę𝑘𝑠𝑧𝑜ść 𝑙𝑢𝑑𝑧𝑖 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑎 ś𝑤𝑖𝑎𝑑𝑜𝑚𝑜ś𝑐𝑖, ż𝑒 𝑤𝑦𝑑𝑧𝑖𝑒𝑙𝑎𝑛𝑦 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑧 𝑖𝑐ℎ 𝑐𝑖𝑎ł𝑎 𝑖𝑛𝑑𝑦𝑤𝑖𝑑𝑢𝑎𝑙𝑛𝑦 𝑑𝑙𝑎 𝑛𝑖𝑐ℎ 𝑧𝑎𝑝𝑎𝑐ℎ 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑙𝑒𝑔𝑎 𝑑𝑜 𝑝𝑜𝑤𝑖𝑒𝑟𝑧𝑐ℎ𝑛𝑖 𝑠𝑡𝑎ł𝑦𝑐ℎ 𝑖 𝑤𝑦𝑝𝑒ł𝑛𝑖𝑎 𝑖𝑐ℎ 𝑑𝑜𝑚. 𝐷𝑜𝑚 𝑡𝑜 𝑐𝑜ś 𝑤𝑖ę𝑐𝑒𝑗 𝑛𝑖ż 𝑠𝑢𝑘𝑖𝑒𝑛𝑘𝑎 𝑛𝑎 𝑝𝑜𝑡𝑎ń𝑐ó𝑤𝑘ę.
M.M. Peer autorka ciekawego cyklu kryminalnego 𝑃𝑜𝑑𝑘𝑜𝑚𝑖𝑠𝑎𝑟𝑧 𝑅𝑜𝑏𝑒𝑟𝑡 𝐿𝑒𝑤, bardzo dobrze przyjętego przez czytelników, zaskoczyła mnie nie tylko zupełnie inną odsłoną swojej twórczości, ale i tym, że stworzyła bardzo dobrą i nieprzewidywalną historię. Tytuł i okładka książki mogłyby sugerować, że ma się do czynienia z thrillerem. Dość długo można nawet tkwić w takim przekonaniu, gdyż opowieść, jaką snuje autorka jest niejednoznaczna. Narracja głównej bohaterki sugeruje, że dom rodzinny nie kojarzy się jej z niczym dobrym. Pamięta jedynie niespodziewane zniknięcie ojca i toksyczną relację ze swoją matką.
Wielka krakowska artystka trafia w ciężkim stanie do szpitala. Do jej odwiedzin zmuszona jest Gabriela, która z matką nie widziała się od dziesięciu lat, mieszka w Gdańsku i nigdy nie zamierzała tu wracać. Mało tego, wszystko, czego doświadczyła w dzieciństwie, sprawia, że kobieta postanowiła, że sama nigdy nie zostanie matką. Gabriela czuje się niekomfortowo, bo ta sytuacja wbrew jej postanowieniom zmusiła ją do powrotu w rodzinnego miasta. 𝑇𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑜𝑛𝑎 𝑝𝑜𝑤𝑖𝑛𝑛𝑎 𝑡𝑒𝑟𝑎𝑧 𝑠𝑡𝑎𝑟𝑎ć 𝑠𝑖ę 𝑏𝑦ć 𝑚𝑖ł𝑎 𝑖 𝑝𝑜𝑚𝑜𝑐𝑛𝑎. 𝑁𝑖𝑒 𝑜𝑛𝑎. Stan matki gwałtownie się pogarsza, konieczna jest operacja, a kolejne komplikacje doprowadzają do udaru. Nieoczekiwane pogorszenie stanu zdrowia matki sprawia, że Gabriela nie może opuścić Krakowa tak szybko, jak na to liczyła. Nie mając innego wyjścia, musi zamieszkać w rodzinnym domu, który opuściła dawno temu, a nie chciane wspomnienia wracają do niej niczym bumerang.
Gabriela wbrew sobie przygarnia małe kocięta, które znalazła w ogrodzie, bo z racji wieku nie chce ich nawet schronisko. Te małe stworzonka paradoksalnie zmuszają ją do przekroczenia progu domu, chociaż wolałaby tego nie robić. […] 𝑝𝑜𝑡𝑟𝑧𝑒𝑏𝑎 𝑐𝑧ę𝑠𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑘𝑎𝑟𝑚𝑖𝑒𝑛𝑖𝑎 𝑚𝑎𝑙𝑢𝑐ℎó𝑤, 𝑜𝑧𝑛𝑎𝑐𝑧𝑎ł𝑎 𝑘𝑜𝑛𝑖𝑒𝑐𝑧𝑛𝑜ść 𝑏𝑦𝑐𝑖𝑎 𝑤 𝑑𝑜𝑚𝑢, 𝑧 𝑘𝑡ó𝑟𝑦𝑚 𝑧𝑤𝑖ą𝑧𝑎𝑛𝑎 𝑏𝑦ł𝑎 𝑐𝑎ł𝑎 𝑗𝑒𝑗 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑠𝑧ł𝑜ść. Dom jest obrazem nędzy i rozpaczy. Brudny, zniszczony i zaniedbany. Zdaje sobie sprawę, że żaden potencjalny kupiec nie zwróciłby na niego uwagi, chociaż sprzedaż domu z powodu choroby matki będzie nieunikniona. Kobieta zaczyna rozważać możliwość sprzedania nieruchomości, ale pępowina, która trzymała ją przy domu rodzinnym, była nadal mocna i trochę jej żal pozbyć się domu. 𝐶𝑧𝑢ł𝑎 𝑜𝑔𝑟𝑜𝑚𝑛𝑦 ż𝑎𝑙 𝑖 𝑝𝑜𝑐𝑧𝑢𝑐𝑖𝑒 𝑤𝑖𝑛𝑦. 𝑍𝑢 𝑛𝑖𝑒 𝑏𝑦ł𝑎 𝑑𝑜𝑏𝑟ą 𝑚𝑎𝑡𝑘ą, 𝑎 𝑜𝑛𝑎 𝑛𝑖𝑔𝑑𝑦 𝑛𝑖𝑒 𝑏𝑦ł𝑎 𝑑𝑜𝑏𝑟ą 𝑐ó𝑟𝑘ą.
Fakt, że kobieta jest zmuszona do przebywania w starym zapuszczonym budynku, sprawia, że wracają do niej niechciane wspomnienia. Musi zmagać się z tym, co po latach nadal ją dręczy. Przede wszystkim brak miłości ze strony matki artystki, która po tym, jak zniknął jej mąż i ojciec Gabrieli, całkowicie odsunęła się od córki. Najpiękniejszym wspomnieniem kobiety, a zarazem znaczeniem symbolicznym, jest wspólne tworzenie skrzydeł z piór i pisanie bajek. Zuzanna dla małej dziewczynki była jak kolorowy motyl, przesączony magią. Chociaż Gabriela stara się nie dopuścić do świadomości zdarzeń z przeszłości, to w którymś momencie tama pęka i nie może już zatrzymać fali wspomnień. Wbrew temu, co do tej pory sądziła dorosła Gabriela, tamte zdarzenia nie są dla niej jeszcze zamkniętą przeszłością. Nie może dłużej udawać, że to nie jest część jej historii i jej życia.
Matka prowadziła otwarty dom, przez który przewijało się wciąż wielu ludzi, natomiast Gabriela kochała ciszę i spokój, kochała być sama ze sobą. Czuła, że wieczni goście w ich domu odciągali od niej matkę. 𝐵𝑟𝑎𝑘 𝑖𝑛𝑡𝑦𝑚𝑛𝑜ś𝑐𝑖 𝑖 𝑠𝑝𝑜𝑘𝑜𝑗𝑢 𝑛𝑖𝑒 𝑝𝑜𝑧𝑤𝑎𝑙𝑎ł 𝑛𝑎 𝑏𝑙𝑖𝑠𝑘𝑜ść, 𝑘𝑡ó𝑟𝑒𝑗 𝑜𝑛𝑎, 𝑚ł𝑜𝑑𝑎 𝑘𝑜𝑏𝑖𝑒𝑡𝑎, 𝑡𝑎𝑘 𝑏𝑎𝑟𝑑𝑧𝑜 𝑤𝑡𝑒𝑑𝑦 𝑝𝑜𝑡𝑟𝑧𝑒𝑏𝑜𝑤𝑎ł𝑎. Gabriela zaczęła mieć pretensje do Zuzanny, o barwnych gości, którzy stanowili barierę pomiędzy nimi, a ta złość na rodzicielkę od tamtej pory nigdy jej nie opuszczała.
W pamięci Gabrieli pojawia się coraz więcej niepokojących obrazów, które rodzą mnóstwo pytań. Po latach zdaje sobie sprawę, że wszystko, co wtedy brała za pewnik, było tylko jej wierzeniem w to, co jej powiedziano. Rozmowy Gabrieli z kuzynem Rubenem rzucają nowe światło na relacje panujące w obu rodzinach, bo paradoksalnie oboje zostali odrzuceni przez swoje matki, a teraz po latach w dalszym ciągu nie potrafią z nimi nawiązać więzi. . 𝑊𝑖𝑒𝑑𝑧𝑎 […] 𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑎𝑤𝑠𝑧𝑒 𝑏𝑦ł𝑎 𝑑𝑎𝑟𝑒𝑚, 𝑎 𝑠𝑡𝑎𝑟𝑒 ℎ𝑖𝑠𝑡𝑜𝑟𝑖𝑒 𝑙𝑒𝑝𝑖𝑒𝑗 𝑧𝑜𝑠𝑡𝑎𝑤𝑖ć 𝑤 𝑠𝑝𝑜𝑘𝑜𝑗𝑢. […] 𝑤𝑠𝑝𝑜𝑚𝑛𝑖𝑒𝑛𝑖𝑎 𝑡𝑜 𝑛𝑖𝑐 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑒𝑔𝑜. 𝑃𝑜𝑤𝑜𝑑𝑢𝑗ą 𝑏ó𝑙 𝑖 𝑟𝑜𝑧𝑑𝑟𝑎ż𝑛𝑖𝑒𝑛𝑖𝑒 𝑖 𝑑𝑜 𝑛𝑖𝑐𝑧𝑒𝑔𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑑𝑜𝑝𝑟𝑜𝑤𝑎𝑑𝑧𝑎𝑗ą.
Gabriela definitywnie postanawia rozliczyć się z przeszłością. 𝑊𝑖𝑧𝑗𝑎 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑚𝑎𝑙𝑜𝑤𝑎𝑛𝑖𝑎 ś𝑐𝑖𝑎𝑛 𝑛𝑎 𝑏𝑖𝑎ł𝑜 𝑖 𝑘𝑜𝑚𝑝𝑙𝑒𝑡𝑛𝑒𝑔𝑜 𝑤𝑦𝑡𝑎𝑟𝑐𝑖𝑎 𝑧 𝑛𝑖𝑐ℎ 𝑗𝑎𝑘𝑖𝑒𝑔𝑜𝑘𝑜𝑙𝑤𝑖𝑒𝑘 𝑐ℎ𝑎𝑟𝑎𝑘𝑡𝑒𝑟𝑢 𝑖 ℎ𝑖𝑠𝑡𝑜𝑟𝑖𝑖 𝑛𝑎𝑔𝑙𝑒 𝑤𝑦𝑑𝑎ł𝑎 𝑠𝑖ę 𝑗𝑒𝑗 𝑘𝑢𝑠𝑧ą𝑐𝑎. 𝑀𝑜ż𝑒 𝑡𝑜 𝑏𝑦ł𝑎 𝑐ℎęć 𝑧𝑚𝑖𝑎𝑛𝑦 𝑖 𝑜𝑑𝑐𝑖ę𝑐𝑖𝑎 𝑠𝑖ę 𝑜𝑑 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑠𝑧ł𝑜ś𝑐𝑖, 𝑎 𝑚𝑜ż𝑒 𝑐𝑜ś 𝑤𝑖ę𝑐𝑒𝑗 – 𝑐ℎęć 𝑟𝑒𝑤𝑎𝑛ż𝑢 𝑛𝑎 𝑚𝑎𝑡𝑐𝑒, 𝑘𝑡ó𝑟𝑎 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑧 𝑤𝑖ę𝑘𝑠𝑧ą 𝑐𝑧ęść ż𝑦𝑐𝑖𝑎 𝑜𝑘𝑟𝑢𝑡𝑛𝑖𝑒 𝑗ą 𝑜𝑘ł𝑎𝑚𝑦𝑤𝑎ł𝑎. Ciotka remont domu i jego wystrój na biało, odbiera jako swoistą zemstę, chęć wygumkowania Zuzanny i tego, co zrobiła dla córki. Gabriela sama przed sobą nie potrafi określić, za co właściwie żywi taką niechęć do matki, graniczącą chwilami z nienawiścią.
Autorka momentami oddaje głos Zuzannie i wtedy jej narracja pozwala zobaczyć relacje matki z córką z zupełnie innej perspektywy. Dopiero obie opowieści złożone razem stanowią prawdziwy obraz tego, co się wtedy stało. Gabriela po latach dowie się, dlaczego Zuzanna była beznadziejną matką. Dowiaduje się tego też czytelnik i wtedy serce rozpada się na tysiące kawałeczków, a łzy powoli płyną. Piękne zakończenie, gdzie dramatyczna prawda, która położyła się cieniem na życiu obu kobiet, wychodzi na jaw. Kurtyna podnosi się ostatni raz. Następuje ostatni akt, a łzy dalej płyną. 𝑊𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑖𝑒 𝑤𝑖𝑛𝑦 𝑚𝑜𝑗𝑒𝑗 𝑚𝑎𝑡𝑘𝑖 to wielobarwna smutna opowieść o relacjach rodzinnych, gdzie nikt z uczestników dramatu nie jest winny, a zarazem winni są wszyscy. Kurtyna w końcu opada, ale nie rozlegają się brawa, chociaż powinny, bo to historia, która chwyta za serce i a na koniec wyciska łzy.
𝑊𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑖𝑒 𝑤𝑖𝑛𝑦 𝑚𝑜𝑗𝑒𝑗 𝑚𝑎𝑡𝑘𝑖 to intrygująca i skomplikowana powieść, którą trzeba czytać w skupieniu, bo zawiera mnóstwo niedopowiedzeń, niejasnych relacji i tajemnic z przeszłości. Tutaj każdy wątek, wszystkie postacie, nawet te drugoplanowe mają ogromne znaczenie. 𝑊𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑖𝑒 𝑤𝑖𝑛𝑦 𝑚𝑜𝑗𝑒𝑗 𝑚𝑎𝑡𝑘𝑖 to bardzo dobra powieść obyczajowa opowiadająca o skomplikowanych więziach rodzinnych, które z jakiegoś powodu kiedyś zostały zerwane, a także o próbie ich naprawienia. Dopiero gdy jest się dorosłym, poznaje się swoich rodziców jeszcze raz, ale już jako inne osoby, które podlegają zupełnie innej, nowej ocenie.
𝗦𝗸𝗿𝘇𝘆𝗱ł𝗮
Dom, z czym powinien się kojarzyć? 𝑊𝑖ę𝑘𝑠𝑧𝑜ść 𝑙𝑢𝑑𝑧𝑖 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑎 ś𝑤𝑖𝑎𝑑𝑜𝑚𝑜ś𝑐𝑖, ż𝑒 𝑤𝑦𝑑𝑧𝑖𝑒𝑙𝑎𝑛𝑦 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑧 𝑖𝑐ℎ 𝑐𝑖𝑎ł𝑎 𝑖𝑛𝑑𝑦𝑤𝑖𝑑𝑢𝑎𝑙𝑛𝑦 𝑑𝑙𝑎 𝑛𝑖𝑐ℎ 𝑧𝑎𝑝𝑎𝑐ℎ 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑙𝑒𝑔𝑎 𝑑𝑜 𝑝𝑜𝑤𝑖𝑒𝑟𝑧𝑐ℎ𝑛𝑖 𝑠𝑡𝑎ł𝑦𝑐ℎ 𝑖 𝑤𝑦𝑝𝑒ł𝑛𝑖𝑎 𝑖𝑐ℎ 𝑑𝑜𝑚. 𝐷𝑜𝑚 𝑡𝑜 𝑐𝑜ś 𝑤𝑖ę𝑐𝑒𝑗 𝑛𝑖ż 𝑠𝑢𝑘𝑖𝑒𝑛𝑘𝑎 𝑛𝑎 𝑝𝑜𝑡𝑎ń𝑐ó𝑤𝑘ę.
M.M. Peer autorka ciekawego cyklu kryminalnego 𝑃𝑜𝑑𝑘𝑜𝑚𝑖𝑠𝑎𝑟𝑧 𝑅𝑜𝑏𝑒𝑟𝑡 𝐿𝑒𝑤, bardzo dobrze przyjętego przez czytelników, zaskoczyła mnie nie...
2023-11-28
*ℝ𝔼ℂ𝔼ℕℤ𝕁𝔸 ℙℝ𝔼𝕄𝕀𝔼ℝ𝕆𝕎𝔸*
𝗚𝗱𝘇𝗶𝗲ś 𝗱𝗮𝗹𝗲𝗸𝗼 𝗻𝗮 𝗦𝘇𝗲𝘁𝗹𝗮𝗻𝗱𝗮𝗰𝗵…
𝑁𝑖𝑒 𝑚𝑎 𝑧𝑏𝑟𝑜𝑑𝑛𝑖 𝑖 𝑘𝑎𝑟𝑦, 𝑎 𝑐𝑧𝑎𝑠𝑒𝑚 𝑛𝑎𝑗𝑑𝑜𝑡𝑘𝑙𝑖𝑤𝑖𝑒𝑗 𝑘𝑎𝑟𝑧𝑒𝑚𝑦 𝑠𝑎𝑚𝑖 𝑠𝑖𝑒𝑏𝑖𝑒.
Podziwiam Małgorzatę Starostę za świetne pomysły w tworzeniu nowych historii, gdyż nieustannie potrafi zaskoczyć mnie czymś nowym. Dała się już poznać w komedii kryminalnej, powieści obyczajowej, thrillerze i gdy wydawało mi się, że nie ma już szans, by mogła mnie jeszcze czymś zadziwić, to okazało się, że nie poznałam do końca możliwości autorki. Uwielbiam styl pisania Małgorzaty, lekkość, z jaką to robi, poczucie humoru, piękny język, staranność w tworzeniu historii i ich wyjątkowość. Mój zachwyt niezmiennie wzbudza nienaganny język i wiedza, jaką autorka niewątpliwie posiada i w jak przepiękny sposób potrafi się nią dzielić z czytelnikami. 𝑊𝑖𝑔𝑖𝑙𝑖𝑗𝑛𝑎 𝑜𝑝𝑜𝑤𝑖𝑒ść to zupełnie nowa twarz autorki i zapewne nikt włącznie ze mną nie podejrzewał, że przed świętami Małgorzata Starosta zaserwuje nam taką niespodziankę. Ta książka to zupełnie nowa odsłona Małgorzaty, jakiej się nie spodziewałam. Panie panowie czapki z głów, Małgorzata Starosta napisała klasyczny kryminał i to jaki. Nie powstydziłaby się go sama Agatha Christie autorka świetnych kryminałów, mistrzyni zagadek i tajemnic.
𝐾𝑜ś𝑐𝑖 𝑧𝑜𝑠𝑡𝑎ł𝑦 𝑟𝑧𝑢𝑐𝑜𝑛𝑒, 𝑧𝑎𝑝𝑟𝑜𝑠𝑧𝑒𝑛𝑖𝑎 𝑑𝑜𝑠𝑡𝑎𝑟𝑐𝑧𝑜𝑛𝑒, 𝑉𝑎𝑖𝑙𝑎 𝐻𝑎𝑙𝑙 𝑝𝑜 𝑟𝑎𝑧 𝑝𝑖𝑒𝑟𝑤𝑠𝑧𝑦 𝑜𝑑 𝑑ł𝑢𝑔𝑖𝑒𝑔𝑜 𝑐𝑧𝑎𝑠𝑢 𝑏𝑦ł𝑜 𝑔𝑜𝑡𝑜𝑤𝑒 𝑛𝑎 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑗ę𝑐𝑖𝑒 𝑔𝑜ś𝑐𝑖. Na Szetlandzką wyspę do tajemniczego zamku w imieniu arystokraty Herberta Andertona, którego nikt nie zna i nie widział na oczy, zaproszono szóstkę obcych sobie, przypadkowych osób. Wiadomość, którą każdy z nich otrzymał, brzmi jak wezwanie i nikt z wybrańców, nie ma odwagi tego zaproszenia nie przyjąć. Kim jest ów człowiek i dlaczego w tak niekonwencjonalny sposób zaprasza do siebie na wigilijny wieczór szóstkę przypadkowych, obcych ludzi? Nie wiadomo, co zaplanował, ani po co w tak szczególną noc ściągnął ich do siebie? Nie wiadomo, jakich użył argumentów, że ta wybrana grupa ludzi potulnie przyjęła jego zaproszenie, mimo że mieli inne plany? Co przypadkowe osoby mają ze sobą wspólnego i czy jest to możliwe, że nie były przypadkowe? To jedna z pierwszych zagadek, pojawiających się w powieści, a jej rozwiązanie spowoduje, że pojawiają się następne.
Małgorzata Starosta stopniuje napięcie w iście mistrzowskim stylu i czerpie garściami z klasyki literatury. Nie zabraknie tu nawet dickensowskiego odniesienia się do zbrodni i kary z Opowieści Wigilijnej. A finał tej arcytrudnej układanki, zaskoczy wszystkich, także najwytrawniejszego czytelnika kryminałów. Gdy kurtyna opadnie, długo siedzi się jeszcze z niedowierzaniem w oczach, wciąż na nowo analizując wszystko od początku. Było wielu autorów, którzy próbowali odtworzyć klimat powieści Agathy Christie, ale przeważnie zawsze miałam do nich jakieś zastrzeżenia, a tu wszystko gra, jak w szwajcarskim zegarku. Misterna intryga, świetnie wykreowani bohaterowie, tajemnicza posiadłość na szetlandzkiej wyspie odciętej od świata, ekscentryczny milioner, który ściąga do siebie na Wigilię obcych ludzi w bliżej nieokreślonym celu, zabawny detektyw, który cierpi na parafazję, szalejący sztorm i zagadka. A właściwie mnóstwo zagadek, bo odgadnięcie jednej z nich otwiera szufladkę do kolejnej. Wydaje się, że tajemnicom i pytaniom nie będzie końca.
Gdy zdezorientowani goście siadają do kolacji, gaśnie światło… kiedy znów się zapala, jedno z uczestników kolacji nie żyje. Wiadomo, że mordercą jest jedno z nich. Wszystkich ogarnia przerażenie, chcieliby natychmiast opuścić dom i wyspę, lecz okazuje się to niemożliwe. Prom przypływa dopiero rano, a do rana jeszcze wiele może się wydarzyć.
Zagadki, morderstwa, ciemne korytarze, nietuzinkowi bohaterowie, śnieg, mróz i szalejący sztorm za oknami, a wewnątrz w starym zamku przy ciepłym kominku z kieliszkiem sherry w ręku siedzi grupa ludzi, która wzajemnie podejrzewa się o zbrodnię. Wszyscy ci ludzie tylko pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego, bo między nimi istnieje zależność, której wcześniej nie było widać. Każdy z nich ma coś na sumieniu, coś ukrywa i wszyscy bez wyjątku kłamią. Para doświadczonych i błyskotliwych śledczych też ma swoje słabe strony, traumy z przeszłości, które teraz dały o sobie znać.
Małgorzata Starosta przyzwyczaiła mnie do błyskotliwych komedii kryminalnych pełnych inteligentnego humoru, którego nie dało się, nie zauważyć w thrillerze 𝑁𝑖𝑒 𝑠ł𝑦𝑠𝑧ę 𝑐𝑖ę 𝑘𝑜𝑐ℎ𝑎𝑛𝑖𝑒. Tym razem jest klasycznie, poważnie, chociaż humor Małgosi delikatnie skrzy się w tej powieści niczym śnieg w mroźną sztormową wigilijną noc na Szetlandach. Małgorzata Starosta kolejny raz udowodniła, jak niezwykle utalentowaną jest autorką, bo czego się dotknie, wychodzi jej to perfekcyjnie. 𝑊𝑖𝑔𝑖𝑙𝑖𝑗𝑛𝑎 𝑜𝑝𝑜𝑤𝑖𝑒ść jest potwierdzeniem na to, że autorka potrafi odnaleźć się w każdym gatunku i zrobić to w wielkim stylu. Jest w stanie pisać jak Joanna Chmielewska, tworząc nietuzinkowe komedie kryminalne, ale też stworzyć kryminał na miarę Agathy Christie. Wciąż jednak jest to Małgosia Starosta, której twórczość tak cenię i lubię, bo bez względu na to, co akurat napisze, zawsze jest sobą. Owszem inspiruje się twórczością klasyków, ale ich nie naśladuje. Ma swój oryginalny, niebanalny sposób pisania, który rozpoznam zawsze i wszędzie, bo nie da się go pomylić z żadnym innym. Małgorzata w klasycznym kryminale wypadła znakomicie, ale co do tego nie miałam najmniejszych wątpliwości.
𝑊𝑖𝑔𝑖𝑙𝑖𝑗𝑛𝑎 𝑜𝑝𝑜𝑤𝑖𝑒ść to opowieść o zbrodni i karze, kłamstwach i ich konsekwencjach. Autorka cały czas wodziła mnie za nos i sprytnie myliła tropy. Jedna zagadka kryła kolejną a ta następną, wszystko po to, by zbić mnie z właściwego tropu. To zupełnie inna twarz Starosty, ale jestem nią nie tylko zaskoczona, ale przede wszystkim zachwycona. Chylę czoło kochana autorko, czekam na więcej.
𝐶𝑧𝑎𝑠𝑒𝑚 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑠𝑧ł𝑜ść 𝑝𝑢𝑘𝑎 𝑑𝑜 𝑛𝑎𝑠𝑧𝑦𝑐ℎ 𝑑𝑟𝑧𝑤𝑖 𝑤 𝑛𝑎𝑗𝑚𝑛𝑖𝑒𝑗 𝑠𝑝𝑜𝑑𝑧𝑖𝑒𝑤𝑎𝑛𝑦𝑚 𝑚𝑜𝑚𝑒𝑛𝑐𝑖𝑒.
*ℝ𝔼ℂ𝔼ℕℤ𝕁𝔸 ℙℝ𝔼𝕄𝕀𝔼ℝ𝕆𝕎𝔸*
𝗚𝗱𝘇𝗶𝗲ś 𝗱𝗮𝗹𝗲𝗸𝗼 𝗻𝗮 𝗦𝘇𝗲𝘁𝗹𝗮𝗻𝗱𝗮𝗰𝗵…
𝑁𝑖𝑒 𝑚𝑎 𝑧𝑏𝑟𝑜𝑑𝑛𝑖 𝑖 𝑘𝑎𝑟𝑦, 𝑎 𝑐𝑧𝑎𝑠𝑒𝑚 𝑛𝑎𝑗𝑑𝑜𝑡𝑘𝑙𝑖𝑤𝑖𝑒𝑗 𝑘𝑎𝑟𝑧𝑒𝑚𝑦 𝑠𝑎𝑚𝑖 𝑠𝑖𝑒𝑏𝑖𝑒.
Podziwiam Małgorzatę Starostę za świetne pomysły w tworzeniu nowych historii, gdyż nieustannie potrafi zaskoczyć mnie czymś nowym. Dała się już poznać w komedii kryminalnej, powieści obyczajowej, thrillerze i gdy wydawało mi się, że...
2023-11-21
𝗜𝗱𝗲𝗮𝗹𝗻𝗮 𝗽𝗮𝗿𝗮
𝑃𝑜𝑛𝑜ć 𝑚ęż𝑐𝑧𝑦𝑧𝑛 𝑝𝑜𝑑𝑛𝑖𝑒𝑐𝑎 𝑡𝑜, 𝑐𝑜 𝑤𝑖𝑑𝑧ą, 𝑎 𝑘𝑜𝑏𝑖𝑒𝑡𝑦 𝑡𝑜, 𝑐𝑜 𝑠ł𝑦𝑠𝑧ą.[…]
Co urzekło mnie w tej powieści od samego początku? Przepiękny język, jakim jest ona napisana. Potem, że to powieść o zwyczajnych ludziach, Kowalskich, których mijamy często na ulicy. Szczęśliwych bądź nie. Ci szczęśliwy mają światło w oczach, a nieszczęśliwi idą ulicą ze spuszczoną głową. Być może kiedyś i oni byli szczęśliwi, ale z własnej winy bądź kogoś innego, wyfrunęło im ono przez okno. Zapomnieli, że nic nie jest dane na zawsze i o szczęście trzeba dbać, pielęgnować ten stan. Zapomnieli, że w związkach trzeba o problemach rozmawiać, bo monolog jednej ze stron nie wystarczy, by go rozwiązać. I w końcu o tym, że trzeba docenić to, co się ma, by nie żałować, dopiero gdy się to straci. 𝑂𝑠𝑡𝑎𝑡𝑛𝑖𝑎 𝑤𝑖𝑎𝑑𝑜𝑚𝑜ść to powieść o kobietach i dla kobiet. Opowiada o zdradzie, miłości, wybaczaniu i dawaniu sobie drugiej szansy, jest pełna emocji i zmusza do refleksji.
Główna bohaterka to dojrzała kobieta, żyjąca niegdyś w szczęśliwym związku małżeńskim. Lata miłosnych uniesień, motylków w brzuchu dawno ma za sobą. Matka dorosłych dzieci, żona raczej na papierku, kochanka tylko w marzeniach. Jagoda nie potrafi zrozumieć i zaakceptować faktu, że po tylu latach małżeństwa dla swojego ślubnego stała się przeźroczysta i niewidzialna. Kobieta dwoi się i troi, żeby przyciągnąć jego uwagę, ale na nie wiele to się zdaje. Przemek cały swój wolny czas poświęca swoim pasjom i wydaje się, że przeżywa drugą młodość, a obecność żony poza praniem, sprzątaniem i gotowaniem nie jest mu do niczego potrzebna. Na wszelkie próby rozmowy reaguje coraz większą niechęcią i gniewem, a całą winą za wywoływanie sprzeczek obarcza Jagodę. Popsuło się między nimi dosłownie wszystko, a przecież przez te wszystkie lata tworzyli idealną parę. Jagoda nie ma siły już dłużej tego znosić, wie, że czekanie na cud jest tylko stratą czasu, bo chociaż Przemek wszystko rozwalił, to w ogóle tego nie dostrzega. W chwilach, załamania Jagoda zwraca się ze swoimi problemami do serdecznej przyjaciółki, a ta podstawia jej rękaw, w który może się wypłakać i służy dobrą radą. 𝐷𝑜𝑏𝑟𝑧𝑒 𝑚𝑖𝑒ć 𝑡𝑎𝑘ą 𝑜𝑠𝑜𝑏ę, 𝑘𝑡ó𝑟𝑎 𝑗𝑎𝑘 𝑡𝑟𝑧𝑒𝑏𝑎, 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑡𝑢𝑙𝑖 𝑖 𝑝𝑜𝑐𝑖𝑒𝑠𝑧𝑦, 𝑎 𝑗𝑎𝑘 𝑡𝑟𝑧𝑒𝑏𝑎 𝑤𝑦𝑙𝑒𝑗𝑒 𝑘𝑢𝑏𝑒ł 𝑧𝑖𝑚𝑛𝑒𝑗 𝑤𝑜𝑑𝑦 𝑛𝑎 𝑔ł𝑜𝑤ę.
Gdy wszelkie próby odnowienia relacji małżeńskich spełzają na niczym, Jagoda postanawia w końcu zrobić coś dla siebie i wraz z przyjaciółką zapisują się na kurs krav magi. Trenerem okazuje się dawny znajomy Renaty, Jacek. Od tego momentu życie Jagody wywraca się do góry nogami. Kobieta staje przed dylematem, czy walczyć jeszcze o małżeństwo i gasnące uczucia, czy pozwolić sobie na wybuch namiętności i przeżywanie emocji, o których istnieniu dawno zapomniała?
𝑂𝑠𝑡𝑎𝑡𝑛𝑖𝑎 𝑤𝑖𝑎𝑑𝑜𝑚𝑜ść nie jest banalną książką o niczym, ale przepiękną powieścią o prawdziwym życiu, pełną emocji. Książka, o której nie da się zapomnieć długo po odłożeniu jej na półkę. Zmusza do przemyśleń i refleksji, pozostaje w głowie, a szczególnie jej zakończenie, które chwyciło mnie za serce i wycisnęło jak cytrynę. W tej powieści nie ma kompromisu, złotego środka, który pozwalałby na opowiedzenie się po którejś ze stron. Trudno odpowiedzieć na pytania, które nurtują główną bohaterkę. Chwilami doskonale ją rozumiałam i nawet miałam ochotę solidnie potrząsnąć jej mężem, a chwilami wątpiłam we wszystko i nie wiem, jak postąpiłabym na jej miejscu. Nie jest łatwo bowiem położyć krzyżyk na wieloletnim związku, gdy przeżyło się z drugim człowiekiem mnóstwo lat i wspaniałych chwil. Z każdym przeczytanym rozdziałem, stroną, co chwila zmieniałam zdanie. 𝑂𝑠𝑡𝑎𝑡𝑛𝑖𝑎 𝑤𝑖𝑎𝑑𝑜𝑚𝑜ść to bardzo dobra powieść obyczajowa, podczas której czytania przeżyłam taką huśtawkę nastrojów i emocjonalny rollercoaster, jak dawno mi się nie zdarzyło.
𝑂𝑠𝑡𝑎𝑡𝑛𝑖𝑎 𝑤𝑖𝑎𝑑𝑜𝑚𝑜ść to opowieść o miłości, zdradzie, wybaczaniu, poświęceniu i naprawianiu skomplikowanych relacji, nie tylko pełna emocji, ale przede wszystkim tymi emocjami napisana. Powieść, która zmusza do refleksji nad sobą, swoim życiem, związkiem. To opowieść prawdziwym o życiu, w którym nic nie jest oczywiste i dane nam raz na zawsze. Życie to nie bajka, gdy na zakończenie napisane jest, że żyli długo i szczęśliwie. O każdej porze dnia i nocy trzeba walczyć o to szczęście i dbać o swój związek, żeby w jakimś momencie nie okazało się, że na jego ratowanie będzie już za późno. Każdy związek przeżywa swoje wzloty i upadki, ale najważniejsze jest, by po tych upadkach otrzepać się z kurzu i iść dalej, razem.
𝑂𝑠𝑡𝑎𝑡𝑛𝑖𝑎 𝑤𝑖𝑎𝑑𝑜𝑚𝑜ść uświadamia czytającemu, że małżeństwo to nie ring i nie chodzi w nim o to, by walczyć z małżonkiem. Powinno się iść ramię w ramię, patrzeć w tym samym kierunku, a nie działać przeciwko sobie, bo nawet najlepszy związek osadzony na solidnym fundamencie, zacznie sypać się w chwili, gdy jedno z partnerów cegła po cegle ten fundament będzie naruszało każdego dnia. 𝑀ó𝑤𝑖 𝑠𝑖ę, ż𝑒 𝑛𝑎𝑗𝑐𝑒𝑛𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑒, 𝑐𝑜 𝑚𝑜ż𝑒𝑚𝑦 𝑜𝑓𝑖𝑎𝑟𝑜𝑤𝑎ć 𝑜𝑠𝑜𝑏𝑖𝑒, 𝑘𝑡ó𝑟ą 𝑘𝑜𝑐ℎ𝑎𝑚𝑦, 𝑡𝑜 𝑝𝑜𝑐𝑧𝑢𝑐𝑖𝑒 𝑏𝑒𝑧𝑝𝑖𝑒𝑐𝑧𝑒ń𝑠𝑡𝑤𝑎. 𝑇𝑜 𝑗𝑒𝑑𝑒𝑛 𝑧 𝑓𝑢𝑛𝑑𝑎𝑚𝑒𝑛𝑡ó𝑤 𝑠𝑧𝑐zęś𝑙𝑖𝑤𝑒𝑔𝑜 𝑧𝑤𝑖ą𝑧𝑘𝑢. Czasem nie do uwierzenia jest, że człowiek, z którym spędziliśmy kawał życia, może nagle zwrócić się w innym kierunku. Tak bardzo jesteśmy zafiksowani na szczęściu rodzinnym, że nie zauważamy drobnych szczegółów, kolejnych pęknięć na tym wspaniałym obrazie, który sobie stworzyliśmy. Kiedy dzieci dorosną i wyfruną z rodzinnego domu, to syndrom pustego gniazda staje się wyzwaniem nawet dla najlepszego związku. Wtedy to obnażają się wszystkie bolączki, które były niezauważalne w ferworze gonitwy dnia codziennego. Pozostanie w domu tylko we dwoje, jest próbą dla związku, nawet dla takiego, który wydawał się do tej pory scementowany na zawsze, bo przez lata ten cement powoli kruszył się, a nikt tego nie dostrzegł i nie naprawił. Teraz ten idealny związek może się posypać i zostaną po nim tylko gruzy, jeśli na czas się nie zadziała i od nowa go nie scementuje. Słabości nie przemieni w siłę. Nie tupnie nogą, nie podniesie głosu, nie zawalczy o swoje szczęście. Nie zgodzi się na to, by być tylko dodatkiem do codziennego życia, sprzętem, detalem. Trzeba zacząć działać, zanim będzie za późno. Za późno, by cokolwiek naprawić, na szczerą rozmowę, zanim zdarzy się coś, co wszystko przekreśli i wtedy nie będzie już odwrotu.
Potem będzie za późno na wszystko, na łzy, na płacz. Trzeba doświadczyć straty, by cieszyć się drobiazgami i docenić, że warto je dostrzegać. 𝑇𝑟𝑧𝑒𝑏𝑎 𝑠𝑖ę 𝑐𝑖𝑒𝑠𝑧𝑦ć 𝑘𝑎ż𝑑ą 𝑑𝑎𝑛ą 𝑛𝑎𝑚 𝑐ℎ𝑤𝑖𝑙ą, 𝑘𝑎ż𝑑𝑦𝑚 𝑑𝑟𝑜𝑏𝑖𝑎𝑧𝑔𝑖𝑒𝑚, 𝑤𝑖𝑑𝑜𝑘𝑖𝑒𝑚, 𝑧𝑎𝑝𝑎𝑐ℎ𝑒𝑚. 𝐷𝑧𝑖ś 𝑟𝑜𝑧𝑚𝑎𝑤𝑖𝑎𝑚𝑦, 𝑐𝑖𝑒𝑠𝑧𝑦𝑚𝑦 𝑠𝑖ę, 𝑝𝑙𝑎𝑛𝑢𝑗𝑒𝑚𝑦, 𝑎 𝑗𝑢𝑡𝑟𝑜 𝑚𝑜ż𝑒 𝑤𝑐𝑎𝑙𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑛𝑎𝑑𝑒𝑗ść.
𝐶ℎ𝑐ę 𝑠𝑖ę 𝑐𝑖𝑒𝑠𝑧𝑦ć, 𝑡𝑎ń𝑐𝑧𝑦ć 𝑤 𝑑𝑒𝑠𝑧𝑐𝑧𝑢, 𝑚𝑎𝑟𝑧𝑛ąć 𝑛𝑎 𝑚𝑟𝑜𝑧𝑖𝑒, 𝑠𝑎𝑝𝑎ć 𝑧𝑒 𝑧𝑚ę𝑐𝑧𝑒𝑛𝑖𝑎 𝑤 𝑢𝑝𝑎𝑙𝑛𝑦 𝑑𝑧𝑖𝑒ń, 𝑐ℎ𝑐ę 𝑟𝑜𝑧𝑛𝑖𝑒𝑐𝑎ć 𝑤 𝑠𝑜𝑏𝑖𝑒 𝑤𝑒𝑤𝑛ę𝑡𝑟𝑧𝑛𝑒 𝑝𝑟𝑎𝑔𝑛𝑖𝑒𝑛𝑖𝑒 𝑡𝑒𝑔𝑜, ż𝑒 𝑚𝑢𝑠𝑧ę 𝑚𝑎𝑘𝑠𝑦𝑚𝑎𝑙𝑛𝑖𝑒 𝑤𝑦𝑘𝑜𝑟𝑧𝑦𝑠𝑡𝑎ć 𝑑𝑎𝑛𝑦 𝑚𝑖 𝑐𝑧𝑎𝑠. Ż𝑦𝑐𝑖𝑒 𝑠𝑖ę 𝑛𝑖𝑒 𝑝𝑜𝑤𝑡ó𝑟𝑧𝑦, 𝑛𝑖𝑒 𝑏ę𝑑𝑧𝑖𝑒 𝑑𝑟𝑢𝑔𝑖𝑒𝑗 𝑠𝑧𝑎𝑛𝑠𝑦 𝑎𝑛𝑖 𝑛𝑎 𝑠𝑝𝑒ł𝑛𝑖𝑒𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑎𝑟𝑧𝑒ń, 𝑎𝑛𝑖 𝑛𝑎 𝑛𝑎𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖𝑒𝑛𝑖𝑒 𝑏łę𝑑ó𝑤.
𝐵𝑜𝑠𝑘𝑖 𝑝𝑙𝑎𝑛 𝑚𝑎 𝑤 𝑠𝑜𝑏𝑖𝑒 𝑗𝑎𝑘𝑖ś 𝑓𝑒𝑛𝑜𝑚𝑒𝑛. 𝐿𝑢𝑑𝑧𝑘𝑖𝑚 𝑟𝑜𝑧𝑢𝑚𝑒𝑚 𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑛𝑖𝑒 𝑜𝑏𝑒𝑗𝑚𝑖𝑒𝑚𝑦, 𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑎𝑤𝑠𝑧𝑒 𝑠𝑖ę 𝑧 𝑛𝑖𝑚 𝑧𝑔𝑎𝑑𝑧𝑎𝑚𝑦, 𝑎𝑙𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡𝑒𝑚 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑘𝑜𝑛𝑎𝑛𝑎, ż𝑒 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜 𝑑𝑧𝑖𝑒𝑗𝑒 𝑠𝑖ę 𝑝𝑜 𝑐𝑜ś.
Jakie to przesłanie jest piękne. Magdaleno, jak Ty cudownie potrafisz pisać i tak wspaniale oddawać emocje, że aż serce w piersi zamiera. Jestem oczarowana tą historią, w której śmiech miesza się ze łzami. Dziękuję Ci za tę niecodzienną historię, moc przeżytych emocji, chwile wzruszeń i ten mądry przekaz, jaki ta powieść niesie. Nie ma par idealnych, są takie, które nieustannie walczą o swoje szczęście, razem, bo tylko wtedy ta walka ma sens.
𝗜𝗱𝗲𝗮𝗹𝗻𝗮 𝗽𝗮𝗿𝗮
𝑃𝑜𝑛𝑜ć 𝑚ęż𝑐𝑧𝑦𝑧𝑛 𝑝𝑜𝑑𝑛𝑖𝑒𝑐𝑎 𝑡𝑜, 𝑐𝑜 𝑤𝑖𝑑𝑧ą, 𝑎 𝑘𝑜𝑏𝑖𝑒𝑡𝑦 𝑡𝑜, 𝑐𝑜 𝑠ł𝑦𝑠𝑧ą.[…]
Co urzekło mnie w tej powieści od samego początku? Przepiękny język, jakim jest ona napisana. Potem, że to powieść o zwyczajnych ludziach, Kowalskich, których mijamy często na ulicy. Szczęśliwych bądź nie. Ci szczęśliwy mają światło w oczach, a nieszczęśliwi idą ulicą ze spuszczoną głową. Być...
2023-11-19
𝗗𝘇𝗶𝗲𝘄𝗰𝘇𝘆𝗻𝗮 𝗻𝗮 𝗼𝘀𝗶𝗲𝗱𝗹𝗼𝘄𝘆𝗺 ś𝗺𝗶𝗲𝘁𝗻𝗶𝗸𝘂
𝐵𝑜 𝑏ę𝑑𝑧𝑖𝑒𝑚𝑦 𝑘𝑛𝑢ć 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑐𝑖𝑤𝑘𝑜 𝑠𝑝𝑟𝑎𝑤𝑐𝑦, 𝑎 𝑗𝑒𝑑𝑛𝑜𝑐𝑧𝑒ś𝑛𝑖𝑒 𝑡𝑟𝑧𝑦𝑚𝑎ć 𝑧𝑎 𝑛𝑖𝑒𝑔𝑜 𝑘𝑐𝑖𝑢𝑘𝑖.
Po przeczytaniu 𝑃𝑢ł𝑎𝑝𝑘𝑖 𝑛𝑎 𝑠𝑧𝑐𝑧𝑢𝑟𝑦 siódmej już części przygód Sławomira Kruka, postaci stworzonej przez Piotra Górskiego, zastanawiałam się, jak to możliwe, że dotąd nie przeczytałam poprzednich książek serii, chociaż wszystkie znajdują się na mojej półce. Pierwsza z nich zatytułowana po prostu 𝐾𝑟𝑢𝑘 doczekała się premiery w 2017 r. i została nie tylko wysoko oceniona przez czytelników, ale przyjęta przez nich z ogromnym entuzjazmem. Takimi samymi wynikami mogą się poszczycić kolejne tytuły serii. Wierząc opiniom czytelników, sukcesywnie kupowałam książki Piotra Górskiego, lecz zabrakło mi determinacji, by je przeczytać.
Kolejne części serii ukazują się już co roku z wyjątkiem 2022 r., ale za to w tym roku ukazały się dwie, Ć𝑚𝑎 oraz 𝑃𝑢ł𝑎𝑝𝑘𝑎 𝑛𝑎 𝑠𝑧𝑐𝑧𝑢𝑟𝑦 . Książki tego znakomitego pisarza niestety zginęły w zalewie literatury na rynku, gdyż mało kto wie, że taka seria została napisana i nie ma pojęcia o istnieniu tego znakomitego polskiego autora. Piotr Górski bowiem to autor, który nie dba o to, by wyskakiwać czytelnikom we wszystkich social mediach jak diabeł z pudełka. O promocje jego książek niestety nie dba wydawnictwo ani om sam, zapewne dlatego czytających książek Piotra Górskiego jest stosunkowo mało, a wielka szkoda, bo są warte uwagi.
𝑃𝑢ł𝑎𝑝𝑘𝑎 𝑛𝑎 𝑠𝑧𝑐𝑧𝑢𝑟𝑦 to kryminał, tak zaskakująco dobry, że nie wiedziałam, jak zacząć pisać recenzję. Seria ze Sławomirem Krukiem była mi dotąd znana jedynie z opinii innych czytelników, ale naszedł w końcu czas, by przekonać się samemu, na czym polega fenomen tej serii. Kiedy wzięłam się więc za lekturę 𝑃𝑢ł𝑎𝑝𝑘𝑖 𝑛𝑎 𝑠𝑧𝑐𝑧𝑢𝑟𝑦 , od samego początku wiedziałam, że mam do czynienia z czymś wyjątkowym. Inteligentna intryga, świetnie wykreowani bohaterowie, bardzo dobre dialogi, lektura wręcz idealna, od której nie można się oderwać.
Trójka przyjaciół w październiku 1999 r. założyła firmę Trust, w której wszyscy zostają wspólnikami. Hucznie świętują ten fakt w knajpie, a gdy alkohol przejmuje nad nimi kontrolę, w pijanym zwidzie jeden z nich wpada na pomysł napadnięcia przypadkowej kobiety. Ten czyn ma ich związać ze sobą na zawsze. Kobieta, dla nich się nie liczyła, chodziło tylko o przypieczętowanie paktu między nimi. Aktu pierwotnej podłości, aby mogli sobie zawsze ufać.
Mija dwadzieścia lat i wtedy ofiara napadu rozpoznaje jednego z napastników podczas negocjacji biznesowych. Wkrótce potem jeden ze sprawców zostaje znaleziony martwy na śmietniku, przy którym wtedy doszło do brutalnego napadu. Przy rozczłonkowanym ciele denata, nie odnaleziono głowy, która kilka dni później zostaje podrzucona na posesji drugiego ze wspólników. Także i on zostaje zamordowany. Wszystko wskazuje na to, że popełnione morderstwa są zemstą za czyn, który uległ w obliczu prawa przedawnieniu. Sprawa wydaje się oczywista i jasna. Podobnego zdania jest też komisarz Sławomir Kruk.
Kruk to policjant z charakterem działający na własnych zasadach. Ma specyficzny sposób bycia i stosuje niekonwencjonalne metody śledcze, które nie zawsze podobają się przełożonym. Komisarz to interesująca postać, intrygujący śledczy, nie mówi wprost tego, co chce przekazać. Zadaje pokrętne pytania, którymi wzbudza zwątpienie i podważa pewność siebie w podejrzanych. Daje im do myślenia, zasiewa niepewność. Przepytywani czują się przy nim na tyle pewnie, jak dalece im na to pozwala. Kruk to nieprzeciętnie inteligentny samotny wilk, chodzący własnymi ścieżkami, prowadzący śledztwo po swojemu, znany z tego, że dla zbrodniarzy nie ma litości. Rozgryza przeciwnika metodycznie powoli, osacza, aż tamten popełni błąd. Jest samotnikiem, niemającym rodziny, więc cały swój czas może i poświęca prowadzonemu śledztwu. 𝑀𝑜ż𝑒 𝑠𝑝𝑟𝑎𝑤𝑑𝑧𝑎ć 𝑡𝑎𝑘 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑖𝑐ℎ 𝑘ł𝑎𝑚𝑐ó𝑤, 𝑘𝑡ó𝑟𝑧𝑦 𝑠𝑡𝑜𝑗ą 𝑛𝑎 𝑗𝑒𝑔𝑜 𝑑𝑟𝑜𝑑𝑧𝑒, 𝑏𝑎𝑑𝑎ć 𝑖𝑐ℎ ż𝑦𝑐𝑖𝑒, 𝑝𝑜𝑤𝑜𝑑𝑦, 𝑑𝑙𝑎 𝑘𝑡ó𝑟𝑦𝑐ℎ 𝑘ł𝑎𝑚𝑖ą.
Kruk powinien stać po stronie prawa, bo jest policjantem, ale w tej sprawie w ogóle się nie spieszy, wygląda na to, że wręcz sabotuje własne śledztwo. Wracają rzeczy, które pozostają otwarte, które krzyczą, że sprawiedliwości nie stało się zadość. Kruk podobnie, jak Dominika zmaga się, z własnymi demonami z przeszłości. Ofiary żyją, tak przynajmniej mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Chodzą, uśmiechają się, mówią, jak to robią żywi. Ona zazdrości zamordowanej dziewczynie, a on nie chce chronić oprawców. 𝑀𝑜ż𝑒 𝑐ℎ𝑐𝑖𝑎ł𝑏𝑦, ż𝑒𝑏𝑦 𝑛𝑎 𝑖𝑐ℎ ł𝑏𝑦 𝑠𝑝𝑎𝑑ł𝑎 𝑠𝑖𝑒𝑘𝑖𝑒𝑟𝑎. Dla ofiar bowiem nie ma znaczenia, czy od zdarzenia upłynęło dwadzieścia lat, czy dwadzieścia minut. Upływ czasu ma jedynie znaczenie dla oprawców. Zbrodnie się przedawniają, a oni pozostają bezkarni. 𝐷𝑙𝑎 𝑘𝑜𝑔𝑜ś, 𝑘𝑡𝑜 𝑤 𝑠𝑒𝑟𝑐𝑢 𝑚𝑎 𝑧𝑒𝑚𝑠𝑡ę, 𝑜𝑑𝑟ą𝑏𝑎ć 𝑔ł𝑜𝑤ę 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑢𝑠𝑖 𝑏𝑦ć 𝑡𝑟𝑢𝑑𝑛𝑜. 𝐷𝑙𝑎 𝑗𝑒𝑑𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑚𝑎𝑘𝑎𝑏𝑟𝑎, 𝑑𝑙𝑎 𝑛𝑖𝑒𝑔𝑜 𝑐𝑜ś, 𝑐𝑜 𝑛𝑎𝑙𝑒ż𝑎ł𝑜 𝑧𝑟𝑜𝑏𝑖ć.
Kruk zaczyna podejrzewać, że popełnione morderstwa są tylko przykrywką zupełnie czegoś innego, ale przełożony nie daje temu wiary, bo uważa, że policjant kieruje się osobistymi pobudkami i odsuwa go od śledztwa. Współpraca Krystyny Bielińskiej i Kruka jest dość dziwna, by nie powiedzieć specyficzna. Łatwiej ich zrozumieć dopiero wtedy, gdy wychodzą na jaw zdarzenia z ich przeszłości. Ta sprawa sprzed lat jest w głowie Kruka niczym bomba zegarowa, która nieustannie tyka. Para policjantów po przejściach, która nie potrafi obiektywnie prowadzić śledztwa, co w końcowym efekcie może doprowadzić do katastrofy, bo Kruk nie tylko sabotuje swoje śledztwo, ale naraża przy tym życie innego funkcjonariusza. 𝑆ą 𝑝𝑜𝑙𝑖𝑐𝑗𝑎𝑛𝑡𝑎𝑚𝑖. 𝐿𝑢𝑑ź𝑚𝑖, 𝑘𝑡ó𝑟𝑧𝑦 𝑠ł𝑢żą 𝑖𝑛𝑛𝑦𝑚, 𝑁𝑖𝑒 𝑜𝑐𝑒𝑛𝑖𝑎𝑗ą, 𝑛𝑖𝑒 𝑤𝑦𝑑𝑎𝑗ą 𝑤𝑦𝑟𝑜𝑘ó𝑤, 𝑡𝑦𝑙𝑘𝑜 𝑠ł𝑢żą. 𝐶ℎ𝑟𝑜𝑛𝑖ą. 𝐾𝑎ż𝑑𝑒𝑔𝑜, 𝑐𝑧𝑦 𝑛𝑎 𝑡𝑜 𝑧𝑎𝑠ł𝑢𝑔𝑢𝑗𝑒, 𝑐𝑧𝑦 𝑛𝑖𝑒. […] 𝑇𝑜 𝑐ℎ𝑜𝑟𝑒 ℎ𝑢𝑐𝑧𝑎ł𝑜 𝑚𝑢 𝑤 𝑔ł𝑜𝑤𝑖𝑒. 𝐽𝑒ś𝑙𝑖 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑚𝑦𝑘𝑎𝑠𝑧 𝑛𝑎 𝑡𝑜 𝑜𝑐𝑧𝑦, 𝑗𝑒𝑠𝑡𝑒ś 𝑟ó𝑤𝑛𝑖𝑒 𝑐ℎ𝑜𝑟𝑦, 𝑗𝑎𝑘 𝑡𝑒𝑛, 𝑘𝑡𝑜 𝑡𝑜 𝑟𝑜𝑏𝑖.
𝑃𝑢ł𝑎𝑝𝑘𝑎 𝑛𝑎 𝑠𝑧𝑐𝑧𝑢𝑟𝑦 to wyśmienity i oryginalny kryminał napisany na bardzo wysokim poziomie. Jestem pod wielkim wrażeniem perfekcyjnej, przemyślanej i doskonałej intrygi kryminalnej. Gdy utwierdziłam się w przekonaniu, że śledztwo zmierza w kierunku, który wydawał mi się oczywisty od samego początku, następuje gwałtowny twist i od tego momentu wszystko toczy się zupełnie inaczej, niż do tej pory sądziłam. W świecie stworzonym przez Piotra Górskiego, nic nie jest czarno białe. Nie ma postaci zupełnie złych ani dobrych. Czasem zwycięża mrok, ale nic nie zostaje bez kary. Na uwagę zasługują wspaniale wykreowane postaci, bo są to ludzie z krwi i kości. Mają uczucia, popełniają błędy, podejmują decyzje, czasem niewłaściwe. Nie ma znaczenia, kogo dotyczą, bo błędy w tej powieści popełniają wszyscy. Całość napisana pięknym językiem bez epatowania szczegółami przemocy, a mimo to działa na wyobraźnię i dostarcza odpowiednich wrażeń. Lektura książki co prawda nie spędziła mi snu z powiek, ale po zakończeniu lektury przeżyte emocje długo jeszcze tkwiły w mojej w głowie. 𝑃𝑢ł𝑎𝑝𝑘𝑎 𝑛𝑎 𝑠𝑧𝑐𝑧𝑢𝑟𝑦 jest to niezwykle klimatyczny kryminał, intrygujący, pełen tajemnic, które miałam możliwość rozwiązywania wraz z Krukiem.
Uważam, że 𝑃𝑢ł𝑎𝑝𝑘𝑎 𝑛𝑎 𝑠𝑧𝑐𝑧𝑢𝑟𝑦 to bardzo dobry kryminał i skończyłam go czytać z poczuciem dobrze wykorzystanego czasu. Polubiłam postać głównego bohatera i pomimo że nie zawsze zgadzałam się z jego decyzjami, to za każdym razem potrafiłam go usprawiedliwić. Od początku wzbudził moją sympatię i bardzo mocno kibicowałam mu w jego śledztwie. Nieistotne w końcowym efekcie wydały mi się pobudki, jakimi się kierował, byłam w stanie zrozumieć i zaakceptować jego postępowanie. Na uznanie zasługują dialogi prowadzone pomiędzy bohaterami, dla mnie to istny majstersztyk, natomiast rozważania głównego bohatera o życiu nie mają sobie równych. Zawiódł mnie natomiast finał powieści, a właściwie kierunek, w jakim autor poprowadził bohaterów. Dopiero, co się zaprzyjaźniłam ze Sławomirem Krukiem, a wygląda na to, że w tej części autor postanowił pożegnać się ze swoim bohaterem. Może jednak Kruk wróci? Za rok, może dłużej, ale wróci.
____________________________________
𝐾𝑠𝑖ąż𝑘𝑎 𝑧 𝐾𝑙𝑢𝑏𝑢 𝑅𝑒𝑐𝑒𝑛𝑧𝑒𝑛𝑡𝑎 𝑠𝑒𝑟𝑤𝑖𝑠𝑢 𝑛𝑎𝑘𝑎𝑛𝑎𝑝𝑖𝑒.𝑝𝑙.
𝗗𝘇𝗶𝗲𝘄𝗰𝘇𝘆𝗻𝗮 𝗻𝗮 𝗼𝘀𝗶𝗲𝗱𝗹𝗼𝘄𝘆𝗺 ś𝗺𝗶𝗲𝘁𝗻𝗶𝗸𝘂
𝐵𝑜 𝑏ę𝑑𝑧𝑖𝑒𝑚𝑦 𝑘𝑛𝑢ć 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑐𝑖𝑤𝑘𝑜 𝑠𝑝𝑟𝑎𝑤𝑐𝑦, 𝑎 𝑗𝑒𝑑𝑛𝑜𝑐𝑧𝑒ś𝑛𝑖𝑒 𝑡𝑟𝑧𝑦𝑚𝑎ć 𝑧𝑎 𝑛𝑖𝑒𝑔𝑜 𝑘𝑐𝑖𝑢𝑘𝑖.
Po przeczytaniu 𝑃𝑢ł𝑎𝑝𝑘𝑖 𝑛𝑎 𝑠𝑧𝑐𝑧𝑢𝑟𝑦 siódmej już części przygód Sławomira Kruka, postaci stworzonej przez Piotra Górskiego, zastanawiałam się, jak to możliwe, że dotąd nie przeczytałam poprzednich książek serii, chociaż wszystkie znajdują się na mojej półce....
2023-11-16
𝗗𝗮𝘄𝗻𝘆𝗰𝗵 𝘄𝘀𝗽𝗼𝗺𝗻𝗶𝗲ń 𝗰𝘇𝗮𝗿
𝐴 𝑠𝑧𝑐𝑧ęś𝑐𝑖𝑒 𝑏𝑦ł𝑜 𝑡𝑎𝑘 𝑑𝑜𝑠𝑡ę𝑝𝑛𝑒, 𝑡𝑎𝑘 𝑏𝑙𝑖𝑠𝑘𝑜! – Aleksander Puszkin Eugeniusz Oniegin
Rok 1905 to czasy zaborów. Dla jednych jest to czas konspiracyjnej walki z zaborcą, dla innych czas balów, zwracanie uwagi na konwenanse i koneksje. Dla jednych dobro ojczyzny i próba uwolnienia się ze szponów zaborcy, to sprawa życia i śmierci, dla innych wygodne życie i święty spokój, to sprawy priorytetowe. Dla jednych podziemna walka z zaborcą to cel sam w sobie, a dla innych kwintesencją życia są wspaniałe bale, drogie suknie i poszukiwania dobrego kandydata na zięcia. W tych niespokojnych czasach Małgorzata Garkowska umieściła akcję swojej najnowszej książki, opowiedziała przepiękną historię miłości, która nie miała prawa się wydarzyć.
Dla Eweliny Strojnowskiej córki zubożałego szlachcica, po ukończeniu pensji dla panien w Wilnie podstawowym marzeniem było dobrze wyjść za mąż. W drodze powrotnej do Warszawy w pociągu poznaje przystojnego porucznika Pawła Orłowskiego, Polaka służącego w armii carskiej. Młodzi od razu przypadają sobie do serca, a gdy zrządzeniem losu Orłowski odwiedza dom dziewczyny, oboje czują, że połączyła ich niewidzialna więź. Czy jednak porucznik carskiej armii może być odpowiednim kandydatem do ręki polskiej szlachcianki, w której domu kultywuje się polskość?
W tym okresie zaborca rosyjski na całego panoszył się na ziemiach polskich. Niechęć Polaków do Rosjan coraz bardziej narastała. Polaków zaś traktowano z podejrzliwością jako potencjalnych buntowników, polityka przymusu i egzekwowania posłuszeństwa wręcz poraża. Patrole Kozaków na ulicach Warszawy bez powodu atakowały Polaków, bo tego powodu mieć nie musieli, łatwo go bowiem znajdowali. 𝐵𝑖𝑙𝑖, 𝑏𝑜 𝑃𝑜𝑙𝑎𝑘 𝑏𝑖𝑒𝑔ł. 𝐵𝑖𝑙𝑖, 𝑏𝑜 𝑚𝑜𝑔𝑙𝑖 𝑡𝑜 𝑟𝑜𝑏ić.
Rosyjski mundur Pawła Orłowskiego wzbudza w rodakach niechęć, a Rosjanie też nie do końca uważają go za swojego. On sam już nie wie, kim jest. Nie ma rodziny, bo oddali go do gimnazjum i szybko zapomnieli o kłopocie. Nie ma przyjaciela, bo poległ na polu walki, nie ma nawet ojczyzny. Co z tego, że ze względu na matkę czuł się Polakiem, skoro rodacy z powodu munduru często z pogardą odwracali od niego głowę. Wszędzie był obcy i niezbyt mile widziany.
Paweł Orłowski nie do końca wie, gdzie jest jego miejsce, ale coraz bardziej jest pewien swoich uczuć do Eweliny. Natomiast dziewczyna po jednym balu traci głowę dla przystojnego rosyjskiego hrabiego Aleksandra Sorokina. Ewelina jest tak zauroczona przystojnym Rosjaninem, że z ogromną radością przyjmuje jego zaloty i nawet nie wyobraża sobie, żeby mogła nie zostać jego żoną. Rodzinie wydaje się najgorszym z możliwych kandydatów, ale mimo sporych oporów obu matek, para pobiera się na początku 1907 roku. Ewelina zostaje panią dworku na Podlasiu, dawnej posiadłości swoich rodziców. Sorokin szaleńczo zakochany w Ewelinie, spełnia każdą jej zachciankę, ona zaś jest pod wielkim urokiem swojego małżonka. Nie przeszkadza jej porywcza natura ukochanego, chociaż zdaje sobie sprawę, że nie wiele o nim wie i wcale go tak naprawdę nie zna. Zakochany do nieprzytomności Paweł, nie potrafi zwrócić serca ku innej kobiecie. Ewelina zdaje się nie dostrzegać pełnych uwielbienia spojrzeń Pawła, ale nie umyka to uwadze chorobliwie zazdrosnemu o żonę hrabiemu.
𝐽𝑒𝑑𝑦𝑛𝑦 𝑤𝑎𝑙𝑐 to jedna z piękniejszych książek, jakie przeczytałam w ostatnim czasie. Zwracają w niej uwagę nie tylko bohaterowie i ich losy, ale przede wszystkim tło historyczne, które Małgorzata Garkowska przedstawiła z niezwykłą dokładnością. 𝐽𝑒𝑑𝑦𝑛𝑦 𝑤𝑎𝑙𝑐 to fascynująca powieść napisana przepięknym językiem, z ogromną wrażliwością i dbałością o szczegóły, z wielkim poszanowaniem dla czytelnika. Urzekło mnie w niej dosłownie wszystko. Począwszy od doskonale i ze smakiem opisanych scen erotycznych, wspaniale wykreowanych postaci, na realistycznie odmalowanym barwnym obrazie przełomu XIX i XX wieku skończywszy. Mimo wolnej narracji nie mogłam się od tej historii oderwać, bo jest w tej powieści mnóstwo emocji, które dane mi było przeżyć wraz z jej bohaterami. Wzloty i upadki, radość pomieszaną ze smutkiem, śmiech ze łzami. Decyzje i ich konsekwencje. Nieustanną walkę o wolność ojczyzny i z własnymi uczuciami. Wielką miłość, która musiała komuś złamać serce, a w tle historia naszej ojczyzny pod zaborami. Ta powieść jest dopracowana w każdym calu, to jedna z tych książek, której lekturą można i należy się delektować. Każdym jej słowem, każdym zdaniem, jak przepiękną muzyką. I ta zachwycająca grafika, która towarzyszyła mi cały czas podczas czytania 𝐽𝑒𝑑𝑦𝑛𝑦 𝑤𝑎𝑙𝑐 .
𝐽𝑒𝑑𝑦𝑛𝑦 𝑤𝑎𝑙𝑐 to cudna powieść, napisana we wspaniałym stylu, którą koniecznie trzeba przeczytać. Jestem nią zachwycona, bo trafiła prosto w moje czytelnicze serce. Na co dzień nie jestem pasjonatką historii, ale dzięki takim perełkom powoli zmieniam zdanie. Historia podana w tak fantastyczny sposób smakuje niczym najlepsze delicje i chce się ją czytać bez końca. Podziwiam Małgorzatę Garkowską za niezwykły talent, bo niewątpliwie trzeba go mieć, żeby tak w wyśmienity sposób odwzorować świat, który istnieje już tylko na kartach historii. Sprawić, by mieć wrażenie, że słyszy się wrzawę protestujących robotników, krzyki bitych nahajkami Polaków, turkoczące koła dorożek i stukot końskich kopyt, a w tle takty walca i szelest przepięknych sukien.
I te niesamowite emocje, które trzymają przy lekturze, od samego początku aż do końca. Historia Eweliny, Aleksandra i Pawła wiruje w rytm pięknego walca, a w chwili, gdy wybrzmią jego ostatnie takty, z niedowierzaniem patrzy w stronę orkiestry. Jak to możliwe, że to już koniec? A może jednak nie?
𝗗𝗮𝘄𝗻𝘆𝗰𝗵 𝘄𝘀𝗽𝗼𝗺𝗻𝗶𝗲ń 𝗰𝘇𝗮𝗿
𝐴 𝑠𝑧𝑐𝑧ęś𝑐𝑖𝑒 𝑏𝑦ł𝑜 𝑡𝑎𝑘 𝑑𝑜𝑠𝑡ę𝑝𝑛𝑒, 𝑡𝑎𝑘 𝑏𝑙𝑖𝑠𝑘𝑜! – Aleksander Puszkin Eugeniusz Oniegin
Rok 1905 to czasy zaborów. Dla jednych jest to czas konspiracyjnej walki z zaborcą, dla innych czas balów, zwracanie uwagi na konwenanse i koneksje. Dla jednych dobro ojczyzny i próba uwolnienia się ze szponów zaborcy, to sprawa życia i śmierci, dla innych wygodne...
2023-11-06
𝗡𝗮𝗷𝗹𝗲𝗽𝘀𝘇𝗮 𝗽𝗼𝗺𝘆ł𝗸𝗮
𝑁𝑎𝑗𝑤𝑎ż𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑛𝑖𝑒𝑤𝑖𝑑𝑜𝑐𝑧𝑛𝑒 𝑑𝑙𝑎 𝑜𝑐𝑧𝑢 – Lis z Małego Księcia
O tym, jak Małgorzata Lis wspaniale potrafi opowiadać swoje historie przekonałam się po lekturze 𝐾𝑡𝑜 𝑛𝑎𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖 𝑛𝑎𝑠𝑧ą 𝑚𝑖ł𝑜ść, pięknej powieści, pełnej emocji, nadziei, niosącej ważne przesłanie. Małgorzata Lis tym razem opowiada o dwóch zwaśnionych rodzinach, które od ćwierćwiecza nie potrafią się pojednać i sobie wybaczyć. Życie niemniej jednak pisze różne scenariusze i przypadkiem spotyka się dwoje młodych ludzi, którzy się w sobie zakochują. Czy to uczucie ma szansę na powodzenie? Teoretycznie nie, bo oprócz tego, że młodzi pochodzą z dwóch różnych światów, dodatkowo obciąża ich bolesne wspomnienie sprzed lat. Ich wspólna droga nie jest przecież niemożliwa, bo ich spotkanie było po coś. I o tym jest ta historia.
Alina samotna matka robiła wszystko, by wynagrodzić córce brak ojca, ale jej starania przyniosły odwrotny skutek. Dorosła już córka wciąż żyje na koszt matki, nie zamierza się usamodzielnić i za nic ma potrzeby Aliny. Kobieta ma dość życia w samotności i zaczyna szukać znajomości w Internecie.
Niepełnosprawny Grześ, wciąż żyje przeszłością. To dobry, czuły, mądry i troskliwy mężczyzna, ale obciążony wdowieństwem, niepełnosprawnością i nie najlepszą sytuacją finansową. Ma dwie dorosłe córki i apodyktyczną matkę. Pustkę po żonie postanawia w końcu jakoś zapełnić, szukając bratniej duszy w Internecie.
Dorosłe córki Grzegorza Zosia i Kinga zupełnie nie potrafią się porozumieć, są swoim zupełnym przeciwieństwem. Zosia jest ze wszystkiego zadowolona, a Kinga wiecznie rozgoryczona. Zosia jest silna i gotowa znieść wszelkie przeciwności, a zarazem krucha i delikatna potrzebująca opieki. Kinga winą za śmierć matki obciąża Zosię i wszelkie gesty przyjaźni ze strony siostry zdecydowanie odrzuca. Jej gniew i rozgoryczenie potęguje problem z zajściem w ciążę. Nie bierze innych możliwości zostania matką, od chwili, gdy w jej głowie powstaje pomysł zapłodnienia in vitro.
Wszyscy w rodzinie Zosi mają się za pokrzywdzonych. Babcia, bo jest stara i nikt nie chce liczyć się z jej zdaniem, ojciec, bo jest niewidomy i samotny, a córki, pomimo że dorosłe mają swoje problemy.
Zosia, pomimo że wychowywała się bez matki, swoim optymizmem potrafi zarazić każdego. Dobrego humoru nie są w stanie jej zepsuć ani wiecznie narzekająca babcia Emilia, ani ciągle niezadowolona siostra Kinga. Zosia traktuje śmiech jako lek na całe zło, nie lubi się 𝑑ł𝑢𝑔𝑜 𝑚𝑎𝑟𝑡𝑤𝑖ć 𝑖 𝑝r𝑧𝑒𝑗𝑚𝑜𝑤𝑎ć, 𝑧𝑤ł𝑎𝑠𝑧𝑐𝑧𝑎 𝑔𝑑𝑦 𝑟𝑧𝑒𝑐𝑧 𝑑𝑜𝑡𝑦𝑐𝑧𝑦 𝑠𝑝𝑟𝑎𝑤, 𝑛𝑎 𝑘𝑡ó𝑟𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑎 𝑤𝑝ł𝑦𝑤𝑢. 𝐿𝑒𝑝𝑖𝑒𝑗 𝑐𝑖𝑒𝑠𝑧𝑦ć 𝑠𝑖ę ż𝑦𝑐𝑖𝑒𝑚. Ś𝑚𝑖𝑎ć, 𝑘𝑖𝑒𝑑𝑦 ś𝑤𝑖𝑒𝑐𝑖 𝑠ł𝑜ń𝑐𝑒 𝑖 𝑔𝑑𝑦 𝑝𝑎𝑑𝑎 𝑑𝑒𝑠𝑧𝑐𝑧. 𝐷𝑧𝑖ę𝑘𝑜w𝑎ć 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑒𝑚𝑢 𝐵𝑜𝑔𝑢, 𝑧𝑎 𝑡𝑜, 𝑐𝑜 𝑛𝑎𝑚 𝑑𝑎𝑗𝑒, 𝑎 𝑛𝑖𝑒 𝑤𝑐𝑖ąż 𝑚𝑢 𝑤𝑦𝑝𝑜𝑚𝑖𝑛𝑎ć 𝑡𝑜, 𝑐𝑜 𝑛𝑎𝑚, 𝑛𝑎𝑠𝑧𝑦𝑚 𝑧𝑑𝑎𝑛𝑖𝑒𝑚 𝑧𝑎𝑏𝑟𝑎ł. 𝑍𝑜𝑠𝑖𝑎 𝑚𝑖𝑚𝑜 𝑤𝑠𝑧𝑦𝑠𝑡𝑘𝑜 𝑤𝑜𝑙𝑎ł𝑎 𝑚𝑦ś𝑙𝑒ć 𝑜𝑝𝑡𝑦𝑚𝑖𝑠𝑡𝑦𝑐𝑧𝑛𝑖𝑒. Dobra i kochana dziewczyna, która we wszystkim potrafi dostrzec dobro i nie szuka niczyjej winy. Jest pogodna i radosna jak Pollyanna. W zawiłościach losu potrafi dostrzec „Palec Boży”. Uważa, że przeszłości już zmienić nie można, ale można mieć wpływ na przyszłość. To, co wydarzyło się wcześniej, było po to, żeby mogło w przyszłości coś dobrego zaistnieć.
Przeciwieństwem Zosi jest wiecznie narzekająca Emilia, która w życiu widzi tylko same negatywy. Babcia Emilia to nie miła staruszka, która kojarzy się z dobrem i ciepłem, ale zrzędliwa stara kobieta, która swoimi słowami rani wszystkich. […] 𝑏𝑦ł𝑎 𝑗𝑎𝑘 𝑠𝑧𝑎𝑙𝑒𝑛𝑖𝑒𝑐, 𝑘𝑡ó𝑟𝑦 𝑏𝑒𝑧ł𝑎𝑑𝑛𝑖𝑒 𝑟𝑧𝑢𝑐𝑎 𝑤𝑜𝑘ół 𝑛𝑜ż𝑎𝑚𝑖, 𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑤𝑟𝑎𝑐𝑎𝑗ą𝑐 𝑢𝑤𝑎𝑔𝑖, 𝑐𝑧𝑦 𝑘𝑜𝑔𝑜ś 𝑛𝑖𝑒 𝑢𝑠𝑧𝑘𝑜𝑑𝑧𝑖. 𝑆𝑧ł𝑎 𝑑𝑜 𝑝𝑟𝑧𝑜𝑑𝑢 𝑖 𝑛𝑖𝑒 𝑜𝑔𝑙ą𝑑𝑎ł𝑎 𝑠𝑖ę 𝑧𝑎 𝑠𝑖𝑒𝑏𝑖𝑒 𝑖 𝑐ℎ𝑜𝑐𝑖𝑎ż 𝑐𝑎ł𝑒 𝑠𝑤𝑒 ż𝑦𝑐𝑖𝑒 𝑝𝑜ś𝑤𝑖ę𝑐𝑖ł𝑎 𝑑𝑙𝑎 𝑖𝑛𝑛𝑦𝑐ℎ, 𝑠𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖𝑎ł𝑎 𝑤𝑟𝑎ż𝑒𝑛𝑖𝑒, ż𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑑𝑜𝑠𝑡𝑟𝑧𝑒𝑔𝑎 𝑛𝑖𝑐𝑧𝑒𝑔𝑜, 𝑝𝑜𝑧𝑎 𝑠𝑜𝑏ą, 𝑠𝑤𝑜𝑖𝑚𝑖 𝑜𝑑𝑐𝑧𝑢𝑐𝑖𝑎𝑚𝑖, 𝑠𝑤𝑜𝑗ą 𝑟𝑎𝑐𝑗ą. Jej ciągłe powoływanie się na Boga są tylko pustymi frazesami, bo nie rozumie, że nie należy wchodzić z butami w cudze życie i udzielać „dobrych rad”, których nikt nie chce. Ciągłe marudzenie, upominanie, niezadowolenie ze wszystkiego wyprowadziłoby z równowagi nawet świętego, więc wszyscy powoli zaczynali jej unikać, co jeszcze bardziej pogłębiało jej frustracje. Wydaje się, że Emilia jest niereformowalna.
Apodyktyczna babcia Emilia, która wszystko wie lepiej, postanawia znaleźć Zosi kandydata na męża, ale nie zdaje sobie sprawy, że swatanie Zosi z Ignacym porządnym i dobrze ułożonym wnukiem właścicielki magla, zupełnie zmieni bieg życia nie tylko Zosi, ale wielu innych ludzi.
Grzegorzowi trudno znaleźć nową partnerkę, bo wciąż żyje przeszłością, wciąż kocha zmarłą żonę, nie może sobie wyobrazić, by miał ją zastąpić kimś innym. Dopiero gdy zda sobie sprawę, że musi porzucić to chore przywiązanie i zacząć żyć inaczej, bo w przeciwnym razie bezpowrotnie straci szansę na zmiany w swoim życiu i z własnej winy już zawsze będzie sam. Alina i Grzegorz mogliby być razem, ale pomimo że sporo ich łączy, to także wiele dzieli. To dwoje samotnych, już nie najmłodszych, poharatanych przez życie ludzi, którzy boją się otworzyć na drugiego człowieka, wciąż nie są gotowi na zmiany. […] 𝑘𝑎ż𝑑𝑦 𝑤𝑖𝑒𝑘 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑝𝑖ę𝑘𝑛𝑦 𝑛𝑎 𝑠𝑤ó𝑗 𝑠𝑝𝑜𝑠ó𝑏. 𝑃𝑟𝑧𝑒ż𝑦𝑤𝑎𝑚𝑦 𝑘𝑜𝑙𝑒𝑗𝑛𝑒 𝑒𝑡𝑎𝑝𝑦 ż𝑦𝑐𝑖𝑎 𝑖 𝑠𝑧𝑘𝑜𝑑𝑎 𝑡ę𝑠𝑘𝑛𝑖ć 𝑧𝑎 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑠𝑧ł𝑜ś𝑐𝑖ą 𝑙𝑢𝑏 𝑤𝑦g𝑙ą𝑑𝑎ć 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑠𝑧ł𝑜ś𝑐𝑖, 𝑠𝑘𝑜𝑟𝑜 𝑡𝑒𝑟𝑎ź𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑜ść 𝑛𝑖𝑒𝑠𝑖𝑒 𝑡𝑦𝑙𝑒 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑎 𝑖 𝑓𝑎𝑠𝑐𝑦𝑛𝑢𝑗ą𝑐𝑦𝑐ℎ 𝑝𝑟𝑧𝑒ż𝑦ć.
Wszystko w życiu jest po coś. Trzeba dotrzeć we właściwym czasie do właściwego miejsca i spotkać odpowiednich ludzi, wszystko jest właśnie po to. Ż𝑒𝑏𝑦 𝑤𝑦𝑙𝑒𝑐𝑧𝑦ć 𝑟𝑎𝑛𝑦 𝑧 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑠𝑧ł𝑜ś𝑐𝑖. Ź𝑙𝑒 𝑧𝑎𝑔𝑜𝑗𝑜𝑛𝑒, 𝑡𝑤𝑜𝑟𝑧ą 𝑏𝑟𝑧𝑦𝑑𝑘𝑖𝑒 𝑏𝑙𝑖𝑧𝑛𝑦, 𝑎 𝑡𝑒 𝑝𝑜𝑡𝑟𝑎𝑓𝑖ą 𝑏𝑜𝑙𝑒ć 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑛𝑖𝑒𝑗 𝑛𝑖ż 𝑠𝑘𝑎𝑙𝑒𝑐𝑧𝑒𝑛𝑖𝑎. 𝐶𝑧𝑎𝑠𝑒𝑚 𝑡𝑟𝑧𝑒𝑏𝑎 𝑤𝑦𝑐𝑖ąć 𝑚𝑎𝑟𝑡𝑤ą 𝑡𝑘𝑎𝑛𝑘ę 𝑖 𝑧𝑎𝑠𝑧𝑦ć 𝑛𝑎 𝑛𝑜𝑤𝑜…
Małgorzata Lis przepięknie snuje swoją historię, ujmuje czytającego empatią i niezwykłą czułością, z jaką traktuje swoich bohaterów, nawet wiecznie niezadowoloną Emilię. Pokazuje, jak dorośli ludzie nie potrafią uporać się ze swoimi problemami, z niezagojonymi ranami z przeszłości. Zmusza do odpowiedzi na pytanie. Co jest miarą dorosłości? Wiek, pełne konto w banku, zdobyte dyplomy, czy samodzielność i umiejętność radzenia sobie w codziennym życiu. 𝑈𝑙𝑒𝑐𝑧 𝑚𝑜𝑗𝑒 𝑠𝑒𝑟𝑐𝑒 to piękna historia uświadamiająca, że trzeba żyć tu i teraz. Przeszłość powinno zostawić za sobą i przestać nią żyć. Jest się potrzebnym innym tu i teraz, taką misję dał nam Bóg, powołał nas do miłości. Gdy pojawi się prawdziwe uczucie, nie jakieś zauroczenie, to reszta nie ma już znaczenia. 𝑈𝑙𝑒𝑐𝑧 𝑚𝑜𝑗𝑒 𝑠𝑒𝑟𝑐𝑒 to również opowieść o przebaczaniu sobie i innym. O tym, że trzeba nauczyć się zwracania na dobre rzeczy i na nich budować swoją przyszłość, że można i należy cieszyć się tym, co się ma, zamiast cierpieć z powodu tego, czego nam brakuje. Bo bez względu na to, jak postąpimy, 𝑠ł𝑜ń𝑐𝑒 𝑑𝑎𝑙𝑒𝑗 𝑏ę𝑑𝑧𝑖𝑒 ś𝑤𝑖𝑒𝑐𝑖ł𝑜, 𝑙𝑖ś𝑐𝑖𝑒 𝑏ę𝑑ą 𝑠𝑝𝑎𝑑𝑎ł𝑦 𝑧 𝑑𝑟𝑧𝑒𝑤, 𝑎 𝑘𝑎𝑤𝑎 𝑛𝑖𝑒 𝑢𝑡𝑟𝑎𝑐𝑖 𝑠𝑤𝑒𝑔𝑜 𝑎𝑟𝑜𝑚𝑎𝑡𝑢, ale to od nas zależy, czy będziemy szczęśliwi i czy pozwolimy sobie na to szczęście. Nie należy bać się swoich słabości, bo czasem są one naszą siłą. Nawet łzy i żal. Taka jest miłość, taka właśnie jest wiara.
Powieść o nadziei, bo gdy wydaje się, że 𝑛𝑖𝑐 𝑛𝑖𝑒 𝑑𝑎 𝑠𝑖ę 𝑧𝑟𝑜𝑏𝑖ć, 𝑡𝑜 𝑜𝑘𝑎𝑧𝑢𝑗𝑒 𝑠𝑖ę, ż𝑒 𝑧𝑎𝑤𝑠𝑧𝑒 𝑚𝑜ż𝑛𝑎 𝑐𝑜ś 𝑧𝑟𝑜𝑏𝑖ć. Historia z wesołą rezolutną Zosią w roli głównej, która wszystkie problemy powierza swojej nieżyjącej matce i tej, która tę matkę na ziemi jej zastępuje. Matce Bożej Piekarskiej.
𝑈𝑙𝑒𝑐𝑧 𝑚𝑜𝑗𝑒 𝑠𝑒𝑟𝑐𝑒 to wzruszająca powieść o stracie, pięknych relacjach rodzinnych, niosąca pokrzepienie i nadzieję. Ta z pozoru lekka i sympatyczna opowieść, ma do przekazania wcale niełatwe tematy, zmusza do refleksji i wyciągania własnych wniosków. To powieść o wybaczaniu nie tylko innym, ale przede wszystkim sobie, bo ciągłe życie w żalu i pretensjach niszczy człowieka, a jedno słowo wybaczam, potrafi zdziałać cuda. Pozwoli rozpocząć nowe życie, uczynić krok do przodu, wyzwoli od demonów przeszłości, bo wybaczenie to uczucie, które uwalnia i oczyszcza.
𝐵𝑜 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑐𝑖𝑒ż 𝑘i𝑒𝑑𝑦ś 𝑡𝑟𝑧𝑒𝑏𝑎 𝑧𝑎𝑠𝑡𝑎𝑛𝑜𝑤𝑖ć 𝑠𝑖ę 𝑛𝑎𝑑 ż𝑦𝑐𝑖𝑒𝑚. […] 𝐵𝑒𝑧 𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑝ę𝑑𝑧𝑖𝑙𝑖𝑏𝑦ś𝑚𝑦 […], 𝑛𝑎 ł𝑒𝑏 𝑛𝑎 𝑠𝑧𝑦𝑗ę 𝑖 𝑛𝑖𝑒 𝑧𝑎𝑢𝑤𝑎ż𝑦𝑙𝑖𝑏𝑦ś𝑚𝑦 𝑝𝑖ę𝑘𝑛𝑎, 𝑘𝑡ó𝑟𝑒 𝑛𝑎𝑠 𝑜𝑡𝑎𝑐𝑧𝑎, 𝑎𝑙𝑒 𝑐ℎ𝑜𝑤𝑎 𝑠𝑖ę 𝑐𝑧𝑎𝑠𝑒𝑚 – 𝑗𝑎𝑘 𝑘𝑎𝑠𝑧𝑡𝑎𝑛𝑦 – 𝑝𝑜𝑑 𝑘ł𝑢𝑗ą𝑐ą 𝑠𝑘ó𝑟𝑘ą.
𝗡𝗮𝗷𝗹𝗲𝗽𝘀𝘇𝗮 𝗽𝗼𝗺𝘆ł𝗸𝗮
𝑁𝑎𝑗𝑤𝑎ż𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑛𝑖𝑒𝑤𝑖𝑑𝑜𝑐𝑧𝑛𝑒 𝑑𝑙𝑎 𝑜𝑐𝑧𝑢 – Lis z Małego Księcia
O tym, jak Małgorzata Lis wspaniale potrafi opowiadać swoje historie przekonałam się po lekturze 𝐾𝑡𝑜 𝑛𝑎𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖 𝑛𝑎𝑠𝑧ą 𝑚𝑖ł𝑜ść, pięknej powieści, pełnej emocji, nadziei, niosącej ważne przesłanie. Małgorzata Lis tym razem opowiada o dwóch zwaśnionych rodzinach, które od ćwierćwiecza nie potrafią...
2023-11-12
𝗧𝗼, 𝗰𝗼 𝗽𝗼𝗱𝗽𝗼𝘄𝗶𝗮𝗱𝗮 𝘀𝗲𝗿𝗰𝗲
𝐾𝑟𝑧𝑦𝑘 𝑐𝑖𝑠𝑧𝑦 zaczyna się bardzo spokojnie niczym powieść obyczajowa, chociaż w podświadomości czytającego tkwi przekonanie, że w którymś momencie ta sielanka musi zostać zakłócona, wszak wiadomo, że powieść obyczajowa to nie jest. Jolanta Bartoś pisze lekko łatwo i przyjemnie, co może dać początkowe złudzenie, że nic złego w takiej miejscowości jak Jaraczewo zdarzyć się nie może. Jest to miejsce spokojne, w którym poza pijackimi burdami tak naprawdę nic się nie dzieje. Wszystko toczy się wolno i w swoim rytmie. Tę sielskość zaburza jednak pojawienie się Barbary Trzebińskiej, „dziedziczki”, jak ją tu nazwano.
Po latach batalii ojca, Barbara Trzebińska, odzyskuje w końcu swoją własność , dworek w Jaraczewie. Bardzo ją to cieszy i nie zraża nawet fakt, że budowla jest w dość opłakanym stanie. Postanawia dworek wyremontować i korzystać z jego uroków. 𝐶𝑎ł𝑒 𝑜𝑡𝑜𝑐𝑧𝑒𝑛𝑖𝑒 𝐽𝑎𝑟𝑎𝑐𝑧𝑒𝑤𝑎 𝑤𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖𝑎ł𝑜 𝐵𝑎𝑟𝑏𝑎𝑟ę 𝑤 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑦 𝑛𝑎𝑠𝑡𝑟ó𝑗 𝑖 𝑚𝑖𝑎ł𝑎 𝑜𝑐ℎ𝑜𝑡ę 𝑧𝑎𝑝𝑜𝑚𝑛𝑖𝑒ć 𝑜 𝑑𝑜t𝑐ℎ𝑐𝑧𝑎𝑠𝑜𝑤𝑦𝑚 ż𝑦𝑐𝑖𝑢. 𝑇𝑜 𝑚𝑖𝑒𝑗𝑠𝑐𝑒 𝑠𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖𝑎ł𝑜, ż𝑒 𝑤𝑐𝑖ąż 𝑑𝑜 𝑛𝑖𝑒𝑔𝑜 𝑡ę𝑠𝑘𝑛𝑖ł𝑎. Barbara jest wybitnym transplantologiem i gdy w grę wchodzi ryzykowny przeszczep, to zawsze jest wzywana. Nie przeszkadza jej, że musi zostawiać swoich pacjentów, pod opieką innych, bo ogromnie ją cieszy przebywanie w dworku. Kiedyś przyrzekła sobie, że już nigdy nie będzie miała dzieci, więc swoje instynkty macierzyńskie zaspokaja, przyjmując atencje siedmioletniego chłopczyka z sąsiedztwa, który od samego początku skradł jej serce.
Barbara z racji tego, że często w dworku jest nieobecna, przyjmuje do pracy zarządcę, by doglądał domu i jego otoczenia, a gdy tu przyjeżdża, cały swój czas poświęca zaprzyjaźnionemu chłopcu. Pewnego dnia Marek wiezie ojcu wodę na pole, ale na miejsce nigdy nie dociera. Nikt dziecka nie widział i nie wiadomo, co się z nim stało. Szeroko zakrojone poszukiwania chłopca nie przynoszą rezultatu, zdołano jedynie odnaleźć jego rowerek. Zrozpaczona matka, jako sprawczynię zaginięcia syna wskazuje Barbarę, chociaż lekarka jest tak samo zaangażowana w poszukiwania Marka, jak wszyscy mieszkańcy. Andżelikę w jej teorii dodatkowo utwierdza miejscowy policjant, któremu śledztwo wkrótce zostaje odebrane, ale to nie przeszkadza mu w podjudzaniu miejscowych przeciwko Barbarze i jej pracownikowi. Dąbrowskiemu mimo usilnych starań, nic nie udaje się znaleźć na lekarkę, więc postanawia pogrzebać w przeszłości zarządcy, którego szczerze nie znosi. Jego nielegalne poczynania nieomal nie doprowadzą do tragedii. 𝐽𝑎𝑟𝑐𝑧𝑒𝑤𝑜 𝑡𝑜 𝑚𝑎ł𝑎 𝑚𝑖𝑒𝑗𝑠𝑐𝑜𝑤𝑜ść, 𝑤𝑖ę𝑐 𝑤𝑦𝑠𝑡𝑎𝑟𝑐𝑧𝑦, ż𝑒 𝑘𝑡𝑜ś 𝑐𝑜ś 𝑝𝑎𝑙𝑛𝑖𝑒 𝑖 𝑝𝑙𝑜𝑡𝑘𝑎 𝑧𝑎𝑐𝑧𝑦𝑛𝑎 ż𝑦ć 𝑤ł𝑎𝑠𝑛𝑦𝑚 ż𝑦𝑐𝑖𝑒𝑚. Łatwo ludziom wmówić coś czego nie ma, obciążyć winą człowieka, który nie ma nic na sumieniu. Podburzeni ludzie w tłumie są gorsi od rozjuszonych zwierząt, gotowych zabić w imię fałszywie pojmowanej sprawiedliwości.
Mimo usilnych starań policji zaginięcie Marka nie znajduje wyjaśnienia, natomiast Barbara nieoczekiwanie otrzymuje propozycję intratnego stażu w Ameryce. Długo na niego czekała, więc się nie waha ani chwili i wkrótce wyjeżdża. Wraca dopiero po pięciu latach z 12-letnim synem Karolem.
To, co wydarzyło się wcześniej to zaledwie preludium do tego, co ma nastąpić później.
Mareczka nigdy nie odnaleziono i wciąż uznawany jest za zaginionego. Pamięć mieszkańców o tamtej tragedii już się zatarła, ale matka o swym dziecku nie zapomniała. 𝑀𝑎𝑡𝑘𝑎 𝑝𝑜𝑡𝑟𝑎𝑓𝑖 𝑝𝑜𝑔𝑜𝑑𝑧𝑖ć 𝑠𝑖ę 𝑧𝑒 ś𝑚𝑖𝑒𝑟𝑐𝑖ą 𝑑𝑧𝑖𝑒𝑐𝑘𝑎, 𝑎𝑙𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑧 𝑗𝑒𝑔𝑜 𝑧𝑛𝑖𝑘𝑛𝑖ę𝑐𝑖𝑒𝑚. […] 𝑗𝑎𝑘 𝑡𝑜 𝑛𝑖𝑠𝑧𝑐𝑧𝑦 𝑑𝑢𝑠𝑧ę. 𝐶𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘 ż𝑦𝑗𝑒 𝑛𝑎𝑑𝑧𝑖𝑒𝑗ą 𝑘𝑎ż𝑑𝑒𝑔𝑜 𝑑𝑛𝑖𝑎, ż𝑒 𝑧𝑜𝑏𝑎𝑐𝑧𝑦 𝑠𝑤𝑜𝑗𝑒 𝑑𝑧𝑖𝑒𝑐𝑘𝑜, 𝑖 𝑛𝑖𝑐 𝑤𝑖ę𝑐𝑒𝑗 𝑠𝑖ę 𝑛𝑖𝑒 𝑙𝑖𝑐𝑧𝑦. Lepiej by było, gdyby ciało dziecka zostało odnalezione, wtedy matka mogłaby zapłakać nad jego grobem i choć nigdy nie przestałaby za nim tęsknić, to byłoby lepsze niż życie w niewiedzy. Zrozpaczona kobieta wciąż czeka, bo wierzy, że jej syn żyje i wróci. Teraz rozpoznaje syna w Karolu, który jest łudząco podobny do zaginionego Mareczka. Nienawiść Andżeliki do lekarki sięga apogeum, bo oszalała z bólu kobieta wmawia sobie, że to Barbara i zarządca stoją za uprowadzeniem jej syna i postanawia za wszelką cenę go odzyskać.
Chociaż w 𝐾𝑟𝑧𝑦𝑘𝑢 𝑐𝑖𝑠𝑧𝑦 atmosfera niepokoju towarzyszy czytającemu od samego początku, to nic nie wskazuje na to, co ma wydarzyć się później. Fabuła lekka i przyjemna, jak w powieści obyczajowej, ale już gdzieś za rogu, wygląda strach, nieokreślony bliżej lęk. Jest coraz większy i wciąż się potęguje, sprawia, że przyspiesza tętno, a po plecach przechodzą ciarki. W pewnym momencie w chwili zaginięcia dziecka strach staje się wręcz namacalny. Ktoś chłopca uprowadził, zamordował, ukrył ciało, bo wszystko na to wskazuje. Policja prowadzi tendencyjne śledztwo, więc sprawca, jeśli jest, z łatwością może pozostać ukryty w cieniu, bezkarny.
Życie Barbary odtąd zmienia się w koszmar, bo Andżelika rozpowiada po wsi, że podobieństwo Karola do Marka nie może być przypadkowe. Żadne rozsądne argumenty do niej nie trafiają. Na nic zdają się tłumaczenia męża, który próbuje powstrzymać żonę od czegoś, czego później będzie żałowała. Oszalała z bólu kobieta nie zważa na nikogo i na nic, a każdego, kto stanie na jej drodze skłonna jest usunąć, bo jej jedynym celem jest odzyskanie syna. 𝑍𝑎𝑚𝑘𝑛ęł𝑎 𝑠𝑖ę 𝑤 𝑠𝑤𝑜𝑖𝑚 ś𝑤𝑖𝑒𝑐𝑖𝑒, 𝑤 𝑘𝑡ó𝑟𝑦𝑚 𝑑𝑜𝑚𝑖𝑛𝑜𝑤𝑎ł𝑎 𝑐𝑖𝑠𝑧𝑎, 𝑤𝑦𝑝𝑒ł𝑛𝑖𝑜𝑛𝑎 𝑘𝑟𝑧𝑦𝑘𝑖𝑒𝑚 𝑟𝑜𝑧𝑝𝑎𝑐𝑧𝑦.
Im dalej, tym historia staje się coraz bardziej przerażająca. Barbara po tym, co usłyszała od syna, opowiadającego o różnych faktach, których on znać nie może postanawia wyjechać wraz z nim daleko od tego miejsca, które teraz jawi jej się jak najgorszy koszmar. Niestety opuszczenie Jaraczewa nie będzie takie proste…
𝐾𝑟𝑧𝑦𝑘 𝑐𝑖𝑠𝑧𝑦 to wspaniała historia z trochę zmarnowanym potencjałem, bo zabrakło jej zaledwie delikatnego szlifu, a stałaby się wyśmienitą powieścią grozy. Mimo tego małego zastrzeżenia jest to bardzo mądra powieść z przekazem. Autorka poruszyła w niej drażliwy temat transplantologii. Pokazała, do czego prowadzi ślepa egoistyczna miłość i co potrafi zrobić z człowiekiem nienawiść. Emocje, które Jolanta Bartoś zawarła w 𝐾𝑟𝑧𝑦𝑘𝑢 𝑐𝑖𝑠𝑧𝑦, są nie tylko kluczowe, ale jednocześnie są największym atutem powieści. Zazdrość, rozpacz, złość oraz smutek. Wszystko to doprawione nutką grozy i horroru, co wzbudziło mój niekłamany zachwyt, chociaż ten gatunek literacki nie jest mi szczególnie bliski. Potrafiłam współczuć Andżelice, mimo że szczerze jej nie znosiłam, łatwo bowiem, zrozumieć zachowanie matki, która straciła swoje dzieci. Nietrudno znaleźć usprawiedliwienie na jej postępowanie, natomiast nie można i nie da się wytłumaczyć zachowania osoby zaślepionej nienawiścią. Współczucie dla Andżeliki jest dla tej osoby parawanem, który pozwala ukryć przed samym sobą prawdziwe powody swojego postępowania, a tak naprawdę jest nią tylko żądza zemsty. Opętanie nienawiścią sprawi, że nie cofnie się przed niczym, by móc zrealizować swój chory plan. Na przeciwwadze nienawiści, stoi miłość i poświęcenie. Wspaniała postawa lekarki, która z całą odpowiedzialnością rodzi ciężko chore dziecko, które nie ma szans na przeżycie, ale jego śmierć może uratować życie innemu dziecku. To poświęcenie nie pójdzie na marne, zostanie uratowane życie kogoś innego. […] 𝑗𝑎𝑘 𝑚𝑜𝑐𝑛𝑜 𝑡𝑟𝑧𝑒𝑏𝑎 𝑘𝑜𝑐ℎ𝑎ć 𝑑𝑟𝑢𝑔𝑖𝑒𝑔𝑜 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘𝑎, ż𝑒𝑏𝑦 𝑝𝑜𝑧𝑤𝑜𝑙𝑖ć 𝑚𝑢 𝑜𝑑𝑒𝑗ść.
Moje rozważania na temat 𝐾𝑟𝑧𝑦𝑘𝑢 𝑐𝑖𝑠𝑧𝑦 kończę tym przejmującym cytatem - 𝑆𝑝𝑜𝑘𝑜𝑗𝑛ą 𝑐𝑖𝑠𝑧ę 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑟𝑦𝑤𝑎ł𝑦 𝑑ź𝑤𝑖ę𝑘𝑖 𝑚𝑜𝑛𝑖𝑡𝑜𝑟ó𝑤 𝑑𝑜𝑐ℎ𝑜𝑑𝑧ą𝑐𝑒 𝑧 𝑘𝑖𝑙𝑘𝑢 𝑝𝑜𝑚𝑖𝑒𝑠𝑧𝑐𝑧𝑒ń. 𝑊𝑠𝑘𝑎𝑧𝑦𝑤𝑎ł𝑦, ż𝑒 𝑝𝑎𝑐𝑗𝑒𝑛𝑡 ż𝑦𝑗𝑒 𝑖 𝑛𝑖𝑒 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑠𝑡𝑎𝑗𝑒 𝑤𝑎𝑙𝑐𝑧𝑦ć. 𝐵𝑦ł𝑦, 𝑗𝑎𝑘 𝑘𝑟𝑧𝑦𝑘 𝑤 𝑐𝑖𝑠𝑧𝑦, 𝑝𝑟𝑧𝑒𝑗𝑚𝑢𝑗ą𝑐𝑦 𝑖 𝑑𝑜𝑡𝑦𝑘𝑎𝑗ą𝑐𝑦 𝑑𝑜 𝑔łę𝑏𝑖.
𝗧𝗼, 𝗰𝗼 𝗽𝗼𝗱𝗽𝗼𝘄𝗶𝗮𝗱𝗮 𝘀𝗲𝗿𝗰𝗲
𝐾𝑟𝑧𝑦𝑘 𝑐𝑖𝑠𝑧𝑦 zaczyna się bardzo spokojnie niczym powieść obyczajowa, chociaż w podświadomości czytającego tkwi przekonanie, że w którymś momencie ta sielanka musi zostać zakłócona, wszak wiadomo, że powieść obyczajowa to nie jest. Jolanta Bartoś pisze lekko łatwo i przyjemnie, co może dać początkowe złudzenie, że nic złego w takiej miejscowości jak...
2023-11-04
𝗢𝗽𝗿𝗮𝘄𝗰𝗮
Niezwykły styl pisania Zuzanny Gajewskiej zwrócił już moją uwagę podczas czytania 𝐵𝑢𝑟𝑧𝑦, ale nie da się nie zauważyć, że z każdą kolejną książką, warsztat pisarski autorki jest coraz lepszy. W 𝑂𝑑𝑤𝑖𝑙ż𝑦 podobnie jak w poprzednich częściach akcja nie pędzi w zawrotnym tempie i nie ma spektakularnych zwrotów, ale za to jest drobiazgowe śledztwo i pierwszorzędnie rozbudowane tło obyczajowe, uwagę zwraca też wspaniała kreacja bohaterów, zwłaszcza Eweliny.
Po przeczytaniu 𝐵𝑢𝑟𝑧𝑦 nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo polubiłam główną bohaterkę Emilię Zawadzką. O tym, jak głęboko ta postać niezwykłej dziewczyny, która z taką łatwością pakuje się w kłopoty, zapadła mi w pamięć, przekonałam się, gdy autorka napisała kolejną część serii – 𝑍𝑎𝑚𝑖𝑒ć. Kreacja postaci Eweliny wciąż się zmienia i znacznie odbiega od tej, którą poznałam w 𝐵𝑢𝑟𝑧𝑦, ale to nie jest zarzut, a wprost przeciwnie. Podoba mi się, że ta sympatyczna bohaterka nie jest wyłącznie skupiona na sobie, ale przede wszystkim na potrzebach innych.
Nadchodząca wiosna w Młynarach, a wraz z nią odwilż odkrywają tajemnicę tkwiącą w rzece. Na dryfujące ciało mężczyzny, przypadkowo natyka się Ewelina Zawadzka, która w tej okolicy poszukuje ukochanej maskotki swojej córeczki zgubionej podczas zimowych szaleństw na śniegu. Na nogi zostaje postawiona ekipa dochodzeniowo – śledcza Młynar, wspomagana przez miejscowych strażaków. Odnalezienie zwłok od razu rodzi mnóstwo pytań, bo jest sporo niewiadomych związanych z denatem z rzeki. Kim jest topielec? Jak długo zwłoki mężczyzny przebywały we wodzie? Czy ktoś przyczynił się do jego śmierci? I gdzie podziała się reszta jego odzieży, skoro denat nie ma na sobie nic poza slipami?
Śledztwo toczy się powoli i mozolnie, ale wydaje się, że właśnie takie powinno być. Nie udaje się ustalić tożsamości topielca, mimo usilnych starań szefa lokalnej policji Pawła Fabiańskiego. Ekipa śledczych ma utrudnione zadanie, bo nikt nie zgłosił zaginięcia, a z racji braku rzeczy przy nieboszczyku nie było dokumentów tożsamości. Jedynym tropem w sprawie jest odnaleziony medalik ze śladami krwi. Ewelina nie byłaby sobą, gdyby do sprawy nie dorzuciła, choć maleńkiego kamyczka, ale to właśnie on powoduje, że na światło dzienne zaczynają wychodzić fakty i tajemnice, o których śledczy nie mieli pojęcia.
Drobne elementy i szczegóły pojawiają się powoli, ale pozwolą w końcowym efekcie połączyć luźne nitki tej historii w jedną całość. Zwłaszcza wtedy, gdy tropy zaczynają prowadzić do pewnej samotnej chaty na skraju Młynar, do kobiety, która przez 20 lat przeżywała piekło na ziemi u boku męża tyrana. Postać maltretowanej kobiety okaże się kluczowa w sprawie, gdy z zakamarków jej pamięci zaczną wypełzać tragiczne epizody z jej życia. Mąż sadysta katował ją bezlitośnie tyle lat, a ona nie mogła liczyć na niczyją pomoc. Elżbieta to typowa ofiara uzależniona od oprawcy, która tkwiła w przemocowym związku, bo wydawało się, że z tej sytuacji nie ma wyjścia. Codziennie, gdy mąż się nad nią pastwił, ona modliła się o śmierć, która nie nadchodziła, a z drugiej strony wiedziała, że musi żyć ze względu na dzieci. To dla nich znosiła kolejne upokorzenia, bicie i gwałty, nieustającą gehennę, aż do dnia, gdy najstarszy syn wzywa policję…
Na uwagę zasługuje wspaniale skonstruowana postać głównej bohaterki, co jest jedną z niewątpliwych zalet powieści. Ewelina imponuje swoją empatią i ogromnym szacunkiem do zmarłych, a także ich rodzin. Miła i dobra dziewczyna, ale jak trzeba, reaguje w sposób, o który sama by się nie podejrzewała. Za Eweliną wciąż ciągnie się niechciana przeszłość. Dawny romans z żonatym mężczyzną, teraz ma swoje konsekwencje w teraźniejszości. Człowiek, który wtedy rozstał się z nią bez większego żalu, brutalnie z butami wchodzi w życie jej i córeczki. Ewelina nie potrafi zrozumieć, skąd po tylu latach nagle pojawił się u byłego tak silny instynkt ojcowski.
𝑂𝑑𝑤𝑖𝑙ż to świetnie napisana powieść kryminalna z rozległym tłem obyczajowym. Ogromną zaletą i dużym plusem powieści jest fakt, że śledztwo prowadzi policja. Ewelina owszem pojawia się i autorka nie umniejsza jej roli, ale do wykrycia sprawcy głównie przyczyniają się organy ścigania. Finał 𝑂𝑑𝑤𝑖𝑙ż𝑦 jest dość zaskakujący i zapewne przyjdzie trochę poczekać na kolejną część serii, ale jak zawsze będzie warto.
I to, co wzbudziło mój niekłamany podziw, to poruszony problem przemocy domowej, która w naszym społeczeństwie wciąż jest tematem drażliwym. Zuzanna Gajewska poświęciła mnóstwo czasu, aby zapoznać się, jak działają mechanizmy przemocy, jak zachowują się osoby, które jej doświadczają, a jak sprawcy. Autorka chciała wiedzieć, czy na pewno to, co wymyśliła, nie jest przerysowane i przesadzone, ale jak się dowiedziała, rzeczywistość bywa często jeszcze gorsza. Elżbieta Wojtasik to postać fikcyjna, ale takich kobiet jak ona nie brakuje w naszym otoczeniu. 𝑇𝑎𝑘𝑖𝑐ℎ 𝑑𝑜𝑚ó𝑤 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑤𝑖𝑒𝑙𝑒, 𝑡𝑎𝑘𝑖𝑒 𝑑𝑟𝑎𝑚𝑎𝑡𝑦 𝑠𝑖ę 𝑧𝑑𝑎𝑟𝑧𝑎𝑗ą. 𝐾𝑎ż𝑑𝑒𝑔𝑜 𝑑𝑛𝑖𝑎. 𝐶𝑧𝑎𝑠𝑒𝑚 𝑛𝑎 𝑜𝑑𝑙𝑢𝑑𝑧𝑖𝑢, 𝑐𝑧𝑎𝑠𝑒𝑚 𝑡𝑢ż 𝑧𝑎 𝑛𝑎𝑠𝑧ą ś𝑐𝑖𝑎𝑛ą – napisała autorka w posłowiu. Uwolnienie ofiary przemocy z rąk kata nie spowoduje, że odtąd będą żyły w spokoju. Długo jeszcze, całymi latami przeżyta trauma nie da im spokoju, a niechciana przeszłość będzie wracała, w najmniej spodziewanym momencie objawiając się paraliżującym strachem.
𝑂𝑑𝑤𝑖𝑙ż to bardzo dobry kryminał wart uwagi. Oprócz drobiazgowego śledztwa, dotyczącego zbrodni, wspaniale wykreowanych postaci, autorka doskonale przedstawiła społeczność małej miejscowości, w której wszyscy się znają, ale wolą nie słyszeć płaczu bitej kobiety i zastraszonych dzieci, przecież każdy ma swoje kłopoty i problemy i po co zaglądać w okna cudzego domu. Pije, to za swoje, bije, widocznie zasłużyła. Łatwiej zatkać uszy, zasłonić oczy, wtedy problemu nie będzie, po co wsadzać nos w nie swoje sprawy.
𝑆ł𝑦𝑠𝑧𝑎ł𝑎ś 𝑘𝑖𝑒𝑑𝑦ś 𝑜 𝑓𝑎𝑐𝑒𝑐𝑖𝑒, 𝑘𝑡ó𝑟𝑦 𝑧𝑎 𝑏𝑖𝑐𝑖𝑒 𝑧𝑜𝑛𝑦 𝑡𝑟𝑎𝑓𝑖ł 𝑑𝑜 𝑤𝑖ę𝑧𝑖𝑒𝑛𝑖𝑎? 𝐽𝑎 𝑡𝑒𝑧 𝑛𝑖𝑒. 𝐴 𝑜 𝑘𝑜𝑏𝑖𝑒𝑡𝑎𝑐ℎ, 𝑘𝑡ó𝑟𝑒 𝑝𝑜 𝑙𝑎𝑡𝑎𝑐ℎ 𝑚ę𝑐𝑧𝑎𝑟𝑛𝑖 𝑜𝑑𝑤𝑎ż𝑦ł𝑦 𝑠𝑖ę 𝑏𝑟𝑜𝑛𝑖ć 𝑖 𝑜𝑑𝑠𝑖𝑎𝑑𝑢𝑗ą 𝑤𝑦𝑟𝑜𝑘𝑖 𝑧𝑎 𝑧𝑎𝑏𝑖𝑐𝑖𝑒 𝑠𝑤𝑒𝑔𝑜 𝑘𝑎𝑡𝑎, 𝑔𝑛𝑜𝑗𝑎 𝑗𝑒𝑑𝑛𝑒𝑔𝑜, 𝑡𝑜 𝑛𝑖𝑒𝑟𝑎𝑧 𝑠ł𝑦𝑠𝑧𝑎ł𝑎𝑚. 𝑅𝑜𝑧𝑢𝑚𝑖𝑒𝑠𝑧 𝑐𝑜ś 𝑧 𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑧ł𝑜𝑡𝑘𝑜?
𝗢𝗽𝗿𝗮𝘄𝗰𝗮
Niezwykły styl pisania Zuzanny Gajewskiej zwrócił już moją uwagę podczas czytania 𝐵𝑢𝑟𝑧𝑦, ale nie da się nie zauważyć, że z każdą kolejną książką, warsztat pisarski autorki jest coraz lepszy. W 𝑂𝑑𝑤𝑖𝑙ż𝑦 podobnie jak w poprzednich częściach akcja nie pędzi w zawrotnym tempie i nie ma spektakularnych zwrotów, ale za to jest drobiazgowe śledztwo i pierwszorzędnie...
2023-11-11
𝗡𝗮 𝗴𝗿𝗮𝗻𝗶𝗰𝘆 ż𝘆𝗰𝗶𝗮 𝗶 ś𝗺𝗶𝗲𝗿𝗰𝗶.
Rzadko mi się zdarza, żebym o debiucie mówiła, że jest moim odkryciem roku, jak to ma miejsce w przypadku 𝐾𝑜𝑧ł𝑎 Przemysława Kowalewskiego. Może dlatego, że znalazłam w tym kryminale coś, co bardzo lubię, wytwór wyobraźni autora połączony z prawdziwymi zdarzeniami. 𝐾𝑜𝑧𝑖𝑜ł bowiem to kryminał osadzony w historii, gdzie fikcja literacka miesza się z prawdą. Po tym, jak 𝐾𝑜𝑧𝑖𝑜ł został bardzo dobrze przyjęty przez czytelników, autor postanowił kontynuować przygody niezłomnego milicjanta Ugne Galanta. Tym razem na tapet Przemysław Kowalewski wziął tragiczny w skutkach wypadek tramwajowy w Szczecinie. Do wypadku słynnej „szóstki” doszło 7 grudnia 1967 roku, w którym zginęło 15 osób, a 140 odniosło rany. Katastrofa na ulicy Wyszaka była największą w historii Polski z udziałem tramwaju. To ta tragedia spowodowała początek zmian w funkcjonowaniu komunikacji miejskiej. Po szczegółowym śledztwie nie ustalono winnych i nikt nie został oskarżony. Krystyna Pressejsen, która tego feralnego dnia prowadziła „szóstkę”, już nigdy nie siadła za sterami żadnego tramwaju.
O katastrofie tramwajowej na ulicy Wyszaka pamięć wciąż się nie zaciera, chociaż w tym miejscu nie znajdzie się żadnej tablicy upamiętniającej tamto zdarzenie. Snuto wtedy rozmaite teorie spiskowe, które jednak nigdy nie znalazły uzasadnienia, albo nie ujrzały światła dziennego. Przemysław Kowalewski wykorzystał te niedomówienia i na kanwie prawdziwej katastrofy, którą ze szczegółami opisuje w prologu, stworzył niezwykle ciekawą i wciągającą powieść kryminalną osadzoną w czasach PRL-u. W 𝑆𝑧ó𝑠𝑡𝑐𝑒 wykorzystuje nie tylko prawdę, ale wszystkie teorie spiskowe, które nagromadziły się wokół tej sprawy. Doskonale połączył prawdę historyczną z fikcją literacką, stworzył niesamowicie dobry kryminał, w którym wodzi bohaterów książki i czytelnika po ciemnych zakamarkach ówczesnego Szczecina. Po tragicznym w skutkach wypadku, który stał się powodem do snucia rozmaitych teorii, włącznie, z tym że była to dywersja, minister spraw wewnętrznych powołuje tajną grupę, która ma za zadanie zbadać przyczyny wypadku. Zespół tworzą śledczy, którzy dziesięć lat wstecz, przyczynili się do rozwiązania sprawy sekty ze Wzgórza Kupały. Grupa śledczych pod dowództwem Joanny Krauze rozpoczyna drobiazgowe śledztwo, które doprowadza do nieoczekiwanych wniosków i narazi ich życie na niebezpieczeństwo. Bardzo cieszyłam się, że Ugne Galant powrócił bowiem, to bohater, który poprzednio skradł moje serce. W życiu Ugne od tamtego czasu nie wiele się zmieniło. Co prawda awansował, ale bez odpowiedniej dawki alkoholu nadal nie potrafi normalnie funkcjonować, za to w sytuacjach podbramkowych jego umysł działa na najwyższych obrotach. Człowiek bezwzględny dla swoich wrogów, skłonny oddać życie za przyjaciół, a gdy trzeba działać, to na oślep brnie do przodu, jak taran. Autor podobnie, jak poprzednio nieustanie pakuje Galanta w tarapaty, by potem w spektakularny sposób go z nich wyciągać.
𝑆𝑧ó𝑠𝑡𝑘𝑎 zaczyna się niczym horror albo powieść grozy, niestety opisana w prologu książki tragiczna w skutkach katastrofa tramwajowa to nie fikcja literacka, do tego wypadku doszło naprawdę 56 lat temu. Czy to, co się wtedy stało, było kwestią przypadku z powodu awarii hamulców elektrodynamicznych, czy celowe działanie ? Nie wiadomo. Sprawa katastrofy „szóstki” nigdy nie została wyjaśniona, nikt o wypadek nie został oskarżony, sprawę umorzono.
W specjalnym pokoju w Teatrze Lalek „Pleciuga” zebrała się grupa śledczych pod dowództwem Joanny Krauze. Grupa oficjalnie nie istnieje, a dochodzenie, które mają prowadzić, jest ściśle tajne. Ministerstwo spraw wewnętrznych nie życzy sobie rozgłosu wokół tej sprawy. Od tamtej sprawy dotyczącej sekty, gdy Ugne Galant stracił przyjaciela, minęło już dziesięć lat, w życiu milicjanta nie wiele się zmieniło. Otrzymał awans na kapitana, pracuje w milicji i nadal pije, bo wmawia sobie, że w jakiś chory pokrętny sposób jest naznaczony przez śmierć, gdyż tak się składa, że nie żyją wszyscy, do których się zbliżył. Z tego powodu obawia się bliskich relacji z kimkolwiek, woli być sam. Teraz ponownie został włączony do grupy śledczych, mającej prowadzić nieoficjalne śledztwo, tym razem dotyczącego wypadku tramwaju. Na czele grupy stoi kobieta, w której wtedy zakochał się jego nieżyjący przyjaciel. W grupie śledczych ponownie znaleźli się niezastąpiony Wajda (lwowiak) i Basia, budząca w Ugne niechciane uczucia.
Czasy i ludzie się zmieniają, natomiast Ugne może zmienić się tylko dla jednego. 𝑇𝑜 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑠𝑖𝑙𝑛𝑖𝑒𝑗𝑠𝑧𝑒 𝑛𝑖ż 𝑝𝑜𝑐𝑖ą𝑔 𝑑𝑜 𝑏𝑢𝑡𝑒𝑙𝑘𝑖. 𝑇𝑜 𝑗𝑒𝑠𝑡 𝑝𝑎𝑟𝑡𝑖𝑎 𝑠𝑧𝑎𝑐ℎó𝑤 𝑧 𝑑𝑖𝑎𝑏ł𝑒𝑚, 𝑛𝑎 𝑔𝑟𝑎𝑛𝑖𝑐𝑦 ż𝑦𝑐𝑖𝑎 𝑖 ś𝑚𝑖𝑒𝑟𝑐𝑖. Dla rozwiązania sprawy mógłby dać pogrzebać się żywcem. Jednak po wszystkim wraca do prawdziwego Galanta, człowieka […], 𝑘𝑡ó𝑟𝑦 𝑛𝑖𝑒 𝑙𝑖𝑐𝑧𝑦 𝑠𝑖ę 𝑧 𝑛𝑖𝑐𝑧𝑦𝑚 𝑖 𝑧 𝑛𝑖𝑘𝑖𝑚, 𝑘𝑡ó𝑟𝑦 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑎 ż𝑎𝑑𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑤𝑎𝑟𝑡𝑜ś𝑐𝑖, 𝑖𝑑𝑒𝑎łó𝑤 𝑖 𝑧𝑎𝑠𝑎𝑑 𝑚𝑜𝑟𝑎𝑙𝑛𝑦𝑐ℎ. Jeśli liczył, że Basia da mu drugą szansę, to się bardzo pomylił. Dziewczyna, mimo że żywi do niego ciepłe uczucia, doskonale zdaje sobie sprawę, że Ugne jest człowiekiem uzależnionym od alkoholu i nie da rady zbudować nic trwałego.
Tymczasem ktoś metodycznie likwiduje wszystkich świadków wypadku. Ekipa po przeanalizowaniu danych technicznych, już wie, że ktoś celowo doprowadził do awarii hamulców w tramwaju. Niewinni ludzie zginęli, bo komuś ewidentnie bardzo na tym zależało, a winą za tragedię obciążyć Żydów. Teraz zaciera wszystkie ślady i likwiduje niewygodnych świadków. Grupa śledczych powoli zaczyna zbliżać się do prawdy, czego dowodem jest list z ostrzeżeniem pozostawiony na drzwiach ich tajnej siedziby. Wtedy dociera do nich, że jest ktoś, kto zna ich każdy krok. Gdy w pomieszczeniu znajdują podsłuch, wiedzą, że nikomu nie mogą ufać i, że siedzą w tym gównie sami.
Nadchodzi moment, gdy wydaje się, że agenci nie mogą wyjść z tej opresji cało, gdyż ludzie stojący za katastrofą tramwaju nie cofną się dosłownie przed niczym i nie przebierają w środkach, by zniechęcić ekipę do deptania im po piętach. Wtedy następuje niespodziewany twist w fabule, dający nadzieję, że wszystko może mieć pozytywne zakończenie, lecz to tylko złudna chwila oddechu. Bractwo Sprawiedliwych jak siebie nazywają, nie odpuszcza i nie daje za wygraną. Wydaje się, że są krok przed ekipą i to oni wciąż rozdają karty, a dodatkowo są chronieni przez kogoś na wysokim stanowisku.
Świetnie napisany kryminał, w którym autor pokazuje obłudę i zakłamanie ówczesnych władz, uciszanie niewygodnych świadków, zmowę milczenia i fanatyzm, który prowadził prostą drogą ku katastrofie. Przemysław Kowalewski udowodnił kolejny raz, że jest znakomitym pisarzem i potrafi stworzyć świetną historię, w którą z łatwością uwierzy czytelnik. Na uwagę zasługuje wspaniale skomponowana fabuła, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, z momentami mrożącymi krew w żyłach. Historia stworzona przez Przemysława Kowalewskiego zawiera sporo informacji dotyczących wydarzeń, które faktycznie miały miejsce i dodatkowo ubarwił je tymi wymyślonymi przez siebie. Całość jest tak doskonale skomponowana, że nie wątpi się ani przez chwilę, że wszystko, o czym się czyta, mogło być prawdą.
Autor bardzo rzetelnie oddał rzeczywistość końca lat sześćdziesiątych, który był okresem nasilonych konfliktów o podłożu antysemickim, a także machinacji w szeregach PZPR. Szary obywatel nie miał świadomości tego, co faktycznie się dzieje. 𝐾𝑎ż𝑑𝑦 𝑜𝑏𝑦𝑤𝑎𝑡𝑒𝑙 𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑐ℎ𝑜𝑙𝑒𝑟𝑛𝑒𝑔𝑜 𝑘𝑟𝑎𝑗𝑢, 𝑘𝑡ó𝑟𝑦 𝑐ℎ𝑜ć 𝑝𝑜𝑚𝑦ś𝑙𝑎ł 𝑖𝑛𝑎𝑐𝑧𝑒𝑗, 𝑛𝑖ż ż𝑦𝑐𝑧𝑦 𝑠𝑜𝑏𝑖𝑒 𝑡𝑒𝑔𝑜 𝑝𝑎𝑟𝑡𝑖𝑎, 𝑚ó𝑔ł 𝑠𝑝𝑜𝑑𝑧𝑖𝑒𝑤𝑎ć 𝑠𝑖ę 𝑤𝑖𝑧𝑦𝑡𝑦 𝑓𝑎𝑐𝑒𝑡ó𝑤 𝑤 𝑐𝑖𝑒𝑚𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑠𝑘ó𝑟𝑎𝑐ℎ 𝑧 𝑙𝑒𝑔𝑖𝑡𝑦𝑚𝑎𝑐𝑗𝑎𝑚𝑖 𝑏𝑒𝑧𝑝𝑖𝑒𝑘𝑖. Jestem pełna podziwu dla skrupulatnego i profesjonalnego researchu, jakiego dokonał autor, by zachować specyficzny klimat czasów PRL-u. Wspaniale przedstawił realia codzienności, nastroje polityczne, szczegóły dotyczące mody, muzyki, a także motoryzacji. 𝑆𝑧ó𝑠𝑡𝑘𝑎 może zawiera nieco mniej makabrycznych opisów od poprzedniej powieści, ale nadal jest to świetny miks gatunkowy, który łączy kryminał z elementami rasowej sensacji i wydarzeniami historycznymi w tle.
Może Bractwo Sprawiedliwych nie istnieje i nigdy nie istniało, ale na koniec ode mnie mała dygresja, też mam swoją teorię spiskową. Gdzieś tam w cieniu, żyją ludzie zgromadzeni wokół tajnego bractwa, sekty, czy jeszcze innego tworu marzący o władzy absolutnej nad całym światem. Nikt nie wie kim naprawdę są i zakulisowo pociągają za sznurki, wzniecając pożary nienawiści, a sami chronią się za konfliktami, jak za tarczą ochronną. Idea władzy ogólnoświatowej nie jest nowa. Chęć panowania nad innymi pod płaszczykiem dobrych idei, nawracania, tudzież podobnego fanatyzmu znany jest z historii. Panowanie nad innymi i pieniądze mają tak ogromną moc, że odbierają ludziom rozum i często dochodzi do nadużywaniu władzy.
𝑊ł𝑎𝑑𝑧𝑎 𝑑𝑎𝑗𝑒 𝑝𝑖𝑒𝑛𝑖ą𝑑𝑧𝑒, 𝑝𝑖𝑒𝑛𝑖ą𝑑𝑧𝑒 𝑑𝑎𝑗ą 𝑤ł𝑎𝑑𝑧ę. 𝑍𝑎𝑟ó𝑤𝑛𝑜 𝑤ł𝑎𝑑𝑧𝑎, 𝑗𝑎𝑘 𝑖 𝑝𝑖𝑒𝑛𝑖ą𝑑𝑧𝑒 𝑝𝑜𝑡𝑟𝑧𝑒𝑏𝑢𝑗ą 𝑛𝑎𝑟𝑧ę𝑑𝑧𝑖𝑎 𝑑𝑜 𝑢𝑟𝑎𝑏𝑖𝑎𝑛𝑖𝑎 𝑚𝑎𝑠 – 𝑐𝑧𝑦 𝑡𝑜 𝑛𝑎 𝑘𝑜𝑛𝑠𝑢𝑚𝑒𝑛𝑡ó𝑤, 𝑐𝑧𝑦 𝑛𝑎 𝑤𝑦𝑏𝑜𝑟𝑐ó𝑤 – 𝑎 𝑤𝑖ę𝑐 𝑚𝑒𝑑𝑖ó𝑤, 𝑏ę𝑑ą𝑐𝑦𝑐ℎ 𝑧𝑎𝑟𝑎𝑧𝑒𝑚 𝑖 𝑏𝑖𝑧𝑛𝑒𝑠𝑒𝑚 𝑖 𝑤ł𝑎𝑑𝑧ą. – ʀᴀғᴀᴌ ᴀ. ᴢɪᴇᴍᴋɪᴇᴡɪᴄᴢ – ᴘʏᴄʜᴀ ɪ ᴜᴘᴀᴅᴇᴋ
𝗡𝗮 𝗴𝗿𝗮𝗻𝗶𝗰𝘆 ż𝘆𝗰𝗶𝗮 𝗶 ś𝗺𝗶𝗲𝗿𝗰𝗶.
Rzadko mi się zdarza, żebym o debiucie mówiła, że jest moim odkryciem roku, jak to ma miejsce w przypadku 𝐾𝑜𝑧ł𝑎 Przemysława Kowalewskiego. Może dlatego, że znalazłam w tym kryminale coś, co bardzo lubię, wytwór wyobraźni autora połączony z prawdziwymi zdarzeniami. 𝐾𝑜𝑧𝑖𝑜ł bowiem to kryminał osadzony w historii, gdzie fikcja literacka miesza się...
ᴛʏᴛᴜᴌ ʀᴇᴄᴇɴᴢᴊɪ: 𝗠𝗶ę𝗱𝘇𝘆 𝘀𝗲𝗿𝗰𝗲𝗺 𝗮 𝗿𝗼𝘇𝘂𝗺𝗲𝗺
Lektura kolejnej części 𝑍𝑎𝑤𝑖𝑒𝑟𝑢𝑐ℎ𝑦 sprawiła, że poczułam się jak w domu wśród przyjaciół, których dawno nie widziałam. Z każdym kolejnym tomem coraz bardziej przywiązuje się do sióstr Kellerówien, pokochałam je bowiem całym sercem za ich hart ducha, niezłomną wolę, a przede wszystkim za siostrzaną miłość, która pozwalała im przetrwać najtrudniejsze chwile związane z czasami, w jakich przyszło im żyć. W tle wielka historia, niespokojne czasy dziejowe, w których kobiety były zmuszone radzić sobie same. Autorka cudownie opisuje obrazy życia ludzi z tego okresu, świetnie oddaje klimat epoki, odkrywając przy tym kolejne tajemnice. Zawierucha moim zdaniem to rewelacyjna saga, która wzbudza emocje, momentami rozczula, a chwilami wywołuje uśmiech. To po mistrzowsku napisana historia, której motywem przewodnim są różne odcienie miłości oraz siła rodzinnych więzów. Ida Żmiejewska fantastycznie splotła losy rodziny Kellerów z tym, co działo się w tamtym okresie. To niesamowita porcja wiedzy historycznej kunsztownie wplecionej w opowieść o ludzkich losach na tle zawieruchy wojennej z nutką romansu i kryminału.
Rok 1916 dobiega końca. Rosja boleśnie odczuwa skutki wojny, sytuacja społeczno -polityczna w Warszawie robi się coraz bardziej napięta. Car odnosi coraz większe militarne porażki, a w uciemiężonym społeczeństwie narasta niezadowolenie i bunt. Natomiast Niemcy i Austro – Węgry próbują zyskać przychylność Polaków i zachęcić ich do walki po swojej stronie. Ogłaszają Akt 5 listopada, w którym cesarze deklarują wskrzeszenie Królestwa Polskiego. Wydaje się, że niepodległość znajduje się na wyciągnięcie ręki. Pierwszego grudnia ulicami Warszawy maszerują wracający z frontu żołnierze II Brygady Legionów. Wraz z nimi wraca Stanisław, który nie tylko musi pogodzić się ze śmiercią żony, ale także stać się ojcem dla malutkiej córeczki, która go nie zna.
Zofia i Witold podczas balu sylwestrowego przypadkiem dowiadują się, że mąż Julii w towarzystwie uchodzi za wdowca i zamierza ponownie się ożenić. Chociaż udaje im się to udaremnić, Julia nie zamierza wrócić do męża, pomimo że ciotka Klara próbuje ją przekonać do dania Andrzejowi jeszcze jednej szansy, bo rozwód przecież nie wchodził w grę. Julia natomiast jest coraz bliżej miejsca odkrycia pobytu Józefa Waryńskiego i zastanawia się, czy uda się jej go przekonać o swoich uczuciach. Klara pokazuje zupełnie inne oblicze, gdy okaże się, że także ona ma szansę na miłość. Pola znudzona i przytłoczona codziennością postanawia przeżyć ekscytującą przygodę, ale nie zdaje sobie sprawy, że jest tylko środkiem do celu dla łotra i cwaniaczka, który nie cofnie się przed niczym, by zdobyć to, na czym mu zależy. Zofia ma dość życia w zawieszeniu w Piotrogrodzie, ale kiedy z Witoldem postanowili wrócić do Warszawy, plany krzyżuje im wybuch rewolucji. Gdy w końcu Witoldowi udaje się dla nich załatwić paszporty i mają wsiąść na statek, by opuścić Rosję, Witold znika, a zdumionej Zofii zostawia list. Babcia Adela poznaje w końcu prawdę o bankructwie syna. Czy Dressler i jego córka rzeczywiście mają coś wspólnego z kłopotami Kellerów? To nie jest jedyne pytanie, z jakim autorka zostawia czytelnika na zakończenie. Mnożące się zagadki nie tylko nie doczekały się rozwiązania, ale dodatkowo pojawiły się nowe.
Jestem pod wielkim wrażeniem tej sagi. Na szczególną uwagę zasługuje wspaniale odmalowane tło historyczne. Ida Żmiejewska tak wspaniale opisuje ówczesne realia, że ma się wrażenie, iż przebywa się w Warszawie i uczestniczy w codziennym życiu jej mieszkańców. Przeżywa wraz z kobietami z rodu Kellerów dylematy i rozterki sercowe, uczestniczy w ich rozmowach i snuje domysły na temat tajemnicy rodziny, którą chcą odkryć, jak się okazuje nie tylko one. Prym w tej historii wiedzie babcia Adela, najbarwniejsza postać sagi, której zaradność, poczucie godności i pomysłowość budzi szacunek i niezwykłą sympatię. Tym razem zaskakuje nawet Klara, która była dotąd postrzegana jako stara i zrzędliwa stara panna, a okazała się zranioną i nieszczęśliwą kobietą, która może wreszcie teraz będzie miała szansę na szczęście.
𝐵łę𝑑𝑛𝑒 𝑜𝑔𝑛𝑖𝑒 to fascynująca opowieść o sile kobiet żyjących w czasach ciągłej niepewności, o nadziei, odwadze i siostrzanej miłości. To piękna historia, która nie tylko wzrusza, przyprawia o szybsze bicie serca, ale nie pozbawiona jest też szczypty humoru, bez którego życie bohaterów byłoby szare i monotonne. Autorka nie szczędzi swoim bohaterkom trosk i stawia je przed trudnymi wyborami życiowymi, ale jednocześnie daje im nadzieję, że wszystko da się ułożyć i naprawić. Nie skąpi im też miłosnych uniesień. Kellerówny muszą często zmagać się z problemami, na które kompletnie nie były przygotowane, mierzyć się z zaskakującymi sytuacjami, ale zawsze i wciąż się wzajemnie wspierają, a siostrzana miłość pozwala im przezwyciężać wszystkie trudności. Oprócz zmagania się z trudną codziennością każda z kobiet przeżywa swoje rozterki. Doskonale zdają sobie sprawę, że ich decyzje będą miały wpływ nie tylko na nie same, ale także na ich rodzinę. Urzekła mnie ta saga i z niecierpliwością czekam na finał, ale wiem, że potem będzie mi żal rozstawać się z jej bohaterami.
Jedna mała uwaga na koniec. Nie polecam czytania sagi od przypadkowego tomu. Trzeba zacząć od samego początku, bo tylko wtedy losy sióstr Kellerówien i wszystkie wątki, a jest ich sporo, będą zrozumiałe.
ᴛʏᴛᴜᴌ ʀᴇᴄᴇɴᴢᴊɪ: 𝗠𝗶ę𝗱𝘇𝘆 𝘀𝗲𝗿𝗰𝗲𝗺 𝗮 𝗿𝗼𝘇𝘂𝗺𝗲𝗺
więcej Pokaż mimo toLektura kolejnej części 𝑍𝑎𝑤𝑖𝑒𝑟𝑢𝑐ℎ𝑦 sprawiła, że poczułam się jak w domu wśród przyjaciół, których dawno nie widziałam. Z każdym kolejnym tomem coraz bardziej przywiązuje się do sióstr Kellerówien, pokochałam je bowiem całym sercem za ich hart ducha, niezłomną wolę, a przede wszystkim za siostrzaną miłość, która pozwalała im...